Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2022, 20:13   #141
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Odlatując z planety, Eidith miała dziwne poczucie, że coś umiera. Nie była pewna co, odnosiła jednak wrażenie, że przez długi czas nie wróci do centrali. Być może jej miłość do tego miejsca była zmywana przez maź korupcji, która zaczynała dominować sztuczną atmosferę stacji?
Marie uspokoiła się, dopiero gdy ich dwójka znalazła się pośród gwiazd. W momencie opuszczenia stacji Eidith dostała przekaz od Gerarda: koordynaty, które zapewne prowadziły do Yato. Była to jedna z pobliskich planet, osadzona wręcz w cieniu stacji. Leśna i zamieszkała przez owce, które produkowały na niej żywność dla centrali, korzystając z minimalnej technologii. Praktycznie średniowieczny świat.
- O boże jestem ci tak wdzięczna. Mam jeszcze tyle sekcji do przeprowadzenia. - dziękowała Marie. - Lecimy do twojej stacji teraz, prawda? Oh, z Bonnie będziemy mogły ci zrobić całą armię łowców! - ekscytacja zaczęła zastępować miejsce stresu, być może jako dystrakcja od szaleństw tego dnia.
Kostucha nie dzieliła entuzjazmu Doktor Marie, czuła, że nie powinna zostawiać tam mistrza samego. Nie rozumiała, dlaczego nie poprosił jej o pomoc z tym całym gównem które się wyprawia w centrali. Dokładnie słyszała słowa Klausa, że “Obiecuje” się jeszcze zobaczyć, ale gdzieś z tyłu czaszki Eidith miała, że musiał tak powiedzieć, inaczej by go tam nie zostawiła. Tu też było pytanie, ile razy ją okłamał? Nie przypomniała sobie chociaż jednego. Ocierając oko z niepowstałej jeszcze łzy odezwała się do Belle.
- Zacznijmy od takiego który nie wymknie się spod kontroli dobrze? Nie chce całej armii latającej po Novum. - Z tymi słowami wklepała koordynaty w konsolę, a statek obrał właściwy kierunek. Wstała od sterów i zbliżyła się do małego barku który znajdował się na mostku statku. Wyciągnęła z niego butelkę czerwonego wina. Musiała ostro przeżywać rozstanie się z mistrzem, gdyż w ogóle zapomniała o manierach i że jest damą. Zerwała zębami korek i pociągnęła kilka głębokich haustów. Po czym podała butelkę Marie.
- Pani Doktor zdarzyło się oglądać Yato? Właśnie idę go uratować i chciałabym wiedzieć czego się spodziewać. Ze wspomnień Eidith kojarzę… hmm Nieproporcjonalnie duża szybkość i zwinność jak na gabaryty tego potwora, posyłanie niewidocznych cięć na dystans oraz możliwość pozostawiania z nich pułapek czy wystrzelenie ich z opóźnieniem. - Wyliczała na palcach kostucha, gdy ręce z czerni wyciągnęły dla niej papierosa i go odpaliły wsadzając białowłosej do ust.

- Yato? On nie postradał do reszty zmysłów? - zdziwiła się Marie. - Jego ciało było wykorzystywane na wczesne modele łowców, gdy jeszcze dało się je badać. Z czasem utrzymanie go na stole było zbyt trudne. - wyjawiła. - Wybacz, ale… nie wiem, czy możesz go pokonać. Wytrzymałość jego organizmu jest absurdalna. W czystym pojedynku nie miałabyś szans. - ostrzegła, po czym zaczęła się zastanawiać. - Acz moje badania wykazywały, że tracił dużo energii, wykonując swoje własne ataki. Jeżeli będziesz w stanie go sprowokować, aby się wymęczył, atakując powietrze, to może jakoś ci się uda. - zasugerowała Belly.
Oczy Eidith poszerzyły się. Nie miała szans wygrać z Yato? Przecież sam mistrz powiedział, że tylko ona jest na tyle silna, by naprostować ikarię. Chyba że Klaus nie uważał Yato za osobę, tylko cóż… broń. Miałoby sens, dlaczego stał się tak absurdalnie potężnym. Widząc jak doktor odessała się na moment od butelki wina zapytała. - No to mnie Pani teraz nastraszyła. Mogę stamtąd nie wrócić… umówmy się, że jak nie wrócę w ciągu jednego obrotu planety to Yato mnie usunął i niech Pani kieruję statek na Nox Novum. Also… pamiętam też, że Yato miał problemy z oddychaniem, czy to nadal aktualne? - ze wspomnień Eidith wygrzebała jeszcze, że używał co jakiś czas inhalatora.
- Póki pancerz działa, nie będzie miał z tym problemów. Ciężko mi powiedzieć, co będzie bez niego. Od dawna nikt go nie ściągał, jeżeli pod nim zmutował, cóż… - wzięła kolejny łyk wina. - Tu chodzi po o moc artefaktu który w nim jest. Pod wpływem korupcji zaczął on działać w sposób, który robi Yato niemal nieśmiertelnym. Nie ma jednak nieskończonej mocy. Gdy Yato używa swoich umiejętności, szybko zaczyna zużywać jego, jak i swoją energię. - wyjaśniła.


***

Ponieważ wiedziała już, co musi zrobić, Eidith zleciała w atmosferę planety, kierując się na do miejsca lądowania Yato. Znalazła go przy wraku kapsuły. Wił się na ziemi jak stereotypowy szaleniec. Ubrany był w podobny pancerz do tego, który pamiętała, jednak wyraźnie nowszy model. Z jego pleców wyrastał grzbiet kości, kolców, które wyrastały z jego kręgosłupa.
Niedaleko miejsca lądowania Yato znajdowało się niewielkie miasto tubylców: oddanych wiernych Ikarii, którzy uprawiali pola na tej planecie. Ich miejscowość była średniowieczna, wyłożona kamieniem i drewnem. Patrolowali ją gwardziści uzbrojeni w szable i podstawowe strzelby prochowe. Uzbrojenie prawdopodobnie miało im służyć głównie w obronie przed zwierzyną. Z wysokości, na której była Eidith, ciężko było odróżnić miejscowe stworzenia. Niedaleko jednak od wioski spoczywała kreatura na niemal pięć metrów wysokości, z kształtu podobna do dinazaura. Wyglądało na to że spała przy rzece, która spływała do pokaźnych rozmiarów jeziora. Cała okolica otoczona była z kolei lasem. Najbliższe wzgórza były stąd ledwo widoczne. Całość nie odbiega znacznie od miejsca, w którym odbył się egzamin Eidith.
Obecnie panował tu dzień. Nie był to przypadek. Wybierając kolonie na produkcję żywności, Magica Icaria priorytetyzować planety o wyjątkowo długim okresie dziennym i krótkich nocach.
Kostucha odetchnęła. Zgred nie wrzucił tej bestii prosto w siedlisko owiec. Może jednak posiadał w sobie więcej niż minimum wymaganego człowieczeństwa. Patrząc na Yato poczuła jak ręce się jej trzęsą.
- You still afraid of him… Its ok. - Kostucha uniosła dłonie na wysokość swojej twarzy.

- You… we are only humans. - Zapewniała tę małą cząstkę Eidith która nadal gdzieś w niej tkwiła. - I will pacify him, so Master won't be ashamed of him anymore. I know you prefer to see him dead, but im not strong enough. Besides its not his fault that he became like this… And i will do what i can to help him. - Po tym krótkim monologu odwróciła się do doktor.
- Proszę znaleźć jakąś najbliższą osadę i tam się skierować wraz ze statkiem. Ja wysiadam tutaj. - Z tymi słowami otworzyła drzwi statku wpuszczając do środka podmuch wiatru. Wyskoczyła na główkę, po czym szybując w dół z jej pleców wyrosły motyle skrzydła które wymanewrowały ją do pionu. Zaczęła opadać w stronę Yato nadal utrzymując zdrowy dystans.
- YATO! Przybyłam ci pomóc. - Zakomunikowała swoją obecność, po czym całe jej ciało pokryło się chitynowym pancerzem. Plan był ”prosty” nie przejdzie do ataku aż nie stanie się to obroną konieczną, a będzie się bawić z nim w berka. Aby go sprowokować posłała mu najbardziej zabójczego całusa w drodze mlecznej. Pewnie go nawet nie porysuje ale to nie o to w tym chodziło.

Mężczyzna wił się przy swojej kapsule, kurczowo trzymając się za głowę. - Rot to life. Death spreads, the code degrades. - wyglądał, jakby walczył ze sobą. Zebrana przez Eidith energia wystrzeliła w jego stronę w formie skoncentrowanej wiązki energii. Wystrzał odepchnął go w tył, zrzucając na kolana. Uniósł się po krótkiej chwili. Na jego rozgrzanym do czerwoności pancerzu było pęknięcie. Nie wyglądało jednak na to, aby przyjął jakieś obrażenia. Podniósł powoli głowę w kierunku Eidith.
- ...Death…EMBRACE ME! - wrzasnął wystrzeliwując w górę. Elementy jego pancerza odskoczyły, aktywując dodatkowe silniki. Z wyciągniętymi rękoma Yato szybował prosto po gardło kostuchy.
- I rather not. - Rzuciła Eidith na moment po okrzyku Yato. Widząc jak frunie w jej stronę poczuła coś pierwotnego, ale to nie był czas by się trząść. Od razu niczym odrzutowiec zaczęła lecieć w miejsce gdzie widziała tego gigantycznego gada. Może się przydać przy zmęczeniu szaleńca.
Eidith pędziła, ile mogła, prowadząc szalonego Yato w stronę groźnej bestii, którą wcześniej widziała. Mimo iż potrafiła lecieć z dużą prędkością, nie doceniła ekwipunku Yato. Mężczyzna powoli ją doganiał, a gdy dotarli do ściany lasu, wystrzelił energią za siebie, dopadając ją na nagłym dopalaczu. Ręką złapał dziewczynę za tył głowy, wbijając ją w drzewa. Kostucha dalej leciała przed siebie, teraz jednak ścinając po drodze las swoją twarzą.
Ciężko się myślało będąc używaną jako przedmiot do karczowania lasu. Dlatego Eidith zaniechała lotu a sama zamieniła się w dużą kolczastą kulę. Wystrzeliła też dwa haki by sprowadzić się do gleby. Nie wybiegała tak daleko myślami co dalej zrobi ale przynajmniej powinno to ją uwolnić od chwytu Yato.
Pęd i siła Yato były zbyt wysokie, aby zwykłe haczyki pozwoliły Eidith wyrwać się z jego uścisku. Zmienienie się w kolczastą kulę jednak sprawiło, że rozbijane drzewa nabijały się na nią, coraz bardziej zbijając tempo lotu, aż wreszcie Yato opadł wbijając Eidith w ziemię. Trzymając kulę lewą ręką, uniósł prawą gotowy do ataku.
Kostucha w ułamek sekundy zdematerializowała kulę, by lewa ręka Yato znalazla się w powietrzu, a skoro się nią opierał powinien stracić balans. Noga Eidith pokryła się czernią gdy w niskim przykucu wykonała obrót dookoła siebie z wyciagniętą nogą. Miała nadzieje że to go zwali z nóg, jeżeli to nie zrobi nic Eidith będzie musiała ograniczyć się do uciekania i uników.
Tracąc równowagę, Yato nie zatrzymując się, wystrzelił pięścią w przód. Uderzenie w nogi zmieniło jednak jego tor lotu, dzięki czemu cios wbił się w ziemię tuż obok Eidith. Nie czekając na kontrę, Yato wystrzelił się w górę, podnosząc się na wbitej ręce do pionu i z piruetem opadając na ziemi, wyrywając ją na wolność. W ten sposób wylądował wyprostowany za plecami kostuchy, gotowy kontynuować swoją napaść.
Kostucha eliminowała po kolei wszystkie opcje ugryzienia tej sprawy. Yato jest za szybki, za silny, zbyt wytrzymały. Do tego zwinny jak baletnica. Ale jak mu idzie ze skręcaniem z pełnej prędkości? Aż przypomniała się na moment Eidith archaiczna kreskówka o “człowieku pająku” który potrafił skakać z miejsca na miejsce unikając większych od siebie przeciwników. Nie czekając ani uderzenia serca po wylądowaniu Yato Kostucha rzuciła się do biegu w przód, pokrywając całe swoje ciało pancerzem. Pamiątka bo Dagdzie która nazywa się “Black Knight”.
W takiej aparycji zaczęła biec przed siebie, gdy nagle paść na czworaka i odskoczyć w bok na drzewo, z drzewa na kolejne, z kolejnego na gałąź zakręcić się by saltem wylądować na glebie.
Eidith będzie wydziwiała w taki sposób aż nie dotrą do gadziny.

Silniki w pancerzu Yato nadawały mu ogromnej prędkości, nie były jednak zwrotne. Za każdym razem, gdy kostucha odskakiwała od drzewa, jej przeciwnik je taranował, aby lekko poprawić swój tor lotu. Zdecydowanie się na zwinność było dobrym wyborem. Yato nie dawał jednak za wygraną. Próby zwiększenia szybkości eksplozjami energii nie zdawały się na wiele, więc wyciągnął ręce za siebie. Te zalśniły, a Yato wypuścił dwa złote bumerangi ze złotej energii w stronę odbijającej się od przeszkód kostuchy.
Więc teraz były widoczne… albo chciał by były. Widząc nadlatujące pociski Kostucha wykonała piruet w powietrzu by bumerangi przeleciały nad nią i pod nią. Nie lądując nawet na glebie wystrzeli mackę z chwytakiem i przyciągnie się do kolejnego drzewa.
Piruet Eidith udał się z ledwością. Kostucha przecisnęła się między dwoma ostrzami, przyciągając się do drzewa i odpychając dalej w las. Bumerangi poszybowały w przód, po czym zaczęły toczyć koło w jej stronę, tym razem od przodu. Widząc je z tej strony, kobieta spostrzegła nowe zagrożenie: atak zostawiał za sobą podłużną smugę, która przez kilka sekund dalej wypalała przestrzeń, przez którą przeleciał bumerang.
Kostucha ponownie rzuciła się do biegu, odbijając mocno na bok. Miała zamiar wystrzelić kolejną mackę by się przyciągnąć do drzewa, zakręcić wokoło i wyskoczyć w zupełnie innym kierunku.
Skomplikowany manewr kostuchy wystarczył, aby zmylić śledzące ją pociski. Niestety, kobieta źle wymierzyła skok, ocierając się ramieniem o smugę zostawioną przez pociski. Był to piekący, wewnętrzny ból, towarzyszący rozcięciu skóry. Wybijając się, Eidith wypadła z lasu, stając naprzeciw godzilli. Zobaczyła jednak też pod sobą rosnący cień Yato. Mężczyzna wyskoczył nad nią ze ściany lasu, opadając z dłońmi złożonymi w młot. Ciągłe zakręty kosztowały ją sporo tempa, gdy Yato pędził przed siebie, wiedząc, do czego zmuszą ją pociski. Na tę odległość, raczej nie zdąży odskoczyć.
Jedyne co mogła zrobić to unieść skrzyżowane ręce do bloku. Było o wiele za późno na próbę uniku a tak, chociaż zredukuje obrażenia.
Uderzenie rozbrzmiało po okolicy jak grom z jasnego nieba. Yato wsparł swój cios magią. Przez chwilę Eidith miała wrażenie, że pękły jej kości w ramionach. Nie była pewna, czy tak szybko się zrosły, czy szok uderzenia tylko wywołał w niej niepotrzebną obawę. Defensywna postura pomogła kobiecie zachować równowagę, przez co Yato nie otrzymał szansy, aby natychmiast dołożyć kolejny cios. Hałas jego ataku rozbudził bestię, która uniosła głowę w stronę walczącej dwójki.
Gdy tylko przestała odczuwać ciężar łapsk Yato zakręciła piruet w bok jak baletnica z jedną wyciągniętą dłonią z które uformował się trzonek na którego końcu bardzo szybko pojawił się tłuczek do mięsa. Zrobiła go tak dużego jak plecy szaleńca i chce go uderzyć w plecy by posłać w stronę gada.
Yato nie rozumiał jeszcze jak działa moc Eidith. Widząc jej piruet, wziął zamach z postawy bokserskiej, gotowy do szybkiego sierpowego. W tym momencie został uderzony w tył z siłą, która posłała go jak torpeda. Widząc nadlatującą muchę, przerośnięty gad pacnął łapą w stronę lecącego Yato. Tym samym, mężczyzna utknął wbity w ziemię.
Zwierze stało w miejscu, przyglądając się z ciekawością Eidith, gdy nagle przez jego łapę przeleciał Yato, szybujący jak torpeda. Mężczyzna zatrzymał swoje silniki w powietrzu, po czym zaczął zbierać energię na ramionach do kolejnych ataków — tym razem skierowanych w stronę wyjącej z bólu bestii.
Widząc że atencja przeciwnika jest na zwierzęciu Eidith postanowiła zdematerializować tłuczek, a na jego miejsce pojawiła się krótka włócznia którą to Kostucha wycelowała w silniki Yato. Włócznia ta błyskawicznie się wydłużyła by trafić w cel.
Sztywna dzida nie zdążyła przebić mężczyzny, który zmaterializował ostrza na swoich nadgarstkach i obracając się dzięki sile silników, wleciał w twarz stworzenia jak piła mechaniczna. Bestia rzuciła głową z bólu, udało się jej jednak pochwycić Yato w zęby. Mimo tego mężczyzna nie stracił swojego tempa, a nawet przyśpieszył je wystrzałem energii, którego używał, aby łapać Eidith. W efekcie rozciął wiele z zębów stworzenia, wjeżdżając z jednej strony uśmiechu w dół na kark, dążąc ku ziemi, rozcinając po drodze ciało. Nie wytrzymując tego natarcia, stworzenie rzuciło się na ziemię, wgniatając Yato całą swoją masą.
Edith wyskoczyła w górę materializując skrzydła i zawisła w powietrzu. Przyglądała się ciału besti z którego miejsca zobaczy łeb Yato. Zaczęła kręcić ręka nad głową, gdy nagle zmaterializowała ogromny korbacz zakończony kwadratem najeżonym kolcami bez większego ładu i składu. Gdy tylko go ujrzy zaszarżuje na niego chcąc uderzyć go prosto w głowę.
Wyjście spod bestii zajęło Yato dłuższy czas niż przebicie stopy. Eidith widziała jak mięśnie i skóra skręcają się, co pozwoliło jej z łatwością zacząć szarżę. Yato ledwie wyskoczył spod bestii, cios kostuchy wbił go z powrotem w ziemię. Oczywiście, nie na długo. Tłuczek za czął drgać, po czym wyłonił się spod niego Yato. Magia wyraźnie zaczynała go opuszczać, choć nie zmiękł jeszcze na tyle, aby odczuwać obrażenia. Gdy uniósł głowę w stronę kobiety, części jego hełmu zaczęły się kruszyć, po czym opadł on z twarzy, rozbity na kawałki. Wyłoniła się spod niego znana jej twarz Yato. Jedyną różnicą było czarne białko oczu oraz liczne czarne pasy, rozłożone jak szereg żył, które rozwidlały się po jego skórze, pulsując niespokojnie.
- Hang in there. - Rzuciła pod nosem opadając na ziemię. Nareszcie widziała jakieś efekty swoich działań. Korbacz zniknął, a w jego miejsce pojawił się nadziak, gdy w drugiej wolnej dłoni powoli urosła pawęż. Stąpała ciężko w stronę Yato, trzymając przed sobą tarczę. Poczeka aż jego pięść się zetknie z tarczą wtedy to przyrżnie mu w bok hełmu.
Yato dyszał ciężko patrząc się na Eidith. - DEATH OF MEN! CLAIM MY ROTTING CODE! - wydarł się, zbierając energię w dłoniach. - I’VE BEEN TWICE REBORN NOW. FREE ME FROM THE MADNESS OF THIS CURSED MAN! - wbrew swojej prośbie, mężczyzna zaczął wymachiwać rękoma, posyłając w stronę Eidith pociski. Pierwsze dwa udało się jej zablokować. Drugi jednak rozciął tarczę, a czwarty omal nie amputował jej ręki, zostawiając głębokie wcięcie.
- THEN HOLD STILL FOR FUCK SAKE. - Krzyknęła Eidith zmieniając nadziak w trójkątną tarczę, z którą zaszarżowała na niego. Spodziewa się kolejnego ostrzału, więc skupi się na unikach i uderzaniu w pociski.
Pokonanie takiego dystansu nie zajęło Eidith wiele czasu. Skoczyła w przód, odchylając się przed jednym i drugim pociskiem. Trzeci Yato wypuścił prawie z przyłożenia, na szczęście uderzenie zniosła tarcza. Po kilku sekundach byli twarzą w twarz.
- ...Ei…dith? - spytał Yato, jego twarz jak gdyby inna, bardziej znajoma. Krew trysła, gdy tarcza wbiła się w klatkę piersiową mężczyzny, przebijając się przez uszkodzony całusem tors pancerza.
- Jeśli gdzieś tam jesteś trzymaj się! - Rzuciła naprędce wyrywając tarczęz jego torsu od razu odskakując. Gdy jej stopy oderwały się od ziemi rzuciła tarczą, która w powietrzu zamieniła się w jojo, z tym że tych samych rozmiarów co tarcza.
Yato rzucił się za Eidith, gdy tylko ta odskoczyła. Cios joja wziął go z zaskoczenia, wprawiając jego ciało w ruch obrotowy. Gdy upadł na ziemię, podniósł się z głupim uśmieszkiem. Eidith poczuła ostry ból, gdy niewidzialny pocisk wbił się w jej bok.
- Ugh… When did you? - Nie widziała dokładnie kiedy posłał pocisk, pewnie było to wtedy gdy się obracał. Złapała się za miejsce gdzie dostała i postawiła krok w tył. Eidith zaczęła się zastanawiać czy nie atakować wystającego kręgosłupa, ale wątpiła aby Yato współpracował. Póki za każdym razem używała czegoś innego nie dawała mu szansy nauczyć się jej repertuaru. Na tą chwilę musiała uważniej mu patrzyć na ręce czy czegoś nie wydziwia, Uniosła tarczę tak by z nad niej widzieć i czekała na jego kolejny ostrzał.
Yato stał wpatrzony w Eidith. Kostucha czuła, że knuł jakiś plan. Osłabienie magii musiało oczyścić jego umysł. Z nagłością rzucił się w bieg. Nie dążył jednak prosto na Eidith, a zamiast tego pędził wokół niej, regularnie wymachując rękoma. Nic się jednak nie działo. Żaden atak, póki co w nią nie uderzał.
Kostuche w moment olśniło co wyprawia Yato. Instynktownie zaczęła podskakiwać w tył, poza zasięg kręgu szaleńca.
Gdy Eidith oderwała się od ziemi, mężczyzna od razu aktywował swoje zawieszone w powietrzu pociski. Mimo szybkiej reakcji Eidith nie zdołała uniknąć każdego z nich. Powietrze świtało wokół niej, a co poniektóre ciosy rozcinały jej nogi i ramiona. Wraz z wystrzałem jego wielu pocisków, sam Yato skoczył w stronę kostuchy. Jego pięść łupnęła w pawęż, po czym zamachnął się drugą.
Wszystkie uderzenia wydarły z gardła kostuchy krzyk. Nawet Vlad tak nią nie sponiewierał, jak Yato. Widząc nadlatującą pięść Eidith zacisnęła zęby, by ją przyjąć, lecz obróci głowę w tą samą stronę co cios. Wtedy to na odlew uderzy kantem tarczy o głowę Yato.
Wymiana ciosów z Yato uświadomiła Eidith, w jak złym jest stanie. Nawet starając się współpracować z uderzeniem, jego ból poczuła w całym swoim ciele. Jak się okazało, Yato nie miał się lepiej. Cios kostuch niemal zwalił go z nóg. Odzyskał jednak równowagę i przygotował się do kolejnego zamachu. Jeżeli będą tu stać i wymieniać się uderzeniami, jeden z nich lada moment padnie.
Od ciosu Yato zadzwoniło w uszach Eidith, aż hełm black knighta się rozsypał. Yato widział zakrwawioną czarną krwią twarz Kostuchy. Były też wyraźnie widoczne białe ząbki wyszczerzone w zadziornym uśmiechu. Z gromkim okrzykiem Eidith złapała oburącz tarcze by przyrżnąć od dołu w podbródek szaleńca.
Yato przyłożył łokciem w tarczę, jednocześnie kopiąc w nią kolanem. Zasłona rozsypała się jak pękające szkło, a mężczyzna wycofał nogę, aby złapać balans i przygotować się do kolejnej pięści. Jego postura i szał w oczach zdradzały, że chciał zakończyć walkę. Yato musiał zacząć rozumieć, że sam dalej długo nie pociągnie. Czarne linie na jego twarzy zaczynały się gwałtownie rozrastać, pokrywając coraz więcej ciała.
Widząć desperacje Yato porzuciła już myśli o defensywie a uderzy go resztką sił jakie jej pozostały. Cała zbroja rozsypała się, gdy z różnych miejsc na ciele kostuchy pojawiły się ręce z czerni. Eidith miała zamiar zalać go gradem uderzeń jedno po drugim.
Wystrzał dziesiątek pięści nie tylko ranił, ale również odpychał Yato. Mężczyzna starał się dopaść Eidith, jednak z każdym krokiem został z powrotem odepchnięty i z ledwością utrzymywał równowagę. Uparty wyciągnął rękę w górę i zesłał ją na pięści Eidith, amputując je. Czując nadchodzący atak, kostucha odruchowo przyjęła postawę obronną. Mężczyzna się nie ruszył. Jego ciało zastygło, jak stało.
Dysząc ciężko przyglądała się jego sylwetce. Nie tracąc czujności zapytała.
- Yato? Jesteś tam? - Nie była pewna czy już się uspokoił, czy szykuje jakąś swoją ostateczną sztuczkę. W jej dłoniach zmaterializowała się Kosa, którą uniosła gotowa do cięcia.
Coś z tyłu głowy Eidith zaczęła czuć jak ciepło życia Yato maleje. Była padnięta, ale bez większych ceregieli wystrzeliła skrzydła z pleców podleciała nad niego i mackami go pospinała jak pasami, by z nim polecieć w stronę Marie. Całe szczęście, że ją tutaj ze sobą zabrała.
- Nawet mi się nie waż umrzeć po tym wszystkim, co przeszedłeś.-

Eidith przygotowała się do odlotu, gdy coś ściągnęło ją na ziemię. Poczuła obecność czegoś groźnego. Niebo planety powoli ociemniało, gdy Eidith zdała sobie sprawę, że cień rzucany przez pobliską planecie Centralę zaczyna rozrastać się po powierzchni ziemi, powoli rozszerzając się pod jej stopami. Zamarzła w miejscu. Nie był to strach. Był to pewnego rodzaju wewnętrzny instynkt, zrozumienie świata, kodu, które mówiło jej, że przed nadciągającą kreaturą musi stać twarzą w twarz.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Nie wiedziała, czy znajduje się teraz na ziemi, czy w kodzie, a może jedno i drugie łączy się w jakiegoś rodzaju międzywymiar. Nie miała innego wyboru jak odstawić Yato na ziemię. Cień spod jej nóg zaczął się unosić, formując coraz to bardziej masywną sylwetkę nad nią. Miała blady, humanoidalny kształt, oraz długie, ciekłe włosy stworzone z niepokojącej, czarnej substancji, z którą tak wiele się spotykała w ostatnim czasie. Gdy twarz uniosła się z cienia, w końcu zobaczyła z kim ma do czynienia. Stanęło przed nią tajemnicze oblicze Zoana z… ciekawskim wyrazem twarzy. Na jego czole, zamknięte spoczywało trzecie oko, odsłonione przez ściekającą po twarzy grzywę.
- Śmierci. Nie pamiętam, abym wydał ci rozkaz gonić za moim niedoszłym demonem. - skomentował Zoan.
- Oh? To interesujące. - Twarz Zoana zbliżyła się do Eidith. - Chyba wolę, gdy moje pionki czekają, aż nimi ruszę. Ambicja jednak też jest w ludzkiej naturze. - Zoan odsunął się. Od kiedy z cienia wyrósł po pas, przestał się materializować. - Powiedz mi kostucho, własnymi słowami, co jest naszym zadaniem? - spytał.
Kostucha musiała… chciała to szybko zakończyć. Życie z Yato uciekało szybko, nawet nie wiedziała, ile mu zostało.
- Zapobiec Armagedonowi, który chcą przyspieszyć Magowie. - Odezwała się z pewnością w głosie. Wydawało jej się, że dokładnie to chciał usłyszeć. Osobiste cele Eidith i fakt, że jest na każde pstryknięcie mistrza, musiała zostawić dla siebie.

- Błąd. Naszym zadaniem jest za wszelką ocalić ludzkość przed jej największym zagrożeniem. - Zoan nie przestawał się uśmiechać. - Obecnie jest nim Kod Uniwersalny. Magowie tylko wykorzystują go zgodnie ze swoim egoizmem. - papież spoglądał na Eidith z góry jak na zagubione dziecko. - Tak długo, jak pozostaniemy w kajdanach, kolejne zagrożenie zawsze się znajdzie. Mam nadzieję, że nie zaczynasz wątpić w wagę tego powołania. - wbrew oskarżeniom, nie brzmiał, jakby się tym przejmował. Zamilkł na moment, po czym podjął ponownie: - Nieistotne. Może byłem dla ciebie zbyt chłodny. Zrób z Yato, co chcesz. Niech on będzie twoją nagrodą za służbę w ostatnim czasie. Masz siedzieć w swojej arce, aż podejmiemy się działania w sprawie ataku April. Vlad będzie wydawał ci rozkazy. - papież uśmiechał się do kobiety coraz cieplej. - Gdybyś miała wątpliwości, nie zapominaj, że Klaus jest ze mną w centrali. Powodzenia, mój drogi żniwiarzu.

Eidith otworzyła oczy, ciężko kaszląc krwią. Leżała na trawie, w miejscu, gdzie walczyła z Yato…YATO! Mężczyzna leżał obok niej, owijany bandażami przez Marie. Kobieta odetchnęła z ulgą, widząc, jak kostucha wstaje.
- Ustabilizowałam go. - wyjaśniła. - Nie byłam pewna, co chcesz z nim zrobić. Twoje obrażenia też były poważne, jak się czujesz?
Odpowiedzenie “Jak śmierć” byłoby trafne, ale darowała sobie ten suchy żarcik.
- Nigdy nie widziałam tyle swojej krwi. - Spojrzała po sobie, po czym zaczęła się powoli czołgać do Yato. - Będzie żył… to dobrze. Pani Doktor musimy przewrócić go na plecy. Chce wyjąć z niego ten przeklęty kręgosłup. Kto wie, od kiedy to w nim tkwi. - Kaszlnęła wypluwając, małą strugę czarnej posoki.

Marie posłusznie obróciła Yato. Nie wiedziała, jak Eidith chce zrobić z niego bezkręgowca, jednak była w zakonie dość długo, aby nie kwestionować przełożonych. - Co dalej?
Eidith popatrzyła na doktor. Jej wzrok uciekał to na lewo to na prawo. - Nigdy tego nie robiłam wcześniej, ale postaram się odciąć Yato od kręgosłupa. - Kostucha wstała i zmaterializowała kosę. - Kręgosłup od Yato. - Doskonale sobie zdawała sprawę jak to niedorzecznie brzmi, ale stanie i zastanawianie się nad tym nie miało sensu. Użyła swojej mocy, by przeciąć połączenie Yato i Kręgosłupa.
Kosa przeniknęła przez mężczyznę. Demoniczny kręgosłup powoli uniósł się i odpadł z jego ciała. W jego miejscu pozostał zwykły, ludzki. Artefakt upadł na ziemię tuż obok.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 14-08-2022, 16:07   #142
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver, przestrzeń gwiezdna niedaleko Ziemi.

Zaraz po spotkaniu z Eidith, Silver musiał udać się komisję. Zdążył, mając dzień zapasu, co pozwalało mu dopilnować wszelkich przygotowań. Adam nie mógł się z nim spotkać przed komisją. Źle by to wyglądało. Jeden z jego żołnierzy podrzucił jednak Silverowi prezent. Była nim krótka wiadomość, w teorii życząca powodzenia. W praktyce był to szyfr. Grupa postanowiła zgodzić się na korzystanie z pomocy Augusta, zaznaczyli jednak, że nie uważają, aby wypuszczanie go było dobrym pomysłem. Zgodzili się, aby Silver oferował takie wynagrodzenie, oczekiwali jednak, że nigdy nie spełni swojej obietnicy.
Do listu dołączony był pakunek. Znajdował się w nim niewielki kawałek ostrego metalu. Silver nie wiedział, czym mógł on do końca być. Przyglądając się jednak ostrzu, za odblaskiem stali zobaczył przedziwny krajobraz: szeroką pustynię wypełnioną tysiącami mieczy, ze starcem wykuwającym nową broń pomiędzy nimi. Nie minęło długo, nim osobnik go zauważył.
- April? Nie… kim ty jesteś? Już dawno zregenerowałem ten ubytek. - August zdziwił się widokiem Silvera po drugiej stronie ostrza.
-Jestem October, Dziesiąty, jeśliś ciekaw. - Odparł Armstrong. - Czy osoba dzierżąca twoje główne ciało wspominała cokolwiek na mój temat? - Wiedział, że zgodzili się, by wykorzystał Augusta, ale czy on sam był świadom celu, w jakim trafił w ręce młodego Miesiąca?
Mężczyzna wybijał stal, zamaszystymi ruchami uderzając w kawał metalu oparty o kowadło. - Tak szybko umieracie. Może lepiej po prostu oddaj ten fragment April. Będzie miała z niego więcej pożytku. - skomentował. - Dziewczyna mówiła coś o magu, który szuka ulepszeń do swojego oręża, lub porad do sztuk walki. - potwierdził.
I to mówił typ, który uznał egzystencję w formie “noża do masła” za świetny pomysł…
-W telegraficznym skrócie, ale wszystko się zgadza. - Przytaknął Silver. - Z tego co mówiła Zilva, z nauką nie powinno być problemów, zwłaszcza że nie jestem magicznym żółtodziobem. - Niemniej, była to tylko rozmowa z piratką, musiał wszystko zweryfikować z samym zainteresowanym.

- I czego chcesz się nauczyć? - spytał między łupnięciami młota. - Myślałem, że masz jakąś iskrę, albo jesteś w środku kontraktu. Przejąłeś fragment April. W nim jest wszystko. Kontroluj ostrze, pójdzie ci najszybciej. - August zbywał Silvera. - Jak to ostrze jest problemem, znajdź mi silną duszę.
Widać było, że Miesiące nie zwykły uczyć się od siebie nawzajem. Silver był wyjątkiem od reguły, nie planował się ograniczać w kwestii tego, jakimi dziedzinami magii będzie się parał.
-Mogę kontrolować ostrze, ale nie jego moce czy właściwości, to twoja dziedzina. Jeśli chcę się rozwijać ponad własne ograniczenia, muszę szukać przewodnika, znającego teren, na który chcę się zapuścić. - Odparł Armstrong niezrażony. - Niemniej "rozwój" zapewne stał się dla Ciebie słowem obcym, gdy postanowiłeś przyjąć statyczną formę, niezdolną do ewolucji. - Była to dość jawna prowokacja, ale młodzieniec nie słynął z subtelności. Ewolucja była wprawdzie dziedziną May, ale żaden z Miesięcy nie zaczynał z mocą, którą posiadał obecnie. Fragmenty duszy April dawały jedynie potencjał, inaczej każdy October byłby jednakowy.

- Pomaganie broni magią nie sprawia, że jest ona lepsza. - odpowiedział wreszcie, po dłuższym namyśle. Z jego twarzy dało się wyczytać, że to pogląd, który trzyma blisko serca. - Przelać ułamek magii w miecz, aby nieco lepiej ciął, albo skorzystać z niej, by trzymać go w miejscu, aby się nie rozpadł… gdyby to było dobre narzędzie, nic z tego nie byłoby potrzebne. - wyjaśnił. - Nie chcę cię uczyć, bo to strata twojego czasu. Jak się uprzesz, to i tak nie mam nic lepszego do roboty. - przyznał. - Wspieranie broni magią jest tym bardziej bezużyteczne, im lepsze jest ostrze. Broń z czystej magii nie zabije maga. - August zastygł na chwilę w miejscu. Podniósł ukończoną broń. Przyjrzał się jej uważnie, po czym ustawił lewą rękę na kowadle. Z zamachem spróbował rozciąć ją za pomocą nowego miecza, ten jednak pękł w pół przy kontakcie z bicepsem miesiąca. Rozczarowany, August wbił ostrze w ziemię i wyjął spod piachu nowy kawałek metalu. - Moja najsilniejsza technika, to tworzenie broni ze swojego własnego kodu. Jej siła zależy od ciebie. Niestety, korzystanie z niej mocno skraca żywot. Z czasem, kod przestanie rozpoznawać różnicę między twoją ludzką formą a formą ostrza. - nie było wiele emocji w tym wyznaniu. August wydawał się mimo wszystko nie rozpaczać nad swoim losem. - Najłatwiej byłoby mi przekuć kogoś innego w broń dla ciebie. Nie ma nic silniejszego od broni z duszą, która chce służyć swojemu szermierzowi.
-Odrzuć na chwilę na bok swoje uprzedzenia i spójrz na to. - Skoro się widzieli, Silver pokazał mu swoją najnowszą broń. - Czysto hipotetycznie, co byłbyś w stanie zrobić z tym mieczem? Co gdybyś był w stanie dokonać niemożliwego? - Młody October nie wierzył w niemożliwość ulepszenia ostrza magicznie. Poza tym musiał nieco pobudzić swojego rozmówcę, jego obecny marazm wskazywał, że możliwość powrotu do ludzkiej postaci, niekoniecznie by go poruszyła.
- Niemożliwego? - nie zrozumiał Auguts. - Mogę je zakląć. I tak będzie zbyt słabe, aby zabić demona, jeżeli o to ci chodzi. - oznajmił, wciągając powietrze w płuca. Po chwili dmuchnął ogniem na metal i kowadło. Była to magia klasy Marcha. - Magiczny miecz nie tnie lepiej. Magia tnie, a miecz poprawia. Dlatego mnie to nie interesuje. - starzec próbował ponownie wytłumaczyć swoje poglądy Silverowi.
-I sprawienie, by to nie były dwa osobne procesy jest? - Zrobił krótką pauzę, choć August już pewnie zrozumiał. - Niemożliwe. O to chodzi, jak zakląć istniejącą broń tak, by magia i ostrze się nie uzupełniały, a stanowiły jedną, spójną całość, zdolną zabić choćby i boga. - Jeśli October dobrze rozumiał, jedynym przypadkiem, który jego rozmówca uznawał za możliwe stworzenie takiej całości, było wykucie broni z duszy. Silver potrafił być bezwzględny, ale nie poświęciłby przyjaciela. W ostateczności, być może August zgodziłby się oddać niewielki fragment siebie, w zamian za możliwość powrotu do ludzkiej postaci, ale najpierw należało wybadać ten temat do końca.
- Nie wiem, do czego zmierzasz. - stwierdził po chwili milczenia August. - Miecz to przedmiot z zestawem cech które dają mu możliwość cięcia innego bytu. Magia cięcia to idea cięcia sama w sobie. Nie zespawasz stali z ideą. - wyjaśnił. - Chcesz lepszy miecz, szukasz innych metod. Lepszych materiałów. Z magią ze wszystkiego da się wykuć broń.
-Na takiej zasadzie powstają artefakty. Moc magiczna, często spontanicznie, choć proces można ukierunkować, nasyca jakiś przedmiot, o właściwościach do niej przybliżonych. Idea zespawana ze stalą, jak to określiłeś. - Silvera niemalże olśniło. - W ręku trzymam najlepszy miecz wykonany przez człowieka. - Specjalnie nie powiedział “maga”. - Zaś wewnątrz twojej formy kryją się tysiące ostrzy wykutych z magii. Mamy obie części składowe. Potrzebny jest tylko katalizator, który wyzwoli reakcję. - Miał pomysł, co może za niego posłużyć, ale najpierw dał staremu Miesiącowi chwilę, na przetrawienie jego słów.
- Nie robię magicznych broni. Robię bronie za pomocą magii. - odparł August. Zatrzymał na chwilę swoją pracę i usiadł na piasku, podnosząc głowę w stronę Silvera. Chyba zdał sobie sprawę, że nie będzie z mężczyzną dyskutował pięć minut. - Gdyby moja magia miała doprowadzić do powstania artefaktu, byłby to przedmiot zdolny do tworzenia broni. Młot który przekuje każdą stal, chociażby. - August uważnie przyglądał się ostrzu Silvera. - Chciałeś, żebym cię uczył, nie lepiej oddać mnie w ręce twojego kowala? - zaproponował. - Magia to nie materiał. To proces zmiany właściwości czegoś istniejącego. Ostrzenie nią już tnącego miecza to zbyteczna przesada.
October westchnął przeciągle, zrezygnowany. August nie tylko był uparty, on święcie wierzył, że inaczej być nie może.
-Załóżmy przez chwilę, że się z Tobą zgadzam i nie można ulepszyć istniejącej broni, a jedynie proces i tym samym, efekt finalny. Jak? Może nie wyglądam, ale też umiem wykuwać oręż. - Jeśli metody starego Miesiąca nie okażą się zbyt niebezpieczne, przekazanie go Natashy, nie wydawało się takim znowu złym pomysłem. Propozycję przywrócenia Augustowi ludzkiej postaci jako zapłaty, zostawił sobie jako asa w rękawie, gdyby trzeba było go skłonić do “małego” poświęcenia.

- Hmmm… - August zaczął łagodzić swoją brodę. Wspominał początki swojej kariery. - Najpierw uczysz się używać magii, aby nie robić błędów. Ludzie są jedną z ofiar przyczynowości. Bez magii nie uderzysz metalu perfekcyjnie za każdym razem. Nie zrobisz też zdolnej do tego maszyny. - ostrzegł. - Gdy już twoja technika jest perfekcyjna, pozostaje znaleźć lepszy materiał. Wszystko ma swoje ograniczenia. Moja magia pozwala mi zmieniać formę kodu, choć nie mogę dawać ani zabierać nią życia. - zdradził. - Wszystko zależy od celu twojej broni. Nie chcesz przekuć człowieka, trudno, w moich czasach to był zaszczyt. Możesz za to przekuć, chociażby żywy ogień, albo wyciągnąć z czegoś ideę. - starzec delikatnie się uśmiechnął - Kiedyś przekułem klucz, aby zrobić miecz, który był w stanie otworzyć wszystko. Jak się okazało, nie był w stanie niczego zniszczyć, a cięcia można było naprawić, przykładając dwa kawałki do siebie. W końcu jak coś jest otwarte, to może zostać zamknięte.
To zaczynało budzić ciekawość Silvera. Nawet jeśli faktycznie stary pierdziel miał rację, z takimi "sztuczkami" można było wykuć niezrównane ostrza.
-Zaciekawiłeś mnie, ale wcześniej mówiłeś o woli, by służyć właścicielowi. Ogień nie ma woli, idea istnieje dla siebie, albo żeby pojechać z grubej rury, góra po prostu jest, jak skłonić wykuty z nich miecz żeby był posłuszny i prawidłowo spełniał swoją rolę? - On był Octoberem, prawdopodobnie mógł to posłuszeństwo po prostu wpisać w kod broni, która należała do niego, ale jak August to rozwiązywał? - I ile różnych "materiałów" da się połączyć w jedną broń?

- Miecz musi mieć duszę, aby dało się z nim porozumieć. Nie zmienisz woli ostrza, która nie powstało z istoty żywej. Miecz z ognia zawsze będzie chciał palić, a miecz z klucza otwierać. Żaden nie będzie ciął. - Obrazując swoje rozumowanie sięgnął po jeden z wbitych w piach metalowych mieczy. Wyciągnął go. Jak się okazało, on również był pęknięty. - To jest twój miecz wykuty z góry. Materiały można mieszać, ale im mniej, tym bardziej przewidywalny wynik. Wiele się nie sprawdza. Przykładowo, ogień stopi metal, więc się nie nadają.
-A co z emocjami? Właściwie, powinienem to pytanie rozbić na dwie części. Co jeśli twórca przelewa swoje emocje w ostrze w trakcie kucia, na przykład pragnienie by broń komuś dobrze służyła? - To była pierwsza część. - A po drugie, co by było na przykład z ostrzem wykutym z nienawiści, czy gniewu? - Ta dyskusja powoli robiła się bardziej interesująca, niż próby przekonania Augusta do racji Silvera.
August złapał za brodę i zamyślił się. - Emocje artysty mają jakiś wpływ na jego dzieło, nie przewyższyłyby jednak pragnienia samego materiału. No chyba, że to tylko te pragnienia przekujesz w broń. Nie jestem pewien, czy jedna osoba byłaby w stanie wygenerować ich więcej, niż na kozik. - zaśmiał się - Broń z gniewu czy nienawiści byłaby bardzo krwiożercza. Problemem jest znalezienie dość materiału. Miałem jeden taki projekt. Chodziłem po polach bitwy latami. Ciekawe gdzie ten miecz się teraz znajduje.
No proszę, w czymś się zgadzali. Z tym, że Silver z racji braku umiejętności w magicznym rzemiośle, chciał zebraną nienawiść zmusić do posłuszeństwa innymi metodami. Niestety nie miał już do nich dostępu. Zostawał mu zatem stary Miesiąc, choć i on w pojedynkę mógł nie dać rady.
-Mam przygotowane podłoże teoretyczne pod zrobienie takiej broni i to za jednym zamachem. Niestety, obecnie brakuje mi umiejętności, no i jeszcze nie znalazłem odpowiedniego miejsca. - Znalezienie właściwego świata było kwestią czasu, ale do tej pory nie szukał zbyt aktywnie, miał za dużo na głowie. I pewnie jeszcze potrwa, zanim będzie mógł oddać się poszukiwaniom. Gdyby się powiodło… strach pomyśleć jak wielki potencjał niszczący miałby taki oręż. Czyż to nie było ekscytujące? - Czy to ostrze ma jakieś imię? Mogę spróbować go poszukać, choć pewnie siedzi zamknięte tak głęboko, że nawet Boga by tam nie wpuścili.

- Rakshasa. Nieco przydługie, zakrzywione ostrze. Praktycznie szabla. Wyglądała normalnie, jednak łapiąc za rękojeść przenikał z niego gniew. - wspominał starzec. - Miecz wykuty z jeszcze większej ilości gniewu, pewnie wprowadziłby użytkownika w bezlitosny szał. Chętnie bym je wykuł, choć nie odpowiadam za skutki. - zaznaczył. - Nie wiem czy mogę kogoś nauczyć jak zrobić takie ostrze. Zależałoby od szczegółów twojego planu. W razie czego, jestem do dyspozycji. - na dobrą sprawę rozmowa z Silverem mogła być dla Augusta jedyną rozrywką od dawna.
Silver szybko wrzucił otrzymane informacje do wyszukiwarki. Normalnie poprosiłby o pomoc Irutę, ale ten wciąż nie znalazł jeszcze Marcha. Jak sądził, Rakshasę miało w swoich magazynach wojsko, jako niebezpieczny artefakt, ale istniała niewielka szansa, że miecz po prostu zaginął i wtedy istniała szansa na jego odzyskanie. W sumie, czy kreacje Augusta kwalifikowały się jako artefakty? Proces ich powstawania był zgoła inny.
-Podejrzewam, że potrzebne byłyby wysiłki przynajmniej nas dwóch, żeby powstały oręż nie zmieniał dzierżyciela w rozszalałego berserkera. - Zasugerował Armstrong. - Co do szczegółów, omówimy je, gdy już znajdę właściwy “materiał”. - Nie chciał teraz za bardzo nakręcać starego Miesiąca. - Właściwie, jak sklasyfikować broń którą tworzysz? To nie artefakt, ale nie ma chyba innego oficjalnego określenia na przedmiot o magicznych właściwościach?

Jako Recollector, Silver mógł przeglądać bazy danych wojska w celu potwierdzenia stanu znanych artefaktów. Miało to chronić poszukiwaczy przed marnowaniem czasu. Oczywiście broń nie miała nazwy nadanej jej przez Augusta, jednak pasujący do opisu artefakty faktycznie znajdował się w rękach wojska. Niestety, to było wszystko czego mógł dowiedzieć się Silver bez składania odpowiedniego wniosku.
August westchnął. - Dla mnie to artefakty. Jak co wy teraz nazywacie… - wzruszył ramionami.
-Cóż, znalazłem ją w wojskowym rejestrze. Co oznacza, że bez spełnienia odpowiednich procedur, nawet się do niej nie zbliżę. - Odparł Silver po chwili poszukiwań. Gdyby udało mu się dostać szablę w ręce choć na trochę, celem przeanalizowania, jego plan miałby zwiększoną szansę powodzenia. - Wybacz, że zadam Ci tak niedyskretne pytanie, ale właściwie od jak dawna jesteś mieczem? - Młody October zastanawiał się, jak bardzo do tyłu z technologią uzbrojenia jest August.
- Nie liczę. Byłem jeszcze człowiekiem, gdy walczyliśmy z demonem podobnym do ciebie. Tyle jestem w stanie powiedzieć. Nie pamiętam czy gdy umierałem ludzie mieli już statki kosmiczne, choć na pewno zdążyłem do nich przywyknąć jako miecz.
-To jak u Ciebie ze znajomością nowoczesnych technologii rzemieślniczych? - Zadał kolejne niezręczne pytanie. - Bo wiesz, tak się zastanawiam, czy materiał hm… ezoteryczny, nie dawałby trwalszych i bardziej przewidywalnych efektów w połączeniu z jakimś materialnym nośnikiem, na przykład takim, który się z nim kojarzy. - Dobrym przykładem dla ostrza z nienawiści, byłaby rękojeść wykuta z odłamków bomby.
- Mniej-więcej kojarzę, czym się teraz operuje. Dużo widzę przez okno głównego ostrza. Coś takiego byłoby sprawą do przebadania podczas kucia. Bardzo ciężko mi zgadywać w tym momencie.
-Będzie czas na eksperymenty, żeby to wszystko dopracować. Nie chciałbym obudzić się z ręką w nocniku, kiedy przejdziemy do realizacji tak wielkiego projektu. - Silver wiedział, że będzie też potrzebował paru "lekcji" od Augusta. Choć zamierzał pozwolić mu by uczył Nat, nie planował wysługiwać się nią, przy czymś niosącym ze sobą tak duże ryzyko. - Muszę Ci przyznać, niezły jesteś. Mało kto umie mnie przekonać, kiedy się na coś uprę. - Jego biedny ojciec świadkiem, jak prawdziwe było to stwierdzenie. Niemniej, w tym wypadku Silvern nie do końca zrezygnował ze swojego punktu widzenia, stary Miesiąc wskazał mu po prostu ciekawsze alternatywy.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-08-2022, 21:38   #143
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver, komisja wojskowa


Młody Armstrong czekał przed bramą do pokoju narad na rozpoczęcie komisji. Piramida była dużo większa i bardziej zawiła niż mógł się spodziewać. Kształt był niepozorny, objętością nie odbiegała jednak mocno od pobliskiej Ziemi. Przebywały tu dziesiątki milionów ludzi, pośród nich również strażnicy korzystający z najbardziej zaawansowanej i trzymanej sekretem technologii. Zarówno wszczepów, jak i pancerzy wspomaganych. Jeżeli ktoś wątpił w siłę Cesarstwa, pobyt w tym miejscu i jego splendor szybko o niej przekonywał.
Silver otrzymał krótką instrukcję od Adama: ma wejść, zaprezentować się z imienia i stacji, po czym wysłuchać dyskusji admirałów. Ma odpowiadać tylko, gdy go o to poproszą.
Nie minęło długo, a jeden ze strażników otworzył na oścież wrota do sali. Ku jego zdziwieniu, wewnątrz przebywał Adam, Bastion, Millia oraz Vyone rozmieszczeni wokół ogromnego, okrągłego stołu z masywnym holoprojektorem pośrodku. Nie było jednak Lazarusa. Przewodniczący spotkania spóźniał się, czego strażnik się nie spodziewał. Sytuacja wywoływała również zmieszanie pośród admiralicji, która starała się ukryć zmieszanie wypisane na twarzy.
Tylko jak Silver powinien zachować się w takiej sytuacji?
Armstrong podszedł do miejsca, w którym miał stanąć, wzniósł rękę salutując i zastygł w bezruchu. Dokonanie pełnej prezentacji przed pojawieniem się przewodniczącego komisji było naruszeniem protokołu oraz nietaktem. Należało jednak zasalutować Admirałom jako przełożonym, co uczynił i teraz czekał, a mógł tak stać naprawdę długo.
Minęło dobrych kilka minut, nim drzwi na drugim końcu sali wreszcie się otworzył. Pojawił się w nich średniego wzrostu mężczyzna z luźno zarzuconym, białym kimono. Nie było to odpowiednie ubranie na tego typu zebranie. Równie dobrze mógłby pojawić się na komisji w piżamie. Z jego postawy widać jednak było, że nie zrobił tego jako jakiegoś powodu komunikat. Zwyczajnie nie widział w tym problemu. Jego twarz była niesamowicie zrelaksowana. Między jego młodą cerą i zmarszczkami pod oczyma, ciężko było powiedzieć, ile miał lat. Nie pomagał w tym niedogolony zarost oraz roztrzepane, przydługie jak na mężczyznę włosy. Z czubka jego głowy wyrastały kocie uszy, których urok kontrastował z wyraźnym, wyrzeźbionym wręcz umięśnieniem.
Jeszcze na początkach swojej pracy w admiralicji Lazarus poddał się kosmetycznym operacjom genetycznym, zostając mutantem. Chciał się w ten sposób wsławić jako obrońca równouprawnienia. W efekcie spotkał się tylko z krytyką i o mało nie stracił swojego poparcia. Przynajmniej w teorii tak się potoczyła ta historia. Widzą go osobiście, Silver był w stanie stwierdzić więcej.
Obydwie nogi mężczyzny należały niegdyś do Azazela. Ponadto jego serce zostało zastąpione sercem demona. Z uwagi jednak na kosmetyczne mutacje, wyglądało to, jak część jego dawnego wybryku. Przeciętna osoba nie odróżniłaby pozagalaktycznych artefaktów z typowym zmutowaniem. Tym bardziej, gdy jego największe elementy schowane są pod długim kimonem.
Zrelaksowany, Lazarus stanął nad swoim miejscem i uniósł ręce lekko w górę:
- Witam wszystkich tu zgromadzonych na komisji admiralskiej pana Silvera Armstronga. Będziemy dziś prowadzić dyskusję mającą ocenić, czy mężczyzna ten wyróżnił się swoją służbą Cesarzowej w stopniu porównywalnym do nas, pozwalając mu zasilić nasze grono w pracy nad dobrem i bezpieczeństwem Cesarstwa. Ogłaszam nasze zebranie za oficjalnie rozpoczęte. Panie Silverze, proszę się przedstawić. - Lazarus zasiadł w swoim krześle. Pozostali admirałowie rzucili mu kilka nieprzyjemnych spojrzeń, które te zauważył, jednak kompletnie zignorował. Nie rozumiał, czy też nie chciał rozumieć swojej winy.
-Silver Armstrong, ex-porucznik Cesarskiej Legii Akademickiej, obecnie Recollector. - Odparł, kończąc salut wyćwiczonym ruchem. Wprawdzie młody October nigdy nie był żołnierzem zawodowym, ale odbył przeszkolenie wojskowe i odsłużył swoje w trakcie studiów. Gdyby zrobił jeszcze jeden, dwa kierunki, może zdążyłby dochrapać się kapitana.
- Kandydatura Silvera była nam zaproponowana przez naszego kolegę Adama. Prosimy o wyjaśnienie pańskiej motywacji.
- Rodzina Armstrongów jest mi bliska, od dawna współpracują z moimi oddziałami. Dzięki temu miałem okazję poznać Silvera i obserwować jego wzrost. Jest to doświadczony wojownik i wprawny dowódca, mający pod swoją komendą ogromny okręt Balmoral Castle, większy nawet od niektórych używanych przez naszą admiralicję. - konkretnie od Nautilusa, którego przeznaczenie nie wymagało nadmiernych gabarytów. - Za pomocą tego okrętu i wsparcia jego załogi, Silver zebrał wiele artefaktów, walczył z gangami piratów na długo przed rozpadem gildii, oraz wykazał się wsparciem dla wojska. Myślę, że jego osiągi same z siebie tłumaczą jego kompetencje, a moja znajomość jego osoby pozwala mi poświadczyć za jego charakter. Z kimś takim jak Silver sektor zewnętrzny. - czyli pierścień na granicy Cesarstwa, którym zarządzał by Silver. - Będzie bezpieczny. Z kolei upaństwowienie charakteru jego korporacji zapewniłoby bezpieczeństwo zbrojeniowe dla naszych wojsk i usunęło niesprawności w nowych przepisach demilitaryzacji ustanowionych przez Cesarzową.
Lazarus przytaknął. - Bardzo przychylna prezentacja. Pierwszego o opinię proszę admirała Bastiona.
Olbrzymi mężczyzna wstał. Nawet na posiedzeniu admirałów miał na dłoniach swoje wspomagane rękawice. W teorii nie powinien móc wejść tu z bronią. Z drugiej strony, nawet Lazarus miał przy sobie miecze. Mężczyźni musieli w milczeniu postanowić, że nie będą zwracali sobie nawzajem uwagi.
- Moja znajomość z Silverem jest bardzo krótka. Spotkałem go podczas jednej operacji odzyskania artefaktu z planety mniejszej rasy kosmitów. - zaczął swoją wypowiedź. - Zaimponował mi zdolnościami walki, przez co oferowałem mu pozycję w swojej armii, gdy zakończy się jego kariera w recollectorstwie. Nasze dzisiejsze zebranie nastało jednak przed tą chwilą. Jestem pewien jego osobistych zdolności, obawiam się jednak, że nie jest on zaznajomiony ze strukturą wojska i nie miał okazji się jej nauczyć. - ocenił. - Przeskok z pozycji recollectora na rangę admirała floty gwiezdnej jest zbyt drastyczny, czego dowiódł już jego poprzednik, Viktor. Nie możemy liczyć na skuteczność operacji mężczyzny, który nie wie, jak wyglądają nasze procesy czy zasady. Nawet gdybyśmy przyjęli go z najlepszą intencją, prawdopodobnie przez najbliższą dekadę pierścień zewnętrzny byłby zamrożony, gdy Silver uczy się swoich obowiązków. Pochopność ostatnio kosztowała nas zbyt wiele. Abym go poparł, Silver musiałby mnie przekonać, że wie, jak operować w strukturze wojska Cesarskiego. Jest to wiedza, którą sama liga akademicka nikogo nie obdarzy. - kończąc wywód, Bastion usiadł.
Widząc to, Millia podniosła dłoń. Lazarus jej przytaknął. - Pani Millia Millionare prosi o następną kolej. Przekażmy jej więc uwagę.
Kobieta wstała. - Przed naszym zebraniem udałam się do jednej z stacji gwiezdnych pod kontrolą Silvera. Przeprowadziliśmy tam krótką rozmowę, podczas której wykazywał on brak satysfakcji ze stanu Cesarstwa, oskarżając nas o chaos i niedbałość w związku z aferą Viktora. Swoją postawą wyrażał chęć wprowadzenia znacznych zmian w strukturę Cesarstwa, oraz wydawał się niechętnie nastawiony wobec samej Cesarzowej. Nie jestem w stanie zgodzić się na kandydaturę osoby o radykalnych poglądach przychodzącej spoza armii.
Gdy Millia usiadła, Bastion przyglądał się jej wyglądając na dość przejętego rzuconymi oskarżeniami. Lazarus spojrzał na Vyone, będąc nieco niepewnym. - Z tego co pamiętam pan admirał Vyone już wyrażał sprzeciw wobec kandydatury Silvera. Z trzema głosami negatywnymi nasze spotkanie zakończy się dość szybko. - zauważył.
Vyone podniósł rękę i wstał. - Jestem negatywnie nastawiony wobec Silvera z uwagi na jego niedbałe zachowanie podczas działań recollectorskich. Mężczyzna ten dwukrotnie wszedł w posiadanie artefaktu, który niezbywalnie przejął kontrolę nad jego kończynami. W efekcie przekazanie tych obiektów wojsku do badań było w obu wypadkach niemożliwe. Sugeruje to egoizm i wykorzystywanie licencji recollectorskiej dla własnego dobra, a nie interesu Cesarstwa. To powiedziawszy, nie jestem człowiekiem bez serca. Zgodzę się dać szansę Silverowi na obronę swojego stanowiska i zmianę mojego nastawienia. - Nawet na komisji, Vyone udawała mężczyznę. Silver w sumie nie wiedział, ilu admirałów zna jej prawdziwą twarz. Kobieta równie dobrze mogła uważać, że maska na twarzy to niezbywalna proteza. Przez jej obecność nie dało się wyczytać jej wyrazu twarzy, choć szybko wymyślona opinia pozwoliła uratować sytuację. Gdy Vyone usiadła, Lazarus skierował się do Silvera:
- Dobrze więc. Musisz przekonać przynajmniej mnie oraz jednego innego admirała, aby otrzymać awans. - głos Lazarusa był decydujący. - Lub po prostu osiągnąć większość. Pozwól, że zapytam cię o największy postawiony ci zarzut. Czy jesteś lojalny Cesarzowej i jaką masz opinię na jej temat? - zapytał wprost.
O ile Silver faktycznie nie był do końca zadowolony z tego co w ostatnim czasie robiła Admiralicja, nie powiedział złego słowa o samej Cesarzowej. Millia nieco naciągnęła ich rozmowę, ale to było jej słowo przeciwko jego. Oczywistym było, czyje ma większą wagę.
-Jestem i zawsze byłem lojalnym obywatelem Cesarstwa. - Odparł zgodnie z prawdą. Adam przytoczył wcześniej wystarczająco wiele przykładów, by potwierdzić te słowa. - Jeśli chodzi o moją opinią na temat Cesarzowej, jako organu rządzącego, jest ona jak najbardziej pozytywna. - To również było prawdą, nad każdym sektorem pieczę sprawował kompetentny Admirał, a tych ostatecznie namaściła Cesarzowa. No prawie każdym, ale nie byłby kandydatem, gdyby nie było wolnego miejsca. Co zaś do ewentualnych nieprzychylnych słów, które zdaniem Millii wypowiedział, no cóż, nie ich dotyczyło pytanie Lazarusa. Przy komisji Admirałów udzielenie odpowiedzi choćby o jedno słowo za długiej, mogło mieć poważne konsekwencje w ich procesie decyzyjnym.

- Nie spodziewałbym się innej odpowiedzi na tego typu pytanie zadane wprost. - wyznał Lazarus. - Jest to jednak jakieś świadectwo, że nie jest Pan osobą o kompletnie radykalnych poglądach. Zarzucono Panu również egoizm. Jaka jest historia za dłońmi, które zostały artefaktami zrośniętymi z pana ciałem? Czy dostarczenie ich Cesarstwu było niemożliwe? - zapytał.
Sprawa rękawic była dość złożona. Niemniej, czy można to było nazwać przywłaszczeniem? Co najwyżej jego prawą rękę, a i to byłoby naciągane. Oczywiście, Zoanne sformułowała szybkie, wyimaginowane oskarżenie, które Silver mógł łatwo odeprzeć, by nie rzec storpedować.

-To dwie osobne historie. Może zacznę od tej nowszej. - Podniósł na chwilę lewe przedramię. - Ten artefakt nie został przeze mnie znaleziony w ramach działań recollectorskich. Był własnością Auger Industries, a po tym, jak pokonałem przywódcę dawnej grupy recollectorskiej Mandingo, został mi przekazany, zgodnie z wolą ówczesnego właściciela, Maximiliana Golda. - Znów prawda, choć Silver dopiero po czasie dowiedział się, że Max to wszystko ustawił w ten sposób, przebiegły sukinkot. Niemniej liczył się fakt, że był to artefakt sklasyfikowany jako własność prywatna, nie łup recollectorski. Opuścił lewe i podniósł prawe. - To natomiast jest tak zwany “błąd młodości”. Był to pierwszy artefakt jaki znalazłem jako Recollector i nie mogłem oprzeć się pokusie, by zobaczyć, jak działa. Po założeniu okazało się, że już nie można go zdjąć, bez uciekania się do amputacji. - Fakt, że nie obcięto Silverowi ręki, by go odzyskać świadczył, że samo wojsko pozwoliło mu go zachować, bo artefakt nie został uznany za potencjalnie niebezpieczny. Nie wątpił, że ucięliby mu ją nawet na wysokości barku, gdyby poczuli taką potrzebę. Wszystko mieściło się w procedurach. Być może i w tym Maximilian maczał palce, młody Armstrong nie wiedział, jak długo Gold szykował go na swojego następcę. W podsumowaniu wychodził jeden artefakt, który został mu podarowany i drugi, który pozwolono mu zachować zgodnie z regulaminem. Względem licznych artefaktów, które dla Cesarstwa odzyskał, z pewnością nie kwalifikowało się to jako niedbałość w działaniu i nadużywanie licencji dla własnych celów. Dla członków komisji implikacje były jasne, a fakt że Silver nie wypowiedział ich na głos, pozwalał Vyone’owi zachować twarz.

Lazarus wsłuchiwał się w opowieść Silvera, przebierając w dokumentach na jego temat za pomocą touchpada. - Te opowieści by się zgadzały. Muszę wystąpić ze stwierdzeniem, że opinia Vyone jest nieco przesadzona. Wszyscy oczekujemy lojalności wobec Cesarstwa, ale nie oznacza to, że recollectorzy muszą oddawać swoje artefakty po dwa razy.
- Nic z tego dalej nie przekonuje mnie. Nawet nie wiem, o co mógłbym zapytać, aby zmienić swoje zdanie. - stwierdził po namyśle Bastion. - Nie mam tylu admirałów, aby awansować kogoś w nasze szeregi, ale Silver zdecydowanie nie ma jeszcze doświadczenia. Nie chciałbyś chłopcze jednak dołączyć do mojej floty? Wtedy mógłbym pozwolić jednemu ze swoich kandydować, zastąpiłbyś go. - zasugerował mężczyzna.
Odpowiedział mu Adam. - Jeżeli widzisz go jako nadającego się na rolę Admirała, dołączenie do floty to rzut kamieniem. Jestem pewien, że nauczyłby się wszystkiego w mig.
Millia nie wyglądała na zadowoloną tą linią argumentacji. - Zewnętrzny pierścień jest wykorzystywany przez piratów i inne terrorystyczne organizacje jako schronienie, miejsce budowy baz i składowania łupów. To nierozważne oddawać go w ręce kogoś, kto nie jest absolutnie lojalny Cesarzowej. W tej kwestii będziemy mieli tylko moje słowo przeciw jego. Nie ma żadnych zasług, którymi Silver mógłby udowodnić swoją lojalność Cesarstwu. - oznajmiła, wachlując się swoim datapadem.
Lazarus zaklaskał dwukrotnie. - Spokojnie moi drodzy. Silver odpowiadał teraz na zarzut Vyone. Czy pan admirał floty zmienił dzięki temu swoje zdanie?
Vyone wstał, unosząc dłoń. - Nie w pełni. W ostatnim czasie Silver mimo wszystko nie zdał wojsku artefaktów, więc wciąż mam swoje podejrzenia. Taka moja rola w tej grupie. Ponadto obawy Bastiona oraz Millii są jak najbardziej trafne i również muszę je brać pod uwagę. - osądził. - Wpadłem jednak na pomysł, który może rozwiązać nasze problemy: pozwólmy Silverowi zostać honorowym “admirałem floty w szkoleniu”.
Lazarus gwizdnął cicho. - To brzmi ciekawie, co masz na myśli?
- Niech dba o sektor i go nadzoruje, ale swoje rozporządzenia przepuszcza przez innego admirała floty, który byłby jego opiekunem i szkoleniowcem na okres treningowy. W ten sposób nauczyłby się wszystkiego, jak potrzebuje Bastion oraz udowodnił swoją lojalność, jak oczekuje Millia. Każdy z nas wyznaczyłby cel dla Silvera względem poprawy stanu regionu. Po wykonaniu tych zadań uznalibyśmy go za pełnoprawnego admirała floty. - zaprezentował swoją wizję.
Bastionowi spodobał się ten zamysł. - To by się mogło sprawdzić. Nawet szybciej by się nauczył niż w mojej flocie. Tylko kto by się nim zajmował? Ja jestem na to zdecydowanie zbyt zajęty.
- Chciałbym wykluczyć z tej propozycji Adama, z uwagi na jego przyjaźń z Silverem. Opiekun musiałby być bezstronny. - ocenił Lazarus.
- Wobec tego pieczę nad nim sprawowałbym ja albo Millia. - stwierdził Vyone.
Lazarus zastanowił się przez chwilę. Vyone w tym czasie usiadł. Propozycja dała zgromadzonym do myślenia. Adam wyraźnie nie był zadowolony, reszta zebrania reagowała jednak pozytywnie na propozycję. W końcu Lazarus zaadresował Silvera:
- Co o tym myślisz? Byłbyś gotów pracować jako Admirał Floty pod nadzorem Vyone lub Milii? I w tym wypadku, kogo?
Czyli ktoś pozytywnie nastawiony nie mógł być bezstronny, ale ktoś nastawiony negatywnie już tak? Dziwną logiką się tu czasami posługiwali.
-Byłbym gotów na takie rozwiązanie. Skoro propozycję wysunął Admirał Vyone, zdam się pod jego kuratelę. - Odpowiedział. Szczerze wolałby Adama, ale jego nie musiał przekonywać. Fakt, że pewnie wyszkoliłby go najefektywniej, znając jego mocne i słabe strony najlepiej z tu obecnych, ale pozostali wciąż mieliby swoje wątpliwości. Liczył, zapewne naiwnie, że Zoanne tym razem nie spróbuje go w żaden sposób wydymać.

- Myślę, że wobec tego znaleźliśmy satysfakcjonujące rozwiązanie. - Stwierdził Lazarus. - Idąc za tym układem, chciałbym aby każdy przeanalizował zewnętrzny sektor i wyznaczył Silverowi cel. Upewnie się, że wasze pomysły są realistyczne. Jeżeli nasz admirał w treningu je spełni w… powiedzmy dziesięć lat, przedstawię go Cesarzowej i dołączy on do nas oficjalnie. Jeżeli nie, rozważymy wtedy ponownie temat pustego stanowiska. Jakiś przeciw?
- Zadowala mnie to rozwiązanie. - stwierdził Bastion.
- Miałem nadzieję, że Silver otrzyma więcej zaufania z waszej strony, jestem jednak pewien, że z taką szansą dalece przekroczy wasze oczekiwania. - przyznał Adam.
- Jestem w stanie przystać na warunki tego układu. Za konsekwencje działań Silvera będę obarczać Vyone.
- Takie warunki pozbawiają mnie prawa do posiadania jakichkolwiek uwag. Liczę na owocną współpracę z panem Armstrongiem. - oznajmił Vyone.
Lazarus klasnął w ręce. Dźwięk rozniósł się po sali, po czym kotouszy mężczyzna wstał z fotela. - Wobec tego uważam dzisiejsze zebranie za zakończone. Szczegóły dalszych formalności ostrzymacie drogą elektroniczną po ich ustaleniu. Dziękuję wam bardzo za przybycie.
Adam skinął głową. - Również jestem wdzięczny za zgromadzenie i zgodę na wysłuchanie wniosku Silvera. Być może warto byłoby jednak przedłużyć spotkanie i omówić wszelkie zagwozdki które Silver może obecnie mieć względem roli admirała i stylu funkcjonowania galaktyki? - zaproponował.
- Nikt z nas nie miał takich szkoleń, zresztą, to teraz rola Vyone. - nie zgodził się Lazarus. - Naturalnie nie zabraniam wam kontynuować rozmowy, ta sala jest dla nas. Osobiście mam jednak dużo spraw na głowie, więc dziękuję wam za obecność. - Oznajmił Lazarus, po czym ruszył w stronę ogromnych drzwi, którymi wszedł. Bastion, Millia i Vyone odsalutowali mu:
- W świetle Cesarzowej!
Silver zasalutował odchodzącemu Lazarusowi, zastanawiając się, czy Admirał wciąż będzie chciał z nim zamienić kilka słów na osobności. Nie dołączył do ich grona, mógł więc nie być dla niego dość użyteczny, by wykorzystywać go jak wcześniej Maximiliana. Jego poprzednik był mistrzem manipulacji, ale ten jeden raz to on dał się wrobić. Szkoda tylko, że z ich planu nici, ale skoro dwie części Azazela, które miał wszczepione wystarczyły mu, by oprzeć się April, rozkaz Silvera raczej też by na niego nie podziałał. W końcu postanowił się odezwać.
-Dziękuję zebranym za otrzymaną szansę. Jeśli ktoś z państwa byłby skłonny przychylić się do sugestii Admirała Adama i udzielić mi choćby pobieżnego wprowadzenia, zanim się rozejdziemy, byłbym wdzięczny. - Nie wątpił w umiejętności Vyone’a, czy też Zoanne, w końcu była Admirałem już po raz drugi i na pewno znała tę fuchę na wylot, ale chciał pokazać sceptykom, że jest gotów się uczyć. Lubił się uczyć, co nie było powszechne.

Millia zastanowiła się przez chwilę.
- Twoja praca rozpocznie się gdy dostaniesz dostęp do swojego okrętu, w tym przypadku Anielską Bramę. Stamtąd będziesz miał dostęp do Cesarskiej Bazy Informacyjnej, która pozwoli ci zapoznać się z sytuacją w galaktyce i co najważniejsze, twoim sektorze. Liderzy poszczególnych rządów w twojej strefie administracyjnej będą musieli w przeciągu roku złożyć ci raport o swoim stanie, planach i projektach. Będziesz zarządzał na co przeznaczany jest przyznawany im przez Cesarstwo dodatkowy budżet. Określisz również zasady poboru wojskowego. Później, reszta jest w twoich rękach. Gdy system jest stabilny, możesz go po prostu nadzorować.
- Nie warto jednak tracić czasu. - wtrącił się Bastion. - Wojsko jest w pełni pod twoją kontrolą. Rządy operują siłami policji dla swojej protekcji, armia będzie jednak stać w miejscu jeżeli nie dasz jej poleceń. Wykorzystaj ją aby szukać bardziej zorganizowanych grup przestępczych i przygotować agresywne planety do kolonizacji, jeżeli jakieś znajdziesz. Najemnictwo jest wycofywane, więc tego nie musimy ci tłumaczyć.
Na koniec do porad dołączył się Vyone. - Tak naprawdę nie ma niczego, co możemy ci powiedzieć gdy nie masz nawet praw do Bramy. Czekaj na biurokrację i czytaj dziennik prawa Cesarskiego, on jest dla ciebie najważniejszy. A teraz jeżeli mi pozwolicie, ja też udam się na spoczynek. Zmarnowałeś dość naszego czasu. - skomentował Vyone patrząc prosto na Silvera. Najwyraźniej kobieta przyszła tutaj tylko po to, aby Silver miał okazję przepytać Lazarusa. Ten jednak nie wyciągał z tajemniczego admirała żadnych informacji. Nuta zaskoczenia w głosie admirał zdradzała, że Vyone nie oczekiwała, aby Silver faktycznie był zainteresowany pracą w roli admirała. Dla Zoanne była to tylko wymówka na zorganizowanie spotkania.
-W takim wypadku, do widzenia wszystkim. Dziękuję raz jeszcze. - Pożegnał się, zasalutował i wyszedł. Ruszył do doku, by wrócić na Balmoral. Jeśli, Adam bądź Zoanne chcieli go zdybać po drodze, mieli jeszcze okazję. Mniej prawdopodobnie, Lazarus mógł kogoś wysłać, żeby go do niego sprowadził, albo odstrzelił. Spodziewał się, że przynajmniej jedno z dwojga “współwinnych” będzie chciało zmyć mu głowę, choć oczywiście mogli też odezwać się dopiero przez komunikację okrętową.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 29-08-2022, 18:52   #144
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Kostucha wróciła do Nox Novum możliwie prędko. Na stacji zastała ją Bonnie czekająca ze sztabem medyków na odbiór Yato. Marie rozpromieniła się na jej widok, podbiegając i obejmując córkę w szerokim uścisku.
- Bonnie jak dobrze cię widzieć osobiście! Dbasz o siebie? Jesz warzywka?
- Nom. - Eidith mogła poprzysiąc, że szminka na ustach dziewczyny to zaschła krew.
- Ohh, musiałaś być tak załamana po śmierci taty, ale nie martw się, teraz tu będę z tobą.
- Eh? Dok? - Bonnie wydawała się dopiero podłapać z ostatnimi wydarzeniami, choć nie wywierały na niej żadnego wrażenia. Była w dużym stopniu jak jej ojciec, lecz w odróżnieniu od Doca nie musiała udawać, że jej nie zależy.
Kostucha rozejrzała się wzrokiem. Trochę to było nawet miłe widzieć matkę i córkę w uścisku. Musiało być przyjemne... Eidith potrząsnęła głową i zaczęła powoli schodzić po platformie. Z jej łopatki wystawało duże ramię które trzymało w garści kręgosłup. Skierowała się prosto do magazynu by zabezpieczyć to świństwo. Niby mogła podlecieć ale nie miała siły ani chęci się nadwyrężać, po prostu spacerkiem dotarła do magazynu. Na miejscu zastała dwójkę strażników którzy na jej widok zerwali się krzeseł i się ukłonili.
- Eidith. - Skineli głową.
- Witajcie chłopcy. Wiecie co to jest? - Uniosła zaciśniętą garść przed nich. Niemal niczym lustrzane odbicie pokręcili przecząco głowami.
- Świetnie i tak ma pozostać. Zaniosę to do środka i sama to odbiorę. Do tego czasu NIKT nie ma prawa wchodzić do magazynu. Chyba nie muszę mówić czym to grozi? -
- Jasne, tak zrozumieliśmy. -
- To powtórz co powiedziałam. -
- Yy. “Zaniesiesz to do środka i sama odbierzesz. Nikt nie może wejść”. -
- Good enough. - Pokręciła głową po czym zagasiła peta w pobliskim śmietniku. Zaczekała krótki moment i po dość bardzo wymownym spojrzeniu strażnicy pośpiesznie otworzyli magazyn. W środku kostucha zaczęła szperać za jakimiś walizkami, nie zajęło jej to długo. Znalazła taką masywną ołowianą z miejscem na kłódkę. Od razu zapakowała kręgosłup i użyła kłódki która nawet nie ma miejsca na klucz. Była prawie tak ciężka jak całą walizka. Gdy tylko skończyła postawiła ją na podłodze i kopnęła z taką siłą że przekoziołkowała kilkakrotnie i zatrzymała sięna ścianie.
- Piece of shit. - Mruknęła pod nosem po czym pośpiesznie skierowała się do swojego biura.
Idąc z niemal opuszczoną głową snuła się przez korytarze Novum rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Zwłaszcza tą debilną popisówką tego blond skurwiela. Jeżeli myśli że wywołał u niej coś więcej niż niepokój… to by miał pewnie racje. Nigdy nie widziała papieża w takiej formie, a ta cała jego maź była bardzo podobna do tej, co widziała w centrali.



Silver, Nox Novum

Silver został zaproszony na bazę gwiezdną Magica Icaria, Nox Novum. Pamiętając o jego prośbach skierowanych do Gerarda, Eidith zaproponowała mu pomóc. W ten sposób mogła też pozbyć się nieprzewidywalnego artefaktu, jakim był kręgosłup. Silver niewiele wiedział o kobiecie. Vyone podejrzewał ją o bycie specjalnie wytrenowaną zabójczynią na usługach Zoana. Na pewno miała wysoką stację w strukturze kościoła, choć nie była biskupem.

Stacja pod jej pieczą była jedną z większych placówek organizacji. Z uwagi na ograniczone użycie technologii, korzystanie z niej było wyjątkowo archaiczne. Gotycka architektura oraz ogromne zgromadzenia ludzi ręcznie obsługujących gigantyczną, żelazną konstrukcję, budziły jednak pewne wrażenie.
Po zadokowaniu i przejściu procedury odprawy, Silver zszedł na pokład stacji. Miał ze sobą jedynie symboliczną obstawę w postaci Jacka i Isshina oraz tragarza z lewitującą gablotką na Kręgosłup i drugiego z niewielką beczułką stuletniej whisky. W odwiedziny nie zaglądało się z pustymi rękami. Nie wiedział, czy Eidith odbierze go osobiście, stanął więc swobodnie i czekał na swój "komitet powitalny".
Silver oczekując na przyjęcie dojrzał że ściąga na siebie same ciekawskie spojrzenia, lecz kiedy tylko zerka w stronę personelu ci pośpiesznie wracają do swoich obowiązków.
Na Jacka za to patrzono jak na chodzące świętokractwo, ludzie patrzyli na niego z obrzydzeniem, pogarda, a niektórzy nawet współczuciem. Nikt za to nie ośmielił się do nich zbliżyć, prócz jednej osoby. Była to zapewne służka która bardzo odstawała wyglądem od załogi Nox Novum i jedyna w zasięgu wzroku która się uśmiecha. Kobieta była niewysoka, ubiór miała typowej służącej z kilkoma agresywnymi akcentami w postaci płyt jakiegoś metalu. Na jej pięknej niczym porcelanowa lalka twarzy spoczywały okrągłe okulary a jej czarne włosy były spięte w kok na czubku głowy. Ruszała się dość sztywno, jakby każdy jej ruch był wyćwiczony, aby nie robić zbędnych ruchów. Poprawiła okulary, ukłoniła się po czym odezwała.
- Witam serdecznie na stacji Nox Novum, nazywam się Zuzanne i należę do osobistej służby mistrzyni Eidith. Jeżeli Panowie pozwolą zaprowadzę was do sali spotkań. Wielka inkwizytor załatwia jeszcze jedną sprawę i dołączy do nas niebawem. Z przyjemnością odpowiem na wszelkie pytania. - Służka wykonała zachęcający ruch dłonią po czym dodała. - Ale to po drodze, czas to luksusowy towar. - po tych słowach zaczęła powoli kierować się w stronę miejsca spotkania.

Wysyłać pokojówkę, no pożal się boże… Ale to i tak była miła odmiana, Vlad groził Silverowi “nabiciem na pal” za sam fakt, że ten do niego zadzwonił. Niemniej Eidith sprawiała wrażenie osoby, która wolała załatwiać sprawy w sposób szybki i bezpośredni. Cóż, może po prostu źle trafił z porą przybycia, nieważne.
-Dziękuję, za tak ciepłe powitanie. Proszę zatem prowadzić. - Odparł jedynie, formalnym tonem.

- Zapraszam zatem. - Po tych słowach Zuzanne zaczęła prowadzić grupę przez ponure korytarze Nox Novum. Wystrój tego miejsca był w stylu gotyckim, więc nie można było uraczyć szerokiej gamy kolorów. Nawet światła wydawały się blade w niektórych miejscach. Do czasu aż dotarli do ogrodu, przez który prowadziła najkrótsza ścieżka do miejsca spotkań. Ogród ten mienił się różnymi kolorami najróżniejszych roślin, często nawet pochodzenia xeno. Rośliny były doglądane przez owce w standardowych uniformach, którzy utrzymywali porządek tego miejsca i dbali o rośliny. Sztuczne niebo dawało dużo “naturalnego” światła obecnej tu zieleni tworząc chyba jedyny miły dla oka kawałek Nox Novum. Gdy minęli ogrody po około trzech minutach Zuzanne zaprowadziła ich do pewnych dwuskrzydłowych drzwi.
- Wielka Inkwizytor za chwilę do was dołączy. Jednak muszę coś Panom powiedzieć. - Służka poprawiła okulary, po czym kontynuowała. - Jestem pewna, że osoba o takim statusie jak Pan Silver jest obyta w manierach, za to nie wiem jak to wygląda u Panów. - Zerknęła na Isshina i Jacka. - Mistrzyni jest bardzo przystępna, jeżeli ktoś pamięta o kulturalnym zachowaniu, gdyż jak ona uważa to właśnie to odróżnia nas od zwierząt. Więc apeluję do Panów by traktować wielką inkwizytor jak damę.-

Eidith wyglądała bardziej na maszynę do zabijania, niż na damę, zwłaszcza z tą aurą śmierci, która pochodziła z fragmentu December. Niemniej, o dobrych manierach należało pamiętać zawsze. No, prawie zawsze, niektórych ludzi witało się pięścią w mordę.
-Bez obaw, wszyscy tutaj potrafią się zachować. - Odparł uspokajająco. Jack bywał na salonach jako jego ochroniarz, a Isshin sam w sobie był znaną osobistością, co oznaczało, że miał kiedy nabrać obycia. Silver zresztą widział, że szermierz jest dobrze wychowany. Zuzanne wyglądała na przekonaną, bo otworzyła im drzwi by weszli.

- Nie będzie problemów. - obiecał Jack, a Isshin przytaknął skinieniem głowy, krzyżując ręce z tyłu pleców na wysokości lędźwi.
- Bardzo mnie to cieszy. - Skinęła głową Zuzanne sama przechodząc przez próg. Pomieszczenie było okrągłe na środku którego był stół tego samego kształtu. Wszystkie siedzenia były typowo biurowe jednak bardzo stylowe, jednak jedno się różniło znacznie od reszty. Był to obity skórą biały fotel który miał obok siebie zamontowaną popielniczkę na piedestale. Nie minęło długo by można było usłyszeć dźwięk zbliżających się obcasów. Przez próg drzwi przeszła Eidith. Ubrana była w białą garsonkę, pod którą wystawał kołnierz czarnej koszuli. Spódniczka sięgała jej zaledwie do kolan, a na stopach nosiła wysokie białe kozaki na obcasie. Włosy miała zaczesane na jedną stronę odsłaniając jej ucho przebite w trzech miejscach kolczykami. Jeden mały na samym dole ucha i dwa przypominające małe klamry na górnej części. Jako że miałą włosy zaczesane czarny akcent jej grzywki spoczywał teraz na boku. Unosił się od niej zapach kwiatowych perfum oraz tytoniu. Papierosa trzymała w zębach gdy szła z ogromną walizką w ręce.
- Dzień dobry wszystkim. - Uśmiechnęła się, po czym zerknęła na Silvera. Zmrużyła oczy i zaciągnęła się dymem obchodząc stół do swojego miejsca.
- Nowa fryzura Paniczu Armstrong? - Usiadła na fotelu kładąc walizkę przed sobą z łomotem, aż się stół zatrząsł. Jej cała uwaga skupiła się na Silverze bo ostatnio trochę inaczej wyglądał.

W oczach młodego Octobera, Eidith wyglądała tego dnia jak połączenie bizneswoman i zbuntowanej nastolatki. O dziwo, był to całkiem przyjemny wizualnie image, można było przez chwilę zapomnieć, że ma się przed sobą morderczą psychopatkę.
-Dzień dobry, Panno Eidith. - Silver odwzajemnił uśmiech. Instynkty, które odziedziczył po Azazelu zagrały mu gdzieś z tyłu głowy, ale reakcja była inna niż kiedy widział maga, bądź adepta. Jak się domyślał, tak demony czuły Korupcję, o dziwo nie wzbudzała gniewu, bardziej niepokój, jak coś nieznanego. Usiadł naprzeciw, zgodnie z zasadami dobrego wychowania. Spotykali się służbowo, należało zachować profesjonalny dystans i być zwróconym twarzą w twarz. - Owszem nowa, ale widzę, że nie tylko ja zmieniłem wizerunek. - Skinął z uznaniem głową. Większość kobiet lubiła, gdy mężczyźni zauważali zmiany, nie wiedział czy inkwizytorka do nich należy, więc strzelił. Pstryknął palcami i tragarz przeprowadził w pobliże Eidith beczułkę. - Drobny upominek z okazji naszego spotkania, mam nadzieję, że lubi Panna whisky. - Oficjalnie widzieli się po raz pierwszy w życiu, ale skoro nie bawili się w pozory, tym lepiej. Silver nie chciał być jednak natarczywy, nie zapytał więc o zawartość walizki.

Eidith uśmiechnęła się dopalając papierosa i gasząc go w popielniczce obok. Założyła nogę na nogę dalej obserwując Silvera.
- I’m gonna take an educated guess, zawartość tej walizki ma związek ze… zmianą jaka w paniczu zaszła. - Z tymi słowami kiwnęła ręką na Zuzanne, która to pośpiesznie się zbliżyła.
- Zuzie przynieś szkło jakieś. - Spojrzała jej prosto w oczy, a gdy słóżka skierowałą się do wyjścia kostucha odprowadziła ją wzrokiem. Wróciła jeszcze spojrzeniem na Silvera i się ponownie odezwała. - Gdzie moje maniery? Jestem Eidith Lothun Mistrzyni Zakonu Deathsenders. Powiedziałabym do usług, ale większość czasu to Zoan wybiera po kogo idę. - Przyznałą na koniec zerkając kolejno na każdego z panów.

-Silver Armstrong, właściciel spółki Armstrong Industries. - Młodzieniec również formalnie się przedstawił. - Powiedziałbym “do usług”, ale wiem, że Icarii nie interesuje technologia od zewnętrznych dostawców. - Stare przysłowie mówi, że kopia jest najwyższą formą uznania, a Armstrongowi spodobał się ten humorystyczny akcent w introdukcji Eidith. Widząc, że inkwizytorka wodzi wzrokiem po jego “ochronie”, postanowił dokonać małej prezentacji. - Panienka pozwoli, że przedstawię swoich towarzyszy. Jack Ripper, oraz Hajikata Isshin, moi przyjaciele i obstawa. - Powiedział wskazując kolejno na obu. Oczywistym było, że Silver nie potrzebuje ochroniarzy i właściwszym określeniem byłaby pewnie gwardia honorowa, ale to jednak tylko dwóch ludzi.
-Co zaś tyczy się zawartości walizki, powiedziałbym że jeszcze nie ma związku z tym co zaszło. - Jakby nie patrzeć, kręgosłup wciąż nie został przyłączony do jego ciała. Choć Silver nie spodziewał się, żeby zaszły w nim jeszcze jakieś zmiany wyglądu, nawet gdy już się to stanie.

- Paniczu Silver. Gdybym była tak purytańska jak centrala, z kolegi Jacka robili by w tym momencie żyletki. O ile rozumiem podejrzenia Vlada na temat dostawców technologii, ja sobie nie wyobrażam bym na śniadanie nie miała zjeść tosta i obejrzeć ulubionej kreskówki. Więc proszę nie traktować Nox Novum jak główną siedzibę. To moje podwórko. - Te ostatnie zdanie wydawało się śmiertelnie poważne. Ponury wyraz twarzy zniknął tak szybko jak się pojawił gdy Eidith ożywiła się podnosząc tyłek z siedzenia. - But i digress… Przyszedł Panicz po ten przeklęty artefakt. Powiedziałabym że to biznes, ale ja chce się tego po prostu pozbyć. Ten syf zalegał w jednym z moich ludzi, przez co został zredukowany do bezmózgiej bestii. - Kostucha chwyciła za rączkę walizki i pchnęła ją po stole tak by zatrzymała się tuż przed nosem Armstronga kłódką w jego stronę.
- Klucz nie istnieje. - Dodała z głupim uśmieszkiem.

Silver chętnie by zobaczył, jak tutejsze “owieczki” próbują rozebrać Raidena na części. Skończyłoby się to sporą ilością siekanej baraniny, ale nie wypowiedział tego na głos. Nie sądził, żeby Eidith próbowała mu grozić, więc też nie uciekał się do gróźb. - W takim wypadku, wie Panienka jak mnie znaleźć. - Odparł tylko, choć nie spodziewał się, by składała jakieś duże zamówienia.
-Nie słyszałem jeszcze o innym człowieku, który by nie oszalał w kontakcie z jednym z tych artefaktów. - Derekowi po założeniu lewej ręki odwaliło jeszcze bardziej, nawet Tim mówił, że to niespotykane. Wziął kłódkę w dłoń, mógł ją otworzyć na kilka sposobów. Uznał jednak, że wypada zapytać gospodynię, czy życzy sobie, by działo się to na jej terenie. - Pozwoli Panienka, że go sobie obejrzę?

- Oczywiście… - Wskazała ręką na walizkę, po czym splotła palce pod brodą obserwując Silvera. W tym momencie do pomieszczenia weszła Zuzanne pchając wózek ze szklankami. Bez słowa każdemu przed twarzą postawiła krystaliczne czyste szklanki do whisky.
Armstrong bez słowa przytknął palec wolnej dłoni do kłódki i wykonał ruch przypominający przekręcanie klucza, zamek szczęknął i otworzył się. Silver odłożył to ołowiane ustrojstwo na bok i uniósł wieko walizy. Spodziewał się potworności, a demoniczny kręgosłup okazał się zaskakująco normalny. Zdecydowanie nie był ludzki, miał inne krzywizny i liczbę kręgów, oraz dłuższe wyrostki kolczyste, ale nie znajdowały się na nim żadne dodatkowe wytwory, których można by oczekiwać po nomen omen, demonie. Czuł mrowienie, jego ciało czekało, by zespolić się z kolejnym brakującym ogniwem. To jednak nie było odpowiednie miejsce.
-Wygląda nadspodziewanie niegroźnie. - Mruknął, na poły do siebie, na poły do Eidith. Pstryknął palcami i drugi tragarz podjechał ze skrzynką, bez słowa ją otwierając. Młody October wykonał lekki, choć widoczny ruch dłonią i kręgosłup przeleciał gładko do nowego kontenera, którego wieko się zamknęło, a zamki przekręciły. - Dziękuję Panno Eidith, będę pamiętał o tym geście. - Rozsiadł się wygodniej w fotelu, ale nie sięgnął do beczułki. W końcu był to prezent, nie wypadało, by otwierał go ofiarodawca.

Eidith skinęła ręką a Zuzanne napełniła szklanki bursztynowym płynem.
- Wow. Naprawde byłam pewna że po prostu rozwalisz kłódkę. - Przyznała z uśmiechem Kostucha, biorąc szklankę w rękę. - Skoro mamy pracować razem możemy porzucić formalność. Możesz mi mówić po imieniu. - Nie piła jeszcze czekałą na wszystkich.

-Wypada odwdzięczyć się tym samym, Silver. - Odparł, również biorąc szklankę i podnosząc ją do toastu. Zazwyczaj przy bruderszafcie dawało się też buziaka, ale młody Armstrong miał przeczucie, że tym razem nie wypada.
Eidith uniosła szklankę i wstała z fotela. - Więc za owocną współpracę Silver. - I pociągnęła łyk whisky, przy czym troszkę się skrzywiła. - Prosze mi wybaczyć, im more of a wine girl. -
-Na zdrowie. - Upił łyk. - Niestety, wina w rodzinnej destylarni nie produkujemy.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 29-08-2022, 19:57   #145
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Konfrontacja
Silver, Balmoral. Dwa dni przed rocznicą człowieczeństwa.

Po zebraniu zostało niewiele czasu przed domniemanym atakiem April. Lazaurs oszukał Silvera i nie wziął udziału w ich obiecanym spotkaniu. Sheep wraz z Tsarem, czy też Somą, szykowali się do obrony stacji na wypadek teleportacji wrogiej armii. W tym czasie Silver nie dostał nawet kontroli nad Bramą. Lazarus musiał odwlekać formalności, żeby uniknąć nadania recollectorowi władzy nad obecnie bezpańskim wojskiem zewnętrznego sektora.
Na dwa dni przed wyznaczoną przez Vyone datą inwazji Silver został wezwany do pokoju Drake’a. Gdy tam wszedł, zastał swojego przyjaciela pijącego herbatę z miesiącem.
- Znaleźliśmy Januarego. Albo raczej, to on się nam pokazał. Timing jest zbyt wygodny.
- To prawdopodobnie pułapka. Myślimy jednak, że warto wyjść mu na spotkanie. Jeżeli zabierze was Eddie, bez problemu zdążycie do Choulula, jeżeli pojawi się zagrożenie.
-To na pewno przynęta, w końcu może nam zwiać w dowolnym momencie. Przyznam jednak, że mam pewne wątpliwości, czy January napewno pracuje z April, ale druga możliwość chyba byłaby jeszcze gorsza. - Odparł. Wciąż ani śladu Marcha czy Victora, co wskazywało na fakt, że January musiał im pomagać, ale mógł to robić na polecenie, na przykład Lazarusa.
- Jeżeli chce się z nami spotkać… może będziemy w końcu w stanie potwierdzić jego stronnictwo. - podsumował September. - Nie wiem o nim wiele. Jestem jednak świadom, że zwiedził więcej galaktyki ode mnie dzięki swojej mocy. Nie zakładaj niczego z góry, gdy wejdziesz z nim w kontakt. - ostrzegł. - Traktuj go jako zagrożenie z innej galaktyki.
-Ciekawe, czy był też poza nią. - Zamyślił się Silver, nie było to wykluczone, w końcu skoro Eddie potrafił pokonywać ogromne dystanse, również w nieznane, czemu jego “mentor” miałby tego nie potrafić. - Co właściwie on umie, oprócz teleportowania się?
September zastanowił się na chwilę. - Ciężko powiedzieć. Technicznie rzecz biorąc, jego moc pozwala mu otwierać nowe możliwości. To bardzo abstrakcyjna zdolność, jednak nie widziałem jej zastosowania w praktyce. Teleportacja jest bardzo potężna, na pewno nie jest jednak jego jedyną zdolnością.
Otwieranie nowych możliwości, to brzmiało bardzo interesująco i w sumie tłumaczyło, jakim cudem Zoanne cofnęła się w czasie. Podstawa może nie była najpotężniejsza, ale zdecydowanie miała ogromny potencjał rozwojowy, być może nawet nieograniczony.


Eidith, Nox Novum of the Death Senders Chapter

Niebieskoskóry kosmita o imieniu Eddie zawitał w porcie stacji kosmicznej Eidith dość niespodziewanie. Posiadał jednak rekomendacje od Vlada.
- Jestem jednym z agentów Sheepa. - wyjaśnił. - Współpracujemy teraz z wami w sprawie April. Dowiedzieliśmy się, gdzie jest January i chcemy zbadać, dlaczego się pojawił. Dostaliśmy pozwolenie od centrali, aby poprosić cię o pomoc w tej sprawie. - wyjaśnił.
- Sheep… - Eidith wymówiła to nazwisko jak przekleństwo, jednak nie mogła zignorować rekomendacji od jej drogiego kolegi Vlada. Lustrując dokładnie oblicze rybomordego odpaliła papierosa i zapytała. - A więc czego ode mnie oczekujecie? - Wydmuchałą dym po czym dodała. - Specjalizuje się w usuwaniu problemów nie ich szukania. -
- Dlatego to my go znaleźliśmy. Zabierzemy na konfrontację również Silvera Armstronga. On spróbuje wyciągnąć z Januarego istotne informacje. Jeżeli okaże się naszym wrogiem, może dojść do walki. Wtedy będzie nam potrzebna twoja pomoc. - wyjaśnił Eddie.
Usuwanie miesięcy ma zapisane w “job description”, więc Eidith nie oponowała za propozycją Eddiego.


Planeta tropikalna Santa Auga
Silver i Eidith pojawili się nad powierzchnią planety zajmowanej przez Januarego w okamgnieniu. Iskra Eddiego przyśpieszała podróż, wykorzystując nadprzestrzeń w efekcie podobnym, do przelotu przez bramę. Niebieskoskóry kosmita zaczął tłumaczyć sytuację:
- Z tego, co mówił September, January odpoczywa w gorących źródłach u podnóża tej góry. - wskazał palcem na wyświetlacz. - Nie mogę stawiać się w ryzyku, więc wracam w przestrzeń gwiezdną, jak zeskoczycie. Kontaktujcie się o ekstrakcję, jeśli sytuacja was przerośnie, lub skończycie biznes. - poinstruował.
Eidith była pokryta swoją skorupą korupcji, gdy dopalała właśnie papierosa, rzuciła pytanie w przestrzeń:
- Czego możemy się po tym spodziewać? - “To” miała oczywiście na myśli miesiąc… ten wrogi miesiąc. Z ręki zaczęła tworzyć najróżniejsze bronie białe znane ludzkości, zmieniała je jedno po drugim jakby szukałą odpowiedniego narzędzia.

-Najpewniej jest jednym ze słabszych fizycznie Miesięcy, w starciu bezpośrednim raczej nie stanowi zagrożenia. - Silver przeczesywał to, co wiedziało różnych Magach Pierwszej Generacji. - Jego specjalność to drzwi, nie zdziwiłbym się, gdyby umiał tworzyć jakiegoś rodzaju bariery, no i oczywiście może nam zwiać w ułamku sekundy, na drugi koniec galaktyki. Równie dobrze do walki może nawet nie dojść.
- Tak jak mówi Silver, teleporty. Moja moc również zalicza się do jego dziedziny. - przyznał Eddie. - Jesteśmy tu, bo mamy okazję. Wyjdzie, co wyjdzie. - osądził.


Gorące źródła na Santa Auga

Eidith i Silver wylądowali spory dystans od gorących źródeł. Dzięki swoim nadludzkim umiejętnością prędko jednak pokonali ten dystans. Informacje o Septembera nie myliły się. Białowłosy January wygodnie rozkładał się na kamieniach gorącego źródła z uśmiechem na twarzy. [/color]
Eidith zawisła w powietrzu na swoich motylich skrzydłach zatrzymując się drobny dystans od miesiąca. Oglądając jego gębę przemówiła do Silvera.
- Widzisz? December też się tak uśmiechała. Te monstra naprawde myślą, że są niepokonane. Ale te spojrzenie z najczystszą formą terroru na sam ich koniec jest warte każdych skarbów Drogi Mlecznej. -

Silver w sumie zastanawiał się, jak Icarii udało się pokonać December. Jej domeną była śmierć i miała setki tysięcy lat praktyki, mogła prawdopodobnie unicestwić małą armię jednym słowem. A jednak tego dokonali, punkt dla nich.
-Najpierw sobie z nim porozmawiam. Zobaczę, co uda mi się z niego wyciągnąć. - Zastrzegł, taka była jego rola w tej konfrontacji. Lazarusa nie przyszpilił, to może chociaż z Januarym się uda.


Zrelaksowany w wodzie January nawet się nie podniósł, gdy do drugiego krańca źródła podeszli Silver oraz Eidith. - Kandydaci na mesjaszy rozumiem? Jeszcze chyba was nie spotkałem. - przyjrzał się im uważnie. - Jeżeli jeden z was nazywa się Silver, mam dla niego prezent. - nie poruszając ręką, palcem dłoni wskazał na wiadro u stóp pary. Znajdował się w nim nauszny komunikator.
Przynęta, tak jak podejrzewał. Był niemal pewien, że wie, kogo usłyszy po drugiej stronie komunikatora. Wyciągnął rękę, a słuchawka do niej "wskoczyła". Zanim jednak włożył ją na miejsce, spojrzał na Januarego.
-Powiedz. Dla kogo tak naprawdę pracujesz? - Zapytał z mocą rozkazu. Chciał sprawdzić swoje podejrzenia zanim nawiąże połączenie.

-Dla siebie. - Ciężko było stwierdzić, czy zaklęcie zadziałało.
A żeby sukinkota pogięło… Silver włożył słuchawkę do ucha.
-Dobrze się bawisz? - Nie było to najgrzeczniejsze przywitanie, ale fakt, że ktoś dokładnie przewidział co się stanie, frustrował go.

Widząc, że Silver wkłada słuchawkę do ucha, January uniósł dłoń w pożegnalnym geście. - Daruję sobie grzeczności. Jak się spotkamy znowu, będę wiedział, że potraficie przeżyć dość długo, aby to nie była strata powietrza. - portal otworzył się pod nim, przez co mężczyzna wpadł pod wodę i zniknął.
- Cowardly fiend. - syknęła Eidith i skierowała wzrok na Silvera.
Słuchawka w oku Silvera zaszumiała na tyle głośno, że nawet Eidith była w stanie słyszeć rozmówcę:
- Z jednej strony nie czułem potrzebę, by to zrobić… z drugiej będę czerpał przyjemność z zemsty na szlacheckiej łajzie.
Po usłyszeniu tych słów zarówno kostucha, jak i demon zauważyli błysk światła na dalekim krańcu najwyższego wzgórza w okolicy. Byli gotowi na taką ewentualność, więc szybko odskoczyli w bok. Linia lasera o niemal metrowej średnicy przeleciała między nimi, rozbijając się na niewielkim miasteczku daleko za nimi. Po eksplozji na obszarze kilometra została tylko pustynia. Ich przeciwnikiem był Viktor i tym razem, warunki były dostosowane do jego możliwości.

Gdyby tego było mało, na niebie zaczęły otwierać się wyrwy — portale — z których wypadały setki opancerzonych żołnierzy z ekwipunkiem bojowym. Wsparcie zajmowało całą trasę w gotowości, aby opóźnić dwójkę najmocniej, jak się da.
Eidith skrzywiła się w grymasie, gdy Victor zmiótł całe miasto z powierzchni ziemi. Zapłaci z nawiązka za każdy żywot który odebrał. Eidith na razie ignorowała panoszące się robactwo. Nie byli to dla niej ludzie, więc z przyjemnością przerobi ich na nawóz… Jednak wpierw wskazała palcem na górę z której przybył strzał.
- Have a taste of your own medicine you monster. - cmokneła dwa swoje palce po czym dmuchnęła w stronę Victora posyłając niewielki pocisk w kształcie ust kostuchy.

Pocisk poleciał prosto w punkt, z którego wystrzelił Viktor. Cała strefa eksplodowała, gdy idea śmierci zetknęła się z żywym istnieniem zajmującym tę przestrzeń. Szczyt wzgórza został doszczętnie zniszczony, gdy tumany kurzu uniosły się wysoko w górę.
Silver zaczekał, aż atak Eidith dosięgnie celu. Jeśli to była bomba, wolał nie znaleźć się w promieniu wybuchu. Nie sądził, żeby zabiła go jednym strzałem, ale było całkiem efektowne otwarcie. Tylko narobiła tyle dymu, że stracił cel z oczu.
-Rozdzielmy się, jak pył opadnie, to zajmę jego uwagę. - Przedstawił dość prosty plan, po czym odbił od inkwizytorki i ruszył wyciąć sobie drogę w tym roju.

Silver rzucił się przed siebie, wymachując w biegu ostrzem z wręcz perfekcyjną precyzją. Jego nowe ostrze przechodziło przez pancerze wrogów jak przez masło. Coś się jednak nie zgadzało. Niebywałe kolory krwi i przedziwne kształty żołnierzy po chwili zdradziły nieoczekiwany kontrast: wojsko Viktora składało się nie tylko z ludzi, ale również kosmitów różnych ras. Byli oni uzbrojeni w bronie laserowe oraz rakiety, nie szczędząc ostrzału ani na Silvera, ani na Eidith. Wiedzieli, że biorą udział w misji samobójczej.
- Skurwysyni. - w słuchawce na uchu Silvera wydał się komentarz kaszlącego Viktora. Nowy atak tym razem nie nadszedł, mężczyzna najwyraźniej musiał skupić się na przetrwaniu ataku Eidith.
Kostucha uśmiechnęła się. Szczerze ciepło… Wzieła głeboki wdech i zakomunikowała całemu mięsu armatniemu.
- Ŕ̶͈e̸̛̥j̶̡̓o̶̹̚i̵̧̽c̶̜͊e̵͉̕ ̵̩̀M̸̗̔A̴̮͝G̸͉̓G̴̳̾Ọ̵͆T̵̩̓S ̼̔!̶̫̀!̵̬͗ ̸̽�-Ḯ̸̳m̷͈̄ ̴̯́e̵̼̿ñ̵̹d̷̝̄ì̴̼ṇ̶̾g̵̼̏ ̶̧͝y̶͚͝o̴̲̐u̷̺͌r̵̢͝ ̸̼͘ẹ̵͛x̸́�-i̵̬͆s̶̙̓t̶̝́e̴̻̾n̶̼̒c̶̪͗e̴͈͊ ̵͈̊r̷̫̐í̴̟g̵̥̔h̸̩͝ṯ̶̅ ̷̡͋h̷̥́ê̴̱r̷̝͋e̶͚͝!̴̼̉ ̸͖̾B̴̖̃ẽ̷̥ ̶̲̑H̴͔͝õ̵̦n̶̟͝o̵͖͘ũ̵̮r̸̛̦e ̺̈́d̵͎́ ̴̛͍a̵͙͗s̵̞͐ ̶̗̀y̶͓̌ő̵̜ũ̶͖ ̸̹̐ḅ̸̿e̵̼͝c̴̳͝a̵̖̓m̵̰̆ẹ̴͗ ̸͔̇m̴̮̍a̵̩̽n̸̲̑u̸̐�-r̸͎͌ḛ̸̾ ̷̲͝f̶͇̄o̷̝̐r̴͚͗ ̵̨̈g̴͎͑r̶̻̕à̵̻s̶̡̉s̶�-̗!̴̩̆!̵̯̈́ - Obie ręce Eidith przeobraziły się w zakrzywione ostrza modliszki zakończone kosami. Jej motyle skrzydła załopotały gdy wzbiła się troszkę w górę, dokładnie lustrując sytuację. Ale musiała im przyznać ich samozaparcia, że idą na śmierć. Całkiem dosłownie! Wtedy jak pocisk wpadła w najgęstszą grupę jaką widziała, aby samym lądowaniem rozrzucić robactwo, by zaraz zacząć taniec. Też śmierci!

-I kto tu jest łajzą? - Zadrwił w odpowiedzi Armstrong. Eidith szczęśliwie go posłuchała i oskrzydlali teraz Victora z przeciwnych stron. Inkwizytorka, która na wejściu go sponiewierała, czy szlachetka, który odciął mu rękę? Będzie miał twardy orzech do zgryzienia, wybierając cel, choć prowokacje Silvera mogły mu nieco ułatwić rozstrzygnięcie. On w tym czasie mknął przed siebie, lawirując w nawałnicy laserów i rakiet, rozdając śmierć hojnie na prawo i lewo. Dym się przerzedził, ale jeszcze nie na tyle, by mógł spokojnie “doskoczyć” do Victora.
Para ruszyła w stronę Viktora. Silver wybił do przodu, skupiając się na pokonaniu dystansu, gdy Eidith zajęła się uszczuplaniem wojska odpowiedzialnego za ostrzał. Pojedynczy żołnierze byli nieszkodliwi, jednak walka wewnątrz ostrzału powoli by ich wycieńczyła, na korzyść Viktora. Mężczyzna ponownie strzelił swoim laserem w kierunki Eidith i Silvera. Celowanie przez chmurę dymu przerosło jednak jego możliwości. Strzał przeleciał między walczącymi, nie stawiając ich w żadnym zagrożeniu.
Wiązki energetyczne wystrzelone przez Victora rozwiały dym do końca. Nie dość, że nie trafił, to jeszcze jak idiota ułatwił zadanie swojemu wrogowi, bo Armstrong mógł w końcu zobaczyć cel. Przestrzeń ugięła się, jak przebita igłą, Silver zniknął i po chwili wyszedł swobodnie “znikąd”. Był teraz blisko szalonego maga, niebezpiecznie blisko.
-To co mam ci obciąć tym razem? - Zapytał drwiąco, stając w lekceważącej pozie, z mieczem nonszalancko opartym na ramieniu. Wedle jego wiedzy, Victor był podatny na prowokację, a człowiek, który tracił nad sobą panowanie, stawał się łatwiejszym celem. Można też było znacznie dotkliwiej go zranić.

Kątem oka dojrzała że Silver zniknął, na pewno jest teraz obok Victora więc to za niedługo powinno się skończyć. Przerwała obkręcanie się z ostrzami na moment by sięgnąć rękoma za swoje boki. Z początku wyglądała jakby miała problemy gastrologoiczne lecz szybki wymach rąk ukazał żę Eidith wyrzuciła z siebie dziesiątki granatów błyskowych w każą stronę. Więdząc kiedy wybuchną pokryła swoje gałki oczne warstwą czerni a także zalepiła sobie uszy w ten sam sposób. Żeby za długo nie pozostać bez zmysłów zrobi to tylko w momencie eksplozji granatów.

Gdy Silver pojawił się przy Corvusie, ten ładował kolejny strzał, tym razem wymierzony prosto w Eidith. Nagłe pojawienie się maga rozproszyło nieco uwagę admirała, przez co chybił. Niestety, laser zderzył się z ziemią na tyle blisko kostuchy, że wciąż otrzymała poważne obrażenia.
- Teleport? O tym nie miałem informacji. - zdziwił się Corvus. Mężczyzna nie stał na otwartym polu bezbronny. Znajdował się wewnątrz ogromnego, czerwonego pancerza wspomaganego uzbrojonego w palniki na obu dłoniach. Uniósł jedną z nich w stronę Silvera. - Pchła która musiała porzucić człowieczeństwo, aby zdobyć siłę. Może jesteś teraz potężniejszy, ale znacznie gorszy. Bądź grzeczny i spłoń jak każdy nieludzki śmieć.
Tymczasem Eidith podnosiła się z ziemi po eksplozji Viktora. Zebrane wokół niej wojska admirała korzystały z okazji, aby drażnić ją ostrzałem karabinów. Wyglądało jednak na to, że teraz, gdy Viktor jest zajęty walką z demonem, Eidith będzie mogła wyrżnąć żołdaków w spokoju. Gdy tylko ta myśl przeszła jej przez głowę, naprzeciw niej z nieba spadł czołg.
- OPB-Nosorożec… Eidith by popuściła na widok tej maszyny. - Sięgając w pamięć nastoletniej Lothun widziała ten czołg tylko na nagraniach. Na “nosie” był wyposażony w dość odważnie poskładane dwa rotacyjne boltery, które mogły prowadzić nieprzerwany ostrzał przez jakieś 5 minut. To praktycznie jeżdżące pudełko ammunicji dlatego też jest obity jedną z grubszych i najtwardszych stopów stali znalezionym w galaktyce. Po bokach ma Zamontowane haubice 30mm każda z 20 pociskami zapasu. NIe są tak niszczycielskie jak przód tej gabloty ale świetnie pilnują flank maszyny. Dodatkowo pod nimi znajdywały się miotacze ognia, jakby ktoś zbliżył się na 30m. Kostucha nie miała czasu dłużej podziwiać czołgu tylko rzuciła się pędem w bok przed obrotowymi działami pojazdu na jego nosie. Wtedy zakręci duże koło w locie i zamieniając się w kolczastą kulę spadnie prosto na pojazd.
-Powiedział piesek xeno-cesarzowej, na przydługiej smyczy. - Silver nie dał się zagiąć. Patrząc, jak gruby pancerz nosi Victor, nie planował pierdolić się w tańcu, włączył pole energetyczne na pełną moc i ruszył do natarcia.

Viktor odpalił miotacze prosto w Silvera. Demon wykonywał dziesiątki cięć na sekundę, tnąc pancerz, odganiając ogień i odpychając Viktora. Tempo z którym się poruszał, sprawiało, że ogień nie zachowywał z nim kontaktu na dość długo, aby przekazać ciepło. W ten sposób niwelował ataki olbrzymiej maszyny, choć okazjonalne strzały żołnierzy Viktora wciąż raniły demona.
- Zadaniem prawdziwego szlachcica jest działanie na rzecz dobra jego ludzi. Gdy poznałem prawdę o April zrozumiałem, że Cesarzowa ziemi to martwe wspomnienie, które mogło nigdy nie być prawdziwe. JEŻELI POTRZEBUJEMY OPIEKI OD XENO, NIECH TAK BĘDZIE - Metalowe pale wystrzeliły z pleców Viktora, przytwierdzając go do ziemi.

Łomot rozszedł się jak grzmot po wzgórzu, gdy kulista forma Eidith gniotła się w czołg jak cep. Jego gąsienice eksplodowały, ograniczając jego ruch, gdy jednak Eidith odskoczyła, jego działa wciąż działały. Będzie potrzebne nieco silniejsze uderzenie, aby wyłączyć taki pojazd na dobre. Udało się jej jednak uniknąć jego ostrzału. Przynajmniej pojedynczy czołg nie był dla niej groźny. Szkoda, że kolejne trzy spadły na pole wokół niej.

-Sam siebie posłuchaj, w dupę pierdolony hipokryto. - Na jednym oddechu wariat wypowiadał się o xeno nienawistnie, na kolejnym z nabożeństwem. Odwaliło mu już do reszty. Zupełnie jakby mu się osobowość rozszczepiła, a za chwilę mógł mu się rozszczepić też pancerz. Silver skorzystał z faktu, że Victor dał mu punkt zaczepienia i wyciągnął wolną rękę do przodu, by następnie z całej siły szarpnąć mocą telekinetyczną do tyłu. Liczył, że osłabi to spójność zbroi lepiej od miecza.
Eidith kilkoma gwiazdami i na końcu saltem znalazła się za uszkodzonym pojazdem tuż od strony miotaczy ognia i haubic. Wyrwała oba uzbrojenia pojazdu, po czym z jej barków wyrosły gigantyczne ręce którą chciały pochwycić pojazd i użyć go jak brony, by zmielić żołdaków pod ciężarem a ostatni przystanek to cisnąć nim w kolejne czołgi.

- Lojalny żołnierz nie zna hańby! - nie odpuszczał Viktor, zwiększając siłę swoich palników. - Akceptuję wyzwania stojące przed ludźmi i uczę się je przewyższyć. Rozumiem, że takiemu tchórzowi jak ty łatwiej było uciec od człowieczeństwa! - kpił z nowej formy Silvera. Demon nie zważając na pieprzenie Corvusa aktywował telekinezę raz i zaraz drugi. Viktor musiał w panice dezaktywować uziemiacze, gdy płaty metalu zostały poderwane w stronę Silvera. Pancerz trzymał się teraz znacznie gorzej.

Eidith szybko rozprawiła się z i tak już uszkodzonym czołgiem. Płaty bombardowanej pięściami stali wbijały się w głąb czołgu, miażdżąc jego załogę. Piloci pozostałych zdali sobie sprawę, że ich kolegów nic nie ocali, postanowili więc wystrzelić w kostuchę wszystkim, co mieli.

Kostucha zaczęła odczuwać na sobie ciężar ostrzału żołdaków, gdy tylko zobaczyła jak pozostałe trzy czołgi zaczęły rozkręcać swoje działa obrotowe Eidith skuliła się gotując się do skoku. Wystrzeliła w górę po drodze materializując skrzydła. Przekraczając barierę dźwięku przecinała powietrze coraz to wyżej i wyżej. Gdy tylko poczuła na skórze szron oraz formujący się lód przestała wzlatywać. Rozłożyła ręce na boki i przez kilka sekund podziwiałą gwiazdy. Kosmos potrafił być naprawdę piękny. Oraz ta przytłaczająca cisza… Kostucha czuła dziwny komfort będąc w niemal bezkresnej odchłani. Wtedy to odwróciła się i zaczęła pikować w dół z tą samą prędkością jaką wzlatywała. Miała zamiar “cosplayować” jako meteoryt, gdy spadając zaczęła przybierać wygląd czegoś, co przypomina głowicę jądrową i strzałę z balisty jednocześnie.
-Tchórz powiadasz? A kto się chowa w pancernej puszce? Zobaczymy jaki odważny będziesz, kiedy Cię z niej wyłuskam! - Zadrwił October. Skręcił moc pola tachionowego, tak by Victor mógł poczuć impet uderzeń i ponownie natarł. Wirował niczym tornado wokół opancerzonego wroga wykonując setki, tysiące cięć. Siekał płyty, przerywał kable, blokował stawy, rozcinał włókna wspomagające. Zbroja błyskawicznie zmieniła się z ochrony, w unieruchamiający, zdezelowany sarkofag. Przy ostatnim okrążeniu oddalił się, by nabrać dodatkowego rozpędu i pognał do celu ile fabryka dała, biorąc mieczem zamach oburącz, jak kijem baseballowym.
-HOME RUN! - Ryknął i uderzył grzbietem ostrza na wysokości pasa Victora. Pancerz rozpadł się wzdłuż linii cięć, na niezliczoną ilość kawałków, a impet ciosu rzucił szalonego maga przez chmurę odłamków niczym szmacianą lalkę.

Viktor w bezwiednym locie zacisnął zęby. Z jego oczu zaczęły strzelać czerwone błyskawice, gdy nagle eksplodował energią, topiąc nadlatujące w jego stronę odłamki. Z ciężkim wysiłkiem podniósł się w ziemi. Mimo wszystko zachował godną postawę. Z twarzą w górze uniósł swoją energetyczną, dłoń składając obietnicę. - Dobrze wiesz, że to ludzka technologia czyni z nasz wyższy gatunek. Dość jednak. Jesteś magiem, jak i oni, masz te same samolubne pobudki. Zabiję Ciebie. Zabiję Marcha. Zabiję Januarego. Dorwę każdego z was, aż April będzie bezpieczna!

No i wyszło szydło z worka, miał do czynienia ze zwykłym, chędożonym simpem.
-Zabiję cię pierwszy i bądź pewien, to będzie bolało. - Odparł tylko, uśmiechając się jak drapieżnik osaczający ofiarę. Zaatakował, tnąc tak by ostrze nie wchodziło zbyt głęboko. Skurwysyn miał cierpieć za to, że podniósł rękę na jego rodzinę.

Będąc pozbawionym swojego pancerza wspomaganego, Viktor starał się bronić za pomocą swojej zręczności, ustępując, przechylając się, oraz parując ataki energetyczną dłonią. Mimo iż blokował sporą część uderzeń, szybkość Silvera po prostu nie pozwalała mu na pełne wybronienie się przed naporem ataków. Gdy Silver poczuł się pewny siebie i wyprowadził zachłanne cięcie w admirała, Viktor znalazł wreszcie swoją okazję na kontratak, skacząc przed siebie i łapiąc czerwoną dłonią twarz Silvera, w tym samym ruchu wbijając go za głowę w ziemię. - ZAPOMNIAŁEŚ ŻE ZABIŁEM JUŻ JEDNEGO OCTOBERA - upomniał się Viktor, a jego dłoń wybuchła energią, przybijając Silvera jeszcze bardziej. Corvus postanowił jednak nie maltretować leżącego, podnosząc się i obchodząc demona na około, pozwalając mu wstać bez żadnych trudności.

W tym też momencie ich dwójka usłyszała ogromny huk u podnóża góry. Eidith wbiła się w ziemię z maksymalnym możliwym impetem. Siła jej ataku wytworzyła ogromny krater, wyrzucając też w górę dziesiątki żołnierzy i obsługiwane przez nich czołgi, które wylądowały już w częściach. Kostucha jednak nieco przedobrzyła. Szok uderzenia był zbyt silny na jej wytrzymałość, przez co sama wstając, poczuła ból w kościach. W okolicy było przynajmniej dużo mniej śmieci.
-A ty zapominasz, że uciąłem ci rękę, kiedy byłem zwykłym adeptem. - Odgryzł się Silver, wstając zgrabną sprężynką. - I tym razem, Twardowski cię przede mną nie ocali. - Dodał, wykrzywiając twarz w złośliwym grymasie. To starcie sprowadzało się teraz do brutalnej wymiany ciosów.
Kostucha wydała z siebie cichy jęk usiłując postawić się do pionu. Zdecydowanie przeholowała, ale teraz mogła odrobinę odetchnąć. Rozejrzała się szybko wokoło, była w centrum krateru jaki stworzyła. Nie ważne że potrafi ich eliminować bez trudu, jeżeli ich surowce nawet nie zaczęły się kończyć w końcu zaleją ją samymi ilościami. To był czas na pozostawienie płotek a dopadniecie Victora. Nie nadchodziły żadne strzały od momentu teleportacji Silvera, więc musi mieć całą jego uwagę na sobie. Eidith ponownie wyskoczyła w górę i zaczęła lecieć w stronę Silvera i Victora.
Eidith pędziła ile sił. W tym czasie Silver zalewał Viktora kolejną serią ciosów. Młody chłopak czuł, jak jego demoniczne ciało wysysa energię życiową Corvusa za każdym razem, gdy zada mu cios. Sam Viktor miał problem z ponownym trafieniem demona. Jego ataki miały za mało siły, aby przebić się przez gardę Silvera. Demon próbował odbić ataki z powrotem w Corvusa, energia wydawała się jednak nie czynić mu szkody. Między swoimi ciosami admirał wyraźnie nagromadzał energię, planując swój kolejny ruch.
Armstrong nie zamierzał dawać Victorowi chwili wytchnienia, nacierał zawzięcie, raz za razem i nie przestawał nawet na jedno uderzenie serca.
Do Kostuchy zaczęło docierać, że będzie musiała użyć swojej najpaskudniejszej umiejętności. Zbyt długo czasu jej zajmie dotarcie do głównej bójki, a pozostawienie ciągle napływających jednostek samym sobie też nie było mądrym pomysłem. Westchnęła i pod nosem zaczęła cicho wypowiadać słowa. Gdy szybowała w powietrzu jej skrzydła zniknęły a sama Eidith odwróciła się plecami do ziemi i zaczęła spadać. Tuż przed ziemią powiedziała:
- Code Corruption Release. Cosmic Horror. - Wtedy to zderzyła się z ziemią rozbryzgując się na czarną maź z gdzieniegdzie widocznymi kawałkami jej kończyn. Widok ten wśród żołnierzy wykonał wrzawę. Cieszyli się że udało im się ją załatwić.
- Jedno z głowy, kompania ruszamy w stronę Victora! - Zarządził jeden z żołnierzy gdy nagle zobaczył ruch w plamie która została po Eidith. Maź zaczęła bulgotać i pęcznieć przypominając niemal losowe kształty, na jej powierzchni pojawiała się masa oczu, paszcz i najróżniejszych macek. Co najbardziej było dziwne niebo nagle przybrało ciemno czerwony kolor, jakby planecie zapalił się alarm. Wtedy rozpoczęły się wrzaski żołnierzy, którzy zaczęli być pochłaniani, pożerani i rozszarpywani na kawałki przez bezkształtne monstrum które cały czas nie przestawało rosnąć.

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 29-08-2022, 19:58   #146
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Ciężko jest opisać coś co stale zmienia wygląd, w dodatku patrzenie zbyt długo na tą bestie rzucało wyzwanie obserwatorowi by zachował zdrowe zmysły. Jakby tego było mało z wnętrza potwora, a nawet poszczególne paszcze wypowiadały się w najzwyklejszy ludzki sposób. Było głosy męskie jak i żeńskie, młode i stare lecz każdy wypowiadał te słowa z jakąś silną negatywną emocją ludzką. Jeden nieszczęśnik skończył pożerany przez jedną z paszczy która mówiła zrozpaczonym głosem. - I did what i could its not my fault! GOOD SOLDIER FOLLOW ORDERS! I dont care you dont have money, find it or debt will raise - Inny był skręcony jak szmata słysząc słowa. - Im leaving you im taking the children with me. I hope you die. Please dont hurt me! You are nothing! Im ashamed to call you my child! -
Kolejny zaś widząc przelewającą się do niego masę po prostu się zastrzelił. Eidith tym sposobem sprawiła że wszystkie portale sił wrogą prowadziły w tym momencie do piekła.

Walcząc z Corvusem, Silver miał okazję zobaczyć walkę Eidith w tle. Jego demoniczna strona miała mieszana odczucia na ten widok. Śmierć była naturalna dla tego uniwersum. Również śmierć kodu. Coś w nim jednak bało się tego zjawiska. Może nie on, a sam kod uniwersalny odczuwał obawy przed swoim końcem, przed prawdziwą śmiercią. Od kiedy Armstrong scalił się z kręgosłupem Azazela, czuł się nieco intymniej połączony z wolą uniwersum, choć raczej nie aż tak jak prawdziwy demon.

Nie był to jednak czas na rozterki i analizę kostuchy. Silver musiał skupić się na Corvusie, który powoli stawał się coraz to wytrzymalszy na jego uderzenia. Energia zaczęła strzelać z oczu Viktora. Przepełniała go tak bardzo, że jego skóra zaczynała miejscami od niej pękać. Jego ciało nie wytrzyma w tym stanie długo. Nadmiar mocy generował jednak barierę w okół jego ciała. Przynajmniej dopóki jej nie uwolni. Gdy broń Silvera odbiła się od Admirała, ten wystrzelił ręką w przód. Laser zranił Silvera w bok, nie był jednak aż tak silny. Eksplozja energi wciąż nadciągała.
Czyżby skurwiel postanowił odwalić kamikaze? Nie było wielkiego wyboru, Silver musiał go zabić, zanim skumuluje dość energii, by eksplodować. Uderzał jak w amoku, ale bańka z mocy skutecznie osłabiała jego ataki.
Ciosy Silvera odbijały się od Viktora równie nieefektywnie co poprzednio. Widać było jednak, że sam mężczyzna zaczyna mieć problem z kontrolą nadmiaru mocy. Poruszał się coraz wolniej i niezgrabniej, aż wreszcie uśmiechnął się, chwytając energetyczną ręką za nadlatujący miecz Silvera, wrzasnął z całych sił.
Energia jego ciała eksplodowała pokrywając okolicę. Po ataku Eidith na wzgórzu i tak nie pozostała żadna roślinność. Krater po eksplozji pogłębił się jednak jeszcze bardziej, gdy Silver i okoliczni żołnierze zostali powaleni przez falę energii oraz spopieleni przez jej temperaturę. Gdyby nie jego demoniczne ciało, Silver pewnie nie przetrwałby tego ataku. Obecnie, nie tylko nie był to atak śmiertelny, ale chłopak zdołał jeszcze wyszarpnąć swój miecz przed zasłonięciem się przeciwko fali eksplozji.
- Uczyłeś się kraść i kontrolować energię. Niestety dla ciebie, ja potrafię ją generować. - uśmiechnął się mężczyzna, przekonany, że jego iskra zdominuje nad mocą demona. Tak jak poprzednio, czekał aż Silver wstanie z powrotem do walki. Odwzajemniał gest demona, który pozwolił mu się podnieść po tym, jak admirał wyleciał ze swojego pancerza wspomaganego. Viktor mógł być pewny siebie, swoimi oczyma Silver jednak widział wyraźnie, że wyładowanie zmniejszyło zasoby energii Viktora do poziomu wyjściowego.

W tym czasie piekło jakim była Eidith wciąż szalało u podnóża góry. Bezkształtny Hades rozrastał się, szerząc śmierć i panikę. Wszystko co weszło w kontakt z demonicznymi kończynami dziewczyny zamieniało się w czarną, oślizgłą maź, która tak nurtowała Eidith w centrali. Kostucha zdała sobie sprawę, że jej wrogowie poszli po rozum do głowy. Przestali wyskakiwać z portali. Po drugiej stronie wciąż jednak widziała nagromadzenie żołnierzy, oraz kilka sylwetek przyglądających się sytuacji z antresoli. Był tam młody mężczyzna, który wpatrywał się w nią z afekcją. Za nim stał wyższy, w nader szerokim kapeluszu. Znała go, choć nie widziała jego prawdziwego ciała poza manifestacją w kodzie. Do Daviego po chwili dołączył January, który pstryknięciem zamknął portale. Minęło pół minuty nim pojawiły się nowe, tym razem znacznie większe. Dwa statki wojenne zaczęły wylatywać z wyrw w przestrzeni od strony gorących źródeł. Dobrze wiedzieli, że jeśli chcą ją powstrzymać, będą musieli ją zbombardować. Nie użyli jednak okrętów, nie mieli więc intencji zniszczenia planety. Ten brak determinacji może być ich zgubą.
-Coś ci się miesza. To moje zdolności są kontrą dla twoich, nie na odwrót. - Odparł. Wiele mógł zarzucić Victorowi, ale kutas walczył honorowo. Fakt, że byli praktycznie na równi oznaczał, iż March musiał sporo w niego zainwestować. Kolejna taka eksplozja mogła okazać się dla niego zabójcza, musiał więc zakończyć sprawę, zanim przeciwnik znów się naładuje. Chyba trzeba było się zdobyć na dodatkowe poświęcenie. Krew z ran Silvera zaczęła parować, a opar unosił się do ostrza, tworząc na nim migoczącą szkarłatem otoczkę. Bolało, ale Corvusa powinno zaboleć bardziej. - Wóz, albo przewóz, jeden z nas musi umrzeć. - Choć nienawidził swojego przeciwnika, jego determinacja była godna podziwu. Nie mógł ustąpić pola.
Bezkształtna masa którą była Eidith nadal bez problemu potrafiła ustalić sobie priorytety, za co objęła wylatujące z portali statki. Z jej cielska wyrosły gigantyczne łapy którę rzuciły całą masę do szaleńczej szarży w stronę okrętów.

Koszmarna masa Eidith raptownie przeczołgiwała się przez wzgórze jak setki konających mężów goniących za ostatnią iskrą nadziei. Jej makabryczna forma, tragedia wyrażana przez ciągnącą się za nią śmierć, oraz nieprzyjemnie i niespodziewanie zawrotna prędkość tego marszu wprawiały w zgorszenie wszystkich pozostałych żołnierzy. Załoga statków panowała jednak nad swoim terrorem. Z determinacją wlecieli na pole, aktywując wszystkie karabiny, aby rozpocząć ostrzał kostuchy. Czekając na moment, w którym będą mogli uruchomić rakiety.

Silver nie próżnował w swoim pojedynku z Viktorem. Zniesławiony szlachcic zgrywał potężnego, był jednak w tym momencie osłabiony. Gdy Silver skoczył w jego stronę, Coruvs przyjął go do otwartej wymiany ciosów. To był jego błąd. Młody demon zbił na bok jego energetyczną dłoń. Szybkim ruchem miecza niczym gilotyny uciął drugą rękę przy łokciu, zamaszystym piruetem rozdzielił ciało, tnąc tors w poprzek, po czym zwinnym ruchem nadgarstka skierował miecz wprost na przeciwnika, przeszywając serce Viktora po gardę miecza. Ciało mężczyzny opadło na ramię Silvera. Corvus splunął krwią, ciężko dysząc. Po długich pięciu sekundach wyszarpnął jednak z siebie kolejne słowa:
- Typowy szlachcic, w czepku urodzony. Myślisz siebie wyższym, bo kontrolujesz to, co tworzą inni. Prawdziwy szacunek należy się tym, którzy pierwsi wprowadzają wysiłek.
To nie były słowa pożegnalne. Demon obserwował już Viktora dość długo, aby wiedzieć, kiedy ten skrywał kolejną kartę w rękawie. Ciało admirała zaczęło płonąć i topić się, więc demon wyszarpnął miecz i odstąpił na trzy kroki w tył. Viktor kontynuował, choć jego ciało ledwo stało w miejscu.
- Ile nauczył cię twój niedoszły mistrz? Haha… Chyba nawet nie wiesz, że kod lubi swoje reguły? Przyczyna i skutek, Silver. Nawet absurdalna, pomaga przepchać efekty magii przez rzeczywistość. - jego ciało stopniowo się dezintegrowało, ukazując świetlistą, jasnoczerwoną sylwetkę. Viktor nie generował energetycznego ramienia w miejscu odciętej niegdyś kończyny.
Jego prawdziwe ciało było stworzone z energii.
Przed Silverem stał teraz prawdziwy Viktor Corvus. Czerwona, energetyczna zjawa. Żywiołak mocy.
- Jedno ci przyznam. - stwierdził Corvus. - Potęga w tych czasach to żaden wyczyn. Mamy technologię. Mamy iskry. Mamy nadmagię. Chcesz, aby sama rzeczywistość poddała się twojej woli. Potrafię docenić ambicję. Nie dorastasz mi jednak do pięt. Pokażę ci, jak zastąpić obecną rzeczywistość zupełnie nową! - obiecał, z krzykiem uwalniając falę mocy. Walka jeszcze się nie skończyła.
- Mercy please! - Wydarł się wrzask z wnętrza potwora gdy zaczął się piąć do góry niczym drzewo rozgałęziające się na różnego rodzaju koszmary. Eidith chciała jak najszybciej porozrywać okręty zanim zaczną bombardowanie.
Ile kurwa można? Victor wyjątkowo uparcie trzymał się życia.
-To tobie podano wszelkie tajemnice na tacy, gdy ja wszystkiego uczę się na własną rękę. - Odparł, Corvus nie był badaczem, sam by tego nie odkrył. Zawiesił miecz na plecach, energetyczna forma jego przeciwnika nie nosiła śladów uszkodzeń, czyli ataki fizyczne nie czyniły jej krzywdy. Trzeba było uciec się do innych metod. - A skoro nie mogę cię zabić, to zostaje mi cię pożreć.

Victor zaśmiał się, widząc, jak Silver wyciąga rękę, aby wchłonąć jego energię. - Chcesz mnie w sobie zapieczętować? To desperacja czy pewność siebie. - Viktor zamachnął się, obiema dłońmi łapiąc za ręce Silvera. Mężczyźni byli zazębieni w klasycznej postawie zapaśniczej, siłując się między sobą. - HAVE AT YOU THEN! - mężczyzna przełamał zaklęcie porozumienia z ekscytacji. Starał się wysłać energię ze swojej formy w nadmiarowych ilościach, próbując przeciążyć organizm Silvera. Tymczasem w tle konfliktu mężczyzn, monstrum śmierci zaczęło ściągać jeden ze statków do ziemi, miażdżąc go w dłoniach, gdy załoga próbowała zniszczyć ją czymkolwiek mogła. Drugi statek nie próżnował, w tym samym momencie odpalając swoje bomby.
Eidith nie puściła statku chciała go ściągnąć do siebie i wchłonąć każdy żywot na pokładzie. Jedno z tysięcy oczu zauważyło spadające bomby, więc Kostucha odpowiedziała na nie robiąc tyle samo rąk do pochwycenia ładunków i zwrotu ich do nadawcy.
Silver jedynie mocniej zacisnął chwyt i kontynuował. Miał w sobie jeszcze bardzo dużo miejsca, na to, czym mógł go poczęstować Victor.
Statek kosmiczny w rękach kostuchy powoli zaczął się poddawać, po czym donośnie chrupnął. Eidith udało się zniszczyć pierwszą z machin. Niestety w tej formie brakowało jej skupienia, aby robić w tym samym czasie inne, bardziej precyzyjne operacje. Spadające bomby zaczęły wysadzać palce jej ręki i wpadać w oczy. Rozjuszona wywołanym przez to bólem kostucha wyrwała z rykiem setki rąk ze swojej formy, zakrywając i drugi ze statków w objęciach. Uścisk śmierci był ostatnim doświadczeniem załogi. Wrogowie Eidith i Silvera zrozumieli, że nic więcej nie osiągną. Portale nie otwierały się, od kiedy przysłali tu statki gwiezdne. Wiedzieli, że jeżeli między artylerią a Viktorem nie powstrzymają pary mesjaszy, nic, co mogą wykorzystać, ich nie zatrzyma. Czarna, bezkształtna masa zaczęła powoli wspinać się na wzgórze, wylewając się po zgliszczach i pochłaniając niedobitków.
Silver pełen zaparcia siłował się z Viktorem. Krzyki dwóch mężczyzn same z siebie odkształcały podłoże wokół nich. Błyskawice wysyłane przez Viktora skakały po ciele Silvera, jednak demon był w stanie pochłaniać energię niemalże równie szybko, co Viktor ją emitował. Ciało Corvusa słabło szybciej niż sam demon. Silver był w stanie go wchłonąć, jednak nie byłby to koniec byłego admirała. Eidith była jednak w stanie odesłać go w niebyt.
Gdy czarna masa wyrosła zza pleców Silvera, patrząc w dół tysiącem twarzy, światło znikło z oczu Viktora. Mężczyzna zdał sobie sprawę, że jego czas dobiega końca. W swojej determinacji podjął się misji samobójczej. Wiedział, że będzie albo na tyle potężny, aby pokonać największe siły tej galaktyki, albo straci swoją miłość. Jeżeli to miało nastąpić, był gotowy zginąć w walce. Przegrana już w jego pierwszej potyczce, przeciwko samemu Silverowi, bez wsparcia Eidith i bez szansy na zmierzenie się z Marchem, stanowiła ogromne poniżenie. Nie miał jednak motywacji, aby uciec, a siłując się z Silverem i tak nie byłby w stanie tego zrobić. Demon miał go w ścisku. Eidith mogła teraz bez trudu wykończyć osłabione resztki kodu Viktora.
Masa koszmarów nie zwlekała ani chwili, po prostu zalała swoim ciałem dwójkę walczących. Z tym wyjątkiem że ominęła Silvera jakby był otoczony jakimś polem siłowym. To było bardzo szybkie, gdy ostatnie światło Victora zgasło cała papka z której była Eidith zaczęła skupiać się w jednym miejscu. Chwile po tym pojawiła się sama kostucha skulona w pozycji embrionalnej, a pancerz korupcji zakrywał jej jedynie “strategiczne” miejsca. Dyszała ciężko łzy spływały jej po twarzy a jej spojrzenie wyglądało jakby miała PTSD.
- Fucking bastards… made me use this… - syczała, gdy zaczęła podnosić się powoli z ziemi. Przetarła twarz i spojrzała na pobojowisko.
- Cóż przynajmniej uszczupliśmy ich rezerwy mięsa armatniego. -

-Dobra robota. - Odparł jedynie Silver, był kurewsko zmęczony i obolały. - Jeden z głowy, zostali March i Lazarus.
- Nu-uh. Jest jeszcze April. - dodała Eidith, pokrywając reszte ciała skorupą korupcji prócz głowy. - Ten blondas tak sobie zażyczył nie mogę kwestionować jego rozkazów. -
-Mnie Zoan nie rozkazuje. - Armstrong wzruszył ramionami. Sam uważał, że zabicie April nie wchodzi w grę, za duże ryzyko. - Może powinnaś się uniezależnić? Nie wydaje mi się, żebyś wykonywała jego polecenia z uśmiechem na ustach.
- Aż tak to widać? - Eidith uśmiechnęła się smutno. Na słowa o uniezależnieniu Kostucha postawiła parę kroków w stronę demona. - Powiedz mi Silver. Czy dla swojej rodziny nie ruszyłbyś walczyć z wszechświatem? - Była całkiem poważna, postawiła kolejny krok że stali niemal twarzą w twarz.
-Oczywiście, że bym ruszył. Ktokolwiek spróbuje ich tknąć, znajdę i zabiję. - Odparł, całkiem poważnie. Ale czemu ona go o to pytała? Nieliczne informacje jakie miał na jej temat, mówiły że jest jedną z wielu sierot, które Icaria zgarnęła i wyszkoliła.
- Ja mam tak samo, z tym że nie mogę zabić tego kogo może tknąć bliską mi osobę. Jeszcze nie. - Zaczesała włosy za ucho. - Nie musisz się ze mną zgadzać ale chociaż mnie zrozum że Zoan targa za moje sznurki jak mu się podoba. Bo doskonale wie że mu się nie przeciwstawię. Jeszcze te jego słowa “Pamiętaj że Klaus jest u mnie” to była już po prostu groźba.
-Wiem, że to łatwo powiedzieć, ale zastanów się. Czy ta osoba wolałaby, żebyś była przez nią uwiązana na łańcuchu, czy wolałaby się poświęcić, żeby dać Ci wolność? - Mówił całkiem poważnie, choć o ironio, sam tej rady by nie posłuchał. Jego rodzice byli gotowi oddać wszystko za to, by był bezpieczny. A on zdecydował się poświęcić wszystko dla nich.
Eidith spojrzała krzywo na Silvera. Nie powiedziała nic. Wskazała tylko palcem na nadlatującego rybomordego.
Minęło niecałe dziesięć minut od wymazania egzystencji Viktora przez Eidith, nim statek Eddiego podleciał do dwójki walczących. Pojazd zawisł w powietrzu, a niebieskoskóry najemnik otworzył drzwi na oścież.
- Nareszcie przestali otwierać portale. Musimy lecieć! - krzyknął. - April atakuje Choulula!
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 22-10-2022, 19:09   #147
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The Final Episode
Memories of Love

Eddie przeniósł parę na okręt Adama, Siew, w ciągu kilku minut. Nie mógł jednak z nimi zostać. Jego rolą w odparciu inwazji było transportowanie wojsk na linię frontu z innych regionów galaktyki. Zrzucił więc parę w hangarze i od razu odleciał.
Siew był owalnym okrętem, przypominającym statki UFO. Jak każdy okręt, miał on potężne systemy zbrojne, jednak nie był nader przystosowany do walki. Okręt pełnił funkcję ruchomej stacji produkcyjnej zajmującej się uprawą pożywienia. Adam wykorzystywał go, aby wspierać planety, które znalazły się w kryzysowej sytuacji. Jeżeli jednak nadeszła taka konieczność, był gotów do wojny.

Eidith i Silver zastali admirała na mostku dowodzenia. Wraz z nim był Vyone, a przez ekran holowizji rozmawiała z nimi Zilva. Wchodząc do sali zastali grupę w środku narady. Na widok demona i kostuchy, powitalnie skinęli głowami.
- Skoro nasi bohaterowie już przybyli, zaczniemy przebijać się przez front Marcha. Skupimy się z Adamem na tym, aby dostarczyć ich w kapsule do wnętrza Choulula. - zapowiedział Vyone.
- Oni mają większe szanse z Marchem. Wezmę moją załogę na flankę i spróbuję zaatakować okręt dowodzenia April. Prawdopodobnie zarządza nim January. Nie jestem w stanie go pokonać, ale mogę go przegonić.
- Pozostało liczyć, że Ikaria wysłucha naszej prośby i spowolni odsiecz Bastiona. - stwierdził Adam, po czym skierował się do Silvera. - Na koniec dnia April potrzebuje tylko wykonać transmisję na skalę galaktyki. Jeżeli Lazarus skończył instalację urządzeń, może to zrobić przed czasem. Daliśmy się złapać w prostą pułapkę.
- Nie do końca. - nie zgodził się Vyone. - Fakt, spowolnili nadejście Silvera, ale i tak musielibyśmy walczyć z Viktorem. Co więcej, April niedawno trafiła na stację. Możemy ją dogonić.
Zilva miała wątpliwości: - Wiem, że Choulula jest ogromna, ale jak długo może nią podróżować?
- April nigdy się nie śpieszy. Działa z pobudek innych więc nie ma własnej motywacji. Ta dwójka może dogonić jej spacer. - obiecał Vyone, po czym zwrócił się do Silvera oraz Eidith. - Naszym planem jest dostarczyć was dwóch do środka, abyście mogli stawić czoła April. Mam nadzieję, że posłuchacie mojej przestrogi i nie pozbawicie jej życia. Wciąż nie wiem jakie ona ma znaczenie, ale nie tak trudno będzie ją powstrzymać. Wystarczy zniszczyć salę tronową, za nim do niej dojdzie. Bez systemu transmisyjnego, nie będzie mogła zrealizować planów Marcha i Lazarusa.
-Lazarus od początku był świadom naszych planów, choć nie mam pojęcia, jakim cudem. - Odezwał się Silver ciężkim głosem. Przynajmniej Zoanne powinna teraz zrozumieć, że jej nie zdradził. Po prostu cała opracowana przeciw niemu strategia, była o kant dupy potłuc. - On chce konkretnie śmierci April, nie zdziwię się zatem, jeśli wewnątrz przygotował nam trasę prosto do niej. - Wszyscy zebrani wiedzieli, że Lazarus miał ukryte motywy, ale tylko Armstrong był to tej pory świadom jakie. Młody October był ciekaw, jak na nich wpłyną te nowe informacje.
Eidith odpaliła papierosa słuchając wywodu zebranych. Słowa Silvera nie zmieniły zupełnie nic w nastawieniu kostuchy. Papież chciał śmierci April, a ona nie mogła mu się jeszcze przeciwstawić.
- Zoan chce głowy April, oczekujecie ode mnie niesubordynacji? Gdybym była stuprocentowo pewna twoich boogeymanów to bym się zastanowiła dwa razy. "Cośtam strasznego jest i chyba ma powiazanie z April" w ogóle mnie nie przekonuję.

- Na koniec dnia to nie jest moja linia czasowa, więc moralnie nie mam prawa do niczego was zmusić. Jeżeli Lazarus faktycznie poda wam April na talerzu, wybór będzie należał do was. Pamiętajcie jednak, że na walkę z April zawsze będzie okazja.
- S̸k̸ą̷d̵ ̶t̴a̷ ̵p̷e̵w̵n̴o̷ś̴ć̷?̸ - donośnym echem rozszedł się po sali męski głos.
Po dłuższej chwili z cienia przy wejściu do pomieszczenia zaczęła wynurzać się sylwetka wysokiego mężczyzny. Był on wyprostowany. Miał długie włosy o które wyraźnie nie dbał oraz chaotyczny zarost, który wskazywał na wyłącznie sporadyczne golenie. Czarny płaszcz pokrywał całe jego ciało, zlewając się z cieniem, w którym stał.
Na pierwszy rzut oka nikt nie poznał jegomościa. Z biegiem czasu każda osoba po kolei zaczęła kojarzyć jego głos i ogólną posturę. Eidith jako pierwsza rozpoznała Vlada w jego nowej formie. Jego wygląd nie zmienił się aż tak bardzo. Wydawał się jednak mieć nieco inną osobowość, na tyle odmienną, że przez samą swoją postawę budził wrażenie obcej osoby. Jego widok mógł napawać ciekawością, Silver z kolei, a przynajmniej jego demoniczna strona, odczuł pewnego rodzaju strach. Strach ze strony kodu uniwersalnego, podobny do tego, który odczuwał na widok wynaturzonej formy Eidith. Vlad również reprezentował teraz sobą śmierć. Nie był jednak jej awatarem, nie roznosił jej tak jak kostucha. To jego kod umarł bądź w dalszym ciągu rozkładał się i gnił, redukując jego postać do jej najbardziej podstawowych cech. Stawał się mniej Vladem, a coraz bardziej ideą Vlada i wszystkiego, co ten sobą reprezentował.
- Nie ma czegoś takiego jak magia czasu. Pierwsi byśmy o tym wiedzieli. - oznajmił oskarżająco Vlad. - Gerard powinien był już wcześniej cię skrytykować, rozumiem jednak, że dobrze go przekupiłaś. - Magica Icaria liczyła na złapanie Septembera po poprzednim spotkaniu z Vyone, niestety mag okazał się zbyt użyteczny, aby mogli sobie na to pozwolić.
- To jaką teorią chcesz usprawiedliwić moją wiedzę? - ton Vyone wskazywał, że nie miała najmniejszej chęci na prowadzenie w tym momencie debaty. Ciężko było ją winić, na rozmowy nie pozostało dużo czasu.
- Zwykłą wizją przyszłości. Kod ma w sobie zapisane wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło i na tej podstawie się rozwija. Jesteśmy więźniami przyczynowości. Z samej jego natury wynika, że Kod Uniwersalny zawiera w sobie wszystkie informacje niezbędne, aby przewidzieć, co się wydarzy następne. - wytłumaczył Vlad. - Urodziłaś się z iskrą której nie rozpoznałaś. Może Septembera, może Januarego. Niezależnie czy chodzi o informacje, czy nowe możliwości, ujrzałaś przyszłość tego, co będzie aż do swojej śmierci. Ubzdurałaś sobie, że to już miało miejsce i mieszasz nas w swoją paranoję. - oskarżył ją Vlad.
- Myśl co chcesz, na dłuższą metę twoja opinia nie ma dla mnie znaczenia. - zaprotestowała Vyone. - Chcesz po prostu powiedzieć, że nie będziecie nam pomagać? - spytała.
- Na swój sposób, choć nie do końca. Uważam, że April powinna zginąć. Żebyśmy jednak mieli możliwość się do niej dostać, muszę stawić czoła Bastionowi. Sprawa zostaje więc w rękach Eidith. - przyznał, spoglądając na kostuchę. - Zadbam o bezpieczeństwo Klausa, co by się nie wydarzyło, konsekwencje są jednak jasne. Jeżeli April dzisiaj nie umrze, Death Senders Chapter nie jest już częścią Magica Icaria. - ostrzegł ją, po czym odwrócił się i zaczął powolnymi krokami zanurzać w cieniu.
- Na pewno nie chcesz dyskutować z nami o strategii? - zaproponował mimo wszystko Adam.
- Nie. Moja bitwa z Bastionem nie będzie nawet blisko Choulula. Mam oddzielną misję.
-Jest tylko jeden maleńki problem. - Wtrącił się Silver, wkładając sporo wysiłku, by się nie wzdrygać, gdy patrzył na biskupa. To wrażenie było naprawdę upiorne, jakby Vlad był martwy za życia. - Zoan chce głowy April, ale nie chce, żeby Demony zaczęły polować na ludzi. Kiedy ona zginie, Demony powrócą i nie będą mieć litości dla ludzkości. Żywa stanowi czynnik ryzyka, ale to wciąż lepsze od alternatywy. - Szczęśliwie wywiedział się tego wcześniej od Tima, a dzięki wiedzy Azazela i swoim wizjom, miał solidny argument.
Gdy Vlad wykłócał się z Vyone, Eidith obeszła go dookoła, popukała palcem gdzie niegdzie. Aż w końcu uśmiechnęła się szeroko.
- Vlad! Dobrze cię widzieć. - Uściskała go. Cieszyła się że opiekuje się Klausem, jeszcze trochę jednak będzie musiał to robić. Kiedyś to Eidith będzie się nimi opiekować. Gdy jednak wspomniał o wywaleniu z Icarii zmarszczyła brwi. Wyglądała jakby ktoś ją właśnie obraził.
- Skąd w ogóle pomysł, że nie dopełnię misji? Ten bl… Zoan kazał ci to mi przekazać? - Wyjęła papierosa z ust i wcisnęła go Vladowi, między wargi.

Ruchem ręki Vlad odsunął Eidith na bok. - Właśnie stąd. - skomentował sposób, w jaki Eidith zaadresowała papieża.
Stojąc w miejscu, odpowiedział Silverowi, nie odwracając się z w jego stronę - Zoan stwierdził, że jesteśmy na to gotowi. Nic nie osiągniemy jako gatunek, bojąc się walki o swoje. Ze śmiercią April cała ta farsa prawdopodobnie się skończy. Diabli wiedzą, kiedy będzie następna okazja i co się do tego momentu wydarzy. Ufam, że też byś chciał w końcu dostać jakieś odpowiedzi. - określił się Biskup, po czym zniknął w ciemności.
Zoan dużo gadał, ale zazwyczaj na gadaniu się kończyło. O ile Silver wiedział, w żadnych działaniach Icarii, nie brał udziału osobiście. Goldspeak był szefem, który siedział rozwalony w fotelu, podczas gdy młody Armstrong był liderem, który pierwszy ruszał na front.
-Skoro papież próbuje nam mówić, co mamy robić, powinien się chociaż pofatygować osobiście… - Mruknął. Nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, mogło to oznaczać, że po śmierci Marcha i Lazarusa, sprzymierzeńcy staną po przeciwnych stronach barykady.

- Kto normalny stawia głowę państwa na linii frontu? - Vyone i Adam wydawali się kompletnie skonfundowani frustracją Silvera. Adam przejął rozmowę, aby nie dać jej zejść z toru. - Nie bójcie się walki na Choulula. Jak zauważyliście, nie ma z nami policji. Jeżeli w trakcie walki stracimy Lazarusa, zgodnie z protokołami policja będzie mogła przejąć kontrolę nad tym sektorem do czasu, w którym Cesarzowa odda stację nowemu admirałowi. - wyjaśnił.
- Waszym największym zagrożeniem będzie March.- kontynuował Vyone. - Obawiam się, że nawet jeśli będziecie w stanie go pokonać, zajmie to zbyt dużo czasu. Wobec tego jedno z was powinno stawić mu czoła, a druga osoba wykorzystać tę okazję, aby dostać się do April. - poradziła.
-Nie o to mi… a zresztą nieważne. - Silver westchnął. Spojrzał na komunikator, gdzie wyświetlała się postać Zilvy. - Skoro nie będziesz brać udziału w walce w Piramidzie, możesz mi na ten czas udostępnić Augusta? Victor w pewnym momencie stał się całkowicie odporny na ataki normalną bronią, obawiam się że March może powtórzyć tę “sztuczkę”. - A jeśli Silverowi przyjdzie z nim walczyć, zapewne nie zdążyłby go pochłonąć, zanim by się wypalił.
Kostucha jedynie fuknęła na komentarz Vlada, najgorsze jest to że pewnie miał rację. Eidith usiadła sobie na najbliższym krześle i zaczęła rysować ślaczki palcem po stole.
- Silver pozwole ci wybrać. Po kogo idziesz. - Odezwała się w końcu.

- I liczyć, że mi go po prostu oddasz? - Zilva uniosła brew. - Zresztą, nawet nie ma miejsca na dyskusję. Bez tego miecza sama nie mam szans z Januarym. - stwierdziła.
January był dziwnym przypadkiem. Czy na pewno był ich wrogiem? Na Santa Auga zachowywał się, jakby to był sprawdzian. Na pewno nie stał w tym momencie po ich stronie, ale czyją stronę trzymał tak naprawdę?
-O ile nie uznałby, że lepiej mu będzie ze mną, to tak. - Należało pamiętać, że August mimo formy, był człowiekiem i posiadał własną wolę. - Uważaj z Januarym, on ma chyba własne plany i bynajmniej nie są one zbieżne z tym, czego chce April.
-A co do Ciebie. - Zwrócił się do Eidith. - [i]April i Lazarus na pewno będą razem, możliwe że będzie z nimi też March, czyli chyba najlepiej, jeśli po prostu ruszymy w pościg razem. Jeśli będzie trzeba, wtedy się rozdzielimy.

- Fine. - Mruknęła jedynie nie przestając kreślić wzorków palcem po stole. Miała dość mętlik w głowie w tym momencie, ale wszelkie moralne decyzje zostawi sobie gdy będzie trzeba je podjąć. - Jak nie macie już żadnych debat między sobą potrzebuję chwili dla siebie. - Wstała w końcu z krzesła. - Chce przemyć twarz gdzie jest umywalka? -
- Boczne drzwi w korytarzu. - poinformował Adam, po czym spojrzał na Silvera. - Przepraszam was, że nie mamy żadnych większy planów, zwłaszcza w kwestii działania na stacji. Lazarus jako jedyny ma nad nią nadzór, więc nie udało nam się niczego przygotować.
- Bądźcie na niej ostrożni. - dodała Vyone. - Starałam się dowiedzieć czegoś więcej, ale Choulula to najstarszy okręt, czy też stacja gwiezdna. Informacje o niej sięgają zapomnianej ery. Innymi słowy, nie wiem do końca, czym jest, ani co się w niej znajduje. - ostrzegła. - Jeżeli uda nam się przebić przez wojska April, spróbujemy zbombardować salę tronową od zewnątrz. Jeżeli uda wam się ich tylko wystarczająco spowolnić, możemy być w stanie pomóc.
Kostucha bez słowa opuściła pomieszczenie. Może nawet szybki prysznic weźmie, czuła się po prostu brudna po zmieleniu niemal tysiąca istot.
-Lazarus nieźle to sobie zaplanował. - Silver brzmiał na zirytowanego. - Wprowadził podział w Cesarstwie, więc kiedy April zginie i zacznie się inwazja, jej odparcie będzie znacznie trudniejsze. - Nie wiedział, czy zdoła sprawić, żeby Eidith zrezygnowała z tego celu, mocno w to wręcz wątpił. Kimkolwiek był Klaus, znaczył dla niej tyle, co rodzina dla niego. - Nie rozumiem tylko, czemu wyręcza się nami. Prawdopodobnie sam mógłby ją zabić. - Zgodnie z wizjami, moc Azazela była w nim dość silna, by magia April na niego nie działała.
Zebrani przytaknęli. Głos zabrała Zilva:
- Coś musi go ograniczać. Może nigdy nie wykorzystał nadmagii w ten sam sposób, co ty. Jeżeli nie jest w pełni połączony z demonem, może być dalej podatny na jej magię. W innym wypadku ty chyba nie mógłbyś tego zrobić? - założyła. - Zgaduję, że kilka osób nie może połączyć się z tym samym bytem, ale to tylko teoria.
Vyone rozejrzała się za Eidith. Widząc jednak, że kostucha nie wraca, dodała do dyskusji. - Z mojej inteligencji wiem, że Magica Ikaria szuka osób zdolnych do walki z April i nazywa ich mesjaszami. Mogą więc wiedzieć coś więcej o zasadach działania jej magii. Wedle mojej wiedzy Lazarus nigdy tej klasyfikacji nie zdobył. - wyjawiła.
-W wizji którą miałem, magia April nie działała ani na niego, ani na mnie, a nie byłem wtedy w pełni zespolony z Azazelem, jak teraz. Może jednak być za słaby, by przebić się przez to, co ją osłania. - Przyznał, po chwili zastanowienia. Lazarus miał tylko dwa fragmenty, a rdzeń Azazela, czyli kręgosłup, był zespolony z nim, w obu liniach czasu. Gdyby Zoanne nie była tak głupia by zniszczyć, a przynajmniej wyrzucić na jakiś czas z obiegu dwa pozostałe serca, może Silver byłby w stanie opanować Admirała, przez przytłoczenie go wolą demona. - Jeśli September wszystko przewidział prawidłowo, April powinna dziś przeżyć. - Nie rozwijał tematu, bo Eidith mogła w każdej chwili wrócić.
Kostucha powróciła, z tą różnicą że była czysta i włosy miała spięte w kucyk. Przeszła przez drzwi zamyślona. Była tak głęboko w zamyśle, że nie zauważyła że zaczęła spacerować po ścianie a potem suficie. Kompletnie drwiąc z praw fizyki.
- Wybaczcie za zwłokę, ale musiałam zmyć z siebie tysiąc istnień. - Przyznała w końcu, gdy zorientowała się, że stoi na suficie, zgrabnym ruchem opadła z powrotem na krzesło.
- Ustaliliście coś nowego czy wykorzystaliście okazję, że wyszłam i mnie obgadywaliście? - Powiedziała pół żartem pół serio.

- Nic więcej ponad to, że niewiele wiemy o Choulula, więc musicie mieć się na baczności. - podsumowała Vyone. - Mamy oczywiście mapy użytkowe samej stacji, więc nie zgubicie się w drodze do sali tronowej.
-Możemy ewentualnie spróbować ich wyminąć i najpierw rozwalić salę tronową, żeby się zabezpieczyć, na wypadek niepowodzenia. - Dodał jeszcze Silver po chwili zastanowienia.
- To bardzo dobry pomysł. Jeżeli nadarzy się taka okazja, możecie z niej skorzystać. - zgodziłą się Vyone.

Cytat:
Error of fate
Lazarus szedł ramię w ramię z April. W zasadzie to ona prowadziła jego. Nie było to z powodu rany. Krwawiące ramię było irytujące, tego typu ból nie robił jednak admirałowi wielkiej różnicy. Zwyczajnie rozumiał, że nawet jeśli zacznie iść szybciej, jego gość się nie śpieszy.
- Wszystko w porządku? - spytała Louise, przejęta stanem ręki mężczyzny.
- Tak, to nic wielkiego. Twój kolega jest dosyć niemiły.
- Znasz go? - spytała.
- Niestety nie, nie pamiętam, abym go kiedyś widział.
- Wiesz, dokąd mnie prowadzisz?
- Nie jestem pewien.
- Wiesz, kim jestem?
- Umyka mi to z pamięci.
- Znasz przynajmniej siebie?
- Nie, ale kto zna?
- Każdy oprócz ciebie.
- Doprawdy?
- Tak.
- Wtem opowiedz mi o sobie.

Long ago, existence came to be, and with it, the Universal Code was born, though I cannot discern which truly happened first. With existence came action, and that action became the cause of an effect, which caused further events to occur. This process of causality lead to the rise of our universe. Within it, every event was the result of a previous action, it was composed of causes and effects. A logical and linear construct, although too complex for a single mind to
fully comprehend.

This process led to the birth of my people. The Seraph. They were a common race, not much unlike humans. However, at some point a rare effect took place, which caused a number of Seraphs to be free of causality. With the ability to change the very existence around them, these Seraphs became the leaders of their people. Through their actions, they bent the universe to the needs and whims of their race.

This disruption posed a danger to the Universal Code. In an attempt to rights its wrongs, or perhaps through an instinctive, defensive reaction, it created beings meant to eliminate those who twist its designs. These beings, named demons, pursued the seraph nobles. Unable to defend themselves on their own, the nobles decided to sacrifice their being for the good of their people. To chase out the demons and save the populace, they’ve merged their powers within the code of a single Seraph, born on the first sun of April.

I’ve lived a long time in hiding, being served by my people. I’ve loved all those who took care of me, and in turn, they offered me their undying loyalty. Eventually, my feelings affected them all, and before they could question their motives, they threw their lives to push back the demons. With the monsters defeated, I've become the new Empress of the Seraph.
Cholula Hangar

Silver i Eidith oglądali bitwę gwiezdną w trakcie narady z admirałami. Ostrzał okrętów był wyjątkowym show fajerwerków. Plan polegał na stworzeniu klina, dzięki któremu będą mieli dostęp do Choulula chociaż na chwilę. Gdy okręty Adama zaczęły zbliżać się do stacji, dwójkę mesjaszy odesłano do kapsuł ewakuacyjnych.
- Sheep pomyślnie wylądował w hangarze. Wobec tego wystrzeliwujemy i was. Powodzenia. Cesarstwo błaga was o ratunek. - Adam pożegnał się z nimi ostatni raz. Kolejno usłyszeli syk powietrza, a następnie przytłumiony szum aktywowanych silników rakiety. Wystrzeleni w pobliską stację — na trasie znacznie krótszej, niż kapsuły były zaprojektowane — para wbiła się przez barierę gwiezdną do wnętrza bazy jak para pocisków, mająca zrównać ją z ziemią. Aby nie wysadzić lądowiska, zarówno Silver jak i Eidith samodzielnie pozbyli się kapsuł, rozcinając je na drobne fragmenty od środka. W deszczu pchanych pędem lotu odłamków stali, kostucha oraz demon wylądowali wyprostowani na tytanowej posadzce hangaru.

Między nimi, oparty o olbrzymi wbity w ziemię miecz, stał starszy mężczyzna. Miał białe włosy i siwy zarost. Ubrany był w kurtkę i kombinezon wojskowy, pełny małych zaczepów z różnorodnymi brońmi i materiałami wybuchowymi. Poza nim, w pomieszczeniu znajdowały się dziesiątki niewielkich postaci przypominających owieczki z kreskówek, które szarżowały w głąb sali.
- Wybacz za poprzedni raz, to tylko praca. - kiwnął głową w stronę Eidith. Był to mężczyzna którego spotkała dawno temu, na planecie na której Sin zdradził Icarię. Obydwoje rozpoznali go jako Zacharego Sheep, postarzałego dowódcę najemników. Magiczny wzrok Silvera pozwolił mu zauważyć, że starzec wykorzystuje artefakt w swoim sercu, aby cofnąć ciało do jego okresu świetności. Nie było to jednak serce Azazela. Ponadto nie używał on czarów. Jego miecz wyglądał na część jego kodu, niewątpliwie rezultat nadmagii. Za to szarżujące przez hangar stworzenia były już wytworem korupcji, tego Eidith była pewna.
- Mogłem cię przeprosić w Nautilusie, jednak nie chciałem robić zamieszania. - przyznał. - Wedle moich owieczek Lazarus i April poszli w górę prawą stroną kompleksu. Nie widziały jednak jeszcze Marcha. Jeżeli tu jest, musiał ruszyć przodem. - wyjawił. W środku jego dialogu zaczęło się zamieszanie, gdy ciała martwych owiec wypadły zza korytarzy, a za nimi wstąpili do pomieszczenia mężczyźni w grubych, złotych zbrojach.
Byli to uzbrojeni w halabardy gwardziści cesarzowej.
- Uważajcie na tych. Te patyki to nie tylko broń bia- - jego wypowiedź przerwał wystrzał, gdy jeden z nich złapał broń wzdłuż i posłał pocisk plazmowy na zgromadzenie owiec. Zachary gwizdnął. - Moje maleństwa same sobie tu chyba nie poradzą.
Silver widział tych żołnierzy podczas swojej poprzedniej wizyty. Granica między maszyną a człowiekiem była w nich mocno rozmyta. Ciężko mu było jednak ocenić, jak się spiszą przeciw jego demonicznej formie.
Jak owce na rzeź, strażnicy sami do nich przyszli. Silver jedynie się uśmiechnął, miał wielką chęć przetestować ich technologię.
-Zajmę się tym. - Odparł Zacharemu. - Graj muzyko. - Wzniósł ręce niczym dyrygent, podrywając w powietrze złom z rozbitych kapsuł i zaczął nim “dyrygować”, posyłając odłamki w stronę wrogów.

Z ramion Eidith wyrosły pnącza, które szybko przeobraziły się w ogromne dłonie. Złapała za kontener i dźwigła go w górę z zamiarem rzucenia go w gwardzistów.
- Lets play "catch you're fucking dead!"- zakomunikowała radośnie Kostucha.

Gwardia Cesarzowej składała się z elitarnych żołnierzy. Byli oni niezwykle zorganizowani i prędcy w podejmowaniu decyzji. Gdy tylko zobaczyli unoszące się w powietrzu kawałki stali, resztki kapsuł, narzędzia ze skrzyń, a nawet oderwane fragmenty statków, które odpadły pod wpływem zabawowego zastosowania magii przez Silvera, gwardziści rozpierzchli się na boki. Mimo ciężkich metalowych ciał poruszali się bardzo zwinnie. Pomagały w tym liczne silniki impulsowe, odbijające ich od ziemi. Gdy jedna z grup ruszyła w stronę bliższą Silverowi, zalała ich chmara ostrych kawałków stali i ciężarnych narzędzi. W miarę sił starali się przetrzymać wichurę, ich pancerz posiadał jednak liczne szczeliny, z powodu których powoli i boleśnie wykrwawili się na śmierć w lawinie telekinezy Silvera. Druga grupa nie miała wiele więcej szczęścia: w ich stronę poleciał ogromny kontener, wypełniony zamiennymi częściami do statków. Nie mając gdzie się skryć skierowali w jego stronę swoje bronie, przetapiając kontener na pół plazmą — tylko po to, aby zostać zasypanym przez dziesiątki ciężkich fragmentów maszyn. Po głośnym trzasku, z całej grupy pozostał tylko jeden, ciężko dyszący gwardzista. Patrząc jednak na elementy które przygniotły jego ciało, niewiele mu brakowało aby zostać ludzką tubką pasty.
-Gładko poszło. - Młody Armstrong złożył ręce za plecami i podszedł swobodnym krokiem do strażnika, który miał wystarczająco dużego pecha, by nie umrzeć od razu. Wyświetlił mu przed twarzą podobiznę Marcha. - Gadaj, gdzie on jest. - Był teraz na łasce Silvera, co oznaczało, że nie miał możliwości odmówić jego poleceniom. Strażnicy na pewno dostali wytyczne, kogo wolno im przepuszczać, musieli więc wiedzieć co z Hidekim, jeśli ten był na stacji.
Gwardzista charknął i zakaszlał głośno. Odpowiadając, ciężko dyszał i nie raz musiał na chwilę przestać, aby zebrać się w sobie. - Przybył tu na statku około godzinę temu, bez zapowiedzi. Podczas legitymacji stwierdził, że jest tu odebrać swoją wolność… później przyszedł Lazarus i przyjął go jako gościa, razem z jego towarzyszką. Odeszli w głąb stacji… nie wiem gdzie.
Eidith przeszla obok krokiem modelki, szydzac z gwardzisty.
- W śWiEtLe CeSaRzOwEj. - Wypowiedziała prześmiewczym tonem.

Czyli albo wyprzedził April, albo poszedł w inną stronę, skoro owieczki Zacharego go nie odkryły.
-Dobrze się spisałeś, możesz umrzeć, nie czując żalu. - Skoro żołnierz im pomógł, nawet wbrew własnej woli, zasługiwał na lekką śmierć. Tyle Silver mógł mu zapewnić.
-March napewno jest w Piramidzie, przybył razem z April. - Zwrócił się do Zacharego i Eidith. - Rozdzielili się, ale nie wiem gdzie poszedł. Skoro April z Lazarusem poszli w prawo, dajemy w lewo i liczymy, że ich wyprzedzimy?

Sheep wzruszył ramionami. - Nie będę ukrywał, nie mam zbytnio szans z magiem. Moim zadaniem było upewnić się, że możecie tu wylądować. Będę starał się zrobić zamęt aby odwrócić uwagę gwardii. Jak pójdziecie jedną stroną, ja ruszę drugą. Jeżeli trafię na miesiąc, dam wam znać, spowolnię ich trochę i wycofam się, gdy będzie gorąco. - przedstawił swoją agendę.
Kostucha rozłożyła motyle skrzydła i wzleciała odrobinę na podłogę hangaru.
- Za mój… jej zgon na tamtej pustyni, bedziesz sie musial troche bardziej postarać by mnie przeprosić, więc nie daj się zabić.-
Kostucha spojrzała z uniesioną brwią na Sheepa, po czym zwróciła się do Silvera.
- Na pewno już wiedzą, że tu jesteśmy, powinniśmy ruszać. -


Price of Freedom

- A więc byłaś wielbiona przez swoje królestwo? Musisz być wspaniałą osobą. - zaobserwował Lazarus.
- Wbrew pozorom, to nie było takie proste.

Cytat:
Over the years my powers have grown, and so did my understanding of magic. I eventually realized that those who supported me didn’t do so of their free will. The values of my code compelled others to dedicate their lives to serving me, whether they wanted to or not. The love they felt was stronger than their will.

Despite the cruelty of this reality, I’ve done nothing to address it. It was this love that allowed us to repel the demons, and the growth our empire experienced was unprecedented. United by their feelings towards me, the seraphs were stronger than ever. That is, until it was me who fell in love.

While their judgment was clouded, each seraph was still an individual, with their own quirks and personality. One of my servants was unique. Charming, beautiful, creative… Eventually I’ve fallen in love with his antics, and then curiosity began. I wanted to know: would he love me of his own accord? Would my people appreciate me of their own free will?

Riddled by guilt of my rule, I’ve undone the spell. I’ve given back my people their free will. As one may expect, my darling didn’t share my affections. He was horrified, lost and confused. Most of my people were. Fearing that I will take control again, many fled. Most executed themselves within a few days. Fearing that one couldn’t flee from magic, they chose to pay for freedom with death.
Demon i kostucha byli niepowstrzymani, tym bardziej gdy współpracowali. W zawrotnym tempie nawigowali korytarzami Choulula, omijając lub unicestwiające gwardzistów na swojej drodze. Problemów nie sprawili im strażnicy, działa obronne, a nawet żelazne śluzy. Z każdą chwilą stawało się to coraz bardziej oczywiste: nie byli ludźmi, a swoich pobratymców zostawili daleko w tyle. Choulula była olbrzymią konstrukcją. Baza w kształcie kwadratowej piramidy miała powierzchnię wieleset kilometrów i dziesiątki pięter. Mogła pomieścić w sobie nie jeden kraj. Lazars i Lousie prawdopodobnie korzystali z cesarskich wind, chcąc dostać się do sali tronowej w ciągu jednego dnia. Aby ich wyprzedzić, Silver i Eidith musieli zdecydować się na bardziej radykalne rozwiązania, często tworząc dziury w suficie, aby uniknąć zbędnego okrążania korytarzy i schodów.

Marsz do szczytów Choulula zajął im ponad godzinę nieprzerwanego wysiłku. Nawet Silver od dawna nie musiał przejść takiej odległości pieszo. W końcu znaleźli jednak przed sobą wrota do holu. Za nim była sala przyjęć, a później sala tronowa. Wrota mogły skrywać budujące napięcie sekrety, jednakże zarówno Eidith jak i Silver byli w stanie wyczuć magię, zwłaszcza w ogromnych ilościach. Do środka wstąpili więc w pełni gotowi.

The March of War

Wchodząc na ostatnią prostą do sali tronowej, Silver i Eidith usłyszeli tylko głośne łupnięcie, gdy kawał metalu rąbnął o podłogę. March z wyraźnie znudzonym wyrazem twarzy stał oparty o ozdobną kolumnę, otoczony dziesiątkami martwych gwardzistów. Na widok nowych gości rozpromienił się.
- Oh nie! Przyszliście zabić April! Muszę was powstrzymać! - oznajmił przeskakując na środek sali z rozpostartymi ramionami. Teatralność nie była jego mocną stroną. Silver wyczytał iskrę nadziei w jego wypowiedzi. Faktycznie liczył, że ich dwójka przyszła tutaj aby skończyć z miesiącem miłości. Ekscytując się na potencjalną potyczkę, mężczyzna zaczął skakać z nogi na nogę w postawie bokserskiej. Był średniego wzrostu chłopakiem o krótkich, kręconych włosach, ostrej twarzy i psotnym uśmiechu. Nosił na sobie kurtkę z pierzastym kołnierzem.
- Szczerze mówiąc zawsze miałem crush na December. - wyznał, patrząc na Eidith. - Miło widzieć, że jesteś teraz mojego wzrostu. Mogę zaprosić na randkę? Taniec? - zaproponował.
Eidith uśmiechnęła się kpiąco na samą myśl randki z tym potworem. W jej ręce pojawił się kij który szybko się przeobraził w kosę.
- Jasne! Nie ruszaj się chwilę dobra? - Uniosła kosę gotowa do szarży, jednak pozostawała w tej pozycji dokładnie obserwując każdy ruch Marcha. To był miesiąc, nie było za bardzo miejsca na wymyślanie taktyk i pod żadnym pozorem nie można było lekceważyć jego lichej aparycji. Cały czas z uniesioną kosą zaczęła powoli obchodzić maga.

Silver poczuł, jak w jego wnętrzu porusza się bestia. Mordercze instynkty Azazela budziły się na widok jednego z tych, którzy zgotowali mu taki los. Choć w pełni się zespolili, czasami mocniej wyczuwał wpływ demona, zapewne wynikało to z jego wspomnień.
-Szczerze, liczyłem że najpierw trafię na ciebie. - Odparł z uśmiechem seryjnego zabójcy. - Azazel przesyła pozdrowienia. - Dodał, pozwalając by cała żądza krwi jaka wiązała się z Marchem uderzyła w niefrasobliwego maga. Nie wiedział, czy ktoś tak szalony jak on, może jeszcze odczuwać strach, ale nie było warto chować kart na później. Był gotów do walki, ale jeszcze nie atakował. Ciekawiło go, jak Miesiąc zareaguje.

- Zbędny demon? Że dałeś radę z nim pogadać? Ciekawe. - March uśmiechnął się. - Jeszcze kilka jego ochłapów jest w Lazarusie. On na ciebie wystarczy, możesz biec w stronę April. Ja się pobawię z naszą gotką. - zaproponował. - Może poszukaj głowy przy okazji.
Kolejny zbyt obłąkany by się bać. Całkowicie zatracony instynkt samozachowawczy…
-Wybacz, obiecałem mu coś. - Odpowiedział tonem “sorry, not sorry”. - A tym czymś jest twoja głowa. - Dodał i ruszył do natarcia. Skoro Hideki nie chciał rozmawiać, to sobie z nim zatańczy.
Kostucha zerwała się do szalonego biegu od przeciwnej strony z której nadchodził Silver. Wątpiła, że to będzie tak łatwe, ale zamarkowała uderzenie w kark Marcha. Zrobi to, dopiero gdy atak Armstronga dosięgnie miesiąca.
Gdy Silver rzucił się na Marcha, ten stanął bokiem do dwójki wojowników. Unosząc ręce złapał zarówno miecz Silvera, jak i czubek kosy Eidith. Broń kostuchy nie dotarła nawet do krwi, w chwili, gdy miecz Silvera ledwo naciął dłoń miesiąca. - Ależ konflikt rozwija technologię, urocze. - gdy para oderwała swoje bronie od Marcha, ten skoczył w przód na Silvera, uderzając go otwartą dłonią. Cios nie był silny, choć odepchnął lekko Silvera. Prawdziwy ból zaczął się dopiero moment później. Magiczna energia rozeszła się po jego ciele, zaciskając losowe mięśnie. Demon poczuł, że stracił nieco kontroli nad swoim ciałem. Jego ruchy były mniej precyzyjne, gorzej zbalansowane.
- Poważnie dawałem wam tu szansę. To na pewno jest to, co chcecie zrobić? - spytał z zadziornym uśmiechem.
Eidith gdy tylko oderwała broń poderwała trzonek kosy za siebie, gdy zamachnęła się znad głowy ponownie już nie kosą a gigantycznym młotkiem.
Auć… Skurwiel znał kilka sztuczek. Będzie z tego pożytek, jak już go załatwią.
-To dopiero początek. - Silver nie tracił rezonu. Przełączył tryb w mieczu, podkręcając pole tachionowe do maksimum. Przesunął kciukiem nad mieczem, zostawiając krwawą smugę. Jak na całego, to na całego. - Spróbuj zablokować to. - Zadrwił.

Hideki westchnął i z zamaszystym obrotem walnął pięścią w nadlatujący młot Eidith. Uderzenie kostuchy wybiło jego ramię w łokciu, które odskoczyło w tył, uwalniając kość. Młot z kolei pękł na wiele kawałków, odrzucając Eidith w tył. Siła uderzenia miotła całym jej ciałem sprawiając jej ogromny ból, gdy uderzyła w ścianę, aby następnie opaść na stertę zwłok zdobiących salę. Wszystko to March robił ze skocznym, rozbawionym ruchem, wyraźnie z nią pogrywając. Podobnie odwrócił się do Silvera, zasłaniając się złamaną ręką przed nadchodzącym mieczem. Ku jego zdziwieniu, ręka odpadła i zaczęła strzelać krwią. Uśmiech Marcha zmienił się w znacznie szczery wyraz zadowolenia, gdy odskoczył od Silvera, nie chcąc otrzymać kolejnego ataku. Niestety sukces demona nie był długotrwały: nowa dłoń zaczęła materializować się w miejscu starej, jak gdyby okoliczna materia postanowiła ją odtworzyć. - February plułby sobie w brodę, że mnie tego nauczył. Znów, to nie tak, że mógł sobie pomóc. - zadrwił Hideki. - To jaki był znowu wasz plan? - zapytał.
Wbita w zwłoki Eidith patrzyła przez moment na starcie Silvera i Marcha. - I was supposed to be ready for this. - Mruknęła do siebie, po czym wskoczyła na sufit i z jej motylich skrzydeł zaczął pruszyć czarny pył. Przebiegnie w ten sposób nad miesiącem na drugi koniec pokoju.
-Odrastają ci kończyny tak? Ciekawe czy cały też odrośniesz. - Armstrong nie pozostawał dłużny. Szczerze, nawet zaczynał się dobrze bawić. Ponownie pokrył Excalibura krwią, była to całkiem skuteczna metoda na osłabienie przeciwnika.
- Ta, mam właściwie wyjebane. - stwierdził March, przerzucając ciężar na tylną nogę. Obrócił swój tors, napiął biceps i spiął łopatki, szykując się do ataku. Stanął w tej pozycji, gromadząc energię w pięści, co pozwoliło Silverowi na otwarty atak w mężczyznę. Jego miecz dzięki zaawansowanej technologii był w stanie przeciąć go na wylot. Z góry, w poprzek, horyzontalnie. Mimo iż czuł łamanie kości, rozcinanie mięśni i rozbryzg krwi, odnosił wrażenie, że przecina miraż. - Moja tura będzie następna. - ostrzegł.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 02-12-2022, 11:15   #148
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Wcześniej, gdy Eidith oddzieliła się od Silvera aby zaatakować rozgłośnię.


Eidith biegła przez zdobne korytarze cesarskiego pałacu ile sił w nogach. Nie miała pewności, czy March puści ją płazem. Przyszedł tu zabić April, nikt jednak nie gwarantował, że wykorzystanie przez nią rozgłośni nie było jego planem awaryjnym, ku innym celom.

Droga do sali tronowej była pusta. Kostucha nie widziała tu nawet ciał gwardzistów, którymi to bawił się March w poprzednim holu. Na końcu szerokiej trasy znajdowały się ogromne schody prowadzące do jeszcze bardziej masywnych wrót sali tronowej. Eidith wskoczyła do środka bez chwili wahania.

Wewnątrz znajdował się osprzęt nagłaśniający, tak jak przewidywali. Wszystko inne było zupełnym zaskoczeniem.

Wnętrze trójkątnej sali wypełnione było magicznymi symbolami, przedziwnymi runami, których znaczenia kostucha nie była w stanie rozszyfrować. Na podium, gdzie spodziewała się zastać złoty tron na co dzień wykorzystywany przez cesarzową, znajdował się portal.

Po drugiej stronie, na skórzanym fotelu otoczonym dziesiątkami macek, siedział wiekowy mężczyzna. Ubrany był w kamizelkę garniturową, czarne spodnie i rękawiczki, na jego głowie znajdowały się długie biały włosy spięte w kucyk. Pomarszczona stara twarz była czysto ogolona, a świat oglądały zmęczone oczy, z których jedno wspierał monokl. Mężczyzna zaciągnął się papierosem, z miłym uśmiechem przyglądając się Eidith.
- December? Nie, nie. Jak już to nowa generacja. Musisz być kostuchą Zoana? - odgadł. - Proszę, zostań po swojej stronie portalu. Postaraj się też nie zniszczyć run. Musiałem z Januarym nauczyć Marcha jak zrobić ten skomplikowany portal. To nie było łatwe. - westchnął. - Co mogę dla ciebie zrobić moja droga?

Zawsze coś. Ten zgred z pewnością był kolejnym z miesięcy, ale Kostucha przyszła po rozgłośnie nie jego. - Dzieńdobry. Mała pomyłka nie jestem December. Nazywam się Eidith Lothun. Tylko ją posłałam w niebyt. - Eidith wzrokiem rozejrzałą się po sali, w którą część rozgłośni ma celować, by całość trafił szlag.
- Może Pan pozostać po swojej stronie portalu? Szybciutko coś zrobię i znikam stąd. - Zapewniła też z przyjaznym uśmieszkiem. Póki siedział wyluzowany i gadał nie chciała go prowokować do ruchu.

- Jeżeli nie będziesz psuć portalu, to jest run, nie ma żadnego problemu. - obiecał. Błądząc wzrokiem po pomieszczeniu Eidith dojrzała szereg kabli, które wchodzą do ekwipunku przez ściany. Zniszczone zapewne wymagałyby sporo czasu do zastąpienia, choć równie dobrze mogła zacząć niszczyć same kamery i mikrofony.

- Jak się ktoś przedstawia wypada zrobić to samo.- Kostucha skrzyżowała dłonie pod piersiami, z żartobliwie oburzoną miną.
- Najmocniej przepraszam. Spytałaś o coś innego, to myślałem, że ci nie zależy. - ukłonił się lekko w fotelu.



The 13th Mage
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zyag_nAtzgU[/MEDIA]
- Nazywam się Interminus Intercalaris. - przedstawił się, przykładając dłoń do serca. - Jestem jednym z miesięcy, choć niewiele o mnie pamięta, ponieważ moja magia pozwala zmieniać wspomnienia innych. - wyjaśnił. - Jeżeli zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego wszyscy ludzie w galaktyce mówią tym samym językiem, to ja jestem odpowiedzialny za takie rzeczy. - wytłumaczył. - Współpracuję teraz z Marchem i Januarym, aby uwolnić nas od woli kodu. Myślę, że nasze cele nie odbiegają od celów waszej organizacji, więc przynajmniej na razie możemy zachować wobec siebie dobre maniery. - zaproponował.
- A co jak mi się nie podobają cele mojej organizacji? - To był czas na papierosa, więc Eidith się nim uraczyła. Pociągnęła dym raz, drugi. Zamrugała.
- No fucking way… bullshit. -. To nawet nie było śmieszne… Trzynasty miesiąc? Najgorsze jest to że najpewniej mówił prawdę. Nawet nie jest w stanie pamiętać że straciła pamięć bo ją straciła i tym podobne. - Jak już mówiłam przyszłam tu zabić April, ale ciąglę ciąglę CIĄGLĘ każdy mi próbuje wmówić o jakichś boogeymanach zza galaktyki którzy przybędą tylko jak ją usunę . Jak Pan to skomentuje? -

Interminus przytaknął skinieniem głowy. - Demony prawdopodobnie powrócą po śmierci April. Nie oznacza to jednak apokalipsy. Można z nimi walczyć i można z nimi dyskutować. To nie bestie, tylko inteligentne istoty którym zależy na bezpieczeństwu istnienia jako takiego. Wobec tego magia zwraca ich uwagę. - wyjaśnił. - Nieporozumienia między tobą a twoją organizacją nie powinny stanowić mojego problemu. Jeżeli będziesz chciała bronić bezpieczeństwa April, March może stanąć ci na drodze.
Eidith przewróciła oczami zaciągając się dymem. - No bo widzi Pan to średnio ma sens bo z tego co mi wiadomo demony mają potężny hateboner na miesiące. Na was. To trochę wam nie na rekęby wam na głowę zesrały się demony proszę wybaczyć stwierdzenie. -
Mężczyzna zaciągnął się swoim papierosem, powoli wypuszczając dym z płuc. - Jest to ryzyko, na które jesteśmy gotowi. Pozbycie się April pozwoli nam spotęgować naszą magię, jeżeli przez to będziemy musieli stanąć do walki z nowym zagrożeniem, niech tak będzie. Coś za coś. - mag nie przejmował się konsekwencjami swojego planu - Obecnie magowie muszą się chronić chociażby przed wami, więc to nie tak, że nie mamy wrogów.
Eidith spojrzała prosto w monokl Interminusa i rzuciła pytanie.
- A jakbym Panu powiedziała że April dzisiaj przeżyję? Koniec końców to wszystko odemnie zależy. -

- Silver też jest moją nadzieją. Jeżeli ten plan nie zadziała, mamy inne. Może pani organizacja zrobi to za nas. Jestem dużo starszy, niż wyglądam i mam jeszcze dużo czasu.
Kostucha stuknęła palcem w papierosa strzepując z niego dym. Postanowiła skorzystać z faktu że może chwilę porozmawiać, zwłaszcza gdy ktoś jest od niej czterystukrotnie starszy. Jedna z lekcji Klausa. “Ktoś może być głupi ale jeżeli żyje długo zawsze ma jakieś doświadczenie.” Więc w niektórych wypadkach warto wysłuchać starszego, albo zapytać o radę.
- Bo widzi Pan mam dylemat trochę. Papież kazał mi zabić April, i mnie szantażuje że mój mistrz jest w jego garści. Jeżeli April dzisiaj nie zginie mój zakon zostanie odłączony od Magica Icaria. Z drugiej strony mój mistrz zawsze chciał bym podążała za jego naukami. Za naukami JEGO Icarii, -

- To naprawdę trudna sytuacja, nie zazdroszczę. - Interminus wyprostował się nieco w fotelu. - Może zastanów się, czy podzielasz cele i metody obecnej Magica Icaria. Z tego, co się orientuję, jesteście obecnie dość bezwzględni, a wasz cel, to uwolnienie ludzkości od kodu uniwersalnego. Law of causality i tak dalej, robimy to samo. Wiem, że poprzednia generacja Magica Icaria przejmowała się tylko usunięciem magów. Chcieli, aby ludzkość rozwijała się naturalnie, bez wpływu pozagalaktycznych mocy. Czy twój Klaus podpisywał się pod jedną z tych ideologi, czy miał swoją? - jak pomocny wujek czy dziadek, Interminus starał się zaoferować faktyczną radę. - Podejrzewam, że obecny papież jest świadom konsekwencji, jakie przyniesie śmierć April. Czy tobie one odpowiadają? - starał się naprowadzić Eidith w stronę jakiejś decyzji. - Przykładowo, jeżeli April nie zginie, prawdopodobnie sprowadzę do tej galaktyki inne zagrożenie od demonów, aby zmotywować Silvera do zmiany zdania. Czy to odpowiadałoby ci bardziej?
- Nie proszę Pana… na jedno wychodzi. Papież powiedział mi to samo gdy chciał mnie zastraszyć. Że to kod jest naszym wrogiem zatem… - Eidith odpaliła papierosa a peta włożyła do cylindrzycznego pojemniczką który wyjeła za pazuchy. Z jej ramion wyrosła potężna brona która przedzierała wszystkie kable które widziała na ścianie włącznie ze sprzętem, który miała w zasięgu nie ruszając run które widziała. Po wszystkim pod tyłkiem Kostuchy pojawił się czarny fotel.
- Pewnie w końcu to dotrze. Wtedy ją zabije. Heh. Znał Pan December osobiście? - Wiedziała że trochę tu spędzi zanim April się tu przyplącze. Jakoś czas trzeba spędzić.

- Tak. Miła dziewczyna, choć trochę mało było w niej emocji. Początkowo używała swojej mocy, aby skończyć niefortunne rzeczy. Zwalczała susze, zwalczała plagi, kończyła wojny, nawet te Marcha. Gdy ludziom było zbyt dobrze, zaczynali się robić leniwi i zgorzkniali. Wtedy balansowała swoje decyzje. Z czasem jednak jej ambicja urosła na skalę bardziej planetarną. Ciężko mi powiedzieć dlaczego, mało rozmowna była. - Interminus zaczął się zastanawiać. - Przez pewien okres działała nawet razem z Marchem. Skończyli wiele obcych ras które zamieszkiwały tę galaktykę. Dlatego ludzie teraz tu dominują. - miał w sobie pełno ciekawostek. - Wiesz, teoretycznie nie da się zabić maga i odebrać jego magię. Fragment powinien wrócić do April tak długo, jak ona żyje. Fakt, że zdołaliście przejąć jej moc… To wiele świadczy o sile korupcji. Zgaduję jednak, że było to zbyt czasochłonne rozwiązanie, skoro kazali ci ganiać za April.
- Wszystko co robi moja organizacja zajmuje setki lat. Jesteśmy jakimś cudem średniowieczni w erze podróży międzyplanetarnej. Zaczęło mnie to skubać po mózgu ostatnio, bo dla mnie to jest w sumie kretyńskie, żeby uważać na toster który pokocha April. - Wzruszyła ramionami jawnie rozbawiona.
- Nie jest to kompletnie absurdalne. - obiecał Interminus. - W swoim czasie April potrafiła zatrzymać całe armady, sabotują wojska i wyłączając stacje gwiezdne, żeby zapobiec katastrofom. Możesz o tym nie pamiętać. - uśmiechnął się. - Magica wie, jak powoli rozgrywają się machinację magów, więc są świadom, ile czasu mogą poświęcić na swoje projekty.
- Nie wiedzą o Panu. - Wzniosła palec, po czym zastanowiła się chwilę. - Ja też zapomnę? Wolałabym nie. Zdrowe relacje z kimś, kto jest trzynastym miesiącem to coś, co powinno się dbać. Wiem jak to brzmi z ust pionka Zoana, ale Pana istnienie troszkę obróciło mój punkt widzenia do góry nogami. - Przyznała zakładając nogę na nogę. Nie wiedziała, czy to instynkt samozachowawczy, czy podświadomie chce sobie zrobić plecy u potężnej istoty.
Starzec zaśmiał się cicho. - Moja moc nie jest aż tak silna. Wątpię, abym był w stanie wymazać twoje wspomnienia. Na pewno nie bez zbędnej walki. - pocieszył. - Większość moich zaklęć która działa na Cesarstwo utworzyłem bardzo dawno temu.
- OOH! To całkiem jak ja. Jeszcze do końca tego nie rozumiem, ale mogę kończyć rzeczy. Nawet te które ostrze nigdy nie dosięgnie. - Eidith zastanowiła się chwilę, odpaliła kolejnego papierosa. - Jednak March drwił z moich ataków. Miałam być gotowa. - to drugie powiedziała trochę ciszęj, jakby do siebie.
- Ktoś oczekiwał od was, że pokonacie Marcha? - spytał, zdziwiony. - March jest częścią pierwszej generacji magów. Poprzedzamy powstanie Rzymu. Jakby tego było mało, jest fanem wojen i konfliktów. Nie wiem, czy jest najsilniejszą osobą w tym uniwersum, jednak… na pewno mógłby kandydować. - wyjaśnił. - Dlaczego myślisz jestem tak spokojny? Jeśli spróbujecie z nim walczyć, nic wam to nie da.
- Figured as much. Pokonanie December to musiał być gimmick, fluke. To by wyjaśniało setki lat tworzenia dziwnego kirysu, który i tak się rozpadł na kawałki przy pierwszym kontakcie z aspektem śmierci. Gdyby nie Cezar i jego nowe większe ostrze naprawdę nie miałabym szans z nią wygrać. Do samego końca była skonfudowana co próbuje ugrać. - Zaciągnęła się dymem.
- A więc byliście w stanie stworzyć ostrze z z korupcją? - zainteresował się Interminus. - Niewiele wiem o mechanizmach korupcji. Chętnie posłucham, jeśli możesz mi przekazać więcej.
- Niestety moja wiedza na ten temat była… jest znikoma. Było to jeszcze przed moim połączeniem z Dagdą, odłamkiem December który zyskał świadomość. Gdy byłam mała wszczepili mi to i koniec końców połączyliśmy się w jedno, Mnie. - Strzępnęła popiół po czym kontynuowała. - Jak mówiłam Kriss się rozleciał, nowy dał mi jeden z miesięcy. Chyba to był miesiąc? December przeciągnęła mnie przez dosłowne piekło, a także takie moje prywatne więc w pewnym momencie zaczęłam ostro filtrować to co widzę. Dopiero gdy mnie wypluła ze swojego “wymiaru” puściły jej wszystkie hamulce. Wyrzucili mnie z prędkością światła na nią gdzie ostrze robiło za głowicę. Wtedy i tylko wtedy… zobaczyłam na jej twarzy terror. - Eidith troszkę się ożywiła przypominając sobie dokładnie tą scenę.
- Oh Panie Interminus. Gdybym mogła zabutelkować to spojrzenie stałoby na moim biurku i wpatrywałabym się w to dniami. Wielka December, definicja końca… okazała strach. - Oparła dłonie na policzkach rozmarzona. - Wyglądała tak pięk… Ekhem. - Odchrząknęła, po czym dodała. - But i Digress. Papież mi nigdy nie wytłumaczył jak zbudowali Kriss, ale wiem, że wziął go od tego dziwnego monolitu który wisi mu nad łbem. Taki… Dosłownie glitchujący, gdy tylko się na niego patrzyło. -

Mężczyzna masował swój podbródek w zamyśleniu. - Przeprowadzili wstępną fuzję z odłamkiem kodu December, aby później zjednać was w jedno. Skoro po części masz w sobie kod December, nie ma między wami konfliktu. Połączenie kodu, a potem wzbudzenie go do samowolki z nadzieją, że ostateczny efekt to osoba, która zachowa w sobie więcej Eidith niż December. Ryzykowne, ale genialne. - Interminus był pod wrażeniem pomysłowości Magica Icaria. - Oznacza to też że w jakiś sposób fragment duszy April który miała December rozbił się na więcej fragmentów. A może to December rozbiła swoją duszę. Nie myślałem o tym wcześniej, ale to rozwiązanie ma w sobie spory potencjał. Jestem ci wdzięczny.
- Cały ten proces był bardzo traumatyczny. Zamykanie w izolatce. Nakłuwania, pobierania, odcinania, doszywania, gmeranie w mózgu. Eidith koniec końców oszalała. Chyba nawet dalej mam coś takiego, że jak komuś zrobię krzywdę mój mózg produkuje hormon “nagrody”. Teraz nad tym panuje, ale poprzednia “ja” była berserkerem który był fanatycznie oddany Icarii. - Przeczesała włosy palcami, po czym dodała. - Mam nadzieję, że nie wykorzysta Pan tej wiedzy przeciwko mnie. -
- Prawdopodobnie tak zrobię. - wyglądało na to, że Interminus nie musiał kłamać. - O ile staniemy po przeciwnej stronie barykady oczywiście.
- Póki kod jest naszym wrogiem jesteśmy po jednej. Ale fakt że March mną pomiatał nie powinien Pan mnie lekceważyć. - Dopaliła papierosa i peta wrzuciła do małego pojemniczka który nosiła ze sobą. - Silver nie odpuści na pewno Marchowi więc idę go przed sobą uratować. - Stwierdziła, po czym wybiegła z pomieszczenia. Ta pogadanka wróci ugryźć ją w dupę, tego była akurat pewna. Jednak Interminus zaznaczył, że to kod jest wrogiem, ostatecznie walczą z tym samym. Znowu miała mętlik w głowie, a dodatkowo nie wiedziała o co naprawdę chodzi Zoanowi.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 02-12-2022, 11:16   #149
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Walka z Marchem, ciąg dalszy.
Kostucha wylądowała na podłodze i wystawiła rękę w stronę Marcha, wprawiając spoczywający na nim pył w łączący się w małe larwy które pełzły właśnie do wszystkich otworów w jego głowie. Musiała się upewnić czy on naprawdę sobie nie robi nic z jej korupcji.
Silver nie wiedział co o tym myśleć, widział efekty swoich ataków, ale jednocześnie Hideki wydawał się zupełnie nie reagować na zadane rany. Czy tak szybko się regenerował, czy po prostu ignorował ból? Nie było za bardzo czasu się zastanawiać, atakował więc dalej, licząc, że w końcu prześcignie
Ataki Silvera wystarczyłyby, aby poszatkować wszystkich wrogów, z którymi zmierzył się w ostatnich latach. Hideki z kolei wydawał się tylko testować, ile jest w stanie wytrzymać, nim będzie musiał pisnąć z bólu. Eidith widziała bardzo dokładnie, że miesiąc nie zbliżył się jeszcze do swojej śmierci. Nie była pewna, czy magia Februarego odnawia jego witalność, zdecydowanie jednak utrwalała jego formę mimo zniszczenia, jakiego doświadczała z ręki demona.
Gdy Armstrong zdał sobie sprawę, że nie wyprowadzi Marcha z równowagi, rzeczywistość jego ataku zaczęła stawać się nieunikniona. Zebrana w pięści energia wydawała się zaginać przestrzeń wokół nich. Czuł, że nie będzie w stanie jej uniknąć, na pewno nie w pełni. Absorpcja takiej mocy zgromadzonej w jednym uderzeniu też wydawała się niemożliwa. Świat jakby zwolnił, gdy Hideki zrelaksował swoje mięśnie i zaczął ruszać z atakiem w przód, gdy nagle Silver dojrzał skrzywienie i zgorszenie na jego twarzy.
Ze stąpnięciem, Hideki zatrzymał swoje ciało i zamaszystym ruchem skierował pięść w stronę swojej twarzy, otwierając ją. Plaskacz wywołał falę uderzeniową, która skruszyła dwa filary za miesiącem, a jego głowa stanęła w ogniu.
- Jasny huj, moment, przerwa. - odskoczył w tył, uderzając się ręką w ucho. - Myślałem, że coś mi wlazło, ja pierdolę. Fuj. - wyglądał na kompletnie rozkojarzonego. - Dobra, w ogóle co z wami. Taki przerost ego, czy w ogóle nie polujecie na April. Nie jesteś z Magicą? - ostatnie pytanie March skierował prosto do Eidith.
- Owszem. Ale to ty zdecydowałeś nam na drodze stanąć. - Zauważyła Eidith prostując się odpaliła papierosa. Jak przerwa to przerwa.
Hideki oparł piąstki na twarzy uśmiechając się do Eidith. - Awww, nawet komponujesz zdania jak edgelord.
- aWwWw, nAwEt KoMpOnUjEsZ zDaNiA jAk EdGeLoRd. Tak właśnie brzmisz. - Odparła kostucha wciągajać całego papierosa do filtra potem wypluła peta na bok.
Silver wyhamował tak gwałtownie, że zdarł spory kawałek podłogi. Pogaduszki przy fajce w środku starcia?
-Czy wy sobie jaja robicie?! - Spojrzał krzywo na oboje. Z drugiej strony, atakowanie w takiej chwili suspensu, byłoby ciosem poniżej pasa. - Ja poluję przede wszystkim na ciebie i Lazarusa. - Odpowiedział, ale w przeciwieństwie do Eidith, nie rozluźnił się nawet na jedno uderzenie serca.

- Uroczo się złościsz. - ekscytował się March. Energia jednak szybko z niego zeszła. Odwrócił się do Silvera, wyglądając, jakby miał zamiar złożyć skargę. - Mam za swoje. Wiedziałem, że Octobera nie da się w nic wrobić. Po reakcji Viktora wolałem trzymać cię w ciemni, ale subtelność nie jest moją mocną stroną. - przyznał się. - Jeden pies z Lazarusem. Miał być nośnikiem na odrodzenie Azazela, ale chłopaki spieprzyli pomysł. Nie wiem, czy on ma pojęcie, jak się nazywa. - Hideki wydawał się tym rozbawiony. - Więc… zaciągnęliśmy tu April, abyście mogli ją zabić! - z uradowaniem szeroko rozłożył ręce na boki. - Yaaay! Gratulacje! Any takers? - spytał. - I can explain.
- Więc po co to całe przedstawienie? Chcesz powiedzieć, że mnie do niej po prostu przepuścisz? - Kostucha skrzyżowała ręce pod piersiami, oczekując odpowiedzi.
-I myślisz, że ci z tego powodu odpuszczę? - Silver wciąż się krzywił. Bynajmniej, nie zamierzał puścić Marcha żywego, niezależnie od wyjaśnień jakie ten mógł im obiecać. Zwłaszcza, że April nie była jego celem. - Kto zaplanował tę całą szopkę? I kto jeszcze w tym siedzi?
- Tak. Leć! - obiecał Eidith, przed zaadresowaniem Silvera. - Wszyscy magowie Silver. Nie każdy w pełni świadomie. - zdradził March, stając naprzeciw demona. - Jeszcze pewnie tego nie odczułeś, ale wszyscy magowie są połączeni. W końcu mamy w sobie fragmenty tej samej duszy. - mówił z pełną powagą. Silver był w stanie stwierdzić, że March nie kręci. - Jesteśmy więc połączeni z jej miłością. Nie mogę rozpętać wojny na skalę galaktyki, bo kocham ludzi. December nie mogła zniszczyć całego istnienia, bo kochała ludzi. Żaden October nie jest w stanie przejąć kontroli nad uniwersum, bo za bardzo kocha ludzi. Myślisz, czemu tak szybko odpadacie? Kilkaset lat i zacząłbyś odczuwać to cudze kłucie w sercu. - złapał się za pierś. - Nie ma już demonów, bo są niepotrzebne. Dzieląc swoją moc w ten sposób April stworzyła sytuację, w której żaden z nas nie może wpłynąć na przyczynowość uniwersum. Kod już jest napisany, rezultaty tylko się odgrywają. Dostaliśmy moc która może uwolnić nas od przeznaczenia, ale póki ona tu jest, nie jesteśmy nawet w stanie z niej skorzystać. - uśmiechnął się. - Ale wreszcie pojawiły się osoby, które są w stanie obejść tę klątwę. Jeżeli masz w sobie cokolwiek ambicji, to mnie zrozumiesz. Potrzebujemy, żeby April zniknęła. My! Jako miesiące!
-A kiedy April zginie, pojawi się nie jedna, a dziesięć jednostek zdolnych zniszczyć ciąg przyczynowo-skutkowy. - Zauważył Silver. Kto wie, może nawet jedenaście, jeśli July wróci zza grobu. Co nie było takie niemożliwe, gdyby zabrakło przyczynowości. - Jak myślisz, co wtedy czeka ludzkość? Demony wrócą, zeżrą tę galaktykę żywcem i wysrają resztki, bo szarpana przez każde z was w inną stronę, nie będzie miała jak się obronić. - Nie żeby jakoś specjalnie zależało mu na większości ludzi. Był gotów spalić Cesarstwo do gołej ziemi, gdyby mógł w ten sposób ocalić swoją rodzinę, ale sam by ich przed tak ogromnym chaosem nie ochronił. Nie był wszechmocny, jeszcze. - Tylko utwierdzasz mnie w przekonaniu, że April nie powinna ginąć. A nie ubyło mi powodów, żeby zabić ciebie. - Czekał na jeden fałszywy ruch ze strony Hidekiego, by zerwać się do ataku. Nie mógł pozwolić, by March się zregenerował, bo wtedy cała karuzela zacznie się od nowa.
Kostucha wzruszyła ramionami i podeszła do Silvera. Zza pazuchy wyciągnęła granat błyskowy i wcisnnęła mu go w rękę. Skinęła mu głową po czym skierowała się w stronę sali tronowej. Śpieszyła się bo musiała zdążyć przed dotarciem April do rozgłośni.
- A więc wciąż przejmujesz się ludźmi? Wiesz, jacy są słabi i nieistotni, wiesz, że są więźniami przeznaczenia, pozbawieni wolnej woli… dlatego próbowaliśmy was wrobić w to morderstwo. Nie przejmujemy się ludźmi. Chcemy osiągnąć prawdziwy szczyt! - Zadeklarował. Energia zaczęła strzelać wokół niego. - Boisz się dziesięciu innych magów? Zabij ich i przejmij ich fragmenty! Nawet nie będę zły! - rzucił wyzwanie. - Póki April istnieje, nie będziesz w stanie tego zrobić! - ostrzegł. Wydawał się nie przejmować biegiem Eidith, teraz gdy już zdradził swój plan. - Plan B wymaga, bym rozmazał twoją mordę na każdej ścianie w tym pomieszczeniu. Na pewno nie dojdziemy do porozumienia?
-Może April jest naszym wspólnym wrogiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś mi winien jedną śmierć. Jak zamierzasz spłacić ten dług? - Zapytał, zastanawiając się, jak daleko March jest gotów się posunąć, by zrealizować plan A. - Azazel jest częścią mnie i ta część nie wybaczy ci, ot tak. - Wyjaśnił, żeby Hidekiemu od nadmiaru myślenia nie wybuchła głowa. Choć może to by było najlepsze rozwiązanie. Nie żeby były jakieś szanse na porozumienie. Silver chciał jego duszy.
- Hah! Czy wyglądam na kogoś, kto odmówiłby ci pojedynku? Możemy to zrobić, kiedy ci się podoba. - obiecał. - Tell you what. Zabij April i Lazarusa, weź jego fragmenty, to powiem ci, kto ma czaszkę. - zaproponował. - Wtedy będziesz mógł się ze mną zmierzyć z pełnią mocy demona. Oczywiście, mnie też nic nie będzie powstrzymywać. - wyglądało na to, że March nie kłamał. Wobec tego obecność April ograniczała też jego destruktywną moc.
-Mam lepszy pomysł, teraz powiesz mi, kto ma czaszkę. - Odparł Silver z mocą Rozkazu. Prosty i niegroźny, więc Hideki nie powinien być w stanie się obronić. Dziewiąty fragment, nie wiedziała o nim ani Zoanne, ani nawet September, ciekawe kto go tak dobrze ukrył. Chciał go mieć, ale nie zamierzał ulegać gierkom tego chujka, zwłaszcza że miał on kilkaset tysięcy lat doświadczenia przewagi, gdyby moc April przestała go ograniczać, prawdopodobnie nie miałby szans, nawet z potęgą Azazela. Najpierw musiał nauczyć się z niej korzystać, a March raczej by w tym czasie nie próżnował.
- Interminus. - odparł March, po czym zdziwiony złapał się za usta. - O ty chuju. Jeżeli nie zamierzasz ze mną współpracować, zaraz tak bardzo cię kurwa zabiję. - zagroził.
Ta reakcja warta była każdej ceny. Szkoda tylko, że imię które podał Hideki, nic Silverowi nie mówiło.
-Nie wiem, co to za jeden. Chciałeś mnie wydymać na współpracy, rzucając jednym słowem, które nie niesie ze sobą odpowiedzi. - October nie pozostawał dłużny. Uniósł ostrze wyzywająco. - Konkrety proszę, albo możemy od razu przejść do części, w której się nawzajem zabijamy, jeśli planujesz dalej ze mną pogrywać.

- Oh, powiem ci więcej. Jak wypełnisz swoją część umowy. Nie będę wypluwał z siebie więcej, niż twoja magia ze mnie wymusi. Nie udawaj uczciwego, powołując się na takie sztuczki. - March ponownie przyjął postawę bokserską, tracąc pewność, czy Silver ma jakiekolwiek zainteresowanie jego ofertą.
Armstrong opuścił nieco miecz i westchnął.
-Eh… wygląda na to… - Zniknął, by pojawić się przy przeciwniku i wznawiając starcie z niesłabnącą zajadłością. - Że nie mamy o czym rozmawiać! - Wysyczał w nawałnicy ciosów, miał nadzieję, że ta mała finta sprawi, iż Hideki choć na ułamek sekundy się odsłoni, tyle mu w sumie wystarczyło. Włożył w to natarcie tyle energii życiowej, że przez chwilę czuł jakby serce miało mu stanąć, jednak się nie zawahał.

March spodziewał się kolejnych pytań, nie był więc gotowy na nagłe pojawienie się Silvera przed jego twarzą. Gdy demon zalał go nawałnicą ciosów, March dał się posiekać mimo swojej gardy. Tym razem, demon nawet przeciął jego głowę. Forma szybko się regenerowała, Hideki nie wyglądał jednak na zadowolonego. Gdy odzyskał panowanie nad sobą, dojrzał otwarcie i spiętą w pazur dłonią uderzył Silvera w mięśnie brzucha, podbijając go w górę. Z tą okazją March odskoczył. Silver nie odniósł obrażeń od uderzenia, poczuł jednak energię iskrzącą w jego mięśniach. March ponownie używał swoich sztuczek.
-Daleko jeszcze?! - Warknął Armstrong, ponownie ruszając do natarcia. Hidekiego najwidoczniej dało się złapać na zmyłki, a przynajmniej raz się udało. Silver postanowił więc nieco zmienić strategię, na nieco bardziej złożoną. Wykorzystując perfekcyjne panowanie nad swoim ciałem, zaczął zmieniać kąty uderzeń w najmniej spodziewanych momentach. March wprawdzie i tak nie mógł parować uderzeń ostrza energetycznego, ale taki manewr powinien utrudnić mu robienie uników.
- Nah. Pajacowanie z tobą nic mi nie da, więc plan B to twoje flaki na ścianach. - March przyjął poprzednią pozycję do ciosu, po czym zaczął gromadzić energię w pięści, pozwalając Silverowi na jego natarcie. Przyjmował cięcia ze spojrzeniem pełnym determinacji. - Szanuję, jak daleko zaszedłeś, mając powód do walki. Szkoda, że brakuje ci motywacji zajść dalej, ani rozumu przetrwać nasze spotkanie. - drwił ze starań demona.
-Mam własne metody, by pokonać ograniczenia. Nie będę marionetką rozpuszczonego bachora z kompleksem boga. - Silver odpłacał złośliwością za złośliwość. March go irytował, ale nie na tyle by tracił nad sobą panowanie, ale kto wie, może uda mu się sprowokować dziecinnego maga. Zaatakował ponownie, tym razem skupiając swoje wysiłki na prawej ręce Hidekiego. Liczył, że zdoła ją odrąbać, albo chociaż na tyle zdestabilizować jej kod, by przeciwnik nie zdołał wyprowadzić ciosu.
- Zależnie od twojej definicji boga. - uśmiechnął się March. - To nie kompleks, tylko fakt! - Miesiąc był gotowy na to, że Silver spróbuje przerwać jego zaklęcie. Zachłannie wystawił swoją rękę na drogę miecza Silvera, ostrze jednak przeszło przez nią jak masło, zmuszając Marcha do wczesnego ataku. Uderzenie nie w pełni zasilonej pięści nie wywołało aż takiego efektu jak jego wcześniejsza demonstracja. Wciąż jednak było dość silne, aby odrzucić Silvera w tył.
Unosząc się z ziemi, Armstrong zrozumiał, na czym polegał popis Marcha. Atak z tej techniki był potężny, nie było to jednak jego główne zastosowanie. March wykorzystał ciało Silvera, aby odbić swoją własną moc w siebie. Zjawisko to wykorzystał jako przyczynę, aby magicznie wzmocnić swoje ciało. - Choć przyznam się do bycia bogiem na smyczy. - westchnął Hideki.
Pomimo odniesionych obrażeń miesiąc wciąż stał wyprostowany, a teraz wyglądał nawet potężnej. Skacząca po jego ciele energia napinała jego mięśnie, a nawet wydawała się je powiększać.
Nie wszystko było jednak stracone. W oddali Silver zauważył nadciągającą Eidith. Jeszcze chwila i będzie znów w stanie mu pomóc. W tym momencie usłyszał też szum w komunikatorze:
- Znalazłem April. Spróbuję zatrzymać Lazarusa. - poinformował zwięźle Zachary.
Kurwa, tym razem naprawdę zabolało. Gdyby Armstrong nie przerwał Marchowi ładowania, ten mógłby go po prostu zdmuchnąć. I jeszcze przy okazji kutasiarz się wzmocnił, to już przechodziło pojęcie.
-Graj na zwłokę ile zdołasz, my wciąż jesteśmy w polu… - Odparł Zacharemu. Hideki wcale nie wydawał się bliższy śmierci, mimo siekaniny jaką urządził mu Silver. Demon szybko przeskanował nową “formę” swojego przeciwnika, nie znalazł jednak żadnego słabego punktu. Wóz albo przewóz, trzeba było walczyć dalej. Armstrong postanowił skupić się na kończynach wroga, by utrudnić mu manewrowanie i atakowanie, skoro ciosy w korpus i głowę nie przynosiły żadnych efektów.

Pewny siebie March stanął w pozycji bokserskiej i przyjął na siebie atak Silvera. Najwidoczniej chciał wytestować możliwości jego wzmocnionej formy. Dzięki temu demon zdołał przejechać mieczem przez obie jego nogi bez większego problemu. Niestety, tak jak pozostałe części ciała, nogi natychmiast się zrosły czy uzupełniły pod wpływem jakiejś magii.
- Co to za pojebana moc?! - Hideki był szczerze zdziwiony, że Silver jest w stanie tak bezproblemowo ciąć przez jego ciało. Zamachnął się szeroko, aby kopnąć recollectora. Silver zasłonił się jednak ręką, zostając odepchniętym w tył.
Mag nie wyglądał na ani odrobinę bliższego śmierci. Ton jego głosu jednak zdradził, że w pewien sposób obawia się, że zostanie pokonany.
- O! Zobacz, kto wrócił! - March odwrócił się chwilowo do Eidith, która właśnie wpadła do sali. - Mam nadzieję, że nic tam nie zepsułaś. Nawet nie wiesz, jak dokładne muszą być te kółka, pierdolca dostawałem. - zadrwił. - Namyśliłaś się może jednak zabić April? Wiesz, że po prostu sobie stąd pójdę, jak będzie po sprawie? - obiecał.
- Och April umrze, to nie ulega wątpliwości. - Zaczęła powolnym krokiem zbliżać się do Marcha. - Za to dziękuj koledze, że zmieniłam zdanie. Miałam zamiar tylko usunąć April, but you have to go first. - Eidith wyciągnęła dłoń za siebie i uformowała halabardę po czym opuściła na głowę miesiąca. To była podpucha, jeżeli March zareaguje lub nie halabarda wygnie się i zawinie wokół gardy Hidekiego, by błyskawicznie sformować się w sferę która miała zamknąć się na jego głowie. W sferze tej z ciemności wypadną dwa granaty błyskowe.
-Mam nadzieję, że zrobiłaś swoje. - Mruknął jedynie Silver, gdy inkwizytorka ponownie włączyła się do walki.
-A to jest najpotężniejsza moc w galaktyce, technologia! - Zaśmiał się, ruszając na Marcha. Dzięki swoim soczewkom widział, co planuje Eidith, “skakał” więc wokół niego, markując natarcie, by ułatwić jej zadanie i dopiero potem naprawdę zaatakować.

- Poszłaś TAM i to jest twoja decyzja? Na cholerę nam tyle planowania, jeśli żadne z was nie zgadza się czuć ogranym? Nie możesz mnie zabić, a nawet gdybyś mogła, fragment April do niej wróci, lub trafi do tego, kto ma ze mną kontrakt. Jeśli ktoś taki jeszcze żyje. - March wciąż starał się wykazać, jak bezsensowna jest upartość Silvera i Eidith, choć żadne z dwóch nie miało pewności, czy nie blefował. Hideki chciał złapać za nadlatującą kosę dziewczyny, więc jej transformacja w niewielkie więzienie go zaskoczyła. Gdy Eidith odsłoniła kulę, Silver od razu na nią opadł, przecinając oślepionego Marcha wzdłuż. - Oh, jesteś tak kurwa martwa. - obiecał Hideki. Oślepiony stał z zamkniętymi oczyma. Wykorzystywał jednak ten czas, aby gromadzić energię. Tym razem nie w jednej ręce, a obu. Na rozbrzmienie jego intencji po sali zaczął roznosić się szum i chrobotanie metalu.
Widząc co szykuje miesiąc Eidith postanowiła nie być w jego zasięgu. Z jej pleców otworzyły się motyle skrzydła gdy piruetem podleciała w górę rozrzucając wszędzie swój pyłek. Gdy już wzleciałą niemal do sufitu, wycofała się daleko w tył gotowa do uniku.
- Rozgłośnia jest “FUBAR”. A to że zaczyna szczekać miast nas pozabijać, przypomina mi zwierze zapędzone do rogu. Głośne i chce sprawiać wrażenie większego niż jest. Pathetic -

-Załatwmy go wreszcie jak należy. - Odparł. Eidith znacznie lepiej radziła sobie z wyprowadzaniem Marcha z równowagi, może dlatego, że na nią leciał. Doskoczył do oślepionego przeciwnika i sprzedał mu prztyczka w czoło by dodatkowo go sprowokować do uderzenia przed siebie, po czym błyskawicznie teleportował się za jego plecy i zaatakował w ramiona, by możliwie osłabić natarcie Hidekiego, jeśli ten jakimś cudem trafi bez patrzenia.
Hideki dał się pstryknąć w czoło, wyglądał jednak na skupionego. Może był i ślepy, ale nie głuchy. Gdy Silver skierował miecz w jego stronę, miesiąc obrócił się jak robot, waląc w broń pięścią. Jego postawa ani celność nie był dokładne w tym ataku, dzięki czemu Silver przebił się przez pięść, rozcinając ją na pół. Sama energia która ją otaczała mimo wszystko spiekła twarz demona. Atak udało się rozwiać na tyle dobrze, że Hideki nie zdołał odbić energi z powrotem w siebie. March splunął demonowi przed buty, po czym odbił się od ziemi, lecąc z drugą, naładowaną pięścią, prosto w stronę Eidith.
Szum i chrobotanie które rozlegało się od dłuższej chwili po sali, raptownie wzmocniło się, gdy March wzleciał w górę. Martwe ciała gwardzistów zaczęły się podnosić, rzucając sobą nawzajem jak jeden mąż. Gdy pięść Marcha wystrzeliła w Eidith, między Hidekim a kostuchą znalazła się ściana czterech martwych żołnierzy, którzy przyjęli na siebie uderzenie, dezintegrując się w pył.
Dopiero po opadnięciu na ziemię March otworzył oczy. Gdy spojrzał na Eidith uśmiechnął się lekko. - Przeżyłaś to? - zapytał z niedowierzaniem. Silver był w stanie zauważyć, że energia która uderzyła w Marcha odbiła się do niego i zebrała w jego stopach. Mogą oczekiwać, że miesiąc będzie teraz jeszcze szybszy.
Mało brakowało, musiała naprawdę trzymać się z dala od jego pięści. Ale ten dziwny zbieg okoliczności dał Eidith pewien pomysł. Kostucha zaczesała kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się demonicznie.
- Takie miałeś wrażenie prawda? Że mnie trafiłeś i zostałam rozbita na atomy. Tak samo wcześniej miałeś wrażenie, że coś ci łazi po twarzy. Masz też wrażenie, że tam stoi Silver prawda? - Wskazała palcem na demona. - Ciekawe co jeszcze ci się teraz wydaje? Hmm? - Z końca każdego palca Eidith wyszło cienkie pnącze, które przejechało po skrzydłach kostuchy. W ten sposób pokryła pnącza swoim pyłkiem. Z szeroko rozłożonymi palcami przeleci obok miesiąca smagając go wszystkimi. Nie miało to na celu zadać jak największych obrażeń, lecz by uderzyła jak największą ilością pnączy by w ranach pozostała jej ciemność.

-Kurwa, zdechnij wreszcie gnojku. July czeka na ciebie z utęsknieniem na dnie Piekła. - Silver ponownie zakpił, choć ta walka zaczynała go boleć w ego. Był dumny ze swojej szybkości, a jednak March za każdym razem jakoś dawał radę go trafić. Nie wiedział do czego służy pył, który rozrzuciła Eidith, ale poprzednio gdy obsypała Hidekiego, tamtemu na chwilę odwaliło. Może warto było zrobić z niego użytek… Rzucił się dookoła przeciwnika ostrymi zakosami, wzbijając tumany, przez które następnie przelatywało jego ostrze, ciągnąc za sobą czarne smugi, by pozostały w ranach. Nie był pewien, czy zaklęcie, które go stabilizowało, usuwało ciała obce, ale nie szkodziło spróbować.
March zacisnął pięści, po czym je rozluźnił. Stojąc w miejscu zaczął brać głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. Zarówno Silver, jak i Eidith bez trudu posiekali w tym czasie jego ciało, upychając je pyłem kostuchy, aż po dwóch minutach przerwy miesiąc machnął ręką, wywołując falę uderzeniową, która zachęciła walczących do odskoku. Nim wznowili natarcie, Hideki przemówił:
- Wiecie, bardzo się starałem. Nie jestem jajogłowym ale chciałem tu tak z cztery, pięć osób na waszym poziomie. Większa szansa, że któryś mnie posłucha, a jak nie, to walka byłaby ciekawa. Mogę więcej swojej mocy użyć, im bardziej jestem zagrożony… No ale się nie dało. Los nie chciał, stłamsił potencjały. Iskry się rozeszły. - zaczął tłumaczyć, unosząc lekko ręce. - Wiem, że to rzeczywistość, bo nic przy was nie czuję. W tym tempie musielibyście wytrzymać ze mną jeszcze trzy razy tyle. Jeżeli przyszliście tutaj z myślą mnie zabić, cóż… czas pogonił was zbyt szybko, żebyście byli w stanie to zrobić. - March odsłaniał karty z pogodnym, wręcz miłym wyrazem twarzy. Silver w teorii nie walczył z nim wcale tak długo, miał jednak nadprzyrodzoną wizję i niespotykany intelekt. Analizując Hidekiego sprzed kilku minut do jego obecnego zachowania, mowy ciała…wbrew pozorom był prawie jak inna osoba. Coś wywierało na nim wpływ.
Akcja toczyła się jednak szybkim tempem. Zaraz, gdy March zamilkł, Eidith i Silver usłyszeli krótki szum w uszach, który zaraz zastąpił komunikat od Sheepa.
- Mamy szczęście… udało mi się porozumieć z Lazarusem. Pewnie przez magię mylił April z Cesarzową. Ku mojemu zdziwieniu, sama April wyjaśniła mu ten błąd i uwolniła go od iluzji. Jest teraz po naszej stronie. Planujemy ekstrakcję April na nasz okręt, chyba że macie inny plan. Jak mu zaufacie, możemy przyjść do was ze wsparciem.
- Trzy razy tyle. Got it. - Mruknęła Eidith wyciągając jedną dłoń w stronę Marcha a drugą przyłożyła do słuchawki w uchu. - Sheep. Zapytaj April co wie na temat sztuczki Marcha którą nauczył go February. - Zaraz po tych słowach zmusiła czerń wewnątrz miesiąca by atakowała Hidekiego zakończenia nerwowe. Nie zrobi mu to krzywdy zapewne ale powinno utrudnić mu poruszanie się.
W efekcie korupcji Eidith, ciało Marcha zaczęły obejmować losowe tiki. Jego twarz wyrażała zdziwienie na tą nagłą przypadłość.
-Uważaj na Lazarusa, podejrzewam, że może coś ukrywać. - Nadał młody Armstrong do Sheepa. Nawet jeśli chwilowo cierpiał na amnezję, z jakiegoś powodu próbował wcześniej zatrzymać Silvera, blokując jego "awans próbny".
-Blefujesz, coś się z tobą dzieje i nie kontrolujesz tego. Chcesz się wywinąć, zanim zmiana zajdzie za daleko. - O ile nie wątpił, że March sporo może jeszcze wytrzymać, o tyle przerywał walkę już po raz drugi. Jeśli wzorzec był ten sam, oznaczało to, że Hideki tracił panowanie nad własną sytuacją.

W odpowiedzi miesiąc tylko wzruszył ramionami.
-Jak wolisz. - Demon sparodiował gest Miesiąca i ponownie zaatakował. Nie zamierzał się cofać, postanowił, że go zabije i tego się trzymał.
March przyjął postawę bokserską. Wydawało się, że chciał uchylić się przed pierwszym cięciem Silvera, jednak między celnością demona a drgawkami Marcha nie było to możliwe. Miesiąc zaczął wyprowadzać szybkie, krótkie uderzenia. Wsparty energią nie czuł potrzeby wkładania całej siły w jedną mocną pięść, choć mógł nie zdawać sobie sprawy, że Silver jest w stanie wchłonąć część wzmocnienia, jakie teraz miały jego ataki. Ciosy i tak wstrząsnęły ciałem demona, a lądując splunął krwią na ziemię.
- Mam ochotę was winić, że przyszliście tu z założeniem, “wezmę i zabiję Marcha, pewnie mam na to siły. Z drugiej strony, ja założyłem, że po prostu zabijecie April i też nie przygotowałem niczego oprócz swoich pięści. - Hideki brzmiał na zawiedzionego.
Oglądając sytuację z góry, Eidith widziała, jak krew Silvera zaczyna rozbiegać się we wgłębieniach podłogi, powoli dążąc do ścian okrętu. Nie miała pojęcia, co to może znaczyć. Dostała też ważniejsze informacje, gdy przemówił Sheep.
- Zdaniem April, March wykorzystuje magię, aby cofnąć stan swojego ciała. Pomyśl o tym, jak wczytanie starego zapisu. Z czymś takim nie możecie go zranić. Z drugiej strony, to powinno kosztować krocie energii magicznej, więc może da się go zmęczyć.
Kilka kosmyków włosów uciekło z gumki która trzymałą włosy Eidith w kucyku. Poprawiła się lewitując w powietrzu ponownie zaczesała rękami włosy w jedno miejsce, by ponownie je spleść w jednym miejscu.
- Wczytywanie stanu… trzy razy tyle czasu… Yea, w końcu wyciągam jakiś sens from that clusterfuck of an enemy. - Przemówiła na głos obserwując też zachowanie krwi. Na wszelki wypadek zapamiętała miejsce gdzie wpłynęła krew. Zakasałą nieistniejące rękawy i jej dłonie pokryte czernią trzykrotnie się zwiększyły. Latając jak rąbnięty gazetą szerszeń zaczęła pruć ściany i sufit aby odkryć jakieś instalacje. W bunkrze nie byli, więc kable i rury nie mogły być głęboko zakopane. Możliwe że zostały tylko przykryte warstwą budulca by nie psuć pięknego niegdyś wyglądu tej sali.

Wraz z agresją Eidith, nieumarli zaczęli podnosić się i w miarę możliwości odrywać płyty ze ścian zgodnie z wolą śmierci. Swoimi działaniami odkryli konstrukcję sali: pod marmurowymi płytami znajdowały się kable i rurociągi. Kolory wyraźnie ostrzegały, gdzie płynie ściek, a gdzie gaz. Za instalacją znajdowała się druga ściana, stworzona ze złotego metalu wyglądającego jak ten, który pokrywa zewnętrzną stronę piramidy. Znajdowały się na nim przedziwne runy i symbole. Silver kojarzył te znaki. Do złudzenia przypominały ikonografię wyrytą na pułapce, którą otrzymał od Maximiliana, aby uwięzić Tima.
Armstrong miał jako taki obraz tego, co planuje Eidith, w tym czasie musiał zająć uwagę Marcha, atakował więc dalej. Przy okazji próbował też odcyfrować te znaki na ścianach, ale dzielenie uwagi tym razem nieszczególnie mu wychodziło. Między innymi dlatego, że Hideki się na niego zawziął. Mag przestał się łudzić, że jego przeciwnicy nagle postanowią ni stąd, ni zowąd podzielać jego poglądy, a tym bardziej odkorkują jego magię usuwając April. Wydawał szybsze, słabsze ciosy starając się stłamsić Silvera przez jego ataki, wciąż odważnie przyjmując je na siebie. Gdy krew prysnęła z rozciętej rany Silvera, wydawał się poświęcić jej dodatkową uwagę. Krople zaczęły powoli dążyć w stronę runicznych ścian.
Eidith uśmiechnęła się widząc rury z gazem, to jest dokładnie to czego szukała. CHwyciła za rury i ostrożnie je wygieła do przerwania by czasami nie wywołać przedwczesnego zapłonu. Rury sycząc gazem przypominały teraz swoiste kolce, gotowe do przyjęcia Marcha w swoje objęcia. - Moi drodzy róbcie to co ja. - Rzuciła do zwłok, by także w różnych miejscach stworzyli taki pułapki. Wątpiła czy zrobią to tak sprawnie jak ona ale byli tylko wyłącznie do zużycia.
- Silver! Nogi! - Kostucha odbiła się od ściany lecąc jak pocisk w stronę Hidekiego, po drodze tworząc dwuręczny kij bejsbolowy najeżony gwoździami.

Czyżby Eidith postanowiła powtórzyć jego numer ze starcia z Victorem? Tak to wyglądało. Musieli znaleźć sposób by przeciążyć reset Marcha, bo choć zużyta przez niego do ataków witalność odnawiała się błyskawicznie, ataki Hidekiego sukcesywnie pozbawiały go sił.
-Nauczymy gówno latać? - Zapytał. Okrążał przeciwnika, próbując go zdezorientować i przy okazji przyjrzeć się tym runom. Był szybszy od Eidith, mógł więc wybrać okrężną drogę i dopasować timing tak, by przecięte nogi Marcha nie zrosły się, zanim oberwie tym przerośniętym kijem.

March starał się wyprowadzić pięść w Silvera, który skakał wokół niego. Hideki był szybki, wręcz błyskawiczny. Silver miał jednak wrażenie, że jak jest wystarczająco skupiony, potrafi poruszać się szybciej od swojego przeciwnika. Wykorzystał to, aby sprowokować Marcha do ciosu, który następnie zablokował otwartą dłonią, odpychającą energię. Ponieważ ciosy Marcha były teraz wzmocnione czystą energią magiczną, którą demonowi było jeszcze łatwiej kontrować od kinetycznej, pięść miesiąca eksplodowała w zderzeniu z dłonią Silvera, rozbryzgując się na wszystkie strony. Oczy Marcha zwęziły się w zaskoczeniu, gdy Silver obniżył się do prędkiego cięcia, oddzielając nogi od tułowia jednym ruchem.
Hideki był w stanie zregenerować się, za nim jego tors w ogóle opadnie na ziemię. Kończyny zrastały się w miejscu cięcia. Tym razem jednak dwójka mesjaszy działała razem. Eidith nie marnowała czasu i w momencie cięcia wymierzyła z rozpędu cios swoim batem. Kolce wbiły się w tors, pozwalając kobiecie na wykręcenie dwóch piruetów i wyrzucenie mężczyzny w jedną z wygiętych rur, na które rzucali się jej nieumarli. Przebity March ledwo zdążył złapać rurę ręką, gdy ta zaczęła zionąć w niego ogniem, pochłaniając tors w płomieniach.
Ciężko było przewidzieć, czy to wystarczy, aby zatrzymać regenerację miesiąca. Chwila spokoju pozwoliła z kolei Silverowi przyjrzeć się runom zdobiącym wewnętrzne ściany pomieszczenia. Zajęło mu to chwilę — dość długą jak na niego — ponieważ nie były to znaki w żadnym, istniejącym ludzkim języku. Silver ich nie znał. Azazel już tak.
Były to demoniczne symbole, odnoszące się do idei więzienia, barier, klatek. Choulula nie była ludzkim okrętem. Musiał to być artefakt, którym Azazel trafił do tej galaktyki. Z tego, co sugerowały runy, było to mobilne więzienie.
Z zamysłu Silvera wyciągnął szum radia. Był to Sheep.
- Zbliżamy się grupą do doku cesarskiego, jest bliżej od tego, którym tu weszliśmy. Armia twierdzi, że niedługo się do nas przebije, więc możemy liczyć na ekstrakcję i wsparcie. Jeżeli wciąż walczycie, myślcie o dołączeniu do nas. - zaproponował
-March wciąż żyje, nie można go zostawić samopas. - Odparł Zacharemu na komunikatorze, po czym odwrócił się w kierunku nowej "pozycji" Hidekiego.
-Skoro już usiadłeś, to zostań na miejscu. - Zwrócił się do Miesiąca i po raz drugi od przybycia do Piramidy wzniósł ręce jak dyrygent, podrywając z posadzki metalowy szrot, głównie długie pręty. Skierował złom na Marcha, nie planował jednak go ranić, wątpił czy zdoła trafić w te mikrosekundowe interwały gdy korpus wroga się odtwarzał, a unieruchomić mu kończyny, przez oplecenie ich stalą.
-I powiedz mi grzecznie. Kim jest Interminus? - W sumie, lepsza okazja do przesłuchania mogła się nie zdarzyć. Moc Rozkazu upraszczała sytuację.

Eidith widocznie spanikowała słysząc, jak April ma zostać ewakuowana. Już miała zgłosić swój sprzeciw, lecz dotarło do niej, że wykonywanie rozkazów Zoana może się nigdy nie skończyć.
- This will never end… im just his tool… no more. - Kostucha odetchnęła głęboko. Pewnie Klaus będzie nią zawiedziony, ale nie mogła wiecznie karmić swoich daddy issues. Czas zacząć myśleć za siebie jak to Gerard jej polecił. Przyłożyła palec do słuchawki i przemówiła.
- Wsparcie to coś czego March by chciał, jest silniejszy, im więcej ma przeciwników. Opuście stacje z April i dajcie znać, kiedy możecie otworzyć ogień z dział. - Odwróciła się do zwłok gwardzistów i zarządziła.
- Formacja dwurzędowa, ci z przodu przyklęknąć, z tyłu oprzeć broń na barku ścierwa przed wami. Strzelać w Marcha, póki wam nie każę przestać. - Wydała rozkazy, po czym zwróciła się do Silvera.
- To trzynasty miesiąc, właśnie go spotkałam. Also on też chce byś zabił April, będzie chciał cię szantażować głową. - Wzruszyła ramionami. Lothun czuła się jakoś lżej, lepiej. Moment, gdy zerwała się ze smyczy Zoana wprawił ją w dobry humor. Nawet na jej twarzy widniał zadziorny uśmieszek.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 02-12-2022, 11:17   #150
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Gift of Sacrifice

Cytat:
As my worlds became barren, empty of life, I was deeply confused. I began to ponder the meaning of life and my existence, seek a reason to go on. It was a dreadful time in my life, but… it didn’t last long. Sensing that I’m all on my own, the Universal Code bore one last demon to hunt me down. Azazel began to chase after me in his pyramid starship.

I’ve been to many galaxies in my constant run to escape from him. Most of them devoid of life, some featuring aliens much removed from what Seraphs have accomplished in their lives. All as meaningless to existence, or as meaningless as existence itself. It was only when I met humans that my perspective changed.

Perhaps it's because they looked much like my seraphs, that I’ve spent more time with them. I’ve seen their struggles, and dedication to life, and found it not unlike that of my people. I’ve realized that Seraphs were ready to do anything to repel demons and continue their existence, though only because they thought themselves free. The slavery of my love was to the Seraphs worse than death, after all. However, why was that so?

Did the Seraph not realize that the universal code itself is holding them enslaved? Causality dictates all outcomes. The universe is a series of falling dominoes. There was little difference whether they hold chains of my making, or those they were born with. Such was the reason I offered humans freedom. I was only able to split twelve shards of my soul. By sacrificing my ability to feel certain emotions or pursue certain actions, I granted magic to these people. The chance to free themselves from causality. To live as a truly free species.

In their thankfulness, they defeated Azazel for me, freeing me from the last demon. Only now, however, I realize it was an error…
Sheep i Lazarus siedzieli na skrzyniach imperalnego lądowiska. Oczekując na statek ewakuacyjny, wsłuchiwali się w zakończenie histori April.
- Błąd? Azazel powinien był przetrwać? - zdziwił się Lazarus.
- Nie. Ja powinnam była umrzeć. - odparła April. - Moja miłość wciąż na was oddziałuje, mimowolnie. Z tego powodu nie możecie w pełni wykorzystać mojej magii. Dałam wam moc, ale nie wolność, która miała iść z nią w parze.
Sheep podrapał się po brodzie, zaskoczony. - Czyli…?
- Przyszłam tu umrzeć. - wyjawiła April. - Moi podopieczni pragną wolności, nie są jednak w stanie sami mnie zlikwidować. Pojawiły się jednak dwie osoby, które mają taką możliwość. Przybyłam tu, aby pozowlić im podjąć decyzję.
- Co jest alternatywą dla wolności? - zdziwił się Lazarus.
- Bezpieczeństwo. Jeżeli dwunastu otrzyma prawdziwą magię wraz z moim odejściem, kod znienawidzi ich, oraz ludzi samych w sobie.
Sheep gwizdnął i zaśmiał się. - Mamy więc farta, że stanęli po naszej stronie. Tylko co z Marchem? Naprawdę sądzisz, że są w stanie z nim wygrać? Nie chciałbym, aby poświęcili za nas życia. - wyznał.
- March również jest pod wpływem mojej magii. Nie może używać swojej pełnej mocy. Im jest słabszy, tym bardziej na niego wpływam. W pewnym momencie nie będzie już w stanie ich skrzywdzić. - uspokoiła go April. Sheep jednak pokręcił głową:
- Twój ton… wyczuwam jakieś ‘ale’.


Tymczasem, hol do sali tronowej.
Nawet gdyby Hideki chciał odpowiadać na pytania Silvera, nie był w stanie tego zrobić. Jego ciało było non-stop rozpalane i dziurawione. Odradzał się i umierał praktycznie jednocześnie, bezowocnie starając się wykorzystać swoją magię w ułamku sekundy, gdy miał pełną świadomość. Proces ten potrwał dobre kilka minut piekła dla miesiąca, gdy ten w końcu się poddał. Pozwolił, aby jego ciało spłonęło do reszty i zamieniło się w pył. Gdy tylko kilka drobiny wysypało się spomiędzy metalowych więzi Silvera, ciało zaczęło regenerować się na nowo, tym razem już pod pułapką Eidith.

Jego forma pojawiała się oka mgnieniu, nie reagując na przeszywające strzały nieumarłego oddziału Eidith. Silver z kostuchą od razu zauważyli, że Hideki pojawia się w innym kształcie. March wydawał się wyższy i szczuplejszy. Jego włosy były długie, oczy czerwone a ich białko czarne. Wraz z nową formą mężczyzna przywołał również nowy kostium — smolisty i szczelnie przywierający do ciała. Spoglądał na nich z kompletną pogardą.

Energia zbierała się w pomieszczeniu w zatrważających ilościach. Silver przypominał sobie sytuację, w której pochłaniał energię generatora okrętowego w celu zwiększenia siły swojej magii, a mimo tego czuł, że otacza go jeszcze więcej mocy. Metal w sali zaczął powoli się unosić i odrywać od ziemi, gromadząc wokół miesiąca i reformując w ostre, krystaliczne włócznie.

Z zaskoczenia wyrwał ich szum w słuchawce. Sheep krzyczał do nich przejętym głosem:
- April uważa, że jej magia uniemożliwi Marchowi walkę, jeśli wyraźnie go osłabicie, ale… Może mieć miejsce punkt krytyczny, gdy będzie w stanie swoją determinacją na chwilę przewyższyć jej wpływy. Bądźcie bardzo ostrożni!

- Wiecie, że gdy byłem u szczytu swojej potęgi, włosy rosły mi do tej długości z dnia na dzień? - pochwalił się prześmiewczym głosem. - Nie chciałbym was nudzić, więc skończmy już tę farsę. Może ta forma pozwoli mi zabić April osobiście.
Eidith uniosła brew, to całe jego przedstawienie oznaczało, że zrobili znaczny progres. Wylądowała tuż przy Silverze i sięgnęła do swojej papierośnicy. Zostały jej dwa papierosy, jednego wsadziła sobie do ust drugiego podała Silverowi. Wiedziała że nie pali, ale Eidith nie piła też whisky jednak się z napiła.
- To mogą być nasze ostatnie w tym życiu. - Rzuciła do niego po czym przemówiła do Marcha. - Gdybyś mógł w tej formie zabić April nie pierdoliłbyś się w to całe przedstawienie tylko od początku dążył do tego. Ciekawe jaką minę zrobisz, gdy będziesz zdychał? Albo lepiej! Zabiję twoją magię i będziesz żył jak zwykły śmiertelnik. Taki los dla ciebie jest odpowiedni. Tak podjęłam decyzje. - Skinęła sobie głową i przechyliła głowę w bok, by jedne ze zwłok podpaloną ręką odpaliło jej papierosa. - Zwłoki brońcie mnie swoim ciałem i strzelajcie w niego wszystkim co macie. - Po tych słowach pokryła swoje nogi i ręce czernią. Wolała nie tworzyć zbyt odstających tworów które March może łatwo odrąbać, szkodząc Eidith. Zwiększyła gęstość czerni, aż wokół jej rąk i nóg zaczęło delikatnie zakrzywiać się światło. Wolała nie atakować pierwsza, Silver był szybszy więc lepiej zwracał na siebie uwagę.
Ciekawe czy Śmierć mogła dostać raka płuc? Eidith kopciła mocniej niż przestarzały silnik. Silver odpalił fajka od palca i zaciągnął się lekko. Nie lubił palić, ale rozumiał symbolikę. Niezależnie od wyniku tego starcia, życie które znali do tej pory, miało się ku końcowi.
-Gdy ja będę u szczytu mojej potęgi, twoje sztuczki okażą się dziecinnymi igraszkami. - Odpyskował przedrzeźniająco Marchowi, ale jednocześnie kryło się w tym coś więcej. Armstrong był dopiero na początku drogi ku niezmierzonej mocy, podczas gdy Hideki zaczął już zjeżdżać po równi pochyłej. Trzeba było to skończyć, z maksymalną determinacją Silver ponownie zaatakował.


Gdy demon skoczył przed siebie, jeden z kryształów otaczających Marcha wszedł mu w drogę. Silver nie miał wyboru jak przeciąć przez niego, żeby dostać się do miesiąca. Cios rąbnął w Hidekiego, jednak zatrzymał się na jego skórze, posyłając falę uderzeniową w stronę ziemi, na której zostawił ślad ostrza. W kolejnej sekundzie Eidith wyprowadziła błyskawiczną pięść, która spotkała się z otwartą dłonią mężczyzny, w podobny sposób krusząc kolumny za Hidekim. Ich ciosy zdawały się wciąż godzić Marcha, jego ciało było jednak na tyle stabilne, że efekt regeneracji nie pozwalał zostawić na nim nawet widocznego zadrapania.
Kątem oka, Silver dostrzegł kolejną z włóczni obracającą się w jego stronę. Kopiąc w Marcha odbił się w tył z pędem mach 1. Włócznia, która wystrzeliła w tym samym momencie, mimo wszystko zacięła jego klatkę piersiową, gdy się mijali. Siła tego uderzenia i owijającej ją energii wypaliła poważną ranę, rozlewając krew po arenie i ponownie zasilając piramidę. Kostucha wykorzystała to zamieszanie, aby również odskoczyć od miesiąca.
March wydawał się nic nie robić. Nie było jednak szansy, aby w jakiś sposób obdarzył swoje włócznie świadomością. Nie ot, tak. Nie po prostu uwalniając z siebie moc magiczną.
March wyczytał z twarzy Silvera moment, w którym ten zrozumiał, co się dzieje. Miesiąc zasłonił twarz dłonią, wykrzywiając usta w obrzydliwym uśmiechu, a chwilę później wybuchł śmiechem. - HAHAHAHAHAHA….HihihiahahaHAHAHAHAHA!!

Byli w jego domenie.

- DOMAIN OF POWER! - zadeklarował, rozrzucając ręce na boki. - Nie będziesz nawet w stanie jej zaabsorbować. - ostrzegł. - …Szczerze mówiąc, nigdy nie spodziewałem się, że zepchniecie mnie do tego momentu. Lub że w ogóle mogę dostąpić tej mocy będąc tak blisko April. W innym wypadku planowałbym to od początku. - jak sam wcześniej przyznał, nie był wprawiony w obmyślaniu strategii. - Czuję, że April opuszcza ten okręt. Jeżeli dalej zamierzacie się na mnie bezmyślnie rzucać i tak jej nie dogonię. Trudno. Dajcie mi więc chociaż wyciągnąć z tego jedną dobrą walkę!
-A pomyślałeś o konsekwencjach tego, że któreś z nas osiągnie przez ciebie punkt krytyczny? - Oczy Silvera zapłonęły, nadszedł czas postawić wszystko na jedną kartę. Zaczął gnać wokół sali tak szybko, że przeciążenie wyciskało z niego krew przez rany, które zadał mu March. Karmił Piramidę swoją siłą życiową, mając nadzieję, że mu jej wystarczy, by się przebudziła. Gdy poczuł się wyciśnięty niemal do ostatniej kropli, wyhamował i zaaplikował sobie ampułkę regeneracyjną. Teraz musiał unikać Hidekiego na tyle długo by komnata zaczęła działać.
- Zwłoki! Jak tylko mnie odrzuci od siebie walić w niego wszystkim co macie. - Czerń pokryła nogi Edith, gdy rzuciła się do szaleńczego sprintu w stronę Marcha. Każdy jej krok sprawiał, że podłoga pod jej stopami pękała, a po zrobieniu ostatniego wybiła się w powietrze. W trakcie lotu na prawej ręce utworzyła wiertło z całej czarni jakiej tylko mogła by wyborować Hidekiemu oczodół.

Zamiast stawiać lewitujące skały na drodze wiertła, widząc, co się dzieje, March zasłonił się dłonią. Jego nowa forma byłą zbyt stabilna, aby wiertło mogło przejść na drugą stronę. Eidith była jednak pewna, że zadaje jakąś formę rany. Uciekające z Marcha energia była widoczna w postaci błękitnych iskier. Gdy kostucha szykowała się na atak pięści, kopniaka, czy może nawet strzał lewitującej skały w plecy, Hideki zaskoczył ją, zaciskając dłoń, którą blokował wiertło. Narzędzie pękło. March nie zachował odłamków, zamiast tego wbijając pięść w ciało kostuchy, aby odrzucić ją z powrotem na ziemię. Umarli zareagowali wtedy jak jeden mąż, odpalając swoje bronie. Niestety lewitujące odłamki zbite przez Marcha w kryształowe skały zaczęły zasłaniać go przed ostrzałem.
Mając Eidith z głowy, Hideki odwrócił głowę w stronę Silvera. Przyglądając się mu, zaczął powoli, teatralnie klaskać. Krew rozeszła się po ścianach, a runy rozpaliły na czerwono. Niestety, w dalszym ciągu młody Armstrong nie czuł, aby mógł kontrolować piramidę.
- To desperacja czy twój October wychodzi na wierzch? Zdążyłem zapomnieć, jak absurdalne są walki z wami, a mam już dwóch na koncie. - mężczyzna przechylił głowę. Brzmiał na zażenowanego. - Dlaczego myślisz moim planem “B” było spuścić ci wpierdol? Tobie, nie jej? Odpaliłeś właśnie najpotężniejsze więzienie w tej galaktyce. Szkoda, że dopiero jak April mi stąd zwiała. - wzruszył ramionami. - Nie martw się, ja wiem, jak stąd wyjść. Choć najpierw was dokończę. - kilkakroć zacisnął dłonie w pięści. Cieszył się swoją obecną formą, co wskazywało, że raczej nie jest ona permanentna.
Do kostuchy zaczęło docierać, że faktycznie może tutaj sczeznąć. To będzie skrajnie żenujące paść tutaj zaraz po ukazaniu środkowego palca Zoanowi. Za każdą wymianę płaciła śmiertelną raną, a jego ledwie podrapała. Przełknęła frustrację, gdyż nie pozwoli sobie już nigdy więcej, by emocję wpływały na jej decyzję. Wstrzyknęła sobie stimpaka w brzuch, po czym postawiła się na proste nogi. Może to zrobić może raz, może dwa razy. Niestety wypstrykała się z pomysłów, więc tylko to jej zostało. Ponownie wzmocniła swoje kończyny czernią, by pobiec na miesiąc. Tym razem wyskoczyła w górę, przekształcając prawą nogę w piłę tarczową. - Zwłoki brońcie mnie. - Po tych słowach kręcąc niezliczoną ilość salt, opadła na głowę HIdekiego.
-Wyjdziesz stąd, jeśli ci pozwolę. Zgadnij, czy to zrobię. - Zakpił Silver. Fakt, był niemożebnie zirytowany, stracił tylko czas, a nie zyskał kontroli nad Piramidą. Pozostawała nadzieja, że ten stan się zmieni i tłuczenie Marcha do oporu.
-Ahh, I get it now. - March przyglądał się nadlatującym atakom z zamyślonym wyrazem twarzy. Zarówno Eidith, jak i Silver musieli przebić się przez lewitujące skały, aby wpaść w ciało Marcha. Ich bronie zatopiły się na jego skórze, starając się przebić przez nią jak przez niewidzialną barierę. Gdy March wziął zamach, Eidith odskoczyła. Silver zdążył zasłonić się ostrzem, jednak pięść Hidekiego uderzyła w nią z takim impetem, że demon odleciał prosto na ziemię, czując, jak większość kości w jego ciele pęka w drobne fragmenty. Właściwie nie poczuł zderzenia z podłogą. Ledwo widział i ledwo słyszał zaczepki miesiąca:
- Jesteście niepełnosprawni! Ogromna potęga spoczęła w rękach osób tak umysłowo ograniczonych, że nie rozumieją koncepcji bycia słabszym od kogoś… Przez to teraz myślę o agresywnych pieskach. - zmarkotniał. - To smutne. Przez was mam wrażenie, że znęcam się nad kundelkami. Nawet ja nie jestem aż tak okrutny!
Eidith pozwoliła mu sobie gaworzyć, w międzyczasie przyciągnęła do siebie jedno ze zwłok. Bez chwili zwątpienia zerwała z głowy umarlaka hełm, ugryzła się w nadgarstek i upuściła martwemu gwardziscie zdrową ilość krwi. Była ciekawa jak zwłoki zareaguja na jej wlasna krew.
Silver rozejrzał się dookoła, Piramida wciąż na niego nie reagowała, jego krew ją uaktywniła i to tyle. Najwidoczniej potrzebował czegoś więcej, tylko czego? Omiótł spojrzeniem otwarte drzwi… BINGO! Na końcu ciągu sal był Interminus z czaszką Azazela. Nie było gwarancji, że to pomoże, ale czy mógł zignorować tę szansę.
-Wytrzymaj chwilę, zaraz wracam. - Rzucił i teleportował się do Trzynastego Miesiąca.


Eidith wpuściła posokę w zwłoki. Miała wrażenie, jak gdyby włożyła dłoń w rękawicę. Martwe ciało zjednało się ze swoją śmiercią, ponownie wchodząc w ruch. Najwidoczniej to dzięki temu jej nowi słudzy byli w stanie chronić ją przed atakami Marcha. Sytuacja była napięta. March świetnie się bawił, kręcąc skałami w powietrzu, zastanawiając się nad swoim kolejnym celem. To był moment, w którym Silver zniknął. W tym samym ułamku sekundy pojawił się znów — tym razem na końcu podłużnej sali, gdzie znajdował się portal Interminusa. Widząc to, March natychmiast skoczył pędem w jego stronę:
- Oh NO YOU DON’T! Znajdź swoje własne drzwi! - wrzasnął, wystrzeliwując na pełnej prędkości w jego stronę. Dla Eidith była to idealna okazja, aby przygotować się do strzału. Miała wciąż asa w rękawie. Energii starczy jej tylko na jeden strzał skoncentrowaną energią. Skoro jednak ciało Marcha nie pozwala się przebić, będzie zmuszony przyjąć na siebie pełną siłę uderzenia śmierci.

Samozwańczy demon pojawił się w zniszczonej przez Eidith rozgłośni. Przynajmniej częściowo. Ślady kosy zostawiły wszystkie urządzenia w kawałkach. Podłoga pełna jednak była starannie stworzonych symboli runicznych, które utrzymywały na środku otwarty portal. Po drugiej stronie, na skórzanym fotelu otoczonym dziesiątkami wijących się macek, siedział postarzały mężczyzna. Miał wygoloną twarz i włosy związane w kucyk. Jego pomarszczonej twarzy dodawało twarzy eleganckie ubranie z białą koszulą, czarną kamizelką i skórzanymi rękawicami bez palców.
- October jest w stanie się teleportować? - powiedział zdziwionym tonem, zachowując jednak zrelaksowaną postawę.
-Jak widać, ale wpadłem tylko na chwilę. Wystarczy, że oddasz mi czaszkę Azazela i nie będę zawracał Ci głowy. Twoje drzwi też zostawię w spokoju. - “Przywitał się” i przedstawił cel swojej wizyty. Póki co nie uciekał się do magicznego przymusu. April już tu nie było, więc mag nie mógł zażądać, by Silver ją zabił.
Interminus uśmiechnął się. - Oh, proszę, zniszcz portal, gdy ta porażka tu wpadnie. Albo sam to zrobię. - zdecydowanie nie był zadowolony z braku powodzenia Marcha. Mag zaciągnął się papierosem. - Nie mam czaszki przy sobie. Nie martw się, Azazel sam cię znajdzie, jak skończy się regenerować. Zawsze możesz rozprawić się z April, gdybyś potrzebował więcej mocy. - poradził, sięgając po papierosa.
-Ja jestem Azazelem, a on jest mną. Nie sądzę, żeby mógł powstać drugi. - Odparł Armstrong, krzywiąc się. Szansa była i się zmyła, zanim zdążył z niej skorzystać. - Poza tym, April już tu nie ma, a ja potrzebuję Jego mocy teraz. - Obejrzał sie za siebie i zobaczył, że Hideki ruszył w pogoń. - Wygląda na to, że będę musiał zabawić tu dłużej… - Westchnął i wyjął drugą ampułkę, by ją sobie zaaplikować. Poprzedni atak Marcha mało go nie zabił, pomyśleć, że wcześniej wytrzymał tak długo bez choćby jednej. Chwilę potem odskoczył od wrót do sali tronowej, skupił swoją moc magiczną i uderzył telekinezą, by zablokować Hidekiemu drogę, zatrzaskując drzwi i blokując je jak największą ilością szrotu. Długo go to nie zatrzyma, ale pozwalało zyskać na czasie.
- Nie ma czegoś takiego jak przejmowanie cudzego kodu. Jesteś rezultatem fuzji młodego chłopca i kilku z… Siedmiu? Ośmiu? Wersji Azazela. - Interminus sięgnął pod kamizelkę po paczkę papierosów. Ze spokojem odpalił jednego, gdy Silver trzasnął drzwiami. - ”Azazel nie może umrzeć”. “Jest tylko jeden Azazel”. - wyjaśnił, zaciągając się. Papierosy wyglądały na imperialne, choć z pomocą Januarego mógł mieć, co chciał, gdzie chciał. - May zatrzymała demona przez Catch-22. Żadna jego część nie mogła umrzeć, ale kod nie mógł zregenerować kilku Azazelów. Między tobą i Lazarusem, czaszka jest ostatnim elementem który jest tylko “Azazelem”. - Wyjaśnił.
Eidith pokryła palec czernią, po czym jak szminką wysmarowała sobie usta. Cmoknęła dwa razy, dokładnie namierzyła położenie potylicy Marcha i położyła palce na ustach z cmoknięcięm.
Wystawiła dłoń w przód i była już gotowa dmuchnąć, co pośle najbardziej zabójczego całusa w Drodze Mlecznej prosto do Hidekiego. Trochę ją mierziło, że dostanie od niej zdalnego buziaka, ale przynajmniej zrobi mu krzywdę.

Promień czarnej energii wystrzelił w stronę pędzącego Maga. March był szybki, nawet on nie mógł jednak prześcignąć śmierci. Oczekiwania Eidith były ograniczone — Hideki wykazał się niesamowitą wytrzymałością. Jednak ku jej zdziwieniu, energia uderzyła w jego plecy, a po chwili przebiła się przez serce, przebijając również zatrzaśnięte drzwi.
Silver zobaczył, jak do sali przez wysadzone wrota wpada regenerujący się March w swojej poprzedniej, młodszej formie. Nieco chwiejnie podniósł się z ziemi, prostując dłoń, w której zbierała się energia. Po chwili moc jednak zgasła.
- Eh… starczy mi tego. Mam już tak błękitne jajca przez was, że równie dobrze mogę wracać do domu. - stwierdził. - Nic z nich nie będzie, Interminus. Spróbujemy następnym razem dziadzie.
Staruszek uśmiechnął się tylko na tę propozycję.
-Nigdzie nie idziesz, gnojku. - Silver wydawał się rosnąć w oczach, choć mogło to jedynie wiązać się z faktem, iż odzyskał panowanie nad sytuacją. Swobodnie przemknął koło Hidekiego, zaledwie delikatnie przecinając pazurzastą dłonią jego skórę. Eidith mogła jednak zauważyć, że w ślad za ręką, pomknęły dziwne, eteryczne smugi. - To, należy do mnie.
Hideki opadł na kolana i w szoku patrzył na Silvera. Przez chwilę wydawało się, że obok niego stanęła April. Z rozjuszonym wyrazem twarzy i wojowniczą posturą dotknęła okrągłego przedmiotu w posiadaniu Silvera, znikając. March powoli zaczął się śmiać:
- ODESZŁA! - wrzasnął. - HAHAHAHAHA, Widzisz to, Interminus?! Jestem wolny… - jego twarz w okamgnieniu starzała się. Skóra traciła kolor, pękała, a potem zaczęła spływać z niego. Lada moment pozostał tylko pył. Pył, który od milleniów przy życiu trzymała tylko magia. Interminus skrzywił się na ten nieprzyjemny widok.
Eidith widząc jak March zamienił się w pył, stanowczym krokiem zaczęła podążać w stronę jego pozostałości.
- Zombies blow your heads off. - Mruknęła jedynie, podchodząc to coraz bliżej. Gdy jej wzrok spotkał się z Interminusem odezwała się. - Witam ponownie, szczerze mówiąc nie przypuszczałam, że tak szybko się zobaczymy, ale chcę Panu pokazać fajną sztuczkę. -
Z tymi słowami otworzyła dłoń nad stosem pyłu który pozostał z Marcha. Jej oczy, jak zawsze były głównie czernią z małym białym światełkiem, teraz całe zapłonęły bielą.
Z kupki prochu Eidith dosłownie wyciągnęła coś co wyglądało jak duch Marcha. Ale nie taki splugawiony jego magią, tylko ten prawdziwy ludzki Hideki.
- Chyba nie myślałeś, że to po prostu się skończy twoją śmiercią. Ja zabijam na zawszę March. Ja jestem December. I z ciebie zrobię przykład, gdy reszta miesięcy dalej będzie się panoszyć i kończyć nieważne dla nich życia. Ja o tym bękarcie decyduje. - Kostucha wyciągnęła dłoń na bok w której pojawiła się kosa. - Jakieś ostatnie słowa? Zależnie od tego rozszarpię cię jak psa, albo dam ci odejść jak człowiekowi. Nawet sobie sprawy nie zdajesz jaki to zaszczyt. - Przyznała Eidith. Strasznie chciało się jej palić, jednak dawno się wypstrykała z papierosów. Zanim miesiąc choć otworzył gębę spojrzała to na Silvera to na Interminusa.

Skonfundowany Hideki potrzebował chwili, aby zorientować się, gdzie się znajduje. Bycie w rzeczywistości wyglądało boleśnie, nie wydawał jednak z siebie krzyków. Po dłużej chwili skwitował tylko. - What a shitshow.
- Tjaaa “Bazowy do końca” co? Już miałam takich pacjentów, przepadnij w niepamięć śmieciu. - Eidith ręką do siebie przyciągnęła jego ducha, po czym odrąbała mu nogi, ręce, przecięła na pół. A gdy został z niego kadłubek z głową najwolniej jak potrafiła odcięła jego głowę od rozszarpanego torsu zapamiętując jego spojrzenie i każde mrugnięcie, gdy to robiła. Gdy skończyła nawet pył po nim nie pozostał. Kosa zniknęła i odezwała się do trzynastego.
- Może teraz zacznie mnie Pan troszkę poważniej traktować? I nie “Kostucha Zoana” już nie już nigdy. Śmierć nie należy do nikogo.- Odrobinę ją scringowało gdy to mówiła ale musiała to zaznaczyć.

Interminus podniósł lekko dłonie. - Nie pamiętam, abym was obrażał. - wskazał. - W każdym razie wiecie, na czym mi zależy. Idziemy dalej? - uśmiechnął się staruszek.
-Ja nic do Ciebie nie mam, no może poza kilkoma pytaniami, jeśli raczyłbyś zaspokoić moją ciekawość. - Odparł Silver bez cienia wrogości.
- Mamy tu dobre tempo, ale… nie wiem, kiedy przyjdzie nam znów porozmawiać, więc czemu nie. Kilka pytań nie zaszkodzi. - zgodził się.
-Dzięki. To po pierwsze, jak to możliwe, że twoje istnienie przez te wszystkie millennia pozostało tajemnicą? - Na pewno wiedziały o nim wszystkie pierwsze Miesiące, ale wyglądało na to, że nikt poza nimi.
- Lada moment zamknę ten portal. Wtedy poznasz odpowiedzi na wszystkie pytania tego pokroju. - obiecał. - Miałem nadzieję, że masz pytania związane bardziej z April albo dzisiejszymi wydarzeniami.
-Takie też mam, na przykład, jakim cudem April wciąż miała wpływ na pozostałe Miesiące? Kiedy dzielisz coś na kawałki, przestają one mieć ze sobą związek, a jednak jej dusza działała jakby wciąż była jedną całością.
Interminus pomasował się po podbródku. - Łatwiej będzie ci zrozumieć to zjawisko, jeśli zaczniesz ją postrzegać jak pasożyta. To wciąż ta sama April, w każdym kawałku. Kod miesiąca nie jest z nią złączony jak w przypadku twoich fragmentów demona. Eidith i December to pierwszy przykład takiego połączenia. Podejrzewam, że wymuszony. - zaciągnął się papierosem. - W przypadku Azazela, jego fragmenty nie mają ze sobą związku dzięki magii May. Różne elementy były efektywnie z coraz to dalszej przyszłości.
- Icaria thought of fighting fire with fire didn't they? - Dorzuciła Kostucha. Zaczęła się klepać po nieistniejących kieszeniach. - Mogę prosić papierosa? - Zapytała do trzynastego.
Interminus wyjął swoją paczkę. Oślizgła macka wywinęła się w górę. Złapała peta i podała go Eidith przez portal. Golden Smoke. Marka Milli Millionare.
Bez wahania złapała za używkę, odpalając ją dosłownym pstryknięciem.
- Dziękuję. Jak już wspominałam. Ci fanatycy z ikarii musieli sobie uświadomić jaką siłą są miesiące. Więc wzięli jedną losową sierotę znikąd, by się stała z jednym z nich. Cwane. - Przytaknęła Eidith. - Ah tak. Już nie jestem w ikari. Myślałam, żeby pójść bardziej w komercję. Stać się medialna. - Zaciągnęła się dymem. - Męczyła mnie archaiczność zakonu szczerze mówiąc, gdy technologia zapewnia tyle udogodnień. Tylko co zrobić z Nox Novum… hmm… Oh wiem! Nazwę stację “Apostazja” Największy klub nocny w Drodze Mlecznej. Koncerty i tak dalej. Yea that's a really good idea. I'm actually excited. - Przytaknęła sobie Kostucha.

-Nie jesteś, czy nie chcesz być? Myślę, że gdybyś sprzedała Zoanowi, co oznaczała śmierć April, to mógłby Ci darować. - Zauważył Silver.
-Hm… porąbane to, a jednak ma sens. - Odparł Interminusowi, po chwili. - A co z Julym? Czemu właściwie go zabiliście? I jaka była jego domena? - Te pytania ciągnęły się za nim już od dawna. O dziwo Iruta nie umiał na nie odpowiedzieć, ale może ten ukryty przed resztą wszechświata Miesiąc będzie umiał.

- Nie chcę, jebać Zoana i jego filozofię. - odparła jedynie Eidith. - Mówi o dobru ludzkości gdy własnych ludzi traktuje jak mięso armatnie. Nie chcę być nim. Doskonale wiedział że śmierć April sprowadzi katastrofę na tą galaktykę. -
- Uważajcie na Zoana. Wydaje mi się, że jego jedyny cel, to zmaksymalizować chaos. Do mojego wariactwa przynajmniej jest metoda. - obiecał. - Nie wiemy jaka była magia July. Jego fragment nie był cały. Coś poszło nie tak… ostatnią wymówką na jego wyeliminowanie był fakt, że zrobił z siebie imperatora Rzymu. Dla mnie to był sposób, aby się wymknąć w niepamięć. - wyznał.
-To już nie ma sensu, niepełny byłby mniej istotny od reszty z was. A jego magia musiała być czymś naprawdę chorym, bo budziła w Azazelu najsilniejszą nienawiść. - Młody October nie wiedział, co o tym myśleć. - A wiesz, czemu ludzkość “z premedytacją” zapomina o swojej przeszłości? Czy to też pytanie, które powinienem zadać komuś innemu?
Interminus powoli zgasił papieros o oparcie swojego fotela. - Może ci zaprezentuję? - zaproponował. Pstryknął palcami, a portal między nim a dwójką mesjaszy zamknął się błyskawicznie. Wylewająca się z niego magia opuściła pomieszczenie, a do głów Silvera i Eidith zaczęła napływać zapomniana wiedza.

Cesarstwa Galaktycznego nigdy nie było. Ludzkość zaludniła galaktykę w postaci różnych, często sprzecznych państw. Dopiero pod iluzją Cesarzowej ich liderzy zaczęli działać wspólnie. Nikt nie zauważył, kiedy się to zaczęło, a teraz równie nagle dobiegło końca. Nawet wspólny język stanowił zaledwie zaklęcie, które teraz prysło. W uszach dwójki zaczęły napływać dźwięki kłótni. Tysiące osób w bitwie wokół nich nagle zaczęło dyskutować w różnych językach.
-A miałem do niego jeszcze parę pytań… - Westchnął Silver. - Musimy znaleźć sterownię, Piramida jest zamknięta. Jeśli March nie blefował, w tym momencie nie da się z niej wyjść.
Eidith przyjrzała się sali, w której toczyli bój z Marchem. Zniszczone przez niego elementy Choulula pokryła czerwona energia przypominająca z wyglądu plazmę. Kostucha znała to więzienie. Podobnie wyglądała cela, w której Icaria przez długi czas przetrzymywała Marcha. Na pewno dało się ją złamać, ale nie mieli na to narzędzi. Prawdopodobnie będą musieli tu czekać na ratunek.
- Oh well. - Eidith się położyła tworząc pod sobą kanapę. - Nawet jak znajdziemy sterownie, zapewne jej nie uruchomimy. Musimy czekać. - Zakomunikowała Kostucha, po czym przyłożyła palec do ucha. - March zdechł. Czekamy na ratunek, Choulula zamknęło się pod jakimiś znakami. - Po tych słowach rozciągnęła się jak kocica i wyłożyła wygodniej na kanapie.
-Nie wiem jak Ty, ja nie planuję się byczyć. - Silver przeciągnął się kilka razy i usiadł na podłodze, jednak nie by się relaksować, a medytować. Piramida sama go nie rozpoznała, ale jego krew posłużyła za medium, które ją przebudziło. W związku z tym liczył, że może zdoła się z nią połączyć, w końcu część jego Kodu została niejako zaabsorbowana przez jej strukturę.
Silver skupił się na połączeniu z piramidą. Szybko zaczął jednak odczuwać, że Choulula odrzuca jego starania. Budowla aktywnie się przed nim broniła: wyczuwała jego magię. Demoniczna technologia była stworzona do jej zwalczania, przez co Silver nie był przez nią mile widziany. Wyglądało na to, że spędzą tu trochę czasu.


Sześć tygodni później,
Magica Icaria, centrala.

Zoan siedział, a właściwie leżał na biurku w swoim gabinecie. Nieustannie drapał się w trzecie oko. Od dłuższej chwili swędziało, stając się nieprzyjemnym.
- I tak bym nazwał to porażką. - stwierdził papież. - Eidith postanawia się zbuntować, April trafia w ręce Vyone. March umarł, więc ani my, ani Interminus nie będziemy w stanie go wykorzystać. Skoro April wciąż żyje, sam dziad nie będzie w stanie wziąć udziału w swojej inwazji. Będzie zmuszony wykorzystać demony i kosmitów. - Zoan westchnął zmęczony. - Możemy mu podziękować, że chociaż zamknął portal. Weszliśmy natychmiast w zimną wojnę, ale skoro żadne państwo nie wie, gdzie są jego granice, niechybnie rozpocznie się prawdziwa wojna domowa. Skoro April nie chce nadużywać swojej mocy, wątpię, aby ją powstrzymała. W momencie w którym demony zaczną polować na magów, będziemy mieli w galaktyce ogromny zamęt. Dużo mniej niż liczyłem, ale musimy działać. Może być to nasza jedyna okazja.
- Nie drap, będzie swędziało gorzej. - odparł mu chłopak siedzący w otwartej trumnie na podłodze. Z wnętrza sarkofagu wylewała się czarna maź, zapełniając ogromną halę po kostki.
- Powiedz lepiej co z tobą. - ponaglił go Zoan. - Jakieś sekrety świata, istnienia? Powiesz mi, co jest sensem życia?
- Liczba cztery. - odpalił chłopak, wzruszając ramionami.
- Co ma to znaczyć? - zaśmiał się Zoan.
- Jeszcze nie wymyśliłem.
Zoan pokiwał głową. - Mimo wszystko, myślę, że to zwycięstwo Cesarstwa. Co by nie było, w każdej innej sytuacji mieliby jeszcze gorzej, niż mają.
Ogromne drzwi do pomieszczenia otworzyły się z ciężkim zgrzytem. Do sali zaczęła wchodzić niewysoka, młoda kobieta o chorobliwej cerze. Z jej oczu spływały czarne łzy, gdy chwiejnym krokiem zbliżała się do Zoana.
- Zoan… nie czuję się zbyt dobrze… - przemawiała do niego błagalnym głosem. Z całej siły ściskała swoje szaty, jej dłonie świeciły białym światłem. Widząc młodego chłopaka zamarła w bezruchu. - ...Juliusz?
Zoan uśmiechnął się. - Przypomnij mi… jak dawno poddaliśmy śmierć korupcji?
- Gerard dobrze się spisał. - uśmiechnął się chłopak, poprawiając koronę laurową na głowie.

To be continued in….

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172