Robert aż podskoczył, gdy rozległy się strzały. Zamarł w bezruchu, powoli docierała do niego groza sytuacji. Przypomniał sobie Zmorę, zastrzeloną podczas obławy. Nie miał zamiaru kończyć jak ona, wierzył, że wciąż może wygrzebać się z tego bagna, odzyskać dawne życie, albo chociaż jakąś jego namiastkę. Jedynym warunkiem było nie dać się złapać. Z uporem maniaka powtarzał sobie, że musi pozostać w ruchu, zwiększyć dystans. Nie znalazł jeziora, gdy wyszedł zza linii drzew dostrzegł gównianą rzeczkę przecinającą zagajnik. Znowu szpetnie zaklął, tym razem bezgłośnie. W końcu postanowił brzegiem ruszyć na zachód. Rzeki przepływały zazwyczaj obok siedzib ludzkich, w końcu natrafi na jakieś domostwa, a co dalej? Nie wiedział. Na razie chciał jedyne zgubić pościg, wydostać z pieprzonej obławy.