Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2022, 20:33   #71
Pliman
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Indianin podniósł się z podłogi na którą upadł po szarży potwora. Dla pewności przestrzelił mu łeb z karabinu i zajrzał do korytarza, w którym bydlę siedziało. Starał się ocenić czy nie ma tam jeszcze innych niespodzianek no i dojrzeć beczkę z paliwem.

- Byłoby co powiesić nad kominkiem - powiedział Thomas, gdy emocje opadły. - Świetna robota - skinął głową w stronę Ezekiela.
Uzupełnił naboje w magazynku, po czym ponownie zapalił latarkę i skierował jej promień w głąb korytarza, z którego wylazł lew-zombie. Stojący trochę po lewej Mach zerkał identycznie wpatrzony w ciemności nieoświetlonego wszak korytarza piwnicy. Lwiostwór był metr obok niego. Metr! Jeśliby miał chwilę myśleć, pewnie mimo swojej całkiem silnej woli próbowałby uciec. Szczęśliwie nie miał. Instynktownie wywalał pocisk za pociskiem, które niewiele przynosiły rezultatu, aż wreszcie Ezekiel załatwił problem. Palce mężczyzny wstrząsały jeszcze emocje. Usiłował się uśmiechnąć. Ciężko było, ciężko. Ale pewną rzecz udało mu się powiedzieć miejscowemu.
- Dziękuję panu! Szalg! Dziękuję - zwrócił się konował do niego. - Uratował pan nas. Shitowsko świetne strzały. Ufffff, uffffff, ufffff… Zarobił pan bez wątpienia na udział w owej beczce paliwa.
Ileśnaście wciągnieć powietrza, głębokich niczym półlitrówka whisky wreszcie sprawiły, że Mach uspokoił się nieco.
- To co, ruszamy? Pan Ezekiel wszak wie, gdzie jest ta beczka. Tylko ostrożnie, bowiem jakieś mniejsze istoty jeszcze mogą tam gdzieś się kryć wewnątrz ciemności.
- Taki hałas powinien zwabić każdego stwora - powiedział Thomas, omiatając korytarz światłem latarki. Zamienił karabin na pistolet i przeszedł przez zrujnowaną barykadę.
Nakpena szedł krok za nim. W przeciwieństwie do mechanika nie chował karabinu, coś mu podpowiadało, że może się jeszcze przydać. Chociaż miał nadzieję, że to tylko niczym niepoparte wrażenie. Jeszcze po nich ruszył konował trzymający maczetę.
- Panie Ezekielu, jak iść? - spytał miejscowego.
- Co? - Dziadek wpatrujący się w zabitego lwa, był nieco rozkojarzony - A tak… no… prosto, i dwa razy w lewo. Jakoś to tak chyba było…
Przyświecając sobie latarką, ze szczególnym uwzględnieniem podłogi, Thomas ruszył we wskazanym kierunku. Za nim ostrożnie konował utrzymując maczetę. Wokoło rozglądał się, jeśli tylko umożliwiał spojrzenie strumień latarki mechanika. Ciągle jeszcze przeżywał sytuację. Lwiostwór tuż obok, szalone strzały, nieskoordynowane ruchy oraz strach, właściwie tłumiony jedynie samym momentem sytuacji. Stanowczo nie przypuszczały, że lew posiada siłę nosorożca, ale uzombienie tak wpłynęło na niego. Nicwięc właściwie niezwykłego, że miejscowi mieszkańcy airportu nie chcieli ryzykować. Obecnie nie mieli innej możliwości. Ciekawą sprawą było to, że przynajmniej Macha wszystko to nauczyło pokory. Wszystko. Trójeczka ich, świetnie wyposażonych, silnych, posiadających właściwą eksperiencję, tymczasem oni nie zrobili nic. Kompletnie nic. Lwiostwora utłukł Ezekiel wzięty na przyczepkę, żeby jego kumple, szczególnie Roy, nie wywinęli jakiegoś numeru. Życie, uczy pokory, ale też pokazuje, jak ważną rzeczą jest mieć trochę farta oraz towarzyszy, na których można polegać. Wszyscy obecni tutaj takimi niewątpliwie byli, co do jednego. Spośród nich żaden nie usiłował zwiewać. Wszyscy robili co tylko mogli. Postawa taka przynosiła nutkę optymizmu. Rozmyślając właśnie tak Mach kroczył za mechanikiem zgodnie ze wskazaniami Ezekiela.

Po dwóch minutach, bez żadnych już niespodzianek, faktycznie znaleziono beczkę… jej banalne "opukanie" jednak, doprowadziło nieco do nie-aż-tak zadowolonych min. Wewnątrz beczki było chyba trochę więcej niż połowa… no cóż, ale lepiej tak, jak wcale? Będzie z 60 litrów… chyba.

- Cóż, mogło być lepiej - niezbyt zachwyconym tonem powiedział Thomas. - Trzeba by przelać do kanistrów czy innych pojemników. No i dostać się bezpiecznie do naszych aut.
- Wytoczmy jakoś tutaj do schodków, później ewentualnie przelejemy gdzieś. Ewentualnie 60 litrów to jakieś 60 kilo plus pewnie beczka razem pewnie trochę więcej. Para osób spokojnie poniesie - ocenił konował oraz zaczął przymierzać beczkę. Przenieść lub wytoczyć.
- Szkoda czasu - skwitował Nakpena łapiąc się za beczkę z jednej strony. Miał nadzieję, że Mach weźmie ją razem z nim. Thomas ewentualnie będzie ją asekurował na środku, a Ezekiel rozglądał się za żywymi trupami. Przeto konował rzeczywiście uczynił tak jak oczekiwał Nakpena.

Wspólnymi siłami jakoś zataszczono beczkę piętro wyżej, na parter… no ale co teraz dalej? Towarzystwo spojrzało na drzwi, którymi tu weszli, a w które teraz dudniło z zewnątrz kilka Zombie. Zdechlaki cały czas tam tkwiły, i uderzały w przeszkodę, za którą im zniknęło świeże mięsko, i pewnie tak będą dalej robiły, choćby i cały dzień, nim im się w końcu znudzi.
Nakpena podszedł do drzwi, z tego co słyszał zombi nie było zbyt wiele.
- Ja otwieram, a wy ich rozwalacie, na trzy.
- I od razu zwali się nam całe stado kolejnych zombie - powiedział Thomas. - A potem następne, podczas gdy będziemy taszczyć tę beczkę. Może lepiej zrobić jakaś małą ale głośną dywersję, która odciągnie te zombiaki? I tamte, sprzed budynków z naszymi samochodami? Potem szybko tu podjechać, załadować beczkę i w drogę.
- Rzućcie okiem przez jakieś okno, ilu "gości" stoi stuka do naszych wrót - zaproponował - a ja się rozejrzę po budynku. Może znajdę jakieś kanistry, a z nimi, w razie konieczności, będzie łatwiej uciekać.
Nie czekając na odpowiedź ruszył na poszukiwania. Uznał, że parę minut straty w niczym im nie zaszkodzi.
Może i racja. Nakpena od śmierci Liao nie był sobą. Raz dopadała go chandra, zaraz potem miał ochotę wszystko rozwalić nie myśląc o konsekwencjach. Nosiło go. Racjonalne zachowanie mechanika pomogło Indianiowi chwilowo opanować targające nim emocje. Podszedł do okna i uważając czy jakiś stwór nie stoi zaraz po drugiej stronie, wyjrzał i zaczął liczyć zombi szturmujące budynek. Cóż, Thomas ruszył szukać kanistrów, Nakpena zaczął analizować zombiaków, zaś Mach pozostał przy beczce.

Indianin wyglądający przez okno, widział 6 Zombie, tłoczących się przy drzwiach, i nieco po nich klepiących.

W tym czasie zaś Thomas… znalazł w końcu jakiś metalowy kanister! No ale tylko jeden, i ledwie na chyba 30 litrów…

- Połowiczny sukces - powiedział mechanik, gdy dotarł z kanistrem do kompanów. - Przelejemy od razu część zawartości?
- Przelejmy, ewentualnie po prostu weźmy kanister, tam weźmie go Ezekiel. Natomiast my podjedziemy tutaj, rozwalimy autem owych zombie, wrzucimy na pakę beczkę i ruszamy zanim się narobi jakiś większy bigos. Kwestia, jak uniknąć tamtych zombie obok głównego pawilonu - ocenił Mach. Czekając na jakąkolwiek reakcję kogokolwiek Mach po prostu zaczął realizować plan:
1. Przelał benzyny tyle, ile starczyło do kanistra.
2. Zamknął kanister. Ponieważ 30 kilo to sporo, przyczepiajac linę, sznurki czy cokolwiek znalezionego zrobił ucha na podobieństwo szelek plecaka tak, że ów kanister można było swobodnie wziąć na plecy.
3. Podobnie przywiązał linę do beczki tak, że owinięta została po jednej stronie oraz przeciwnej stronie, co zdecydowanie ułatwiało chwyt oraz przeniesienie. 30 kilo plus waga beczki na parę nie było zbyt wielkim wyzwaniem.
4. Rzekł:
- Wychodzimy przez jakiekolwiek okno od tyłu, gdzie nie ma zombie.
5. Jeśli nie byłoby reakcji, planował wziąć kanister oraz po prostu samemu zrealizować część planu wracając takim samym szlakiem.

Po kilku więc różnych takich, czasem i dosyć dziwacznych akrobacjach, grupka opuściła budynek, po czym zaczęli powrotny truchcik do głównego budynku, gdzie czekała reszta…

Byli w połowie drogi, gdy owe 6 Zombie, warujące pod drzwiami, ich zauważyły, po czym zaczęły człapać w ich kierunku.

Oni w międzyczasie, mocno zziajani, dotarli, gdzie trzeba. No ale, co dalej? W końcu wcześniej schodzili po linie z okna pierwszego piętra, a teraz jak na górę, tą samą drogą? No ale mieli kanister, mieli beczkę… no i Zombie na karku - co prawda, jeszcze oddalone o jakieś 200m, no ale nadchodziły. Owszem stwory poruszały się, ale jak zostało zauważone wcześniej, raczej człapły. Więc sprawa prosta. Do opuszczonej liny trzeba było przywiązać i beczkę i kanister, co było niezwykle łatwe, skoro wcześniej Mach okutał je linami tak, żeby je sprawnie można było nosić.
- Thomas - rzucił konował - właź proszę na górę. Potem Ezekiel. My jakby co z Nakpeną, po prostu ruszymy na bok uważając, żeby inne stwory nas nie spostrzegły. Zrobimy właściwe kółeczko oraz wracamy. Ściągnąwszy linę po prostu opuśćcie ją, albo parę takich. Wciagniecie nas jakby co.
Okien na parterze nie było, więc Thomas nie zastanawiał się i nie zwlekał zbyt długo - podszedł do liny i zaczął się wspinać. Mach przytrzymywał mu na dole linę licząc jeszcze, że jeśliby stwory poruszały się wolno, może wszyscy zdążą. Jeśli nie, plany wyraził momencik temu.
- Nakpena, pomóż Ezekielowi - poprosił konował. - Panie Ezekiel, proszę stanąć na beczkę oraz wejść mi na barki. Szybko pan wtedy wejdzie na piętro. Szybko! - starał się utrzymać jakiekolwiek tempo.
Nakpena niby robił co trzeba, ale cały czas odpływał w myślach. Zbyt wiele się dzisiaj wydarzyło… Indianin nie był już człowiekiem młodym. Cała ta sytuacja zaczynała go przytłaczać. Potrzebował medytacji i odpoczynku.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline