Bailey machał mieczem, więcej zajmując się obroną, niż atakiem. Jakimś cudem nie został dotychczas trafiony, ale robiło się coraz goręcej.
"Diabelnie zwinne te elfy. Nie ma co mówić." - pomyślał między jednym a drugim machnięciem mieczem. - "Całe szczęście tylko pięciu... Ciekawe co..."
Kolejna myśl zatrzymała się w połowie na widok białej sylwetki, która pojawiła się w niezbyt oddalonych krzakach, niewidoczna dla atakujących Baileya elfów.
"Zwiewaj, póki czas, frajerze" - przemknęło mu przez myśl.
Zanim zdążył przekuć myśli w słowa ich spojrzenia spotkały się. W oczach przedstawiciela Starego Ludu widniała obietnica pomocy. I ostrzeżenie...
Przez głowę Baileya przemknęły liczne opowieści o dziwnych mocach Starego Ludu. I pojawił się cień nadziei na ratunek...
"Ciekawe, co zrobi" - pomyślał z trudem parując cios. Równoczesne obserwowanie wrogów i sojusznika wybiło go nieco z rytmu. Cofnął się o krok, a potem zamarkował atak.
Niemal podświadomie dostrzegł ruch kostura i pojawiającą się znikąd lśniącą chmurkę.
"Magia" - spłoszona myśl uciekła jak najdalej od nadciągającego niebezpieczeństwa.
Nie mogąc iść w jej ślady Bailey zrobił jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy - rzucił się na ziemię... |