Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2022, 14:33   #41
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2519.07.01; knt; przedpołudnie

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; jaskinia odmieńców
Czas: 2519.07.01; knt; przedpołudnie
Warunki: wnętrze jaskini, półmrok, wilgotno ; na zewnątrz: jasno, powiew, mgła, nieprzyjemnie



Joachim



Powrót do domu okazał się dla Lilly niezbyt przyjemny. Co prawda Hetzen ostatecznie nic im nie zrobił. Chociaż wydawało się, że między nimi jest jawna niechęć przynajmniej. I ten wilkołaczy odmieniec zdawał się przelewać to na nowych towarzyszy liliowłosej. Jednak zaprowadził ich do jaskini. Minęli jakiegoś strażnika z włócznią i trąbą zamiast noca. On przywitał się z Lilly przyjaźniej chociaż też chyba aura nieprzychylności jaką roztaczał najlepszy wojownik i myśliwy ich plemienia nie pozwoliła mu na nic innego.

Jaskinia była dobrze ukryta przed światem. Wydawało się, że to jakieś pęknięcie w ziemi albo jakiś parów. Ale zagłębiał się i zagłębiał aż płynnie przechodził w otwór w ścianie a ten w korytarz. Trudno więc było dokładnie określić gdzie zaczyna się parów a gdzie jaskinia. A dalej nieregularna, skalna gardziel prowadziła do sporej komory w jakiej stały różne chaty. Nie wyglądały ani zbyt pięknie ani solidnie. Zbudowane z drewnianych tyk i rozpiętych płócien, desek, glinianych, niewypalonych cegieł. rozpostartych skór zwierząt i w ogóle pewnie z tego co każdemu udało się dorwać. Kompletna pstrokacizna i świadcząca o ubóstwie odmieńców. Już nawet chłopska chata na wsi prezentowałaby się pewnie dostojniej na tym tle.

No i byli sami mieszkańcy tej wielkiej groty. Niektórzy wyglądali jak ludzie. Jeśli mieli jakieś stygmaty Chaosu to nie było ich widać. Inni nie mieli szans ukryć się w tłumie bo ich odmienność raziła w oczy. Kopyta, macki, szczypce, rogi, ogony, futra, łuski, zwierzęce głowy czy kończyny. Taki sam misz masz jak z chatami. Wszyscy jednak z zaciekawieniem przystawali aby obejrzeć tą małą procesję. Pierwszy kroczył rosły i umięśniony Hetzen, ich najlepszy wojownik i myśliwy jaki roztaczał wokół siebie aurę agresywnej dominacji. Za nim szybko przebierała nogami Lilly. Często pozdrawiała kogoś skinieniem głowy, uśmiechem czy machnięciem dłoni. Ale się nie zatrzymywała tylko szła przez tą wioskę odmieńców. Za nimi grupka ludzi z miasta co byli tu pierwszy raz. Joachim z Ghunterem, Onyx i Burgund. Sądząc po reakcji tubylców to chyba nie co dzień mieli gości. Ale wszyscy przeszli do największej chaty. Tam Hetzen kazał im poczekać a sam wszedł do środka. Wtedy Lilly skorzystała z okazji aby odezwać się do nich cicho i szybko.

- Hetzen czci Krwawego Ogara. I akurat za Snarlem i Władcą Losu niezbyt przepada. - dała im znać, że lepiej na ich osobistych patronów nie powoływać się przy ich wielkim i futrzastym myśliwym bo może go to tylko rozjątrzyć.

A ten zaraz wyszedł i dał im znać włócznią, że mogą wejść. Tak poznali Kopfa. Bo wcześniej tylko Lilly i Strupas mieli z nim bezpośredni kontakt. Kopf miał wielką głowę. Ze trzy razy większą niż powinna być. Do tego rogi, czerwoną skórę, gorejące złotem oczy i kopyta zamiast stóp. Wyglądał jak demon! Chociaż Joachim nie wyczuwał w pobliżu jakiś piekielnych mocy a tak namacalna i bliska obecność niezrodzonego musiałaby pewnie jakoś wpłynąć na tą rzeczywistość.

Kopf okazał się bardziej przyjazny od Hetzena. Przywitał Lilly jak powracającą do domu córkę a jej towarzyszy jak gości od zaprzyjaźnionego hrabiego. Zapytał co ich tu sprowadza, czy są zmęczeni i głodni a dobre pytanie bo faktycznie była pora obiadowa. Koniec końców wyszli z jego chaty jako goście. Lilly więc zaprowadziła ich do swojej chaty. I tam czekała ją przykra niespodzianka. Drzwi nie było, pewnie ktoś je sobie wziął. A z wnętrza przez te pół roku nieobecności też każdy kto tu był wziął sobie co mu było potrzeba. Dziewczyna prawie się rozpłakała widząc w jakim stanie zastała swoją chatę. Potem jednak się wzięła w garść, wróciła do Kopfa i ten coś podziałał bo wkrótce zaczęli się schodzić sąsiedzi i uzbierało się na posłania i jakieś garnki do gotowania na palenisku. Więc do wieczora już to wyglądało jako tako. Chociaż wieczór, dzień, noc czy poranek w tych podziemiach były dość iluzoryczne. Zawsze panował jednolity półmrok rozświetlany pochodniami i ogniskami, dym jaki unosił się z tych ognisk, wilgoć typowa dla jaskiń i piwnic i mrok jaki zalegał tam gdzie nie sięgało światło. Ale właśnie w chacie Lilly spędzili noc. I śniadanie.

- Jak chcecie to dziś możemy wrócić do miasta. Stąd to jakieś pół dnia drogi. - powiedziała gospodyni gdy się spotkali przy wspólnym stole. Chata była zbyt mała aby dzielić ją na izby więc całe życie toczyło się w jednej izbie. Przy byle jak skleconym stole zrobionym ze związanych ze sobą żerdzi. Wszystko to wyglądało na ręcznie robione.

- No ja bym wróciła. Ten turniej chyba już się zaczął. - Burgund była chętna na powrót do cywilizacji. Ale wzmianka o turnieju wywołała dyskusję. Bo przez te parę dni w dziczy trochę się im pogubiły dni. I Ghunter uważał, że wczoraj zaczął się ten turniej, Onyx, że dzisiaj a Burgund, że chyba jutro. Wcale nie było to tak łatwe połapać się jaki jest dziś dzień tygodnia. Ale pierwszego dnia nowego miesiąca miał się zacząć turniej w ich mieście. A Burugnd z Łasicą miały co do niego mnóstwa planów. Zresztą dla Onyx też to będą żniwa jeśli chodzi o zarobek i ruch w interesie.

- I ciekawe co tam u Łasicy i Sorii. Mam nadzieję, że dopłynęli cało z tym naszym ołtarzem. - Burgund zamyśliła się nad losem przyjaciółki i wspólniczki w licznych numerach jakie odstawiały w półświatku jako oszustki, naciągaczki i włamywaczki. No i nad heroldem Węża jaka zrobiła na nich tak niesamowite wrażenie.

- Ale ten Gnak, Genda i reszta też byli całkiem mili. Ale na początku jak przyszli do ogniska nad tą zatoką to trochę się bałam. Dobrze, że Soria tak to ładnie załatwiła. - Onyx też dorzuciła się do wspomnień z ostatnich dni i nocy. Przyznała, że początkowo miała opory i wątpliwości przed zbliżeniem się do ungorów ale ostatecznie tak było miło i zabawnie, że teraz wspomniała te wątpliwości z rozbawieniem.

- A z tym pokładaniem się z nimi to tak, oni mówili wczoraj, że bardzo chętnie. Tylko nie byłam pewna gdzie się z nimi umawiać. Bo do miasta to na pewno nie przyjdą. To jak znają te głazy rytualne to tam powiedziałam, że możemy się spotykać. Dla nas z miasta to też nie tak daleko. Pomyślałam o pełni to im tak powiedziałam. Nic innego nie przyszło mi do głowy. - Lilly odkąd wczoraj w południe wróciła do jaskini to była cały czas zaabsorbowana sytuacją bieżącą i porządkami dla siebie i swoich gości. To niezbyt miała okazję ani ochoty rozmawiać o czymś innym. Dzisiaj jednak humor miała lepszy a i chata wyglądała lepiej niż wczoraj gdy weszli tu pierwszy raz. To mogła streścić im co rozmawiała na pożegnanie z Gnakiem.

- No to najbliższa pełnia jest jakoś nie w następnym, tylko jeszcze w następnym tygodniu. - Onyx zmrużyła oczy aby sobie przypomnieć rytm księżyca. Joachim zdawał sobie sprawę, że ma rację, z tego co pamiętał to w tym miesiącu pełnia wypadała na początek drugiego tygodnia.

- Ha! Nie mogę się doczekać aż opowiem dziewczynom o naszych przygodach! Chociaż ta powsinoga Łasica i tak pewnie już wszystko rozgadała. Ale pomyślcie o Pirorze, Oksanie i Fabienne. Zwłaszcza Fabienne. Jestem pewna, że dostanie palpitacji serca na myśl, że miałyśmy romanse z ungorami a ona nie! - rudowłosa łotrzyca roześmiała się beztrosko gdy już myślami była w mieście i wyobrażała sobie jakie wrażenie mogą wywołać te ich przygody jakie miały w ciągu ostatnich paru dni i nocy. Zawtórował jej dziewczęcy śmiech więc i koleżanki musiały widzieć sprawę podobnie.

- A co do tych plemion co pytałeś wczoraj Joachimie to raczej nie. Oni raczej nie wchodzą sobie w drogę albo walczą ze sobą jeśli tak się stanie. Musiałby się trafić wielki wódz aby ich wszystkich zjednoczyć pod swoim sztandarem. A wielki wódz to zwykle ma wielką armię. Albo inna potęgę. Wtedy mogą się przyłączyć do potęgi większej od swojej. - kopytna wróciła jeszcze do tego co wczoraj ją astromanta pytał z tymi różnymi plemionami zwierzoludzi. Zaznaczyła też, że Gnak i reszta jego grupy to nie jest całe plemię Grabieżców z Doliny. Ale nie miała pojęcia ilu ich mogło być w tej dolinie. Zapewne jednak Gnak i reszta opowiedzą im o swoich przygodach z ostatnich paru dni.




Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; pd-wsch od miasta
Czas: 2519.07.01; knt; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: jasno, powiew, mgła, nieprzyjemnie



Otto



- Zbliżamy się do morza. - Vasilij powiedział to spokojnie z pacierz temu. Wtedy jeszcze nic zdawało się nie zdradzać tego faktu. Szli przez las tak jak wczoraj i dziś od rana. Do tego od rana unosiła się wilgotna mgła. Noc spędzona pod namiotami była przykra i ciężka. Gdzieś od północy lunęła ulewa. I nawet jak namioty chroniły przed jej bezpośrednim wpływem to zimno i wilgoć wdzierała się do wnętrza. Podobnie jak zimna woda jaka wlała się kałużą do wnętrza. Nic przyjemnego. Zresztą jak rano wstał to czuł w nozdrzach i skroniach ten chłód nocy, niewyspanie i początki przeziębienia.

Wczoraj po tym popasie w południe szło im się raczej bez większych przeszkód. Ot można by to uznać za spacer po lesie. Tylko obcym i nieznanym. A wedle Vasilija sporo nieprzyjemności mogli tu natrafić. Co prawda on raczej działał w branży morskiej i przemytniczej w mieście no ale jednak co nieco słyszał i czasem też załatwiali interesy gdzieś za miastem. W tym rejonie lasu jednak wcześniej nie był. A co tu mogli spotkać? A całą menażerię. Zające, lisy, łosie, borsuki, dziki to tak. Chociaż ich się raczej nie obawiał. Sądził, że prędzej same by czmychnęły na widok tak licznej grupki ludzi niż miałyby ich zaatakować. No ale byli banici. Może nawet ci dezerterzy z zeszłej jesieni? W końcu coś nie było słychać aby ich złapali. Chyba, że ich zima wymroziła albo odeszli gdzieś dalej na południe. A oprócz tego gobliny, nawet Strupas w zimie spotkał i o mało bez czego by go dopadli. No i cała menażeria zwierzoludzi. Więc tak, sporo rzeczy mogło im zakłócić ten sielski spacer po lesie. No ale jakoś do wieczora nie zakłóciło. Potem blisko zmierzchu trzeba było się rozbić z tymi namiotami na noc. A o północy chlusnęła ta ulewa. Jeszcze rano jak wychodzili z namiotów to wszystko było mokre. Drzewa, kora, krzaki, trawa, ziemia no i namioty. Do tego okazało się, że mgła się podnosi. A jak zwinęli te namiotu i ruszyli za swoją ciemnowłosą przewodniczką na smyczy Sigismundusa to opar zgęstniał tak, że było widać może na pół setki kroków dookoła. Chociaż i tak widać było głównie drzewa i resztę lasu.

Aż dotarli do drogi. Chwię się zatrzymali i Vasilij uznał, że to droga przybrżezna jaka prowadzi z Neus Emskrank na wschód.

- Szkoda, że ona nas tym skrótem prowadzi. Mogliśmy drogą iść. - mruknął kąśliwie herszt przemytników. Zapewne drogą szło by się łatwiej niż na przełaj przez las.

- To nic. Będziemy mogli wracać drogą. Poza tym ludzie mogliby się gapić jak ją prowadzimy na smyczy. - Sigismundus machnął ręką chociaż też nieco tęsknie patrzył na drogę. Zapewne łatwiej by się nią szło. Ale jak nie wiedzieli dokąd zmierzają to trudno było zaplanować jakąś trasę. A wczoraj był całkiem rozmowny, zwłaszcza na temat swoich planów i eksperymentów.

- Początki, nie początki… Trudno ocenić póki nie jesteś u kresu drogi co nie? - okazało się, że aptekarz miał już całkiem sporo sprawdzonych wariantów tych eksperymentów.

- A z kim ja tego nie próbowałem! Kobiety, mężczyźni, smakracze, starcy, zdrowi, chorzy, no każdego kogo udało mi się złapać. Albo Strupasowi. I próbowałem na wiele sposobów, poiłem ich tymi maleństwami do gęby i do dupy, próbowałem wolnego chowu na skórze, tylko musiałem ich wiązać aby mi tego nie zniszczyli. W końcu wpadłem na pomysł aby im to wbić pod skórę. Musiałem specjalny dziurkacz zamówić. A efekty marne. Zwykłe gówno albo padlina sama z siebie ściąga więcej much i tych czerwi się lęgnie niż z takich o pacanów. I ostatnio doszedłem do wniosku, że to dlatego, że wszyscy są żywi. A muchy lecą do padliny. - grubas pokręcił głową dzieląc się z młodzieńcem swoimi frustracjami z powodu licznych niepowodzeń jakich doświadczył podczas swoich eksperymentów. A to kompletnie nie było w jego planach. Chciał wyhodować muchy jakie będą roznosić zarazę z żywych na żywych. Do tego celu taki efekt jaki uzyskał na Loszce był raczej mizerny i zdawał sobie sprawę, że w skali całego miasta to raczej nie ma co marzyć o sukcesie.

- A na bagnach tak, może tam coś być. Trzeba by tam się przejść. Może by coś udało się ciekawego złapać. A potem wyhodować. No tak, dobry pomysł. No ale to potem. Na razie spróbujemy znaleźć tą jaskinię z darami Oster. Jak ta Soren tak obdarowała te bezużyteczne ladacznice to Oster chyba nie powinna być gorsza od swojej siostry nie? - pomył z wizytą na bagnach jaki podsunął mu Otto bardzo się spodobał aptekarzowi. No ale skoro byli na wycieczce do jakiejś jaskini to wolał tym się zająć inne rzeczy zostawiając na bok.

- “Wspomnienie Oster”? No też niezłe. Jak nas obdarzy czymś interesującym to pomyślę. Właściwie czemu nie? Jakby zesłała nam jakiś dar co by pomógł podbić to cholerne miasto. To tak, wtedy tak. - nad nazwą dla planowanej plagi jaką miał zamiar wypuścic na miasto zastanowił się. Uznał to za kwestie otwartą i uzależnioną od tego co by znaleźli w tej jaskini. Uparł się na muchy bo w końcu “Władca Much” to był jeden z przydomków ich patrona. Chociaż rozważał też komary. W końcu one miały atut jakiego nie miały muchy - żerowały na żywych. Ale komary to nie muchy a aptekarzowi zależało właśnie na nich. Chciał się przypodobać ich patronowi.

- O, przejaśnia się. Las się kończy. - szef szajki bandytów wskazał na zamglone jeszcze prześwity między drzewami. Gdyby nie ta mgła pewnie by można już widzieć niebo. A tak nie zobaczyli go nawet jak wyszli z tego lasu. I okazało się, że dotarli do wybrzeża. Ale ten brzeg był wysoki, tak jak całe wschodnie wybrzeże. Jak klify zaczynały się już w zatoce nad jaką położone było Neus Emskrankt tak ciągnęły się i ciągnęły na wschód. I tutaj widocznie też były.

- Rozrposzcie się. Szukajcie jakiejś jaskini. - Vasilij polecił swoim ludziom. Co podzielili się na dwie grupy i każda ruszyła w jedną stronę klilu sprawdzając w dół czy nie widać jakiejś dziury jaka by zwiastowała wejście do jaskini.

- Oho. Musimy być blisko. Zobaczcie jaka Loszka jest podniecona. - aptekarz zaśmiał się chrapliwie. Bo ostatnie pacierze kobieta rwała do przodu na smyczy jak chart co czuje, że zwierzyna jest blisko. Teraz też parła do przodu aż aptekarz przekazał smycz Strupasowi aby się z nią nie szarpać cały czas. Czekali tak trochę aż gdzieś z mgły doszedł ich przytłumiony, odległy gwizd.

- Znaleźli coś. Chodźcie. - herszt wskazał na kierunek i ruszyli wzdłuż klifu. Przeszli tak z pacierz nim zaczęły im majaczyć we mgle kilka sylwetek banitów Vasilija. Jak do nich dotarli wskazali w dół klifu. Tam w niewielkiej zatoczce było widać spienioną kipiel u podnóża wąskiej, kamienistej plaży i urwiska jakie wznosiło się nad nią. Ale była też jakaś jama w tym klifie. Tylko z góry nie było widać czy to tylko wnęka czy wejście do jakiegoś tunelu albo jaskini. Każda z tych wersji wydawała się w tej chwili prawdopodobna.

- No to jak to to to jesteśmy. Tylko trzeba tam jakoś zejść. - Vasilij wskazał ponuro na poszarpane klify. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco do wspinaczki. Rzucił pomysłem, że gdzieś dalej mogłoby być jakieś łagodniejsze zejście. No ale równie dobrze mogli na nie trafić za pół dzwonu jak i za pół dnia. Albo w ogóle. Banici mieli linę ale do samego dna klifu by nie starczyła. Trzeba by ją wiązać co jakiś kawałek i używać jak poręczy. Poza tym i tak zawsze ktoś by musiał ją odwiązać i zejść niżej bez tej pomocy. Aptekarz zaklął pod nosem na tą przeszkodę i zastanawiał się co tu zrobić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-10-2022, 16:18   #42
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Wschodnie wybrzeże; południe

Mnich chwilę się zastanowił jak tu ugryźć problem. W końcu się zdecydował.
- Rozdzielmy się. Vasilij ty i twoi ruszcie dalej wzdłuż klifu i zobaczcie czy tam jest jakieś zejście. Ja i reszta pójdziemy w przeciwną stronę z tym samym celem. Jeżeli po jakiejś pół-godzinie nic nie znajdziemy wrócimy tu i spróbujemy czegoś innego.

Vasilij i reszta przystali na taki plan. Podzielili się na dwie grupy i on ruszły w jedną stronę a Otto z pozostałymi w drugą. I tak się rozstali. Szybko w tych meandrach wybrzeża i mgle jednooki młodzieniec stracił drugą grupę z oczu. Szedł z towarzyszami którzy oddali się Papie Nurglowi próbując co jakiś czas sprawdzić czy tam albo tu da się zejść. Tam czy tu nawet wydało się, że jest na to jakaś nadzieja ale żadne z tych miejsc nie kierowało bezpośrednio na dół do kamienistego pasa plaży nad wodną kipielą. Mgła w końcu zaczęła rzednąć i się podnosić. Zrobiło się pogodnie a jak znikły opary okazało się, że jest blisko południa.

- Loszka jest niespokojna. Podniecona. Myślę, że jesteśmy blisko. - dziewczyna sprawiała pewne kłopoty w tym sensie, że zachowywała się jak myśliwski ogar szarpiący się na smyczy po wykryciu łownego zwierza. Strupas musiał ją mocno trzymać bo wydawało się, że gdyby ją puścił to ta by pobiegła do tego klifu a czy starczyłoby jej przytomności umysłu aby zejść zamiast skoczyć to woleli z aptekarzem nie sprawdzać. Upadek z tej wysokości na kamienie u stóp klifu raczej nie wróżył wyjścia z tego bez szwanku.

Postanowili wracać bo na oko ty chyba minęły ze dwa czy trzy pacierze jakie umówili się do sprawdzenia a nic obiecującego nie znaleźli. Wracali z powrotem gdy ujrzeli jakąś brązową sylwetkę przed sobą. Ta ich pewnie też bo machnęła do nich i zatrzymała się czekając aż do niej dotra. A to znów zajęło trochę czasu. Z bliska okazało się, że to jeden z ludzi Vasilija wysłany z informacją, że znaleźli jakieś w miarę łagodne zejście na dół. I mógł ich tam zaprowadzić.

- Ha! Oster nam sprzyja! - zaśmiał się rubasznie Sigismundus i jak na swoje rozmiary i tuszę całkiem raźno maszerował za przewodnikiem. Znów musieli tam iść kilka kwadransów mijając miejsce gdzie się rozstali z Vasilijem a potem drugie tyle zanim do niego dotarli. Rzeczywiście w tym miejscu kiedyś musiał się klif obsunąć i teraz powstało porośnięte morską trawą zawalisko po jakim dało się zejść na dół.

- O, jesteście. Wysłałem dwóch ludzi na dół. Da się zejść bez złamania karku. - odparł herszt banitów. Pozostali trzymali jakieś pozbierane w lesie kije jakich nie mieli w dłoniach gdy się rozstawali. I dał znak aby zejść na dół. Całą grupą dołączyli do dwóch jego ludzi jacy czekali na kamienistej plaży. Teraz znów trzeba było wrócić do tego miejsca gdzie widzieli z klifu obiecującą plamę ciemności jaka mogła być tylko jamą ale mogła być też wejściem do jaskini. Tylko teraz szli dołem, wzdłuż wąskiego pasa kamienistej plaży. Tak dotarli do nawisu skalnego pod jakim była ciemna jama. Na dole kotłowała się woda i wpływała tam do środka niknąc w ciemności.

- Trochę mało miejsca. Szkoda, że nie mamy łodzi. Łatwiej byłoby tam wpłynąć niż wejść. A tak to na sucho to będzie trudno się tam dostać. - ocenił Vasilij gdy stanęli przed wejściem albo do głębszej jamy, skalnej szczeliny no albo nawet jaskini. Ale po ciemku trudno było to stwierdzić. Dlatego ludzie Vasilija zajęli się rozpalaniem gałęzi jakie zebrali na górze w lesie aby zrobić z nich pochodni. Łodzią pewnie by się dało łagodniej i wygodniej wpłynąć do środka. Tylko wcześniej trzeba było przebyć pas mocno wzburzonej wody pod klifem. To do samej jamy łatwiej było dotrzeć plażą. Ale był tam wąski pas między wodą a ścianą który dawał nadzieję aby się dało tam przecisnąć do środka.

Grupa zaczęła ruszać przez pas. Otto zdołał, tuląc się do ściany jak do kochanki, przecisnąć przejściem. Niefortunnie los przestał sprzyjać aptekarzowi, który ześlizgnął się z przejścia i zaczął spadać w stronę wody. Otto instynktownie wyciągnął do Sigismundusa rękę, starając się złapać Nuglitę.

Solidna masa i gabaryty Sigismundusa tym razem zadziałały przeciwko niemu. I jak wpadł do zimnej, morskiej wody to nie szło go wyciągnąć na wierzch. Zwłaszcza jak w przejściu dało się co najwyżej kucnąć a i złapać dla równowagi czy zaparcia się niezbyt było czego. Groziło to tym, że samemu można stracić równowagę i chlupnąć do morza zwłaszcza jak na masę to aptekarz miał ją pewnie największą z nich wszystkich.

- Dobra! Idźcie dalej! Ja dopłynę do środka! - krzyknął lider grupy nurglitów i trzymając się krawędzi skały po kawałku trochę dopłynął a trochę przeszedł w głąb mrocznej jamy. Tam dalej było jakieś łagodniejsze miejsce gdzie trochę sam a trochę pozostali pomogli mu wydostać się z morskiej kipieli. Ale był wymęczony, zmarznięty i cały mokry. Wypluwał wodę z ust i ciężko łapał oddech. Ciężko było stwierdzić gdzie byli bo było tu prawie całkiem ciemno. Od wylotu niewiele tu już docierało światła. I widać było tylko zarysy ich własnych sylwetek. Jednak w tej wilgotnej jaskini dało się wyczuć zapach gnijących wodorostów. Chociaż prawie po ciemku nie było ich widać. Sprawę rozjaśnił dopiero Vasilij i dwóch jego ludzi jakim udało się przedrzeć w ślad za pierwszą czwórką. Nieśli pochodnie to okazało się, że to chyba jakaś podziemna jaskinia. Niereguralny strop był na wysokości kilku metrów. A tyle co było widać światła z pochodni to ta podziemna rynna morskiej wody ciągnęła się gdzieś dalej.

Otto upewnił się, że Sigismundusowi nic nie jest, zanim ruszyli dalej, nie mógł się jednak powstrzumać.
- Kąpiel Sigismundus? Przed potencjalną świątynią Pana Plag? Bluźnierstwo. - uśmiechnął się do aptekarza - Może złapiesz jakiś katar od tej wody. - poklepał nurglitę po plecach i ruszył za pozostałymi. Wziął jedną z pochodni, przejął Loszkę i ruszył przodem.
- No malutka, zabierz nas do ojczulka.

- Przestań. Zimno mi. Ale zaraz się pozbieram. Taki drobiazg mnie nie powstrzyma. - aptekarz nie miał zbyt dobrego humoru po tej zimnej, morskiej kąpieli jakiej wcale nie planował. Nadal był jednak zdeterminowany aby zgłębić tą tajemnicę jaka ich tutaj zaprowadziła.

- Mamy tylko trzy pochodnie. - powiedział Vasilij obserwując to wszystko trochę z boku. Nie chciał chyba jednej z nich zostawiać z kolegą ale też nie chciał zostawiać go tu samego w prawie całkowitych ciemnościach. Krzyknął więc parę razy wołając jednego ze swoich ludzi którzy zostali na zewnątrz jaskini. Po chwili widać było jak jeden z nich przeciska się tą samą wąską i niewygodną drogą jaką przebyła tu reszta.

- Zostań tu z nim. Jak się pozbiera to najwyżej idźcie za nami. - polecił mu herszt wskazując na pulchną, zmokniętą kulę ubrań jaka przypominał aptekarz.

- Dobra, to chodźmy. - banita dał znać Otto i reszcie, że mogą ruszać dalej. Loszka z ochotą ruszyła naprzód szarpiąc się na smyczy tak mocno, że młodzian miał trudności aby ją utrzymać. Wydawała się podniecona jak hart jaki zwęszył świeży, krwawy trop. Droga jednak wymagała uwagi. Na dole wciąż buszowało morze. Trzeba było iść brzegami ten szerokiej rynny. W miare jak się zgłębiali coraz dalej i dalej morze się uspokajało aż zrobiło się senne i spokojne. Przypominało nieruchomy staw jaki już tylko minimalnie faluje. Woda też zrobiła się gęstsza i pelna jakichś drobin. Coraz częściej widać było jakieś porastające ją kożuchy rzęs czy podobnego pływającego zielska. I zapach też jakby gęstniał. Jakby coś tam w głębi gniło i fermentowało. W końcu doszli do czegoś co wyglądało jak mała zatoczka. Za nią podłoże nieco się wznosiło i był korytarz skalny. I coś tam majaczyło jeszcze na skraju widzialności pochodni. I niespodziewanie dla wszystkich poruszyło się. Dało się słyszeć echo kroków jakby końskich kopyt na bruku. A w końcu z mroku wyłoniła się jakaś istota. Nawet trochę podobna do konia. Tylko wielkie, wyłupiaste oczy były wielkości kurzych jak zamiast normalnych, końskich oczu. Do tego albo biły jakimś własnym bladym światłem albo tak intensywnie odbijały światło pochodni. No i na czole stworzenia wyrastał potężny, pojedynczy róg. Trochę to wyglądało jak jakaś wypaczona plagami werska jednorożca. Skóra była pokryta bąblami i odpadała płatami. Stworzenie zatrzymało się blokujac niejako dostęp w głąb korytarza z jakiego wyszło. Ludzie też się zatrzymali nie bardzo wiedząc co teraz począć i co się zaraz stanie.

Otto przyglądał się istocie przez chwilę, po czym otworzył szerzej oczy.
- Heh, a jednak to to widział. Będę musiał uważniej oglądać moich pacjentów. - oddal Loszkę Strupasowi - Dajcie mi spróbować. Chyba, że ktoś tu potrafi gadać językiem Niezrodzonych. - wyszedł przed resztę ekipy.
- Błogosławieństwa Ojca Chorób, dla ciebie i twoich krost. Jesteśmy sługami Nurgla i poszukujemy ołtarza jego wybranki, Oster. Czy ty jesteś jego strażnikiem?

Strupas złapał za smycz kobiety która zakwiliła coś niezrozumiale i jako jedyna z ich grupki zdawała się nie okazywać wahania, obaw a jedynie mruczała coś szybko i chyba z zadowoleniem. Garbus pokręcił głową, że nie zna jakichś nadprzyrodoznych języków. Vasilij położył dłoń na mieczu ale go nie wyciągnął. Pozostali dwaj jego kamraci stali parę kroków dalej niepewni co robić. Ten bez pochodni powoli sięgnął po łuk aby mieć jakąś broń w rękach gdyby poczwara ich zaatakowała.

- Myślisz, że to coś mówi? - zapytał cicho herszt przemytników mając chyba co do tego wątpliwości. Stwór zaś chyba węszył sądząc po ruchach przegniłych chrap i nasłuchiwał resztkami, postrzępionych uszów. Może i patrzył swoimi wyłupiastymi oczami bez powiek ale jak tak to trudno było to określić. Poza tym jednak ani nie zaatakował ani się nie poruszył.

Otto przekrzywił głowę.
- Strupas, podejdź tu z Loszką. Może potrzebujemy kogoś, kto ma podobny stan świadomości. - mnich kajał się, że nie pomyślał, że może być kłopot z komunikacją jak z Sorią. Jak wróci, będzie musiał poprosić Starszego, albo Mergę lub Joachmi, aby nauczyli go mowy demonów.

Garbus postąpił parę ostrożnych kroków do przodu wcale nie mając radosnej miny. Te kopyta, masa no i róg wyglądały na takie z którymi lepiej było nie zawierać bliższej znajomości. Poprzedzająca go kobieta trzymana na smyczy nie okazywała takich wątpliwości. Coś tam gdakała po swojemu, zaśmiała się raz czy dwa no ale jak to była jakaś forma komunikacji to trudna do prześledzenia dla pozostałych śmiertelników. Stworzenie postawiło resztki uszu w sztorc i zdawało się, obserwować tą pierwszą dwójkę. Ale jakoś poza tym nic za bardzo się nie stało.

- Mnie to wygląda na jakiegoś zmutowanego konia. Czy coś podobnego. Nie wiem czy da się z tym czymś gadać. - znów cicho szepnął Vasilij obserwując całą tą scenę nieco z boku.

- Uważaj Vasilij. To najpewniej champion Nurgla tak, jak Soria jest Slaanesh. Nie chcesz istoty tak błogosławionej urazić… zaraz. - Otto spojrzał na Loszkę - Hm… może… - Otto wrócił się do "wody", biorąc gęstą maź na dłoń. Upewnił się, że miał dostateczną ilość na swój plan. Wrócił do kobiety i namalował jej pospiesznie trzy kręgi, otaczające trzy strzały na brzuchu. Miał nadzieję, że istota zareaguje na symbol swego patrona.

- Soria to chociaż wygląda jak człowiek. - przypomniał mu cicho herszt przemytników ale nie ciągnął dalej tematu. To dziwne, obce stworzenie jakie stało w milczeniu u wylotu skalnego tunelu zdawało się peszyć jego i pozostałych. Za to ciemnowłosa kobieta bez oporów zadarła do góry koszulę aby Otto mógł namazać symbol Nurgla.

- Zdejmij to. - polecił jej Strupas i sam zaczął zdejmować z niej koszulę aby ta nie zasłaniała wymazanego szlamem symbolu. Wkrótca półnaga Loszka stała na smyczy jako wysłannik ich grupy. Stworzenie pochyliło ku niej swój łeb jakby obserwowało teraz głównie ją. Czy coś widziało czy nie nie szło zgadnąć. Ale ruszyło powoli naprzód. Vasilij uciszył swoich ludzi bo ten z łukiem już chciał strzelać. Wszyscy wydawali się zaniepokojeni i skorzy do ucieczki. Koniopodobny stwór zatrzymało się o dwa kroki przed Loszką i zaczęło węszyć. Kierowało chrapy ku jej brzuchowi i wymazanemu tam symbolowi. W końcu parsknęło coś nienaturalnie chrapliwie co zabrzmiało jak basowe brzmienie stada much w głębi pustego dzbana.

- No cóż… postęp? - zaczął Otto, może Sigismundus miałby więcej szczęścia. Postanowił pozwolić istocie na razie skupić się na Loszce - Jeżeli ją zaatakuje czy coś, odciągnij Loszkę. Ja postaram się go zająć, a wy uciekajcie. Nie możemy ryzykować sporu ze sługą Nurgla.

Vasilij pokiwał głową ale minę miał dość niewyraźną. Starcie z całkiem sporym przeciwnikiem i to na tak krótki dystans oznaczało, że pewnie kogoś by ta istota zdołała dorwać i pewnie poharatać. Chociaż najbliżej niej stała półnaga kobieta na smyczy. Ta chyba jako jedyna zdawała się nie odczuwać napięcia. Wyciągnęła dłoń ku przegniłym chrapom jakby miała do czynienia ze zwykłym koniem. Stwór czy zaciekawiony czy zwabiony takim ruchem postąpił o krok a potem kolejny do przodu. Zbliżył się na tyle, że kobieta zdołała pogłaskać go po tych chrapach. Stworzenie wydało z siebie dziwny, wibrujący dźwięk który był trudny do interpretacji. Ale jeśli choć trochę zachowaniem przypominało zwykłego konia to nie wydawało się agresywne. Przynajmniej nie względem Loszki.

- To co teraz? - zapytał cicho Strupas obserwując niepewnie poczynania nawiedzonej kobiety i obcego stworzenia.

Mogliby stać tu całą wieczność, lub wykonać ruch.
- Spróbuje ich ominąć i ruszyć w głąb korytarza. Miejmy nadzieję, że będzie zbyt zajęty, albo po prostu akceptuje nas teraz. - jak powiedział tak zrobił, wykonał jak najszerszy łuk wokół stworzenia oraz kobiety i spróbował ruszyć dalej.

Pozostali poczekali aż pójdzie pierwszy i to co zrobi ta gnijąca istota. Ta jednak jakoś nie interweniowała gdy Otto ją obchodził. W końcu obszedł. I stanął na tych śluzowatych śladach jakie pozostawiła ta konna bestia. Widział w świetle pochodni na parę kroków, że dalej jest jakiś skalny korytarz. I te kopytne ślady na dnie tej jaskini. Strupas puścił smycz i dołączył do Otto. Vasilij i dwóch jego pomagierów zrobiło to samo.

Korytarz był węższy i niższy niż poprzednio. Skalne sklepienie było z pół kroku ponad głowami. Dało się iść wyprostowanym ale pochodnie co jakiś czas uderzały o ten naturalny sufit sypiąc wtedy iskrami. Tutaj ten zgniły zaduch jakby zgęstniał jeszcze bardziej. Vasilij i jego ludzie założyli chusty dla ochrony przed tym smrodem. Dotarli do jakiegoś pomieszczenia o owalnym przekroju. W świetle pochodni przykuwał uwagę jakiś prostokątny kamień wyciosany z jednej bryły. Wyglądał jak jakiś ołtarz. Na nim stały od nie wiadomo jak dawna nie używane kandelabry z wypalonymi świecami. Jakieś ludzkie czaszki. I wielka, ciężka skrzynka. Chociaż bez kłódki ani żadnego widocznego zamknięcia. Pysznił się jednak na niej trójkropkowy symbol Nurgla.
- To chyba tu. Nie dotykajcie skrzyni. -od razu rzucił do Visilija - Nurgle może chcieć bronić swych darów, a wy nie pasujecie na jego sługi. - kiwnął Strupasowi i podszedł do ołtarza. Przyklękając przed kamieniem i wypowiadając krótką modlitwę. Następnie podszedł do skrzyni. Z Wielkiej Czwórki jego oddanie do Ojczulka było najmniej widoczne, głównie dlatego, że dla większości ludzi południa, dary Nurgla są odrażające i straszne, a to nie pomaga w wtopieniu się w tłum. Miał jednak nadzieję, że jego praca w hospicjum, wśród brudnych i chorych jest miła Ojczulkowi.
- Visiji patrzcie na tunel, z którego przyszliśmy. Strażnik może mieć obiekcje przed dotykaniem jego skarbu. - to mówiąc ujął czule skrzynie i spróbował podnieść wieko - A i spodziewajcie się, że smród zrobi się silniejszy.

Herszt skinął głową i dwóch jego ludzi całkiem chętnie cofnęło się w pobliże wyjścia z tej skalnej komnaty jaka zdawała się być źródłem smrodu. On sam został ale też nie kwapił się aby podejść bliżej. Więc tylko garbus z głupkowatym ze szczęścia uśmiechem na twarzy, z nabożną czcią podszedł do tego ołtarza. Jednak oddał pierwszeństwo Otto aby ten sprawdził skrzynię.

Ta nie okazała się w ogóle zamknięta. Ale wieko było z czegoś masywnego bo było całkiem ciężkie. Wewnątrz było kilka tub na pergaminy. Te okazały się całkiem lekkie, pewnie właśnie pergaminy albo coś równie lekkiego były w środku.

- O! Zobaczcie tam! - krzyknął w podnieceniu Strupas. I z pochodnią w ręku podszedł do czegoś co wydawało się sadzawką pełną mętnej wody. A w nim widać było kilka mis. A w każdej małe, podłużne przedmioty wielkości albo ziaren grochu, albo fasolek. Przypominały jakiś skrzek albo jaja.

Otto podszedł za nim.
- Sigismundus pewnie będzie chciał to zobaczyć. - Otto zaczął - Wsumie artefakt Oster nie musi być przedmiotem, a kolejną plagą. - mnich zastanowił się chwilę - Masz jak to zabrać? - zapytał garbusa.

- Tak, załaduję to… - Strupas pokiwał swoją brzydką głową i gorączkowo zaczął grzebać w swojej brudnej torbie. Coś tam klekotało a on na gwałt wyszukał jakąś sakiewkę, coś z niej w pośpiechu wysypał i ostrożnie zaczął ładować małe, obłe ziarenka z tacy do środka.

- A w tej skrzyni coś jest ciekawego? Może jakiś skarb? - zapytał z nikłą nadzieją Vasilij widząc, że kolega tam zajrzał ale nic z niej nie wyjął.

- Ktoś idzie! Ale chyba nie ten koń. Pochodnię widać. - uprzedził jeden z jego ludzi odwracając uwagę wszystkich. Faktycznie korytarzem widać było zbliżającą się pochodnię. I masywną sylwetkę aptekarza. Wkrótce wciąż ociekający wodą grubas wszedł do przybytku Oster.

- Ah! Więc jednak istnieje! Nareszcie! Wielka jest łaska naszego patrona i jego wysłanniczki! - aptekarz rozpromienił się radośnie widząc te wszystkie ostro woniejące wspaniałości. Otto też już czuł, że oczu mu łzawią od tego smrodu i długo tutaj nie wytrzyma.

- O ta… - delikatnie kaszlnął - Łaska z każdego otwora. Nic Loszce nie jest? Zostawiliśmy ją ze strażnikiem. - wrócił do skrzyni - Strupas znalazł misy z jakimiś jajkami… może coś dla ciebie. W skrzyni są tylko tuby z pergaminami, więc nie wiem czego jeszcze szukać.

- Tuby ze zwojami? Żadnego złota ani klejnotów? Eee… Słabo… Chodźmy stąd bo zaraz się porzygam. - Vasilij machnął ręką na tak kiepski łup. W końcu jako przemytnik i herszt bandy wolał bardziej namacalne wynagrodzenie w monetach lub jakie szybko i łatwo na te monety można było wymienić.

- Ta, została tam. Jaja? Jakie jaja? - aptekarz bezceremonialnie parł do przodu i teraz on sprawiał wrażenie ogara jaki węszy za świeżym, krwawym tropem.

- Tutaj mistrzu! Zobacz ile ich jest! - zawołał wesoło garbus wzywając go dłonią. Ten podszedł i aż się zachłysnął ze szczęścia.

- To jest to! To musi być to! To musi być dar od Oster! Ładuj tego ile wlezie! To na pewno jest cenne! - aptekarz wziął w dłoń jedną z “fasolek” i obdarzył ją miłosnym spojrzeniem jakby to był jakiś złoty samorodek czy najpiękniejszy diament. Garbus zaś zapakowawszy swoją sakiewkę znów zaczął szukać czegoś w torbie aby zabrać tego nasienia jak najwięcej.

- Tam jest jeszcze ta skrzynia. Ale Otto mówi, że tylko jakieś zwoje. Pospieszcie się. - Vasilij zwrócił uwagę grubasa na kanciastą bryłę kamienia i stojącą na niej dziwną, ciężką skrzynię.

- Zwoje? Jakie zwoje? - Sigismundus spojrzał na niego a potem na kamień i skrzynkę. Podszedł do niego, otworzył skrzynię i wyjął te trzy tuby. Otworzył jedną z nich i w środku ukazał się swój jakiegoś papieru. Ostrożnie wydobył go i rozwinął powoli.

- Aha! Przesłanie Oster! To na pewno to! Hmm… Tylko nie po naszemu… Ani w klasycznym… No nic! Zabierzemy to do Starszego albo Mergi to może coś z tego odczytają! - powiedział uradowany chowając i pieczołowicie zamykając tubę.

- Sigismundusie… - zaczął Otto, ale ponownie przerwał mu kaszel. Najwyraźniej zapach świątyni już zaczynał go przerastać - Wiesz, że możemy być zmuszeni pozostawić tu Lochę? Nie wiem czy ona będzie skora do wyjścia, a zważając, że ciągle jesteś mokry… nie wiem czy szarpanie się z nią na przejściu to dobry pomysł.

- Zdechnie tu jak tu zostanie. A jeszcze nam się przyda. Zabieramy ją ze sobą. No chyba, że się uprze, że nie damy jej rady. To trzeba będzie znaleźć nową do testów. Chociaż tej mi trochę szkoda, bardzo utalentowana jest. Ale tak, chodźmy już stąd. Zimno mi. - odparł Sigismundus nieco chaotycznie jakby miał kłopot ze skupieniem uwagi. Garbus kończył ładować jaja do torby i też już zmierzał do wyjścia. Vasilij tylko na to czekał i dał znać swoim ludziom aby wracali tak samo jak tu przyszli. Zresztą nie szło się tu zgubić bo korytarz się nie rozgałęział. Sigismudnus rzucił ostatni raz na komnatę, zapakował zwoje do swojej torby i ruszył za nimi w powrotną drogę.

- Jeżeli strażnik podąży za nami… albo za Loszką. Trzeba będzie uważać z powrotem, jeszcze nam brakuje uwagi miasta. - Otto wziął trochę głębszy oddech kiedy smród był mniej zjadliwy - A właśnie. Sigisnumdusie, masz u siebie jakieś zielsko na uspokojenie? Powiedziałem, swojemu przełożonemu w hospicjium, że ruszyliśmy na poszukiwanie lokalnej odmiany, wymyślonego elfiego chwastu.

