Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2022, 00:38   #44
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - 2519.07.01; knt; zmierzch

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; okolice miasta; postój przy trakcie
Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch
Warunki: - ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie



Otto



Dzień się powoli kończył. Jeszcze było jasno ale się kończył na tyle szybko, że dla wszystkich stało się jasne, że nie zdążą wrócić do miasta przed zmierzchem. Więc trzeba będzie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. W tej jaskini to im jednak zeszło całkiem sporo czasu. Do tego przemoczony do ostatniej nitki Sigismundus trzymał się dzielnie no ale nie pomyślał aby zabrać na wycieczkę zapasowe suche ubranie więc męczył się mocno z tą podróżą w mokrym ubraniu. Niemniej rozgrzewała go nadzieja i wizja sukcesu więc traktował to jako drobną niedogodność. Pod koniec dnia jeszcze spadła ulewa która i tak przemoczyła ich wszystkich. Buty i nogawki mieli mokre na wylot a i pod peleryny i płaszcze taki mocno zacinający deszcze potrafił się dostać chociaż już nie tak bardzo. Tak czy siak wędrówka okazała się mocno męcząca dla wszystkich. Nawet jak zdecydowali się wracać traktem prowadzącym do miasta. Zwłaszcza, że biegł on względnie niedaleko wybrzeża.

Po tej ulewie jaka na szczęście się skończyła wszystko wciąż było mokre. Drzewa, błoto, krzaki, liście no i oni sami. A skończyła się w takim momencie, że akurat był czas poszukać miejsca na nocleg póki jeszcze było widno. Pomógł im w tym przypadek. Znaleźli jakieś miejsce między drzewami z wypalonymi śladami starych ognisk, ułożonymi przewróconymi pniami w roli ławek. To aby nie iść dalej zdecydował Sigismundus. Raz, że już wiadomo było, że do miasta dziś i tak nie zdążą wrócić. Zostało im jeszcze z pół dnia. Może wrócą jutro w południe jak nic im nie przeszkodzi. Dwa, że sam już był mocno zmęczony po tych paru dzonach spędzonych w zimnym, mokrym ubraniu. A trzy gdzieś tam w oddali na trakcie widać było ślady ogniska i śpiewy jakichś pobożnych psalmów. Aptekarz nie życzył sobie takiego pobożnego towarzystwa a nie wiadomo było czy jak ich minął to będzie jakieś dobre miejsce na nocleg.

Vasilij się z nim zgodził, że nie ma co się dłużej forsować. I ze swoimi ludźmi mocno się natrudził aby w tym zlanym ulewą błocie, trawie i lesie uzbierać drewno na ognisko a potem je rozpalić. W końcu się jednak udało. Zanim banici zdołali na tym mocno strzelającym wilgocią ogniu coś odgrzać z zapasów jakie mieli to już zrobił się wieczorny półmrok.

Sigismundus nie był zbyt pomocny przy tych pracach obozowych. Za to jak już ogień zapłoną chętnie zdjął swoje ubranie i spróbował je ułożyć przy ogniu aby je wysuszyć. Strupas zaś albo trzymał albo uwiązał Loszkę na smyczy. Ta była dość niespokojna. Jak się okazało ten symbol Nurgla wymazany szlamem na jej brzuchu skruszał i w końcu odpadł. Ale na skórze młodej kobiety w tym miejscu pojawiło się odbarwienie jakie zachowało kształt tego symbolu. Okazało się też, że się wymazała czymś na twarzy i skroni. Nie wiadomo jak i czym. Ale to coś mocno śmierdziało a gdy zeszło czy też sama je starła to pojawiły się w tym miejscu krosty. Była też mocno niespokojna i początkowo Strupas miał sporo problemów aby ją utrzymać na wodzy. W miarę jednak jak oddalali się od jaskini to kobieta wydawała się wracać do normy. Chociaż i tak garbus musiał mocno na nią uważać. Jak wreszcie się zatrzymali na noc mógł sobie ulżyć przywiązując ją do pieńka.

Zaś półnagi grubas z lubością i z niecierpliwością skorzystał z okazji aby nacieszyć oko papirusami wyjętymi ze zwojów. W świetle zapadającego zmroku i światła ogniska mógł je przejrzeć dokładniej a nie tylko rzutem oka jak w jaskini Oster.

- O! Muchy! Wiedziałem! Tak czułem, że nie idziemy tam na darmo! - zawołał z entuzjazmem gdy obcego mu pisma rozczytać nie mógł. Ale za to rozpoznał chociaż niektóre ze szkiców jakie były tam umieszczone.

- Ciekawe… To chyba proces życiowe… Od jaja, przez larwę, kokon i dorosłego osobnika… Ciekawe co znaczą te podpisy… I kobiece łono… Ciekawe… Czyżby je trzeba było umieścić w kobiecym łonie? Ciekawe… Tego nie próbowałem. No i ja miałem tylko zwykłe muchy a te cudne jajeczka na pewno są wyjątkowe i cieszą się błogosławieństwem Oster. - mamrotał podekscytowany chłonąc te starożytne zapiski jakie mogła sporządzić jedna z czcigodnych Sióstr. I to ta jaka poświęciła się temu samemu patronowi co on. Niestety poza niekótrymi symbolami oznaczającymi ogólny Chaos albo glify Nurgla niewiele dało się z nich zrozumieć. Były jakieś schematy i glify które wyglądały na ważne i starannie wykonane. Ale kompletnie niezrozumiałe. Więc najczytelniejsze wydawały się właśnie te rysunki ludzkiej anatomii, głównie kobiecej i właśnie ze szczególnym uwzględnieniem kobiecego łona. Właściwie męskiej anatomii to tam nie było. A wedle strzałek i rysunków to chyba trzeba było umieścić jaja wewnątrz kobiecego łona. No i jeszcze te schematy insektów, głównie much im było poświęcone najwięcej uwagi.

- Ah jak chciałbym mieć to już przetłumaczone! Wiedzieć co tu jest! - Sigismundus prawie zawył żałośnie ze swojego cierpienia i zniecierliwienia jakie go gnało do miasta odkąd wyszli z jaskini. - No ale nie możemy tego daru Oster zmarnować. Aż tak dużo jakbym chciał tych jajeczek nie mamy. Mam nadzieję, że Merga i Starszy poradzą sobie z tym tłumaczeniem. I nie będą z tym zwlekać. Przecież to jest o wiele wartościowsze i ważniejsze niż posąg tych ladacznic! Z tego przecież nic nie będzie! Same orgie najwyżej. Ale ja! Z tymi darami od Czcigodnej Oster! Ja mogę podbić całe miasto! - aptekarz wyraźnie miał skoki humoru od egazltacji gdy myślał o sukcesie i nagrodzie jaką wkrótce odbierze w postaci przetłumaczenia papirusów i zrobienia użytku z zabranych jaj aż po skrajne przygnębienie i zniecierpliwienie gdy zdawał sobie sprawę, że chociaż już jest tak blisko to jeszcze musi czekać.

- Nie róbcie nic nagle. Ktoś tu jest. Obserwuje nas. - Vasilij powiedział to tak spokojnie wrzucając kolejną ułamaną gałąź do ognia jaki strzelił iskrami, że w pierwszej chwili to łatwo było przegapić. I trudno było się nie powstrzymać aby nagle nie zacząć się rozglądać na boki. Na niebie jeszcze były resztki szarówki ale tutaj, pod lasem, właściwie już było ciemno jak w nocy. Jeden z jego ludzi jakby od niechcenia sięgnął po leżący w sajdaki łuk jaki był obok niego i leniwie przesunął go sobie na kolana. Inni też zdawali się powoli szykować podobne ruchy.

- Kto? Ilu? Gdzie? - zapytał cicho Strupas i na znak aptekarza usiadł przy uwiązanej do pnia Loszce aby się nią zająć gdyby zaszła taka potrzeba. Sam grubas zaś zaczął chować bezcenne zwoje z powrotem do pojemników a potem do torby aby je zabezpieczyć gdyby coś się miało zacząć dziać.

- Nie wiem. Ale Albert coś usłyszał. Ktoś tam chodzi w lesie. Blisko nas. Pewnie nas widzi. - odparł cicho herszt banitów grzebiąc patykiem w ognisku. Był więc jakiś sygnał ostrzegawczy ale na razie bez żadnych wskazówek co to by miało być.

- Może to ktoś z tamtych. - garbus wskazał brodą w kierunku gdzie spory kawałek dalej widać było łunę drugiego ogniska i słychać było te mocno już przytłumione lasem pobożne pieśni. Herszt wzruszył ramionami przyznając się do swojej niewiedzy.

- Jeśli tak to łatwiej by im było przyjść traktem. - odparł co o tym myśli no ale ostatecznie to niczego nie przesądzało. Mimo ciemności jakie panowały już pod lasem to pewnie dałoby się przejść na przełaj po drodze. Albo przejść nią większość odcinka a pod koniec zejść w las i nim podejść pod ich obóz.

- Powierzchniowcypowierzchniowcy! - z ciemności gdzieś z lasu niespodziewanie dobiegł ich nowy, nieco skrzeczący głos. Mówił szybko i jakby nerwowo. Nastała kłopotliwa cisza gdy przy ognisku wszyscy patrzyli po sobie albo gdzieś w tą ciemność.

- Powierzchnowcyprzyjaciele! Nie lękać, ja przyjaciel! My handlować wcześniej! Wy dawać niewolnicy my dawać wam jamy! Dobre niewolnicy! Samice zwłaszcza! Chcemy więcej samic! Możemy zrobić handel. - skrzekliwy i dziwnie brzmiący głos z ciemności dalej mówił szybkimi zdaniami. I z tak obcym akcentem, że trudno było wziąć go za swojaka.

- To chyba ktoś z tych podziemnych zwierzoludzi. Co Egon i reszta mieszkali u nich zimą. - rzekł cicho Vasilij co był wówczas na tych wymianach i jego ludzie w sporej mierze nałapali pechowców jacy potem znikali w podziemiach i los ich pozostawał nieznany ale raczej nikt chyba nie spodziewał się już ich ujrzeć żywych.

- Jaki handel?! - odkrzyknął mu Sigismundus. Sam co prawda się nie załapał na tamte wydarzenia bo podobnie jak Otto dołączyli do zboru później ale jednak w kulcie mieli okazję chociaż o tym usłyszeć od tych z dłuższym stażem. Negocjacje chwilę trwały bo zwierzoludzie chyba wziętą na smycz Loszkę wzięli za niewolnicę. Ale o pozbyciu się jej aptekarz nie chciał słyszeć. Wtedy ten zwierzoludź co z nimi gadał powiedział, że tam u sąsiadów jest kilka obiecujących okazów. Tylko ich jest tam sporo. Jedną czy dwie sztuki mogliby chętnie zabrać do swojego leża. Ale jakby przyjacielepowierzchniowcy im pomogli w napadzie to mogliby się podzielić łupami.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch
Warunki: wnętrze tawerny, jasno, gwar tawerny ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie



Joachim



Burgund trzepnęła w tyłek odchodzącą zgrabną, blond kelnerkę. Ta pisnęła nie aż tak bardzo zaskoczona i odwróciła się ku niej posyłając filuterne spojrzenie. Ale odeszła z ich wnęki w jakiej stał prostokątny stół na kilka osób i ławy. Wnęka zapewniała komfortowe uczucie prywatności. Zaś Burgund była w swojej ulubionej tawernie, zresztą i Łasica traktowała ją jak swój punkt kontaktowy. Tutaj przecież mieli spotkanie przed wyruszeniem na Wrakowisko jakie zaowocowało spotkaniem Sorii. Nie było więc dziwne, że burgundowa łotrzyca czuła się tu swobodnie, jak u siebie i wszystkich zdawała się znać i ją znali wszyscy. A przynajmniej jak weszli to pozdrowiła się z paroma osobami siedzących przy swoich ławach czy kontuarze.

- No wreszcie jakieś normalne jedzenie. - mruknęła Onyx z wyraźną przyjemnością wbijając drewnianą łyżkę w przyniesiony przez Corri posiłek. Wszyscy zdążyli zgłodnieć po dwóch dniach bytowania poza miastem. Niby coś zjedli u odmieńców i po drodze ale jednak nie umywało się do porządnego, gorącego posiłku. Dlatego nie tylko ciemnowłosa hedonistka chętnie pałaszowała swoją michę. Do tego gorące jedzenie przyjemnie rozgrzewało od środka. A po tej ulewie jaka spadła pod koniec dnia to wszystkich przechłodziło. Buty, spodnie i peleryny mieli mokre na wylot a resztę nieprzyjemnie wilgotną. Więc i ciepłe wnętrze tawerny wydawało się wybitnie przyjazne. Więc chyba nikt się nie zdziwił ani protestował jak Burgond zaordynowała, że skoro zdążyli tuż przed zamknięciem bram miejskich o zmroku to już lepiej zjeść kolację w jakimś porządnym lokalu. Czyli właśnie w “Mewie”. Niewiele brakowało aby musieli nocować w karczmie przed bramą która właśnie o takich spóźnialskich lub tych co nie mieli ochoty wchodzić do miasta.

- I co? Jak się udała ta rzeczna i leśna wycieczka? Co teraz zamierzacie? - zapytała wesoło Burgund zerkając na towarzyszki i towarzysza tej wycieczki. Lilly pokiwała uśmiechniętą głową, że jej się podobało ale zamierzała wrócić na noc pod wieżę do kryjówki Mergi. Onyx podobnie i tylko wspomniała swoich licznych, nowych i jakże nietypowych kochanków jakich miała okazję poznać całkiem blisko. Chociaż mimo, że byli w niszy to unikała używania pełnych nazw. I miała zamiar wrócić do siebie. Burgund też chociaż liczyła, że zajdzie do Łasicy aby z nią pogadać co się działo w mieście odkąd się rozstali ze dwa czy trzy dni temu nad malowniczym starorzeczem Salt.

- No i zobaczcie, jakie zmiany. To stare próchno w stolicy padło i nam turniej odwołali. A takie bym żniwa miała… - Onyx westchnęła z żalem bo jak tylko wrócili do miasta i ujrzeli te czarne flagi i wstęgi to od razu kojarzyło się z jakąś żałobą. No a parę szybkich pytań Burgund pozwoliła określić kto umarł i jakie są tego konsekwencje. Okazało się, że dzisiaj jest pierwszy dzień nowego miesiąca czyli ten w którym miał się zacząć turniej. Ale na razie odwołali. I czy w ogóle czy będzie później tego nie było jeszcze ogłoszone. Chociaż jak przechodzili przez Plac Targowy widać było te paliki, podest dla znamienitszej widowni no i całą resztę ukończonych przygotowań do tego turnieju. To jeszcze się dowiedzieli gdy słońce chyliło się ku zachodowi a oni szli znajomymi, zagnojonymi ulicami miasta zanim dotarli do portu gdzie była ulubiona tawerna obu łotrzyc z kultu.

No ale i bez tego mieli co wspominać i rozprawiać póki jeszcze byli razem i nie rozproszyli się po własnych kontach i planach w tym mieście. Z pół dnia temu Lilly zaprowadziła ich do chaty Opal. Bo dziewczyny jak odkryły, że miałyby zostać same to też gnane trochę ciekawością dołączyły do tej wycieczki. Tam trzeba było iść jakimś poboczną odnogą jaskini praktycznie nie oświetlonej. Dlatego trzeba było skorzystać z pochodni aby oświetlić drogę.

Dopiero sama chata była oświetlona. Wyglądała dość tajemniczo. Pewnie właśnie tak powinna wyglądać chatka wiedźmy wedle stereotypowych wyobrażeń. Przez okna biło światło z oświetlonego wnętrza przez co wydawały się świecącymi w ciemności oczami jakiejś maszkary. A przed chatą płonęły dwie pochodnie nieco psując ten efekt. W środku zaś była pomocnica gospodyni jaka ich przywitała. Po krótkiej rozmowie gdy weszła do wewnętrznej izby a potem wyszła okazało się, że ta zgodziła ich się przyjąć.

Siedziała ze skrzyżowanymi nogami chyba na jakichś poduszkach. A te leżały na barwnym pledzie. Nogi zaś miała przykryte kocem jakby jej było chłodno. Podobne miejsca wskazała gościom więc też im zostało usiąść na tych poduszkach. Ale nie otoczenie przykuwało uwagę ale sama gospodyni. Wydawało się, że jest zrobiona z jakiegoś kryształu. Jak żywa rzeźba. Kryształ odbijał światła świec, ogniska i lampionów milionem refleksów na jej nieco kanciastej fakturze skóry. Lilly traktowała ją z takim samym szacunkiem jaki okazywała wodzowi ich małej społeczności odmieńców.

Z rozmowy z szamanką wynikało, że społeczności potrzeba wiele rzeczy. Zwłaszcza “cywilizowanych” czyli takich jakich nie byli w stanie wytworzyć sami na miejscu. Dlatego wszystko tutaj wyglądało tak prymitywnie. Nie było warsztatu stolarskiego to nie było desek na porządne domy, nie było cegieł z tego samego powodu ani kowala co by wytwarzał metalowe przedmioty. Nawet pod względem ubrań to uzywali głównie tego co im ofiarował las w postaci skór, futer i kości. Z powodu tego, że mało kto u nich wyglądał wystarczająco ludzko aby uchodzić za człowieka to nawet z wieśniakami niezbyt było jak się wymieniać. Może by się udało ze zwierzoludźmi ale nie zawsze byli na przyjaznej stopie z nimi a oni też pod względem technologicznym wcale nie przewyższali odmieńców. Nawet na zbójowanie mało kto chodził bo do traktów było dość daleko od jaskini a nawet jak się udało kogoś dopaść to raczej mogło chwilowo kogoś wspomóc ale raczej nie wpływało na sytuację całej osady. Więc tak naprawdę to odmieńcom brakowało prawie wszystkiego.

Za to znali tą leśną głuszę dookoła i potrafili w niej przetrwać. Mogli wykonywać proste prace jak szycie, oprawianie zdobyczy i inne powszechne prace jakie można było dokonać w gospodarstwie, przy rzece czy w lesie za pomocą swoich rąk. Do pewnego stopnia mogli się komunikować z niektórymi plemionami zwierzoludzi. Chociaż raczej podobnie jak to kultystom opowiadał Gnak ustami Lilly, raczej zazwyczaj każde plemię, także odmieńców, trzymało się swojego terytorium.

Zaś w sprawie najbliższej pełni Mannslieba to musiał trochę policzyć. I wyszło mu, że dziewczyny dość dobrze w przybliżeniu określiły kiedy to będzie. Na początku drugiego tygodnia nowego miesiąca, dokładniej 13-go w Aubentag.

Ale to było jeszcze w środku dnia jak zatrzymali się na mimo wszystko dość krótki odpoczynek. W końcu jak nie chcieli kolejnej nocy spędzać wśród odmieńców albo gdzieś w lesie to nie mogli zwlekać. I tak zdawało się, że zdążyli na ostatnie parę pacierzy przed wieczornym zamknięciem bram. Do tego pogoda jaka przez większość dnia była taka sobie, głównie z powodu silnego wiatru i mgieł to pod koniec dnia zepsuła się kompletnie. I z ponurego nieba lunęła ulewa mocząc ich dokumentnie. Nie było dziwne, że jak znaleźli się za bezpiecznymi murami to dziewczyny chciały się ogrzać i rozgrzać w znajomym otoczeniu i zjeść coś ciepłego. Dopiero życie zdawało się w nie wracać przy stole i jedzeniu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem