Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2022, 16:03   #136
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Po krótkiej i upalnej nocy nastał blady świt. Szaruga poranka i chmury nadciągające ze wschodu zwiastowały nadchodzące deszcze - do tego jednak pozostało bardzo, bardzo dużo czasu.

Znając już drogę i orientując się mniej więcej, w jakiej odległości znajdowała się feralna fortyfikacja, w której niemal stracili życie, podróżnicy podeszli do Ścieżki Strażnika znacznie ostrożniej. Kiedy tylko znaleźli się w dystansie jednej stai od polany, konie zostawili opodal.

Byli teraz w borze. Od Ścieżki Strażnika dzieliło ich jakieś pięć, może dziesięć minut marszu.

Las był tak samo cichy, jak poprzednio.
- Ktoś reflektuje na zwiad? - rzucił paladyn - Ja raczej się nie nadaję - stuknął knykciami o swój pancerz - No chyba że mam odwrócić uwagę, kiedy wy się przekradniecie.
- Ty już się lepiej nie wyrywaj przed szereg, Joresku - parsknęła dobrodusznie Katerina, z dłonią nonszalancko położoną na głowni rapiera, sondując spojrzeniem leśny baldachim. - Wszak do trzech razy sztuka, jeśli wierzyć maksymie. Hm...
Czy w kłujących oczy zielenią koronach muszkieterka znalazła to, czego szukała - któż by wiedział. Jasne spojrzenie wróciło do bardziej przyziemnych obiektów, taksując towarzyszy. Bonheur zmąciła runo pod stopami czubkiem buta, stukając oń rytmicznie.
- Musowo rozpoznanie w pierwszej kolejności - zawyrokowała. - W ciemno już próbowaliśmy i nie wyszło. Mogę ja. Gdyby wypatrzyły mnie te orcze czy hobgoblińskie ślepia, nie przywłaszczę całej glorii i chwały dla siebie, wrócę do was tout suite. Honor muszkieterki.
Kobieta kpiarskim gestem uniosła dłoń jak do przysięgi.
- Jestem przekonany, że wrócisz. - Khair uśmiechnął się lekko. - I mam nadzieję, że cało i zdrowo, nawet jeśli ze stadkiem oczu za plecami... i wpatrujących się w..... te plecy.
- Łamacza lepsze - Katerina ripostowała krótko, z cieniem uśmiechu na ustach, naciągając na dłonie eleganckie rękawiczki.
— Pójdę z tobą — powiedziała obserwująca okolicę Lavena. — Nie ma szans, że mnie zobaczą. I jaka szkoda…
Muszkieterka tylko kiwnęła głową na słowa czarownicy, przetaczając po raz ostatni spojrzeniem po reszcie, czy aby ktoś jeszcze nie miał ochoty na podchody.
- Skoro tak, to ruszamy. Jakbyśmy nie wróciły za... Hm... - Zamyśliła się na chwilę, stukając palcem o wargi. - Dajcie nam ze dwa kwadranse. Jeśli do tego czasu nie wrócimy, będziemy zapewne w potrzebie rycerzy na białych rumakach. A jeśli usłyszycie z oddali idealnie intonową galtańską przyśpiewkę “Frère Jacques”, to znaczy że zrobiło się gorąco, więc przybywajcie w pełnym galopie, z rozwianymi włosami i bronią w garści.
Lavena i Katerina odłączyły się od reszty grupy, swoich towarzyszy pozostawiając za sobą. Szły wolno, przystając co pewien czas, aby nasłuchiwać i wypatrywać niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwo - jeśli gdzieś miało w istocie być - nie zostało dostrzeżone. Może go nie było?

Kiedy minęło dobre paręnaście minut, dotarły na miejsce.

Katerina wspięła się na jedno z drzew opodal. Od czasu, kiedy centralna strażnica spłonęła, polana była widoczna, jak na dłoni.

Szczątki lekko dymiącej jeszcze strażnicy leżały na czarno-brązowej plamie wypalonej trawy. Drzewa, osmalone i czarne, acz nie spalone całkowicie, stały, pokryte sadzą i resztkami rusztowania, które wczoraj było platformami wieży strażniczej.

Południowa i północna strażnica stały jednak puste - nie było tutaj nikogo i niczego.
Zwłoki orków także zniknęły. Miejsce - poza zwęglonymi resztkami drewna na środku - wyglądało na tak samo opuszczone, jak dekady temu.

Muszkieterka obserwowała polanę przez jakiś czas. Minuty mijały - nic się nie działo.

Wejście do groty także stało puste. Można było się spodziewać jakichś strażników lub czujek, jednak… Nie było tutaj nikogo.

Skryta na wysokości Katerina, w koronnym listowiu, lustrowała polankę, strażnice, chatkę i grotę z sumienną uwagą, ale efekty były... W sumie nie były. Pusto, głucho, cicho. ”Za cicho,” przemknęło jej przez myśl. Poprawiła nieco uchwyt na chropowatym konarze i, balansując jak tylko była akrobatka potrafiła, zjechała spojrzeniem w dół, w stronę Laveny. Z licem nadal pomarszczonym miksem paranoi i niepokoju, pokręciła powoli głową i przyłożyła palec wolnej ręki do ust. Komunikacja, przynajmniej chwilowo, musiała ograniczyć się do języka migowego i gestów. Rzecz oczywista, że - w iście bonheurowym stylu - “rozmowa” miała być przerysowana niczym w pantomimie.

Muszkieterka po raz drugi pokręciła głową, wskazując polanę i przysłaniając oczy dłonią, zjeżdżając po chwili nieco niżej i zatykając nozdrza. Uderzenie serca później uniosła wzrok, dźgając palcem w stronę Laveny i kierunku z którego przyszli, zamaszystym gestem okręcając nadgarstek, by wreszcie zakończyć serię tychże ruchów ostatnim sztychem w dół, gdzie korzenie drzewa wybrzuszały miejscami runo. Wreszcie wskazała samą siebie, dźgając się w pierś, gałąź na której siedziała, swoje oczy i na samym końcu polankę. Gestykulację zakończyła z kciukiem ku górze i brwiami uniesionymi w pytającym geście. Półelfka w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Katerina zamrugała raz i drugi, uspokajając drżącą powiekę i, powtórzywszy gest towarzyszki, obróciła się po raz kolejny na gałęzi, tym razem przechodząc z kucania w pozycję siedzącą, opierając się plecami o konar. Iskrzące spojrzenie wbiła z uporem godnym lepszej sprawy w polankę. Czaromiotka przywołała mały płomień do swojej dłoni, następnie spojrzała na towarzyszkę, na drzewo i uśmiechnęła się łobuzersko. Po pełnej napięcia chwili jednak odwołała zaklęcie i zaśmiała się bezgłośnie. Potem machnęła na muszkieterkę ręką i udała się z powrotem do reszty drużyny. Uśmiech ociekający samozadowoleniem wykwitł na twarzy Kateriny, gdy odprowadzała ją spojrzeniem.

Tak też się stało. Katerina, ukryta w koronie drzewa, stała na warcie, podczas gdy rudowłosa czarownica powróciła do pozostałych.

Lavena bez przeszkód dotarła do reszty opodal. Po drodze kopnęła mały kamyk i zarzuciła beztrosko włosami.
— Nikogo tam nie ma — stwierdziła beznamiętnie, rozkładając ramiona. — Galtanka wlazła na drzewo i udaje charau-ka. Widocznie zamierza ich dalej wypatrywać. Co teraz?
- Albo odeszli, albo zadekowali się w jaskini, żeby mieć lepszą pozycję obronną - skonstatował paladyn - Widziałyście jakieś ślady prowadzące na trakt?
— Nie — odparła szmaragdowooka. — Choć ogień mógł zatrzeć ślady. Zabrali też truchła swoich ludzi.
- Czyli wiemy niewiele - Joresk zasępił się na moment - Ale też bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma. Możemy ruszyć na polanę, sprawdzić teren na zewnątrz, a potem ustalimy, jak wejść w jaskinię.
- Tak czy siak, prędzej czy później do jaskini musimy się udać - rzekł doktor
Grupa podążyła zatem za Laveną na polanę. W międzyczasie, Katerina nadal znajdowała ukryta w listowiu.

Czas mijał jednak, a muszkieterka - strzygąc uszami za najmniejszym dźwiękiem i wytężając wzrok za najbardziej nieuchwytnym detalem - nie mogła dostrzec niczego. Las, stanowiąc kontrast z wczorajszą wrzawą i dźwiękami bitwy, pozostawał cichy.

Paladyn Ragathiela, śledczy, kapłan Sarenrae, a także barbarzyńca i rudowłosa powrócili na pobojowisko.

Sidonius rozglądał się przez parę dłuższych momentów wokół. Oczywisty brak trupów orków nie był zbyt interesującym detalem, jednak jego oko wypatrzyło, że tam, gdzie trawa nie była nadpalona, widniały ślady ciągnięcia zwłok w stronę groty, do jej środka.

Katerina dołączyła do kompanów po krótkiej chwili, opuściwszy swoją kryjówkę w parę akrobatyczno-płynnych ruchów. Niewinny uśmiech zadrgał na ustach, gdy zerknęła na Lavenę, ale umarł zaraz, gdy omiotła spojrzeniem polanę po raz wtóry, teraz na bliską odległość. Rapier miała dawno dobyty i obracała go w dłoniach, jakby dla uspokojenia.
- Śmierdzi - zawyrokowała krótko.
- Trupy na pewno zaciągnęli do groty, być może w celu ewentualnej zombifikacji - rzekł doktor.
Khair popierał tę opinię.
- Najpewniej - przytaknął Joresk - Nikt o zdrowych zmysłach nie siedziałby w jednej jaskini ze zwłokami. Sprawdźmy najpierw tę chatkę, zanim wejdziemy w głąb.
— Mój ogień pali żywych i martwych jednako — stwierdziła beztrosko Da’naei. — Zresztą, mam też specjalny płomień zarezerwowany dla nieumarłych.
- Chyba zgodzimy się, że zdrowe zmysły nie są czymś czym charakteryzuje się Voz? - powiedział Sid. - A co do chatki, jestem za..
Joresk i Sidonius jako pierwsi zbadali drewnianą chatkę znajdującą się zaraz przed wejściem do groty. Weszli do środka i rozejrzeli się - pusto. Metalowa skrzynia, która była tu wcześniej, zniknęła, razem z półtorakiem i worami na prowiant. Na zakurzonej podłodze znajdowały się oczywiste ślady stóp, jakie pozostawili sami podróżnicy i orkowie podczas walki, jak i jeszcze przed nią.

Nie było tutaj jednak niczego, nawet po paru-parunastu minutach wysiłku, który poświęcono na przeszukanie. Murszejące belki były jedyną zawartością drewnianej chaty.

Znalazło się wszakże parę wyskrobanych na drewnie inicjałów, którzy zapewne zostawili kiedyś traperzy lub wojownicy stacjonujący tutaj podczas dawnych wojen. Teraz, kiedy mieli czas rozejrzeć się, stwierdzili, że w środku cuchnęło mieszanką sugerującą wilgoć, drewno i liście.

Katerina i Sidonius spędzili dłuższy czas, próbując znaleźć ślady wokół pogorzeliska. Tu i ówdzie śledczy i muszkieterka doszukali się paru oznak, wykazujących, że niedawni bywalcy tego miejsca w istocie opuszczali obóz, jednak nie zdawało się to świadczyć o niczym szczególnym - orkowie mogli po prostu polować albo wypuszczać się co pewien czas, żeby przepatrywać okolicę.

Lavena rzucała wykrycie magii, próbując odkryć, czy przypadkiem na miejscu nie było jakiegoś zaklęcia. Poza magicznymi aurami przedmiotów jej towarzyszy jednak, na polanie nie było niczego, co mogłoby świadczyć o obecności magii. Były tutaj pewne pozostałości jej własnej magii ognia z wczoraj i magii przywołania, którą posługiwała się nekromantka. Nie było to nic, o czym już by nie wiedziała.

Półelfka, będąc na progu jaskini, mogła obserwować przedsionek groty - miejsce, gdzie zobaczyli Voz po raz pierwszy. Było ono niemal całkowicie pogrążone w mroku, jako że był wczesny ranek. Widać było, że przedsionek był pusty. Ciężko jednak było powiedzieć, co było dalej w głębi - dwie odnogi, jedna na północy, druga zaś na południowym wschodzie jaskini odchodziły dalej, w całkowity mrok.

Sid podszedł do Laveny po przepatrywaniu bronić swoich. Podeszła i Katerina, łypiąc podejrzliwie w ziejącą zimnem i ciemnością grotę, unikając spojrzeniem miejsca gdzie doszło do spektakularnego nokautu z jej osobą w roli głównej. Westchnęła ciężko.
- To chyba zbyt nadmierny optymizm - głos przezornie ograniczyła do szeptu - by mieć nadzieję, że dodatkowe truchła dostarczyły nekromantce wystarczająco mięsa armatniego, by zaryzykowała starcie z demonem w głębinach, non?
— Krwawe Ostrza pozwoliłby jej na to? — zastanowiła się piromantka, po czym wzruszyła ramionami. — Nie wydaje mi się, by miała szansę z czarcim lordem. Nawet w obstawie z gnijących pomagierów.
- Dmiri zdaje się rządzić żelazną pięścią - muszkieterka powtórzyła gest wiedźmy. - Ale jak mówię, to nadmierny optymizm.
- Nie każdy z jej podwładnych z ochota ruszy do walki, ale ruszą wszyscy - stwierdził Khair. - Ale skoro my nie zgodziliśmy się pomóc Voz, to pewnie ona spróbuje zwyciężyć tego demona z tym, co ma pod ręką. Jeśli jest jej to konieczne do szczęścia, to nie będzie miała innego wyjścia.
- A my dobijemy zwycięzcę? - zapytał doktor.
— Kusząca perspektywa doktorku — powiedziała z perfidnym uśmiechem Lavena.
- Nadmierny. Optymizm - powtórzyła posępnie Katerina.
- Jak to się mówi? Nie oczekuj cudów, polegaj na nich - Sid pokazał zbyt duże kły w szerokim uśmiechu.
- Zdecydowanie wolę polegać na samej sobie, niż losowych zrządzeniach losu lub metafizycznych konceptach - ripostowała muszkieterka.
— Ja po prostu wiem, że przeznaczona mi jest wielkość — stwierdziła bez cienia wstydu czaromiotka. — Dlatego jestem optymistką.
Po krótkiej naradzie, śledczy zaoferował się, żeby wejść do środka.

Sidonius bardzo, bardzo ostrożnie wszedł do środka jaskini. Bezpośrednio przed tym, Lavena rzuciła na fragment jego płaszcza zaklęcie światła, które oświetliło mrok groty.

Okazało się… Że tutaj również nikogo nie było!

Za pierwszą komorą groty, czyli tam, gdzie zobaczyli Voz po raz pierwszy, znajdowały się jeszcze dwie kolejne.

Pierwsza była mniejsza i bardziej ciasna od przedsionka. Wokół pełno było białych, gęstych, grubych i wyjątkowo kleistych pajęczyn, które przywierały do skóry i pancerza, niby jakiś rodzaj spoiwa albo alchemicznego dekoktu. W rogu znajdowała się brudna kałuża.
Znajdował się tutaj także jakiś stary trup jakiegoś ohydnego, pająkowatego stwora, który równie dobrze mógł być egzoszkieletem pozostawionym przez niego. Stwór był całkiem spory - niemal tak samo wielki, jak dorosły człowiek.

Pomieszczenie obok nosiło na sobie oczywiste oznaki bytowania - to tutaj Voz musiała mieć wcześniej swój obóz.

Były tutaj zużyte pochodnie, wyrzucone ogarki świec, a także parę pustych skrzyń i rozklekotany stół na samym środku, który zapewne został przyniesiony wcześniej z drewnianej chaty na zewnątrz. Znalazło się też parę pustych, lnianych worów, które pewnie uprzednio zawierały prowiant.

Było to wszystko, co zostało po obozie nekromantki.

To tutaj, w grocie, gdzie znajdowały się pozostałości obozowiska, znajdował się pojedynczy tunel, który prowadził na wschód, jednak zaraz potem zakręcał na południe, łagodnie opadając w dół.
Doktor wrócił i opowiedział o wszystkim. Niektórym wydawało się, że w pewnym momencie opowieści ruda dandyska na chwilę nieco zbladła.
- Wygląda to tak, jakby ten optymizm nie był taki nadmierny - rzucił paladyn - ruszamy w głąb?
— Ale po co zaraz to ten pośpiech? — zachichotała niezręcznie wiśniowowłosa. Nie miała najmniejszej ochoty zbliżać się do miejsca, gdzie mogły czaić się ośmionogie, włochate szkaradztwa.
- Mmm... - Katerina niby przytaknęła, ale nadal ważyła wszystkie możliwe opcje. Zmarniała zupełnie, wokalizując tą najgorszą. - O ile nie użyli trupów w ramach waluty. Cuda handlu wymiennego docierają nawet w trzewia ziemi. Tylko tego by brakowało, układu bladej suczy z pomiotem piekielnym.
— Czyżby wrogowie starali się z całych sił mi sprostać? — jęknęła sardonicznie Lavena. — Ach, to byłoby strasznie smutne!
Bonheur parsknęła, zawijając rapierem.
- Idziemy - odparła na pytanie Joreska. - Nie ma co mitrężyć.
— Tak, tak ruszajcie — pokiwała głową czarownica. — A ja… e… będę pilnowała przejścia, w razie jakby miał ktoś jeszcze nadejść! — wypaliła, choć w głębi była pewna, że to daremne.
-Głowa do góry. Na pewno są łatwopalne.. - rzekł doktor.
— Co? Marzenia moich wrogów? — zdziwiła się uzdolniona magicznie dzierlatka. — Racja!
- Nie masz chyba zamiaru zostawać tu sama, prawda? - zapytał Joresk z uśmiechem.
— Co? Ja? Sama? Oczywiście, że nie… — odparła mu, odwracając twarz pokrytą kwaśnym uśmiechem.

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 26-10-2022 o 15:00.
Santorine jest offline