- Słono każesz sobie płacić człowieku. - powiedział Tantalion na wzmiankę Eltiosa o sumie jaką chce za udzielenie informacji. Widząc jego nieprzejednaną minę, zakonnik wręczył mu pieniądze, choć w pewnym momencie obawiał się już, że mu nie starczy.
- Oby to co masz do powiedzenia było tego warte. - dodał, krzyżując ręce na piersi w oczekiwaniu na słowa starca. Ten pociągnął soczysty łyk z butelki i odezwał się tymi słowy:
"- Aaa, tak Falco. Jest trzymany w pałacowym więzieniu, pilnowany przez strażników którzy nie wpuszczają tam nikogo... wiem jeszcze tyle, że Falco ma byc oddany w ofierze za 2 tygodnie, w jakieś święto tych przeklętych smoków. Wiem tylko tyle. Idźcie już sobie, nie chce miec przez was kłopotów!"
Tantalion przetrawił jego słowa w milczeniu, po czym rzucił ze skrzywioną miną:
- Niewiele tego, ale musi wystarczyć. Nie obawiaj się starcze. Wrócimy tylko w przypadku, gdyby twoje słowa okazały się kłamstwem. - spojrzał na swojego rozmówcę ostrym wzrokiem - Lub gdyby "ktoś" doniósł o naszym małym spotkaniu.
Nie kłopocząc się obserwowaniem reakcji Eltiosa na jego słowa, zakonnik skierował się do wyjścia z rudery.
- Chodźmy, Kelgarze. - powiedział do towarzysza i otworzył drzwi. Gdy oboje byli już na zewnątrz, uwagę Tantaliona przykuł pewien znajomo wyglądający mężczyzna. Nim zdążył mu się dobrze przyjrzeć, człowiek już pokazywał im swoje plecy. Tantaliona nagle olśniło:
- Mężczyzna z karczmy. Za nim Kelgarze! Nie może nam ujść! - ledwo wypowiedział ostatnie zdanie, puścił się pędem w stronę uciekającego człowieka. Biegł ile sił w nogach, starając się nie wpadać na żebraków zgromadzonych na ulicach. |