- Tak, pewnie, mam coś u siebie. To ci dam jak wrócimy do miasta. - aptekarz pokiwał swoją byczą głową na znak zgody ale widać było, że jest głównie zaabsorbowany swoją nową zdobyczą która zapowiadała się tak obiecująco. Wrócili do tej większej jamy gdzie wciąż Loszka przytulała się do śmierdzącego, gnijącego strażnika tego miejsca. Strupas i reszta obserwowali chwilę tą scenę zastanawiając się co teraz zrobić.

- Zabierz ją. - aptekarz polecił garbusowi i ten ostrożnie podszedł do Loszki. Chwycił ją za smycz obawiając się chyba zetknąć bezpośrednio z tym mrocznym stworzeniem. I pociągnął ją do siebie. Kobieta opierała się krzycząc coś jak dziecko ale w końcu jak jeszcze dołączył Vasilij to we dwóch dali radę ją odciągnąć.

- Bardzo dziękujemy czcigodny strażniku za twe hojne dary. Zrobimy z nich użytek na cześć i chwałę Oster i naszego Papy. - na pożegnanie Sigismundus skłonił się uroczyście czworonożnej istocie jakby była jakimś wysokiej rangi dostojnikiem. A ta przyjęła to wszystko ze spokojem. Nie ingerowała w ich odwrót w kierunku wyjścia z jaskini odprowadzając ich swoim bladym, wyłupiastym wzrokiem.

Otto ruszył za pozostałymi, coś nie dawała mu spokoju.
- Albo to najgorszy strażnik jakiego widziałem, albo nas rozpoznał. - pokręcił głową, spodziewał się, że Loszka będzie nie lada źródłem bólu głowy w drodze do miasta.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-10-2022, 22:32   #43
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

- Kopf wydaje się być być rozsądny, od dawna wam przewodzi? - Czarodziej spytał się Lily. - Wiesz która z Potęg jest jego patronem?

- A Hetzen mówisz wyznaje Boga Krwi? - Joachim skrzywił się lekko - Jest jakaś przyczyna, że cię nie lubi?

- On chyba nie lubi nikogo. Rozstawia wszystkich po kątach. Tylko Kopfa i Opal się słucha. No ale nie ma rady. Sam jeden potrafi upolować i przywlec łosia albo tura. Nikt inny tego nie potrafi. A potem wszyscy z tego jemy. I w barach też mocny. Nikt mu nie podskoczy. Już dawno nikt nie próbował i wszyscy pogodzili się z tym, że jest najsilniejszy. - Lilly wzruszyła ramionami siedząc przy swoim stole zbitym z żerdzi przez co wydawał się dość ażurowy. Mówiła jakby nie tylko ona ale i wszyscy zaakceptowali fakt, że Hetzen jest jaki jest. Ale jest ich najsilniejszym obrońcą i żywicielem.

- A Kopf tak, już trochę jest wodzem. Z parę lat. Jak byłam mała to był Brandt ale słabo go pamiętam. Tylko, że długą, siwą brodę miał. A potem zachorował i umarł. I Kopf przejął władzę. No i rządzi nami. Razem z Opal. We dwoje nami rządzą. Są mądrzy i jakoś dają radę w trudnych czasach. Jak w zimie. Wszystkie zimy są dla nas trudne i głodne. Najwięcej z nas umiera właśnie zimami. - co do wodza z wielką głową miała odmienne zdanie niż o ich myśliwym. Wydawało się, że ma do niego zaufanie i raczej pozytywną opinię.

- Faktycznie brzmi jak dobry przywódca - uśmiechnął się Joachim, zastanawiając się jak musi wyglądać życie w takie grupie mutantów. Z tego co słyszał, raczej nie chciał by tak egzystować i martwić się by przetrwać zimę.

- Opal….ona też tu jest? A jakieś większe starcia czy konflikty z ludźmi lub zwierzoludźmi mieliście w ostatnich latach? - spytał się.

- Większe? Bo ja wiem… No zdarza się, że coś się dzieje w lesie. Ale to głównie jak ktoś z myśliwych pójdzie na polowanie i trafi na jakichś zwierzoludzi albo gobliny. No w ogóle jak wyjdzie gdzieś dalej w las to można ich spotkać. Chociaż przez ostatnią zimę to jakby więcej było tych ataków. A potem to nie wiem bo byłam z wami w mieście. - z tego co mówiła gospodyni wynikało, że starcia i potyczki gdzieś w trzewiach lasu to nic wyjątkowego. Chociaż raczej na pojedyncze osoby, głównie myśliwych co się zapuścili za zwierzyną zbyt daleko.

- A Opal tak, jest, ale ona mieszka w osobnej chacie, w głębi jaskini. - przytaknęła, że ich wyrocznia zapewne jest w jaskini ale mieszka nieco z dala od reszty osady.

- W głębi jaskini, powiadasz? - spytał się pogrążony w zadumie Joachim - Zaprowadzisz mnie do niej? Skoro już spędzał już tutaj czas, to równie dobrze mógł go owocnie wykorzystać i spotkać drugą z przywódców plemienia. Miał zamiar zapytać się jej jakie aktualnie problemy ma grupa mutantów i czy mogą jakoś sobie wzajemnie pomóc ze Zborem Starszego. Na przykład Zbór mógł im dalej dostarczać żywności w zimie, a mutanci informować o sytuacji w rejonie. Mogli też przecież połączyć potencjalnie siły przeciwko wspólnym wrogom, takim jak łowcy czarownic i ich poplecznicy.


***************************************

Joachim zgodził się z dziewczynami że lepiej w miarę szybko wrócić do miasta i upewnić się, że ołtarz dotarł bezpiecznie oraz poczynić przygotowania do turnieju, choć wcześniej chciał jeszcze poznać Opal. Co do konfuzji co do pory miesiąca i odległości do pełni, oświadczył z uśmiechem, że może to łatwo rozwiązać patrząc na niebo, po czym wyszedł na ze swoją lunetą poczynić obserwację nieboskłonu. Wyjście na zewnątrz z dusznej jaskini było dla niego przyjemnością a obserwacja nieba miłą odmianą po tych wszystkich rozmowach i negocjacjach.


 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-10-2022, 00:38   #44
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - 2519.07.01; knt; zmierzch

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; okolice miasta; postój przy trakcie
Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch
Warunki: - ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie



Otto



Dzień się powoli kończył. Jeszcze było jasno ale się kończył na tyle szybko, że dla wszystkich stało się jasne, że nie zdążą wrócić do miasta przed zmierzchem. Więc trzeba będzie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. W tej jaskini to im jednak zeszło całkiem sporo czasu. Do tego przemoczony do ostatniej nitki Sigismundus trzymał się dzielnie no ale nie pomyślał aby zabrać na wycieczkę zapasowe suche ubranie więc męczył się mocno z tą podróżą w mokrym ubraniu. Niemniej rozgrzewała go nadzieja i wizja sukcesu więc traktował to jako drobną niedogodność. Pod koniec dnia jeszcze spadła ulewa która i tak przemoczyła ich wszystkich. Buty i nogawki mieli mokre na wylot a i pod peleryny i płaszcze taki mocno zacinający deszcze potrafił się dostać chociaż już nie tak bardzo. Tak czy siak wędrówka okazała się mocno męcząca dla wszystkich. Nawet jak zdecydowali się wracać traktem prowadzącym do miasta. Zwłaszcza, że biegł on względnie niedaleko wybrzeża.

Po tej ulewie jaka na szczęście się skończyła wszystko wciąż było mokre. Drzewa, błoto, krzaki, liście no i oni sami. A skończyła się w takim momencie, że akurat był czas poszukać miejsca na nocleg póki jeszcze było widno. Pomógł im w tym przypadek. Znaleźli jakieś miejsce między drzewami z wypalonymi śladami starych ognisk, ułożonymi przewróconymi pniami w roli ławek. To aby nie iść dalej zdecydował Sigismundus. Raz, że już wiadomo było, że do miasta dziś i tak nie zdążą wrócić. Zostało im jeszcze z pół dnia. Może wrócą jutro w południe jak nic im nie przeszkodzi. Dwa, że sam już był mocno zmęczony po tych paru dzonach spędzonych w zimnym, mokrym ubraniu. A trzy gdzieś tam w oddali na trakcie widać było ślady ogniska i śpiewy jakichś pobożnych psalmów. Aptekarz nie życzył sobie takiego pobożnego towarzystwa a nie wiadomo było czy jak ich minął to będzie jakieś dobre miejsce na nocleg.

Vasilij się z nim zgodził, że nie ma co się dłużej forsować. I ze swoimi ludźmi mocno się natrudził aby w tym zlanym ulewą błocie, trawie i lesie uzbierać drewno na ognisko a potem je rozpalić. W końcu się jednak udało. Zanim banici zdołali na tym mocno strzelającym wilgocią ogniu coś odgrzać z zapasów jakie mieli to już zrobił się wieczorny półmrok.

Sigismundus nie był zbyt pomocny przy tych pracach obozowych. Za to jak już ogień zapłoną chętnie zdjął swoje ubranie i spróbował je ułożyć przy ogniu aby je wysuszyć. Strupas zaś albo trzymał albo uwiązał Loszkę na smyczy. Ta była dość niespokojna. Jak się okazało ten symbol Nurgla wymazany szlamem na jej brzuchu skruszał i w końcu odpadł. Ale na skórze młodej kobiety w tym miejscu pojawiło się odbarwienie jakie zachowało kształt tego symbolu. Okazało się też, że się wymazała czymś na twarzy i skroni. Nie wiadomo jak i czym. Ale to coś mocno śmierdziało a gdy zeszło czy też sama je starła to pojawiły się w tym miejscu krosty. Była też mocno niespokojna i początkowo Strupas miał sporo problemów aby ją utrzymać na wodzy. W miarę jednak jak oddalali się od jaskini to kobieta wydawała się wracać do normy. Chociaż i tak garbus musiał mocno na nią uważać. Jak wreszcie się zatrzymali na noc mógł sobie ulżyć przywiązując ją do pieńka.

Zaś półnagi grubas z lubością i z niecierpliwością skorzystał z okazji aby nacieszyć oko papirusami wyjętymi ze zwojów. W świetle zapadającego zmroku i światła ogniska mógł je przejrzeć dokładniej a nie tylko rzutem oka jak w jaskini Oster.

- O! Muchy! Wiedziałem! Tak czułem, że nie idziemy tam na darmo! - zawołał z entuzjazmem gdy obcego mu pisma rozczytać nie mógł. Ale za to rozpoznał chociaż niektóre ze szkiców jakie były tam umieszczone.

- Ciekawe… To chyba proces życiowe… Od jaja, przez larwę, kokon i dorosłego osobnika… Ciekawe co znaczą te podpisy… I kobiece łono… Ciekawe… Czyżby je trzeba było umieścić w kobiecym łonie? Ciekawe… Tego nie próbowałem. No i ja miałem tylko zwykłe muchy a te cudne jajeczka na pewno są wyjątkowe i cieszą się błogosławieństwem Oster. - mamrotał podekscytowany chłonąc te starożytne zapiski jakie mogła sporządzić jedna z czcigodnych Sióstr. I to ta jaka poświęciła się temu samemu patronowi co on. Niestety poza niekótrymi symbolami oznaczającymi ogólny Chaos albo glify Nurgla niewiele dało się z nich zrozumieć. Były jakieś schematy i glify które wyglądały na ważne i starannie wykonane. Ale kompletnie niezrozumiałe. Więc najczytelniejsze wydawały się właśnie te rysunki ludzkiej anatomii, głównie kobiecej i właśnie ze szczególnym uwzględnieniem kobiecego łona. Właściwie męskiej anatomii to tam nie było. A wedle strzałek i rysunków to chyba trzeba było umieścić jaja wewnątrz kobiecego łona. No i jeszcze te schematy insektów, głównie much im było poświęcone najwięcej uwagi.

- Ah jak chciałbym mieć to już przetłumaczone! Wiedzieć co tu jest! - Sigismundus prawie zawył żałośnie ze swojego cierpienia i zniecierliwienia jakie go gnało do miasta odkąd wyszli z jaskini. - No ale nie możemy tego daru Oster zmarnować. Aż tak dużo jakbym chciał tych jajeczek nie mamy. Mam nadzieję, że Merga i Starszy poradzą sobie z tym tłumaczeniem. I nie będą z tym zwlekać. Przecież to jest o wiele wartościowsze i ważniejsze niż posąg tych ladacznic! Z tego przecież nic nie będzie! Same orgie najwyżej. Ale ja! Z tymi darami od Czcigodnej Oster! Ja mogę podbić całe miasto! - aptekarz wyraźnie miał skoki humoru od egazltacji gdy myślał o sukcesie i nagrodzie jaką wkrótce odbierze w postaci przetłumaczenia papirusów i zrobienia użytku z zabranych jaj aż po skrajne przygnębienie i zniecierpliwienie gdy zdawał sobie sprawę, że chociaż już jest tak blisko to jeszcze musi czekać.

- Nie róbcie nic nagle. Ktoś tu jest. Obserwuje nas. - Vasilij powiedział to tak spokojnie wrzucając kolejną ułamaną gałąź do ognia jaki strzelił iskrami, że w pierwszej chwili to łatwo było przegapić. I trudno było się nie powstrzymać aby nagle nie zacząć się rozglądać na boki. Na niebie jeszcze były resztki szarówki ale tutaj, pod lasem, właściwie już było ciemno jak w nocy. Jeden z jego ludzi jakby od niechcenia sięgnął po leżący w sajdaki łuk jaki był obok niego i leniwie przesunął go sobie na kolana. Inni też zdawali się powoli szykować podobne ruchy.

- Kto? Ilu? Gdzie? - zapytał cicho Strupas i na znak aptekarza usiadł przy uwiązanej do pnia Loszce aby się nią zająć gdyby zaszła taka potrzeba. Sam grubas zaś zaczął chować bezcenne zwoje z powrotem do pojemników a potem do torby aby je zabezpieczyć gdyby coś się miało zacząć dziać.

- Nie wiem. Ale Albert coś usłyszał. Ktoś tam chodzi w lesie. Blisko nas. Pewnie nas widzi. - odparł cicho herszt banitów grzebiąc patykiem w ognisku. Był więc jakiś sygnał ostrzegawczy ale na razie bez żadnych wskazówek co to by miało być.

- Może to ktoś z tamtych. - garbus wskazał brodą w kierunku gdzie spory kawałek dalej widać było łunę drugiego ogniska i słychać było te mocno już przytłumione lasem pobożne pieśni. Herszt wzruszył ramionami przyznając się do swojej niewiedzy.

- Jeśli tak to łatwiej by im było przyjść traktem. - odparł co o tym myśli no ale ostatecznie to niczego nie przesądzało. Mimo ciemności jakie panowały już pod lasem to pewnie dałoby się przejść na przełaj po drodze. Albo przejść nią większość odcinka a pod koniec zejść w las i nim podejść pod ich obóz.

- Powierzchniowcypowierzchniowcy! - z ciemności gdzieś z lasu niespodziewanie dobiegł ich nowy, nieco skrzeczący głos. Mówił szybko i jakby nerwowo. Nastała kłopotliwa cisza gdy przy ognisku wszyscy patrzyli po sobie albo gdzieś w tą ciemność.

- Powierzchnowcyprzyjaciele! Nie lękać, ja przyjaciel! My handlować wcześniej! Wy dawać niewolnicy my dawać wam jamy! Dobre niewolnicy! Samice zwłaszcza! Chcemy więcej samic! Możemy zrobić handel. - skrzekliwy i dziwnie brzmiący głos z ciemności dalej mówił szybkimi zdaniami. I z tak obcym akcentem, że trudno było wziąć go za swojaka.

- To chyba ktoś z tych podziemnych zwierzoludzi. Co Egon i reszta mieszkali u nich zimą. - rzekł cicho Vasilij co był wówczas na tych wymianach i jego ludzie w sporej mierze nałapali pechowców jacy potem znikali w podziemiach i los ich pozostawał nieznany ale raczej nikt chyba nie spodziewał się już ich ujrzeć żywych.

- Jaki handel?! - odkrzyknął mu Sigismundus. Sam co prawda się nie załapał na tamte wydarzenia bo podobnie jak Otto dołączyli do zboru później ale jednak w kulcie mieli okazję chociaż o tym usłyszeć od tych z dłuższym stażem. Negocjacje chwilę trwały bo zwierzoludzie chyba wziętą na smycz Loszkę wzięli za niewolnicę. Ale o pozbyciu się jej aptekarz nie chciał słyszeć. Wtedy ten zwierzoludź co z nimi gadał powiedział, że tam u sąsiadów jest kilka obiecujących okazów. Tylko ich jest tam sporo. Jedną czy dwie sztuki mogliby chętnie zabrać do swojego leża. Ale jakby przyjacielepowierzchniowcy im pomogli w napadzie to mogliby się podzielić łupami.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.01; knt; zmierzch
Warunki: wnętrze tawerny, jasno, gwar tawerny ; na zewnątrz: zmierzch, sła.wiatr, pogodnie, nieprzyjemnie



Joachim



Burgund trzepnęła w tyłek odchodzącą zgrabną, blond kelnerkę. Ta pisnęła nie aż tak bardzo zaskoczona i odwróciła się ku niej posyłając filuterne spojrzenie. Ale odeszła z ich wnęki w jakiej stał prostokątny stół na kilka osób i ławy. Wnęka zapewniała komfortowe uczucie prywatności. Zaś Burgund była w swojej ulubionej tawernie, zresztą i Łasica traktowała ją jak swój punkt kontaktowy. Tutaj przecież mieli spotkanie przed wyruszeniem na Wrakowisko jakie zaowocowało spotkaniem Sorii. Nie było więc dziwne, że burgundowa łotrzyca czuła się tu swobodnie, jak u siebie i wszystkich zdawała się znać i ją znali wszyscy. A przynajmniej jak weszli to pozdrowiła się z paroma osobami siedzących przy swoich ławach czy kontuarze.

- No wreszcie jakieś normalne jedzenie. - mruknęła Onyx z wyraźną przyjemnością wbijając drewnianą łyżkę w przyniesiony przez Corri posiłek. Wszyscy zdążyli zgłodnieć po dwóch dniach bytowania poza miastem. Niby coś zjedli u odmieńców i po drodze ale jednak nie umywało się do porządnego, gorącego posiłku. Dlatego nie tylko ciemnowłosa hedonistka chętnie pałaszowała swoją michę. Do tego gorące jedzenie przyjemnie rozgrzewało od środka. A po tej ulewie jaka spadła pod koniec dnia to wszystkich przechłodziło. Buty, spodnie i peleryny mieli mokre na wylot a resztę nieprzyjemnie wilgotną. Więc i ciepłe wnętrze tawerny wydawało się wybitnie przyjazne. Więc chyba nikt się nie zdziwił ani protestował jak Burgond zaordynowała, że skoro zdążyli tuż przed zamknięciem bram miejskich o zmroku to już lepiej zjeść kolację w jakimś porządnym lokalu. Czyli właśnie w “Mewie”. Niewiele brakowało aby musieli nocować w karczmie przed bramą która właśnie o takich spóźnialskich lub tych co nie mieli ochoty wchodzić do miasta.

- I co? Jak się udała ta rzeczna i leśna wycieczka? Co teraz zamierzacie? - zapytała wesoło Burgund zerkając na towarzyszki i towarzysza tej wycieczki. Lilly pokiwała uśmiechniętą głową, że jej się podobało ale zamierzała wrócić na noc pod wieżę do kryjówki Mergi. Onyx podobnie i tylko wspomniała swoich licznych, nowych i jakże nietypowych kochanków jakich miała okazję poznać całkiem blisko. Chociaż mimo, że byli w niszy to unikała używania pełnych nazw. I miała zamiar wrócić do siebie. Burgund też chociaż liczyła, że zajdzie do Łasicy aby z nią pogadać co się działo w mieście odkąd się rozstali ze dwa czy trzy dni temu nad malowniczym starorzeczem Salt.

- No i zobaczcie, jakie zmiany. To stare próchno w stolicy padło i nam turniej odwołali. A takie bym żniwa miała… - Onyx westchnęła z żalem bo jak tylko wrócili do miasta i ujrzeli te czarne flagi i wstęgi to od razu kojarzyło się z jakąś żałobą. No a parę szybkich pytań Burgund pozwoliła określić kto umarł i jakie są tego konsekwencje. Okazało się, że dzisiaj jest pierwszy dzień nowego miesiąca czyli ten w którym miał się zacząć turniej. Ale na razie odwołali. I czy w ogóle czy będzie później tego nie było jeszcze ogłoszone. Chociaż jak przechodzili przez Plac Targowy widać było te paliki, podest dla znamienitszej widowni no i całą resztę ukończonych przygotowań do tego turnieju. To jeszcze się dowiedzieli gdy słońce chyliło się ku zachodowi a oni szli znajomymi, zagnojonymi ulicami miasta zanim dotarli do portu gdzie była ulubiona tawerna obu łotrzyc z kultu.

No ale i bez tego mieli co wspominać i rozprawiać póki jeszcze byli razem i nie rozproszyli się po własnych kontach i planach w tym mieście. Z pół dnia temu Lilly zaprowadziła ich do chaty Opal. Bo dziewczyny jak odkryły, że miałyby zostać same to też gnane trochę ciekawością dołączyły do tej wycieczki. Tam trzeba było iść jakimś poboczną odnogą jaskini praktycznie nie oświetlonej. Dlatego trzeba było skorzystać z pochodni aby oświetlić drogę.

Dopiero sama chata była oświetlona. Wyglądała dość tajemniczo. Pewnie właśnie tak powinna wyglądać chatka wiedźmy wedle stereotypowych wyobrażeń. Przez okna biło światło z oświetlonego wnętrza przez co wydawały się świecącymi w ciemności oczami jakiejś maszkary. A przed chatą płonęły dwie pochodnie nieco psując ten efekt. W środku zaś była pomocnica gospodyni jaka ich przywitała. Po krótkiej rozmowie gdy weszła do wewnętrznej izby a potem wyszła okazało się, że ta zgodziła ich się przyjąć.

Siedziała ze skrzyżowanymi nogami chyba na jakichś poduszkach. A te leżały na barwnym pledzie. Nogi zaś miała przykryte kocem jakby jej było chłodno. Podobne miejsca wskazała gościom więc też im zostało usiąść na tych poduszkach. Ale nie otoczenie przykuwało uwagę ale sama gospodyni. Wydawało się, że jest zrobiona z jakiegoś kryształu. Jak żywa rzeźba. Kryształ odbijał światła świec, ogniska i lampionów milionem refleksów na jej nieco kanciastej fakturze skóry. Lilly traktowała ją z takim samym szacunkiem jaki okazywała wodzowi ich małej społeczności odmieńców.

Z rozmowy z szamanką wynikało, że społeczności potrzeba wiele rzeczy. Zwłaszcza “cywilizowanych” czyli takich jakich nie byli w stanie wytworzyć sami na miejscu. Dlatego wszystko tutaj wyglądało tak prymitywnie. Nie było warsztatu stolarskiego to nie było desek na porządne domy, nie było cegieł z tego samego powodu ani kowala co by wytwarzał metalowe przedmioty. Nawet pod względem ubrań to uzywali głównie tego co im ofiarował las w postaci skór, futer i kości. Z powodu tego, że mało kto u nich wyglądał wystarczająco ludzko aby uchodzić za człowieka to nawet z wieśniakami niezbyt było jak się wymieniać. Może by się udało ze zwierzoludźmi ale nie zawsze byli na przyjaznej stopie z nimi a oni też pod względem technologicznym wcale nie przewyższali odmieńców. Nawet na zbójowanie mało kto chodził bo do traktów było dość daleko od jaskini a nawet jak się udało kogoś dopaść to raczej mogło chwilowo kogoś wspomóc ale raczej nie wpływało na sytuację całej osady. Więc tak naprawdę to odmieńcom brakowało prawie wszystkiego.

Za to znali tą leśną głuszę dookoła i potrafili w niej przetrwać. Mogli wykonywać proste prace jak szycie, oprawianie zdobyczy i inne powszechne prace jakie można było dokonać w gospodarstwie, przy rzece czy w lesie za pomocą swoich rąk. Do pewnego stopnia mogli się komunikować z niektórymi plemionami zwierzoludzi. Chociaż raczej podobnie jak to kultystom opowiadał Gnak ustami Lilly, raczej zazwyczaj każde plemię, także odmieńców, trzymało się swojego terytorium.

Zaś w sprawie najbliższej pełni Mannslieba to musiał trochę policzyć. I wyszło mu, że dziewczyny dość dobrze w przybliżeniu określiły kiedy to będzie. Na początku drugiego tygodnia nowego miesiąca, dokładniej 13-go w Aubentag.

Ale to było jeszcze w środku dnia jak zatrzymali się na mimo wszystko dość krótki odpoczynek. W końcu jak nie chcieli kolejnej nocy spędzać wśród odmieńców albo gdzieś w lesie to nie mogli zwlekać. I tak zdawało się, że zdążyli na ostatnie parę pacierzy przed wieczornym zamknięciem bram. Do tego pogoda jaka przez większość dnia była taka sobie, głównie z powodu silnego wiatru i mgieł to pod koniec dnia zepsuła się kompletnie. I z ponurego nieba lunęła ulewa mocząc ich dokumentnie. Nie było dziwne, że jak znaleźli się za bezpiecznymi murami to dziewczyny chciały się ogrzać i rozgrzać w znajomym otoczeniu i zjeść coś ciepłego. Dopiero życie zdawało się w nie wracać przy stole i jedzeniu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-11-2022, 10:03   #45
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Joachim mruknął z zadowoleniem, odsuwając na bok pusty już talerz z jedzeniem i popijając z dzbanka grzane piwo. Podróż do miasta i te deszcze okrutnie go wymęczyły, więc z przyjemnością przyjął zaproszenie Burgund.

- A dziękuje, myślę że podróż była całkiem pożyteczna. Poznaliśmy plemię Lily i dowiedzieliśmy się wiele o okolicznych plemionach zwierzoludzi. Musimy się naradzić ze Starszą i Mergą jak najlepiej wykorzystać tę wiedzę.... - przeniósł spojrzenie pomiędzy towarzyszkami i odrobinę się speszył przypominając sobie orgie podczas wyprawy i mieszane uczucia które one w nim wywołały. Od czasu do czasu można było w czymś takim wziąć udział, ale nie chciał się uzaleźnić od cielesnych rozkoszy, to nie była jego ścieżka.

- W każdym razie Bogowie są z nami - udało się nam wszystkim bezpiecznie powrócić, a jak rozumiem ołtarz też dotarł jak należy. Teraz mam zamiar zająć się odnalezieniem artefaktu mojego Patrona, który prawdopodobnie jest w Akademii - odparł Onyx, upewniając się że ich stół jest wystarczająco oddalony by nie mogli być podsłuchiwani. Zastanawiał się, czy wykorzystać pomoc grupy Łasicy, on pomógł w ich misji więc może mógł liczyć na wzajemność.

- A co do turnieju, to faktycznie szkoda, wszyscy mieliśmy związane z nim plany. Ale może po prostu go trochę przełożą, żeby przygotowania nie poszły na marne? - uśmiechnął się, jakoś trudno było mu sobie wyobrazić by ci wszyscy szlachcice tak łatwo zrezygnowali z takiego wydarzenia.


************************************************** ******

Kiedy opuszczał tawernę, zastanawiał się nad planami na kojelne dni. Podczas najbliższej lekcji z Mergą miał zamiar porozmawiać z nią o okolicznych mutantach i zwierzoludziach. Ich różnorodność, mnogość natury i kształtów była naprawdę fascynująca - od wyglądającej jak posąg Opal po wilkołaczego Hetzena. Natomiast, z bardziej praktycznego punktu widzenia, z plemionami Lily i Gnaaka udało im się nawiązać przyjazne relacje, pytanie jak mogli to dalej wykorzystać. Może na przykład mogli zwabić w dziczy w pułapkę jakiś wrogów, chociażby wciąż kręcących się po okolicy łowców? Dobrze by też było nie zaniedbać zupełnie innych spraw - spotkać się na jakieś kolacji z Van Hansenami i zapytać co słychać w ich świecie.

Natomiast najważniejsza była teraz sprawa artefaktu Pana Przemian. Wiedział, że prawdopodobnie jest w Akademii, ale nie znalazł dobrego śladu w części którą zwiedzał, więc może pomieszczenia gospodarskie? Łasica i Burgund byłyby pewnie w stanie pomóc mu się tam włamać, choć wahał się czy to na pewno dobry pomysł, może warto było postawić w tej kwestii wróżbę. Miał zamiar też poruszyć ten temat z Aaronem, tamten kiedy nie był za bardzo pijany miewał niekiedy trafne spostrzeżenia.



 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 05-11-2022 o 10:25.
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-11-2022, 12:34   #46
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Mnich pomagał gdzie mógł przy budowie małego obozu, po czym usiadł przy ogniu obok Sigismundusa, przyglądając się szczęśliwemu Nurglicie.
- Szkoda, że strażnik, był zbyt głęboko w swych mutacjach i darach od Nurgla, aby był komunikatywny. Kolejny sojusznik byłby cenny, nawet taki, którego trzeba by było chować do czasu ujawnienia. - Otto zaglądał co jakiś czas aptekarzowi przez ramię spoglądając na rysunki w książce.

- Konie to zwykle nie są zbyt gadatliwe. A to chyba było coś takiego. Przynajmniej kiedyś. - odparł Vasilij który chyba za bardzo nie pokładał wiary w możliwość komunikacji z tym dziwnym stworzeniem żyjącym w wiecznym mroku w głębi jaskini do jakiej nigdy nie zagląda światło dnia.

- W domu takiego nie schowasz. Trzeba by jakąś stajnie czy co. Zresztą w ogóle nie wiadomo czy by chciał gdzieś pójść. - garbus zaczął się zastanawiać nad tym pomysłem ale skoncentrował się na praktycznym rozwiązaniu które wydawało się dość kłopotliwe.

- Soria to umie zmienić się w człowieka to się tak nie rzuca w oczy. - przypomniał mu herszt przemytników. A czy owo mroczne stworzenie z jednym rogiem mogło przybrać inny, mniej rzucajacy się w oczy wygląd to nie wiadomo.

- Nieważne. Jak teraz wiemy gdzie to jest to najwyżej tam wrócimy. Teraz nas czeka świetlana przyszłość. Wypuścimy dar Oster na to świętoszkowate miasto! Tylko najpierw trzeba odczytać te zapiski. Są z muchami i innymi stworzeniami to na pewno one roznoszą dar Oster. Tylko coś tu jest też z rysunkami kobiecego łona. To na pewno coś znaczy. - aptekarz zdawał się ich słuchać jednym uchem bo za bardzo absorbowało go badanie zwojów jakie pozostawiła sobie jedna z mrocznych sióstr. Wciąż nie mógł się nimi nacieszyć i starał się zrozumieć jak najwięcej. Jednak właściwie bez zrozumienia tajemniczego pisma i glifów zostawało tylko oglądanie obrazków.

- Nie traktuj tego też dosłownie. Jeżeli Oster chciała mieć pewność, że tylko godni wykorzystają jej dar, mogła schować prawdę za metaforą lub po prostu kłamstwem. - Otto chwilę się zastanowił - Chociaż, myślisz, że Oster mogła eksperymentować na sobie?

- Na sobie? A kto wie? To by była istota całkiem inna od nas. Wyższa. Widziałeś Sorię? Ona mówi, że jest córką Soren. To Soren pewnie była jeszcze od niej potężniejsza. A Oster to powinna być taka jak Soren. Kto wie co ktoś taki by potrafił. - aptekarz uniósł swój byczy kark do góry aby zastanowić się nad pytaniem jakie go zainteresowało. Wedle legendy jaką im opowiadała Merga to każda z czterech legendarnych sióstr odznaczyła się iście epickimi czynami. Tak bardzo, że chociaż działo się to w ginących w mrokach przeszłości uwieczniono je w legendzie jaka przetrwała na północy do dzisiaj.

- Zastanawiam się… jaka była relacja strażnika z nią? Jej potomek, czy efekt jednego z tych jaj.

Sigismundus musiał się nad tym zastanowić dłuższą chwilę. Spojrzał z zaciekawieniem na Otto, potem na garbusa, szaloną kobietę uwiązaną na smyczy i na herszta przemytników. Ale oni coś nie zabierali tym razem głosu w dyskusji.

- Bo ja wiem… Trudno powiedzieć… Ale na ilustracjach to go nie ma… Może jest gdzieś opisany ale to dopiero będzie wiadomo jak się uda je odczytać. Ale myślę, że to ona go tam zostawiła aby pilnował jej interesu. Więc pewnie by ją traktował jak szefa. Tak myślę. - sądząc po głosie aptekarza to sam nie był tego do końca pewny i raczej zgadywał niż wiedział. W końcu mieli bardzo skromne dane na temat tej jaskini i jej zawartości.

- Ja myślę, że on nie z tych jaj. One były bardzo malutkie. A z niego to kawał konia. Chyba, że to jakaś magia czy co. - Vasilij zdecydował się rzucić swoim przypuszczeniem ale też brakowało mu w głosie pewności aby się przy tym upierać.

- Mówimy tu i dziele wybrańczyni Boga. Magia to jedno ze słabszych narzędzi jakimi by dysponowali. - Otto spojrzał na księgę - Wiemy gdzie jest, najwyżej wrócimy po niego.

Herszt banitów wzruszył ramionami na znak, że trudno mu dyskutować na tak odległy od jego zainteresowań temat i nie kwapił się z odpowiedzią.

- A czemu pytasz o to czy oni się mogli znać? Zapewne tak i pewnie Oster zostawiła go na straży. Ale co z tego? - zagaił aptekarz grzejący się przy ognisku po mokrych przygodach w ciągu mglistego i wietrznego dnia.

Otto westchnął - Ponieważ Soria, jest potomkiem Soren. Jeżeli ten koń też ma takie relacje z Oster, pozostawienie go, aby dojrzewał, jak stary ser, w tej jaskini wygląda mi marnowanie potężnego sojusznika. Do tego nie ciekawi cię on? Jaka jest jego historia? Czy to jeden z udanych, lub nieudanych eksperymentów wybrańczyni Nurgla? Lub jakiś jej pół-śmiertelny potomek. Może to jeden z jej oddanych sług, pobłogosławionych, aby pozostał na straży. Do tego… o ile te jaja i księga wydają się dość wartą nagrodą… nie wydaje ci się to wszystko trochę zbyt.. łatwe?

- Zbyt łatwe? No to ciesz się, że nie ty wpadłeś do morza. - brwi aptekarza podskoczyły do góry gdy wymownie wskazał na swoją obszerną nagą pierś i jeszcze potężniejszy brzuch. Głos ociekał ironią i trochę rozbawieniem. Vasilij, Strupas i pozostali zaśmiali się cicho. Po prawdzie padło akurat na aptekarza co w końcu baletnicą nie był. Ale równie dobrze mogło się to przytrafić każdemu z nich. Dobrze, że było lato a nie zima to nie było to śmiertelnie groźne jak wtedy gdy w zimie przy Wrakowisku syrena czyli jak już teraz było wiadomo Soria nie wywróciła łodzi Ruperta wraz z całą zawartością. Potem się z tego leczyli przez kilka tygodni.

- Ale nie. Myślę, że nie. Może na nas czekał? Może też miał jakieś wizje albo misję? Sam widziałeś, że wyszedł do nas ale się nie ruszał. Dopiero jak zrobiłeś na Loszce odpowiedni symbol. Inaczej to nie wiem co byśmy zrobili gdyby się nie odsunął. Bo blokował przejście. Chyba trzeba by z nim walczyć jakby się tak dalej nie chciał odsunąć. Nie wiem co by wtedy było. A tak to symbol go wywabił. Myślę, że nas dzięki niemu rozpoznał. - grubas mimo tego początkowo ironicznego tonu jednak słuchał uważnie młodszego członka zboru i całkiem poważnie potraktował jego propozycję. Próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie takiego a nie innego zachowania czerokopytnego strażnika jaskini.

- Ale nie wiem czy ten stwór to coś takiego jak Soria u ladacznic. Ona od początku wyglądała jak człowiek. Ma twarz, usta, żeby mówić no i całą resztę. A ten w jaskini to taki mniej więcej koń. Może i Oster jakoś z nim gadała ale my to nie wiem jak. Sam próbowałeś i widziałeś, że nic z tego. Chociaż symbol rozpoznał. - sam się nad tym widocznie zastanawiał gdy Otto poruszył ten temat.

- Cóż, teraz jak wiemy gdzie ta jaskinia to zawsze możemy tam wrócić. Może Merga i Starszy coś mądrego powiedzą i doradzą. Na razie to lepiej im zanieść te zwoje i jaja. - Strupas dorzucił coś od siebie. Dobrą stroną tej wyprawy było to, że odkryli tą jaskinię. Więc powinni móc do niej wrócić. Nawet nie wydawała się aż tak daleko. Przy dobrej pogodzie i idąc traktem można by pewnie trasę w jedną stronę pokonać w jeden dzień. Konno to może nawet w pół dnia.

- O nie, jaja zabieram do siebie. Im nie są do niczego potrzebne a mi się przydadzą. Aż się nie mogę doczekać aż je wypróbuje! No dobra, może jedno czy dwa im zaniosę aby im pokazać jak to wygląda. Ale nie więcej! Oh, żeby jak najszybciej przetłumaczyli te zwoje! Muszę wiedzieć co tam jest! Na pewno jakiś potężny dar Oster jaki rzuci to plugawe miasto na kolana… - półnagi grubas grzejący i suszący się przy ognisku zgłosił sprzeciw przeciwko słowom garbusa. Widocznie miał zamiar jak najprędzej użyć owych jaj. No ale do tego przydatne by zapewne było przetłumaczenie zawartości zdobytych zwojów na jakiś zrozumiały język.

***

Otto spojrzał w stronę głosu, oczywiście nie miał nic przeciwko oddania wyznawców fałszywych bogów w ich czułe ręce, to jednak chciałby wiedzieć więcej.
- Czyli wy oferujecie nic od siebie? - zaczął Otto - My pomagamy wam złapać niewolników z tego obozu i dzielimy się tym co jest w obozie? Duże ryzyko, za żadną nagrodę.

- Tak, tak. Poczekamy aż zasnązasnął i nie będzie ruchu. Tam weźmiemy. Podzielimy się. Wy swoje my swoje. Razem damy radę. Proste proste ale osobno to trudnetrudne. - skrzeczący i piszczący głos z ciemności lasu dorzucił jak to sobie wyobraża ten napad na sąsiadów widocznych spory kawałek traktu dalej. A raczej drzewa rozświetlane blaskiem ich ogniska.

Otto spojrzał na Vasilija i Sigismundusa.
- Jak sądzicie? Chcecie się pobawić w rozbójników?

- My i tak jesteśmy rozbójnikami i przemytnikami. - zaśmiał się cicho Vasilij i jego ludzie podobnie. - To zależy jak to wygląda. Ilu ich tam jest. Teraz są dość głośni bo śpiewają. Ale jak się pośpią to kto wie? Może by się udało coś albo kogoś skubnąć? - herszt banitów nie chciał się w ciemno deklarować chociaż nie wykluczał takiej możliwości jaką proponował głos w ciemności.

- Pewnie też przyjechali na turniej. Nikt się nie spodziewał, że ta stara krowa zdechnie i miał być ten turniej. - burknął garbus zerkając gdzieś w stronę traktu i widocznej w oddali łuny na drzewach przy trakcie.

Otto spojrzał z powrotem w stronę głosu.
- Wyjdźcie do światła przyjaciele! Nie mamy złych zamiarów. - Otto westchnął, nie miał zamiaru psuć relacji kultu z możliwym sojusznikiem, do tego ich "przyjaciele" mogą źle znieść odmowę - Ilu was jest i jeżeli jesteście w stanie ustalić, ilu jest ludzi w tamtym obozie?

- To schowajcieodłóżcie łuki. - odparł szybko głos z ciemności. Tych paru ludzi Vasilija co zdążyło dyskretnie wziąć swoją strzelecką broń i położyć na kolanach czy mieć w zasięgu ręki spojrzało na niego trochę zaskoczonym wzrokiem.

- Nie będziemy strzelać pierwsi! Jeśli wy nie zaczniecie to my też nie! - krzyknął mu w odpowiedzi herszt i chwilę trwała cicha narada obu stron. Może mieli już jakieś wspólne interesy zimą ale przy tylu różnicach nieufność wydawała się naturalna.

- Dobrzedobrze. To niech ktoś z was przyjdzie tutaj. Spotkamy się w połowie drogi. - zaproponował piskliwy głos z ciemności.

- Ja na pewno tam nie pójdę. - Sigismundus mocniej przytulił do swojej obszernej, nagiej piersi torbę ze zwojami i od razu zaznaczył, że nie ma ochoty zanurzać się w leśną ciemność i wychodzić poza w miarę przyjazny obszar oświetlony przez ognisko.

Otto westchnął i ruszył do przodu. Głos wydawał się dość tchórzliwy więc miał nadzieję, że chęć zysku i strach przezwycięży naturę stworzenia Choasu do zniszczenia.

- Będziemy tu to jak coś to wrzeszcz. - mruknął do niego Vasilij gdy go mijał. Zaś pozostali kamraci odprowadzili go wzrokiem. Szedł rozdeptując stare liście i błoto z jakim były wymieszane. Stopniowo zagłębiał się w ciemność lasu. Aż zobaczył przed sobą zarys jakiejś sylwetki częściowo wystającej zza pnia drzewa. Właściwie to ją zobaczył dopiero gdy ta się zza niego wychyliła. Same kontury bez żadnych szczegółów. Wydawało mu się, że stworzenie ma na sobie jakąś luźną szatę. I jest mocno przygarbione przez co wydawało się niższe od niego. Poza tym było na tyle ciemno, że równie dobrze mógł to być zgarbiony człowiek, odmieniec albo jakiś zwierzoludź.

- Taktak, teraz porozmawiamy, dobrzedobrze. Ty tam stoi. My będziemy teraz rozmawiać dobrzedobrze. - widocznie właśnie to z tym stworzeniem rozmawiali do tej pory co dało się poznać po głosie. Jak były tu jeszcze jakieś inne to po ciemku ich nie dostrzegał.

- Taktak, zaatakujemy gdy pójdą spać. Weźmiemy co damy radę. Najlepiej niewolnika, zwłaszcza samicę. Młoda, zdrowa samica taktak! Potem podzielimy się, wy i my. Wy za słabi aby napaść, my za słabi aby napaść ale razem możemy, taktak, razem. - właściciel głosu przedstawił jak to sobie wyobraża tą ich współpracę. Wskazywał chyba w stronę drugiego, odległego o kilkaset kroków odniska. Nawet jak stąd nie było widać nawet łuny tego ogniska to wciąż było słychać nieco wytłumione lasem głosy i dźwięki melodii.

Mnich przyjrzał się dokładnie istocie, ale zrezygnował. Najwyraźniej nie chciała się bardziej ujawniać.
- Trójka z nas nie walczy. - wskazał na Sigismundusa, Loszkę i Strupasa, nie wątpił, aby dwóch Nurglitów mogłoby sobie poradzić w walce, wolał jednak upewnić się, że pilnują ich skarbu - Do tego mamy ważne zadanie, którego nie chce ryzykować. Więc żadnych świadków. Zabieramy, albo zabijamy wszystkich.

- Wszystkich? Wszystkichwszystkich nienie. Za dużo. Za dużo hałasu, za duży obóz. Wejść cichocicho, szmatasen na twarz i wynieść chyłkiemchyłkiem. Nikt nie budzi, nikt nie ginie, wszystko cichocicho. My zdejmiemy strażników. Gardło razciach i cichocicho. Potem do środka i senszmata i wynieśćwynieść. Najpierw samice, zdrowemłode. Potem resztę jak się da. - w ciemności słyszał szelest mchu i błota jak istota chyba ruszała stopami w miarę jak mówiła. Ale chociaż głos miała piskliwy i obco brzmiący to jednak miała całkiem sprecyzowany plan jak powinna przebiegać nocna akcja. Stawiał na podstęp i skrytość działań i o ile by ten plan się powiódł mogło się obyć bez otwartej walki. Chociaż oczywiście i tego nie można było wykluczyć gdyby coś poszło nie tak.

- Dobrze. Przekażę pozostałym plan i ruszajmy. - nie podobało mu się to komplikowanie powrotu do miasta - Pomożemy tym stworzeniom… to lepsze niż bycie potencjalnym kolejnym celem. Vasilij, ty i twoi ludzie pójdziecie ze mną w stronę obozu. Nasi przyjaciele zdejmą strażników, my łapiemy kobiety, cicho, żeby nas nie widziały. Sigismundus, Strupas pilnuj naszej zdobyczy i Loszki.

- No dobra. - Vasilij przetrawił chwilę słowa kolegi po czym zgodził się na taką akcję. Powstał od ogniska a wraz z nim jego ludzie.

- Ciekawe czy by się udało z nimi nawiązać jakąś większą współpracę. - zastanawiał się półnagi grubas siedzący przy ognisku i trzymając na kolanach torbę z bezcennymi zwojami.

- Jak coś to poczekamy tu na was. - odezwał się Strupas siadając blisko pnia do jakiego była uwiązana Loszka. Po chwili grupa Vasilija była już gotowa do drogi. Trzymali łuki w dłoniach i dali wzrokiem znać Otto aby ich zaprowadził gdzie trzeba. Zagłębili się w leśną ciemność i tak spotkali się z ledwo widoczną sylwetką po części schowaną za pniem drzewa.

- Dobrzedobrze! To chodźmychodźmy! Cichocicho. - w głosie z ciemności dało się chyba słyszeć satysfakcję gdy grupka kultystów przybyła na miejsce spotkania. Przygarbiona sylwetka zręcznie i cicho ruszyła przez las poruszając się z przysłowiową, elfią zwinnością. Co jakiś czas czekała na ludzi którzy po ciemku i na przełaj przez las nie poruszali się tak sprawnie. Odgłosy śpiewanych psalmów zbliżały się stopniowo a w końcu gdzieś tam z przodu, pomiędzy drzewami było widać już łunę płonących ognisk.

Otto przykucnął i czekał, aż śpiewy ucichną. Spojrzał na Vasilija.
- Masz jakieś rady jak, do tego podejść?

- Siłowo bez sensu jak można poczekać. Jak mają chyba coś do usypiania a tak to zrozumiłem to lepiej poczekać aż towarzystwo się pośpi, co najwyżej zdjąć strażników a potem spróbować oskubać towarzystwo. Czyli tak ogólnie to on nieźle to wykombinował. Jakby dobrze poszło to byśmy oskubali towarzystwo bez krzyku. Jak rano by wstali to by się okazało, że kogoś czy czegoś nie ma czy jakoś tak. A jak nie pójdzie gładko no to zrobi się głośno ale to nadal będziemy mniej zaskoczeni niż oni. - brzmiało jakby herszt banitów i przemytników nie miał większych zastrzeżeń co do planu ich nocnego gościa. Chociaż na razie to jeszcze nie widzieli tego drugiego obozowiska chociaż już było widać łunę z ich ognisk i słychać było pieśni żałobne pewnie na cześć zmarłej księżnej.

Potem dał znać aby podejść bliżej na tyle aby pozostać w cieniu lasu ale pomimo paru drzew i krzaków jakie oddzielały ich od skraju obozu dało się go zobaczyć. Tam widać było kilka ognisk i parę ław z przewróconych pni podobnych przy jakich sami się zarzymali. Takich udogodnień na szlaku było całkiem sporo więc ci pielgrzymi skorzystali z podobnych. Grupka była spora. Chyba blisko dwa tuziny zgrupowane przy kilku ogniskach. W wieku i płci różnym chociaż brakowało dzieci i dominowali mężczyźni. Wyglądali na grupę bogobojnych pielrgrzymów albo po prostu podróżnych jacy przybyli na turniej rycerski. Co było zrozumiałe jak go odwołano dopiero co a zwykle odbywał się co roku właśnie w tą porę. Jak ktoś ruszał z dalszych stron to pewnie dowiedział się o śmierci i żałobie po księżnej jak już był prawie na miejscu. Widoczne były ręczne wózki do pchania na jakie był załadowany bagaż. Brakowało jednak wozów i zwierząt pociągowych. Widocznie podróżni maszerowali pieszo i wszystko nieśli na sobie albo na swoich wózkach. Siedzieli na pniach i śpiewali przy wieczornej kolacji psalmy żałobne. Liczebnie o wiele przeważali nad grupą kultystów więc w otwartym starciu różnie by mogło to wyglądać. Chociaż nie wyglądali zbyt bojowo, przynajmniej w tym momencie.

Jakiś czas później pielgrzymi ruszyli na spoczynek, układając się na ziemi, posłaniach, lub chowając w tanich namiotach. Na warcie pozostał jeden z podróżnych siedział na pniu ogrzewając się płomieniem ogniska.
Otto dał znak reszcie, aby zaczekali ich podziemni sojusznicy mieli zająć się strażnikiem.

To czekanie w trzewiach lasu, w ciszy i po ciemku dłużyło się niemiłosiernie. Zwłaszcza jak tuż obok obozowicze całkiem nieświadomi ich obecności uprzyjemniali sobie wieczór rozmowami, śpiewaniem psalmów czy modlitwą. Widać było, że to jacy bardzo bogobojni obywatele. Żadnych kart, kości czy hulanki nie było tam znać. W końcu jednak posnęli jak jeszcze raczej było przed północą. Zarówno banici jak i ich niecodznienni sprzymierzeńcy odczekali jeszcze parę pacierzy. Widać było, że na ociosanym pniu jaki robił za ławę smętnie siedzi jeden jegomość. Chyba się modlił w samotności bo machinalnie przewracał paciorki w dłoni.

Szajka Vasilija podeszła pod obóz ale zatrzymali się jeszcze w ciemnościach, poza granicą ostatnich drzew. Za to z tych ciemności wychyliły się dwie, mroczne, zakapturzone i przygarbione sylwetki. Z długimi, cienkimi ogonami. Wydawało się, że poruszały się bezszelestnie. Krok za krokiem podkaradały się do pleców brodatego mężczyzny jaki strzegł spokojnego snu swoich towarzyszy. Widać było, że obok niego leży oparty o pień kostur którym pewnie można było nieźle przyłożyć w razie potrzeby. Dwa cienie podeszły na ostatnie dwa czy trzy kroki do pleców strażnika gdy ten się niespodziewanie odwrócił.

- A co wy tu… - zamrugał oczami i zdążył wstać ale cała sytuacja musiała go całkiem zaskoczyć. Dwa stworzenia na więcej nie dały mu czasu. Dla nich taka odległość była jak na jeden sus. Obaj rzucili się ku niemu przewracając go na ziemię. I dalej to już ten sam pień na jakim siedział strażnik przesłonił częściowo widok.

- Oby się tylko nikt nie obudził… Oby się tylko nikt nie obudził… - mamrotał nerwowo któryś z chłopaków Vasilija wodząc bladą plamą twarzy po obozowisku. Gdyby ktoś tam nie spał to te szamotanie się ze strażnikiem mógłby pewnie usłyszeć. Oni tutaj byli ze dwa tuziny kroków od tego miejsca i to słyszeli. Ale być może śpiący mogliby to przegapić. I chyba jednak mroczni patroni im tej nocy sprzyjali. Bo szamotanie i zduszone sapnięcia w końcu ucichły. Zaś dwie zakapturzone, przygarbione sylwetki wstały i dały znak aby podejść bliżej.

- Idziemy. Ale nie wszyscy. Dwóch na jedną brankę. Nie ma co tam łazić stadem. - Vasilij szepnął cicho do swoich towarzyszy. Sam jednak został na miejscu trzymając w pogotowiu łuk gdyby była taka potrzeba. Zaś dwa stworzenia przy powalonym strażniku wyjęły coś ze swoich toreb i nerwowo rozglądały się po uśpionym obozie czekając na przybycie swoich ludzkich sojuszników.

Otto i jeden z ludzi Vasilija ruszyli cicho w stronę obozu. Kiedy podeszli do dwójki zwierzoludzi Otto poświęcił chwilę, aby się im przyjrzeć. Następnie ruszyli we dwójkę do najbliższego namiotu, po chwili obaj wrócili do Vasiliego ze związaną nieprzytomną kobietą, kilka chwil później kolejna została ułożona obok swej towarzyszki.
- Chyba wystarszy. - stwierdził Otto - Nie ma co ryzykować bardziej. Oddajmy je naszym sojusznikom i wracajmy do obozu.
Grupa wróciła z pojmanymi kobietami do Sigismundusa i Strupasa, oczekując pojawienia się sojuszników.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-11-2022, 18:24   #47
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - 2519.07.02; agt; zmierzch

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; koga “Stara Adele”
Czas: 2519.07.02; agt; zmierzch
Warunki: wnętrzne ładowni, jasno, ciepło, gwar głosów ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, nieprzyjemnie



Wszyscy



I znow sie spotykali w swoim rodzinnym gronie. Rozpoznawali te same twarze i głosy. Gdy po kolei wraz z koncem letniego, chociaż nieprzyjemnie chłodnego dnia zaczęli stukać hasło w burtę starej, od lat nieruchomej kogi. Po czym słyszeli niespieszne, nireregularne kroki kuternogi z drewnianianą protezą. Skrzypnięcie drzwi i znów kroki, tym razem już na pokładzie. Po czym zza relingu wychylala się owinięta chustą głowa starego wilka morskiego. Jak się Kurt przekonał kto to to spuszczał na dol drabinę po jakiej można było wejść na pokład. I zejść po wąskich i stromych schodach na dół, do ładowni w jakiej odbywały się spotkania. O ile nie były one w podziemiach pod zrujnowana wieżą gdzie zwykle przebywała Merga. Dziś jednak zbór zarządzono ponownie na starej łajbie jaka była pierwszą tajną świątynią ich zboru skutecznie im służąc już drugi sezon.

Dzisiaj też z końcem dnia, gdy słońce jeszcze ładnie oświetlało chmury unoszące się nad słonymi, stalowymi wodami zatoki i nad błotnistymi ulicami miasta ładownia powoli się zepełniała. Sytuacja wydawała się całkiem inna niż na ostatnim spotkaniu w zeszłym tygodniu. Tydzień temu wszyscy spodziewali się, że w tym tygodniu to już będzie trwał turniej rycerski. Ale niespodziewana śmierć wielkiej księżnej Nordlandu wywołała obowiązkową żałobę a więc i odwołanie publicznych festynów. Nawet od dawna umówione wesela były przekładane na znak solidarności w żałobie. W rozmowach nie tylko zebrani kultyści spekulowali, że może jutro, w Festag, z ambon kapłani ogłoszą co w tej sprawie. Pod koniec miesiąca zwykle był kolejny festyn, tym razem tradycyjny dla Neus Emskrank, Dzień Pierwszego Kamienia. Czyli rocznica gdy symbolicznie zaczęto wznosić nowe miasto na terenie dawnej osady rybackiej. Czy władze utrzymaja ten festyn czy jego też odwołają? A może tylko przesunął na później? I co z turniejem? Zostanie przełożony? Czy całkiem odwołany? Przecież do miasta część gości już przyjechała na ten turniej. Głównie ci z dalszych stron co już byli w drodze albo i na miejscu aby zdążyć przed początkiem turnieju. Stąd na ulicach, placach czy karczmach widać było tam i tu różne liberie z różnych rodów, niekoniecznie z samego miasta. Kultyści też się nad tym zastanawiali na głos bo też byli mieszkańcami miasta. Łasica i Burgund wcale nie ukrywały swojego rozczarowania tym odwołaniem. Miały przygotowana robotę i dla nich takie masowe festyny to były czasy prosperity. Bardzo je angażowały i zwykle swoje popisowe numery jako oszustki i włamywaczki robiły właśnie wtedy.

- Przynajmniej możemy pokręcić sie dookoła tych co już zdążyli przyjechać. Też czekają na ogłoszenie co będzie dalej. Mam nadzieję, że nie wyjadą lada dzień i trochę z nami zostaną. - mruknęła niebieskowłosa łotrzyca dając znać, że mimo ogólnie negatywnego odbioru to znajduje w tym jakiś plusik na pocieszenie.

- Za to mamy teraz Sorię i loszek Pirory na pocieszenie. No i to. - Burgund wskazała na siedzącą w samym środku ich kobiecej grupki syrenę Slaanesha. Mimo, że w swojej ludzkiej formie córka Soren wydawała się piękną kobietą która ma w sobie “to coś” co sprawiało, że trudno było przejść obok niej obojętnie to jednak nie zdradzała wyglądem swojego nadprzyrodzonego pochodzenia. To odkąd wróciła z wyprawy do malowniczego starorzecza Salt w naturalny sposób stała się sercem zwolenniczek Węża. Wszystkie były skłonne spełniać jej życzenia i zachcianki. Chociaż ta raczej nie ingerowała w poczynania ich grupy ani reszty zboru więc liderką dalej zdawała się być Łasica. Jej kamratka wskazała jeszcze na lubieżną orgię z alabastru i dominującą nad nimi figurę pół kobiety a pół jakiegoś pająka czy innego insekta jaka miała przedstawiać samą Soren. Ołtarz jej poświęcony nadal pysznił się pod ścianą ładowni.

Większość rodziny przyszła na to spotkanie jeszcze w świetle kończącego się dnia ale zwykle o tej porze się spotykali, gdzieś między siódmym a ósmym dzwonem. Przybył zakatarzony Sigismundus jaki widocznie nie do końca wyszedł bez szwanku z morskiej kąpieli i chodzenia przez pół dnia w mokrym ubraniu. Widać było ża ma zaczerwieonone oczy, siąpi z nosa i mocniej niż zwykle się poci. Zresztą Vasilij wyglądał podobnie. Sam Otto czuł od rana lekkie pulsowanie w skroniach ale poza tym jakoś nic więcej zdawało mu się nie dolegać. Z tego co mówił aptekarz wynikało jednak, że Strupas a zwłaszcza Loszka zaczynali odczuwać błogosławieństwa Oster na sobie. Garbus został tam aby jej przypilnować oraz świeżo schwytanej w nocy branki.

Sama akcja poszła w nocy w miarę gładko. Ta nasączona dziwnym zapachem szmata przytknięta do ust pomogła uśpić na dobre śpiące kobiety. Potem wystarczyło je wynieść nieprzytomne poza obozowisko pielgrzymów. I wrócić do obozowiska gdzie został Sigismundus, Strupas i Loszka. Dopiero tam, w świetle ogniska dało się poznać, że schwytali dwie młode kobiety.

- Oh! Jaki piękny, świeży obiet do eksperymentów! - aptekarz z zapałem przyglądał się nieprzytomnym kobietom. Chociaż traktował je nie jak kobiety czy nawet ludzi tylko okazję do swoich niekończących się eksperymentów. Zwłaszcza, że mając na gorąco wizytę w jaskini Oster i jej dary bardzo się niecierpliwił aby móc je na kimś przetestować.

- Taktak! Młoda, zdrowa, silna taktak! Będzie naszą samicąniewolnicą taktak! Będzie nam służyć i da nam cały miot! Taktak! - Skrzek jak go ochrzcił Vasilij też wydawał się być usatysfakcjonowany tym nocnym połowem. I wspólna akcja na tyle osłabiła ostrożność i brak zaufania obu stron, że podszedł ze swoim towarzyszem do ogniska. I nawet dało się z nimi chwilę porozmawiać. Ale spieszyli się aby jak najszybciej zanieść nową, zdobyczną samicęniewolnicę do swojego gniazda więc opuścili ludzkich sojuszników jeszcze w środku chłodnej nocy. Ci zaś mogli zanieść swoją do swojego gniazda czyli zaplecza apteki Sigismundusa dopiero następnego dnia. Ten wlał w usta śpiącej jakieś zioła jakie zaparzył. Tak aby dalej spała i nie sprawiała kłopotów.

Ranek przywitał ich ulewą a w tej ulewie pielgrzymi przeszukiwali las w poszukiwaniu zaginionych towarzyszek. I pomstowali na zabójstwo swojego kolegi jaki został zamordowany w nocy. W strugach zacinającej ulewy nie było za bardzo okazji zaglądać pod kaptury i pojmana kobieta podtrzymywana przez Sigismundusa i Otto, otoczona grupką zakapturzonych zbirów Vasilija jakoś umknęła uwadze towarzyszy. Strupas zaś musiał pilnować Loszki bo byli już na tyle blisko miasta, że nie wypadało jej trzymać na smyczy. Ta jednak wydawała się być ciekawska i ożywiona tym wszystkim jak dziecko. Albo osoba jaka kompletnie postradała rozum i zmysły. Późnym rankiem, gdy ulewa już zdążyła się skończyć wrócili przez południową bramę do miasta. I dalej do apteki Sigismundusa. Tam z lubością zamknął brankę w jednej celi a Loszkę w drugiej. I mogli wreszcie spocząć i ogrzać się w suchym miejscu. Czuli w nogach te ostatnie dwa dni podróży przez dzicz. Ale z takimi zdobyczami nurglistom humory dopisywały. Vasilij zabrał swoich kamratów i pożegnał się obiecując, że przyjdzie na zbór no ale już bez nich. Aptekarz zaś nie usiedział na miejscu tylko natychmiast prawie pobiegł przez miasto do zrujnowanej wieży aby zanieść zdobycze z jaskini do Mergi mając nadzieję, że ta zdoła przetłumaczyć zwoje zapisane dziwnym językiem. A teraz przyszedł tu na spotkanie i ledwo mógł usiedzieć na miejscu ze zniecierpliwienia. Co chwila zerkał w stronę drzwi przez jakie zwykle wychodzili Starszy i Merga.

Joachim przybył na spotkanie całkiem wypoczęty. Ostatnią noc wreszcie mógł spędzić we własnym łóżku a nie na jakiejś derce rozłożonej na leśnej ściółce czy kamiennym podłożu jaskini. I to dobitnie świadczyło o powrocie do cywilizacji z tej leśnej głuszy w jakiej spędził ostatnie parę dni. A jak w końcu wstał i zaczął ten całkiem ulewny dzień to dotarło do niego, że dzisiaj jest dzień zboru. I znów się pewnie wszyscy spotkają na “Adele”. Gdy w kończącym się dniu dotarł na starą kogę mógł się na własne oczy przekonać, że Łasicy, Sorii i Rupertowi udało się cało przetransportować święty artefakt Soren do miasta a nawet na sam statek przycumowany na stałe do pirsu. Dzisiaj na zborze pierwszy raz od rozstania nad brzegiem malowniczego starorzecza mógł spotkać i niebieskowłosą łotrzycę i przemienioną w ludzką kobietę dziedziczkę samej Soren. Ruperta bowiem spotkał jeszcze wczoraj wieczorem jak w końcu wrócił z Ghunterem do siebie. Od niego dowiedział się, że z tym ołtarzem to im się udało. No ale na własne oczy to widział go dopiero dzisiaj na “Adele”. Zresztą jak to zwykle bywało z większością braci i sióstr spotkał się pierwszy raz od zakończenia spotkania w zaszłym tygodniu. Można było sobie tradycyjnie pogadać i wymienić się plotkami jakie się wydarzały ostatnio.

- To umówiłaś nas na jakąś orgię w następną pełnię? Cudownie! Ha! Nie mogę się doczekaż aż opowiem o tym Fabi. Pęknie z zazdrości! - Łasica jak się dowiedziała od dziewczyn, że te zdołały się umówić z ungorami Gnaka na kolejne, romantyczne spotkanie przy kamieniach rytualnych w pełni zaaprobowała ten pomysł. I miała niezły ubaw nad tym jak może przyjąć te wieści ich bretońska koleżanka.

- Ale jak wieczorem czy w nocy to ona chyba nie będzie mogła. No trochę szkoda. Myślę, że by się jej spodobało. Jutro ma mnie odwiedzić po porannej mszy. Muszę jej znaleźć coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, egzotycznego czego nie miała okazji spróbować z Hubertem. Może wtedy by mnie zaczęła traktować jako swoją władczynię a nie jego. Ojciec tak mi doradził przed odjazdem. Że póki daję jej to samo co Hubert to raczej wiele się nie zmieni. - Pirora dalej zastanawiała się jak zaspokoić swoją prywatną ambicję aby urocza Bretonka to ją stawiała na pierwszym miejscu jako mistrzynię i władczynię a nie Huberta. Na razie sprzedała pozostałym wiadomość, że widziała się dzisiaj z Oksaną no i ta zamówiona sukna dla Sorii jest w trakcie robienia. Na przyszły zbór powinna być gotowa.

- I właśnie dzisiaj się zastanawiałyśmy z Sorią jak ją wprowadzić na salony. Bo miało być, że z okazji turnieju przyjechała z daleka. Ale właściwie to inni też. Jakaś kapłanka Urlyka ponoć przyjechała dzisiaj w pełnej krasie, z orszakiem i tak dalej. Ciekawe. Myślałam, że u nich tylko mężczyźni mogą być kapłanami. Pewnie jutro będzie na mszy. No a z Sorią chyba nie ma na co czekać za bardzo i trzymać ją gdzieś po kątach. Niech urabia towarzystwo swoim niesamowitą urodą i wdziękiem. - Averlandka snuła luźne rozważania na to co się działo dzisiaj i ostatnio. W sprawie owej kapłanki Ulryka nie znała detali, też to tylko od kogoś usłyszała. Trzeba było jednak przyznać że kler urlykański rzeczywiście był zdominowany przez mężczyzn w podobnym stopniu jak u Schallyii służyły prawie wyłącznie kobiety. Więc kapłanka w służbie Pana Wilków rzeczywiście była czymś niecodziennym. Jednak Pirora zastanawiała się też jak oficjalnie wprowadzić herolda Slaanesha na salony. Jutro był Festag, dzień świąntynny więc jej zdaniem była dobra okazja nawet jeśli zamówiona, krwistoczerwona suknia nie była jeszcze gotowa.

- Ja nie znam tutejszego towarzystwa to zdam się na was. Niemniej jestem go ciekawa. Kogo i kiedy uda się zbałamucić. - ciemnowłosa kobieta odparła skromnie z leniwym uśmieszkiem jakby była pewna, że jej pojawienie się na salonach nie pozostanie niezauważone i zaowocuje ciekawymi kontaktami.

- Albo coś z teatrem. Jakaś premiera by się przydała. Ale nie mamy nic gotowego. To znaczy mamy ale tą sztukę to trzymaliśmy na ten turniej i przyjazd trupy aktorskiej z Saltburga. Przysłali do Kamili list wczoraj, że z powodu żałoby na razie odwołali swój przyjazd. Ja jednak bym wolała aby przyjechali. Zastanawiam się aby napisać do nich list i ponowić zaproszenie. Tylko jeszcze nie wiem jak go zredagować i w jaki ton uderzyć. - Averlandka dalej głowiła się nad tymi planami jakie musiała pozmieniać z powodu odwołania turnieju rycerskiego. Przyjazd tych sławnych aktorów miało uświetnić premierę nowego teatru, pierwszego w ich mieście, było też zwieńczeniem prac zarówno pań i panien z elity miasta jakie patronowały temu przedsięwzięciu a na ich czele stały Kamila van Zee i Pirora van Dyke. A przybycie takich gwiazd estrady byłoby wydarzeniem kulturalnym już samym w sobie.

- To wszystko błahostki. To wiedza jest prawdziwym kluczem do władzy i potęgi. Te wasze chutliwe żądze i perwersyjne zabawy są dziecinne. - Tobias machnął eleganckim gestem swoją haftowaną chusteczką dając wyraźnie znać, że większość omawianych tematów go nie interesowała i jest ponad to.

- My przynajmniej zdobyłyśmy ołtarz naszej Siostry i Sorię. Joachim też nam przy tym pomagał. - Łasica pokazała mu język i nie omieszkała przypomnieć, że ona i jej część zboru mają już na koncie niewątpliwy sukces w poszukiwaniu śladów i artefaktów po Czterech Siostrach.

- No właśnie Joachimie. Przeprowadziłem ostatnio bardzo interesującą rozmowę w sprawie Akademii. - Tobias puścił drobną złośliwość mimo uszu. I jakby nigdy nic zwrócił się do astromanty. Z całego zboru ich dwóch jawnie uznawało Tzeentcha za swojego patrona. Z tego co mówił nauczyciel i guwernant śmietanki towarzyskiej tego miasta to dowiedział się, że jest na terenie Akademii pewien magazyn. W trzewiach lochów pod głównym budynkiem. Zejście miało być do piwnic, gdzieś na terenie biur. Ten magazyn był o tyle wyjątkowy, że tam trzymano najcenniejsze artefakty. Niektóre podarowane przez bogatych sponsorów, inne zdobyte przez tutejszych kapitanów czy kupione w innych portach. Tobias oczywiście tam nigdy nie był ale jego zdaniem to brzmiało jak dobre miejsce aby trzymać jakieś tajemnicze artefakty. Także takie naznaczone mocą Mrocznych Potęg. Przynajmniej to było dobre miejsce do sprawdzenia chociaż jak na razie ani on, ani Joachim dostępu do tego lochu nie mieli.

- To wszystko nic! Nam udało się zdobyć dar od samej Oster! Wkrótce całe to miasto padnie pod jej potęgą! Obdarujemy wszystkich! - Sigismundus nie omieszkał pochwalić się sukcesem dzisiaj zakończonej wyprawy za miasto. - Moja Loszka jest naznaczona tchnieniem i łaską Oster! Zaprowadziła nas do samych słodko pachnących trufli! Dobra Loszka! Teraz tylko oby Merga albo Starszy potrafili rozczytać te zapiski naszej czcigodnej, kochanej Oster! - aptekarz był zachwycony i uszczęśliwiony jak rzadko kiedy się go widziało w takim stanie. Już zdawał się czuć słodki, zapach zgniłego zwycięstwa w powietrzu.

- Tylko będziemy pewnie potrzebowali kobiet. Kobiecych łon. Tak myślę po tych rycinach co widziałem. Możecie nam użyczyć swoich? Nie dla mnie oczywiście tylko w zaszczytnym celu niesienia nowego zasiewu wspaniałego życia. Życia jakie się wylęgnie i spadnie na to miasto i olśnie je swoją wspaniałością. - aptekarz już zdawał się widzieć oczami wyobraźni tą wspaniałą przyszłość bo mówił jak natchniony i pełen życzliwości do bliźnich czcigodny mąż.

- Co ty bredzisz? - nie tylko Łasica wydawała się być skonsternowana jego tajemniczymi słowami. Jej koleżanki ale i pozostali też niezbyt wiedzieli o co może mu chodzić. Miny kultystki miały jednak dość podejrzliwe.

- No tak. Przydałybyście się do czegoś pożytecznego. Co wam szkodzi? I tak co chwila zdejmujecie przed kimś majtki. A przecież rolą kobiety jest niesienie i dawanie nowego życia. - wyjaśnił jej Sigismundus dobrotliwym tonem prosząc je o współpracę w tej kwestii.

- Czekaj czyli co? Uważasz, że jesteśmy bezużyteczne? Widzisz ten ołtarz? Mam ci przypomnieć kto dotarł pierwszy do Mergi jak gniła na oddziale zamkniętym jeszcze zanim w ogóle do nas dołączyłeś? - dobrotliwa uwaga podziałała na liderkę kultystek jak płachta na byka. Jak aptekarz chciał je sobie zjednać to osiągnął odwrotny efekt. Sugestia, że są bezuzytecznie rozjątrzyła zwłaszcza niebieskowłosą co od zimy gdy stracili Karlika wywalczyła sobie rolę prawej ręki Mergi i Starszego właśnie w uznaniu jej zasług, śmiałości i zimnej krwi. No a poza tym w żeńskiej części zboru miała pozycję lidera. Przynajmniej w tej nieoficjalnej części bo oficjalnie najwyżej w hierarchii miasta stała bez wątpienia Pirora.

- To nie pomożecie w tym zbożnym dziele? - Sigismundus zamrugał oczami jakby uznał słowa koleżanki za odmowę. I podziałało na niego jak wiadro zimnej wody chluśnięte w twarz.

- Sigismundusie ona właściwie powiedziała, że… - Tobias wtrącił się jakby chciał zwrócić uwagę albo załagodzić spór. Ale u obojga już krew zawrzała gniewem.

- Wiedziałem! Jesteście bezużyteczne! A pierwszy raz mogłybyście w czymś pomóc aby przysłużyć się naszej sprawie! - krzyknął rozgniewany grubas celując w liderkę kultystek oskarżycielskim palcem.

- Coś ty powiedział?! My jesteśmy bezużyteczne?! - Łasica też podniosła głos bo chociaż często można było ją uznać za trzpiotkę co uwielbia swoją uległą rolę w zabawach w alkowie i wcale tego nie ukrywała. To jednak była kobietą jaka przeszła twardą szkołę życia na ulicy i potrafiła się tam odnaleźć a nawet czuła się jak ryba w wodzie. I nie dawała sobie w kaszę dmuchać.

- Co tu się dzieje?! Spokój! - drzwi otwarły się nagle i do środka weszli Starszy a za nim Merga. Widocznie odgłosy kłótni ściągnęły ich nieco wcześniej niż zamierzali. Mistrz uderzył swym kosturem w pokład aż echo poszło i to w połączeniu z jego gromiącym głosem zatrzymało rosnącą lawinę kłótni i wzajemnych oskarżeń.

- Nic takiego Mistrzu. On powiedział, że jesteśmu bezużyteczne. - Łasica siadła z powrotem na ławie i rzuciła swoje wyjaśnienie. Ale już znacznie spokojniejszym tonem.

- Bo są. Wreszcie mamy przełom a one odmawiają współpracy. - prychnął nie mniej rożalony aptekarz. Ale też wrócił na swoje miejsce nie chcąc ryzykować otwartego konfliktu ze Starszym i Mergą.

- Spokojnie moje dzieci. Wszyscy jesteśmy po tej samej stronie barykady a mamy wielu, potężnych wrogów. Musimy współpracować i trzymać się razem. - mężczyzn w todze, wysokiej masce i z kosturem w dłoni uspokoił nastroje. Zrobiło się spokojniej.

- Dobrze, właściwie i tak już mieliśmy do was iść. Cieszę się, że przybyliście tu wszyscy. Jak pewnie wiecie turniej został odwołany. Ale jutro powinni ogłosić co dalej. Nasze plany były mocno związane z tym turniejem. Więc dla nas najlepiej aby jak nie teraz to odbył się później. Pod koniec miesiąca jest kolejny. Mam nadzieję, że jego nie odwołają a może nawet połączą z tym odwołanym turniejem. Dla nas najlepiej aby było tu jak najwięcej gości spoza miasta, zwłaszcza tych znamienitych. - mistrz zaczął od omawiania aktualnej sytuacji. Zwykle to on zaczynał oficjalną część zboru. Ale w pewnym momencie dołączała do niego Merga. Zbór pokiwał głowami bo wszyscy spodziewali się już tego odwołania turnieju tylko nie było wiadomo co dalej z tym będzie.

Potem mistrz nakreślił ogólnie na czym miał polegać ten plan. Kluczowy był wielki bal w teatrze. Tam powinno się napoić i nakarmić znamienitych gości zatrutym i skażonym jadłem. Co powinno wywołać choroby, zatrucia i mutacje. Tu mógł się przydać ten wypaczeniec, dziwny kamień jaki zimą za grubą kasę odkupili od przemytników. Teatr był w sam raz. Pirora z oczywistych względów wolała nie robić takiej akcji w swojej kamienicy. A nowy przybytek kulturalny wydawał się w miarę neutralnym gruntem do takiej akcji. Był wspólny dla wielu znamienitych rodów więc winni nie byliby tak klarowni jak wtedy gdy gospodarem była jedna rodzina czy właściciel.

Do tego sama Pirora miała wręcz zagwarantowany dostęp do takiego balu. Zapewne Joachimowi czy Tobiasowi też powinno się udać załapać jako goście. A teraz jeszcze Soria gdyby ją przedstawić jako egzotyczną piękność z dalekich stron, szlacheckiego pochodzenia oczywiście. Do tego Pirora była prawie pewna, że większość dziewcząt, może oprócz Lilly, dałaby radę tam znaleźć zajęcie jako służba. A to byłoby kluczowe przy podawaniu odpowiednio spreparowanego jadła i napitków. Akurat przed taką służbą dziewczęta się nie wzbraniały a i chwaliły sobie taką rolę na dotychczasowych przyjęciach w kamienicy Pirory czy teatrze. Zwłaszcza jak się kończyły niecenzuralnymi zabawami.

- Resztę z was też proszę abyście mieli to na uwadze. I jakoś zaznaczyli swój wkład w tą akcję. Nie wszyscy muszą być w kuchni czy na sali balowej no ale jednak to nasz wspólny wysiłek. Każda para rąk do pomocy się przyda. - Starszy popatrzył po tych swoich dzieciach których obecność na balu dla elit nie musiała być taka oczywista jak wzmiankowanych kolegów i koleżanek. Ale mimo to było jeszcze na tyle dużo czasu aby to jakoś zorganizować.

- Oprócz tego planujemy nieco sabotażu na mieście. Tym się zajmą chłopcy Silnego. Jakieś porwanie, pobicie, włamanie, zastraszanie powinno podnieść temperaturę w mieście. - zamaskowany lider wskazał na ich silnorękich. Silny, Egon i Rune uśmiechnęli się kiwając głowami, że bardzo chętnie podejmą taką działalność.

- Ale jeśli macie jeszcze jakieś pomysły jak uświetnić i udoskonalić taką akcję to czekam na propozycję. - powiódł spojrzeniem po swoich dzieciach aby dać im znać, że jest okazja aby rzucić jakimś pomysłem. A nie tylko krytykować pomysły innych lub po fakcie mądrzyć się, że można było coś zrobić inaczej.

- Można na nich spuścić zarazę Oster! Tą co przynieśliśmy dzisiaj! Właśnie dało się odczytać te zwoje? - ledwo mistrz skończył mówić a wystrzelił Sigismundus nie odstępując od swojego planu aby zesłać na miasto nową plagę. Zwłaszcza jak zdawał się święcie wierzyć, że właśnie na tym ma polegać dar od Siostry jaka poświęciła się Panu Much i Plag. Maska mistrza skinęła a on sam spojrzał na rogatą wyrocznię.

- Tak, myślę, że dam radę to odczytać. Chociaż język jest mocno archaiczny. No i techniczny. Dużo nazw własnych, zwłaszcza dotyczących insektów w jakich się nie specjalizuję. - kobieta o fioletowej skórze i niesamowitych złotych oczach odpowiedziała jako tłumaczka starożytnych pism. Brzmiało jakby była nadzieja, że uda się to przetłumaczyć ale nie tak od razu. Zwłaszcza jak dostała te papiery dopiero parę dzwonów przed początkiem zboru.

- A swoją drogą jaki to język? - zaciekawił się Tobias bo w końcu był człowiekiem nauki i interesowały go takie ciekawostki.

- My mówimy na niego syluriański. Albo język starych szamanów. Nikt go obecnie nie używa w mowie ale zdarza się, że jakieś zapiski, rytuały albo zaklęcia są mówione w tym języku. W końcu Cztery Siostry pochodziły z Norski ale z tak dawnych czasów, że niewiele ma to wspólnego z dniem dzisiejszym. - Merga odpowiedziała na pytanie. Chociaż sądząc po minie uczonego to pierwszy raz zetknął się z takim językiem. Zresztą Joachim i Otto podobnie. Trochę brzmiało to jak z tajemnym magicznym którego nie używało się ot tak do rozmowy a jedynie do zapisywania ksiąg, zaklęć i używania mocy.

- A poza tym gdyby ktoś nie wiedział to obwieszczam, że Sigismundus z kolegami odnalazł jaskinię Oster. I przywieźli stamtąd wspaniałe dary. - Starszy znów przejął pałeczkę rozmowy i wspomniał pozostałym co się działo u kogo od ostatniego zboru. Zwłaszcza rzeczy jakie dotyczyły całego zboru. Chociaż był zdania, że opisany przez aptekarza podest na jakim znaleźli skrzynkę ze zwojami zapewne był podobnym ołtarzem jak ten wyłowiony z dna urokliwego zakątka przez Joachima i dziewczęta. Zaś dziwny, koniopodobny stwór był jego strażnikiem podobnie jak Soria chociaż oczywiście w całkiem innej od niej formie. Zresztą coś podobnego Merga wyczytała w zwoju jaki zaczęła już tłumaczyć.

- Na razie więc niech sobie tam leży. Ale prędzej czy później będziemy musieli ich ściągnąć tutaj. Najlepiej przed naszą wielką akcją. To może obdarzyć nas łaską patronów jakimi są poświęcone. - mistrz dał znać, że zapewne trzeba będzie wróćić do owej częściowo zatopionej jaskini aby wydobyć te cenne artefakty oraz jakoś pozyskać dziwnego strażnika. Nawet jeśli nie lada dzień to w ciągu dwóch tygodni zanim - oby! - zacznie się festyn Pierwszego Kamienia pod koniec miesiąca.

- To ciężko będzie go wydobyć. To spory kamulec. A tam nawet jak łodzią podpłynąć tak daleko jak się da to dalej jest taka kręta kicha gdzie trzeba by ten kamulec jakoś przetoczyć. - zgłosił Vasilij swoje zastrzeżenie, że to nie musi być takie łatwe jak się mówi.

- Na pewno damy radę! - odparł szybko Sigismundus pewny swojego zwycięstwa i gotów pokonać wszelkie trudności aby zdobyć łaskę swojego patrona.

- Dwa ołtarze Wielkich Sióstr. To duży sukces. Będzie to dobrze wyglądało wśród moich pobratymców. Bo w końcu się do nich wybieram. Norma popłynie razem ze mną. No i Kurt oraz Vasilij i jego banda jako załoga statku. Ale jak ktoś ma ochotę dołączyć to znajdzie się miejsce. Wyruszę jak skończę tłumaczyć te zwoje. Więc na przyszłym zborze już powinniśmy być w Norsce. Stąd to dzień, może dwa drogi łodzią. Zależy od pogody. Rozesłanie wici i zebranie ochotników na rajd też trochę zajmie. A chciałabym wrócić przed końcem miesiąca więc wcale tak wiele czasu nie zostało. Czekałam na jakiś sukces ale tak cenne zdobycze jak te dwa ołtarze no i Soria to powinno skusić moich pobratymców. - wyrocznia ogłaszała już wcześniej, że będzie chciała wrócić do swojej ojczyzny po wsparcie krucjaty pod patronatem Mrocznych Sióstr. Ale czekała aby nie płynąć tam z pustymi rękami bo jawiłaby się jako wysłannik słabeuszy i nieudaczników. Teraz jednak już miała ich czym skusić. I dzień jej wypłynięcia razem z częścią zboru był już bliski. Pewnie w następnym tygodniu.

- No tak, nasza czcigodna Merga opuści nas wkróce ale jak słyszycie wróci i to zapewne nie sama. Wszyscy przysłużymy się w rozgromieniu tego miasta! A macie jeszcze jakieś sprawy do omówienia? - Starszy przytaknął słowom wyroczni ale zagaił jeszcze czy zdarzyło się od ostatniego zboru coś istotnego. Dziewczyny od razu pochwaliły się, że umówiły się na orgię z ungorami Gnaka w najbliższą pełnię no i zachwalały jego i jego bandę jako całkiem znośnych i życzliwych. Tobias wspomniał o tym lochu na różne artefakty pod budynkiem Akademii, Sigismundus o planach pobłogosławienia miasta świętymi insektami Oster i tak omawiali różne te sprawy po kolei.



---


Mecha 14


Odporność na toksyny z jaskini Oster (ODP + skille)


Otto 50+10=60-20=40; rzut: https://orokos.com/roll/959636 28; 40-28=12 > ma.suk = utrata 0%; mod -5; 13-0=13/13 HP

Sigismundus 50+20=70-20-20=30; rzut: https://orokos.com/roll/959637 32; 30-32=-2 > remis = utrata 5%; mod -10; 16-1=15/16 HP

Strupas 60+20=80-20=60; rzut: https://orokos.com/roll/959638 86; 60-86=-26 > ma.por = utrata 10% HP; mod -10; 15-2=13/15

Vasilij 40+10=50-20=30; rzut: https://orokos.com/roll/959639 50; 30-50=-20 > ma.por = utrata 10% HP; mod -10; 12-1=11/12

Loszka 35+20=55-10-20=25; rzut: https://orokos.com/roll/959640 57; 25-57=-32 > śr.por = utrata 20% HP; mod -20; mod -10; 12-2=10/12
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 06-11-2022 o 18:33. Powód: Doklejenie mechy.
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-11-2022, 22:53   #48
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

- Ja nie znam tutejszego towarzystwa to zdam się na was. Niemniej jestem go ciekawa. Kogo i kiedy uda się zbałamucić. - ciemnowłosa kobieta odparła skromnie z leniwym uśmieszkiem jakby była pewna, że jej pojawienie się na salonach nie pozostanie niezauważone i zaowocuje ciekawymi kontaktami.

- Albo coś z teatrem. Jakaś premiera by się przydała. Ale nie mamy nic gotowego. To znaczy mamy ale tą sztukę to trzymaliśmy na ten turniej i przyjazd trupy aktorskiej z Saltburga. Przysłali do Kamili list wczoraj, że z powodu żałoby na razie odwołali swój przyjazd. Ja jednak bym wolała aby przyjechali. Zastanawiam się aby napisać do nich list i ponowić zaproszenie. Tylko jeszcze nie wiem jak go zredagować i w jaki ton uderzyć. - Averlandka dalej głowiła się nad tymi planami jakie musiała pozmieniać z powodu odwołania turnieju rycerskiego. Przyjazd tych sławnych aktorów miało uświetnić premierę nowego teatru, pierwszego w ich mieście, było też zwieńczeniem prac zarówno pań i panien z elity miasta jakie patronowały temu przedsięwzięciu a na ich czele stały Kamila van Zee i Pirora van Dyke. A przybycie takich gwiazd estrady byłoby wydarzeniem kulturalnym już samym w sobie.

- Wprowadzenie Sorii na salony to świetny pomysł Łasico, swoim nieludzkim urokiem może nam przysporzyć zwolenników - uśmiechnął się Joachim, którzy w przeciwieństwie do Tobiasa nauczył się szanować talenty wyznawców Księcia Rozkoszy. W końcu niewielu miało w sobie dyscyplinę i wolę, by podążać ścieżką wiedzy, a przyjemności ciała przemawiały do prawie wszystkich.
- Jeśli ma udawać szlachciankę, trzeba się do tego dobrze przygotować, skąd jest, z jakiego rodu… może Pirora ma jakiś pomysł. Z drugiej strony czy nie prościej byłoby ją jako artystkę przedstawić? Wtedy raczej by jej zbyt dokładnie nie badali. A skoro ona już nie pojawia się w przybrzeżnych wodach, mogę twierdzić że pokonałem syrenę i rozwiązałem sprawę którą badałem od zeszłej zimy. - Wyprostował się zadowolony z tego pomysłu, w końcu chwalił się przed Hansenami i nie tylko, że rozwiąże tę sprawę.

- Artystkę? Co o tym myślisz Piroro? - zamaskowany lider zboru zamyślił się chwilę nim nie przekazał pytania blondynce z dalekiego południa Imperium. Ta też chwilę to obmyślała.

- Może. Ze szlachcianką to o tyle łatwiej, że weszłaby na salony jako ktoś od nich, z tego samego stanu. Myślałam aby ją przedstawić jako kogoś z dalekich stron. Z Tilei, Estalii, Księśtw Granicznych czy kogoś takiego. Chociaż trzeba by to wymyślić tak na wszelki wypadek. No a jako artystka to to odpada, do pewnego stopnia przynajmniej no ale artyści rzadko są szlachcicami więc u nich raczej szukają sponsorów, bawią ich a ci ich nagradzają i zapraszają jak im to odpowiada. - panna van Dake zawahała się bo każdy z tych wyborów niósł ze sobą plusy i minusy.

- No tak, szlachcianka z dalekich stron…. - Joachim się zadumał - to mogłoby się udać, przynajmniej na jakiś czas, jak zyskałaby sławę to byłoby to coraz trudniejsze. Myślimy o jak długim okresie?

- Tyle ile będzie trzeba. Albo ile się da. Przynajmniej do tego balu. Tylko jak nie ma turnieju to nie wiadomo kiedy on będzie. Może trochę po. Jak się zrobi niewygodne to zawsze Soria może wyjechać z miasta. Chociaż wtedy już nie mogłaby się po nim poruszać tak swobodnie i wygodnie. - odparła blondynka z południa nieco wzruszając ramionami na znak, że nie ma na tym polu sprecyzowanych planów.

- Jak mówimy o kilku tygodniach lub miesiącach, to Soria jako pomniejsza szlachcianka z Tilei albo Estalii może być wiarygodna. Szczególnie z jej prezencją… wątpię żeby ktoś to kwestionował, pewnie spodoba się Freyi i Kamilli.. - czarodziej skinął głową Pirorze.

- Drobniejsza szlachcianka z Estalii czy Tilei… Ale to byś musiała umieć mówić w tym języku. Nie wiem kto dokładnie w towarzystwie w tym mówi, po bretońsku to choćby Fabi, w końcu to rodowita Bretonka. Chociaż ona to tam z południa zdaje się jest, po estalijsku też chyba trochę mówi… - Pirora zamyśliła się nad tą propozycją Joachima. Gryzła się z tym próbując na głos rozważyć różne “za” i “przeciw”. Soria w tymczasie skłoniła uprzejmie głowę astromancie w podziękowaniu za wyrazy uznania.

- Mogę mówić po bretońsku, estalijsku i tileańsku. To nadbrzeżne kraje więc trochę je zwiedziłam w portach i wybrzeżach swego czasu. Chociaż już jakiś czas temu więc nie oczekujcie ode mnie aktualnych wieści. A ta Froya i Kamila to jakieś atrakcyjne panny? - herold Slaanesha okazała się całkiem utalentowana i wykształcona w tych językach obcych co mocno ułatwiało podszywanie się pod którąś ze wspomnianych narodowości. A wzmianka o dwóch szlachciankach i koleżankach Pirory z towarzystwa ją zaciekawiła.

- No tak. Uchodzą za dwie najlepsze partie do zamążpójscia w tym mieście. Piękne, sławne i bogate. I nie stronią od pięknych kobiet. Przy zachowaniu odpowiedniego poziomu dyskrecji i pozorów oczywiście. - Averlandka przerwała te rozważania na temat nowej tożsamosci długowiecznej istoty i rzuciła parę powszechnie znanych faktów na temat owych koleżanek.

- Doprawdy? Brzmi bardzo interesująco. Lubię piękne i interesujące otoczenie. - Soria uśmiechnęła się jakby bardzo ucieszyły ją takie wiadomości.

- Obie te damy są już pod wpływem Pirory, jeśli bylibyśmy w stanie je zwerbować, bardzo by to wzmocniło pozycję naszego zboru w mieście - uśmiechnał się Joachim.


- A z tą syreną to jak uważasz Joachimie. Jednak weź pod uwagę, że zwykle jak chodzi o ubicie jakiegoś potwora to przynosi się jego głowę albo całe truchło. No ale oczywiście można się z tego jakoś wykręcić ale bez takiego trofeum może to budzić pewne wątpliwości. - widząc, że sprawa z nową tożsamością dla Sorii wymaga pewnego namysłu wrócił do drugiej rzeczy o jaką zapytał go uczeń.




***************************************

- No właśnie Joachimie. Przeprowadziłem ostatnio bardzo interesującą rozmowę w sprawie Akademii. - Tobias puścił drobną złośliwość mimo uszu. I jakby nigdy nic zwrócił się do astromanty. Z całego zboru ich dwóch jawnie uznawało Tzeentcha za swojego patrona. Z tego co mówił nauczyciel i guwernant śmietanki towarzyskiej tego miasta to dowiedział się, że jest na terenie Akademii pewien magazyn. W trzewiach lochów pod głównym budynkiem. Zejście miało być do piwnic, gdzieś na terenie biur. Ten magazyn był o tyle wyjątkowy, że tam trzymano najcenniejsze artefakty. Niektóre podarowane przez bogatych sponsorów, inne zdobyte przez tutejszych kapitanów czy kupione w innych portach. Tobias oczywiście tam nigdy nie był ale jego zdaniem to brzmiało jak dobre miejsce aby trzymać jakieś tajemnicze artefakty. Także takie naznaczone mocą Mrocznych Potęg. Przynajmniej to było dobre miejsce do sprawdzenia chociaż jak na razie ani on, ani Joachim dostępu do tego lochu nie mieli.

- Bardzo dobrze Tobiasie. Ja z kolei badałem główny budynek Akademii pod pretekstem zwiedzania i tam raczej artefaktu nie ma, wyczułbym taką moc jakby była blisko. W takim razie powinniśmy zbadać ten magazyn. Możemy albo namówić kogoś z Akademii by nas tam zaprowadził albo się włamać… spojrzał znaczącą w stronę Łasicy i Burgund, z którymi w przeciwieństwie do Tobiasa żył dobrze, a które niewątpliwie znały się na tych złodziejskich sprawkach lepiej od nich.

Tobias posłał spojrzenie obu łotrzycom ale było ono dość krytyczne. Milczał chwilę obracając ten pomysł w swojej głowie.

- Można by spróbować jakoś samemu. Tylko trzeba by wymyślić jakiś pretekst aby się tam dostać. Chociaż po to aby się rozejrzeć. Szkoda, że nie mamy żadnej wskazówki czego właściwie powinniśmy szukać. Może być zamknięte w skrzyni i przejdziemy obok nawet o tym nie wiedząc. - uczony trochę się skrzywił bo jak na razie to za każdym razem początkowe wskazówki i tropy do jeszcze nie odkrytych darów każdej z Mrocznych Sióstr były dość nikłe.

- Nie sądze aby to było coś małego Tobiasie. - wtrącił się Starszy słysząc tą rozmowę. - Zwróć uwagę na ten oto ołtarz Soren. - mistrz wskazał na całkiem spory blok rzeźbionego alabastru jaki stał pod ścianą ładowni. - Ten głaz jaki opisali wasi bracia w jaskini Osten też wydawał się duży. Więc to sugeruje, że to raczej nic co można by zmieścić w dłoni i schować do sakiewki. Tylko coś raczej większego. - lider zboru podzielił się z nimi swoimi przypuszczeniami.

- Słuszna uwaga Mistrzu, to że nie jest to mała rzecz ułatwia nam jej odnalezienie. Jestem formalnie w tym mieście przedstawicielem Kolegium, więc pewnie mógłbym tam się dostać, gdybym stwierdził, że badam jakieś magiczne ślady. Tylko wtedy jak zauważą że coś dużego znikło, to trudno będzie to wyjaśnić. A ty co o tym myślisz Aaronie? - zwrócił się do upadłego magistra.

- Hę? - brodaty rozczochraniec spojrzał na niego jakby był zdziwiony, że w ogóle ktoś go zagaduje. I nawet niezbyt do tej pory uwagi na toczącą się obok dyskusję.

- Najpierw byśmy musieli znaleźć to coś. Jak już będziemy wiedzieć co to jest to pomyślimy jak to wydostać gdziekolwiek by to nie było. - mistrz wolał widocznie metodę małych kroków i nie imaginować nic nadmiarowego zawczasu gdy mieli tak niewiele wiedzy o rzeczonym artefakcie.

- I myślę, że dziewczęta wam nie odmówią pomocy jednak one są oszustkami i włamywaczkami. Ich wiedza i doświadczenie w tej materii jest na pewno bezcenna jednak musiałyby wiedzieć czego by miały szukać. A jeśli to naprawdę by było tak duże jak ołtarz Soren to przecież we dwie i tak tego nie wyniosą a jeszcze skrycie. Zapewne trzeba by to zorganizować na większą ilość osób ale znów to dopiero jak już byśmy wiedzieli gdzie to jest i co to jest. - zamaskowany lider zboru nie miał nic przeciwko współpracy poszczególnych kultystów w słusznej sprawie i wyraźnie zachęcał do tego. W końcu w pojedynkę czy w duecie można było nie mieć potrzebnej wiedzy czy doświadczenia ale od zimy zbór im się całkiem mocno rozrósł i jako całość miał bogatą mieszankę talentów. Na ulicy to taki Tobias czy Pirora wydawali się z całkiem innej półki niż Strupas czy Burgund. Guwernant jednak mimo to skrzywił się niechętnie na myśl o współpracy z łotrzycami no ale otwarcie nie przeciwstawiał się woli mistrza.

- To ja mogę wypytać o ten magazyn moje kontakty w Akademii… jak nie będą skłonni do współpracy to możemy się tam włamać większą grupą - zakładam, że jak będę blisko artefaktu to go zauważę lub wyczuje emanację jego mocy - zaproponował Joachim.

- No tak… Możemy tak zrobić. Najważniejsze to aby ktoś od nas tam w ogóle wszedł. Nawet nie wiemy co tam właściwie może być. Ja tam w każdym razie nigdy nie byłem. - Tobias podrapał się po nasadzie nosa jakby to pozwalało mu się lepiej skoncentrować. I ogólnie przystał na taki pomysł kolegi.

- Zapewne gdyby zaszła taka potrzeba to któraś z dziewcząt pewnie by mogła wam pomóc sforsować drzwi. Ale to już z kolei wy jakoś musielibyście je przemycić. Albo siebie. Więc chyba na początku spróbujecie znaleźć jakiś oficjalny pretekst aby tam wejść. Chociaż rzucić okiem jak to w ogóle wygląda. A kto wie? Może Joachim… Albo nawet Aaron mógłby coś wyczuć czy coś jest na rzeczy. Bo jak nie to nie ma co tracić czasu na ten magazyn. Chociaż nie wykluczone, że trzymają tam inne ciekawe rzeczy. - mężczyzna w masce dorzucił swoje trzy grosze sugerując parę rzeczy no ale i tak jak zwykle, poza ogólnymi kierunkami detale wykonawcze zwykle zostawiał swoim podopiecznym. Ci działali na miejscu to zwykle mieli lepszą orientację w sytuacji na miejscu. Trochę się zawahał jak wspomniał Aarona bo z całego grona to raczej tylko on i Joachim dysponowali niewidzialnym trzecim okiem wyczuwającym Moc. No ale jednak lubujący się w trunkach były magister to było z nim różnie w sprawach planowania i współpracy.



************************************************** ***************

Kiedy Starszy przedstawił swoje plany, Joachim skłonił głowę.

- Mam nadzieję, że podróż do Norski wzmocni nas o nowych, potężnych sojuszników. Ja chętnie bym wyruszył, ale chce pomóc Tobiasowi odnaleźć artefakt poświęcony Panu Przemian, pomogłem Łasicy z artefaktem jej Patronki więc można powiedzieć że mam już pewną wprawę - przypomniał o swojej roli w tym sukcesie. W końcu to on jako pierwszy wpadł na ślad Sorii zeszłej zimy.
- Jeśli chodzi o akcję, myślę że bez większego problemu dostanę się na salę balową. Mogę pilnować, żeby nikt tam nie pokrzyżował nam planów, choć przyznam, że wolałbym nie zostać wykryty jako jeden z organizatorów ataku, jestem chyba bardziej przydatny z moją reputacją porządnego maga z Kolegium - wzruszył ramionami.
- No i nie powinniśmy moim zdaniem zapominać o tym czego dowiedzieliśmy się o żyjących w dziczy mutantach i zwierzoludziach, Mistrzu. Plemiona Liliy i Gnaaka są nam chyba przyjazne, więc możemy wpleść je w nasze plany. Może dzięki odkryciu artefaktów zdobędziemy kolejnych zwolenników pośród innych grup zwierzoludzi?

- Tak. To nie jest wykluczone. Stworzenia pobłogosławione przez mroczne bóstwa wyczuwają pewne moce instynktownie, czasem bardziej niż my. Często różne plemiona, poczwary i bestie przyłączają się do krucjaty prowadzonej przez wielkiego wodza od jakiego emanuje łaska bogów. A ołtarze im poświęcone są tego emanacją. - Merga odparła pierwsza na to pytanie. W końcu miała pewnie największe doświadczenie w takich sprawach.

- Z tego co słyszałam to Soria w pełnej krasie zrobiła niesamowite wrażenie na Gnaku i jego grupie. Nie dziwię się. Tak potężne i niezwykłe istoty też są objawem łaski bogów. To wielki zaszczyt, że zgodziła się do nas dołączyć. - wyrocznia skłoniła swoją głowę z pięknymi, długimi rogami aby oddać hołd pradawnej istocie jaka przybrała postać pięknej kobiety.

- Jest możliwe, że natkniemy się na podobnych jej strażników i heroldów od pozostałych Sióstr. Dobrze by było ich pozyskać dla naszej sprawy. - dodała jeszcze swoją uwagę.

- A z tym balem to raczej wszyscy mamy zamiar aby uniknąć wykrycia. W końcu schwytanie kogokolwiek z nas byłoby niebezpieczne dla pozostałych. Dlatego musimy działać pod odpowiednią przykrywką no i dlatego nie możemy zrobić tego skoku w kamienicy Pirory bo to by czyniło z niej oczywistą winowajczynię. Teatr wydaje się odpowiedni, nie prowadzi do nikogo konkretnie a jednocześnie do większości możnych tego miasta. Pirora by się stała tylko jedną z wielu podejrzanych. Tak samo zresztą jak każdy kto by tam był na tym balu, łącznie ze służbą. - Starszy widocznie już na tym etapie zakładał, że w razie choćby częściowego powodzenia w takiej akcji to zostanie wszczęte śledztwo. Zwłaszcza jak poszkodowanymi będą możni i wpływowi tego miasta a i z reszty prowincji.

- Ale z początku sprawa powinna porazić swoim efektem. I wszyscy będą potencjalnie winni łącznie z tymi co w rzeczywistości nic nie będą mieć z tym wspólnego. No ale to będziemy wiedzieć my a nie władze czy śledczy. Powstanie chaos wzajemnych oskarżeń i podejrzeń co raczej nie pomoże chłodnemu rozwiązaniu sprawy. - w razie powodzenia akcji mistrz liczył na kompletne zaskoczenie i przerażenie takim zuchwałym napadem. Może nawet większe niż zimowe odbicie Mergi i pozostałych z kazamat z jakich nikt, nigdy do tej pory nie uciekł.

- Cieszy mnie twoja wola współpracy i postawa mój synu. Właśnie tak należy podejść do tej sprawy. Wspólnie i złączeni w dążeniu do jednego celu a nie rozproszeni gdy każdy działa samopas nie bacząc na innych. - pomimo maski dało się wyczuć po głosie, że Starszy uśmiechnął się z aprobatą do Joachima chwaląc jego zgłoszenie się do tej akcji.

- A ze zwierzoludźmi owszem, możemy nawiązać współpracę. Chociaż nie sądzę aby na terenie miasta byli przydatni. Z tego co mi wiadomo o ich zwyczajach nienawidzą miast i cywilizacji. No chyba, że podczas ich łupienia i niszczenia. Zapewne mogliby się jednak okazać przydatni poza nim. - zgodził się też z pomysłem na nawiązanie kontaktów z plemionami kopytnych chociaż raczej w samym mieście nie zanosiło się aby mogli jakoś wspomóc kultystów.

- Burgund i Onyx umówiły już spotkanie z ungorami w przyszłą pełnię - myślę że to krok w dobrym kierunku, ja też bym się jeszcze z nimi zobaczył i zbierał informacje, choć w tej chwili nie jest to nasz priorytet. Wyobraźcie sobie jakie możliwości byśmy mieli mając całe plemiona po swojej stronie - ożywił się czarodziej, stuknąwszy laską o podłogę.

- Tak jest! Zobaczycie! Jak tylko spotkam Fabi wszystko jej opowiem! Z wszystkimi pikantnymi szczegółami! Pęknie z zazdrości! Zwłaszcza, że ona nie bardzo może opuszczać miasto i to na noc to na następnej orgii też jej pewnie nie będzie. - Łasica w pełni potwierdziła słowa kolegi i zaniosła się szczerym, złośliwych śmiechem gdy wspomniała o bretońskiej koleżance i kochance znanej ze swojego uległego charakteru i zamiłowania do ekstremalnych przygód. Zresztą koleżanki też się roześmiały do wtóru.

- Chociaż trochę mi jej szkoda. Sporo zabawy ją omija. No ale jak się jej zachciało zostać żoną kapitana no i jest szlachcianką no to musi zachowywać pozory. - Onyx trochę wyhamowała dając znać, że mimo wszystko lubi Bretonkę no i nawet do pewnego stopnia współczuje takiego skrępowania więzami towarzyskymi i dobrego wyhowania jakie powinna okazywać kobieta o jej statusie i pozycji.

- No to na pewno ruch w dobrą stronę. Każdy sojusznik może okazać się przydatny. Zwłaszcza, że my raczej działamy w mieście to dobrze by mieć kogoś poza nim. A zwierzoludzie świetnie uzupełniają tą lukę. Nie możemy być wybredni moje dzieci. Zwłaszcza na plemiona od dawna pobłogosławione przez naszych patronów. - mistrz przytaknął, że tak strategicznie to uważa to za jak najbardziej właściwe. Nawet jeśli tak od zaraz korzyści płynące z sojuszu z kopytnymi plemionami dzikusów z trzewi lasu nie musiałyby być od razu widoczne.



*****************************************

Joachim wrócił do domu ze spotkania w dobrym nastroju - ich plany dość dobrze się rozwijały, a i jego pozycja chyba rosła, w końcu pomógł odnaleźć jeden artefakt Sióstr, a i miał widoki na drugi.

Następnego dnia planował zaprosić Philippa i Noel z Akademii Morskiej na kolację, w związku z tym że tak ładnie go wcześniej oprowadzili po obiekcie. Może będzie okazja, by się wypytać o ten tajemniczy magazyn, o którym usłyszał Tobias.

W drugiej kolejności miał zamiar spotkać się z Państwem van Hansen (może na obiad) i wybadać nastroje pośród elity miasta wobec niejasnej sytuacji z turniejem. A jeśli marynarze już nie ginęli, mógł się pochwalić, że nawet jeśli nie schwytał, to przynajmniej przegonił syrenę swoimi wysiłkami.

 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-11-2022, 21:37   #49
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Otto wsłuchiwał się w rozmowy podczas zboru, ale ,coś co zdarzało się rzadko, nie udzielał się. Nawet podczas kłótni Sigismundusa i Łasicy, chociaż często pełnił rolę rozjemcy podczas zboru.
Najwyraźniej coś zaprzątało jego umysł, co jakiś czas spoglądał na Mergę i Sorię. W końcu kiedy rozmowy odsunęły się planów podszedł do rogatej kapłanki i przywódcy kultu.
- Starszy, Wyrocznio, jeżeli mogę. Mam zamiar spędzić trochę więcej czasu w hospicjum. Chodzi o tych specjalnych pacjentów, o których ostatnio rozmawialiśmy Pani. - spojrzał na Mergę - "Rysunek" jednego z nich był bardzo prostą lub prymitywną wizualizacją strażnika Oster. Sądzę, że mógłbym wyciągnąć więcej informacji na temat pozostałych strażników lub ołtarzy. Jest też możliwość, że mogliby być… czymś jakby "różdżką' na wpływ Bogów. Co do mojego udziału podczas balu. Jeżeli nie uda mi się załatwić oficjalnego zaproszenia, to najlepiej, abym był gdzieś na zapleczu. Jestem zbyt rozpoznawalny. Poczekajmy jednak co przyszłość przyniesie. Życzę ci spokojnej drogi Czcigodna… jeżeli mogę jeszcze tylko dodać. Sądzę, że po dary Khorna będziemy musieli poczekać na twój powrót, jeżeli taka ilość naszych walecznych członków opuszcza miasto, nie ryzykowałbym kontaktu z zwierzoludźmi pod wpływem Norry. - mnich pstryknął palcami coś sobie przypominając - Wspominając zwierzoludzi, spotkaliśmy grupę podczas powrotu od ołtarza Oster. Tych podziemnych, z którymi zbór miał kontakt w zimę. Pomogliśmy im zebrać kilka niewolnic, więc może udałoby się zaciągnąć ich pomoc.


***
Otto wrócił do domu bardziej zmęczony niż zwykle, szybko się wymył w balii wody, pozwalając, aby zmęczenie spłynęło z niego razem z brudem podróży.
Następnego dnia planował najpierw udać się na poranne kazania świątynne, po czym wrócić do hospicjum. Musiał zobaczyć w jakim stanie jest Vigo, Marisa, Torn i Annika.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-11-2022, 23:57   #50
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - 2519.07.03; fst; przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; świątynia Mananna
Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie
Warunki: wnętrzne świątyni, jasno, chłodno, gwar głosów ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, chłodno



Wszyscy



Kolejny dzień był Festag czyli dniem świąntynnym gdy oddawano cześć dobrym bogom jacy patronowali tej krainie. Ale jednak już jak tylko ktokolwiek wyszedł na ulicę mógł poznać, że ten Festag różni się od większości. Od paru dni w oknach i na ubraniach przypinano sobie czarne kokardy na znak żałoby wspólnej żałoby po śmierci Księżnej Matki. To był pierwszy Festag po jej śmierci więc tym bardziej była okazja aby wszyscy wierni z miasta pożegnali się ze swoją patronką która wydała na świat obecnego elektora, Wielkiego Barona, Teodoryka Gussera. Poranna masza w największej świątyni w mieście czyli tej poświęconej Manannowi była szczególnie uroczysta i podniosła. W końcu pogrzeby zacnych i zasłużonych zdarzały się co jakiś czas ale jednak śmierć wielkiej księżnej to było wydarzenie na skalę całego Nordlandu.

I tego oznaką było to, że co prawda główny kapłan Mananna jak zwykle rozpoczął mszę ale dość szybko oddał jej prowadzenie swojemu koledze, ojcu Gotrykowi, jaki przewodził miejskiemu kultowi Morra i zwykle on żegnał na ostatniej drodze śmiertelnych jacy udawali się w podróż do Bram Morra. I większość społeczności poczytywała sobie za zaszczyt i prestiż aby to właśnie on odprawiał te rytuały a nie któryś z młodszych w hierarchii kapłanów Pana Wiecznego Snu. Nie było więc dziwne, że on przejął pałeczkę po kapłanie Manaana. A jak się okazało pewną niespodzianką mając parę dni do dyspozycji na zaproszenie z Saltzburga przyjechała czcigodna Matka Somnium jaka była służka Pana Kruków. Ona właśnie przeszła przez sam środek głównej nawy świątyni niosąc z czcią na poduszkę urnę z symbolicznymi prochami księżnej aby dokonać ceremonialnego pochówku. Wiadomo było, że doczesne szczątki wielkiej księżnej spoczywają w stolicy prowincji ale tradycją był taki symboliczny pochówek jakichś dostojników spoza miasta. Właśnie jak szła tak dumnie i czcigodnie tą główną nawą eskortowana przez Kruczą Gwardię olśniewała mrocznym milczącym, dostojeństwem.



https://cdna.artstation.com/p/assets...jpg?1576220055


Szła odziana w żałobną czerń i czaszki jakie były znakiem rozpoznawczym jej patrona. W czarne włosy miała wpięte czarne róże a te ozdobione niegasnącą świecą, symbolem łaski Morra nad powierzonymi mu duszami. Niemniejsze wrażenie robili odziani w stal, czaszki i czerń wielkie miecze. Sławni ze swoich zasług w walce z plugawymi nekromantami i wampirami. Teraz szli w milczeniu grzechocząc swoimi wypolerowanymi pancerzami cisi i groźni jak sama śmierć. Aż cała grupka dotarła do głównego ołtarza. Tam gwardziści utworzyli pancerny, milczący szereg ustawiony twarzą do wiernych. Zaś kapłanka Morra podeszła do Gotryka i złożyła na ołtarzu urnę z symbolicznymi prochami wielkiej księżnej. I zaczęła prowadzić mszę swoim dostojnym, czystym głosem.

Sama msza miała obrządek pogrzebowy więc pewne schematy mimo doniosłej chwili się powtarzały. Ale z uwagi na rangę wydarzenia wypadało aby były dłuższe. Wierni akceptowali to w pełni zdając sobie z tego sprawę i chyba nawet tego oczekując. Podobnie jak żałoba była dłuższa niż w przypadku śmierci zwykłego kapłana czy szlachcica tak i msza pogrzebowa wypadało aby była dłuższa.

A kogóż tam nie było na tej mszy! Świąntynia pękała w szwach od wiernych jacy przybyli aby oddać ostatnie pożegnanie wielkiej księżnej i matce obecnego elektora. Był i burmistrz, i rajcy miejscy, i kapłani innych kultów, i notable, i te wszystkie znane tuzy miasta. Oraz wielu gości jacy zdążyli przyjechać na turniej rycerski który normalnie to dzisiaj by się już kończył. Stąd w wielu początkowych ławach było wielu odzianych w dostojne stroje możnych. W sporej części rycerzy i ich orszakach jakich żałoba i symboliczny chociaż pogrzeb zastał właśnie tutaj. W końcu zjeżdżali się już od ostatniego Festag a z każdym dniem ich przybywało coraz więcej. A jak gruchnęła wieść o śmierci księżnej to ci co już i tak byli blisko miasta to raczej woleli do niego dotrzeć niż znów wracać nie wiadomo ile dni albo koczować gdzieś w przydrożnych karczmach. Zaś ci co zdążyli przyjechać to zwykle zostawiali czekając na jakieś decyzje władz w sprawie turnieju. Poza tym tradycja wymagała aby oddać cześć dostojnikowi w ostatniej drodze. Czyli na dzisiejszym pogrzebie.

Kultyści jacy zdecydowali się przyjść na poranną mszę mieli spore trudności aby znaleźć dla siebie miejsce. Ale to chyba dzisiaj można było powiedzieć o każdym innym wiernym jaki tutaj przyszedł. Joachim miał na tyle wysoką pozycję w towarzystwie tego miasta, że zwykle mógł siadać w pierwszych rzędach za tymi najznamienitszymi ale nadal tymi co byli na świeczniku. Dzisiaj te miejsca były zajęte przez znamienitszych od niego przybyszy więc znalazł miejsce dobre kilka rzędów dalej. Otto jakiego trudno było zaliczyć do śmietanki towarzyskiej załapał się gdzieś w połowie długości świątyni. Ale i tak jak przez tą długą mszę się rozglądali to rozpoznali całkiem sporo osób.

Z kultystów to chyba nie było dziwne, że najbliżej ołtarza znalazła się Pirora van Dake. Te pół roku wyrabiania sobie nazwiska z pannami z kółka poetyckiego a potem będąc jedną z twarzy nowo otwartego teatru no jednak się opłaciło. Dziś też siedziała prawie po sąsiedzku tam gdzie siedzieli van Hansenowie z ich najcenniejszą blond panną na wydaniu a Herr van Zee z jego ciemnoskórą córką o egzotycznej urodzie jaka też uchodziła za kolejną drogocenną partię do ożenku. A takie turnieje jakie ściągały przede wszystkim możnych i potężnych były częstą dobrą okazją do swatania młodych. Do tej elity zaliczali się także państwo von Mannlieb. Dzisiaj reprezentowaną jedynie przez okrytą czernią bretońską żonę kapitana, Fabienne von Mannlieba jaki obecnie nie przebywał w mieście. Dumnie reprezentowała ona swojego męża na tej uroczystości. Dało się rozpoznać parę dziewcząt z którymi Pirora się zdążyła zaprzyjaźnić na kółku towarzyskim czy teatrze. Wszystkie były w towarzystwie swoich rodziców, mężów lub narzeczonych. Widać też było znamienitych przedstawicieli prastarej rasy elfów jacy mieli swoją niewielką enklawę na terenie miasta. Ich smukłe i eleganckie sylwetki odziane w charakterystyczne, elfie szaty i ozdoby wyróżniały ich nawet na tle szlachty. Przybyli zapewne aby okazać solidarność z ludzką większością tego miasta.

Gdzieś między środkiem a frontem złapała się zwalista sylwetka kupca Grubsona i jego równie grubej małżonki. Był od pół roku głównym dostawcą kostiumów i materiałowych dekoracji do teatru miejskiego. W końcu jak na kupca to powodziło mu się całkiem nieźle a na tym interesie z teatrem jego popularność i rozpoznawalność znacznie wzrosła. No ale szlachcicem nie był więc nie miał się co równać statusem ze szlachetnie urodzonymi zajmującymi frontowe rzędy ławek. Zajmował podobne rzędy co Joachim. W końcu astrolog też szlachcicem nie był i w miejskiej społeczności mieli podobny status. Podobnie jak Tobias który złapał się parę razy spojrzeniem z Joachimem i pozdrowił go niemo oszczędnym uśmiechem i dyskretnym skinieniem głowy. Za daleko byli aby ze sobą rozmawiać. A guwernant i nauczyciel złotej młodzieży miejskiej chociaż jako zawód całkiem szacowny to jednak nie miał na tyle mocnej pozycji aby równać się ze szlachtą nawet jeśli na co dzień pracował z ich pociechami. Dostrzegł też recepcjonistę z Morskiej Akademii, Philippe’a jaki był dość drobnym trybikiem w tej zacnej uczelni aby zajmować miejsca bliżej ołtarza głównego. Trudniej im było rozglądać się wstecz w tak zapełnionej świątyni. Więc na przykład Otto było łatwiej dojrzeć ich niż im jego.

Jednooki dojrzał też grubego Sigismundusa jaki może i by mógł walczyć gdzies o miejsce w środkowych rzędach ale widocznie mu na tym nie zależało. Ale był na tyle rozpoznawalną postacią, że sąsiedzi czy klienci mogliby zacząć zadawać kłopotliwe pytania gdyby nie zjawił się na tak wyjątkowej uroczystości. Zauważył jeszcze Oksanę. Jako krawcowa też nie miała wiekszych szans na miejsce w czołówce i załapała się gdzieś na środkowe rzędy i to tak bliżej końca świątyni niż początku. Była odziana w czarną suknię i niewielki, gustowny kapelusik z czarną woalką. Jednak jej cieniowane, dwukolorowe włosy były dość charakterystyczne. Z pewnym zaskoczeniem dostrzegł, że jakaś młoda i sporej urody dziewczyna spojrzała wprost na niego i niespodziewanie puściła mu oczko i uśmiech. I to takie psotne. A także szturchnęła sąsiadkę i ta też posłała Jednokiemu delikatny uśmiech i skinienie głową. Dopiero wtedy rozpoznał, że to Łasica i Burgund. W tych całkiem eleganckich sukniach wygladały jak dorodne córki jakichś kupców a nie jakieś złodziejki i łotrzyce. Nawet coś zrobiły z włosami bo Łasica nie była niebieska a Burgund burgundowa. Reszta kultystów oficjalnie miała zbyt niską rangę aby nie zajmować innego miejsca niż gdzieś w tyle świątyni albo nawet na zewnątrz. A na zewnątrz od rana wiał silny wiatr jaki zrywał czapki, treny, woalki i kapelusze. Było to dość męczące stać tam tak długo i ci wewnątrz mogli czuć się wyróżnieni w jakiś sposób.

Ale chyba wszyscy zorientowali się, że obok Pirory miejsce zajmuje niezwykła piękność. Soria była ubrana w jakąś ciemną suknię bo ta zamówiona u Grubsona to miała być gotowa dopiero pod koniec przyszłego tygodnia. Siedziała w ciszy i pokorze jakby to nie była dla niej pierwsza taka uroczystość. Wyglądała na pobożną i pogrążoną w żałobie. A, że obie siedziały mocno z przodu to tylko jak się rozglądała z rzadka gdzieś w bok to dało się rozpoznać, że to ona, herold Slaanesha na honorowych ławach świątyni Pana Mórz i Oceanów.

Oczywiście jak na każdej mszy zbierano datki. Jak się można było spodziewać dzisiaj szczególnie wypadało rzucić coś wyjątkowego. I ci sławni, bogaci i znamienici nie szczędzili datków. Widać było, że van Hansenowie wrzucili spory trzosik, i van Zee, i van Dake, i Soria, i von Mannlieb ale oczywiście im było bliżej końca świątyni to towarzystwo nie mogło się równać z taką elitą także pod względem zasobności sakiewki. Więc datki było coraz skromniejsze. Ale nawet obie przebrane łotrzyce wrzuciły coś jako datek. Byłoby dość niestosowne aby nic nie wrzucić w tak wyjątkowy dzień.

W końcu jednak ta dostojna, znamienita i msza dobiegła końca. Kapłani przewodzili procesji wychodząc z symboliczną urną na dziedziniec. Tam okazało się, że ten silny wiatr zdążył znacznie osłabnąć do znośnych warunków. Zaś za trójką najważniejszych dzisiaj kapłanów wylał się przez odrzwia cały tłum wiernych. I wspólnie zbliżyli się do stalowoszarych wód zatoki bo jak każda świątynia morskich odmętów i ta była położona tak blisko jego domeny jak się dało. Tam Matka Somnium, ojciec Gotryk i kapłani Mananna weszli w tą wodę a najgorliwski wierni postępowali parę kroków za nimi. Chociaż większość zatrzymała się na brzegu. Tam zanurzeni po pas w słonej i raczej chłodnej wodzie kapłani uroczyście sfinalizowali tą mszę wysypując prochy księżnej do morza. I nastąpiły ostatnie uroczyste psalmy. Kapłani zawrócili w stronę brzegu i wyszli na suchy ląd ociekając morską wodą ze swoich szat. Tam ostatni raz pobłogosławili wiernych a ci wspólnie z nimi odmówili ostatni psalm przypominający o marności doczesności i wiecznej potędze Ogrodów Morra. I oficjalna część mszy pogrzebowej dobiegła końca.

Dość szybko tłum wiernych rozsypał się, przemieszał i nastąpił tradycyjny harmider gdy można było przywitać się ze znajomymi i wymienić plotkami czy informacjami. Czasem to było pierwsze spotkanie od zeszłej mszy. Dzisiaj oczywiście dominował temat śmierci i pogrzebu wielkiej księżnej. Ale i dalszych losów żałoby i turnieju. Była też okazja pooglądać z bliska tych sławnych i bogatych. Zwłaszcza tych przyjezdnych bo do tych “swoich” to jakoś każdy się chyba przyzwyczaił. Ale i tak nie omieszkano komentować strojów, zachowania i wydawało się, że czujne, złośliwe i zazdrosne oczy są w stanie wyłapać każde uchybienie.

Ciekawość wzbudzała Matka Somnium. Co chyba pierwszy raz zawitała do ich miasta. A ku powszechnemu zdziwieniu okazała się młoda. Chyba raczej wszyscy po kapłanach Morra spodziewali się raczej mężczyzn no i w szacowniejszym wieku. Trochę nie bardzo wiedziano jak potraktować przysłanie z Saltburga kogoś tak młodego i to jeszcze kobiety. Zapewne ci najważniejsi kapłani byli potrzebni na miejscu, podczas prawdziwego pogrzebu wielkiej księżnej no ale mimo wszystko widok tak młodej kapłanki dla wielu był zaskoczeniem.

Jak zwykle komentowano ubiór, zwłaszcza tych ze śmietanki towarzyskiej. Tutaj oczywiście niezawodnie wzięto na języki zarówno pannę van Zee jak i van Hansen. Bo te dwie już nieco tradycyjnie porównywano ze sobą pod każdym możliwym względem. Obie były pannami na wydaniu ze znamienitych rodów i każda z nich miała grono wielbicieli jakie właśnie tą jedną uważali za najpiekniejsza.

Wymieniano też plotki o przybyszach głównie tych co przyjechali na niespodziewanie odwołany turniej rycerski. Uwagę zwracała młoda blondynka w pancerzu. To zdaje się miała być kapłana Ulryka jaka właśnie przyjechała na turniej bo już parę dni temu. Widać było jak na pięknym napierśniku pyszniły się symbole Pana Wilków. Jego kult w tym mieście jednak nie był zbyt wielki bo portowe miasto oddawało głównie cześć Manannowi jako władcy morskich odmętów oraz Taalowi jako patronowi leśnej głuszy jaka otaczała miasto od strony lądu. Opancerzona, młoda kobieta i to z kulty zdominowanego przez mężczyzn wzbudzała zaciekawione spojrzenia podczas mszy. A i po. Nie było chyba dziwne, że panna van Hansen chciała z nią zamienić parę słów gdy trafiła się okazja.

Nie próżnowały też obie ucharakteryzowane nie do poznania łotrzyce. Omamiły jakiegoś młodzieńca gdy Burugnd koncentrowała na sobie jego uwagę. - Oh to takie smutne. Ona zawsze była dla mnie wzorem do naśladowania. Teraz się czuję jakbym straciła rodzoną matkę. - mówiła zza woalki rozżalonym tonem. Młody mężczyzna wyglądał na jakiegoś kupca, może kogoś ze świty któregoś z możnych. Wydawał się być pod wrażeniem tego żalu i pobożności okazywanej przez młodą mieszczkę.

- To prawda. Ale został nam jeszcze nasz miłościwie nam panujący elektor który jest nam wszystkim ojcem. - starał się jakoś pocieszyć tą młodą i atrkacyjną mieszczkę. I jej koleżankę czyli Łasicę co stała obok niej. Złapał ją za dłoń jakby chciał jej dodać otuchy.

- Oh, bardzo ci dziękuję! Masz całkowitą rację! Tak się postaram o tym myślec, przecież to nie koniec świata! - zawołała rozczulona Burgund i sama objęła swojego wrażliwego na jej wątpliwości wybawcę. Potrzymali się tak chwilę w ramionach. Akurat jak Łasica prawie niezauważalnym ruchem urżnęła mu mieszek przy pasie pod pretekstem poklepania go po ramieniu i szybko schowała zdobycz w zakamarki swojej sukni. Zaś partnerka odkleiła się od młodzieńca dziękując mu jeszcze raz za to moralne wsparcie gdy “kuzynka” zobaczyła akurat kogoś i chciała się z tym kimś przywitać więc ruszyła w tamtą stronę więc i ona musiała się już pożegnać z uroczym młodzieńcem.

- No i może nie odwołali turnieju. Ale tak go przełożyli jakby go w ogóle miało nie być. Ani to teraz siedzieć tu tak długo ani wyjeżdżać i potem znów wracać. - zauważył kwaśno jakiś kawaler wyglądający na szlachcica i rycerza. Nawet jak był bez pancerza i miecza a jedynie z gustownym kordzikiem jaki potwierdzał jego status. Rozmawiał z paroma sobie podobnymi. Faktycznie kapłani ogłosili koniec żałoby dopiero pod koniec miesiąca. I turniej miał się odbyć początkach przyszłego miesiąca czyli za równe cztery tygodnie.

- Ciekawe kiedy wyrocznia przetłumaczy te zwoje. Oby jak najprędzej skoro chce wracać do siebie w nowym tygodniu. - Sigismundusa nie opuszczała ani na chwilę myśl o zdobyczach z jaskini Oster. I jak tylko na dziedzińcu znalazł okazję aby chociaż na chwilę porozmawiać z kimś ze zboru to od razu dał znać co zajmuje jego myśli. I nie miał za bardzo ochoty zostawać tu dłużej. Głowił się czy nie odwiedzić Mergi aby o to zapytać ale sam też zauważał, że od wczorajszego wieczornego spotkania na zborze to pewnie dziś rano wiele się nie zmieniło w tej materii co zdawało się poddawać katuszom jego cierpliwość. Więc skłaniał się do opcji aby wrócić do swojej apteki jaką zostawił pod opieką śmierdzącego garbusa.

Wczoraj w pełni potwierdził słowa Otto o spotkaniu podziemnych zwierzoludzi. - Spotkaliście ich na powierzchni? I za miastem? Ciekawe. - mistrz zboru wydawał się być zaskoczony i zaintrygowany tymi wieściami. Co prawda zimą kultyści prawie przez przypadek nawiązali z nimi jakieś kontakty ale chodziło głównie o kryjówkę dla Egona, Silnego i reszty zbiegów poszukiwanych w mieście zamkniętym na czas obławy. Dopiero wiosną jak port znów uruchomiono to spiskowcy opuścili te podziemne, zatęchłe nory i przenieśli się najpierw do jaskini odmieńców z jakiej pochodziła Lilly a niedawno wrócili do miasta. Stąd od wiosny te kontakty z dziwną rasą podziemnych zwierzoludzi właściwie ustały.

- A ci zwierzoludzie to zbierali niewolnice? Czyli interesują się kobietami? A są przyjaźni? Tak jak Gnak i jego banda? Bo może z nimi też by się udało zaprzyjaźnić jakoś bardziej? - Łasicę też zainteresowała ta wzmianka. Chociaż widocznie z całkiem innego powodu i celu. A przygodny z ungorami w leśnej głuszy widocznie miło wspominały skoro żadna z kultystek zdawała się nie mieć nic przeciwko umówionemu spotkaniu w najbliższą pełnię Mannlieba. Zaś mistrz i wyrocznia nie widzieli przeszkód aby Otto spędzał czas w hospicjum. Zwłaszcza jak oficjalnie tam właśnie pracował. Mistrz mu nawet podpowiedział, że może udałoby mu się dostać na taki bal jako ktoś zbierający datki charytatywne na to hospicjum właśnie. Albo jako ktoś z obsługi. Pomysł aby przyjrzeć się tym pacjentom o jakim im opowiadał ostatnio wydał im się ciekawy i wart zbadania.

- Same wielkie tuzy dzisiaj. Dawno takich tłumów nie było. - mruknął dzisiaj Tobias rozglądając się ciekawie po tym hałaśliwym i pstrokatym tłumie. Chociaż bogato odzianym w oficjalną, żałobną czerń poświęconą Morrowi, żałobie i pogrzebom. Każdy jednak ubrał się odświętnie i starał się ubrać w coś czarnego lub chociaż ciemnego i stonowanego. Oraz mieć czarną wstążkę w widocznym miejscu. Guwernant i nauczyciel szlachty też dostosował się do tradycyjnych wymogów na takie uroczystości.

- Widzieliście ile dzisiaj skarbów spłynęło na tacę? I to wszystko tam jest! Rany! - Łasica aż gotowała się na myśl o bogactwie jakie dzisiaj udało się zebrać podczas datków. Jej natura dziewczyny z ulicy, włamywaczki i złodziejki dawała o sobie znać. I trudno jej było przejść koło tego faktu obojętnie.

- O Fabi jest. Chociaż z tą Gertrudą. Pójdziemy się nad nią poznęcać naszymi przygodami? Pęknie z zazdrochy. Oho. Chyba idzie do Pirory i Sorii. - Burgund w pełni zgodziła się z koleżanką ale wypatrzyła coś nowego. Czyli czarnowłosą Bretonkę odzianą w żałobną, czarną suknię i jej starą, służkę która zwykle jej towarzyszyła w wyjściach z domu robiąc jednocześnie za przyzwoitkę Frau von Mannlieb. A obie łotrzyce widocznie od powrotu z leśnej głuszy aż paliły się aby nie pochwalić się przed koleżanką swoimi wyuzdanymi przygodami. Zaś Bretonka chyba faktycznie zobaczyła swoją dobrą kamratkę Pirorę i zmierzała w jej kierunku. Albo Sorii bo obie stały razem rozmawiając z jakimiś dwoma mężczyznami.

- No to zaistniałaś w naszym wietrznym mieście madam. Teraz trzeba kuć żelazo póki gorące. Zaraz się pewnie nie odpędzimy od towarzystwa. - mruknęła cicho Pirora do Sorii. Bo taka okazja jak dzisiaj która ściągnęła tu pewnie większość miasta, zwłaszcza tą znamenitszą część, była idealna na debiut nowej piękności z dalekich, południowych krain. Pomimo drobnego kapelusika z czarną woalką Soria prezentowała się dumnie i dostojnie. Oraz było w niej coś elektryzującego co zdawało się, że trudno ją było przeoczyć i sama wpadała w oko nawet w takiej ludzkiej formie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172