Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2022, 19:50   #131
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
W trakcie swojej kilkuletniej łotrowskiej kariery Lavena wielokrotnie zmuszona była pokazywać plecy swym wrogom, ale nie znaczyło w żadnym razie, że potrafiła godzić się z przegraną. W jej słowniku słowo „porażka” zarezerwowane było wyłącznie dla przeciwników. Dlatego też przez całą drogę mełła w duchu przekleństwa przeciw tym, którzy zmusili ją odwrotu.


A także towarzyszom, którzy dopuścili do tego, by musiała umykać przed zgrają jakichś nieudaczników w towarzystwie magicznej dyletantki. „Magia z książek? Meh, totalne bezguście i szmira. Prawdziwa moc płynie ze szlachetnej krwi i kształtowana jest czystą wolą!”.

Jedynie wspomnienie pożegnalnego, płomienistego spoliczkowania Voz poprawiało jej humor. Za każdym razem gdy wracała myślami do tej sceny, uśmiechała się do siebie tak szeroko, aż błyszczały jej śnieżnobiałe kły.


Zatrzymawszy się u stóp lasu, narcyzka wprost z końskiego grzbietu przyjrzała się widocznej ponad koronami drzew chmurze dymu unoszącej się znad miejsca, gdzie wywołała pożar. Ledwie chwilę później na jej oblicze wystąpił uśmiech zadowolenia. Nadzieja, że wszyscy tamtejsi durnie spłonęli, wydawała się płonna, aczkolwiek niezwykle dlań kusząca.
— Dziękuję uprzejmie za zwerbalizowanie tej błyskotliwej myśli. Teraz już wiemy, na czym stoimy — skomentowała życzenie śmierci wypowiedziane przez doktora w kierunku Voz.
Następnie pokręciła nosem, na to co powiedział paladyn.
— Ech, kto dał ciała, ten dał. Chłopcy zawsze lubią pchać się na przód i takie są efekty. Właściwie, po co ci tamta dzida, skoro masz miecz?
— Większy zasięg. Tak jak ty masz czary na tych, których nie ujmiesz swoim urokiem — odparował z uśmiechem Joresk.
— Zaklęcia mam na tych, których nie zamierzam ujmować mym nieodpartym urokiem, Kochasiu — poprawiła go czarownica.
Wysłuchawszy reszty dyskusji dziewczyna, przewróciła oczyma.
— Wasz zapał jest ujmujący, ale już wcześniej wam go nie brakowało — wyjaśniła kąśliwie. — Tym razem trzeba porzucić męską brawurę i sięgnąć po kobiecy spryt. Tak się składa, że mam w zanadrzu parę sztuczek, które pomogłyby unicestwić wiedźmę. Ale do tego potrzebuję was na nogach. Postarajcie się więc nie ginąć zbyt szybko, dobrze?
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 22-10-2022 o 18:22.
Alex Tyler jest offline  
Stary 21-10-2022, 10:24   #132
 
Slan's Avatar
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Doktor ukłonił się Lavennie.
- Osobiście zamierzam jeszcze pożyć i… być może dożyć do następnej epoki w dziejach świata, gdy opuścimy golarion i ruszymy przez wieczną noc ku odległym gwiazdom. Co do naszego przyjaciela Joreska, to w jego paladyńskiej naturze jest branie na siebie cierpienia innych, za co go wielce szanujemy. Panna Lavenna także wykazała się podobnym samopoświęceniem i przyjęła porcję strzał przeznaczoną dla nas wszystkich.
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline  
Stary 21-10-2022, 13:05   #133
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wug był poirytowany porażką. Wiedział jednak, że i takie rzeczy zdarzają się w życiu wojowników.

- Wleźliśmy za głęboko do jaskini. - podsumował ich główny błąd. - Nekromatka może mieć więcej szkieletów. Też będą lizać rany nim ruszą do jaskini i mogą się obawiać naszego powrotu. Wrócę do twierdzy po Venaka. Pib i Zarf to postrzeleni sojusznicy ale Venak musi wiedzieć komu służy. Nawet jeśli chwilowo przebywa z nimi. Mieli go uczyć a chcą położyć na nim łapę. Charau-ka dobrze walczą na dystans. W bezpośrednim starciu będzie mało użyteczny ale ma sporo broni po towarzyszach będzie miał czym miotać. Co do nowego starcia zaczają się na nas ponownie. Raczej oczywiste, że wrócimy. Awanturnicy tacy jak my rzadko odpuszczają tu chodzi o renomę. Z tego samego powodu Dmiri nie zdradzi Voz. Mi tam Voz w twierdzy z jakąś triadą kupiecką by nadmiernie nie przeszkadzała ale wiem, że nekromanci nie są godni zaufania ani zbyt popularni. Musi zdechnąć to zdechnie - wzruszył ramionami. - Chcecie się próbować podkraść? Wszyscy nie damy rady można kogoś wysłać na szpicy żeby zobaczył pozycje przeciwnika czy się na nas czają czy nie, żeby nie wleźć w pułapkę po raz kolejny. To niestety ryzyko szpica jest odcięta i po wykryciu będą problemy. Mi obojętne możemy ich też wziąć jednym szybkim uderzeniem i zaryzykować.
 
Icarius jest offline  
Stary 21-10-2022, 17:42   #134
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Po krótkim deliberowaniu, postanowiono rozbić obóz opodal. Jak się nieoczekiwanie okazało - to Khair okazał się być najbardziej wprawionym w przetrwaniu w dziczy awanturnikiem, który z wyjątkową wprawą pokazał reszcie, w jaki sposób można rozbić obóz. Nie było to bowiem takim łatwym zadaniem - żaden z członków drużyny nie miał namiotu, pozostawało więc zdać się na klecenie szałasów, znajdowanie dogodnych miejsc i kamuflowanie się w dziczy. Kapłanowi Sarenrae pomagali Wug i Katerina, którzy, choć nie prześcigali doświadczonego wysłannika bogini w tej wiedzy, swoje na szlaku przeżyli.

Minęła mniej więcej godzina, kiedy udało się znaleźć i oporządzić zagajnik w taki sposób, aby postój był bezpieczny.

Khair: Survival, krytyczny sukces - 29. Wug i Kat: 16, 17. Sukces.



~

Katerina, gładząc grzywę najętego konia, wybuchła śmiechem po raz wtóry słysząc, jak Doktor w jednym oddechu wyrzucił z siebie słowa “Lavena” i “samopoświęcenie” bez choćby cienia kpiny w głosie. Głowę obróciła tak prędko w stronę czarownicy, że cudem było to, że nic sobie nie naciągnęła w karku.
- Zaiste, Lavena Da’naei jest nie tylko ikoną stylu, ale też awatarem cnót wszelakich, z których samopoświęcenie i charytatywność to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Istna czempionka wartości i ideałów tego śmiesznego bożka z łbem ogara - zadeklamowała przesadnie, uderzając dłonią o dłoń w kpiarskim, powolnym aplauzie.
— Nie wiem nic o żadnym bożku, ale poza tym, to żadnych kłamstw nie stwierdzono — odcięła się błyskawicznie czaromiotka, szczerząc z perfidną dumą śnieżnobiałe zęby.

~


Miejsce na obóz było... adekwatne, biorąc pod uwagę okoliczności. Katerina co prawda nawykła już do miejskich wygód i luksusów, lecz dawne życie dzikiego dachowca nie odeszło zupełnie w niepamięć, prędko wysuwając się na pierwszy plan wraz z całym inwentarzem zapamiętanych nauk i nabytych trików surwiwalowych. Podstawy rozbijania obozu w głuszy wracały nader mgliście i mozolnie, szczęśliwie jednak - i zaskakująco - Sarenita okazał się być wprawny w tymże działaniu, choć do egzotycznie piaskowych domen Kwiatu Jutrzenki było nader daleko.

Gdy już obóz został w pełni rozbity, Bonheur pozwoliła sobie na chwilę podziwiania rękodzieła, z dłońmi na biodrach lustrując po raz ostatni prowizoryczne baldachimy, gałęziowo-liściaste szałasy i wydzielone miejsca do spania. Za plecami już rozpoczęto magiczne rekonwalescencje, muszkieterka kiwnęła głową z aprobatą sama do siebie i, przycupnąwszy na przytarganym z nieopodal pniaku, zaczęła raczyć się wydobytą z plecaka racją podróżną, czekając na swoją kolej. Obóz przeszedł wkrótce w leniwe piknikowanie w otoczeniu natury i można byłoby cały popas uznać za przyjemny, gdyby nie odległe niebezpieczeństwo kładące się cieniem niepokoju i pamięć o odwrocie, dalej rozlewająca się goryczą w ustach.

Katerina w końcu powstała ze swojego miejsca, przeciągając się wpierw z jękiem rozkoszy i spojrzała po towarzyszach. Dotąd tylko zerkała w jej stronę, ale teraz już jasne spojrzenie osiadło całym ciężarem na Lavenie.
- Panowie wybaczą, ale udam się na stronę. Nieopodal słyszałam chyba jakiś strumyk i rezerwuję sobie prawo pierwszeństwa. Kobiece sprawy, rozumiecie - retoryczne wybiegi nie pozostawiały miejsca na reakcję, Bonheur przemawiała prędko. - Panno Da’naei, czy udzieli mi pani zaszczytu swojego towarzystwa? Ten przywilej naprawdę ukoiłby mego ducha, dalej niespokojnego po otarciu się o Grobowisko Pharasmy.
Coś błysnęło w katerinowym spojrzeniu przy tejże petycji.
— Ależ oczywiście, moja droga! — odparła z teatralną układnością półelfka. — Nie godzi się ostawić cię samej po tym jak prawie pochłonął cię nurt Rzeki Dusz! Zwłaszcza że przy okazji ucieszę me oczy widokiem, o którym marzy niejeden mężczyzna…
Zawiesiła wymownie głos, po czym w porozumiewawczym stylu puściła do Galtanki oko.


~


Strumyk okazał się być ledwie akceptowalnym ciekiem, a i taka definicja była mocno przesadzona. Katerina jednak, wbrew swoim słowom, zignorowała wodę zupełnie, sadowiąc się zamiast tego na głazie. Chustkę, wydobytą zza pasa, rozłożyła starannie i wygładziła szybkimi ruchami. Odczekała, aż Lavena znajdzie sobie miejsce i zaczęła mówić, w międzyczasie wyciągając z upiętych włosów wsuwki, trzymające fryzurę z dala od twarzy, starannie układając je na lnianym materiale. Skromna elegancja stopniowo ustępowała miejsca prostocie, gdy kasztanowe kosmyki zaczęły opadać na ramiona.
- Moja droga, czy pamiętasz “Marynowane Ucho”? - Choć były same, Katerina przezornie sięgnęła po melodyjne nuty elfickiego. - Lokal bez standardów, gospodyni na bakier z podstawami gościnności, tunel w piwnicy. To ostatnie to jedyna rzecz, która rekompensuje wszystkie braki tegoż miejsca. Zwłaszcza że, jak mniemam, wylot w krypcie jest zaledwie paręnaście kroków od Kręgu Alsety i magicznych portali w dalekie, egzotyczne strony. Zaiste, kąsek niegodzien grubiaństwa, które gospodaruje w “Uchu”.
Katerina westchnęła teatralnie, machnięciem dłoni ucinając ten ambitniejszy tok rozumowania. Krok po kroku, ziarnko do ziarnka, cierpliwość popłacała.
- Jestem pewna, że przy powrocie do Rozgórza nasz kochany rycerz będzie czuł się zobowiązany poinformować odpowiednie służby o istnieniu tegoż tunelu - westchnęła po raz kolejny, tym razem nieco szczerzej. - Na naszą korzyść jest fakt, że Gardiana nie będzie miała realnej możliwości jego zawalenia bez ryzykowania naruszenia lokalnej geologii. Zapewne mordownia zostanie przejęta przez miasto, by trzymać pieczę nad tunelem. Tutaj, rzecz oczywista, tenże obowiązek możemy wziąć na siebie. Zasłużonym protektorom Rozgórza nie lza odmówić, nieprawdaż?
Muszkieterka skończyła rozplątywać włosy. Z cieniem konspiracyjnego uśmiechu nachyliła się w stronę Laveny.
- Jakby nie było, obecni właściciele gospodarują na pożyczonym czasie. Jak na razie o tunelu wiemy my i oni. Jako uczynne obywatelki powinniśmy chyba uświadomić tych dobrych ludzi, non? Oczywiście w charakterze zauszniczek Gardiany i Rady. W takich sytuacjach przedsiębiorcy i ludzie interesu są nader skłonni wysupływać złocisze z kieszeni, w ramach... “dotacji”.
Eufemizm wycyzelowała powoli i dokładnie, obłożyła emfazą.
- Żal byłoby przepuścić taką okazję, czyż nie, moja droga?
Lavena uśmiechnęła się tajemniczo. Bonheur nie mogła mieć pojęcia, że rozmawia z kobietą, która zaczynając jako sierota z lasu bez grosza przy duszy, dzięki przemytowi przeszła drogę od rynsztoka do salonów taldańskich elit. I że podobny pomysł świtał w głowie czarownicy, odkąd tylko ujrzała przejście do piwniczki „Marynowanego Ucha”.
— Zaiste kochana — przyznała towarzyszce. — Jednak każdy tunel ma dwa końce. Trzeba by wtajemniczyć orka... Przynajmniej częściowo.

- Jak najbardziej - przytaknęła muszkieterka. - Gdy już odkopiemy Krąg. Jestem pewna, że z kochanymi Kamyczkami będziemy w stanie dojść do korzystnego dla nas porozumienia, wszak z takiego układu i oni będą czerpać profity. Naszemu orczemu przyjacielowi nie można odmówić ambicji, jaką przejawił nie tak dawno temu, więc jeśli odpowiednio ubierzemy naszą propozycję i obwiążemy ją złotą wstążką, nie powinien nam odmówić. A i w plemieniu, choć prymitywne, nie brakuje zapewne oportunistów. Gdybyśmy jednak napotkały ich opór, cóż...
Zawiesiła na chwilę głos, dla efektu.
- Taldor, Galt - machnęła dłonią między czarownicą i samą sobą znacząco. - Pałacowe przewroty są w naszej krwi, moja droga. Plemienne? Brzmi jak przyjemny sposób na spędzenie popołudnia. Ale!, nie dzielmy skóry na...
Ugryzła się na chwilę w język, mimowolnie uśmiechając pod nosem.
- ...niedźwiedziu. Wybacz ten frazes - zaśmiała się, rozkładając ręce. - Tuszę więc, że mogę liczyć na twoje towarzystwo przy powrocie do “Marynowanego Ucha”? Dotacja nie zbierze się sama…
— Ależ nie śmiałabym żywić urazy z powodu tak błahego lapsusu! — taldańska galantka delikatnie zachichotała i machnęła nonszalancko urękawiczoną dłonią, jakby zbywała rzekomy problem. — Zwłaszcza ze strony nieszczęśniczki, która jeszcze niedawno zaliczyła najszybszy pocałunek z ziemią w historii Avistanu.
Po tym nieco uszczypliwym wyjaśnieniu dziewczyna odchrząknęła wytwornie, niczym wytrawna dworska oratorka, przechodząc do meritum.
— Twoje spojrzenie na sprawę i perspektywy, które snujesz, bliskie są moim… — zawiesiła głos, celowo dodając swej wypowiedzi szczyptę niepewności. — Toteż nie dostrzegam przeciwwskazań ku zawiązaniu pomyślnej współpracy. Zorganizowanie odpowiedniej siatki usługodawców i zapewnienie odpowiedniej przepustowości naszego sekretnego szlaku zajmie trochę czasu. Na szczęście doskonale się na tym znam. I zapewniam, że to niezwykle lukratywny interes.
Półelfka rozplotła smukłe nogi i podniosła się ze służącego jej za siedzisko kamienia, na którym wcześniej rozłożyła chusteczkę.
— Jednak to dopiero w dalszej perspektywie — dodała, rozciągając szyję. — Na razie możemy zebrać, jak to elegancko ujęłaś, „dotacje”.
Jej wzrok utkwił w skromnym strumieniu. Drobne zmarszczki przesuwały się niespiesznie po jego zwierciadlanej tafli.
— Katerino, wiesz, co jest najlepsze w wodzie? — niespodziewanie rzuciła filozoficzną dygresją.
- Nie od razu Opparę zbudowano - Bonheur przytaknęła czarownicy, zwijając chusteczkę na której składowała wsuwki i wsunęła skromny pakunek do kieszeni. Również wstała ze swojego miejsca, podążając za spojrzeniem rudowłosej. Brwi drgnęły w zaskoczeniu na nagłe pytanie o czymś zupełnie innym. Muszkieterka respons ważyła tylko przez chwilę. - Jeśli odpowiedź w jakikolwiek sposób odnosi się do tego wyświechtanego powiedzenia o kroplach i skałach, lojalnie uprzedzam, że stracę do ciebie cały nabyty szacunek.
— Chyba nie masz mnie za kogoś takiego, moja droga? — zapytała na wdechu Da’naei z ewidentnie żartobliwym i iście teatralnym oburzeniem dotykając swej piersi. — Jestem pragmatyczną realistką, której obca jest pasywność. Miałkie rozważania zostawiam filozofom, nieudacznikom, którzy wolą siedzieć bezczynnie i rozprawiać bełkotliwie o istocie rzeczy. Ja wolę ją pochwycić, miast raczyć się mglistym wyobrażeniem o niej. Poetyckość zaś zostawiam swoim adoratorom.
Młódka postąpiła kilka kroków, zatrzymując się na skraju strumienia.
— Odpowiedź brzmi… — zerknęła w krystalicznie czystą taflę, mierząc się ze swoim zwierciadlanym wzrokiem. — MOJE odbicie!
Stwierdzenie to skwitowała zarozumiałym uśmiechem. Katerina wybuchła salwą szczerego śmiechu.
- Ależ oczywiście - stwierdziła, kręcać rozbawiona głową. - Powinnyśmy jednak wrócić do naszych drogich kompanów, zanim Joresk znowu znajdzie coś ostrego, na co mógłby się nadziać.
— Rzeczywiście, czasami wręcz ciężko go upilnować — westchnęła wiśniowowłosa.
Wbrew swoim słowom jednak, Bonheur nie ruszyła się z miejsca, otwarcie taksując czarownicę od czubka rudej głowy, do czubków jej eleganckich butów. Dziwny uśmiech zakwitł na jej ustach.
- Jakbym patrzyła w krzywe zwierciadło - oznajmiła tajemniczo.
— Bez obrazy moja droga — grzecznie upomniała ją magicznie uzdolniona towarzyszka. — Ale nie schlebiasz sobie zbytnio? W końcu perfekcji nie da się skopiować.
Choć jej ton wydawał się żartobliwy, raczej nie ulegało wątpliwości, że dokładnie tak myślała.
- Bez obaw, moja droga, nie zamierzam robić ci konkurencji - Katerina zadeklamowała w odpowiedzi, z udawaną wyniosłością i zadzierając nosa, odrzucając włosy z prawego ramienia. - Jestem zbyt zajęta szlifowaniem własnej perfekcji.
Kąciki ust zadrgały jednak, zdradzając rozbawienie Bonheur. Muszkieterka zerknęła w kierunku obozowiska, a następnie znacząco na ziemię pod ich stopami, gdzie obie kobiety trwały uparcie, mimo słów o powrocie do towarzyszy. Nie mogła sobie odmówić jeszcze jednej - ostatniej na osobności - krotochwili.
- Laveno, jeśli grasz na zwłokę w oczekiwaniu aż ruszę pierwsza, abyś mogła podziwiać moje piękne plecy, to powinnaś wiedzieć, że cenię sobie bezpośredniość - Katerina puściła
półelfce oko. - Wystarczy tylko powiedzieć, moja droga!
— Bynajmniej — odparła szybko piromantka. — Plecy zmuszone dźwigać tak wielki umysł stanowią raczej godny pożałowania widok.
Uśmiechnęła się szeroko i kurtuazyjnym gestem wskazała drogę towarzyszce.
— Możesz przeto ruszać bez obaw.
Katerina wyjątkowo nie ripostowała, a tylko ruszyła się ze swojego miejsca z szerokim uśmiechem rozbawienia, splatając dłonie za plecami. Kolejne kroki stawiała uważnie i strategicznie, nie spuszczając oczu z Laveny i upewniając się, że pozostaje całkowicie zwrócona doń przodem. Muszkieterka zaczęła wycofywać się w stronę obozu.
- Nie chciałabym podrażnić twojego poczucia estetyki - rzuciła niewinnym tonem, gwoli wyjaśnienia.
— Schlebia mi to, ale mogłaś o tym pomyśleć, zanim założyłaś na siebie to okropieństwo — zareplikowała ruda czarownica. — Wygląda, jakby zaprojektowano je w Królestwie Mamucich Władców.

- Staram się wprowadzić trochę kosmopolityzmu w te dzikie, isgerskie strony. Nie tylko w bojach lubię trzymać się w awangardzie - Katerina okręciła się powoli w miejscu z rozłożonymi rękami, dając Lavenie okazję do dokładnego obejrzenia jej roboczego stroju w głęboko-ciemnych niebieskich barwach.
Podczas tej prezentacji na twarzy szmaragdowookiej zawitał przelotny uśmiech.
— Wiesz, mam trzy zasady... Swoim strojem łamiesz co najmniej dwie z nich — stwierdziła uszczypliwie.
Po chwili dodała jednak bardziej przyjaznym tonem.
— Uważam zarazem, że darzenie uznaniem swoich indywidualnych uzdolnień jest godnym podziwu atrybutem. Cenię też umiejętność formułowania celnej repliki, czy bon motu. Oświadczam przeto, że do tej pory zyskałaś z mej strony coś na kształt cienia estymy. Ten błogosławiony stan potrwa do momentu, gdy popełnisz fatalne faux-pas, lub gdy zwyczajnie wejdziesz mi w drogę… Ekhem. Teraz możesz się radować.
- Radość jak przy gilotynie - odparła muszkieterka lekkim tonem, imitując przepicie do czarownicy nieistniejącym kielichem w geście aprobaty, ale zaraz twarz jej spochmurniała. Wyblakłe plamy na skórze pancerza, pamiątka po kwasowym pocisku nekromantki, zwarzyły jej humor. Zazgrzytała zębami. - Wracajmy. Mam zemstę do uknucia.
Obróciła się na pięcie, wyjątkowo dając za wygraną i oddając zaszczyt ostatniego słowa towarzyszce.
— Masz na myśli swojego krawca? — rzuciła złośliwie Lavena w stronę oddalającej się towarzyszki.
Odpowiedział jej tylko śmiech muszkieterki i machnięcie dłonią.


~

Popas minął bez przygód. Choć słońce prażyło niemiłosiernie, korony drzew zapewniały osłonę, a powiew górskiego wiatru umilał postój. I odpędzał niedawne, złe wspomnienia.

Zagajnik, w którym popasali, znajdował się jakąś staję od traktu - trudno było powiedzieć, że ktokolwiek mógł jeszcze przejeżdżać z dawna już opuszczoną drogą do polany i strażnic w niej, już spalonych i zapewne zwęglonych, jednak ostrożności nigdy nie było dość. Tu drzewa i wysoka trawa zapewniały osłonę przed słońcem, a także - jeśli miałoby do tego dojść - nieproszonymi oczami, które być może szukały ich jeszcze w okolicy.

Godziny mijały, jednak nikt nie nadchodził. Paladyn i czarownica zajęli się opatrzeniem ran swoich i towarzyszy, a kiedy te już zostały wyleczone, pozostał odpoczynek, dzięki któremu rudowłosa magini i kapłan Sarenrae mogli z powrotem odzyskać swoje zaklęcia, których większość została utracona podczas potyczki.

Wug, kiedy tylko wyleczył się ze swoich poważnych ran za sprawą swoich towarzyszy, udał się z powrotem w stronę Czarciego Wzgórza, aby znaleźć Jednookiego. Venak chętnie został zluzowany ze swojej warty na rzecz orka, a Pib i Zarf nie oponowali, by ten przyłączył się do drużyny. W ten sposób, Wug, w towarzystwie Jednookiego, wrócił do obozu. Jednooki nie potrafił co prawda porozumiewać się składnym językiem, jednak parę słów - “chodź”, “zabij”, “pilnuj”, “uciekaj” i parę innych, prostych - poznał.

Małpolud orkowi zaprezentował też znalezisko, które wyciągnął ze starej zbrojowni w twierdzy: był to pęk noży do rzucania i parę toporków, które chyba były jego ulubioną bronią.

Po minięciu pierwszych paru godzin, zdecydowano się powrócić do Ścieżki Strażnika o świcie nazajutrz. Czekał ich nocleg pod gołym niebem, jednak, na szczęście, pogoda dopisywała.



~

Kiedy tylko krótka i upalna noc skończyła się, nastał świt. Szaruga poranka i chmury nadciągające ze wschodu zwiastowały nadchodzące deszcze - do tego jednak pozostało bardzo, bardzo dużo czasu.

Znając już drogę i orientując się mniej więcej, w jakiej odległości znajdowała się feralna fortyfikacja, w której niemal stracili życie, podróżnicy podeszli do Ścieżki Strażnika znacznie ostrożniej. Kiedy tylko znaleźli się w dystansie jednej stai od polany, konie zostawili opodal.

Byli teraz w borze. Od Ścieżki Strażnika dzieliło ich jakieś pięć, może dziesięć minut marszu.

Las był tak samo cichy, jak poprzednio.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 26-10-2022 o 15:02.
Santorine jest offline  
Stary 23-10-2022, 11:22   #135
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Wiśniowowłosa uśmiechnęła się pod nosem po usłyszeniu wypowiedzi śledczego. „Głupiec myśli, że naraziłabym swe zdrowie na szwank dla któregokolwiek z nich... Nie wystawiłabym się nawet na drobne skaleczenie! Moje własne myśli, moje własne buty i moje własne CIAŁO! Tylko to ma dla mnie znaczenie!”.
— Zaiste, wymaga wielkiej siły charakteru, by dokonać takiej ofiary — przemówiła z emfazą, odpowiadając mężczyźnie dwornym ukłonem. — Ale dla tak zacnych kompanów tego rodzaju poświęcenie to żaden wysiłek.
„Ha! Zrobiłam to tylko dlatego, że tamte bezczelne orangutany rozsierdziły mnie swoją impertynencją!”.


Podczas postoju w „barbarzyńskich warunkach” Lavena łaskawie udostępniła swych leczniczych mocy, by doprowadzić drużynę do zdrowia. Zajęła się też plamami z posoki powstałymi na jej przyodziewku, jak zwykle do czyszczenia stosując sztuczkę kuglarstwa. W trakcie tych zabiegów z niezadowoleniem stwierdziła, że będzie musiała kupić sobie nowy strój. Do zasklepienia dziur powstałych przez awanturnicze eskapady trzeba było pomocy nader wprawnego krawca, albo silniejszego zaklęcia, którego opracowywaniem w najbliższym czasie nie miała zamiaru zawracać sobie głowy. Niestety wrodzy jej troglodyci i zwierzęta nie mieli krzty poszanowania dla szlachetnego kroju. „Następny musi być jeszcze bardziej zjawiskowy i przykuwający wzrok!” pomyślała, momentalnie zapominając o stracie.


Noc pod gołym niebem nie była dla rozpieszczonej półelfki zbyt komfortowa. Miała jednak swoje sposoby, by wyglądać zawsze korzystnie.


Wbrew warunkom tymczasowego bytowania humor też zdawał się jej dopisywać. Pochyliła się na moment, by pochwycić wyrastający z ziemi niebieski kwiat. Następnie przymknęła delikatnie powieki i wciągnęła w nozdrza jego delikatny aromat. Na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Moment później zacisnęła mocniej palce na jego łodydze, co niespodziewanie wywołało krzesanie magicznych iskier i pojawienie się malutkich języczków ognia. Roślina momentalnie spłonęła w jej dłoni na popiół.

Świt miał zwiastować rychłe zniszczenie jej wrogów.
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 25-10-2022, 16:03   #136
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Po krótkiej i upalnej nocy nastał blady świt. Szaruga poranka i chmury nadciągające ze wschodu zwiastowały nadchodzące deszcze - do tego jednak pozostało bardzo, bardzo dużo czasu.

Znając już drogę i orientując się mniej więcej, w jakiej odległości znajdowała się feralna fortyfikacja, w której niemal stracili życie, podróżnicy podeszli do Ścieżki Strażnika znacznie ostrożniej. Kiedy tylko znaleźli się w dystansie jednej stai od polany, konie zostawili opodal.

Byli teraz w borze. Od Ścieżki Strażnika dzieliło ich jakieś pięć, może dziesięć minut marszu.

Las był tak samo cichy, jak poprzednio.
- Ktoś reflektuje na zwiad? - rzucił paladyn - Ja raczej się nie nadaję - stuknął knykciami o swój pancerz - No chyba że mam odwrócić uwagę, kiedy wy się przekradniecie.
- Ty już się lepiej nie wyrywaj przed szereg, Joresku - parsknęła dobrodusznie Katerina, z dłonią nonszalancko położoną na głowni rapiera, sondując spojrzeniem leśny baldachim. - Wszak do trzech razy sztuka, jeśli wierzyć maksymie. Hm...
Czy w kłujących oczy zielenią koronach muszkieterka znalazła to, czego szukała - któż by wiedział. Jasne spojrzenie wróciło do bardziej przyziemnych obiektów, taksując towarzyszy. Bonheur zmąciła runo pod stopami czubkiem buta, stukając oń rytmicznie.
- Musowo rozpoznanie w pierwszej kolejności - zawyrokowała. - W ciemno już próbowaliśmy i nie wyszło. Mogę ja. Gdyby wypatrzyły mnie te orcze czy hobgoblińskie ślepia, nie przywłaszczę całej glorii i chwały dla siebie, wrócę do was tout suite. Honor muszkieterki.
Kobieta kpiarskim gestem uniosła dłoń jak do przysięgi.
- Jestem przekonany, że wrócisz. - Khair uśmiechnął się lekko. - I mam nadzieję, że cało i zdrowo, nawet jeśli ze stadkiem oczu za plecami... i wpatrujących się w..... te plecy.
- Łamacza lepsze - Katerina ripostowała krótko, z cieniem uśmiechu na ustach, naciągając na dłonie eleganckie rękawiczki.
— Pójdę z tobą — powiedziała obserwująca okolicę Lavena. — Nie ma szans, że mnie zobaczą. I jaka szkoda…
Muszkieterka tylko kiwnęła głową na słowa czarownicy, przetaczając po raz ostatni spojrzeniem po reszcie, czy aby ktoś jeszcze nie miał ochoty na podchody.
- Skoro tak, to ruszamy. Jakbyśmy nie wróciły za... Hm... - Zamyśliła się na chwilę, stukając palcem o wargi. - Dajcie nam ze dwa kwadranse. Jeśli do tego czasu nie wrócimy, będziemy zapewne w potrzebie rycerzy na białych rumakach. A jeśli usłyszycie z oddali idealnie intonową galtańską przyśpiewkę “Frère Jacques”, to znaczy że zrobiło się gorąco, więc przybywajcie w pełnym galopie, z rozwianymi włosami i bronią w garści.
Lavena i Katerina odłączyły się od reszty grupy, swoich towarzyszy pozostawiając za sobą. Szły wolno, przystając co pewien czas, aby nasłuchiwać i wypatrywać niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwo - jeśli gdzieś miało w istocie być - nie zostało dostrzeżone. Może go nie było?

Kiedy minęło dobre paręnaście minut, dotarły na miejsce.

Katerina wspięła się na jedno z drzew opodal. Od czasu, kiedy centralna strażnica spłonęła, polana była widoczna, jak na dłoni.

Szczątki lekko dymiącej jeszcze strażnicy leżały na czarno-brązowej plamie wypalonej trawy. Drzewa, osmalone i czarne, acz nie spalone całkowicie, stały, pokryte sadzą i resztkami rusztowania, które wczoraj było platformami wieży strażniczej.

Południowa i północna strażnica stały jednak puste - nie było tutaj nikogo i niczego.
Zwłoki orków także zniknęły. Miejsce - poza zwęglonymi resztkami drewna na środku - wyglądało na tak samo opuszczone, jak dekady temu.

Muszkieterka obserwowała polanę przez jakiś czas. Minuty mijały - nic się nie działo.

Wejście do groty także stało puste. Można było się spodziewać jakichś strażników lub czujek, jednak… Nie było tutaj nikogo.

Skryta na wysokości Katerina, w koronnym listowiu, lustrowała polankę, strażnice, chatkę i grotę z sumienną uwagą, ale efekty były... W sumie nie były. Pusto, głucho, cicho. ”Za cicho,” przemknęło jej przez myśl. Poprawiła nieco uchwyt na chropowatym konarze i, balansując jak tylko była akrobatka potrafiła, zjechała spojrzeniem w dół, w stronę Laveny. Z licem nadal pomarszczonym miksem paranoi i niepokoju, pokręciła powoli głową i przyłożyła palec wolnej ręki do ust. Komunikacja, przynajmniej chwilowo, musiała ograniczyć się do języka migowego i gestów. Rzecz oczywista, że - w iście bonheurowym stylu - “rozmowa” miała być przerysowana niczym w pantomimie.

Muszkieterka po raz drugi pokręciła głową, wskazując polanę i przysłaniając oczy dłonią, zjeżdżając po chwili nieco niżej i zatykając nozdrza. Uderzenie serca później uniosła wzrok, dźgając palcem w stronę Laveny i kierunku z którego przyszli, zamaszystym gestem okręcając nadgarstek, by wreszcie zakończyć serię tychże ruchów ostatnim sztychem w dół, gdzie korzenie drzewa wybrzuszały miejscami runo. Wreszcie wskazała samą siebie, dźgając się w pierś, gałąź na której siedziała, swoje oczy i na samym końcu polankę. Gestykulację zakończyła z kciukiem ku górze i brwiami uniesionymi w pytającym geście. Półelfka w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Katerina zamrugała raz i drugi, uspokajając drżącą powiekę i, powtórzywszy gest towarzyszki, obróciła się po raz kolejny na gałęzi, tym razem przechodząc z kucania w pozycję siedzącą, opierając się plecami o konar. Iskrzące spojrzenie wbiła z uporem godnym lepszej sprawy w polankę. Czaromiotka przywołała mały płomień do swojej dłoni, następnie spojrzała na towarzyszkę, na drzewo i uśmiechnęła się łobuzersko. Po pełnej napięcia chwili jednak odwołała zaklęcie i zaśmiała się bezgłośnie. Potem machnęła na muszkieterkę ręką i udała się z powrotem do reszty drużyny. Uśmiech ociekający samozadowoleniem wykwitł na twarzy Kateriny, gdy odprowadzała ją spojrzeniem.

Tak też się stało. Katerina, ukryta w koronie drzewa, stała na warcie, podczas gdy rudowłosa czarownica powróciła do pozostałych.

Lavena bez przeszkód dotarła do reszty opodal. Po drodze kopnęła mały kamyk i zarzuciła beztrosko włosami.
— Nikogo tam nie ma — stwierdziła beznamiętnie, rozkładając ramiona. — Galtanka wlazła na drzewo i udaje charau-ka. Widocznie zamierza ich dalej wypatrywać. Co teraz?
- Albo odeszli, albo zadekowali się w jaskini, żeby mieć lepszą pozycję obronną - skonstatował paladyn - Widziałyście jakieś ślady prowadzące na trakt?
— Nie — odparła szmaragdowooka. — Choć ogień mógł zatrzeć ślady. Zabrali też truchła swoich ludzi.
- Czyli wiemy niewiele - Joresk zasępił się na moment - Ale też bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma. Możemy ruszyć na polanę, sprawdzić teren na zewnątrz, a potem ustalimy, jak wejść w jaskinię.
- Tak czy siak, prędzej czy później do jaskini musimy się udać - rzekł doktor
Grupa podążyła zatem za Laveną na polanę. W międzyczasie, Katerina nadal znajdowała ukryta w listowiu.

Czas mijał jednak, a muszkieterka - strzygąc uszami za najmniejszym dźwiękiem i wytężając wzrok za najbardziej nieuchwytnym detalem - nie mogła dostrzec niczego. Las, stanowiąc kontrast z wczorajszą wrzawą i dźwiękami bitwy, pozostawał cichy.

Paladyn Ragathiela, śledczy, kapłan Sarenrae, a także barbarzyńca i rudowłosa powrócili na pobojowisko.

Sidonius rozglądał się przez parę dłuższych momentów wokół. Oczywisty brak trupów orków nie był zbyt interesującym detalem, jednak jego oko wypatrzyło, że tam, gdzie trawa nie była nadpalona, widniały ślady ciągnięcia zwłok w stronę groty, do jej środka.

Katerina dołączyła do kompanów po krótkiej chwili, opuściwszy swoją kryjówkę w parę akrobatyczno-płynnych ruchów. Niewinny uśmiech zadrgał na ustach, gdy zerknęła na Lavenę, ale umarł zaraz, gdy omiotła spojrzeniem polanę po raz wtóry, teraz na bliską odległość. Rapier miała dawno dobyty i obracała go w dłoniach, jakby dla uspokojenia.
- Śmierdzi - zawyrokowała krótko.
- Trupy na pewno zaciągnęli do groty, być może w celu ewentualnej zombifikacji - rzekł doktor.
Khair popierał tę opinię.
- Najpewniej - przytaknął Joresk - Nikt o zdrowych zmysłach nie siedziałby w jednej jaskini ze zwłokami. Sprawdźmy najpierw tę chatkę, zanim wejdziemy w głąb.
— Mój ogień pali żywych i martwych jednako — stwierdziła beztrosko Da’naei. — Zresztą, mam też specjalny płomień zarezerwowany dla nieumarłych.
- Chyba zgodzimy się, że zdrowe zmysły nie są czymś czym charakteryzuje się Voz? - powiedział Sid. - A co do chatki, jestem za..
Joresk i Sidonius jako pierwsi zbadali drewnianą chatkę znajdującą się zaraz przed wejściem do groty. Weszli do środka i rozejrzeli się - pusto. Metalowa skrzynia, która była tu wcześniej, zniknęła, razem z półtorakiem i worami na prowiant. Na zakurzonej podłodze znajdowały się oczywiste ślady stóp, jakie pozostawili sami podróżnicy i orkowie podczas walki, jak i jeszcze przed nią.

Nie było tutaj jednak niczego, nawet po paru-parunastu minutach wysiłku, który poświęcono na przeszukanie. Murszejące belki były jedyną zawartością drewnianej chaty.

Znalazło się wszakże parę wyskrobanych na drewnie inicjałów, którzy zapewne zostawili kiedyś traperzy lub wojownicy stacjonujący tutaj podczas dawnych wojen. Teraz, kiedy mieli czas rozejrzeć się, stwierdzili, że w środku cuchnęło mieszanką sugerującą wilgoć, drewno i liście.

Katerina i Sidonius spędzili dłuższy czas, próbując znaleźć ślady wokół pogorzeliska. Tu i ówdzie śledczy i muszkieterka doszukali się paru oznak, wykazujących, że niedawni bywalcy tego miejsca w istocie opuszczali obóz, jednak nie zdawało się to świadczyć o niczym szczególnym - orkowie mogli po prostu polować albo wypuszczać się co pewien czas, żeby przepatrywać okolicę.

Lavena rzucała wykrycie magii, próbując odkryć, czy przypadkiem na miejscu nie było jakiegoś zaklęcia. Poza magicznymi aurami przedmiotów jej towarzyszy jednak, na polanie nie było niczego, co mogłoby świadczyć o obecności magii. Były tutaj pewne pozostałości jej własnej magii ognia z wczoraj i magii przywołania, którą posługiwała się nekromantka. Nie było to nic, o czym już by nie wiedziała.

Półelfka, będąc na progu jaskini, mogła obserwować przedsionek groty - miejsce, gdzie zobaczyli Voz po raz pierwszy. Było ono niemal całkowicie pogrążone w mroku, jako że był wczesny ranek. Widać było, że przedsionek był pusty. Ciężko jednak było powiedzieć, co było dalej w głębi - dwie odnogi, jedna na północy, druga zaś na południowym wschodzie jaskini odchodziły dalej, w całkowity mrok.

Sid podszedł do Laveny po przepatrywaniu bronić swoich. Podeszła i Katerina, łypiąc podejrzliwie w ziejącą zimnem i ciemnością grotę, unikając spojrzeniem miejsca gdzie doszło do spektakularnego nokautu z jej osobą w roli głównej. Westchnęła ciężko.
- To chyba zbyt nadmierny optymizm - głos przezornie ograniczyła do szeptu - by mieć nadzieję, że dodatkowe truchła dostarczyły nekromantce wystarczająco mięsa armatniego, by zaryzykowała starcie z demonem w głębinach, non?
— Krwawe Ostrza pozwoliłby jej na to? — zastanowiła się piromantka, po czym wzruszyła ramionami. — Nie wydaje mi się, by miała szansę z czarcim lordem. Nawet w obstawie z gnijących pomagierów.
- Dmiri zdaje się rządzić żelazną pięścią - muszkieterka powtórzyła gest wiedźmy. - Ale jak mówię, to nadmierny optymizm.
- Nie każdy z jej podwładnych z ochota ruszy do walki, ale ruszą wszyscy - stwierdził Khair. - Ale skoro my nie zgodziliśmy się pomóc Voz, to pewnie ona spróbuje zwyciężyć tego demona z tym, co ma pod ręką. Jeśli jest jej to konieczne do szczęścia, to nie będzie miała innego wyjścia.
- A my dobijemy zwycięzcę? - zapytał doktor.
— Kusząca perspektywa doktorku — powiedziała z perfidnym uśmiechem Lavena.
- Nadmierny. Optymizm - powtórzyła posępnie Katerina.
- Jak to się mówi? Nie oczekuj cudów, polegaj na nich - Sid pokazał zbyt duże kły w szerokim uśmiechu.
- Zdecydowanie wolę polegać na samej sobie, niż losowych zrządzeniach losu lub metafizycznych konceptach - ripostowała muszkieterka.
— Ja po prostu wiem, że przeznaczona mi jest wielkość — stwierdziła bez cienia wstydu czaromiotka. — Dlatego jestem optymistką.
Po krótkiej naradzie, śledczy zaoferował się, żeby wejść do środka.

Sidonius bardzo, bardzo ostrożnie wszedł do środka jaskini. Bezpośrednio przed tym, Lavena rzuciła na fragment jego płaszcza zaklęcie światła, które oświetliło mrok groty.

Okazało się… Że tutaj również nikogo nie było!

Za pierwszą komorą groty, czyli tam, gdzie zobaczyli Voz po raz pierwszy, znajdowały się jeszcze dwie kolejne.

Pierwsza była mniejsza i bardziej ciasna od przedsionka. Wokół pełno było białych, gęstych, grubych i wyjątkowo kleistych pajęczyn, które przywierały do skóry i pancerza, niby jakiś rodzaj spoiwa albo alchemicznego dekoktu. W rogu znajdowała się brudna kałuża.
Znajdował się tutaj także jakiś stary trup jakiegoś ohydnego, pająkowatego stwora, który równie dobrze mógł być egzoszkieletem pozostawionym przez niego. Stwór był całkiem spory - niemal tak samo wielki, jak dorosły człowiek.

Pomieszczenie obok nosiło na sobie oczywiste oznaki bytowania - to tutaj Voz musiała mieć wcześniej swój obóz.

Były tutaj zużyte pochodnie, wyrzucone ogarki świec, a także parę pustych skrzyń i rozklekotany stół na samym środku, który zapewne został przyniesiony wcześniej z drewnianej chaty na zewnątrz. Znalazło się też parę pustych, lnianych worów, które pewnie uprzednio zawierały prowiant.

Było to wszystko, co zostało po obozie nekromantki.

To tutaj, w grocie, gdzie znajdowały się pozostałości obozowiska, znajdował się pojedynczy tunel, który prowadził na wschód, jednak zaraz potem zakręcał na południe, łagodnie opadając w dół.
Doktor wrócił i opowiedział o wszystkim. Niektórym wydawało się, że w pewnym momencie opowieści ruda dandyska na chwilę nieco zbladła.
- Wygląda to tak, jakby ten optymizm nie był taki nadmierny - rzucił paladyn - ruszamy w głąb?
— Ale po co zaraz to ten pośpiech? — zachichotała niezręcznie wiśniowowłosa. Nie miała najmniejszej ochoty zbliżać się do miejsca, gdzie mogły czaić się ośmionogie, włochate szkaradztwa.
- Mmm... - Katerina niby przytaknęła, ale nadal ważyła wszystkie możliwe opcje. Zmarniała zupełnie, wokalizując tą najgorszą. - O ile nie użyli trupów w ramach waluty. Cuda handlu wymiennego docierają nawet w trzewia ziemi. Tylko tego by brakowało, układu bladej suczy z pomiotem piekielnym.
— Czyżby wrogowie starali się z całych sił mi sprostać? — jęknęła sardonicznie Lavena. — Ach, to byłoby strasznie smutne!
Bonheur parsknęła, zawijając rapierem.
- Idziemy - odparła na pytanie Joreska. - Nie ma co mitrężyć.
— Tak, tak ruszajcie — pokiwała głową czarownica. — A ja… e… będę pilnowała przejścia, w razie jakby miał ktoś jeszcze nadejść! — wypaliła, choć w głębi była pewna, że to daremne.
-Głowa do góry. Na pewno są łatwopalne.. - rzekł doktor.
— Co? Marzenia moich wrogów? — zdziwiła się uzdolniona magicznie dzierlatka. — Racja!
- Nie masz chyba zamiaru zostawać tu sama, prawda? - zapytał Joresk z uśmiechem.
— Co? Ja? Sama? Oczywiście, że nie… — odparła mu, odwracając twarz pokrytą kwaśnym uśmiechem.

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 26-10-2022 o 15:00.
Santorine jest offline  
Stary 28-10-2022, 14:47   #137
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Jaskinie Goblińskiej Krwi



Droga przez ciemną i wilgotną jaskinię była długa - koni nie mogli ze sobą wziąć nijak, jako że zaraz przy wejściu do jaskini znajdowało się parę wyjątkowo ciasnych i niskich tuneli, przez które zwierzęta nie mogły przejść. Pozostało je zostawić na zewnątrz.

Dalej, już piechotą, awanturnicy ostrożnie kontynuowali swoją wędrówkę.

Groty były rozległe i pełne rozgałęzień, z których większość kończyła się ślepymi zaułkami. Poza głównym korytarzem - pewnym rodzajem głównego traktu, który rzadko kiedy pozostawał prosty i który, zdawało się, ciągle zniżał się co parędziesiąt kroków, było tutaj wiele zakamarków, które mogłyby być dobrą kryjówką. Przeszukanie tego wszystkiego zajęłoby dobre parę dni, jeśli nie tygodnia lub dwóch.

Po drodze spotykali pozostałości martwych tubylców ciemnych tuneli. Martwe korpusy wielkich pająków, monstrualnych stonóg i oślizgłych wijów leżały, porąbane, rozczłonkowane i martwe na zimnej posadzce. Świeże trupy, które nie mogły znajdować się tutaj więcej niż dzień. Przez całą podróż tunelami Lavena stąpała jak po szkle, nerwowo wodząc wzrokiem po okolicy, na widok dowolnego pokracznego kształtu instynktownie przywierając do towarzysza idącego z przodu, za każdym razem wymyślając coraz to bardziej absurdalną wymówkę dla tego zachowania.

Nie był to jednak koniec znalezisk. Po mniej więcej godzinie marszruty w głąb starych tuneli, ich oczom ukazały się - z braku lepszego określenia - małe, gliniane domy, całkowicie zaniedbane, stare i porzucone już od dawna.

Było ich w tunelu parędziesiąt. Opuszczone domostwa, w których nie było nikogo przez całe dekady, leżały w ruinie. Miejsce, jak się zdawało, było całkowicie oszabrowane jeszcze za czasów, kiedy być może ktoś tędy przechodził - wnętrza były puste i mroczne, a na brudnych klepiskach walały się śmieci, takie jak potłuczone, gliniane garnki czy też podarte szmaty. W jednym z nich, awanturnicy odnaleźli zasuszone i skurczone zwłoki jednego goblina. Wszędzie były pajęczyny - lepkie i gęste, niczym sznury mazi.

Jak rozpoznali Khair, Joresk i Lavena - według historii Rozgórza, jaskinie te kiedyś, bardzo dawno temu, podczas Wojen Goblińskiej Krwi były schronieniem dla wszystkich goblinoidów, które wybrały się na wojnę z okolicznym miastem. Od czasu zakończenia wojen, groty były opuszczone.
Doktor pomyślał, że można by zagospodarować te jaskinie, na przykład przy produkcji sera.
- Urocze - Katerina skwitowała suchym tonem znaleziska, kopiąc kawałek gliny i dźgając rozsypującą się szmatę czubkiem rapiera. Im głębiej wędrowali w trzewia ziemi, tym bardziej przygasał w niej płomień żywiołowości, do którego zdążyła przyzwyczaić kompanów. Zerknęła za ramię po raz setny, jakby upewniając się, czy ktoś (lub, co gorsza, coś) się do nich nie podkradało i westchnęła ciężko. Brwi zmarszczyła jeszcze bardziej, gdy zauważyła spojrzenia towarzyszy utkwione w mokrym śnie archeologa lub innego entuzjasty lokalnej historii. - Tylko mi nie mówcie, że chcecie w tym grzebać?
— Heh, to pytanie brzmi jak przypadkowo usłyszany urywek rozmowy z zamtuza... W każdym razie muszę koniecznie odświeżyć sobie twe słowa, gdy będziemy już rozdzielać znalezione łupy — rzekła z szelmowskim uśmiechem Lavena.
- Łaskawie i w drodze niezwykłego wyjątku pozwolę wam zatrzymać całość znalezionych tam pajęczaków - sarknęła Katerina w odpowiedzi, przeciskając się między towarzyszami, by rzucić okiem na podłoże w poszukiwaniu śladów, jakie mogła zostawić Voz i jej gromadka. Da’naei natomiast skrzywiła się i wyjątkowo nic nie odpowiedziała.
Awanturnicy poświęcili parędziesiąt minut na przeszukanie opuszczonej wioski goblinów. Śladów Voz i jej popleczników nie było nigdzie - może ktoś zacierał je? Ostatecznie, kohorta orków, nieumarłych, hobgoblinki i półelki musiałaby zostawić po sobie cokolwiek. Trupy pajęczaków wydawały się być najbardziej oczywistym śladem, jednak poza tym tropem, który, zgodnie z podziemnym korytarzem wiódł na południe, nie było żadnych śladów.

Co innego goblińska osada. Ta pełna była śmiecia różnych rodzajów: brudne i zakurzone naczynia były zaledwie tego początkiem. Wyleniałe, wilcze skóry i zaschnięte resztki jedzenia leżały w nieładze na posadzce. Było tutaj także całkiem sporo bezużytecznego uzbrojenia, takiego jak kościane włócznie czy też drewniane, zbutwiałe tarcze. Małe robaki uciekały, kiedy tylko światło zaklętego pancerza pojawiała się w zrujnowanych domostwach. W grocie hulał wiatr, jednak czasem zdawać się mogło, że z odległych zakamarków dobiegał jakiś rachityczny, nieregularny dźwięk, który przywodził na myśl robacze roje.

Sidonius, przekopując jeden z glinianych domów, odgarnął gęstą, pajęczą sieć i natrafił na ciemną niszę, wewnątrz której był jakiś rodzaj talizmanu. Była to chitynowa kłujka - wielka, niczym dłoń i z zaschniętą krwią na niej, wespół z jakimiś runami, które były na niej wyryte.

Paru innych podróżników - Lavena, Katerina i Khair - natknęli się na pozostałości biżuterii. Były to topornie wykonane naszyjniki i kolczyki, przeważnie wykonane z kości, jednak między kościanymi paciorkami znalazły się także jaspisy, kwarce i bursztyny, które miały jakąś wartość.

Było jednak coś jeszcze: brudne domostwa goblinów, które mieszkały tutaj, zawierały w sobie wytarte malowidła, prawdopodobnie mające jakieś sakralne znaczenie kiedyś.

Malowidła w każdym domu były różne, jednak zawsze zawierały tę samą scenę: był to obraz wielkiego tronu zbudowanego z czaszek i kości i tuzinów małych postaci przed nim - zapewne właśnie goblinów - które płaszczyły się, klęczały i modliły się przed nim.

Na tronie zasiadała potężna postać - był to wielki stwór, który był przedstawiany jako rosły wojownik z głową nietoperza. Istota, według malunków, miała zieloną, podobną tym goblińskim, twarz, gęste futro, wielkie szpony i kły, które broczyły trucizną. Ciężko było stwierdzić, jak bardzo malunki były wierne rzeczywistości, jeśli jednak tak było chociaż w części, to musiał być on tak wielki, jak ogr.

Gobliny wydawały się mu być absolutnie posłuszne, pomimo tego, że “bóg” wydawał się być kompletnie szalony - niektóre z malowideł przedstawiały sceny, gdzie potężny wojownik pożerał swoich czcicieli żywcem lub też rozrywał ich na strzępy. Często też, według malunków, żądał ofiar od plemienia - było to zazwyczaj mięso, choć zdarzali się także jeńcy, których pożerał.

Wug, który znał gobliński, odcyfrował imię boga goblinów z malowideł.

Zwał się on Ralldar.

Joresk przyglądał się malowidłom z ponurą miną.
- Coś mi się wydaje, że to mogą być wizerunki tego czarta. A Voz zabrała trupy, żeby go nimi przekupić. Jeśli jej się uda, będziemy mieli jeszcze większy problem. Nie ma co dalej tracić czasu, ruszajmy.
-Ważne, że nie ma macek. Nie podzielam typowych irracjonalnych uprzedzeń względem czartów, ale przedwieczni są zbyt nieprzewidywalni jako współpracownicy i nie będą dobrze przestrzegać umowy społecznej jaką jest religia.
- Moce piekielne nie przestrzegają umów? Ktoś winien poinformować Cheliax jak najprędzej! - Katerina parsknęła słabo na słowa Doktora, wpatrując się smętnie w... “artystyczną” reprezentację krwiożerczego demona o trujących kłach, czczonego przez proste masy. Z ukosa zerknęła na Lavenę; okazja do sarknięcia w jej stronę i insynuacji była na wyciągnięcie dłoni, ale muszkieterka jedynie westchnęła, zaciskając zęby.
— Ha! Nie prezentuje się zbyt imponująco. I ma strasznie głupie miano — stwierdziła zuchwale półelfka. — Sugerując się tymi bazgrołami, można by przyjąć, że bywa kapryśny. Jeśli rzeczywiście Voz zamierza z nim paktować, to może spotkać ją srogi zawód… Cóż, oszczędziłoby mi to kłopotu. Ale zarazem satysfakcji...
Westchnęła cicho.
Kamienne ściany były zimne i lepkie od zbierającej się wszędzie wilgoci. Było zimno, ciemno, ciasno i nieprzyjemnie, a myśl o przeciwnikach czekających gdzieś tam, w głębi, nie napawała zbytnim optymizmem.
— Ciemno, ciasno i wilgotno. A mężczyźni są straszliwie spięci… Hej! Czy my właśnie uprawiamy seks?! — piromantka rzuciła w pewnym momencie niespodziewanym żartem dla rozluźnienia atmosfery.
Wędrówka trwała. Było trudno - tunele nierzadko kończyły się ślepymi zaułkami lub też zawracały, aby wpaść z powrotem do głównego korytarza. Innym razem, tunel zdawał się być zawalony albo bez przejścia, aby po dłuższych paru chwilach przeistoczyć się w szyb, którym można było zeskoczyć dalej w dół.

Wszędzie pełno było pajęczyn. Co czarownica odnotowała z wyraźnym niepokojem.

Kiedy mieli wrażenie, że minęły już dobre dwie godziny tułania się po ciemnych tunelach, komory, zaczęli przechodzić do pomieszczeń, które były większe i szersze. Wysokie na paręnaście metrów sklepienia były ledwie oświetlane były przez zaklęte światło Laveny.

Khair i Wug zorientowali się, że wędrówka na południe trwała na tyle długo, że musieli znajdować się gdzieś w pobliżu Rozgórza.

Awanturnicy zauważyli, że ściany i posadzka tej jaskini miały małe otwory, wypełnione pajęczymi sieciami. Nieco dalej, przy ścianie, parę dużych kamieni było oblepionych wyjątkowo gęstą, snującą się niczym mgła pajęczyną.

Z paru z tych otworów zwisały kokony, które miały humanoidalny kształt.

Nagle, usłyszeli tupot nóg i chrzęst chitynowych pancerzy. Kokony zakołysały się, pajęczyny zafalowały.

Wyszły z mroku. Ciemne kształty - każdy z ośmioma parami oczu i ośmioma odnóżami, które poruszały się szybko po pajęczynach. Wielkie, niczym wilczury albo i jeszcze większe, ogromne pająki plunęły pajęczynami i zaczęły zniżać się prosto na nich.

Nie był to jednak koniec. Z zakamarków w podłodze zaczęły wypełzać roje małych pajączków, które, niczym rzeka, pospiesznie zmierzały w ich stronę.



Kiedy Lavena zorientowała się, że z wolna i zewsząd otaczają ją kroczące na ośmiu oślizłych odnóżach włochate monstra, kompletnie ją sparaliżowało. Nie mogła nawet uczynić kroku. Jej gardło całkiem się zacisnęło, zupełnie pozbawiając głosu. Źrenice młódki powiększyły się dwukrotnie, a cera przybrała niezdrową popielatoszarą barwę. Dziewczyna zaczęła drżeć niczym osika, z wielkim trudem powstrzymując omdlenie. Jej najgorsze koszmary się urzeczywistniły. Stała niemal na wyciągnięcie ręki od śmiertelnie niebezpiecznego i wynaturzonego źródła swojej największej fobii.

Sidonius odskoczył w odnogę jaskini, napiął łuk i wypuścił z łuku strzałę, uprzednio zmierzywszy wielkiego pająka. Na próżno jednak! Strzała odbiła się od chitynowego pancerza.

Szary, ślinący się pajęczyną pająk zaatakował Khaira. Kapłan nie zdołał się uchylić, nawet, kiedy tarcza paladyna zasłoniła go przed jednym z uderzeń. Khair poczuł, jak jadowite kły wbijają się w jego ciało. Jad sprawił, że kapłanowi zakręciło się w głowie.

Joresk uderzył półtorakiem w pająka, ten jednak odskoczył na czas.

Wielka, czarna chmara, która wylazła wcześniej z zakamarków jaskini, przesunęła się pod nogi Laveny, Joreska i Wuga. Podróżnicy poczuli, jak ze wszech stron obłażą ich pająki: małe odnóża właziły wszędzie, kąsając bez litości.

Kiedy małe szkaradztwa zaczęły tłumnie wspinać się po czarownicy i kąsać ją swoimi chelicerami, początkowy stupor dandyski całkowicie ustąpił na rzecz gwałtownego wybuchu paniki. Strach kompletnie nad nią zapanował. Darła się wniebogłosy, spoglądając obłąkańczym wzrokiem na miniaturowych napastników, którzy powoli opanowywali jej ciało. Na szczęście gwałtowne ruchy spowodowane nieopanowanym strachem pozwoliły jej dość szybko pozbyć się z siebie wszystkich pajęczaków, kosztem zaledwie paru drobnych ugryzień. Oszalała piromantka nie zamierzała zostawać ani chwili dłużej w otoczeniu budzącym w niej nieskończoną grozę. Obrała kierunek na ciemny tunel, z którego wcześniej przybyła.
- O ni chuja! - Wyrwało się Katerinie, gdy rój małych arachnidów zaczął oblegać jej towarzyszy i odskoczyła jak oparzona, w pierwszym instynkcie krzyczącym, by oddaliła się jak najbardziej od pajęczych chmar i okrzyku godnego mitycznych banshee. Opanowała się jednak, wyrywając w górę głazu tuż obok, w planie przeskoczenia nad jednym z przerośniętych pająków, zachodzącego ich od flanki.
Lavena, wyraźnie niemająca najmniejszej ochoty do walki, natychmiast wybiegła w stronę wyjścia.

Muszkieterka wskoczyła na skałę, a z niej wykonała piruet obok wielkiego pająka. Sztych, który wyprowadziła, był celny i mocny - stawonóg został całkiem solidnie zraniony.

Kapłan Sarenrae odskoczył w bok, mamrocząc modlitwy do bogini i kreśląc magiczne znaki. Cokolwiek to miało zrobić - udało się, bestia zasyczała w bólu, kiedy tylko kapłan skończył recytować swoją mantrę.

Joresk wkroczył natychmiast tam, gdzie skończył kapłan: parę uderzeń mieczem półtoraręcznym w oślizłego pajęczaka sprawiło, że ten zalał się posoką, a jego odnóża spowolniły znacząco.

Natychmiast, paladyn Ragathiela wydał z siebie ryk, kierując falę soniczną na pajęczy rój i wielkiego pająka, którego wcześniej raniła Katerina. Efekt był dewastujący: pająki z roju, które nie zostały zmiażdżone przez potężne zaklęcie natychmiast rozpierzchły się, zaś raniony przez muszkieterkę pająk wywrócił się i znieruchomiał.

Rój pająków na zachodzie drużyny podpełzł bliżej śmiałków. Chmara pająków próbowała kąsać podróżników, jednak pancerz Joreska i naturalna odporność Wuga zdawały się całkowicie niwelować jad roju.

Małpolud przyprowadzony przez Wuga rzucił toporem w pająka, który wcześniej ranił Khaira. Skutek był morderczy: charau-ka uderzył silnie, niemal przepoławiając pajęczaka.

Barbarzyńca wpadł w szał, a jego bojowy młot i krótki miecz rozbłysły niebieskim płomieniem. Wug zakręcił w śmiertelnym wirze orężem, a pajęczy rój natychmiast rozpierzchł się po podłodze.

Tymczasem kolejne mroczne kształty już zniżały się na sieciach, nie bacząc na śmierć paru z nich. Trzy pająki, wychynąwszy z ciemnych nor w suficie, rozwinęło swoje sieci, aby usadowić się obok Kat i Joreska.

Nagle, z ciemności usłyszeli okrzyk:
– Plugawe istoty! Nie pozwolę wam zabrać życia niewinnych podróżników!
Z ciemności wybiegła… kobieta. Miała ciemnobrązowy kolor skóry, szpiczaste uszy i ciemne, niemal całkowicie czarne włosy, zaś kolor jej oczu przywodził na myśl orzech. Proste szaty zdradzały jednak, że nie mogła pochodzić skądkolwiek z okolic Isger.

Trzymając długi nóż w jednej z rąk, natarła na jednego z pająków, które atakowały Katerinę. Pchnęła wielkiego pająka parę razy swoim nożem.

Wielki pająk zaatakował Katerinę. Włochate odnóża zacisnęły się na ramionach muszkieterki, ociekające śliną i trucizną kły uderzyły przez jej pancerz. Szczęściem, impet ukąszenia został zmitygowany przez paladyna, którego tarcza rozbłysła i oświetliła przez krótką chwilę jaskinię.

Śledczy skupił się przez parę momentów: mierzył wzrokiem stawonoga, który walczył z Kateriną, wyciągnął strzałę z kołczana i wreszcie wystrzelił. Strzała trafiła niezawodnie, jednak ugrzęzła na odległości grota w chitynowym pancerzu. Pająk został draśnięty.

Sid spojrzał jeszcze raz na czarnoskórą kobietę, która wybiegła z korytarza przed nimi. Śledczy stwierdził, że kobieta na pewno nie mogła być wampirem: nie miała żadnych cech, które na to wskazywały.

Wyglądała na przedstawicielkę jednego z plemion pochodzących z dziczy Mwangi, dżungli, które rozpościerały się na dalekim południu, daleko za Starym Cheliax, Morzem Środkowym i Thuvią, za górami Bariery, na kontynencie Garund.
- Ugh, ile was tam jeszcze się kryje?! - Żachnęła się Katerina, oczami wyobraźni widząc pajęczą królową tylko czekającą, aż szeregowe arachnidy ich trochę zmiękczą. Na nieznajomą łypnęła podejrzliwie, ale wydawała się opowiadać po ich stronie, toteż tą kwestię muszkieterka pozostawiła na później. Skoczyła do przodu, wypatrując okazji do prześlizgnięcia się pod włochatymi odnóżami.
Muszkieterka z łatwością przemknęła pod pajęczymi odnóżami i wzięła jeden, potężny sztych. Pająk wydał z siebie tykający dźwięk - ból? A może po prostu dźwięk rapiera uderzającego w pancerz? Nie wiadomo.

Zaraz potem, owinęła płaszcz wokół ręki.

Jeden z pająków wściekle atakował paladyna. Większość ugryzień odbiła się od solidnego pancerza paladyna, jeden jednak przebił się przez fragment zbroi i uderzył w ramię.

Joresk poczuł, jak jad wdaje się do jego krwi... Ale! Wytrzymał. Poza paroma zawrotami głowy, nie poczuł już nic.

Kapłan Sarenrae także wziął się w garść - choć wcześniej trucizna sprawiła, że poczuł się znacznie gorzej, teraz jednak poczuł, że nie było tak źle.

Khair mamrotał ciągle modlitwy i wykreślał magiczne znaki. Kiedy tylko zaklęcie wzięło efekt, kapłan stwierdził, że udało się, jednak pająk - zapewne dlatego, że był w istocie bytem pozbawionym większego rozumu - oparł się jego woli, a mentalne obrażenia były minimalne.

Pająk, którego Katerina wcześniej przeszyła swoim rapierem uderzał swoimi kłami. Parę razy, muszkieterka uchyliła się, jednak jeden raz wielkie kły zacisnęły się na jej pancerzu. Trucizna była wyjątkowo mocna: świat nagle zawirował, a jej ruchy spowolniły znacząco.

Jednooki wyciągnął topór do rzucania z pęku przy swoim pasie. Małpolud rzucił parę razy w pająka najbliżej siebie, jednak tym razem chybił: wierzgający pająk, który mocował się z Joreskiem, uniknął ciosu.

Wug podbiegł do pająka, już poważnie ranionego przez Kat. Uderzył młotem bojowym i mieczem, jednak chybił za każdym razem. Bestia nie zamierzała zejść, zanim nie zatopi kłów w kimś jeszcze!

Paladyn uderzył dwa razy swoim mieczem półtoraręcznym. Niecelnie! Dwa uderzenia ześlizgnęły się po twardym pancerzu pająka, który zasyczał, najwyraźniej rozjuszony.

Nieznajoma kobieta zamachnęła się swoim długim nożem na pająka… Ze śmiertelnym skutkiem. Parę pchnięć rozbiło pancerz, z wnętrza polała się gęsta, obrzydliwa maź. Kobieta wydała z siebie triumfalny okrzyk i uderzyła raz jeszcze, a ośmionogie monstrum upadło, aby nagle znieruchomieć.

Nie trwoniąc czasu, podbiegła do pająka, którego wcześniej raniła Katerina. Ostrze błysnęło parę razy, rozległ się obrzydliwy dźwięk chrupnięcia, kiedy pancerz rozbił się. Pająk upadł na plecy, wierzgnął odnóżami i zastygł.

Doktor naciągnął cięciwę i wystrzelił w ostatniego wroga.
- Ugh - jęknęła Katerina pod nosem, oszczędnie tylko skinąwszy głową w podzięce za asystę w kierunku czarnowłosej, bardziej wylewne powitania odkładając na później. Chwiejnym truchtem ruszyła w stronę ostatniego arachnida, doskoczyła doń szybkim wypadem i odskoczyła ponownie, byle dalej od niebezpieczeństwa. Więcej trucizny w żyłach było jej tak potrzebne, jak dziura w głowie.
Śledczy wymierzył w wielkiego pająka łukiem - trzy strzały przecięły wilgotne powietrze jaskini. Wyglądało jednak na to, że być może i jemu zdenerwowanie udzieliło się lub też bestia była zbyt szybka - każda ze strzał spudłowała.

Katerina wypadła zza głazu. Chlasnęła rapierem raz, raniąc pająka. Ten natychmiast zaczął włazić na ścianę, podczas gdy muszkieterka powróciła za głaz, w biegu otwierając antidotum.

Trucizna trawiła Katerinę, a ta zaczęła słaniać się na nogach. Żyły paliły żywym ogniem, na jej czoło nagle wstąpiła gorączka, świat dla niej stał się mglisty i jakby oddalony. Kolejne, cenne sekundy mijały. Kiedy tylko wypiła antidotum, poczuła się niewiele lepiej. Paladyn, widząc, jak Kat marnieje w oczach, zareagował natychmiast, dając muszkieterce błogosławieństwo, aby zwalczyła pajęczy jad.

Po paru dłuższych chwilach, Katerina stwierdziła, że… Chyba się skończyło. Ledwo stała na nogach, ale najgorsze właśnie minęło.

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 28-10-2022 o 14:52.
Santorine jest offline  
Stary 31-10-2022, 05:39   #138
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Dlaczego zawsze ja? Jak nie impy, to pająki - muszkieterka jęknęła gdy zawroty głowy i mdłości wreszcie ustały, pomna starcia w komnacie przywoływań, które również zakończyła z trucizną w żyłach.

~

Kiedy tylko ostatni z wielkich pająków uciekł do wnęki w sklepieniu groty i zniknął w mroku pajęczyn, walka zakończyła się. Nowe monstra nie wypełzły z otworów zlokalizowanych wszędzie w komorze, choć jasne było, że w mrocznych zakamarkach nadal czaiły się pozostałe. Być może przegrupowywały się? Stwierdziły, że ofiara broniła się zbyt mocno, aby warta była kolejnego ataku? Z małych otworów w ścianach jaskini, które przypominały strąki nasion lotosu, co jakiś czas dochodził tykający odgłos. Brzmiał on jak wielkie odnóża, które ocierały się o pancerze albo przeżuwające jedzenie szczękoczułki.
– Witajcie, nieznajomi - głos czarnowłosej kobiety wzniósł się nad szeleszczące dźwięki wokół. – Zwą mnie Renali. Kim jesteście? Czy straciliście drogę w tych jaskiniach?

Paladyn ukłonił się uprzejmie kobiecie.
- Joresk Strabo, rycerz w służbie Ragathiela, a to moi towarzysze: Katerina Bonheur, Wug zwany Łamaczem Kości, Khair, Doktor Sidonius oraz Jednooki, sługa Wuga - przedstawił resztę drużyny - A także Lavena Da’naei, która zaraz powinna do nas dołączyć - uśmiechnął się, po czym zawołał w stronę, w którą pobiegła półelfka - Laveno, możesz już wrócić, jest bezpiecznie, pająki zabite!
— Ach, doprawdy? No co ty nie powiesz? — odpowiedział mu z oddali poirytowany głos wiśniowowłosej.
Po tych słowach paladyn jeszcze raz zwrócił się do kobiety.
- Przyjmij moje podziękowania za pomoc w tym starciu, przyjazna twarz jest miłym widokiem w ciemnościach - ukłonił się raz jeszcze z uśmiechem - Działamy z ramienia lokalnych władz i podążamy tropem grupy złoczyńców pod przywództwem nekromantki. Chociaż nie zaprzeczę, żaden z nas nie jest ekspertem od jaskiń. A co ciebie tutaj sprowadza? Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce na spacer - rzucił żartobliwie.
– Złoczyńców? W takim razie, być może nasze drogi schodzą się - czarnoskóra kobieta dopiero teraz schowała nóż za pas, choć jej wzrok pozostawał czujny. – Parę dni temu, razem z moimi towarzyszami ścigaliśmy grupę członków niebezpiecznego kultu. Nasze poszukiwania zawiodły nas do starej świątyni, której patronem jest Ketephys. Walczyliśmy z nimi, jednak podczas walki część z nich umknęła nam w jej głąb. To dlatego jestem tutaj teraz. Odłączyłam się od grupy, ścigając ich.
- Tak, tak, kultyści Dahaka, ropuchy i małpy, z obsesją na punkcie zniszczenia, pod wodzą Marapunka - Katerina machnęła wymijająco dłonią. Choć nieznajoma nie wykazywała wrogich zamiarów, muszkieterka dalej ściskała rapier w prawicy i łypała nań podejrzliwie znad ramienia Joreska. - Ale czy przechodziła tędy nekromantka? Białe włosy, wyższa ode mnie. Tylko o wiele brzydsza. I ma irytujący zwyczaj przemawiania jak złoczyńca z jarmarcznego przedstawienia.
– Malarunk!? - orzechowe oczy kobiety rozszerzyły się w zdziwieniu. Zapewne nie spodziewała się usłyszeć tego imienia. – Malarunk to imię przywódcy bandy. On i jego banda siepaczy są teraz w głównej komnacie, jakieś pół godziny marszu stąd. Wiem, ponieważ uciekłam stamtąd, kiedy okazało się, że wrota na zewnątrz są zamknięte.
Katerina obserwowała Renali przez pewien czas. Renali, jeśli rzeczywiście miała coś kręcić, to chyba umiała łgać jeszcze lepiej, niż Voz, lub… Po prostu mówiła prawdę.
– Białe włosy i zielony płaszcz? Była tutaj, razem z grupą orków i hobgoblinką. Zaatakowali mnie niedawno, nie będzie tego więcej, niż dzień temu - Renali odparła na pytanie Kat. – Przestrzegłam ich, że kierują się bezpośrednio do siedliska potwora, jednak nie obchodzili się zbytnio moimi ostrzeżeniami.
Nagle, przez grotę przetoczył się dźwięk odległego huku, który brzmiał jak zawalająca się ziemia i grzmot jednocześnie. Ściany groty zadrgały niebezpiecznie, z góry posypało się parę kamieni.

Renali pokręciła głową.
– Jeśli chcecie złapać waszych złoczyńców, potrzebujecie się spieszyć - kobieta pokręciła głową.
- Jak ominęłaś demona? - Muszkieterka postawiła na bezpośredniość, nadal krzywiąc się po dźwięku odległego huku.
– Dzięki magii - odparła Renali. – Udało mi się odwrócić jego uwagę na tyle, że nie zauważył mnie, kiedy przechodziłam.
Doktor ukłonił się nisko zdejmując kapelusz.
- Jestem jestem doktor Sidonius, zwany Sidem. Wielcem rad, że waćpanna nas uratowała. - rzekł Miał słabość do elfek. Sidonius skłonił się z gracją, witając się z Renali, która także się uśmiechnęła. Pomimo tego, zdało się, że uśmiech kobiety nie był niczym więcej niż grzecznością.
Khair w końcu również się odezwał.
- Khair, kapłan Sarenrae - przedstawił się. - Miło cię spotkać - powiedział. - Czy ktoś potrzebuje leczenia? - zmienił temat.
- Mhm - Katerina odparła niezobowiązująco, marszcząc brwi, jakby dalej nie do końca przekonana. Obejrzała się przez ramię w poszukiwaniu znajomej sylwetki drużynowej wiedźmy. Jak na zawołanie, ledwie chwilę później nieobecna w trakcie starcia półelfka wyłoniła się z cienia. Prezentowała się zdecydowanie lepiej, niż w momencie, gdy zniknęła wszystkim z oczu. Jeszcze zanim się postanowiła ujawnić towarzyszom, młódka, wodząc niepewnym i gorączkowym wzrokiem po okolicy, starała się całkowicie upewnić, że koszmarne pajęczaki nie stanowią już zagrożenia i nie zamierzają powrócić. Dlatego też dokładnie obejrzała całą grotę i ujścia pobliskich tuneli. Zbliżyła się nawet do jednego z monstrualnych stworów i z wielkimi oporami trąciła go czubkiem eleganckiego buta. Prawie dostała przy tym ataku serca, ale ostatecznie ścierwo nawet nie drgnęło. Nabrawszy nieco pewności, galantka odetchnęła z ulgą i zbliżyła do grupy. Wciąż jednak nie czuła się całkiem swobodnie.
— Macie szczęście, że udało mi się pozbyć tych, które próbowały zajść nas od tyłu — zadeklamowała z wyraźną dumą, stając reprezentatywnie na widoku i w teatralny sposób ścierając iluzoryczny pot z czoła.
Następnie spojrzała podejrzliwie na Renali. W trakcie eksploracji nie umknęło jej nic z tego co powiedziała obca czarnoskóra kobieta.
— Powiadasz więc, że sama jedna przechytrzyłaś diabelskiego lorda, potem przeżyłaś starcie z nekromantką, przywódczynią bandziorów i ich nieumarło-bandycką obstawą, a do tego wędrujesz sobie w najlepsze po tunelach pełnych włochatych… — wzdrygnęła się. — monstrów, jakby to był wiosenny spacerek po parku.
Pomachała urękawiczonym palcem w geście „Nie ze mną te numery!”.
— Uwierzyłabym… gdybym to ja powiedziała, ale nie jakiejś podejrzanej obcej dziewce. Kim naprawdę jesteś i czego od nas chcesz?
- Charau-ka walczą z przymusu - powiedział Wug - Wykonują rozkazy Ropuchów, no i ten Malarunk jest jeszcze po stronie kultu. Reszcie oferujemy taką umowę jak Jednookiemu. Poddadzą się mogą zostać w twierdzy. Ważne żeby szybko zabić Malarunka reszta odpuści po jego śmierci.
-Lavena jest nie tylko personifikacją pożogi, ale też dba o bezpieczeństwo naszych zakutych łbów. - rzekł doktor w duchu przyznając rację czarodziejce. Miał jednak nadzieję, że przybyszka nie okaże się wrogiem.
– Chcę po prostu wrócić do domu - odparła Renali. – Malarunk ma klucz do bramy, jednak zdaje się, że od pewnego czasu nie może otworzyć jej na dłuższy czas, żeby wejść. Lub żeby sprowadzić znaczące posiłki.
Na podejrzliwe słowa Laveny, kobieta drgnęła.
– Uwierzysz, w co zechcesz. Malarunk nie był skłonny podążać za mną jeszcze wtedy, kiedy walka wrzała. Potwór nie potrafił przebić swym wzrokiem magicznej niewidzialności… Choć, zdaje mi się, że bestia już całkiem straciła rozum i tylko szczęściem nie wyczuł mnie, kiedy przechodziłam obok. Podobnie, to nie ja byłam celem półelfki.
Lavena stwierdziła, że nie mogła wyczuć kłamstwa od strony Renali. Wniosek ten sprawił, że zagryzła zęby ze złości. Niezbyt wierzyła w wyjątkowe szczęście nieznajomej, tym bardziej nie dopuszczała do świadomości, że ktoś mógłby ją okłamać tak, by tego nie zauważyła. No, chyba że w grę wchodziła jakaś potężna magia... Być może Renali mówiła prawdę, ale czarownica musiała się co do tego upewnić.

Kobieta cofnęła się parę kroków, kiedy zobaczyła, że Lavena wykonuje gesty i wymawia słowa mocy.

Wykrycie magii potwierdziło, że w istocie wokół kobiety unosiła się dosyć silna magiczna aura, jednak czarownica nie była w stanie stwierdzić, jaka była jej natura.

Spojrzenie Renali zafiksowało się na Lavenie, a ona sama odstąpiła dalszych parę kroków w głąb tunelu. Jej wzrok powiódł także po reszcie z grupy. Czekała, co zrobią.
- Spokojnie, nie mamy złych zamiarów wobec ciebie. Niektórzy z nas są zwyczajnie ostrożni - powiedział uspokajającym tonem Joresk - Laveno, może wyjaśnisz, co robisz?
— A może wpierw TY łaskawie wyjaśnisz MI, co WY robicie?! — odparowała czaromiotka. — Witasz się jak ze starą przyjaciółką z zupełnie obcą kobietą w skrajnie niebezpiecznym i nieznanym ci miejscu. Kobietą, która rzekomo zbiegła Malarunkowi i jego małpim zastępom, potem umknęła potężnemu czarciemu lordowi, następnie zaś przetrwała napaść ze strony Voz i towarzyszących jej Krwawych Ostrzy, a na sam koniec wędruje sobie beztrosko przez tunele wprost rojące się od gigantycznych pająków… I wszystko to uczyniła bez niczyjej pomocy!
Póelfka westchnęła przeciągle, wyrażając dobitnie swój głęboki zawód.
— Ech, mężczyźni są tacy naiwni… Właśnie wyczułam od niej dość silną aurę magiczną. Zastanawia mnie teraz, czy to wynik iluzji, która zwodzi nasze zmysły, czy też zaklinania, która zwodzi wasze umysły… Nawet jeśli jakimś niepojętym cudem większość tego, co rzekła, jest prawdą. To wydaje mi się, że coś przed nami ukrywa. A to oznacza, że nie jest całkiem szczera. Jeśli to nic zdrożnego, to i tak chciałabym to wiedzieć. Dlaczego wyczuwam od ciebie silną magię Renali, raczysz może wyjaśnić?
- Później wyjaśnię Ci, na czym polegają negocjacje na polu bitwy - paladyn uśmiechnął się lekko, niezrażony wywodem - Bo tego w twym bogatym doświadczeniu najwyraźniej brakuje. A efekty magii zaklinania zostawiłyby aurę na nas, nie na niej - dodał, nieco sam zaskoczony tym wtrąceniem - Nie wpływa na nas, jedynie na siebie, może być to pozostałość zaklęcia niewidzialności. Jednak wolałbym to usłyszeć od niej samej - skinął w stronę Renali.
— Ach, jesteś słodki, gdy próbujesz mnie poprawiać Głuptasku — westchnęła z czystą protekcjonalnością szmaragdowooka. — Ale niestety się mylisz. Wykryłam magię, która jest aktywna teraz.
Dobitnie podkreśliła ostatnie słowo.
– Jeśli nie chcecie podróżować ze mną, mogę odejść - Renali odrzekła ostrożnie, rzucając spojrzenia to na Joreska, to na Lavenę. Wyglądało na to, że bieg, który przybrała rozmowa, sprawił, że chyba naprawdę zamierzała to zrobić. – Zaklęcie, które noszę na sobie, jest po prostu zaklęciem ochronnym.
— Hm. Skoro tak stawiasz sprawę, to ostatecznie wyrażę swoje zdanie — rzekła beznamiętnie półelfka. — Ja jestem przeciw. Jeśli weźmiemy ją ze sobą, to jeszcze wprowadzi nas prosto w zasadzkę przygotowaną przez Voz, bądź wystawi na żer czarciemu lordowi, któremu może oddawać cześć. Ale róbcie, jak tam sobie uważacie.
Machnęła nonszalancko ręką i odeszła parę kroków. Następnie przystanęła z założonymi rękoma, z wielką łaską oczekując na werdykt innych.
-Raneli Lavena to nasza czaromiotka. Miota czarami jedynie trochę wolniej niż słowami. Mnie obrażała nie raz zanim sobie pewne rzeczy wyjaśniliśmy niemal przy użyciu mieczy. Dużo przeszliśmy ostatnimi czasy. - ork westchnął
- Chodź z nami, sama klucza od Malarunka nie zdobędziesz. My też zapewne stoczymy jeszcze niejeden bój i każda pomoc się przyda. Jeśli Lavena ma obawy walcz obok mnie a z daleka od niej. Nie mam wątpliwości, że jesteś w kłopotach. Coś ukrywasz masz jakąś tajemnicę twoja sprawa. Bylebyś nas nie zdradziła. Ty jesteś ostrożna my podejrzliwi to normalne zważywszy na nasze wspólne położenie. - rozciągnął ręce tak by wskazać na jaskinie. Pełną potworów i niebezpieczeństw. - Kto jest za wspólna walką? - Wug spojrzał po towarzyszach. W perspektywie walki z demonem pomoc by się im przydała. Miał tylko nadzieję, że demonem nie była sama Raneli.
Katerina, która jedynie energicznie kiwała głową na słowa Laveny i wskazała ją nawet palcem w geście zdającym się krzyczeć “słuchajcie jej!”, pomarszczyła się znowu na wzmiankę o aktywnej magii i podejrzliwość ponownie wlała się w jej spojrzenie. Na ostatnie słowa Wuga parsknęła, unosząc dłoń.
- Zwolnij do leniwego kłusu, mój drogi Łamaczu - zaszczebiotała, odwracając się w stronę Renali. - Słońce, chyba nie nam się dziwisz? Lavena nader jasno wypunktowała wszystkie aspekty naszego spotkania, które działają na twą korzyść i wzbudzają zdrową oraz naturalną podejrzliwość. Sama miałabyś takoż same przemyślenia, co my. Mniejsza jednak!
Machnęła dłonią.
- Rozmowa jest podobno pierwszym krokiem ku zaufaniu, jeśli wierzyć filozofom - Bonheur milczeniem pominęła fakt, że na palcach jednej dłoni mogłaby zliczyć osoby, którym w swoim życiu naprawdę zaufała. - Biorąc pod uwagę fakt, że dalszy rozkład jaskiń znasz na pewno lepiej od nas, pozwól, że uszczkniemy nieco z tego źródełka wiedzy. Zacznijmy od najbardziej palącej kwestii, czy blada sucz i jej banda siepaczy z niedowładem intelektu zdołali się dogadać bądź przebić przez domenę demona, czy może jednak ugrzęźli gdzieś na jej granicy?
– Jeśli będzie trzeba, będę walczyła u waszego boku, aby posłać wielkiego biesa do gorejących piekieł! - zawołała Renali na słowa Wuga, zmitygowała się jednak naprędce i zwróciła się do pozostałych. – Jakżeby inaczej mielibyśmy przejść wszyscy? Idąc całą grupą, zauważy nas niechybnie - tu rzuciła wzrok na Joreska w pełnej płycie. – Wyjście z groty wielkiego tyrana jest jedno i lepiej byłoby, żebyśmy go nie mieli za naszymi plecami, kiedy przyjdzie nam walczyć z Malarunkiem.
Po czym zwróciła się do Kateriny:
– Ostatni raz widziałam grupę orków, półelfkę i hobgoblinkę, kiedy kierowali się prosto do jego legowiska. Jeśli nie przegrali walki z nim, są zapewne teraz w komnacie bram elfów. Zdaje mi się, że słyszałam odgłosy walki z tamtej strony, jednak nie chciałam po raz kolejny zapuszczać się tak blisko legowiska biesa. Grota, w której tyran ma swoje leże ma dwa wejścia. Jeśli jednak idzie się odnogą po prawej, natychmiast natrafi się na kolejne przejście, które jest skarbcem biesa. To przez skarbiec przedostałam się aż tutaj, bo lewa odnoga wiedzie prosto na jego tron.
Między jednym i drugim mrugnięciem oczu, na słowo “skarbiec”, w spojrzeniu Kat błysnęła iskra. Kiwnęła głową, zerkając w stronę humanoidalnych kokonów w dalekim końcu komnaty.
- Tuszę, że nie ciągnęli ze sobą trupów - oznajmiła przelotnie. - Gdzie wychodzi drugi koniec tych mitycznych wrót? Tylko daruj sobie ogólnikowe “Garund”, słońce, tyle zdążyliśmy już się domyślić, że to magiczne przejście na Czarny Ląd.
– Drugi koniec wrót wychodzi w świątyni boga Ketephysa - odparła Renali. – Na północ świątyni znajduje się miasto Akrivel, które należy do klanu Pantery Gromu. Daleko na południe zaś znajduje się wielkie jezioro Ocota.
- Urocze strony - rzuciła muszkieterka suchym tonem, jakby od niechcenia. Jedynym miejscem wartym jej uwagi na dalekim południu pozostawały Kajdany, a i to zaledwie w ramach awanturniczych opowieści o szaleńczych korsarzach. - Jak wiele wiesz o Malarunku i reszcie tych lunatyków? Skoro ścigałaś ich wraz ze swoimi konfratrami, powinnaś wiedzieć o nich dosyć sporo, być może więcej niż my. Jak choćby to, czy mieli po tej stronie jakiś kontakt, który karmił ich informacjami o Isger. Lub Kręgu.
– Nie mam pojęcia o kontaktach, które Malarunk mógł mieć tutaj - opowiadała Renali. – Jeśli mieli jakieś, umknęło to naszej uwadze. Być może Jahsi, nasz przywódca, wie coś więcej. Wiem tylko tyle, że Popielne Pazury potrzebują wrót elfów do czegoś więcej, niż tylko przechodzenia tam i z powrotem. Kiedy walczyliśmy wcześniej, Malarunk wrzeszczał, że tylko dni dzielą ich od uwolnienia Dahaka, cokolwiek to miało znaczyć.
Czarnoskóra kobieta spojrzała na świeże szczeliny, które powstały przez ostatnie podrygi dochodzące z głównej komnaty. Jej spojrzenie było pełne podejrzenia, jednak poniechała wyrażenia swoich domysłów.
— Dahak to ten ich śmieszny bożek — wtrąciła Lavena. — Jeśli rzeczywiście zamierzają go uwolnić, to by znaczyło, że próbują połączyć się poprzez Krąg Alsety z jakimś wymiarem rzyci, w którym aktualnie gnije.
Czarownica przyjęła zuchwałą pozę, uniosła brodę i złożyła palec na licu.
— Niewątpliwie mają rozmach ropusze syny. Jednak nie uwzględnili w swych planach jednego niezwykle istotnego czynnika. Otóż po powierzchni Golarionu może stąpać tylko jeden żywy bóg. A ja niestety nie znoszę konkurencji…
Uśmiechnęła się z rozbrajającą pewnością siebie.
- Bez ochyby spiszesz się w gromieniu Malarunka równie świetnie, jak przy osłanianiu naszych tyłów, moja droga - Bonheur uśmiechnęła się niewinnie.
Przeklinając jednocześnie własną podejrzliwość, która dalej trzymała rapier w jej prawicy i tym samym uniemożliwiała złożenie razem dłoni, by mogła zaimitować palcami pajęczy chód w stronę Laveny.
Gdyby nie warstwa pudru pokrywająca oblicze wiśniowowłosej dandyski, z pewnością zgromadzeni mogliby dostrzec, że zaczerwieniła się ze skrępowania i złości.
— Kobieto! — wzniosła głos z patosem. — Stoisz tu ciągle żywa tylko dzięki zastosowaniu mojej magii, nie wątp we mnie.
- Broń Calistrio! - Katerina aż przyłożyła wolną dłoń do piersi na insynuację wiedźmy. - To były najszczersze słowa uznania, Laveno, nie śmiałabym podawać którejkolwiek z twoich cnót w wątpliwość.
— Mam nadzieję — odparła afektowanie narcyzka, po czym wyszczerzyła się przebiegle. — Wielkość bowiem nader często budzi zawiść, a ta przynależna jest wyłącznie pospolitym nieudacznikom.
Padało wiele słów, które mogły być prawdą, a mogły też być kłamstwem. Khair nie potrafił tego rozstrzygnąć. Oczywiście Renali mogła prowadzić ich w jakąś pułapkę, ale po co? Ze spokojem mogła poczekać, aż pająki wykończą paru z nich.
- Chodźmy dalej, zanim strop zawali się nam na glowy - powiedział. - Wtedy nasze dyskusje okazałyby się bezcelowe.
- Miałaś okazję przyjrzeć się temu demonowi? - Katerina wyrzuciła ostatnie pytanie cisnące się na front myśli. - Na tyle dobrze, by zidentyfikować jego naturę?
- Wiem, że jeno paranoja może ocalić prawdziwego poszukiwacza przygód o czystym sercu, a takimi osobami jesteśmy, lecz może udzielmy pani wysoko oprocentowanego kredytu zaufania? - powiedział Sid.
– Nie wiem, czym jest bies przed nami - rzekła czarnoskóra kobieta. – Wiem na pewno, że całkowicie stracił swój rozum, jest szalony. Zdaje się, że żyje w tych jaskiniach już od dekad, jeśli nie od stuleci. Jeśli półelfka, o której mówicie, chciałaby się z nim układać, to prawie na pewno była w błędzie. Jedyne, co zdaje się go obchodzić to zbieranie czaszek do jego tronu. Jego kły broczą trucizną i wydaje mi się, że zna jakiś rodzaj boskiej magii, choć jest to magia ciemnych bogów. Uważa się za boga goblinów… Jednak gobliny już dawno temu przestały odwiedzać te jaskinie.
Po czym zwróciła się do Sidoniusa:
– Jedyne, czego chcę, to wrócić do swojego domu w Akrivel. Jeśli będzie trzeba, wspomogę was w walce z biesem i Malarunkiem.
- Tron z czaszek? Powiało grozą - westchnęła ciężko Katerina, wzruszając wieloznacznie ramionami. Rapier w końcu znalazł się z powrotem przy pasie, a w jego miejsce dobrała lewak. Potoczyła spojrzeniem po towarzyszach i ponowiła gest ramionami, pozostawiając decyzję co do Renali reszcie. Obracając ostrze w dłoni podreptała w stronę kokonów, by przyjrzeć się im z bardziej bliska.
Ruda sybarytka wypuściła z irytacją powietrze.
— No dobra, skoro już się namyśliliście, to bierzmy się do działania! — ponagliła, tupiąc niecierpliwie nogą. — Stercząc tu bezczynnie, marnuję swój talent!
- Zgadzam się z Wugiem. Przed nami zapewne trudne starcia, więc nie warto odrzucać pomocnej dłoni. Potrzebujemy chwili, by zająć się ranami, a potem możemy ruszać - po chwili dodał - Jeszcze jedna rzecz: ile osób było w grupie Voz, tej półelfki? I czy mieli ze sobą jakieś zwłoki? Chodzące bądź nie?
-Interesujące, szalony czart! To będzie fascynujący obiekt badań - zawołał Doktor.
— Skoro jest szalony, to wypada go uśpić — napomknęła z zuchwałym uśmiechem szmaragdowooka.
– Półelfka miała przy sobie nieumarłe istoty - Renali zwróciła się do Joreska. – Wydaje mi się, że oprócz elfki i hobgoblinki, było jeszcze trzech lub czterech żywych orków i chyba jednego lub dwóch nieumarłych. Także wyglądających na orków.
Renali zamyśliła się przez chwilę.
– Teraz, kiedy o tym wspominasz, sądzę, że jeden z chodzących trupów niósł ze sobą jakieś zwłoki - dodała.
~

Paladyn, czarownica, śledczy i kapłan zajęli się za leczenie ran swoich i towarzyszy. Wprawne ręce kapłana i śledczego łatały miejsca po pajęczych ukąszeniach, zaś nad krzątaniną unosiły się co pewien czas słowa modlitwy Joreska do jego boskiego patrona i słowa mocy wypowiadane przez Lavenę, która przywoływała lecznicze płomienie. Minęło około godziny.

~

Odcięcie kokonów wiszących na pajęczynach było wyzwaniem nie lada - pajęczyny były grube i lepiły się do broni i pancerza. Miejsce także nie było wcale zachęcające do pozostania - Wug i Lavena parę razy zauważyli, jak wysoko, na sklepieniu powyżej, parę pająków przechodziło z jednego otworu w drugi, jakby niepewne, czy pozostać w swoim legowisku, czy też opuścić się im na szyje. Ta druga odnotowała ten fakt z wyraźnym niepokojem.

Pomimo tego, żadna z bestii nie zaatakowała.

Kokonów było dziewięć. Każdy, kiedy tylko upadł na podłogę, wyzwalał roje małych pajączków, które rozłaziły się po podłodze i uciekały w ciemne zakamarki podłogi.

Wnętrze kokonów, kiedy tylko zostało otwarte, cuchnęło rozkładem i dziwnym, ziemistym zapachem.

W paru kokonach nie było niczego poza brudem i pajęczynami, a także resztkami pożartych przez pająki istot. Trupy należały do goblinów, gnomów i ludzi. Zmumifikowane i na poły rozpuszczone, poczerniałe zwłoki szczerzyły się w ostatnim uśmiechu. Zbroje i oręż były skorodowane i zniszczone, a przedmioty porozbijane.

Nie wszystkie jednak. Ostatnie trzy kokony zawierały w sobie broń, która była niewątpliwie magiczna - nie miała na sobie śladów korozji.

Pierwszym ze znalezisk był ostrze do rzucania w kształcie gwiazdy. Sidonius odkrył, że ostrze miało nakreślone na sobie dwie runy - pierwszą wzmacniającą siłę uderzenia i drugą, nieco bardziej zaawansowaną, która sprawiała, że ostrze, po rzuceniu, w magiczny sposób zawsze wracało do dłoni po rzuceniu, niczym bumerang.

Drugim, także zidentyfikowanym przez śledczego, był miecz z runą zwiększającą obrażenia.

Wreszcie, w ostatnim kokonie, w którym znajdował się wyjątkowo obrzydliwie wyglądający trup z krzyczącym wyrazem twarzy, znaleźli stalową tarczę, na której wymalowany był czarny symbol smoka. Smoczy symbol nie wydawał się być jakimś konkretnym znakiem odwołującym się do jakiegokolwiek kultu, a jedynie zwykłym ornamentem.

Khair przypomniał sobie, że podobne tarcze widział już kiedyś, dawno temu - stal tarczy została zaklęta w taki sposób, aby była wytrzymalsza od zwykłych i była w stanie absorbować obrażenia dzierżącego ją.

W tym samym kokonie znajdowała się pojedyncza fiolka z gęstą, brązową mazią. Wyglądało na to, że wypicie fiolki mogło powodować efekty podobne do zaklęcia korowej skóry.

Trupy miały także przy sobie proste, gliniane figurki - zapewne zrabowane wcześniej z opuszczonej goblińskiej wioski. Gliniane figurki przedstawiały postacie goblinów i ich boga, Ralldara, jak już rozpoznali wcześniej podróżnicy.

Mały Ralldar wyglądał komicznie - wielka głowa szczerzyła się w grymasie wściekłości, a on sam prezentował spore zęby i wymachiwał nieproporcjonalnymi łapami. Była też inna figurka, także prezentująca boga goblinów: ta druga przedstawiała go z martwym goblinem w sporej paszczy i wznoszącego szpony, jakby rzucał zaklęcie.

Glina była bez żadnej wartości, jednak oczy figurek zawierały w sobie jaspisy, kwarce i bursztyny, które niechybnie były coś warte na rynku w Rozgórzu.

Sakwy podróżne martwych nieszczęśników zawierały w sobie srebrne i złote monety - awanturnicy doliczyli się trzydziestu dwóch sztuk złota, osiemdziesiąt dwie sztuki srebra i dwanaście miedziaków.
-Ja wezmę sztylet. Bardzo jestem z ciebie dumny Laveno, za początek walki z własną fobią. Niedługo przyjdzie czas na kontrolowane spotkanie z obiektem lęku - rzekł Sidonius .
— Raczej nie będę reflektowała — odparła z kwaśnym uśmiechem półelfka.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 31-10-2022 o 05:42.
Santorine jest offline  
Stary 04-11-2022, 11:53   #139
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
– Zanim tam pójdziemy - rzekła jeszcze Renali. – Chcę, żebyście wiedzieli, że władam magią iluzji. Potrafię rzucać zaklęcie niewidzialności, a także przywoływać iluzoryczne istoty, tak samo jak przedmioty. Być może będziemy mogli to wykorzystać, żeby odwrócić uwagę biesa!
— No, no, imponujące kochana — Da’naei pochwaliła sardonicznie kobietę. — Ale jeśli zdołasz łaskawie jeszcze trochę poczekać, to wkrótce pokażę PRAWDZIWĄ magię!
- Mhm - Bonheur mruknęła na słowa czarnowłosej, po raz wtóry zerkając na nią z ukosa i z podejrzliwością.
Po rozdysponowaniu wyposażenia, śmiałkowie zebrali się i rozpoczęli dalszą marszrutę. Głębiej i głębiej, korytarze rozgałęziały się i schodziły z powrotem, a chłód jaskini z wolna przybierał na sile, kiedy podróżnicy schodzili niżej i niżej.

~

Po nieco ponad pół godzinie, w oddali ujrzeli blade, trupiozielone światło - które okazało się fosforyzującymi grzybami wyrastającymi ze ścian jaskini. Powietrze stało się duszniejsze i wypełniał je dziwny zapach zarodników grzybów - jakaś mieszanina wilgoci i bagniska z akcentami zgnilizny.

Wreszcie, parędziesiąt kroków dalej, kamienne ściany jaskini zaczęły zwężać się klaustrofobicznie, formując dwie odnogi. Było tutaj nieco pajęczyn i porozbijanych jaj wielkich pająków, choć samych pająków śmiałkowie nie dostrzegli.
– Obie drogi prowadzą do starego biesa - rzekła Renali cichym głosem. – Ten tam - wskazała na odnogę bardziej na południu - przechodzi bliżej skarbca. Ten drugi prowadzi prosto na jego tron. Oba wchodzą do jego sali tronowej.
Natychmiast, kiedy Renali wyrzekła te słowa, Lavena zaczęła się skradać, a Katerina nałożyła płaszcz na rękę.

Przy prawym wejściu zauważyli parę trupów: były w miarę świeże, posoka na kamiennej posadzce nie zaschła jeszcze, a przybrała formę rudawej brei.

Byli to orkowie bandy Krwawych Ostrzy. Rozerwane na strzępy ciała i zmasakrowane przez potężne uderzenia korpusy leżały bezładnie na kamiennej posadzce, która ubarwiona była ich krwią. Obok tych ciał leżały także trupy, które były znane im już z polany na Ścieżce Strażnika - martwi orkowie nosili m.in. ślady rapiera Kat i młota bojowego Wuga.

Oprócz tych ran jednak, orkowie dostrzegli ślady potężnych ugryzień, jak gdyby ciało zielonoskórych było porozrywane przez szczęki ogara, jednak znacznie większego i potężniejszego. Paru miało poodrywane głowy, ten i owy zostali rozczłonkowani. Jeden z trupów został ogryziony niemal do gołej kości.

Opodal, przy jednym z ciał, leżała gizarma Joreska.

Ciał Voz i Dmiri nie było jednak nigdzie.

Jednooki - charau-ka, który podążał z drużyną (i wobec którego Renali rzucała nieufne spojrzenia), cofnął się parę kroków na ten widok. Wug już wcześniej wytłumaczył małpoludowi, co trzeba zrobić. Choć ten nie rozumiał języka małpoluda, wyglądało na to, że jego podwładny zrozumiał aż nazbyt dobrze, co miało się kroić już niedługo.
— Szkoda, że nie zdążyliśmy na przedstawienie — westchnęła okrutnie Lavena, krzywiąc się delikatnie z niesmakiem z powodu makabrycznego widoku. — Nie widzę jednak truchła hobgoblinki i słabomantki. Zbiegły głębiej, korzystając ze śmierci towarzyszy, czy też bestia zatrzymała je na podwieczorek?
Dumała na głos.
— Którą odnogę wybieramy? Skoro obie prowadzą ostatecznie do tego samego miejsca. To nie ukrywam, że chętnie pierwej bym zerknęła na dobra zgromadzone przez monstrum – jej oko błysnęło zachłannością.
- Czart będzie pewnie zwracał większą uwagę na tą bliżej skarbca, ale w tym momencie to nie ma wielkiego znaczenia - stwierdził Joresk, z ponurą satysfakcją zabierając swoją utraconą broń. Póki co jednak miecz i tarcza wydawały się lepszym wyborem. Rozejrzał się, licząc trupy i próbując dojrzeć jakieś ślady - Zgaduję, że prędzej wykorzystały swoich ludzi jako przynętę. A ostrzegałem ich wcześniej… - westchnął ciężko, jakby rzeczywiście było mu żal. Paladyn doliczył się sześciu zwłok. Zdawało się, że jakieś ślady, choć niewyraźne, wiodły do północnej odnogi.
— No nie wiem. To byłoby całkiem sprytne jak na nie — zadrwiła czaromiotka.
- Voz pewnie jest w tej dalszej, bo chce założyć na nas pułapkę gdy będziemy już na miejscu.
- Ona już pewnie o nas wcale nie myśli - powiedział Khair. - Poza tym między nią a nami jest wkurzony czart, a ona z pewnością ma ważniejsze zajęcia niż zakładanie pułapek.
- A ja mówiłam, “wybierzcie mądrze” - Katerina westchnęła, zerkając po trupach. Przeniosła spojrzenie na obie odnogi prowadzące do legowiska diabła. - Wiedziałam, że to była naiwna mrzonka i nekromantka jakimś cudem wyślizgnie się z tego cała. Eh!
Westchnęła jeszcze raz. Dźgnęła rapierem w stronę skarbcowej odnogi.
- Tamtędy - oznajmiła. - I tak czy siak, znając życie, czart zwróci na nas uwagę. Nie ma co mitrężyć. Może zdołali z niego coś uszczknąć i liże rany. Allons-y, moi drodzy.
Jednooki, zgodne z rozkazem Wuga, wycofał się do korytarza, z którego przyszli. Małpolud zniknął w mroku.

Kiedy tylko jego podwładny wycofał się, Wug wyciągnął miksturę korowej skóry i pociągnął solidne parę łyków. Skóra orka natychmiast zmieniła się na grubszą i chropowatą, w istocie upodabniając się do tej dębowej: nawet mech pokrył twarz i ramiona barbarzyńcy.
— Gdybyś tylko mógł się teraz widzieć! — zachichotała ruda dandyska.
Weszli więc od południa. Zwężenie korytarza było krótkie - ot, nagłe okno skalne uformowane przez naturalne przyczyny. Pierwszy kroczył Joresk, a za nim, kolejno: Wug, Katerina, Lavena, Sidonius i Khair, za Khairem zaś podążała Renali. Paladyn trzymał tarczę uniesioną.

Południowa odnoga prowadziła do małej groty, z której wiodło tylko jedno wyjście na wschód. Poza półelfką, nikt nie czaił się - dudnienie okutanych pancerzem stóp paladyna odbijało się głucho w grocie, podobnie jak kroki pozostałych.

Zaraz potem korytarz otworzył się na większą grotę.

Sporej wielkości komora była w miarę sucha. Nie było tutaj żadnych źródeł światła, choć parę łuczyw, które wyglądały na zaiste starożytne, było przymocowane do ścian.

W głębi pomieszczenia znajdował się masywny tron skonstruowany ze starych kości i śmieci. Czaszki, kręgosłupy, piszczele, a także brudne szmaty i połamane deski zostały przywiązane wespół zetlałymi sznurami i zardzewiałymi łańcuchami w jedną formę.

Żebra zostały pieczołowicie poukładane, aby ułożyć się w siedzenie, zaś skrzyżowane piszczele tworzyły wysokie oparcie. U jego podstawy, dwa szkielety zostały przymocowane do niego w taki sposób, że tworzyły iluzję postaci podtrzymujących siedzącego. Zwieńczenie tronu stanowiły czaszki - zdawało się, że oprócz tych goblińskich znajdowało się parę ludzkich i tych należących do elfów. Dwa kolejne szkielety, przymocowane łańcuchami za tronem, wznosiły ręce w górę, w geście adoracji.

Tron był jednak pusty. Nie zasiadał tam nikt.
Wokół tronu znajdowały się trupy. W odróżnieniu jednak od zwłok orków, które leżały niedaleko, te tutaj były całkowicie zaschniętymi, wyglądającymi na prastare szkieletami, bez wyjątku należących do goblinów. Małe szkieleciki - było ich około tuzina - zostały poustawiane przed tronem w modlących się i służalczych pozycjach. Niektóre zostały rozłożone przed samym tronem, niby krzyżem płaszczące przed nim, inne zaś klęczały i biły pokłony. Jeden - zaraz pod ścianą - był w wymyślny sposób za pomocą drewnianej ramy ustawiony w pozycję, która chyba miała sugerować przestrach.

Dwa ze szkieletów - te z kolei bardziej przypominały zasuszone mumie niż kościotrupy - były wyposażone w kosy bojowe, na których ostrzach znajdowały się jakieś runy. Były one jedynymi, które były odziane w szaty, a które przywodziły na myśl jakiś kapłański strój. Zetlałe i rozpadające się odzienie, w które ubrane były goblińskie trupy, były wyszywane jakimiś symbolami. Z daleka trudno było jednak stwierdzić, do czego miały nawiązywać.

Na środku tej sceny poruszała się mała postać.

Jakiś goblin - jakiś wyjątkowo zaniedbany, wychudzony, brudny goblin, nawet na dosyć skromne pod tym względem standardy goblinów z Rozgórza - uwijał się między nieruchomymi figurami, pieczołowicie je czyszcząc, poprawiając niedoskonałości i polerując murszejące już truchła. Zielony karzeł był ubrany tylko w przepaskę biodrową, a jego wychudła forma odsłaniała żebra i kręgosłup. Zdawało się, że mamrotał do siebie nerwowo jakieś słowa.

Po krótkiej chwili, goblin zaczął raptownie wciągać powietrze nosem, węsząc.
– Śmierdzi tutaj! Czuję… Czuję coś! Ktoś nadchodzi!
— Ech, dlatego właśnie ciągle podkreślam, jak kluczowa jest higiena — skomentowała piromantka, teatralnie załamując ręce.
Goblin odwrócił się w stronę nadchodzących awanturników. Wyraz twarzy goblina był maską, na której rysowała się podejrzliwość, złośliwość i niemalże instynktowna nienawiść.
– Wy! - wrzasnął cienkim i nieprzyjemnym głosem. – Wy! Stójcie! Stójcie i pokłońcie się! Oddajcie trybut jedynemu władcy Czarciego Wzgórza!
— Raczysz żartować pokurczu — parsknęła Lavena. — To TY wykonaj pokłon bowiem PRAWDZIWA władczyni Czarciego Wzgórza właśnie przybyła!
Khair stłumił uśmiech. Sytuacja wyglądała na zabawną, nawet bardzo. Ale śmiać się głośno nie wypadało, bo, zapewne, popsułoby to efekt wystąpienia Laveny.
Kapłan rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu "prawowitego" władcy tego miejsca. Czyżby Voz poradziła sobie z czartem?
Sidonius znał życie. Pokraczny i komiczny goblin był najpewniej czartem w przebraniu,, gotowym nieść śmierć i zagładę.
- Wybacz mej przyjaciółce. Jest niespełna rozumu. Pragniemy tylko cię przestrzec przed nikczemną półelfią nekromantką, która chce zbezcześcić twe sanktuarium.
— Ha, niespełna rozumu! — zaśmiała się szmaragdowooka. — I mówi to dziad, który płaszczy się przed cherlawym i cuchnącym goblinem pozbawionym piątej klepki!
- Sam widzisz. Tylko osoba niespełna rozumu mogłaby prawić takie brednie!
— W zasadzie… — czarownica splotła ręce na piersi. — To trafił swój na swego. Zatem bawcie się dobrze chłopcy, postaram się dalej nie zawyżać poziomu dyskusji.
Dla zaakcentowania swych słów machnęła nonszalancko dłonią.
- Wasza potężność, proszę pozwolić sobie pomóc w walce z Voz!
- To on? - Katerina zamrugała raz i drugi, rozbrojona nieco brudnym goblinem. Parsknęła pod nosem, uciekając się do krotochwili, by trochę rozładować napięcie jakie wzięło ją w szpony odkąd wkroczyli pod ziemię. - Ja wiem, że samce i mężczyźni mają w zwyczaju kompensować nawet w artystycznych dziełach, ale to już absurd!
Joresk nie chciał wdawać się w słowną utarczkę między towarzyszami. Cały czas trzymając tarczę w pogotowiu i obserwując okolicę, postąpił parę kroków do przodu - lepiej nie być znowu u wylotu tunelu…
- O jakim trybucie mówisz? - zapytał goblina. Ten może nie wyglądał groźnie, ale mógł być heroldem lub pupilkiem czarta.
Lavena wyrzekła słowa, że to ona jest władcą Czarciego Wzgórza, wtórował jej zaś uśmiech Khaira. Sidonius i półelfka kłócili się między sobą, samotny Joresk zaś dopytywał, czym jest hołd…

Z gardła goblina dobiegł wysoki wrzask. Goblin rozbłysł szarym światłem, a sylwetka w jednej chwili zmieniła się: patykowate ramiona zmieniły się w górę mięśni, w bezzębnych ustach nagle wyrosły wielkie kły, głowa pokryła się gęstym futrem, zaś w dłoniach ukazały się szpony, większe nawet od tygrysich. Wrzask goblina, w miarę przemiany, stawał się coraz głębszy i głębszy, aż w końcu zamienił się w ryk, który zatrząsł całą grotą.

W tym samym czasie, w oczodołach dwóch wyposażonych w kosy bojowe, zmumifikowanych goblinach zapłonął niebieski płomień. Małe postacie drgnęły, wiekowy kurz opadł z nich i wreszcie także zwróciły swoje przegniłe oblicza w kierunku awanturników.

Transformacja była porażająca: istota, która stanęła przed nimi była potężna, szczególnie w porównaniu z jej poprzednią formą. Znając jego poprzednie wizerunki z malowideł i figurek goblinów, nie mieli wątpliwości, kto właśnie stanął przed nimi.

– …wasze kości na mąkę, a czaszki do tronu - rzekł olbrzym, na którego twarzy nagle pojawił się obłąkany uśmiech.
Lavena zamaskowała instynktowne drgnięcie z trwogi, wzbudzone manifestacją potwora momentalnie przyjmując dumną postawę.
— Ach, więc jesteś! Aczkolwiek poprzednia forma zdecydowanie bardziej odpowiadała komuś takiemu jak ty — wyrzekła z prowokującym uśmiechem. — Kiedy już przejmę twą domenę oczywiście całkowicie przemodeluję to miejsce. Zdecydowanie twój brak wyczucia stylu porównywalny jest do twego szkaradnego oblicza.
Lavena uniosła jeden ze ze zwojów w swoich dłoniach i zaczęła recytować słowa mocy. Zwój spłonął natychmiast, a w jej dłoni zaczął formować się piorun kulisty, powiększając się i nabierając coraz więcej mocy.

Ralldar wydał z siebie potężny ryk w stronę Joreska, a paladyn poczuł, że pomimo odwagi i jego oddania Ragathielowi, jego ręce same zaczynają drżeć.

Bies wywarczał parę dziwnych słów i uczynił gest dłonią. Niepozorny ogień zabłysł w jego wielkiej jak bochen chleba łapie. W jednej chwili, jego sylwetka nagle stała rozmyta i przezroczysta, jak gdyby stał się zjawą.

Nagle, wielkolud zniknął i pojawił się obok miejsca, w którym stał.

Z ust trupiego goblina dobiegł szept. Nieumarły kapłan skierował ostrze swej kosy w stronę Joreska. Czarny promień uderzył w paladyna, jednak ten zebrał się w sobie i… Przetrzymał uderzenie! Siłą woli odepchnął energię rozkładu.

Renali, zlokalizowana na samym końcu wykrzyknęła zaklęcie. Obok Joreska, z nicości, pojawił się rycerz w pełnej zbroi płytowej, podobny do niego samego.

Przywołany przez czarodziejkę obraz wojownika pobiegł w stronę biesa i zamachnął się na niego mieczem. Iluzja jednak chybiła.

Drugi z nieumarłych kapłanów podbiegł do iluzorycznego wojownika i uderzył dwa razy bojową kosą. Jednak… Chybił! Iluzja Renali była tak doskonała, że była w stanie, póki co, obronić się przed nieumarłym!

Śledczy pociągnął parę kroków rudowłosą, aby po chwili sam się przenieść za plecy paladyna. Przyglądał mu się przez chwilę…

Śledczy zrezygnował jednak z uderzenia w biesa, nie widząc żadnego przystępu w zbroi i grubej skórze. Poświęcił parę chwil na próbę przypomnienia sobie, czym mógł być… Jednak Ralldar wydawał się być unikalny pod tym względem. Czym był szalony czart? Demonem? Diabłem? Czymś pośrednim? Nawet dla umysłu śledczego, to wyzwanie okazało się, przynajmniej na ten moment, zbyt wielkie. Sid nie miał pojęcia, czym był Ralldar.

Katerina podbiegła do goblińskiego kościeja, który wcześniej zaatakował iluzję wyczarowaną przez Renali. Muszkieterka dwa razy próbowała podprowadzić nieumarłego, aby ten odsłonił się przed nią, ale! Nadaremno. Czy było to zdenerwowanie przed potężnym kształtem biesa zaraz obok, czy też nekromantyczna magia ożywiająca przeżarty przez robaki korpus - nijak nie mogła oszukać go.

Paladyn zrobił krok w przód i uderzył swoim magicznym mieczem, jednak zamiast jęku bólu, spotkał go tylko gromki śmiech Ralldara, którego chyba rozbawiło uderzenie, które przecięło tylko powietrze.

Barbarzyńca ryknął przeciągle, podbiegł do zmumifikowanego goblina, który jeszcze mocował się z iluzją i zakręcił młotem bojowym i krótkim mieczem. W paru ciosach, trup rozpadł się na drobne kawałki.

Lavena wreszcie skończyła intonować słowa mocy, które odczytała wcześniej ze zwoju. Skierowała rękę w stronę trupiego goblina w głębi groty: potężny piorun kulisty opuścił jej dłoń. Przez jaskinię przetoczył się odgłos gromu, na parę chwil, kamienne ściany zostały oświetlone piorunami, kiedy masywne wyładowanie uderzyło w nieumarłego. Pomimo tego… trup nadal stał!

Ralldar zaśmiał się, a jego głos był podobny do gromu, który przed chwilą eksplodował na twarzy kościeja. Bies zrobił wymowny gest w stronę Sidoniusa i odsłonił potężne kły.

Śledczy zmarniał w jednej chwili, tak piorunujący był pokaz siły wielkiego czarta. Czuł, że narasta w nim fala paniki…

Nie był to jednak koniec. Ralldar wrzasnął jakieś dziwne słowo, a jego lewa ręka raz jeszcze zapłonęła ogniem, kiedy ten kreślił w przestrzeni magiczny znak.

Sidonius poczuł, jak traci świadomość.

…w ostatniej jednak chwili, poczuł, że ostatnim wysiłkiem woli przemógł wolę biesa, która pozostawiła go jednak osłabionym i zdezorientowanym. Sidonius bełkotał nieskładnie przez parę chwil, aby otrzeźwieć ostatecznie.

Sylwetka wielkiego czarta zamigotała i rozmyła się, on sam zaś pojawił się parę kroków dalej od miejsca, w którym stał.

Zmumifikowany goblin podniósł swoją rękę i z jego przegniłych, zaschniętych ust dobył się dźwięk wymawianego zaklęcia. Wug poczuł w swoim sercu grozę, kiedy tylko tamten skończył kreślić w powietrzu znaki i recytować słowa.

Renali z okrzykiem wypadła z jaskini, mijając bełkoczącego Sida i pozostałych. Dopadła do nieumarłego, który wcześniej rzucił zaklęcie na Wuga i wprawnie uderzyła raz, drugi, trzeci. Uderzenia nieznajomej kobiety sprawiły, że nieumarły w paru chwilach stał się na powrót kupką kości i pyłu.

Iluzja wojownika, którego wyczarowała czarnoskóra kobieta zamigotała i znikła, jako że nie była podtrzymywana przez czarodziejkę.

Śledczy rzucił nożem w biesa, namyśliwszy się wreszcie. Trafienie weszło, jednak natychmiast zostało zmitygowane przez zaklęcie biesa, które rzucił na siebie wcześniej. Nóż przebił się przez magiczną osłonę, a czart zarobił draśnięcie.

Khair podbiegł na miejsce przed wielkim potworem i zaczął głośno modlić się do bogini. Kapłan Sarenrae rozbłysł złotą energią, kiedy tylko błogosławieństwo z niebios spłynęło na niego. Jego towarzysze wokół poczuli, że siła napływa do ich ramion i serc.

Muszkieterka spróbowała przeturlać pomiędzy nogami wielkiego czarta, ale nadaremne: Ralldar po prostu kopnął kobietę między żebra, a ta była zmuszona odtoczyć się z miejsca, gdzie przybyła.

W momencie, kiedy muszkieterka spróbowała się przetoczyć, bies zamachnął się potężną dłonią na nią, jednak! W ostatniej chwili zareagowała i uniknęła potężnego ciosu.

Zaraz potem uderzyła rapierem i w istocie, trafiła! Rapier jednak zdawał się uderzać powietrze - stwór zdawał się być pomiędzy jednym a drugim wymiarem.
- Piekielne gusła! - Katerina zazgrzytała zębami, nie mogąc nawet uczynić wulgarnego gestu popularnego wśród młodzieży w stronę czarta. Zadowoliła się splunięciem mu pod nogi.
Barbarzyńca ryknął wściekle i przystąpił natychmiast do olbrzymiego biesa. Młot bojowy i miecz zapłonęły niebieskim płomieniem. Wug zamachnął się raz na Ralldara, jednak młot uderzył zaledwie we fragment pancerza czarta.

Paladyn, wiedziony boską mocą Ragathiela i pomocą Sarenrae wystąpił do wielkiego czarta i uderzył raz, mocno i celnie. Ostrze magicznego miecza przebiło nawet osłonę Ralldara: bies po raz pierwszy został trafiony, a śmierdząca jucha rozlała się po posadzce.
– Prawie zabolało! - rechotał czart.
Półelfka wykonała dwa małe kroki i zwróciła się z gracją w stronę demona.
— A więc to tak prezentuje się wielki Ralldar? — prychnęła sardonicznie, oceniając go z góry. — Phi, chyba ŻE-NA-DAR! Z początku miałam coś rzec o twoich wątłych ramionach, ale wtedy zobaczyłam tę niesamowicie paskudną mordę. I aż zabrakło mi komentarza. PORAŻKA! Zdecydowanie musisz być wrogiem luster. Nie dziwne, że bez wahania pozbyli się takiego kaprawego nieudacznika z Otchłani. Całe życie jako przegraniec, co?
Młódka zmieniła ton głosu, płynnie przechodząc na język demoniczny, z aktorskim kunsztem w humorystyczny sposób imitując fikcyjny fragment rozmowy demonicznych kompanów.
— „Hej, chłopaki, to co? Robimy wypad na imprezę do Alushinyrry? Ino pamiętajcie! Ani słowa temu frajerowi Ralldarowi! Tylko nam wstydu narobi i jak zwykle odstraszy wszystkie sukkuby!”.
Dziewczyna klepnęła się w kolano, wybuchając szyderczym śmiechem.
— Nie kłamię! Widywałam bardziej imponujące dretche! Ba, nawet quasickiemu pucybutowi szkoda by było na ciebie splunąć. Twoja stara musiała mieć romans na boku z jakimś upośledzonym qlippothem. Nie widzę innego wyjścia. Kim ty w ogóle jesteś? „Wielki” władca… garstki żałosnych goblinów bez piątej klepki! A, przepraszam. Nawet to straciłeś ty niedojdo. No i tak w ogóle, to kto teraz zasiada na tronie z kości? Totalne bezguście i szmira. Takie rzeczy były popularne kilka mileniów temu, ty niedorozwinięty śmierdzący capie! Przynosisz tylko wstyd swojemu rodzajowi. Dlatego najlepiej będzie, jak cię zgładzę, kończąc definitywnie twą nędzną egzystencję. Poczekaj tylko chwilę...
Kiedy tylko czart zarejestrował, jakie słowa wypowiedziała doń półelfia zaklinaczka, ten zawył z furią. Ralldar uderzył wielkim szponem w powietrze, wypowiadając jakieś zaklęcie i nagle, obok biesa otworzył się portal, którego drugi koniec zalśnił obok Laveny i Sidoniusa. Wielki czart wkroczył do portalu, aby sekundę później pojawić się… Przed Lavenę! Jeśli ta chciała zwrócić na siebie uwagę dumnego czarta, właśnie jej się to udało.

Zanim wielkie kły zacisnęły się na ciele czarownicy, w ostatniej chwili nad nią rozbłysła tarcza Ragathiela. Paladyn uderzył raz swoim długim mieczem, ten jednak ześlizgnął się po grubej zbroi czarta.

Ralldar kłapnął wielką paszczą, a Lavena poczuła ból i to, jak trucizna przenika do jej ciała. Nie miała wątpliwości - gdyby nie pomoc Joreska, zapewne byłaby trupem.

Zaraz potem, wielki bies zniknął i teleportował się z niedaleko miejsca, gdzie był wcześniej.

Półelfka trzymając się za broczącą krwią i palącym jadem ranę uśmiechnęła się ponuro. Ledwo trzymała się na nogach ale fakt, że wyprowadziła budzącego grozę Ralldara z równowagi dodawał jej rezonu.
— Nawet twoje ugryzienie jest żałosne! — zadrwiła z demona. — Gotowam pomylić je z komarzym!
Splunęła krwią.
— Ale i tak odpłacisz mi za nie po tysiąckroć ty bezmózga bestio!
– Zło nigdy nie zatriumfuje - krzyczała Renali. – Ketephyyyys!!!
Czarnoskóra kobieta skoczyła do migoczącego pod wpływem zaklęcia czarta i uderzyła raz. Pomimo tego, zdołała zaledwie drasnąć go.
- Walcz ze mną, tchórzu! - ryknął paladyn, wymierzając czartowi kolejny cios - Dołączysz do tych kości!
- Nie, walcz ze mną! - Krzyknęła Katerina z drugiej strony monstra. Wślizgnąwszy się oszczędnym krokiem na flankę, zawinęła połami płaszcza i uniosła go ku górze. Srebrna nić błysnęła w mdłym świetle groty, podobnie jak ostrze rapiera, które skryła za materiałem w pozorowanym sztychu. - Zobacz, mam dla ciebie niespodziankę!
Dhampir naprędce wydobył ze swojej torby medycznej parę flakonów, a jego palce zręcznie załatały rany Laveny. Półelfka, choć nadal poważnie zraniona, przynajmniej już nie była jedną nogą nad swoim własnym grobem, który Ralldar jednym kłapnięciem swoich szczęk jej wykopał.

Kapłan Sarenrae szeptał modlitwy, a niebiańska poświata wokół niego rozbłysła jeszcze bardziej. Obok Ralldara nagle pojawił się blady, widmowy sejmitar, ulubiona broń bogini. Khair siłą woli zmusił widmowy miecz do uderzenia, jednak! Wielki czart okazał się być zbyt szybki. Uniknął ostrza.

Katerina, dobywając ze swojego ekwipunku płaszcz, milimetry tylko uchyliła się od uderzenia potwora, który chlasnął szponem, widząc, że ta manipuluje w torbie. Muszkieterka wyprowadziła fintę… Z sukcesem. Wyglądało na to, że Ralldar nadal był zbyt zajęty planowaniem zamordowania Laveny, by skupić się na ruchach Galtanki.

Joresk z furią wykrzykiwał groźby, razem z modlitwami do Ragathiela - co dziwne, przez twarz czarta przemknął coś, jakby cień grozy. Czyżby wspomnienie o Ragathielu tak bardzo przekonało czarta, by przestraszył się?

Kiedy tylko paladyn uderzył swoim mieczem jednak, bies odskoczył obok. Joresk uniósł tarczę wysoko nad siebie, szykując się na kolejny ruch Ralldara.

Korzystając z okazji, kiedy Katerina i Joresk próbowali uderzyć olbrzyma, Wug zakręcił młotem bojowym i mieczem. Trafił! Impet jego uderzenia, a także mroźny podmuch jego dłoni zostały zmitygowane przez zaklęcie otaczające czarta: ork czuł się, jakby atakował nie istotę z krwi i kości, ale zjawę podobnej tej, której ongiś stawili czoła w cytadeli.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 06-11-2022, 15:00   #140
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Lavena wystrzeliła ze swoich palców potężną kulę elektryczności. Normalnie, każda z takich zabiłaby niejednego na miejscu, jednak ból Ralldar przywitał z obłąkanym rechotem.
— „Lavena jest najlepsza” – powiedz to! — krzyknęła podekscytowana czarownica.
W dłoni Laveny zajaśniał leczniczy płomień. Kiedy tylko zaklęcie zaleczyło koszmarne rany, które rozdarł na jej ciele potwór, trucizna przestała działać. Półelfka poczuła się lepiej.
— Kiepsko ci idzie — skomentowała, czując, jak powracają jej siły i palący jad demona opuszcza jej żyły. — Może spróbuj zaatakować jeszcze raz?

Ralldar, nadal śmiejąc się gromko, rozpostarł swoją wielką paszczę nad Kateriną. Panika rozbłysła w umyśle muszkieterki, niczym nagły pożar. Nagle przestraszona wielkim biesem, muszkieterka przyjęła dwa potężne ugryzienia potwora, które przebiły zbroję i rozdarły ciało.

W ostatniej chwili paladyn wymodlił nad Kateriną tarczę, która spowolniła impet. Pomimo tego, posoka rozlała się pod muszkieterką na kamiennej posadzce, a ona sama poczuła, że jeszcze jedno z takich ugryzień i padnie u stóp wielkiego tronu.

Joresk w odwecie ciął swoim mieczem i trafił! Jego uderzenie jednak zostało poważnie zahamowane przez zaklęcie Ralldara.

Ralldar zamigotał, zniknął i pojawił się ponownie obok miejsca, gdzie stał.

Tymczasem, korzystając z chwili nieuwagi biesa, Renali dźgała wściekle swoim nożem. Jedyne jednak, co kobieta mogła zdziałać, to draśnięcia na grubej skórze potwora.

Sidonius zastanowił się przez parę chwil, szukając luki w obronie stwora. Śledczy rzucił gwiazdę, a ta zaledwie drasnęła wielkiego biesa: większość impetu uderzenia została przejęta przez zaklęcie.

Kapłan Sarenrae modlił się gorąco. Widmowy sejmitar uderzył parę razy. Niektóre z razów widmowej broni chybiły, jednak jeden trafił! Omijając barierę zaklęcia, magiczny miecz uderzył w skórę czarta i czarna jucha chlusnęła na ziemię

Katerina wprawnie wzięła sztych rapierem. Trafienie było celne, uderzenie muszkieterki przebiło się przez magiczną barierę. Na sam koniec, muszkieterka jeszcze raz spróbowała wykonać fintę, ale tym razem nie udało jej się.

Joresk uderzał, ile mógł, jednak paladyn za nic nie mógł znaleźć luki w pancerzu potwora. Kiedy paladyn skończył, uniósł tarczę nad siebie.

Wug podbiegł w tył czarta, aby dać flankę paladynowi. Uderzenie starego diabła, który wykorzystał chwilę nieuwagi orka, sprawiło, że ten aż cofnął się, taka była jego siła. Wug uderzył dwa razy młotem bojowym i krótkim mieczem, celnie. Wyglądąło na to, że wielki bies słabnie.

Półelfia czarownica wykreśliła w powietrzu znaki mocy i wykrzyczała słowa zaklęcia. Furcząca kula elektryczności pomknęła w stronę wielkiego biesa i wreszcie eksplodowała, a grota rozbłysła potężnym wyładowaniem, a grom przetoczył się przez odległe korytarze jaskini. Pomimo tego, wyglądało, że… W zasadzie Ralldarowi nie stało się nic?
— Na Otchłań! Coś jest nie tak z tym zaklęciem! — zaklęła piromantka.

Ralldar kłapał wielką szczęką i drapał potężnymi pazurami, jednak wyglądało na to, że bies już tracił siły. Pomimo śmiertelnego zagrożenia, jakim byli awanturnicy, bies rechotał przeciągle, jakby sytuacja bawiła go tak, jak jeszcze nigdy. Sapnięcia pomieszane z tubalnym śmiechem stanowiły iście groteskowe połączenie. Czyżby wielkolud był rozbawiony perspektywą nadciągającej śmierci?

Renali, biorąc zamach nożem, zawołała:
– Ketephysie, daj mi siłę, aby posłać tego czarta z powrotem do otchłani!!!
W istocie, sam Ketephys musiał słuchać zawołania Renali, bowiem kiedy uderzyła, przeszyła magiczną barierę i wzięła sztych aż w samo serce nikczemnego stwora. Śmiech Ralldara zamienił się we wrzask, a on nagle zapłonął żywym ogniem.

Eksplozja płomieni była tak wielka, że awanturnicy musieli odstąpić parę kroków, aby sami nie zająć się nagłą pożogą. We wnętrzu ognistej kuli był samozwańczy bóg goblinów, którego agonalny wrzask bólu pomieszany był z mrocznym śmiechem. Nienaturalny ogień raptownie trawił sylwetkę Ralldara, który w paru chwilach przestał przypominać swoją dawną, potężną formę, a stał się gorejącym trupem. Ścięgno po ścięgnie i kość po kości, ogień pochłaniał sylwetkę.

Wreszcie, płomienie błysnęły po raz ostatni w potężnej eksplozji popiołów. Prochy biesa porwał nagły wiatr w jaskini i zdało się, że gdzieś tam, w dalekich zakamarkach groty, nadal dudniło echo drwiącego śmiechu Ralldara.

Po Ralldarze nie zostało nic, a przekleństwo, które zabrało jego rozum i przywiązało do starej groty, dopełniło się wreszcie. Jedynymi śladami bytowania biesa został wielki tron z kości i szkielety goblinów, w części pogruchotane przez bitwę, która wydarzyła się w jaskini.
— Och, to już koniec? — zdziwiła się z teatralnym fałszem Lavena, kiedy na jej oczach sczezł mieszkaniec niższych sfer. — To było zbyt łatwe, ale i tyle w tym radochy! I ten nieszczęsny głupiec sądził, że mnie przyćmi? Cóż, dokładnie tego powinien się tego spodziewać! Trzeba było się ukłonić prawdziwej władczyni Czarciego Wzgórza!
Wiśniowowłosa wyprostowała się dumnie, po czym uśmiechnęła pod nosem, patrząc, jak rozwiewają się szczątki czarta.
— Zostało po nim dokładnie tyle, ile znaczył. NIC!
Katerina odskoczyła jak oparzona i przesłoniła dłonią oczy, gdy truchło stanęło w piekielnych płomieniach.
- Nieee! - Jęknęła przeciągle. - Nie tak miało być!
Kurz bitewny opadł, ale frustracja dalej trzymała ją w swych objęciach i kopnęła jeden z zalegających pod stopami kamyków, fukając pod nosem. Spojrzenie jednak po krótkiej chwili spoczęło na tronie. Coś błysnęło w oczach Bonheur i cień łobuzerskiego uśmieszku zadrgał jej kącikami ust. Wyswobodziła dłoń z pół płaszcza, schowała rapier przy pasie i podeszła do Wuga.
- Łamaczu kochany! - Odezwała się z przymilnym uśmiechem. - Użyczysz swojej pięknej towarzyszce tego mocarnego młota? Obiecuję go oddać za parę chwil w nienaruszonym stanie.
- No, odszedł zdecydowanie efektownie... - powiedział Khair. - Ale nie da się ukryć, że niewiele po nim zostało. Ciekawe, czy jego skarbiec będzie tak samo zasobny...
- Jeśli zburzenie tronu da ci odrobinę zabawy czemu nie. - Wug podał młot Katarinie. - Mnie osobiście interesuje skarbiec tego nicponia. Zawołam też Jednookiego. - barbarzyńca ruszył do skarbca, a następnie po swojego podwładnego.
Joresk oparł się o ścianę i odetchnął.
- Poszło lepiej niż się spodziewałem, chyba jednak potrafimy współpracować na polu bitwy… Katerino, zanim zabierzesz się za twórczą demolkę, pozwól, że zajmę się częścią twoich ran - uśmiechnął się do szermierki - Nie mam jeszcze takiej mocy, by ochronić was przed wszystkim.
Katerina, już miarkująca uderzenia i ważąca młot w dłoniach, parsknęła na słowa paladyna.
- Od razu “twórcza demolka” - żachnęła się teatralnie. - To najzwyczajniej artystyczny wyraz galtańskiego ekspresjonizmu anty-monarchistycznego.
Zaśmiała się, obracając młot w dłoniach zaskakująco sprawnie jak na kogoś, kto preferował o wiele lżejsze bronie. Bonheur opuściła oręż i machnęła przyzwalająco dłonią.
- Niech będzie leczenie - uśmiechnęła się. - Z naszym szczęściem zaraz zjawi się nekromantka i zacznie znowu monologować.
- Będziesz musiała wytłumaczyć prostemu żołdakowi zawiłości tej całej sztuki - Joresk odpowiedział z udawanym prostackim akcentem, dotykiem dłoni lecząc część ran - Może damy jej się wygadać? Rany zagoją się naturalnie, prowiantu mamy sporo… - zaproponował rozbawiony.
- Pfft, tylko i wyłącznie, jeśli ten twój wspaniały dotyk potrafi też leczyć przewlekłe migreny. Chociaż pomysł całkiem-całkiem, może znudziłaby samą siebie swoją gadką i usnęła, a my wtedy “khrrr”... - Katerina uniosła zaciśniętą dłoń i przejechała kciukiem po swojej grdyce. Po czym zerknęła w dół, gdzie magia paladyna zasklepiła najgorsze rany i wstrzymała krwawienie. Bonheur zacisnęła obie dłonie na trzonku młota. - Szczęśliwie, ja nie zanudzę ciebie monologiem, a zademonstruję podstawy wspomnianego ekspresjonizmu. Patrz i podziwiaj, Joresku.
Po czym skocznym krokiem, nucąc ludową przyśpiewkę pod nosem, podeszła do tronu Ralldara i otaksowała go spojrzeniem. Siedzisko wcale nie zyskiwało przy bliższym poznaniu i, bez większej pompy czy ceremonii, Katerina zamachnęła się młotem z całą mocą. ŁUP!, prysnęły pierwsze odłamki.
- Obyś zgnił w Otchłani, parszywy bydlaku!
ŁUP, ŁUP, ŁUP. Muszkieterka uderzała, aż dudniło.
- Oby wszystkie demony brały cię pospołu, chędożyły z jednej i sodomizowały z drugiej strony! Zachciało ci się galtańskiego deseru i masz teraz za swoje! Ty PARSZYWY! ŚMIERDZĄCY! PRZEROŚNIĘTY! ZMUTOWANY! NIETOPERZU!
Ostatnie inwektywy Katerina wyrzucała z siebie w rytm jeszcze mocniejszych uderzeń. Choć nie padały już kolejne kolorowe obelgi pod adresem nieświętej pamięci Ralldara, dziewczyna chyba nie planowała spocząć, dopóki z tronu nie zostanie pył. Stojąca niedaleko Lavena w tym samym czasie czyściła swoją sukienkę za pomocą magii i z rosnącym rozbawieniem przyglądała się tej scenie.
— Chyba powinna o tym poważnie porozmawiać z jakimś kapłanem, nie sądzicie? — rzuciła w kierunku towarzyszy, uśmiechając się drwiąco. — Ale niech działa. Właściwie jest mi to na rękę. Nigdy nie zasiadłabym na czymś tak ewidentnie pozbawionym elementarnego poczucia estetyki. „Tron” to godny nieokrzesanego belzkeńskiego barbarzyńskiego watażki. Totalne bezguście. Nowa władczyni Czarciego Wzgórza zasługuje na zdecydowanie lepsze siedzisko! Bardziej odpowiadające jej wytwornej prezencji i szlachetnej naturze. Trzeba by było je również postawić w bardziej reprezentatywnym miejscu. W ogóle ktoś normalny chciałby mieć salę tronową w tej cuchnącej pieczarze?
Joresk z rozbawieniem oglądał galtańską dekonstrukcję tronu, modląc się cicho do Ragathiela. Jego patron musiał być zadowolony, skoro jeden czart mniej kalał tę ziemię swą obecnością.
- Naprawdę chciałabyś panować nad tym pagórkiem, nawet z jego wrotami? - zapytał zdziwiony Laveny - Na pewno masz większe ambicje - uśmiechnął się - Poza tym wytępienie pająków z tych zakamarków będzie prawie niemożliwe.
Półelfia dziewczyna wzdrygnęła się na samo wspomnienie o pająkach.
— Jak dotąd jeszcze nikt nie okazał się na tyle roztropny, by zaoferować mi koronę jakiegoś cesarstwa — odparła z nutką żalu. — Także w międzyczasie jestem w stanie zadowolić się tym oto skromnym pagórkiem i znajdującymi się na jego terenie Wrotami oraz cytadelą. Oczywiście, gdy już doprowadzimy je do właściwego stanu.
- Jeśli okażę się jakimś zaginionym królewskim dziedzicem, możemy ponegocjować - paladyn puścił jej oko - Podobno w mojej profesji zdarza się to zadziwiająco często.
— W sumie… to jest coś na rzeczy — stwierdziła z filuternym uśmiechem czaromiotka. — Powaliłeś potężnego czarta, uratowałeś księżniczkę — wskazała wymownie na siebie. — Teraz tylko czekać aż pojawi się niosący regalia posłaniec w poszukiwaniu zaginionego księcia!
Jednak zaraz po tym nader entuzjastycznym stwierdzeniu cała energia jakby z niej wyciekła. Dziewczyna rozluźniła ramiona i klepnęła wojaka po przyjacielsku w naramiennik.
— Jednak do tej pory nie oczekuj jakichś specjalnych względów.
Doktor Sidonius podszedł do Renali i ukłonił się jej uprzejmie.
- Zaprawdę, cała nasza drużyna szlachetnej wojowniczce, która zadała decydujący cios w tym starciu i bez której by nam nie udało się zwyciężyć tego niewiarygodnie trudnego starcia. Jedynie ratowałem naszą dostojną Lavenę - przy słowach decydujący i ratowałem podniósł głos odrobinę.
Joresk uśmiechnął się pod nosem.
- Gdzieżbym śmiał, zresztą jest jeszcze wiele czartów do zabicia i księżniczek do uratowania - rzucił, słysząc słowa Sida - Szanowny doktor ma rację, po raz kolejny jesteśmy ci winni podziękowania - odezwał się do Renali, unosząc miecz w żołnierskim pozdrowieniu.
— Kto? — zdziwiła się przekornie szmaragdowooka. — Ach, ta! To ona jeszcze z nami jest? Myślałam, że już sobie poszła.
Następnie dwudziestoletnia galantka zwróciła się do czarnoskórej kobiety, nie zaszczycając jej jednak spojrzeniem.
— Cóż, całkiem nieźle jak na amatorkę. Jednak nie wyobrażaj sobie za dużo po słowach tych mężów, widać bowiem, że przemawia przez nich coś innego, niż rozum…
Renali, która do tej pory nie odzywała się, przez pewien czas trwała z pokaźnej wielkości nożem wzniesionym w górę, zapewne pogrążona w modlitwie. Z milczenia wyrwały ją pytania i uwagi Joreska, Laveny i Sidoniusa.
– Wiedziałam, że nam się uda! - na twarzy czarnoskórej kobiety zajaśniał uśmiech (wyglądała nie przejmować się słowami Laveny). – Stwór pozbawił już życia dość niewinnych istot, które miały nieszczęście został schwytanym przez niego. Bogowie uśmiechnęli się do nas dzisiaj.
Jednooki, który przestał słyszeć odgłosy bitwy wkroczył na pobojowisko. Małpolud wyrzekł parę słów, które chyba oznaczały uznanie, podrapał się po głowie i gapił się na tron, teraz już zniszczony. Katerina, która zakończyła swój twórczy akt radosnego wandalizmu i cofnęła się parę kroków wstecz, również podziwiała własne rękodzieło z wyrazem przemożnego samozadowolenia jasno wyrysowanym na twarzy.
- No, skończyłam - oznajmiła, wracając do towarzyszy i od razu zwracając się do Laveny. - Moja droga, czuję się zobowiązana poinformować, że gdy idzie o kapłanów, uznaję tylko i wyłącznie zwierzchnictwo błogosławionych nałożników Calistrii. Aczkolwiek...
Przeciągnęła samogłoski, wchodząc w prowokacyjne tony.
- Zdecydowanie preferuję pozycję rzeczonej zwierzchniczki, jeśli już o tym mowa - puściła czarownicy oko.
— Nie ma bardziej błogosławionych ludzi nad nałożników Laveny Da’naei! — stwierdziła w odpowiedzi próżna Taldanka.
- Zaiste honor większy, niż bycie wybranym bądź wybraną przez Gwiezdny Kamień - Katerina pokiwała głową.
~

Tymczasem, Wug wkroczył do skarbca, który był opodal.

“Skarbiec”, jeśli rzeczywiście miało nim być pomieszczenie, do którego wszedł Wug, przypominał bardziej brudną piwniczkę albo też rzeźniczy rynsztok. Cuchnęło tutaj straszliwie rozkładem.

Znajdowały się tutaj stosy czaszek - o dziwo, pieczołowicie poukładane, razem z pozostałymi kośćmi. Na podłodze znajdowały się małe stosiki nieczystości, które wyglądały na zaschnięte wnętrzności, zdarte skalpy i ekskrementy, które oddawały ohydny zapach. Ściany pomalowane były zaschniętą posoką, która poczerniała i przyjęła rudawy odcień.

Na południowej ścianie, na improwizowanym wieszaku z desek wisiała zdarta skóra, niechybnie pochodząca z humanoidów - orków, ludzi i elfów, a ze zszytych skrawków skóry czasem spozierały puste oczodoły i skrawki skóry pokrytej włosami. Trzeba było przyznać Ralldarowi, że był zręcznym kuśnierzem, bowiem skrawki były złączone z iście mistrzowską wprawą. Na płaszczu ze skóry były namalowane czarną farbą jakieś dziwne znaki, jednak żaden z awanturników nie potrafił rozróżnić, czym były. Ostatecznie, dziwne glify na skórze mogły być rojeniami martwego czarta, który stracił rozum.

Pod makabrycznymi trofeami, obok stosików nieczystości, znajdowały się dwie zbroje. Pierwszą był kirys, drugim zaś koszulka kolcza. Jak rozpoznał Sidonius, obie te zbroje nosiły na sobie runy zwiększające twardość zbroi.

W jednej ze zbroi znajdowały się schowane kolejne przedmioty, które wyglądały na zaklęte - wachlarz z piór, ciemnoniebieski klejnot, białe rękawice i różdżka zdobiona motywami sieci. Podróżnicy, jeden po drugim identyfikowali skarby zrabowane przez szalonego biesa, który wrócił do Otchłani.

W drugiej zbroi zaś znajdował się mały stosik monet - złote, srebrne i miedziane monety były zbrukane krwią, tak samo jak wnętrze, które cuchnęło posoką i zgnilizną.
Doktor pokręcił głową ze smutkiem.
– Prawie szkoda, że go zbłądziliśmy. Byłby ciekawym obiektem badań… Nie, naprawdę mi przykro. Szaleństwo wśród czartów, czy to nie fascynujące zagadnienie?
- To u demonów nie jest standard? - zapytał zaciekawiony paladyn.
— Widocznie obłęd to kwestia perspektywy — rzekła Lavena, kwitując swe słowa cynicznym uśmieszkiem.
- Mi tam pasuje, że zdechł. Gobliny go czciły jakby kiedyś stąd wylazł to narobiłby mi problemów. - Wug podsumował śmierć czarta. - Nadal mam zamiar zająć twierdzę z plemieniem. Moglibyśmy do tej rozmowy wrócić co chcemy zrobić z wiedzą o wrotach? - powiedział nie zważając na Sidoniusa. Nie było co ukrywać sprawy, jeśli śledczy pożyje wystarczająco długo sam pozna prawdę. Jeśli nie nie zdoła nikomu o tym opowiedzieć.
- Chcemy o nich opowiedzieć w Rozgórzu? Kim jest ta cała Triada o której gadała Voz?
— Szkarłatna Triada. Gildia kupiecka z Katapesh. Jedna z wielu jej podobnych — wyjaśniła ze wzruszeniem ramion wiśniowowłosa dandyska. — Nie wiem, co miałoby być w niej niby takiego specjalnego, co by w szczególny sposób łączyło ją z naszą wątłomantką. O ile nie chodzi o rzecz wręcz prozaiczną: bardzo wygodny z perspektywy handlu punkt tranzytowy z Garundu do południowego Avistanu. A co do Kręgu Alsety, to trzymałabym w tajemnicy jego istnienie. Tak długo, jak tylko się da. Nawet w postaci mglistej legendy przyciągają wystarczająco dużo irytujących typów.
-Raczej nie obłęd w naszym rozumieniu. Demony to personifikacja zniszczenia. - rzekł Sid
— To tak jak ja Tygrysku — zażartowała piromantka puszczając oko do doktora. — Zwłaszcza w TE dni miesiąca…
– Szczęśliwie udało nam się zabić tyrana - rzekła Renali. – Malarunk i jego zgraja jest przed nami, w głównej komnacie. Nie chcielibyśmy walczyć z nim, mając biesa za naszymi plecami…
— To ma być wyzwanie? — zdziwiła się czarownica. — Demon sczezł, a małpiszon, blada pozerka i hobgoblińska łotrzyca wkrótce do niego dołączą!
– Oby to okazało się prawdą - odparła z nadzieją Renali.
— Z pewnością nasi wrogowie będą starali się z całych sił — stwierdziła Da’naei. — Mimo to czeka ich sromotna porażka! W zasadzie jak się nad tym zastanowić… to całkiem smutne.
-Sromotna porażka wrogów bywa rozczarowująca, ale czy smutna? Jeno skłania nas do rozważań nad kruchością życia.
- Doliczyłaś się przynajmniej, ilu ich tam było przy swojej... Khm... - Katerina ugryzła się w język, chrząkając. - Przy taktycznym odwrocie? “Zgraja” to dosyć szerokie pojęcie.
- Siedmiu albo dziewięciu - odparła Renali.
- Te rękawiczki mi się podobają - powiedział Khair, biorąc do ręki białe rękawiczki.
Ze znalezionych łupów Lavena jak zwykle przygarnęła złoto. Wzięła też różdżkę z wplecionym weń zaklęciem sieci, której i tak nikt inny nie potrafiłby obsłużyć. Co do reszty, to pancerze właściwie nigdy ją nie interesowały. Uważała, że były za ciężkie, niewygodne i z reguły mało gustowne. Zdecydowanie bardziej odpowiednie dla prymitywów lubujących przemoc. Jednak w tym wypadku przeznaczenie zadrwiło z tych uprzedzeń, czyniąc jej wyjątkową niespodziankę. Jedna z dwóch znalezionych w skarbcu czarta zbroi szybko przykuła uwagę wyelegantowanej półelfki. Okazało się bowiem, że to, co Sidonius pospiesznie uznał za koszulkę kolczą, było w istocie nader specyficzną wariacją bechtera, kunsztownym i na dodatek zaklętym gorsetem z cieniutkiej stalowej blachy, jedynie łączonym kolczą plecionką. Najwidoczniej służącym ongiś jakiejś zamożnej i niezwykle skupionej na własnym wyglądzie awanturniczce, ponieważ biorąc pod uwagę konstrukcję pancerza, zdecydowanie bardziej musiała ona cenić prezencję, aniżeli praktyczność i protekcję. Co też skończyło się z oczywistym dla wszystkich zgromadzonych skutkiem. Los poprzedniej właścicielki jednak nie zrażał w najmniejszym stopniu wiśniowowłosej, która uważała się za niezwykle wyjątkową i obdarzoną fortuną osobę, predestynowaną do naprawdę wielkich rzeczy, której to nigdy nie dotknęłyby tego typu fatalne przypadki. Pochwyciła więc pancerz i udała się z nim na ustronie. Po chwili zaś powróciła, już weń przyodziana.

— No i jak wyglądam? — zapytała z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
- Wolisz odpowiedź niosącą w sobie prawdę, czy też odpowiedź, że tak powiem, politycznie poprawną? - spytał uprzejmie Khair, zachowując poważną minę.
- Dobrze wyglądasz. Choć zaraz pewnie powiesz, że dobrze to obelga i należy powiedzieć, że obłędnie. - nawet barbarzyńca przewidywał, jak wygląda rozmowa z Laveną. - Z rzeczy bardziej praktycznych jakieś leczenie czy odpoczywamy? Chciałbym by przed kolejnym wyzwaniem wszyscy byli wyleczeni nie będzie czuję tak łatwo jak z nim - wskazał głową na demona.
- Myślę, że godzina na złapanie oddechu będzie wystarczająca - skonstatował Joresk - Chwila modlitwy i będę mógł was wyleczyć. A ty Laveno wyglądasz jak zwykle olśniewająco, obyś tylko nie była atrakcyjniejszym celem dla naszych wrogów.
- Dobry młot, muszę sobie taki sprawić, tylko nieco lżejszą wersję - Katerina oddała oręż, którym rozniosła tron, Łamaczowi. Na widok Laveny powracającej w nowej kreacji, muszkieterka pokiwała głową z aprobatą i skrzyżowała dłonie na piersiach, otwarcie taksując czarownicę spojrzeniem. Od wydania własnej opinii odwiodło ją jednak pytanie Khaira. - Ależ, mój drogi kapłanie!, czy jednym z przykazań twej bożej patronki nie jest aby "nie kłam"? Odpowiedź jest zatem oczywista, musisz powiedzieć nam całą prawdę. Calutką!
Paladyn prychnął śmiechem.
- Ostrożnie Khairze, cokolwiek powiesz zostanie użyte przeciwko tobie - rzucił z rozbawieniem - Ale muszę przyznać, że Kwiat Świtu wiele od was wymaga. Chyba nawet Dziedziczka nie ma tak twardych zasad, nie sądzisz?
— Ha! Teraz to już na pewno zapiszę się w annałach. Nauczyłam orka kurtuazji! — zaśmiała się Lavena. — Pokonanie demonicznego władcy wypada przy tym co najmniej blado. Aczkolwiek nie zgodzę się, że podziwianie mnie nie należy do rzeczy praktycznych. Wręcz przeciwnie! Może zarówno podnosić morale, jak i artystycznie inspirować! Bierzcie przykład z Joreska!
Następnie dzierlatka spojrzała na sarenraenitę.
— Skoro nie wolno ci łgać, odpowiedz zgodnie z prawdą kleryku. W najgorszym razie to ja przedstawię ci dwie możliwości: umrzeć szybko i bezboleśnie bądź też powoli i w męczarniach — wyszczerzyła się.
Khair odpowiedział kpiącym uśmiechem.
- Moja opinia bez wątpienia nie będzie ci się podobała, bo ja wolę kobiety odziane w naturalną urodę, a nie zakute w jakąś blachę, nawet najwspanialszą. Ale, zapewne, w tym pancerzyku wzbudzisz podziw i uznanie w każdej karczmie, do której wkroczysz.
Z dumnie zadartym nosem, dodał w myślach.
— Znaczy takie bez przyodziewku? — zapytała żartobliwie sybarytka. — W sumie powiada się, iż w wyznawcach Sarenrae przysłowiowy ogień gore, a zimne świątynne mury mogą z czasem powodować różne myśli… Tak czy inaczej, w drugiej części swej wypowiedzi właściwie się nie pomyliłeś. Aczkolwiek karczma czy nie karczma. Nieważne gdzie wkroczę, tam oczywiście wzniecam powszechny podziw! Nie powinno to budzić żadnych wątpliwości, kiedy raptem przedwczoraj udało wam się uszczknąć nieco dla siebie z racji mej ogromnej popularności i charyzmy.
- Ja jeno powiem, że żadna zbroja nie podkreśli urody Laveny, jak aureola przywołanych płomieni. - rzekł Sid.
- Jakby uroda Laveny potrzebowała jakiegokolwiek podkreślania - Katerina zaśmiała się, otrzepując rękawy z resztek tronu.
— Cieszy mnie niezmiernie, moi wspaniali przyjaciele, że starcie z koszmarem Otchłani nie pozbawiło was zmysłów ani rozumu — podsumowała czaromiotka.
Awanturnicy spędzili następną godzinę w grotach opodal. Obecność trupów była niepokojąca, jednak nieumarli zostali zniszczeni, zaś zwykłe trupy, w których nie krążyła nekromantyczna energia, nie mogły zrobić im niczego.

Leczenie trwało mniej więcej tyle, ile popas. Niespodziewanie, Renali okazała się tak wprawna w leczeniu, jak sam Khair. Czarnoskóra kobieta bez ociągania pomagała Khairowi, Sidoniusowi, a także paladynowi i rudowłosej zaklinaczce doprowadzić drużynę do stanu używalności. Lavena i Joresk rzucali swoje zaklęcia, a ręce kapłana, śledczego i magini z Mwangi pracowały, opatrując rany. Najbardziej ranni awanturnicy - Lavena, Katerina i Wug rychło poczuli się znacznie lepiej, kiedy tylko medyczne zabiegi ich towarzyszy zasklepiły ich rany.

Po wyleczeniu ran, podróżnicy powstali raz jeszcze i podążyli dalej skalnym korytarzem.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172