|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-10-2022, 14:33 | #41 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 12 - 2519.07.01; knt; przedpołudnie Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jaskinia odmieńców Czas: 2519.07.01; knt; przedpołudnie Warunki: wnętrze jaskini, półmrok, wilgotno ; na zewnątrz: jasno, powiew, mgła, nieprzyjemnie Joachim Powrót do domu okazał się dla Lilly niezbyt przyjemny. Co prawda Hetzen ostatecznie nic im nie zrobił. Chociaż wydawało się, że między nimi jest jawna niechęć przynajmniej. I ten wilkołaczy odmieniec zdawał się przelewać to na nowych towarzyszy liliowłosej. Jednak zaprowadził ich do jaskini. Minęli jakiegoś strażnika z włócznią i trąbą zamiast noca. On przywitał się z Lilly przyjaźniej chociaż też chyba aura nieprzychylności jaką roztaczał najlepszy wojownik i myśliwy ich plemienia nie pozwoliła mu na nic innego. Jaskinia była dobrze ukryta przed światem. Wydawało się, że to jakieś pęknięcie w ziemi albo jakiś parów. Ale zagłębiał się i zagłębiał aż płynnie przechodził w otwór w ścianie a ten w korytarz. Trudno więc było dokładnie określić gdzie zaczyna się parów a gdzie jaskinia. A dalej nieregularna, skalna gardziel prowadziła do sporej komory w jakiej stały różne chaty. Nie wyglądały ani zbyt pięknie ani solidnie. Zbudowane z drewnianych tyk i rozpiętych płócien, desek, glinianych, niewypalonych cegieł. rozpostartych skór zwierząt i w ogóle pewnie z tego co każdemu udało się dorwać. Kompletna pstrokacizna i świadcząca o ubóstwie odmieńców. Już nawet chłopska chata na wsi prezentowałaby się pewnie dostojniej na tym tle. No i byli sami mieszkańcy tej wielkiej groty. Niektórzy wyglądali jak ludzie. Jeśli mieli jakieś stygmaty Chaosu to nie było ich widać. Inni nie mieli szans ukryć się w tłumie bo ich odmienność raziła w oczy. Kopyta, macki, szczypce, rogi, ogony, futra, łuski, zwierzęce głowy czy kończyny. Taki sam misz masz jak z chatami. Wszyscy jednak z zaciekawieniem przystawali aby obejrzeć tą małą procesję. Pierwszy kroczył rosły i umięśniony Hetzen, ich najlepszy wojownik i myśliwy jaki roztaczał wokół siebie aurę agresywnej dominacji. Za nim szybko przebierała nogami Lilly. Często pozdrawiała kogoś skinieniem głowy, uśmiechem czy machnięciem dłoni. Ale się nie zatrzymywała tylko szła przez tą wioskę odmieńców. Za nimi grupka ludzi z miasta co byli tu pierwszy raz. Joachim z Ghunterem, Onyx i Burgund. Sądząc po reakcji tubylców to chyba nie co dzień mieli gości. Ale wszyscy przeszli do największej chaty. Tam Hetzen kazał im poczekać a sam wszedł do środka. Wtedy Lilly skorzystała z okazji aby odezwać się do nich cicho i szybko. - Hetzen czci Krwawego Ogara. I akurat za Snarlem i Władcą Losu niezbyt przepada. - dała im znać, że lepiej na ich osobistych patronów nie powoływać się przy ich wielkim i futrzastym myśliwym bo może go to tylko rozjątrzyć. A ten zaraz wyszedł i dał im znać włócznią, że mogą wejść. Tak poznali Kopfa. Bo wcześniej tylko Lilly i Strupas mieli z nim bezpośredni kontakt. Kopf miał wielką głowę. Ze trzy razy większą niż powinna być. Do tego rogi, czerwoną skórę, gorejące złotem oczy i kopyta zamiast stóp. Wyglądał jak demon! Chociaż Joachim nie wyczuwał w pobliżu jakiś piekielnych mocy a tak namacalna i bliska obecność niezrodzonego musiałaby pewnie jakoś wpłynąć na tą rzeczywistość. Kopf okazał się bardziej przyjazny od Hetzena. Przywitał Lilly jak powracającą do domu córkę a jej towarzyszy jak gości od zaprzyjaźnionego hrabiego. Zapytał co ich tu sprowadza, czy są zmęczeni i głodni a dobre pytanie bo faktycznie była pora obiadowa. Koniec końców wyszli z jego chaty jako goście. Lilly więc zaprowadziła ich do swojej chaty. I tam czekała ją przykra niespodzianka. Drzwi nie było, pewnie ktoś je sobie wziął. A z wnętrza przez te pół roku nieobecności też każdy kto tu był wziął sobie co mu było potrzeba. Dziewczyna prawie się rozpłakała widząc w jakim stanie zastała swoją chatę. Potem jednak się wzięła w garść, wróciła do Kopfa i ten coś podziałał bo wkrótce zaczęli się schodzić sąsiedzi i uzbierało się na posłania i jakieś garnki do gotowania na palenisku. Więc do wieczora już to wyglądało jako tako. Chociaż wieczór, dzień, noc czy poranek w tych podziemiach były dość iluzoryczne. Zawsze panował jednolity półmrok rozświetlany pochodniami i ogniskami, dym jaki unosił się z tych ognisk, wilgoć typowa dla jaskiń i piwnic i mrok jaki zalegał tam gdzie nie sięgało światło. Ale właśnie w chacie Lilly spędzili noc. I śniadanie. - Jak chcecie to dziś możemy wrócić do miasta. Stąd to jakieś pół dnia drogi. - powiedziała gospodyni gdy się spotkali przy wspólnym stole. Chata była zbyt mała aby dzielić ją na izby więc całe życie toczyło się w jednej izbie. Przy byle jak skleconym stole zrobionym ze związanych ze sobą żerdzi. Wszystko to wyglądało na ręcznie robione. - No ja bym wróciła. Ten turniej chyba już się zaczął. - Burgund była chętna na powrót do cywilizacji. Ale wzmianka o turnieju wywołała dyskusję. Bo przez te parę dni w dziczy trochę się im pogubiły dni. I Ghunter uważał, że wczoraj zaczął się ten turniej, Onyx, że dzisiaj a Burgund, że chyba jutro. Wcale nie było to tak łatwe połapać się jaki jest dziś dzień tygodnia. Ale pierwszego dnia nowego miesiąca miał się zacząć turniej w ich mieście. A Burugnd z Łasicą miały co do niego mnóstwa planów. Zresztą dla Onyx też to będą żniwa jeśli chodzi o zarobek i ruch w interesie. - I ciekawe co tam u Łasicy i Sorii. Mam nadzieję, że dopłynęli cało z tym naszym ołtarzem. - Burgund zamyśliła się nad losem przyjaciółki i wspólniczki w licznych numerach jakie odstawiały w półświatku jako oszustki, naciągaczki i włamywaczki. No i nad heroldem Węża jaka zrobiła na nich tak niesamowite wrażenie. - Ale ten Gnak, Genda i reszta też byli całkiem mili. Ale na początku jak przyszli do ogniska nad tą zatoką to trochę się bałam. Dobrze, że Soria tak to ładnie załatwiła. - Onyx też dorzuciła się do wspomnień z ostatnich dni i nocy. Przyznała, że początkowo miała opory i wątpliwości przed zbliżeniem się do ungorów ale ostatecznie tak było miło i zabawnie, że teraz wspomniała te wątpliwości z rozbawieniem. - A z tym pokładaniem się z nimi to tak, oni mówili wczoraj, że bardzo chętnie. Tylko nie byłam pewna gdzie się z nimi umawiać. Bo do miasta to na pewno nie przyjdą. To jak znają te głazy rytualne to tam powiedziałam, że możemy się spotykać. Dla nas z miasta to też nie tak daleko. Pomyślałam o pełni to im tak powiedziałam. Nic innego nie przyszło mi do głowy. - Lilly odkąd wczoraj w południe wróciła do jaskini to była cały czas zaabsorbowana sytuacją bieżącą i porządkami dla siebie i swoich gości. To niezbyt miała okazję ani ochoty rozmawiać o czymś innym. Dzisiaj jednak humor miała lepszy a i chata wyglądała lepiej niż wczoraj gdy weszli tu pierwszy raz. To mogła streścić im co rozmawiała na pożegnanie z Gnakiem. - No to najbliższa pełnia jest jakoś nie w następnym, tylko jeszcze w następnym tygodniu. - Onyx zmrużyła oczy aby sobie przypomnieć rytm księżyca. Joachim zdawał sobie sprawę, że ma rację, z tego co pamiętał to w tym miesiącu pełnia wypadała na początek drugiego tygodnia. - Ha! Nie mogę się doczekać aż opowiem dziewczynom o naszych przygodach! Chociaż ta powsinoga Łasica i tak pewnie już wszystko rozgadała. Ale pomyślcie o Pirorze, Oksanie i Fabienne. Zwłaszcza Fabienne. Jestem pewna, że dostanie palpitacji serca na myśl, że miałyśmy romanse z ungorami a ona nie! - rudowłosa łotrzyca roześmiała się beztrosko gdy już myślami była w mieście i wyobrażała sobie jakie wrażenie mogą wywołać te ich przygody jakie miały w ciągu ostatnich paru dni i nocy. Zawtórował jej dziewczęcy śmiech więc i koleżanki musiały widzieć sprawę podobnie. - A co do tych plemion co pytałeś wczoraj Joachimie to raczej nie. Oni raczej nie wchodzą sobie w drogę albo walczą ze sobą jeśli tak się stanie. Musiałby się trafić wielki wódz aby ich wszystkich zjednoczyć pod swoim sztandarem. A wielki wódz to zwykle ma wielką armię. Albo inna potęgę. Wtedy mogą się przyłączyć do potęgi większej od swojej. - kopytna wróciła jeszcze do tego co wczoraj ją astromanta pytał z tymi różnymi plemionami zwierzoludzi. Zaznaczyła też, że Gnak i reszta jego grupy to nie jest całe plemię Grabieżców z Doliny. Ale nie miała pojęcia ilu ich mogło być w tej dolinie. Zapewne jednak Gnak i reszta opowiedzą im o swoich przygodach z ostatnich paru dni. Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; pd-wsch od miasta Czas: 2519.07.01; knt; przedpołudnie Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, powiew, mgła, nieprzyjemnie Otto - Zbliżamy się do morza. - Vasilij powiedział to spokojnie z pacierz temu. Wtedy jeszcze nic zdawało się nie zdradzać tego faktu. Szli przez las tak jak wczoraj i dziś od rana. Do tego od rana unosiła się wilgotna mgła. Noc spędzona pod namiotami była przykra i ciężka. Gdzieś od północy lunęła ulewa. I nawet jak namioty chroniły przed jej bezpośrednim wpływem to zimno i wilgoć wdzierała się do wnętrza. Podobnie jak zimna woda jaka wlała się kałużą do wnętrza. Nic przyjemnego. Zresztą jak rano wstał to czuł w nozdrzach i skroniach ten chłód nocy, niewyspanie i początki przeziębienia. Wczoraj po tym popasie w południe szło im się raczej bez większych przeszkód. Ot można by to uznać za spacer po lesie. Tylko obcym i nieznanym. A wedle Vasilija sporo nieprzyjemności mogli tu natrafić. Co prawda on raczej działał w branży morskiej i przemytniczej w mieście no ale jednak co nieco słyszał i czasem też załatwiali interesy gdzieś za miastem. W tym rejonie lasu jednak wcześniej nie był. A co tu mogli spotkać? A całą menażerię. Zające, lisy, łosie, borsuki, dziki to tak. Chociaż ich się raczej nie obawiał. Sądził, że prędzej same by czmychnęły na widok tak licznej grupki ludzi niż miałyby ich zaatakować. No ale byli banici. Może nawet ci dezerterzy z zeszłej jesieni? W końcu coś nie było słychać aby ich złapali. Chyba, że ich zima wymroziła albo odeszli gdzieś dalej na południe. A oprócz tego gobliny, nawet Strupas w zimie spotkał i o mało bez czego by go dopadli. No i cała menażeria zwierzoludzi. Więc tak, sporo rzeczy mogło im zakłócić ten sielski spacer po lesie. No ale jakoś do wieczora nie zakłóciło. Potem blisko zmierzchu trzeba było się rozbić z tymi namiotami na noc. A o północy chlusnęła ta ulewa. Jeszcze rano jak wychodzili z namiotów to wszystko było mokre. Drzewa, kora, krzaki, trawa, ziemia no i namioty. Do tego okazało się, że mgła się podnosi. A jak zwinęli te namiotu i ruszyli za swoją ciemnowłosą przewodniczką na smyczy Sigismundusa to opar zgęstniał tak, że było widać może na pół setki kroków dookoła. Chociaż i tak widać było głównie drzewa i resztę lasu. Aż dotarli do drogi. Chwię się zatrzymali i Vasilij uznał, że to droga przybrżezna jaka prowadzi z Neus Emskrank na wschód. - Szkoda, że ona nas tym skrótem prowadzi. Mogliśmy drogą iść. - mruknął kąśliwie herszt przemytników. Zapewne drogą szło by się łatwiej niż na przełaj przez las. - To nic. Będziemy mogli wracać drogą. Poza tym ludzie mogliby się gapić jak ją prowadzimy na smyczy. - Sigismundus machnął ręką chociaż też nieco tęsknie patrzył na drogę. Zapewne łatwiej by się nią szło. Ale jak nie wiedzieli dokąd zmierzają to trudno było zaplanować jakąś trasę. A wczoraj był całkiem rozmowny, zwłaszcza na temat swoich planów i eksperymentów. - Początki, nie początki… Trudno ocenić póki nie jesteś u kresu drogi co nie? - okazało się, że aptekarz miał już całkiem sporo sprawdzonych wariantów tych eksperymentów. - A z kim ja tego nie próbowałem! Kobiety, mężczyźni, smakracze, starcy, zdrowi, chorzy, no każdego kogo udało mi się złapać. Albo Strupasowi. I próbowałem na wiele sposobów, poiłem ich tymi maleństwami do gęby i do dupy, próbowałem wolnego chowu na skórze, tylko musiałem ich wiązać aby mi tego nie zniszczyli. W końcu wpadłem na pomysł aby im to wbić pod skórę. Musiałem specjalny dziurkacz zamówić. A efekty marne. Zwykłe gówno albo padlina sama z siebie ściąga więcej much i tych czerwi się lęgnie niż z takich o pacanów. I ostatnio doszedłem do wniosku, że to dlatego, że wszyscy są żywi. A muchy lecą do padliny. - grubas pokręcił głową dzieląc się z młodzieńcem swoimi frustracjami z powodu licznych niepowodzeń jakich doświadczył podczas swoich eksperymentów. A to kompletnie nie było w jego planach. Chciał wyhodować muchy jakie będą roznosić zarazę z żywych na żywych. Do tego celu taki efekt jaki uzyskał na Loszce był raczej mizerny i zdawał sobie sprawę, że w skali całego miasta to raczej nie ma co marzyć o sukcesie. - A na bagnach tak, może tam coś być. Trzeba by tam się przejść. Może by coś udało się ciekawego złapać. A potem wyhodować. No tak, dobry pomysł. No ale to potem. Na razie spróbujemy znaleźć tą jaskinię z darami Oster. Jak ta Soren tak obdarowała te bezużyteczne ladacznice to Oster chyba nie powinna być gorsza od swojej siostry nie? - pomył z wizytą na bagnach jaki podsunął mu Otto bardzo się spodobał aptekarzowi. No ale skoro byli na wycieczce do jakiejś jaskini to wolał tym się zająć inne rzeczy zostawiając na bok. - “Wspomnienie Oster”? No też niezłe. Jak nas obdarzy czymś interesującym to pomyślę. Właściwie czemu nie? Jakby zesłała nam jakiś dar co by pomógł podbić to cholerne miasto. To tak, wtedy tak. - nad nazwą dla planowanej plagi jaką miał zamiar wypuścic na miasto zastanowił się. Uznał to za kwestie otwartą i uzależnioną od tego co by znaleźli w tej jaskini. Uparł się na muchy bo w końcu “Władca Much” to był jeden z przydomków ich patrona. Chociaż rozważał też komary. W końcu one miały atut jakiego nie miały muchy - żerowały na żywych. Ale komary to nie muchy a aptekarzowi zależało właśnie na nich. Chciał się przypodobać ich patronowi. - O, przejaśnia się. Las się kończy. - szef szajki bandytów wskazał na zamglone jeszcze prześwity między drzewami. Gdyby nie ta mgła pewnie by można już widzieć niebo. A tak nie zobaczyli go nawet jak wyszli z tego lasu. I okazało się, że dotarli do wybrzeża. Ale ten brzeg był wysoki, tak jak całe wschodnie wybrzeże. Jak klify zaczynały się już w zatoce nad jaką położone było Neus Emskrankt tak ciągnęły się i ciągnęły na wschód. I tutaj widocznie też były. - Rozrposzcie się. Szukajcie jakiejś jaskini. - Vasilij polecił swoim ludziom. Co podzielili się na dwie grupy i każda ruszyła w jedną stronę klilu sprawdzając w dół czy nie widać jakiejś dziury jaka by zwiastowała wejście do jaskini. - Oho. Musimy być blisko. Zobaczcie jaka Loszka jest podniecona. - aptekarz zaśmiał się chrapliwie. Bo ostatnie pacierze kobieta rwała do przodu na smyczy jak chart co czuje, że zwierzyna jest blisko. Teraz też parła do przodu aż aptekarz przekazał smycz Strupasowi aby się z nią nie szarpać cały czas. Czekali tak trochę aż gdzieś z mgły doszedł ich przytłumiony, odległy gwizd. - Znaleźli coś. Chodźcie. - herszt wskazał na kierunek i ruszyli wzdłuż klifu. Przeszli tak z pacierz nim zaczęły im majaczyć we mgle kilka sylwetek banitów Vasilija. Jak do nich dotarli wskazali w dół klifu. Tam w niewielkiej zatoczce było widać spienioną kipiel u podnóża wąskiej, kamienistej plaży i urwiska jakie wznosiło się nad nią. Ale była też jakaś jama w tym klifie. Tylko z góry nie było widać czy to tylko wnęka czy wejście do jakiegoś tunelu albo jaskini. Każda z tych wersji wydawała się w tej chwili prawdopodobna. - No to jak to to to jesteśmy. Tylko trzeba tam jakoś zejść. - Vasilij wskazał ponuro na poszarpane klify. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco do wspinaczki. Rzucił pomysłem, że gdzieś dalej mogłoby być jakieś łagodniejsze zejście. No ale równie dobrze mogli na nie trafić za pół dzwonu jak i za pół dnia. Albo w ogóle. Banici mieli linę ale do samego dna klifu by nie starczyła. Trzeba by ją wiązać co jakiś kawałek i używać jak poręczy. Poza tym i tak zawsze ktoś by musiał ją odwiązać i zejść niżej bez tej pomocy. Aptekarz zaklął pod nosem na tą przeszkodę i zastanawiał się co tu zrobić.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-10-2022, 16:18 | #42 |
Reputacja: 1 | Wschodnie wybrzeże; południe
__________________ Mother always said: Don't lose! |
23-10-2022, 22:32 | #43 |
Reputacja: 1 |
|
27-10-2022, 00:38 | #44 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 13 - 2519.07.01; knt; zmierzch Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; okolice miasta; postój przy trakcie Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch Warunki: - ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Otto Dzień się powoli kończył. Jeszcze było jasno ale się kończył na tyle szybko, że dla wszystkich stało się jasne, że nie zdążą wrócić do miasta przed zmierzchem. Więc trzeba będzie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. W tej jaskini to im jednak zeszło całkiem sporo czasu. Do tego przemoczony do ostatniej nitki Sigismundus trzymał się dzielnie no ale nie pomyślał aby zabrać na wycieczkę zapasowe suche ubranie więc męczył się mocno z tą podróżą w mokrym ubraniu. Niemniej rozgrzewała go nadzieja i wizja sukcesu więc traktował to jako drobną niedogodność. Pod koniec dnia jeszcze spadła ulewa która i tak przemoczyła ich wszystkich. Buty i nogawki mieli mokre na wylot a i pod peleryny i płaszcze taki mocno zacinający deszcze potrafił się dostać chociaż już nie tak bardzo. Tak czy siak wędrówka okazała się mocno męcząca dla wszystkich. Nawet jak zdecydowali się wracać traktem prowadzącym do miasta. Zwłaszcza, że biegł on względnie niedaleko wybrzeża. Po tej ulewie jaka na szczęście się skończyła wszystko wciąż było mokre. Drzewa, błoto, krzaki, liście no i oni sami. A skończyła się w takim momencie, że akurat był czas poszukać miejsca na nocleg póki jeszcze było widno. Pomógł im w tym przypadek. Znaleźli jakieś miejsce między drzewami z wypalonymi śladami starych ognisk, ułożonymi przewróconymi pniami w roli ławek. To aby nie iść dalej zdecydował Sigismundus. Raz, że już wiadomo było, że do miasta dziś i tak nie zdążą wrócić. Zostało im jeszcze z pół dnia. Może wrócą jutro w południe jak nic im nie przeszkodzi. Dwa, że sam już był mocno zmęczony po tych paru dzonach spędzonych w zimnym, mokrym ubraniu. A trzy gdzieś tam w oddali na trakcie widać było ślady ogniska i śpiewy jakichś pobożnych psalmów. Aptekarz nie życzył sobie takiego pobożnego towarzystwa a nie wiadomo było czy jak ich minął to będzie jakieś dobre miejsce na nocleg. Vasilij się z nim zgodził, że nie ma co się dłużej forsować. I ze swoimi ludźmi mocno się natrudził aby w tym zlanym ulewą błocie, trawie i lesie uzbierać drewno na ognisko a potem je rozpalić. W końcu się jednak udało. Zanim banici zdołali na tym mocno strzelającym wilgocią ogniu coś odgrzać z zapasów jakie mieli to już zrobił się wieczorny półmrok. Sigismundus nie był zbyt pomocny przy tych pracach obozowych. Za to jak już ogień zapłoną chętnie zdjął swoje ubranie i spróbował je ułożyć przy ogniu aby je wysuszyć. Strupas zaś albo trzymał albo uwiązał Loszkę na smyczy. Ta była dość niespokojna. Jak się okazało ten symbol Nurgla wymazany szlamem na jej brzuchu skruszał i w końcu odpadł. Ale na skórze młodej kobiety w tym miejscu pojawiło się odbarwienie jakie zachowało kształt tego symbolu. Okazało się też, że się wymazała czymś na twarzy i skroni. Nie wiadomo jak i czym. Ale to coś mocno śmierdziało a gdy zeszło czy też sama je starła to pojawiły się w tym miejscu krosty. Była też mocno niespokojna i początkowo Strupas miał sporo problemów aby ją utrzymać na wodzy. W miarę jednak jak oddalali się od jaskini to kobieta wydawała się wracać do normy. Chociaż i tak garbus musiał mocno na nią uważać. Jak wreszcie się zatrzymali na noc mógł sobie ulżyć przywiązując ją do pieńka. Zaś półnagi grubas z lubością i z niecierpliwością skorzystał z okazji aby nacieszyć oko papirusami wyjętymi ze zwojów. W świetle zapadającego zmroku i światła ogniska mógł je przejrzeć dokładniej a nie tylko rzutem oka jak w jaskini Oster. - O! Muchy! Wiedziałem! Tak czułem, że nie idziemy tam na darmo! - zawołał z entuzjazmem gdy obcego mu pisma rozczytać nie mógł. Ale za to rozpoznał chociaż niektóre ze szkiców jakie były tam umieszczone. - Ciekawe… To chyba proces życiowe… Od jaja, przez larwę, kokon i dorosłego osobnika… Ciekawe co znaczą te podpisy… I kobiece łono… Ciekawe… Czyżby je trzeba było umieścić w kobiecym łonie? Ciekawe… Tego nie próbowałem. No i ja miałem tylko zwykłe muchy a te cudne jajeczka na pewno są wyjątkowe i cieszą się błogosławieństwem Oster. - mamrotał podekscytowany chłonąc te starożytne zapiski jakie mogła sporządzić jedna z czcigodnych Sióstr. I to ta jaka poświęciła się temu samemu patronowi co on. Niestety poza niekótrymi symbolami oznaczającymi ogólny Chaos albo glify Nurgla niewiele dało się z nich zrozumieć. Były jakieś schematy i glify które wyglądały na ważne i starannie wykonane. Ale kompletnie niezrozumiałe. Więc najczytelniejsze wydawały się właśnie te rysunki ludzkiej anatomii, głównie kobiecej i właśnie ze szczególnym uwzględnieniem kobiecego łona. Właściwie męskiej anatomii to tam nie było. A wedle strzałek i rysunków to chyba trzeba było umieścić jaja wewnątrz kobiecego łona. No i jeszcze te schematy insektów, głównie much im było poświęcone najwięcej uwagi. - Ah jak chciałbym mieć to już przetłumaczone! Wiedzieć co tu jest! - Sigismundus prawie zawył żałośnie ze swojego cierpienia i zniecierliwienia jakie go gnało do miasta odkąd wyszli z jaskini. - No ale nie możemy tego daru Oster zmarnować. Aż tak dużo jakbym chciał tych jajeczek nie mamy. Mam nadzieję, że Merga i Starszy poradzą sobie z tym tłumaczeniem. I nie będą z tym zwlekać. Przecież to jest o wiele wartościowsze i ważniejsze niż posąg tych ladacznic! Z tego przecież nic nie będzie! Same orgie najwyżej. Ale ja! Z tymi darami od Czcigodnej Oster! Ja mogę podbić całe miasto! - aptekarz wyraźnie miał skoki humoru od egazltacji gdy myślał o sukcesie i nagrodzie jaką wkrótce odbierze w postaci przetłumaczenia papirusów i zrobienia użytku z zabranych jaj aż po skrajne przygnębienie i zniecierpliwienie gdy zdawał sobie sprawę, że chociaż już jest tak blisko to jeszcze musi czekać. - Nie róbcie nic nagle. Ktoś tu jest. Obserwuje nas. - Vasilij powiedział to tak spokojnie wrzucając kolejną ułamaną gałąź do ognia jaki strzelił iskrami, że w pierwszej chwili to łatwo było przegapić. I trudno było się nie powstrzymać aby nagle nie zacząć się rozglądać na boki. Na niebie jeszcze były resztki szarówki ale tutaj, pod lasem, właściwie już było ciemno jak w nocy. Jeden z jego ludzi jakby od niechcenia sięgnął po leżący w sajdaki łuk jaki był obok niego i leniwie przesunął go sobie na kolana. Inni też zdawali się powoli szykować podobne ruchy. - Kto? Ilu? Gdzie? - zapytał cicho Strupas i na znak aptekarza usiadł przy uwiązanej do pnia Loszce aby się nią zająć gdyby zaszła taka potrzeba. Sam grubas zaś zaczął chować bezcenne zwoje z powrotem do pojemników a potem do torby aby je zabezpieczyć gdyby coś się miało zacząć dziać. - Nie wiem. Ale Albert coś usłyszał. Ktoś tam chodzi w lesie. Blisko nas. Pewnie nas widzi. - odparł cicho herszt banitów grzebiąc patykiem w ognisku. Był więc jakiś sygnał ostrzegawczy ale na razie bez żadnych wskazówek co to by miało być. - Może to ktoś z tamtych. - garbus wskazał brodą w kierunku gdzie spory kawałek dalej widać było łunę drugiego ogniska i słychać było te mocno już przytłumione lasem pobożne pieśni. Herszt wzruszył ramionami przyznając się do swojej niewiedzy. - Jeśli tak to łatwiej by im było przyjść traktem. - odparł co o tym myśli no ale ostatecznie to niczego nie przesądzało. Mimo ciemności jakie panowały już pod lasem to pewnie dałoby się przejść na przełaj po drodze. Albo przejść nią większość odcinka a pod koniec zejść w las i nim podejść pod ich obóz. - Powierzchniowcypowierzchniowcy! - z ciemności gdzieś z lasu niespodziewanie dobiegł ich nowy, nieco skrzeczący głos. Mówił szybko i jakby nerwowo. Nastała kłopotliwa cisza gdy przy ognisku wszyscy patrzyli po sobie albo gdzieś w tą ciemność. - Powierzchnowcyprzyjaciele! Nie lękać, ja przyjaciel! My handlować wcześniej! Wy dawać niewolnicy my dawać wam jamy! Dobre niewolnicy! Samice zwłaszcza! Chcemy więcej samic! Możemy zrobić handel. - skrzekliwy i dziwnie brzmiący głos z ciemności dalej mówił szybkimi zdaniami. I z tak obcym akcentem, że trudno było wziąć go za swojaka. - To chyba ktoś z tych podziemnych zwierzoludzi. Co Egon i reszta mieszkali u nich zimą. - rzekł cicho Vasilij co był wówczas na tych wymianach i jego ludzie w sporej mierze nałapali pechowców jacy potem znikali w podziemiach i los ich pozostawał nieznany ale raczej nikt chyba nie spodziewał się już ich ujrzeć żywych. - Jaki handel?! - odkrzyknął mu Sigismundus. Sam co prawda się nie załapał na tamte wydarzenia bo podobnie jak Otto dołączyli do zboru później ale jednak w kulcie mieli okazję chociaż o tym usłyszeć od tych z dłuższym stażem. Negocjacje chwilę trwały bo zwierzoludzie chyba wziętą na smycz Loszkę wzięli za niewolnicę. Ale o pozbyciu się jej aptekarz nie chciał słyszeć. Wtedy ten zwierzoludź co z nimi gadał powiedział, że tam u sąsiadów jest kilka obiecujących okazów. Tylko ich jest tam sporo. Jedną czy dwie sztuki mogliby chętnie zabrać do swojego leża. Ale jakby przyjacielepowierzchniowcy im pomogli w napadzie to mogliby się podzielić łupami. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; tawerna “Wesoła mewa” Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch Warunki: wnętrze tawerny, jasno, gwar tawerny ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie Joachim Burgund trzepnęła w tyłek odchodzącą zgrabną, blond kelnerkę. Ta pisnęła nie aż tak bardzo zaskoczona i odwróciła się ku niej posyłając filuterne spojrzenie. Ale odeszła z ich wnęki w jakiej stał prostokątny stół na kilka osób i ławy. Wnęka zapewniała komfortowe uczucie prywatności. Zaś Burgund była w swojej ulubionej tawernie, zresztą i Łasica traktowała ją jak swój punkt kontaktowy. Tutaj przecież mieli spotkanie przed wyruszeniem na Wrakowisko jakie zaowocowało spotkaniem Sorii. Nie było więc dziwne, że burgundowa łotrzyca czuła się tu swobodnie, jak u siebie i wszystkich zdawała się znać i ją znali wszyscy. A przynajmniej jak weszli to pozdrowiła się z paroma osobami siedzących przy swoich ławach czy kontuarze. - No wreszcie jakieś normalne jedzenie. - mruknęła Onyx z wyraźną przyjemnością wbijając drewnianą łyżkę w przyniesiony przez Corri posiłek. Wszyscy zdążyli zgłodnieć po dwóch dniach bytowania poza miastem. Niby coś zjedli u odmieńców i po drodze ale jednak nie umywało się do porządnego, gorącego posiłku. Dlatego nie tylko ciemnowłosa hedonistka chętnie pałaszowała swoją michę. Do tego gorące jedzenie przyjemnie rozgrzewało od środka. A po tej ulewie jaka spadła pod koniec dnia to wszystkich przechłodziło. Buty, spodnie i peleryny mieli mokre na wylot a resztę nieprzyjemnie wilgotną. Więc i ciepłe wnętrze tawerny wydawało się wybitnie przyjazne. Więc chyba nikt się nie zdziwił ani protestował jak Burgond zaordynowała, że skoro zdążyli tuż przed zamknięciem bram miejskich o zmroku to już lepiej zjeść kolację w jakimś porządnym lokalu. Czyli właśnie w “Mewie”. Niewiele brakowało aby musieli nocować w karczmie przed bramą która właśnie o takich spóźnialskich lub tych co nie mieli ochoty wchodzić do miasta. - I co? Jak się udała ta rzeczna i leśna wycieczka? Co teraz zamierzacie? - zapytała wesoło Burgund zerkając na towarzyszki i towarzysza tej wycieczki. Lilly pokiwała uśmiechniętą głową, że jej się podobało ale zamierzała wrócić na noc pod wieżę do kryjówki Mergi. Onyx podobnie i tylko wspomniała swoich licznych, nowych i jakże nietypowych kochanków jakich miała okazję poznać całkiem blisko. Chociaż mimo, że byli w niszy to unikała używania pełnych nazw. I miała zamiar wrócić do siebie. Burgund też chociaż liczyła, że zajdzie do Łasicy aby z nią pogadać co się działo w mieście odkąd się rozstali ze dwa czy trzy dni temu nad malowniczym starorzeczem Salt. - No i zobaczcie, jakie zmiany. To stare próchno w stolicy padło i nam turniej odwołali. A takie bym żniwa miała… - Onyx westchnęła z żalem bo jak tylko wrócili do miasta i ujrzeli te czarne flagi i wstęgi to od razu kojarzyło się z jakąś żałobą. No a parę szybkich pytań Burgund pozwoliła określić kto umarł i jakie są tego konsekwencje. Okazało się, że dzisiaj jest pierwszy dzień nowego miesiąca czyli ten w którym miał się zacząć turniej. Ale na razie odwołali. I czy w ogóle czy będzie później tego nie było jeszcze ogłoszone. Chociaż jak przechodzili przez Plac Targowy widać było te paliki, podest dla znamienitszej widowni no i całą resztę ukończonych przygotowań do tego turnieju. To jeszcze się dowiedzieli gdy słońce chyliło się ku zachodowi a oni szli znajomymi, zagnojonymi ulicami miasta zanim dotarli do portu gdzie była ulubiona tawerna obu łotrzyc z kultu. No ale i bez tego mieli co wspominać i rozprawiać póki jeszcze byli razem i nie rozproszyli się po własnych kontach i planach w tym mieście. Z pół dnia temu Lilly zaprowadziła ich do chaty Opal. Bo dziewczyny jak odkryły, że miałyby zostać same to też gnane trochę ciekawością dołączyły do tej wycieczki. Tam trzeba było iść jakimś poboczną odnogą jaskini praktycznie nie oświetlonej. Dlatego trzeba było skorzystać z pochodni aby oświetlić drogę. Dopiero sama chata była oświetlona. Wyglądała dość tajemniczo. Pewnie właśnie tak powinna wyglądać chatka wiedźmy wedle stereotypowych wyobrażeń. Przez okna biło światło z oświetlonego wnętrza przez co wydawały się świecącymi w ciemności oczami jakiejś maszkary. A przed chatą płonęły dwie pochodnie nieco psując ten efekt. W środku zaś była pomocnica gospodyni jaka ich przywitała. Po krótkiej rozmowie gdy weszła do wewnętrznej izby a potem wyszła okazało się, że ta zgodziła ich się przyjąć. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami chyba na jakichś poduszkach. A te leżały na barwnym pledzie. Nogi zaś miała przykryte kocem jakby jej było chłodno. Podobne miejsca wskazała gościom więc też im zostało usiąść na tych poduszkach. Ale nie otoczenie przykuwało uwagę ale sama gospodyni. Wydawało się, że jest zrobiona z jakiegoś kryształu. Jak żywa rzeźba. Kryształ odbijał światła świec, ogniska i lampionów milionem refleksów na jej nieco kanciastej fakturze skóry. Lilly traktowała ją z takim samym szacunkiem jaki okazywała wodzowi ich małej społeczności odmieńców. Z rozmowy z szamanką wynikało, że społeczności potrzeba wiele rzeczy. Zwłaszcza “cywilizowanych” czyli takich jakich nie byli w stanie wytworzyć sami na miejscu. Dlatego wszystko tutaj wyglądało tak prymitywnie. Nie było warsztatu stolarskiego to nie było desek na porządne domy, nie było cegieł z tego samego powodu ani kowala co by wytwarzał metalowe przedmioty. Nawet pod względem ubrań to uzywali głównie tego co im ofiarował las w postaci skór, futer i kości. Z powodu tego, że mało kto u nich wyglądał wystarczająco ludzko aby uchodzić za człowieka to nawet z wieśniakami niezbyt było jak się wymieniać. Może by się udało ze zwierzoludźmi ale nie zawsze byli na przyjaznej stopie z nimi a oni też pod względem technologicznym wcale nie przewyższali odmieńców. Nawet na zbójowanie mało kto chodził bo do traktów było dość daleko od jaskini a nawet jak się udało kogoś dopaść to raczej mogło chwilowo kogoś wspomóc ale raczej nie wpływało na sytuację całej osady. Więc tak naprawdę to odmieńcom brakowało prawie wszystkiego. Za to znali tą leśną głuszę dookoła i potrafili w niej przetrwać. Mogli wykonywać proste prace jak szycie, oprawianie zdobyczy i inne powszechne prace jakie można było dokonać w gospodarstwie, przy rzece czy w lesie za pomocą swoich rąk. Do pewnego stopnia mogli się komunikować z niektórymi plemionami zwierzoludzi. Chociaż raczej podobnie jak to kultystom opowiadał Gnak ustami Lilly, raczej zazwyczaj każde plemię, także odmieńców, trzymało się swojego terytorium. Zaś w sprawie najbliższej pełni Mannslieba to musiał trochę policzyć. I wyszło mu, że dziewczyny dość dobrze w przybliżeniu określiły kiedy to będzie. Na początku drugiego tygodnia nowego miesiąca, dokładniej 13-go w Aubentag. Ale to było jeszcze w środku dnia jak zatrzymali się na mimo wszystko dość krótki odpoczynek. W końcu jak nie chcieli kolejnej nocy spędzać wśród odmieńców albo gdzieś w lesie to nie mogli zwlekać. I tak zdawało się, że zdążyli na ostatnie parę pacierzy przed wieczornym zamknięciem bram. Do tego pogoda jaka przez większość dnia była taka sobie, głównie z powodu silnego wiatru i mgieł to pod koniec dnia zepsuła się kompletnie. I z ponurego nieba lunęła ulewa mocząc ich dokumentnie. Nie było dziwne, że jak znaleźli się za bezpiecznymi murami to dziewczyny chciały się ogrzać i rozgrzać w znajomym otoczeniu i zjeść coś ciepłego. Dopiero życie zdawało się w nie wracać przy stole i jedzeniu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-11-2022, 10:03 | #45 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 05-11-2022 o 10:25. |
06-11-2022, 12:34 | #46 |
Reputacja: 1 | Mnich pomagał gdzie mógł przy budowie małego obozu, po czym usiadł przy ogniu obok Sigismundusa, przyglądając się szczęśliwemu Nurglicie.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
06-11-2022, 18:24 | #47 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 14 - 2519.07.02; agt; zmierzch Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; koga “Stara Adele” Czas: 2519.07.02; agt; zmierzch Warunki: wnętrzne ładowni, jasno, ciepło, gwar głosów ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, nieprzyjemnie Wszyscy I znow sie spotykali w swoim rodzinnym gronie. Rozpoznawali te same twarze i głosy. Gdy po kolei wraz z koncem letniego, chociaż nieprzyjemnie chłodnego dnia zaczęli stukać hasło w burtę starej, od lat nieruchomej kogi. Po czym słyszeli niespieszne, nireregularne kroki kuternogi z drewnianianą protezą. Skrzypnięcie drzwi i znów kroki, tym razem już na pokładzie. Po czym zza relingu wychylala się owinięta chustą głowa starego wilka morskiego. Jak się Kurt przekonał kto to to spuszczał na dol drabinę po jakiej można było wejść na pokład. I zejść po wąskich i stromych schodach na dół, do ładowni w jakiej odbywały się spotkania. O ile nie były one w podziemiach pod zrujnowana wieżą gdzie zwykle przebywała Merga. Dziś jednak zbór zarządzono ponownie na starej łajbie jaka była pierwszą tajną świątynią ich zboru skutecznie im służąc już drugi sezon. Dzisiaj też z końcem dnia, gdy słońce jeszcze ładnie oświetlało chmury unoszące się nad słonymi, stalowymi wodami zatoki i nad błotnistymi ulicami miasta ładownia powoli się zepełniała. Sytuacja wydawała się całkiem inna niż na ostatnim spotkaniu w zeszłym tygodniu. Tydzień temu wszyscy spodziewali się, że w tym tygodniu to już będzie trwał turniej rycerski. Ale niespodziewana śmierć wielkiej księżnej Nordlandu wywołała obowiązkową żałobę a więc i odwołanie publicznych festynów. Nawet od dawna umówione wesela były przekładane na znak solidarności w żałobie. W rozmowach nie tylko zebrani kultyści spekulowali, że może jutro, w Festag, z ambon kapłani ogłoszą co w tej sprawie. Pod koniec miesiąca zwykle był kolejny festyn, tym razem tradycyjny dla Neus Emskrank, Dzień Pierwszego Kamienia. Czyli rocznica gdy symbolicznie zaczęto wznosić nowe miasto na terenie dawnej osady rybackiej. Czy władze utrzymaja ten festyn czy jego też odwołają? A może tylko przesunął na później? I co z turniejem? Zostanie przełożony? Czy całkiem odwołany? Przecież do miasta część gości już przyjechała na ten turniej. Głównie ci z dalszych stron co już byli w drodze albo i na miejscu aby zdążyć przed początkiem turnieju. Stąd na ulicach, placach czy karczmach widać było tam i tu różne liberie z różnych rodów, niekoniecznie z samego miasta. Kultyści też się nad tym zastanawiali na głos bo też byli mieszkańcami miasta. Łasica i Burgund wcale nie ukrywały swojego rozczarowania tym odwołaniem. Miały przygotowana robotę i dla nich takie masowe festyny to były czasy prosperity. Bardzo je angażowały i zwykle swoje popisowe numery jako oszustki i włamywaczki robiły właśnie wtedy. - Przynajmniej możemy pokręcić sie dookoła tych co już zdążyli przyjechać. Też czekają na ogłoszenie co będzie dalej. Mam nadzieję, że nie wyjadą lada dzień i trochę z nami zostaną. - mruknęła niebieskowłosa łotrzyca dając znać, że mimo ogólnie negatywnego odbioru to znajduje w tym jakiś plusik na pocieszenie. - Za to mamy teraz Sorię i loszek Pirory na pocieszenie. No i to. - Burgund wskazała na siedzącą w samym środku ich kobiecej grupki syrenę Slaanesha. Mimo, że w swojej ludzkiej formie córka Soren wydawała się piękną kobietą która ma w sobie “to coś” co sprawiało, że trudno było przejść obok niej obojętnie to jednak nie zdradzała wyglądem swojego nadprzyrodzonego pochodzenia. To odkąd wróciła z wyprawy do malowniczego starorzecza Salt w naturalny sposób stała się sercem zwolenniczek Węża. Wszystkie były skłonne spełniać jej życzenia i zachcianki. Chociaż ta raczej nie ingerowała w poczynania ich grupy ani reszty zboru więc liderką dalej zdawała się być Łasica. Jej kamratka wskazała jeszcze na lubieżną orgię z alabastru i dominującą nad nimi figurę pół kobiety a pół jakiegoś pająka czy innego insekta jaka miała przedstawiać samą Soren. Ołtarz jej poświęcony nadal pysznił się pod ścianą ładowni. Większość rodziny przyszła na to spotkanie jeszcze w świetle kończącego się dnia ale zwykle o tej porze się spotykali, gdzieś między siódmym a ósmym dzwonem. Przybył zakatarzony Sigismundus jaki widocznie nie do końca wyszedł bez szwanku z morskiej kąpieli i chodzenia przez pół dnia w mokrym ubraniu. Widać było ża ma zaczerwieonone oczy, siąpi z nosa i mocniej niż zwykle się poci. Zresztą Vasilij wyglądał podobnie. Sam Otto czuł od rana lekkie pulsowanie w skroniach ale poza tym jakoś nic więcej zdawało mu się nie dolegać. Z tego co mówił aptekarz wynikało jednak, że Strupas a zwłaszcza Loszka zaczynali odczuwać błogosławieństwa Oster na sobie. Garbus został tam aby jej przypilnować oraz świeżo schwytanej w nocy branki. Sama akcja poszła w nocy w miarę gładko. Ta nasączona dziwnym zapachem szmata przytknięta do ust pomogła uśpić na dobre śpiące kobiety. Potem wystarczyło je wynieść nieprzytomne poza obozowisko pielgrzymów. I wrócić do obozowiska gdzie został Sigismundus, Strupas i Loszka. Dopiero tam, w świetle ogniska dało się poznać, że schwytali dwie młode kobiety. - Oh! Jaki piękny, świeży obiet do eksperymentów! - aptekarz z zapałem przyglądał się nieprzytomnym kobietom. Chociaż traktował je nie jak kobiety czy nawet ludzi tylko okazję do swoich niekończących się eksperymentów. Zwłaszcza, że mając na gorąco wizytę w jaskini Oster i jej dary bardzo się niecierpliwił aby móc je na kimś przetestować. - Taktak! Młoda, zdrowa, silna taktak! Będzie naszą samicąniewolnicą taktak! Będzie nam służyć i da nam cały miot! Taktak! - Skrzek jak go ochrzcił Vasilij też wydawał się być usatysfakcjonowany tym nocnym połowem. I wspólna akcja na tyle osłabiła ostrożność i brak zaufania obu stron, że podszedł ze swoim towarzyszem do ogniska. I nawet dało się z nimi chwilę porozmawiać. Ale spieszyli się aby jak najszybciej zanieść nową, zdobyczną samicęniewolnicę do swojego gniazda więc opuścili ludzkich sojuszników jeszcze w środku chłodnej nocy. Ci zaś mogli zanieść swoją do swojego gniazda czyli zaplecza apteki Sigismundusa dopiero następnego dnia. Ten wlał w usta śpiącej jakieś zioła jakie zaparzył. Tak aby dalej spała i nie sprawiała kłopotów. Ranek przywitał ich ulewą a w tej ulewie pielgrzymi przeszukiwali las w poszukiwaniu zaginionych towarzyszek. I pomstowali na zabójstwo swojego kolegi jaki został zamordowany w nocy. W strugach zacinającej ulewy nie było za bardzo okazji zaglądać pod kaptury i pojmana kobieta podtrzymywana przez Sigismundusa i Otto, otoczona grupką zakapturzonych zbirów Vasilija jakoś umknęła uwadze towarzyszy. Strupas zaś musiał pilnować Loszki bo byli już na tyle blisko miasta, że nie wypadało jej trzymać na smyczy. Ta jednak wydawała się być ciekawska i ożywiona tym wszystkim jak dziecko. Albo osoba jaka kompletnie postradała rozum i zmysły. Późnym rankiem, gdy ulewa już zdążyła się skończyć wrócili przez południową bramę do miasta. I dalej do apteki Sigismundusa. Tam z lubością zamknął brankę w jednej celi a Loszkę w drugiej. I mogli wreszcie spocząć i ogrzać się w suchym miejscu. Czuli w nogach te ostatnie dwa dni podróży przez dzicz. Ale z takimi zdobyczami nurglistom humory dopisywały. Vasilij zabrał swoich kamratów i pożegnał się obiecując, że przyjdzie na zbór no ale już bez nich. Aptekarz zaś nie usiedział na miejscu tylko natychmiast prawie pobiegł przez miasto do zrujnowanej wieży aby zanieść zdobycze z jaskini do Mergi mając nadzieję, że ta zdoła przetłumaczyć zwoje zapisane dziwnym językiem. A teraz przyszedł tu na spotkanie i ledwo mógł usiedzieć na miejscu ze zniecierpliwienia. Co chwila zerkał w stronę drzwi przez jakie zwykle wychodzili Starszy i Merga. Joachim przybył na spotkanie całkiem wypoczęty. Ostatnią noc wreszcie mógł spędzić we własnym łóżku a nie na jakiejś derce rozłożonej na leśnej ściółce czy kamiennym podłożu jaskini. I to dobitnie świadczyło o powrocie do cywilizacji z tej leśnej głuszy w jakiej spędził ostatnie parę dni. A jak w końcu wstał i zaczął ten całkiem ulewny dzień to dotarło do niego, że dzisiaj jest dzień zboru. I znów się pewnie wszyscy spotkają na “Adele”. Gdy w kończącym się dniu dotarł na starą kogę mógł się na własne oczy przekonać, że Łasicy, Sorii i Rupertowi udało się cało przetransportować święty artefakt Soren do miasta a nawet na sam statek przycumowany na stałe do pirsu. Dzisiaj na zborze pierwszy raz od rozstania nad brzegiem malowniczego starorzecza mógł spotkać i niebieskowłosą łotrzycę i przemienioną w ludzką kobietę dziedziczkę samej Soren. Ruperta bowiem spotkał jeszcze wczoraj wieczorem jak w końcu wrócił z Ghunterem do siebie. Od niego dowiedział się, że z tym ołtarzem to im się udało. No ale na własne oczy to widział go dopiero dzisiaj na “Adele”. Zresztą jak to zwykle bywało z większością braci i sióstr spotkał się pierwszy raz od zakończenia spotkania w zaszłym tygodniu. Można było sobie tradycyjnie pogadać i wymienić się plotkami jakie się wydarzały ostatnio. - To umówiłaś nas na jakąś orgię w następną pełnię? Cudownie! Ha! Nie mogę się doczekaż aż opowiem o tym Fabi. Pęknie z zazdrości! - Łasica jak się dowiedziała od dziewczyn, że te zdołały się umówić z ungorami Gnaka na kolejne, romantyczne spotkanie przy kamieniach rytualnych w pełni zaaprobowała ten pomysł. I miała niezły ubaw nad tym jak może przyjąć te wieści ich bretońska koleżanka. - Ale jak wieczorem czy w nocy to ona chyba nie będzie mogła. No trochę szkoda. Myślę, że by się jej spodobało. Jutro ma mnie odwiedzić po porannej mszy. Muszę jej znaleźć coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, egzotycznego czego nie miała okazji spróbować z Hubertem. Może wtedy by mnie zaczęła traktować jako swoją władczynię a nie jego. Ojciec tak mi doradził przed odjazdem. Że póki daję jej to samo co Hubert to raczej wiele się nie zmieni. - Pirora dalej zastanawiała się jak zaspokoić swoją prywatną ambicję aby urocza Bretonka to ją stawiała na pierwszym miejscu jako mistrzynię i władczynię a nie Huberta. Na razie sprzedała pozostałym wiadomość, że widziała się dzisiaj z Oksaną no i ta zamówiona sukna dla Sorii jest w trakcie robienia. Na przyszły zbór powinna być gotowa. - I właśnie dzisiaj się zastanawiałyśmy z Sorią jak ją wprowadzić na salony. Bo miało być, że z okazji turnieju przyjechała z daleka. Ale właściwie to inni też. Jakaś kapłanka Urlyka ponoć przyjechała dzisiaj w pełnej krasie, z orszakiem i tak dalej. Ciekawe. Myślałam, że u nich tylko mężczyźni mogą być kapłanami. Pewnie jutro będzie na mszy. No a z Sorią chyba nie ma na co czekać za bardzo i trzymać ją gdzieś po kątach. Niech urabia towarzystwo swoim niesamowitą urodą i wdziękiem. - Averlandka snuła luźne rozważania na to co się działo dzisiaj i ostatnio. W sprawie owej kapłanki Ulryka nie znała detali, też to tylko od kogoś usłyszała. Trzeba było jednak przyznać że kler urlykański rzeczywiście był zdominowany przez mężczyzn w podobnym stopniu jak u Schallyii służyły prawie wyłącznie kobiety. Więc kapłanka w służbie Pana Wilków rzeczywiście była czymś niecodziennym. Jednak Pirora zastanawiała się też jak oficjalnie wprowadzić herolda Slaanesha na salony. Jutro był Festag, dzień świąntynny więc jej zdaniem była dobra okazja nawet jeśli zamówiona, krwistoczerwona suknia nie była jeszcze gotowa. - Ja nie znam tutejszego towarzystwa to zdam się na was. Niemniej jestem go ciekawa. Kogo i kiedy uda się zbałamucić. - ciemnowłosa kobieta odparła skromnie z leniwym uśmieszkiem jakby była pewna, że jej pojawienie się na salonach nie pozostanie niezauważone i zaowocuje ciekawymi kontaktami. - Albo coś z teatrem. Jakaś premiera by się przydała. Ale nie mamy nic gotowego. To znaczy mamy ale tą sztukę to trzymaliśmy na ten turniej i przyjazd trupy aktorskiej z Saltburga. Przysłali do Kamili list wczoraj, że z powodu żałoby na razie odwołali swój przyjazd. Ja jednak bym wolała aby przyjechali. Zastanawiam się aby napisać do nich list i ponowić zaproszenie. Tylko jeszcze nie wiem jak go zredagować i w jaki ton uderzyć. - Averlandka dalej głowiła się nad tymi planami jakie musiała pozmieniać z powodu odwołania turnieju rycerskiego. Przyjazd tych sławnych aktorów miało uświetnić premierę nowego teatru, pierwszego w ich mieście, było też zwieńczeniem prac zarówno pań i panien z elity miasta jakie patronowały temu przedsięwzięciu a na ich czele stały Kamila van Zee i Pirora van Dyke. A przybycie takich gwiazd estrady byłoby wydarzeniem kulturalnym już samym w sobie. - To wszystko błahostki. To wiedza jest prawdziwym kluczem do władzy i potęgi. Te wasze chutliwe żądze i perwersyjne zabawy są dziecinne. - Tobias machnął eleganckim gestem swoją haftowaną chusteczką dając wyraźnie znać, że większość omawianych tematów go nie interesowała i jest ponad to. - My przynajmniej zdobyłyśmy ołtarz naszej Siostry i Sorię. Joachim też nam przy tym pomagał. - Łasica pokazała mu język i nie omieszkała przypomnieć, że ona i jej część zboru mają już na koncie niewątpliwy sukces w poszukiwaniu śladów i artefaktów po Czterech Siostrach. - No właśnie Joachimie. Przeprowadziłem ostatnio bardzo interesującą rozmowę w sprawie Akademii. - Tobias puścił drobną złośliwość mimo uszu. I jakby nigdy nic zwrócił się do astromanty. Z całego zboru ich dwóch jawnie uznawało Tzeentcha za swojego patrona. Z tego co mówił nauczyciel i guwernant śmietanki towarzyskiej tego miasta to dowiedział się, że jest na terenie Akademii pewien magazyn. W trzewiach lochów pod głównym budynkiem. Zejście miało być do piwnic, gdzieś na terenie biur. Ten magazyn był o tyle wyjątkowy, że tam trzymano najcenniejsze artefakty. Niektóre podarowane przez bogatych sponsorów, inne zdobyte przez tutejszych kapitanów czy kupione w innych portach. Tobias oczywiście tam nigdy nie był ale jego zdaniem to brzmiało jak dobre miejsce aby trzymać jakieś tajemnicze artefakty. Także takie naznaczone mocą Mrocznych Potęg. Przynajmniej to było dobre miejsce do sprawdzenia chociaż jak na razie ani on, ani Joachim dostępu do tego lochu nie mieli. - To wszystko nic! Nam udało się zdobyć dar od samej Oster! Wkrótce całe to miasto padnie pod jej potęgą! Obdarujemy wszystkich! - Sigismundus nie omieszkał pochwalić się sukcesem dzisiaj zakończonej wyprawy za miasto. - Moja Loszka jest naznaczona tchnieniem i łaską Oster! Zaprowadziła nas do samych słodko pachnących trufli! Dobra Loszka! Teraz tylko oby Merga albo Starszy potrafili rozczytać te zapiski naszej czcigodnej, kochanej Oster! - aptekarz był zachwycony i uszczęśliwiony jak rzadko kiedy się go widziało w takim stanie. Już zdawał się czuć słodki, zapach zgniłego zwycięstwa w powietrzu. - Tylko będziemy pewnie potrzebowali kobiet. Kobiecych łon. Tak myślę po tych rycinach co widziałem. Możecie nam użyczyć swoich? Nie dla mnie oczywiście tylko w zaszczytnym celu niesienia nowego zasiewu wspaniałego życia. Życia jakie się wylęgnie i spadnie na to miasto i olśnie je swoją wspaniałością. - aptekarz już zdawał się widzieć oczami wyobraźni tą wspaniałą przyszłość bo mówił jak natchniony i pełen życzliwości do bliźnich czcigodny mąż. - Co ty bredzisz? - nie tylko Łasica wydawała się być skonsternowana jego tajemniczymi słowami. Jej koleżanki ale i pozostali też niezbyt wiedzieli o co może mu chodzić. Miny kultystki miały jednak dość podejrzliwe. - No tak. Przydałybyście się do czegoś pożytecznego. Co wam szkodzi? I tak co chwila zdejmujecie przed kimś majtki. A przecież rolą kobiety jest niesienie i dawanie nowego życia. - wyjaśnił jej Sigismundus dobrotliwym tonem prosząc je o współpracę w tej kwestii. - Czekaj czyli co? Uważasz, że jesteśmy bezużyteczne? Widzisz ten ołtarz? Mam ci przypomnieć kto dotarł pierwszy do Mergi jak gniła na oddziale zamkniętym jeszcze zanim w ogóle do nas dołączyłeś? - dobrotliwa uwaga podziałała na liderkę kultystek jak płachta na byka. Jak aptekarz chciał je sobie zjednać to osiągnął odwrotny efekt. Sugestia, że są bezuzytecznie rozjątrzyła zwłaszcza niebieskowłosą co od zimy gdy stracili Karlika wywalczyła sobie rolę prawej ręki Mergi i Starszego właśnie w uznaniu jej zasług, śmiałości i zimnej krwi. No a poza tym w żeńskiej części zboru miała pozycję lidera. Przynajmniej w tej nieoficjalnej części bo oficjalnie najwyżej w hierarchii miasta stała bez wątpienia Pirora. - To nie pomożecie w tym zbożnym dziele? - Sigismundus zamrugał oczami jakby uznał słowa koleżanki za odmowę. I podziałało na niego jak wiadro zimnej wody chluśnięte w twarz. - Sigismundusie ona właściwie powiedziała, że… - Tobias wtrącił się jakby chciał zwrócić uwagę albo załagodzić spór. Ale u obojga już krew zawrzała gniewem. - Wiedziałem! Jesteście bezużyteczne! A pierwszy raz mogłybyście w czymś pomóc aby przysłużyć się naszej sprawie! - krzyknął rozgniewany grubas celując w liderkę kultystek oskarżycielskim palcem. - Coś ty powiedział?! My jesteśmy bezużyteczne?! - Łasica też podniosła głos bo chociaż często można było ją uznać za trzpiotkę co uwielbia swoją uległą rolę w zabawach w alkowie i wcale tego nie ukrywała. To jednak była kobietą jaka przeszła twardą szkołę życia na ulicy i potrafiła się tam odnaleźć a nawet czuła się jak ryba w wodzie. I nie dawała sobie w kaszę dmuchać. - Co tu się dzieje?! Spokój! - drzwi otwarły się nagle i do środka weszli Starszy a za nim Merga. Widocznie odgłosy kłótni ściągnęły ich nieco wcześniej niż zamierzali. Mistrz uderzył swym kosturem w pokład aż echo poszło i to w połączeniu z jego gromiącym głosem zatrzymało rosnącą lawinę kłótni i wzajemnych oskarżeń. - Nic takiego Mistrzu. On powiedział, że jesteśmu bezużyteczne. - Łasica siadła z powrotem na ławie i rzuciła swoje wyjaśnienie. Ale już znacznie spokojniejszym tonem. - Bo są. Wreszcie mamy przełom a one odmawiają współpracy. - prychnął nie mniej rożalony aptekarz. Ale też wrócił na swoje miejsce nie chcąc ryzykować otwartego konfliktu ze Starszym i Mergą. - Spokojnie moje dzieci. Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie barykady a mamy wielu, potężnych wrogów. Musimy współpracować i trzymać się razem. - mężczyzn w todze, wysokiej masce i z kosturem w dłoni uspokoił nastroje. Zrobiło się spokojniej. - Dobrze, właściwie i tak już mieliśmy do was iść. Cieszę się, że przybyliście tu wszyscy. Jak pewnie wiecie turniej został odwołany. Ale jutro powinni ogłosić co dalej. Nasze plany były mocno związane z tym turniejem. Więc dla nas najlepiej aby jak nie teraz to odbył się później. Pod koniec miesiąca jest kolejny. Mam nadzieję, że jego nie odwołają a może nawet połączą z tym odwołanym turniejem. Dla nas najlepiej aby było tu jak najwięcej gości spoza miasta, zwłaszcza tych znamienitych. - mistrz zaczął od omawiania aktualnej sytuacji. Zwykle to on zaczynał oficjalną część zboru. Ale w pewnym momencie dołączała do niego Merga. Zbór pokiwał głowami bo wszyscy spodziewali się już tego odwołania turnieju tylko nie było wiadomo co dalej z tym będzie. Potem mistrz nakreślił ogólnie na czym miał polegać ten plan. Kluczowy był wielki bal w teatrze. Tam powinno się napoić i nakarmić znamienitych gości zatrutym i skażonym jadłem. Co powinno wywołać choroby, zatrucia i mutacje. Tu mógł się przydać ten wypaczeniec, dziwny kamień jaki zimą za grubą kasę odkupili od przemytników. Teatr był w sam raz. Pirora z oczywistych względów wolała nie robić takiej akcji w swojej kamienicy. A nowy przybytek kulturalny wydawał się w miarę neutralnym gruntem do takiej akcji. Był wspólny dla wielu znamienitych rodów więc winni nie byliby tak klarowni jak wtedy gdy gospodarem była jedna rodzina czy właściciel. Do tego sama Pirora miała wręcz zagwarantowany dostęp do takiego balu. Zapewne Joachimowi czy Tobiasowi też powinno się udać załapać jako goście. A teraz jeszcze Soria gdyby ją przedstawić jako egzotyczną piękność z dalekich stron, szlacheckiego pochodzenia oczywiście. Do tego Pirora była prawie pewna, że większość dziewcząt, może oprócz Lilly, dałaby radę tam znaleźć zajęcie jako służba. A to byłoby kluczowe przy podawaniu odpowiednio spreparowanego jadła i napitków. Akurat przed taką służbą dziewczęta się nie wzbraniały a i chwaliły sobie taką rolę na dotychczasowych przyjęciach w kamienicy Pirory czy teatrze. Zwłaszcza jak się kończyły niecenzuralnymi zabawami. - Resztę z was też proszę abyście mieli to na uwadze. I jakoś zaznaczyli swój wkład w tą akcję. Nie wszyscy muszą być w kuchni czy na sali balowej no ale jednak to nasz wspólny wysiłek. Każda para rąk do pomocy się przyda. - Starszy popatrzył po tych swoich dzieciach których obecność na balu dla elit nie musiała być taka oczywista jak wzmiankowanych kolegów i koleżanek. Ale mimo to było jeszcze na tyle dużo czasu aby to jakoś zorganizować. - Oprócz tego planujemy nieco sabotażu na mieście. Tym się zajmą chłopcy Silnego. Jakieś porwanie, pobicie, włamanie, zastraszanie powinno podnieść temperaturę w mieście. - zamaskowany lider wskazał na ich silnorękich. Silny, Egon i Rune uśmiechnęli się kiwając głowami, że bardzo chętnie podejmą taką działalność. - Ale jeśli macie jeszcze jakieś pomysły jak uświetnić i udoskonalić taką akcję to czekam na propozycję. - powiódł spojrzeniem po swoich dzieciach aby dać im znać, że jest okazja aby rzucić jakimś pomysłem. A nie tylko krytykować pomysły innych lub po fakcie mądrzyć się, że można było coś zrobić inaczej. - Można na nich spuścić zarazę Oster! Tą co przynieśliśmy dzisiaj! Właśnie dało się odczytać te zwoje? - ledwo mistrz skończył mówić a wystrzelił Sigismundus nie odstępując od swojego planu aby zesłać na miasto nową plagę. Zwłaszcza jak zdawał się święcie wierzyć, że właśnie na tym ma polegać dar od Siostry jaka poświęciła się Panu Much i Plag. Maska mistrza skinęła a on sam spojrzał na rogatą wyrocznię. - Tak, myślę, że dam radę to odczytać. Chociaż język jest mocno archaiczny. No i techniczny. Dużo nazw własnych, zwłaszcza dotyczących insektów w jakich się nie specjalizuję. - kobieta o fioletowej skórze i niesamowitych złotych oczach odpowiedziała jako tłumaczka starożytnych pism. Brzmiało jakby była nadzieja, że uda się to przetłumaczyć ale nie tak od razu. Zwłaszcza jak dostała te papiery dopiero parę dzwonów przed początkiem zboru. - A swoją drogą jaki to język? - zaciekawił się Tobias bo w końcu był człowiekiem nauki i interesowały go takie ciekawostki. - My mówimy na niego syluriański. Albo język starych szamanów. Nikt go obecnie nie używa w mowie ale zdarza się, że jakieś zapiski, rytuały albo zaklęcia są mówione w tym języku. W końcu Cztery Siostry pochodziły z Norski ale z tak dawnych czasów, że niewiele ma to wspólnego z dniem dzisiejszym. - Merga odpowiedziała na pytanie. Chociaż sądząc po minie uczonego to pierwszy raz zetknął się z takim językiem. Zresztą Joachim i Otto podobnie. Trochę brzmiało to jak z tajemnym magicznym którego nie używało się ot tak do rozmowy a jedynie do zapisywania ksiąg, zaklęć i używania mocy. - A poza tym gdyby ktoś nie wiedział to obwieszczam, że Sigismundus z kolegami odnalazł jaskinię Oster. I przywieźli stamtąd wspaniałe dary. - Starszy znów przejął pałeczkę rozmowy i wspomniał pozostałym co się działo u kogo od ostatniego zboru. Zwłaszcza rzeczy jakie dotyczyły całego zboru. Chociaż był zdania, że opisany przez aptekarza podest na jakim znaleźli skrzynkę ze zwojami zapewne był podobnym ołtarzem jak ten wyłowiony z dna urokliwego zakątka przez Joachima i dziewczęta. Zaś dziwny, koniopodobny stwór był jego strażnikiem podobnie jak Soria chociaż oczywiście w całkiem innej od niej formie. Zresztą coś podobnego Merga wyczytała w zwoju jaki zaczęła już tłumaczyć. - Na razie więc niech sobie tam leży. Ale prędzej czy później będziemy musieli ich ściągnąć tutaj. Najlepiej przed naszą wielką akcją. To może obdarzyć nas łaską patronów jakimi są poświęcone. - mistrz dał znać, że zapewne trzeba będzie wróćić do owej częściowo zatopionej jaskini aby wydobyć te cenne artefakty oraz jakoś pozyskać dziwnego strażnika. Nawet jeśli nie lada dzień to w ciągu dwóch tygodni zanim - oby! - zacznie się festyn Pierwszego Kamienia pod koniec miesiąca. - To ciężko będzie go wydobyć. To spory kamulec. A tam nawet jak łodzią podpłynąć tak daleko jak się da to dalej jest taka kręta kicha gdzie trzeba by ten kamulec jakoś przetoczyć. - zgłosił Vasilij swoje zastrzeżenie, że to nie musi być takie łatwe jak się mówi. - Na pewno damy radę! - odparł szybko Sigismundus pewny swojego zwycięstwa i gotów pokonać wszelkie trudności aby zdobyć łaskę swojego patrona. - Dwa ołtarze Wielkich Sióstr. To duży sukces. Będzie to dobrze wyglądało wśród moich pobratymców. Bo w końcu się do nich wybieram. Norma popłynie razem ze mną. No i Kurt oraz Vasilij i jego banda jako załoga statku. Ale jak ktoś ma ochotę dołączyć to znajdzie się miejsce. Wyruszę jak skończę tłumaczyć te zwoje. Więc na przyszłym zborze już powinniśmy być w Norsce. Stąd to dzień, może dwa drogi łodzią. Zależy od pogody. Rozesłanie wici i zebranie ochotników na rajd też trochę zajmie. A chciałabym wrócić przed końcem miesiąca więc wcale tak wiele czasu nie zostało. Czekałam na jakiś sukces ale tak cenne zdobycze jak te dwa ołtarze no i Soria to powinno skusić moich pobratymców. - wyrocznia ogłaszała już wcześniej, że będzie chciała wrócić do swojej ojczyzny po wsparcie krucjaty pod patronatem Mrocznych Sióstr. Ale czekała aby nie płynąć tam z pustymi rękami bo jawiłaby się jako wysłannik słabeuszy i nieudaczników. Teraz jednak już miała ich czym skusić. I dzień jej wypłynięcia razem z częścią zboru był już bliski. Pewnie w następnym tygodniu. - No tak, nasza czcigodna Merga opuści nas wkróce ale jak słyszycie wróci i to zapewne nie sama. Wszyscy przysłużymy się w rozgromieniu tego miasta! A macie jeszcze jakieś sprawy do omówienia? - Starszy przytaknął słowom wyroczni ale zagaił jeszcze czy zdarzyło się od ostatniego zboru coś istotnego. Dziewczyny od razu pochwaliły się, że umówiły się na orgię z ungorami Gnaka w najbliższą pełnię no i zachwalały jego i jego bandę jako całkiem znośnych i życzliwych. Tobias wspomniał o tym lochu na różne artefakty pod budynkiem Akademii, Sigismundus o planach pobłogosławienia miasta świętymi insektami Oster i tak omawiali różne te sprawy po kolei. --- Mecha 14 Odporność na toksyny z jaskini Oster (ODP + skille) Otto 50+10=60-20=40; rzut: https://orokos.com/roll/959636 28; 40-28=12 > ma.suk = utrata 0%; mod -5; 13-0=13/13 HP Sigismundus 50+20=70-20-20=30; rzut: https://orokos.com/roll/959637 32; 30-32=-2 > remis = utrata 5%; mod -10; 16-1=15/16 HP Strupas 60+20=80-20=60; rzut: https://orokos.com/roll/959638 86; 60-86=-26 > ma.por = utrata 10% HP; mod -10; 15-2=13/15 Vasilij 40+10=50-20=30; rzut: https://orokos.com/roll/959639 50; 30-50=-20 > ma.por = utrata 10% HP; mod -10; 12-1=11/12 Loszka 35+20=55-10-20=25; rzut: https://orokos.com/roll/959640 57; 25-57=-32 > śr.por = utrata 20% HP; mod -20; mod -10; 12-2=10/12
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 06-11-2022 o 18:33. Powód: Doklejenie mechy. |
13-11-2022, 22:53 | #48 |
Reputacja: 1 |
|
14-11-2022, 21:37 | #49 |
Reputacja: 1 | Otto wsłuchiwał się w rozmowy podczas zboru, ale ,coś co zdarzało się rzadko, nie udzielał się. Nawet podczas kłótni Sigismundusa i Łasicy, chociaż często pełnił rolę rozjemcy podczas zboru.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
17-11-2022, 23:57 | #50 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 15 - 2519.07.03; fst; przedpołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; świątynia Mananna Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie Warunki: wnętrzne świątyni, jasno, chłodno, gwar głosów ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, chłodno Wszyscy Kolejny dzień był Festag czyli dniem świąntynnym gdy oddawano cześć dobrym bogom jacy patronowali tej krainie. Ale jednak już jak tylko ktokolwiek wyszedł na ulicę mógł poznać, że ten Festag różni się od większości. Od paru dni w oknach i na ubraniach przypinano sobie czarne kokardy na znak żałoby wspólnej żałoby po śmierci Księżnej Matki. To był pierwszy Festag po jej śmierci więc tym bardziej była okazja aby wszyscy wierni z miasta pożegnali się ze swoją patronką która wydała na świat obecnego elektora, Wielkiego Barona, Teodoryka Gussera. Poranna masza w największej świątyni w mieście czyli tej poświęconej Manannowi była szczególnie uroczysta i podniosła. W końcu pogrzeby zacnych i zasłużonych zdarzały się co jakiś czas ale jednak śmierć wielkiej księżnej to było wydarzenie na skalę całego Nordlandu. I tego oznaką było to, że co prawda główny kapłan Mananna jak zwykle rozpoczął mszę ale dość szybko oddał jej prowadzenie swojemu koledze, ojcu Gotrykowi, jaki przewodził miejskiemu kultowi Morra i zwykle on żegnał na ostatniej drodze śmiertelnych jacy udawali się w podróż do Bram Morra. I większość społeczności poczytywała sobie za zaszczyt i prestiż aby to właśnie on odprawiał te rytuały a nie któryś z młodszych w hierarchii kapłanów Pana Wiecznego Snu. Nie było więc dziwne, że on przejął pałeczkę po kapłanie Manaana. A jak się okazało pewną niespodzianką mając parę dni do dyspozycji na zaproszenie z Saltzburga przyjechała czcigodna Matka Somnium jaka była służka Pana Kruków. Ona właśnie przeszła przez sam środek głównej nawy świątyni niosąc z czcią na poduszkę urnę z symbolicznymi prochami księżnej aby dokonać ceremonialnego pochówku. Wiadomo było, że doczesne szczątki wielkiej księżnej spoczywają w stolicy prowincji ale tradycją był taki symboliczny pochówek jakichś dostojników spoza miasta. Właśnie jak szła tak dumnie i czcigodnie tą główną nawą eskortowana przez Kruczą Gwardię olśniewała mrocznym milczącym, dostojeństwem. https://cdna.artstation.com/p/assets...jpg?1576220055 Szła odziana w żałobną czerń i czaszki jakie były znakiem rozpoznawczym jej patrona. W czarne włosy miała wpięte czarne róże a te ozdobione niegasnącą świecą, symbolem łaski Morra nad powierzonymi mu duszami. Niemniejsze wrażenie robili odziani w stal, czaszki i czerń wielkie miecze. Sławni ze swoich zasług w walce z plugawymi nekromantami i wampirami. Teraz szli w milczeniu grzechocząc swoimi wypolerowanymi pancerzami cisi i groźni jak sama śmierć. Aż cała grupka dotarła do głównego ołtarza. Tam gwardziści utworzyli pancerny, milczący szereg ustawiony twarzą do wiernych. Zaś kapłanka Morra podeszła do Gotryka i złożyła na ołtarzu urnę z symbolicznymi prochami wielkiej księżnej. I zaczęła prowadzić mszę swoim dostojnym, czystym głosem. Sama msza miała obrządek pogrzebowy więc pewne schematy mimo doniosłej chwili się powtarzały. Ale z uwagi na rangę wydarzenia wypadało aby były dłuższe. Wierni akceptowali to w pełni zdając sobie z tego sprawę i chyba nawet tego oczekując. Podobnie jak żałoba była dłuższa niż w przypadku śmierci zwykłego kapłana czy szlachcica tak i msza pogrzebowa wypadało aby była dłuższa. A kogóż tam nie było na tej mszy! Świąntynia pękała w szwach od wiernych jacy przybyli aby oddać ostatnie pożegnanie wielkiej księżnej i matce obecnego elektora. Był i burmistrz, i rajcy miejscy, i kapłani innych kultów, i notable, i te wszystkie znane tuzy miasta. Oraz wielu gości jacy zdążyli przyjechać na turniej rycerski który normalnie to dzisiaj by się już kończył. Stąd w wielu początkowych ławach było wielu odzianych w dostojne stroje możnych. W sporej części rycerzy i ich orszakach jakich żałoba i symboliczny chociaż pogrzeb zastał właśnie tutaj. W końcu zjeżdżali się już od ostatniego Festag a z każdym dniem ich przybywało coraz więcej. A jak gruchnęła wieść o śmierci księżnej to ci co już i tak byli blisko miasta to raczej woleli do niego dotrzeć niż znów wracać nie wiadomo ile dni albo koczować gdzieś w przydrożnych karczmach. Zaś ci co zdążyli przyjechać to zwykle zostawiali czekając na jakieś decyzje władz w sprawie turnieju. Poza tym tradycja wymagała aby oddać cześć dostojnikowi w ostatniej drodze. Czyli na dzisiejszym pogrzebie. Kultyści jacy zdecydowali się przyjść na poranną mszę mieli spore trudności aby znaleźć dla siebie miejsce. Ale to chyba dzisiaj można było powiedzieć o każdym innym wiernym jaki tutaj przyszedł. Joachim miał na tyle wysoką pozycję w towarzystwie tego miasta, że zwykle mógł siadać w pierwszych rzędach za tymi najznamienitszymi ale nadal tymi co byli na świeczniku. Dzisiaj te miejsca były zajęte przez znamienitszych od niego przybyszy więc znalazł miejsce dobre kilka rzędów dalej. Otto jakiego trudno było zaliczyć do śmietanki towarzyskiej załapał się gdzieś w połowie długości świątyni. Ale i tak jak przez tą długą mszę się rozglądali to rozpoznali całkiem sporo osób. Z kultystów to chyba nie było dziwne, że najbliżej ołtarza znalazła się Pirora van Dake. Te pół roku wyrabiania sobie nazwiska z pannami z kółka poetyckiego a potem będąc jedną z twarzy nowo otwartego teatru no jednak się opłaciło. Dziś też siedziała prawie po sąsiedzku tam gdzie siedzieli van Hansenowie z ich najcenniejszą blond panną na wydaniu a Herr van Zee z jego ciemnoskórą córką o egzotycznej urodzie jaka też uchodziła za kolejną drogocenną partię do ożenku. A takie turnieje jakie ściągały przede wszystkim możnych i potężnych były częstą dobrą okazją do swatania młodych. Do tej elity zaliczali się także państwo von Mannlieb. Dzisiaj reprezentowaną jedynie przez okrytą czernią bretońską żonę kapitana, Fabienne von Mannlieba jaki obecnie nie przebywał w mieście. Dumnie reprezentowała ona swojego męża na tej uroczystości. Dało się rozpoznać parę dziewcząt z którymi Pirora się zdążyła zaprzyjaźnić na kółku towarzyskim czy teatrze. Wszystkie były w towarzystwie swoich rodziców, mężów lub narzeczonych. Widać też było znamienitych przedstawicieli prastarej rasy elfów jacy mieli swoją niewielką enklawę na terenie miasta. Ich smukłe i eleganckie sylwetki odziane w charakterystyczne, elfie szaty i ozdoby wyróżniały ich nawet na tle szlachty. Przybyli zapewne aby okazać solidarność z ludzką większością tego miasta. Gdzieś między środkiem a frontem złapała się zwalista sylwetka kupca Grubsona i jego równie grubej małżonki. Był od pół roku głównym dostawcą kostiumów i materiałowych dekoracji do teatru miejskiego. W końcu jak na kupca to powodziło mu się całkiem nieźle a na tym interesie z teatrem jego popularność i rozpoznawalność znacznie wzrosła. No ale szlachcicem nie był więc nie miał się co równać statusem ze szlachetnie urodzonymi zajmującymi frontowe rzędy ławek. Zajmował podobne rzędy co Joachim. W końcu astrolog też szlachcicem nie był i w miejskiej społeczności mieli podobny status. Podobnie jak Tobias który złapał się parę razy spojrzeniem z Joachimem i pozdrowił go niemo oszczędnym uśmiechem i dyskretnym skinieniem głowy. Za daleko byli aby ze sobą rozmawiać. A guwernant i nauczyciel złotej młodzieży miejskiej chociaż jako zawód całkiem szacowny to jednak nie miał na tyle mocnej pozycji aby równać się ze szlachtą nawet jeśli na co dzień pracował z ich pociechami. Dostrzegł też recepcjonistę z Morskiej Akademii, Philippe’a jaki był dość drobnym trybikiem w tej zacnej uczelni aby zajmować miejsca bliżej ołtarza głównego. Trudniej im było rozglądać się wstecz w tak zapełnionej świątyni. Więc na przykład Otto było łatwiej dojrzeć ich niż im jego. Jednooki dojrzał też grubego Sigismundusa jaki może i by mógł walczyć gdzies o miejsce w środkowych rzędach ale widocznie mu na tym nie zależało. Ale był na tyle rozpoznawalną postacią, że sąsiedzi czy klienci mogliby zacząć zadawać kłopotliwe pytania gdyby nie zjawił się na tak wyjątkowej uroczystości. Zauważył jeszcze Oksanę. Jako krawcowa też nie miała wiekszych szans na miejsce w czołówce i załapała się gdzieś na środkowe rzędy i to tak bliżej końca świątyni niż początku. Była odziana w czarną suknię i niewielki, gustowny kapelusik z czarną woalką. Jednak jej cieniowane, dwukolorowe włosy były dość charakterystyczne. Z pewnym zaskoczeniem dostrzegł, że jakaś młoda i sporej urody dziewczyna spojrzała wprost na niego i niespodziewanie puściła mu oczko i uśmiech. I to takie psotne. A także szturchnęła sąsiadkę i ta też posłała Jednokiemu delikatny uśmiech i skinienie głową. Dopiero wtedy rozpoznał, że to Łasica i Burgund. W tych całkiem eleganckich sukniach wygladały jak dorodne córki jakichś kupców a nie jakieś złodziejki i łotrzyce. Nawet coś zrobiły z włosami bo Łasica nie była niebieska a Burgund burgundowa. Reszta kultystów oficjalnie miała zbyt niską rangę aby nie zajmować innego miejsca niż gdzieś w tyle świątyni albo nawet na zewnątrz. A na zewnątrz od rana wiał silny wiatr jaki zrywał czapki, treny, woalki i kapelusze. Było to dość męczące stać tam tak długo i ci wewnątrz mogli czuć się wyróżnieni w jakiś sposób. Ale chyba wszyscy zorientowali się, że obok Pirory miejsce zajmuje niezwykła piękność. Soria była ubrana w jakąś ciemną suknię bo ta zamówiona u Grubsona to miała być gotowa dopiero pod koniec przyszłego tygodnia. Siedziała w ciszy i pokorze jakby to nie była dla niej pierwsza taka uroczystość. Wyglądała na pobożną i pogrążoną w żałobie. A, że obie siedziały mocno z przodu to tylko jak się rozglądała z rzadka gdzieś w bok to dało się rozpoznać, że to ona, herold Slaanesha na honorowych ławach świątyni Pana Mórz i Oceanów. Oczywiście jak na każdej mszy zbierano datki. Jak się można było spodziewać dzisiaj szczególnie wypadało rzucić coś wyjątkowego. I ci sławni, bogaci i znamienici nie szczędzili datków. Widać było, że van Hansenowie wrzucili spory trzosik, i van Zee, i van Dake, i Soria, i von Mannlieb ale oczywiście im było bliżej końca świątyni to towarzystwo nie mogło się równać z taką elitą także pod względem zasobności sakiewki. Więc datki było coraz skromniejsze. Ale nawet obie przebrane łotrzyce wrzuciły coś jako datek. Byłoby dość niestosowne aby nic nie wrzucić w tak wyjątkowy dzień. W końcu jednak ta dostojna, znamienita i msza dobiegła końca. Kapłani przewodzili procesji wychodząc z symboliczną urną na dziedziniec. Tam okazało się, że ten silny wiatr zdążył znacznie osłabnąć do znośnych warunków. Zaś za trójką najważniejszych dzisiaj kapłanów wylał się przez odrzwia cały tłum wiernych. I wspólnie zbliżyli się do stalowoszarych wód zatoki bo jak każda świątynia morskich odmętów i ta była położona tak blisko jego domeny jak się dało. Tam Matka Somnium, ojciec Gotryk i kapłani Mananna weszli w tą wodę a najgorliwski wierni postępowali parę kroków za nimi. Chociaż większość zatrzymała się na brzegu. Tam zanurzeni po pas w słonej i raczej chłodnej wodzie kapłani uroczyście sfinalizowali tą mszę wysypując prochy księżnej do morza. I nastąpiły ostatnie uroczyste psalmy. Kapłani zawrócili w stronę brzegu i wyszli na suchy ląd ociekając morską wodą ze swoich szat. Tam ostatni raz pobłogosławili wiernych a ci wspólnie z nimi odmówili ostatni psalm przypominający o marności doczesności i wiecznej potędze Ogrodów Morra. I oficjalna część mszy pogrzebowej dobiegła końca. Dość szybko tłum wiernych rozsypał się, przemieszał i nastąpił tradycyjny harmider gdy można było przywitać się ze znajomymi i wymienić plotkami czy informacjami. Czasem to było pierwsze spotkanie od zeszłej mszy. Dzisiaj oczywiście dominował temat śmierci i pogrzebu wielkiej księżnej. Ale i dalszych losów żałoby i turnieju. Była też okazja pooglądać z bliska tych sławnych i bogatych. Zwłaszcza tych przyjezdnych bo do tych “swoich” to jakoś każdy się chyba przyzwyczaił. Ale i tak nie omieszkano komentować strojów, zachowania i wydawało się, że czujne, złośliwe i zazdrosne oczy są w stanie wyłapać każde uchybienie. Ciekawość wzbudzała Matka Somnium. Co chyba pierwszy raz zawitała do ich miasta. A ku powszechnemu zdziwieniu okazała się młoda. Chyba raczej wszyscy po kapłanach Morra spodziewali się raczej mężczyzn no i w szacowniejszym wieku. Trochę nie bardzo wiedziano jak potraktować przysłanie z Saltburga kogoś tak młodego i to jeszcze kobiety. Zapewne ci najważniejsi kapłani byli potrzebni na miejscu, podczas prawdziwego pogrzebu wielkiej księżnej no ale mimo wszystko widok tak młodej kapłanki dla wielu był zaskoczeniem. Jak zwykle komentowano ubiór, zwłaszcza tych ze śmietanki towarzyskiej. Tutaj oczywiście niezawodnie wzięto na języki zarówno pannę van Zee jak i van Hansen. Bo te dwie już nieco tradycyjnie porównywano ze sobą pod każdym możliwym względem. Obie były pannami na wydaniu ze znamienitych rodów i każda z nich miała grono wielbicieli jakie właśnie tą jedną uważali za najpiekniejsza. Wymieniano też plotki o przybyszach głównie tych co przyjechali na niespodziewanie odwołany turniej rycerski. Uwagę zwracała młoda blondynka w pancerzu. To zdaje się miała być kapłana Ulryka jaka właśnie przyjechała na turniej bo już parę dni temu. Widać było jak na pięknym napierśniku pyszniły się symbole Pana Wilków. Jego kult w tym mieście jednak nie był zbyt wielki bo portowe miasto oddawało głównie cześć Manannowi jako władcy morskich odmętów oraz Taalowi jako patronowi leśnej głuszy jaka otaczała miasto od strony lądu. Opancerzona, młoda kobieta i to z kulty zdominowanego przez mężczyzn wzbudzała zaciekawione spojrzenia podczas mszy. A i po. Nie było chyba dziwne, że panna van Hansen chciała z nią zamienić parę słów gdy trafiła się okazja. Nie próżnowały też obie ucharakteryzowane nie do poznania łotrzyce. Omamiły jakiegoś młodzieńca gdy Burugnd koncentrowała na sobie jego uwagę. - Oh to takie smutne. Ona zawsze była dla mnie wzorem do naśladowania. Teraz się czuję jakbym straciła rodzoną matkę. - mówiła zza woalki rozżalonym tonem. Młody mężczyzna wyglądał na jakiegoś kupca, może kogoś ze świty któregoś z możnych. Wydawał się być pod wrażeniem tego żalu i pobożności okazywanej przez młodą mieszczkę. - To prawda. Ale został nam jeszcze nasz miłościwie nam panujący elektor który jest nam wszystkim ojcem. - starał się jakoś pocieszyć tą młodą i atrkacyjną mieszczkę. I jej koleżankę czyli Łasicę co stała obok niej. Złapał ją za dłoń jakby chciał jej dodać otuchy. - Oh, bardzo ci dziękuję! Masz całkowitą rację! Tak się postaram o tym myślec, przecież to nie koniec świata! - zawołała rozczulona Burgund i sama objęła swojego wrażliwego na jej wątpliwości wybawcę. Potrzymali się tak chwilę w ramionach. Akurat jak Łasica prawie niezauważalnym ruchem urżnęła mu mieszek przy pasie pod pretekstem poklepania go po ramieniu i szybko schowała zdobycz w zakamarki swojej sukni. Zaś partnerka odkleiła się od młodzieńca dziękując mu jeszcze raz za to moralne wsparcie gdy “kuzynka” zobaczyła akurat kogoś i chciała się z tym kimś przywitać więc ruszyła w tamtą stronę więc i ona musiała się już pożegnać z uroczym młodzieńcem. - No i może nie odwołali turnieju. Ale tak go przełożyli jakby go w ogóle miało nie być. Ani to teraz siedzieć tu tak długo ani wyjeżdżać i potem znów wracać. - zauważył kwaśno jakiś kawaler wyglądający na szlachcica i rycerza. Nawet jak był bez pancerza i miecza a jedynie z gustownym kordzikiem jaki potwierdzał jego status. Rozmawiał z paroma sobie podobnymi. Faktycznie kapłani ogłosili koniec żałoby dopiero pod koniec miesiąca. I turniej miał się odbyć początkach przyszłego miesiąca czyli za równe cztery tygodnie. - Ciekawe kiedy wyrocznia przetłumaczy te zwoje. Oby jak najprędzej skoro chce wracać do siebie w nowym tygodniu. - Sigismundusa nie opuszczała ani na chwilę myśl o zdobyczach z jaskini Oster. I jak tylko na dziedzińcu znalazł okazję aby chociaż na chwilę porozmawiać z kimś ze zboru to od razu dał znać co zajmuje jego myśli. I nie miał za bardzo ochoty zostawać tu dłużej. Głowił się czy nie odwiedzić Mergi aby o to zapytać ale sam też zauważał, że od wczorajszego wieczornego spotkania na zborze to pewnie dziś rano wiele się nie zmieniło w tej materii co zdawało się poddawać katuszom jego cierpliwość. Więc skłaniał się do opcji aby wrócić do swojej apteki jaką zostawił pod opieką śmierdzącego garbusa. Wczoraj w pełni potwierdził słowa Otto o spotkaniu podziemnych zwierzoludzi. - Spotkaliście ich na powierzchni? I za miastem? Ciekawe. - mistrz zboru wydawał się być zaskoczony i zaintrygowany tymi wieściami. Co prawda zimą kultyści prawie przez przypadek nawiązali z nimi jakieś kontakty ale chodziło głównie o kryjówkę dla Egona, Silnego i reszty zbiegów poszukiwanych w mieście zamkniętym na czas obławy. Dopiero wiosną jak port znów uruchomiono to spiskowcy opuścili te podziemne, zatęchłe nory i przenieśli się najpierw do jaskini odmieńców z jakiej pochodziła Lilly a niedawno wrócili do miasta. Stąd od wiosny te kontakty z dziwną rasą podziemnych zwierzoludzi właściwie ustały. - A ci zwierzoludzie to zbierali niewolnice? Czyli interesują się kobietami? A są przyjaźni? Tak jak Gnak i jego banda? Bo może z nimi też by się udało zaprzyjaźnić jakoś bardziej? - Łasicę też zainteresowała ta wzmianka. Chociaż widocznie z całkiem innego powodu i celu. A przygodny z ungorami w leśnej głuszy widocznie miło wspominały skoro żadna z kultystek zdawała się nie mieć nic przeciwko umówionemu spotkaniu w najbliższą pełnię Mannlieba. Zaś mistrz i wyrocznia nie widzieli przeszkód aby Otto spędzał czas w hospicjum. Zwłaszcza jak oficjalnie tam właśnie pracował. Mistrz mu nawet podpowiedział, że może udałoby mu się dostać na taki bal jako ktoś zbierający datki charytatywne na to hospicjum właśnie. Albo jako ktoś z obsługi. Pomysł aby przyjrzeć się tym pacjentom o jakim im opowiadał ostatnio wydał im się ciekawy i wart zbadania. - Same wielkie tuzy dzisiaj. Dawno takich tłumów nie było. - mruknął dzisiaj Tobias rozglądając się ciekawie po tym hałaśliwym i pstrokatym tłumie. Chociaż bogato odzianym w oficjalną, żałobną czerń poświęconą Morrowi, żałobie i pogrzebom. Każdy jednak ubrał się odświętnie i starał się ubrać w coś czarnego lub chociaż ciemnego i stonowanego. Oraz mieć czarną wstążkę w widocznym miejscu. Guwernant i nauczyciel szlachty też dostosował się do tradycyjnych wymogów na takie uroczystości. - Widzieliście ile dzisiaj skarbów spłynęło na tacę? I to wszystko tam jest! Rany! - Łasica aż gotowała się na myśl o bogactwie jakie dzisiaj udało się zebrać podczas datków. Jej natura dziewczyny z ulicy, włamywaczki i złodziejki dawała o sobie znać. I trudno jej było przejść koło tego faktu obojętnie. - O Fabi jest. Chociaż z tą Gertrudą. Pójdziemy się nad nią poznęcać naszymi przygodami? Pęknie z zazdrochy. Oho. Chyba idzie do Pirory i Sorii. - Burgund w pełni zgodziła się z koleżanką ale wypatrzyła coś nowego. Czyli czarnowłosą Bretonkę odzianą w żałobną, czarną suknię i jej starą, służkę która zwykle jej towarzyszyła w wyjściach z domu robiąc jednocześnie za przyzwoitkę Frau von Mannlieb. A obie łotrzyce widocznie od powrotu z leśnej głuszy aż paliły się aby nie pochwalić się przed koleżanką swoimi wyuzdanymi przygodami. Zaś Bretonka chyba faktycznie zobaczyła swoją dobrą kamratkę Pirorę i zmierzała w jej kierunku. Albo Sorii bo obie stały razem rozmawiając z jakimiś dwoma mężczyznami. - No to zaistniałaś w naszym wietrznym mieście madam. Teraz trzeba kuć żelazo póki gorące. Zaraz się pewnie nie odpędzimy od towarzystwa. - mruknęła cicho Pirora do Sorii. Bo taka okazja jak dzisiaj która ściągnęła tu pewnie większość miasta, zwłaszcza tą znamenitszą część, była idealna na debiut nowej piękności z dalekich, południowych krain. Pomimo drobnego kapelusika z czarną woalką Soria prezentowała się dumnie i dostojnie. Oraz było w niej coś elektryzującego co zdawało się, że trudno ją było przeoczyć i sama wpadała w oko nawet w takiej ludzkiej formie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |