Dwie minuty. Tyle co nic. Dosłownie chwila.
Kilka tygodni temu w Konvikcie pojawił się cwaniaczek spoza Miasta, a na pewno spoza dzielni, który namawiał miejscowych do obstawiania zakładów. Zakład był prosty. Chętny wchodził za dychę i jeśli utrzymał się na trzepaku w zwisie dwie minuty, to cwaniaczek wypłacał mu dwie stówki. Z początku śmiałków było wielu. Jeden, za drugim podchodzili do próby, sprytniejsi nacierali dłonie mąką, pluli na nie. Palce jednak nie wytrzymywały ciężaru ciała. Mięśnie paliły z wysiłku i wcześniej czy później (raczej wcześniej), palce rozwierały się, wyślizgiwały z uchwytu puszczając metalową poprzeczkę. Odpadali jeden po drugim. Najwytrwalsi wytrzymywali może z półtorej minuty. Gdy ludzie zaczęli szemrać, cwaniaczek chciał się zmyć z kasą. Nie zdążył. Skopali mu dupsko, zabrali szmal i pogonili. Miał szczęście, że uciekł z niepoobijaną mordą.
Dave wiedział, że nie wytrzyma długo. To, że złapał się występu już było cudem. Zdążył zauważyć jeszcze zbliżającą się kobietę z uzi. Zamknął oczy gdy palce puściły kamienny gzyms. Pisk opon i krakanie dotarły do niego w tej samej chwili gdy tylko zniknęło uczucie spadania. Dopiero sekundę później zdał sobie sprawę, że krakanie wydobywa się z jego gardła.
- Kraaaaa!
Rzucił oskarżycielsko Dave-kruk i zatrzepotał skrzydłami tuż nad dachem samochodu, ledwie unikając zderzenia z nim. Jedno ze skrzydeł zdawało się być przetrącone i cokolwiek chybotliwie zdołał jednak wzbić się w górę.
- Kraaaa!
Dwa pstrokate kleksy ozdobiły przednią szybę wozu a trzeci spadł na ramię , wychylającej się z galerii Eris.
- Kraaaa, kraaa, kraaa!
Dave-kruk zatoczył wysoko nad ziemią pętlę wzywając z okolicy braci kruków.
- Kraaaaaa!
Stado czarnych ptaków zaczęło kołować nad galerią i stojącym pod nim wozem. Malkovich zmaterializował się nagle obok samochodu i upadł na ulicę. Sztywne ramię nasiąkało szkarłatem.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |