Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2022, 20:33   #71
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Indianin podniósł się z podłogi na którą upadł po szarży potwora. Dla pewności przestrzelił mu łeb z karabinu i zajrzał do korytarza, w którym bydlę siedziało. Starał się ocenić czy nie ma tam jeszcze innych niespodzianek no i dojrzeć beczkę z paliwem.

- Byłoby co powiesić nad kominkiem - powiedział Thomas, gdy emocje opadły. - Świetna robota - skinął głową w stronę Ezekiela.
Uzupełnił naboje w magazynku, po czym ponownie zapalił latarkę i skierował jej promień w głąb korytarza, z którego wylazł lew-zombie. Stojący trochę po lewej Mach zerkał identycznie wpatrzony w ciemności nieoświetlonego wszak korytarza piwnicy. Lwiostwór był metr obok niego. Metr! Jeśliby miał chwilę myśleć, pewnie mimo swojej całkiem silnej woli próbowałby uciec. Szczęśliwie nie miał. Instynktownie wywalał pocisk za pociskiem, które niewiele przynosiły rezultatu, aż wreszcie Ezekiel załatwił problem. Palce mężczyzny wstrząsały jeszcze emocje. Usiłował się uśmiechnąć. Ciężko było, ciężko. Ale pewną rzecz udało mu się powiedzieć miejscowemu.
- Dziękuję panu! Szalg! Dziękuję - zwrócił się konował do niego. - Uratował pan nas. Shitowsko świetne strzały. Ufffff, uffffff, ufffff… Zarobił pan bez wątpienia na udział w owej beczce paliwa.
Ileśnaście wciągnieć powietrza, głębokich niczym półlitrówka whisky wreszcie sprawiły, że Mach uspokoił się nieco.
- To co, ruszamy? Pan Ezekiel wszak wie, gdzie jest ta beczka. Tylko ostrożnie, bowiem jakieś mniejsze istoty jeszcze mogą tam gdzieś się kryć wewnątrz ciemności.
- Taki hałas powinien zwabić każdego stwora - powiedział Thomas, omiatając korytarz światłem latarki. Zamienił karabin na pistolet i przeszedł przez zrujnowaną barykadę.
Nakpena szedł krok za nim. W przeciwieństwie do mechanika nie chował karabinu, coś mu podpowiadało, że może się jeszcze przydać. Chociaż miał nadzieję, że to tylko niczym niepoparte wrażenie. Jeszcze po nich ruszył konował trzymający maczetę.
- Panie Ezekielu, jak iść? - spytał miejscowego.
- Co? - Dziadek wpatrujący się w zabitego lwa, był nieco rozkojarzony - A tak… no… prosto, i dwa razy w lewo. Jakoś to tak chyba było…
Przyświecając sobie latarką, ze szczególnym uwzględnieniem podłogi, Thomas ruszył we wskazanym kierunku. Za nim ostrożnie konował utrzymując maczetę. Wokoło rozglądał się, jeśli tylko umożliwiał spojrzenie strumień latarki mechanika. Ciągle jeszcze przeżywał sytuację. Lwiostwór tuż obok, szalone strzały, nieskoordynowane ruchy oraz strach, właściwie tłumiony jedynie samym momentem sytuacji. Stanowczo nie przypuszczały, że lew posiada siłę nosorożca, ale uzombienie tak wpłynęło na niego. Nicwięc właściwie niezwykłego, że miejscowi mieszkańcy airportu nie chcieli ryzykować. Obecnie nie mieli innej możliwości. Ciekawą sprawą było to, że przynajmniej Macha wszystko to nauczyło pokory. Wszystko. Trójeczka ich, świetnie wyposażonych, silnych, posiadających właściwą eksperiencję, tymczasem oni nie zrobili nic. Kompletnie nic. Lwiostwora utłukł Ezekiel wzięty na przyczepkę, żeby jego kumple, szczególnie Roy, nie wywinęli jakiegoś numeru. Życie, uczy pokory, ale też pokazuje, jak ważną rzeczą jest mieć trochę farta oraz towarzyszy, na których można polegać. Wszyscy obecni tutaj takimi niewątpliwie byli, co do jednego. Spośród nich żaden nie usiłował zwiewać. Wszyscy robili co tylko mogli. Postawa taka przynosiła nutkę optymizmu. Rozmyślając właśnie tak Mach kroczył za mechanikiem zgodnie ze wskazaniami Ezekiela.

Po dwóch minutach, bez żadnych już niespodzianek, faktycznie znaleziono beczkę… jej banalne "opukanie" jednak, doprowadziło nieco do nie-aż-tak zadowolonych min. Wewnątrz beczki było chyba trochę więcej niż połowa… no cóż, ale lepiej tak, jak wcale? Będzie z 60 litrów… chyba.

- Cóż, mogło być lepiej - niezbyt zachwyconym tonem powiedział Thomas. - Trzeba by przelać do kanistrów czy innych pojemników. No i dostać się bezpiecznie do naszych aut.
- Wytoczmy jakoś tutaj do schodków, później ewentualnie przelejemy gdzieś. Ewentualnie 60 litrów to jakieś 60 kilo plus pewnie beczka razem pewnie trochę więcej. Para osób spokojnie poniesie - ocenił konował oraz zaczął przymierzać beczkę. Przenieść lub wytoczyć.
- Szkoda czasu - skwitował Nakpena łapiąc się za beczkę z jednej strony. Miał nadzieję, że Mach weźmie ją razem z nim. Thomas ewentualnie będzie ją asekurował na środku, a Ezekiel rozglądał się za żywymi trupami. Przeto konował rzeczywiście uczynił tak jak oczekiwał Nakpena.

Wspólnymi siłami jakoś zataszczono beczkę piętro wyżej, na parter… no ale co teraz dalej? Towarzystwo spojrzało na drzwi, którymi tu weszli, a w które teraz dudniło z zewnątrz kilka Zombie. Zdechlaki cały czas tam tkwiły, i uderzały w przeszkodę, za którą im zniknęło świeże mięsko, i pewnie tak będą dalej robiły, choćby i cały dzień, nim im się w końcu znudzi.
Nakpena podszedł do drzwi, z tego co słyszał zombi nie było zbyt wiele.
- Ja otwieram, a wy ich rozwalacie, na trzy.
- I od razu zwali się nam całe stado kolejnych zombie - powiedział Thomas. - A potem następne, podczas gdy będziemy taszczyć tę beczkę. Może lepiej zrobić jakaś małą ale głośną dywersję, która odciągnie te zombiaki? I tamte, sprzed budynków z naszymi samochodami? Potem szybko tu podjechać, załadować beczkę i w drogę.
- Rzućcie okiem przez jakieś okno, ilu "gości" stoi stuka do naszych wrót - zaproponował - a ja się rozejrzę po budynku. Może znajdę jakieś kanistry, a z nimi, w razie konieczności, będzie łatwiej uciekać.
Nie czekając na odpowiedź ruszył na poszukiwania. Uznał, że parę minut straty w niczym im nie zaszkodzi.
Może i racja. Nakpena od śmierci Liao nie był sobą. Raz dopadała go chandra, zaraz potem miał ochotę wszystko rozwalić nie myśląc o konsekwencjach. Nosiło go. Racjonalne zachowanie mechanika pomogło Indianiowi chwilowo opanować targające nim emocje. Podszedł do okna i uważając czy jakiś stwór nie stoi zaraz po drugiej stronie, wyjrzał i zaczął liczyć zombi szturmujące budynek. Cóż, Thomas ruszył szukać kanistrów, Nakpena zaczął analizować zombiaków, zaś Mach pozostał przy beczce.

Indianin wyglądający przez okno, widział 6 Zombie, tłoczących się przy drzwiach, i nieco po nich klepiących.

W tym czasie zaś Thomas… znalazł w końcu jakiś metalowy kanister! No ale tylko jeden, i ledwie na chyba 30 litrów…

- Połowiczny sukces - powiedział mechanik, gdy dotarł z kanistrem do kompanów. - Przelejemy od razu część zawartości?
- Przelejmy, ewentualnie po prostu weźmy kanister, tam weźmie go Ezekiel. Natomiast my podjedziemy tutaj, rozwalimy autem owych zombie, wrzucimy na pakę beczkę i ruszamy zanim się narobi jakiś większy bigos. Kwestia, jak uniknąć tamtych zombie obok głównego pawilonu - ocenił Mach. Czekając na jakąkolwiek reakcję kogokolwiek Mach po prostu zaczął realizować plan:
1. Przelał benzyny tyle, ile starczyło do kanistra.
2. Zamknął kanister. Ponieważ 30 kilo to sporo, przyczepiajac linę, sznurki czy cokolwiek znalezionego zrobił ucha na podobieństwo szelek plecaka tak, że ów kanister można było swobodnie wziąć na plecy.
3. Podobnie przywiązał linę do beczki tak, że owinięta została po jednej stronie oraz przeciwnej stronie, co zdecydowanie ułatwiało chwyt oraz przeniesienie. 30 kilo plus waga beczki na parę nie było zbyt wielkim wyzwaniem.
4. Rzekł:
- Wychodzimy przez jakiekolwiek okno od tyłu, gdzie nie ma zombie.
5. Jeśli nie byłoby reakcji, planował wziąć kanister oraz po prostu samemu zrealizować część planu wracając takim samym szlakiem.

Po kilku więc różnych takich, czasem i dosyć dziwacznych akrobacjach, grupka opuściła budynek, po czym zaczęli powrotny truchcik do głównego budynku, gdzie czekała reszta…

Byli w połowie drogi, gdy owe 6 Zombie, warujące pod drzwiami, ich zauważyły, po czym zaczęły człapać w ich kierunku.

Oni w międzyczasie, mocno zziajani, dotarli, gdzie trzeba. No ale, co dalej? W końcu wcześniej schodzili po linie z okna pierwszego piętra, a teraz jak na górę, tą samą drogą? No ale mieli kanister, mieli beczkę… no i Zombie na karku - co prawda, jeszcze oddalone o jakieś 200m, no ale nadchodziły. Owszem stwory poruszały się, ale jak zostało zauważone wcześniej, raczej człapły. Więc sprawa prosta. Do opuszczonej liny trzeba było przywiązać i beczkę i kanister, co było niezwykle łatwe, skoro wcześniej Mach okutał je linami tak, żeby je sprawnie można było nosić.
- Thomas - rzucił konował - właź proszę na górę. Potem Ezekiel. My jakby co z Nakpeną, po prostu ruszymy na bok uważając, żeby inne stwory nas nie spostrzegły. Zrobimy właściwe kółeczko oraz wracamy. Ściągnąwszy linę po prostu opuśćcie ją, albo parę takich. Wciagniecie nas jakby co.
Okien na parterze nie było, więc Thomas nie zastanawiał się i nie zwlekał zbyt długo - podszedł do liny i zaczął się wspinać. Mach przytrzymywał mu na dole linę licząc jeszcze, że jeśliby stwory poruszały się wolno, może wszyscy zdążą. Jeśli nie, plany wyraził momencik temu.
- Nakpena, pomóż Ezekielowi - poprosił konował. - Panie Ezekiel, proszę stanąć na beczkę oraz wejść mi na barki. Szybko pan wtedy wejdzie na piętro. Szybko! - starał się utrzymać jakiekolwiek tempo.
Nakpena niby robił co trzeba, ale cały czas odpływał w myślach. Zbyt wiele się dzisiaj wydarzyło… Indianin nie był już człowiekiem młodym. Cała ta sytuacja zaczynała go przytłaczać. Potrzebował medytacji i odpoczynku.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 08-11-2022, 20:10   #72
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pierwszy wspiął się Thomas… poradził sobie bez problemu. Ezekiel również. Zombie powoli nadchodziły. Zaczęto wciągać kanister… i lina się poluzowała, i odwiązała?? Kanister dupnął na ziemię z hukiem, otworzył się, i zaczęło się wylewać paliwo. Klnąc na czym świat stoi, Mach i Nakpena szybko zajęli się trefnym przedmiotem… który w końcu wciągnięto do góry. Potem przyszła kolej na beczkę. A Zombie się zbliżały.

Nakpena wspiął się do góry, zniknął po chwili w oknie. Mach został na dole sam… a zdechlaki były już bardzo blisko. I medyk chyba zaczął troszkę panikować… i nie umiał się wspiąć!
Spocone dłonie, Zombie tuż, tuż. Zleciał dwa metry w dół, choć wylądował na nogach.
- Trzymaj się, to cię wciągniemy! - Krzyknął ktoś z góry. 3 metry od Zombie. Albo uciekać, albo… Mach się porządnie złapał liny, nie puścił jej już. Wciągnięto go na piętro, ufff.

Było więc po wszystkim. Paliwo było, lew zabity, oni wszyscy cali, i poza zasięgiem Zombie…

- No to zatankujmy i ruszajmy w drogę - powiedział Thomas. - Chyba że chcecie czekać do rana? - Spojrzał na pozostałych.
- Ja wolałbym poczekać do rana. Odpocząć, nabrać sił… Pożegnać Liao… Nie zapominajcie, że sam też byłem dziś bliski śmierci - odparł Nakpena.
- Ano faktycznie, ale zapominacie, że przy wrotach hali jest kuuuuuupa takich - konował otrząsnął się, ale ręce mu jeszcze trząsły się niczym galaretka istna. - Ufffff - westchnął głęboko. - Pozostańmy, ostatecznie tak czy siak musielibyśmy nocować. Tutaj przynajmniej wyłącznie zombie. Stanowczo powinniśmy pomyśleć, jak ściągnąć tamte. Hm, chyba, żeby, wiem, że to głupie, ale żeby wziąć motocykl, opuścić tyłem na linach oraz wyciągnąć je - zaproponował starając się myśleć na jakikolwiek temat oprócz panicznej właściwie ucieczki.
Thomas przez moment przyglądał się Machowi, a po chwili skinął głową.
- To by się mogło udać - powiedział. - Tylko trzeba by bez szaleństw i zbytniej brawury. Ryk silnika i kilka strzałów powinno zwrócić uwagę większości zombie. A reszta nie będzie groźna dla tych, co pojadą w samochodach.
- Ale żeby tak zrobić, trzeba mieć wszystko przygotowane. Samochody bezpośrednio przed bramami, kierowcy za kierownicami, pasażerowie również, zaś na motocyklu musi być ktoś, kto potrafi na nim zaszaleć - sparafrazował żatrobliwie słowa Thomasa konował - po prostu musi być świetnym kierowcą, niestety nie ja. Zrobiłbym to, ale wiesz, jak kiepskim jestem szoferem auta, nie mówiąc o chopperach Harley.
- Czyli wypada na mnie? - odpowiedział Indianin - po śmierci Liao jestem jedynym motocyklistą w naszej grupie. Jakoś jeżdżę, ale do mistrza mi daleko…
- A co z motorem Liao? - Spytała podchodząca do nich Evelyn, w towarzystwie Dove, i ich małej "przesyłki", znaczy się… Amy.
- Jeśli ktoś chce go zabrać… Liao zapewne nie miałby nic przeciwko. Używając jego sprzętu uhonorujemy jego ducha - odparł Nakpena.
- Wejdzie na pakę - ocenił konował.
- Wejdzie, ale czy powinniśmy go zabierać? - powiedział Thomas.
- Co nam szkodzi - konował machnął ręką.
- Nie jest nam potrzebny, a poza tym chodzi mi o wagę - wyjaśnił mechanik. - Im większy ciężar, tym więcej paliwa spalamy.
- Myśląc w ten sposób możemy wyrzucić wszystko co nie jest absolutnie niezbędne. Skąd wiesz co nas czeka po drodze? Drugi motocykl zawsze może się przydać. Tak łatwo odrzucasz pamięć o towarzyszu? W takim razie może zostaw też mnie? Jestem stary, a mój motor również zużywa paliwo - Nakpenę wręcz oburzył cynizm mechanika.
- A co wspólnego z jego motocyklem ma pamięć o nim? - Thomas spojrzał na Indianina. - Motocykl to nie Liao. Jeśli ktoś z nas chce się przesiąść, teraz czy później, to słowa nie powiem. A jeśli nie, to co chcesz z tym motocyklem później zrobić? Bo chyba nie sprzedać czy zamienić na jakieś potrzebne nam dobra.
- Nakpena, nie przesadzaj, bo wiesz, że Thomasowi nie o to chodzi, żeby zapominać o naszym Liao. Ale z innej strony, Thomas, nasz pickup waży ze 2 i pół tony, plus pasażerowie oraz bagaż może więc razem ze trzy z hakiem. Ile zwiększy wagę motocykl, ile procent, bo to pewnie ze 150 kilo maks. Ile więcej paliwa pójdzie przy takiej różnicy? Bo chyba na setne litra. Mnie bardziej martwiło, że na pace są beczka, Laverne oraz Pepsi oraz czy przy jakimś przeskoku podczas ucieczki, szybkości, wykrocie po prostu dodatkowy sprzęt na pace nie narobiłby bigosu. Jednak z drugiej strony motocykl to także kwestia dodatkowej osłony dla Laverny’ego oraz Pepsi, a jeszcze jeździ. Słuchajcie, spytajmy się właśnie Laverny’ego oraz sióstr, czy jeżdżą na motocyklu - zaproponował konował. - Wtedy można wziąć, bo może się przydać. Jeśli nie, spytajmy miejscowych, może im się przyda? Co wy na to - próbował pogodzić kompanów proponując, jak się wydaje, sensowne wyjście z trudnej sytuacji. Rozumiał Nakpenę, bowiem Liao był jego… hm, kimś bliskim, więcej niźli po prostu kolegą czy znajomkiem. Ale racjonalnie… właśnie… ech…
- Co ma wspólnego motocykl z pamięcią o Liao? Duch wojownika przebywa również w jego wierzchowcu. Liao nie dosiadał konia ale właśnie motocykla. Ten pojazd to jedyna część Liao jaka nam pozostała. Zostawienie go to jak wyrzucenie pamiątki po przyjacielu. Możesz w to nie wierzyć, ale uwierz, że dla Liao było to ważne. Porzucając motor możemy skazać ducha mojego przyjaciela na wieczną tułaczkę.
- A ja byłem pewien, że dla wojownika najważniejsza jest broń - odparł Thomas. - Ale nie będę się spierać. Chcesz, to wpakuj motocykl na pakę.
- Broń oczywiście, ale wierzchowiec również - odparł spokojniejszy już Nakpena. Ewidentnie go nosiło. Śmierć Liao była dla starego Indianina ogromnym ciosem, a przecież niewiele wcześniej sam stał u progu Krainy Wiecznych Łowów.
Napena skinął w kierunku Macha, dając mu znak, że potrzebuje pomocy i poszedł, by zabrać się za ładowanie motocykla Shurena na pikapa. Więc konował ruszył po prostu za nim.
- Jeszcze weźmiemy kanister oraz zaniesiemy beczkę - skoro ruszali ku swojemu autu nie było co się spierać. Tak czy siak musieli pójść do samochodu, uzupełnić paliwo oraz uzupełnić w motorze Nakpeny. Jeśli cokolwiek zostało wziąć w kanistrze. Ale raczej konował wątpił. Zaś Roy, Ezekiel nalałby paliwo do swojego. Później szło opuścić motor Nakpeny na linach, zaś mężczyzna miał wywabić stwory, potem… Cóż, ruszać potrzeba. Wcześniej zastanawiali się, czy czekać na jutrzejszy ranek, ale chyba nie, jeśli było wcześnie stosunkowo.
- Ja mogę pojechać na tym motorze, ale i możecie go wpakować na pakę, mi tam obojętne… - Powiedziała nagle Dove.
- Wpakować, mniej paliwa się zużyje, zaś jak potrzeba nastanie jakiegoś rekonesansu, to się właśnie ponownie wypuści jeszcze - proponował konował patrząc na siostrę O’Haley. Ta zaś wzruszyła ramionami, i pyknęła żutą gumą…
- Hm, wiecie co - rzekł konował. - Skoro zombie są przy tym budynku, wszak wywabić ich może pojazd Ezekiela? Jeśli oczywiście zechce - Mach jednocześnie rozglądał się za czymkolwiek, co umożliwiłoby mu wtoczenie motocykla na pakę, czyli jakaś deska minimum 2 metry, drzwi, rampa, cokolwiek, co można ułożyć tworząc równię pochyłą. Wtedy konieczne jest wprowadzenie na pakę oraz bardzo mocne przymocowanie linami. Bardzo silne!!! Tak, żeby na pewno nic się nie stało, nawet jeśli jakaś lina puści np. przy ostrzale auta.
- Damy radę - powiedział Nakpena widząc, że Mach ma problem jak umieścić motor na krypie pikapa. Jednocześnie wziął motocykl za kierownicę, uniósł przednie koło i postawił je na pace. - Po prostu pomóż mi z tylnym kołem i zaraz go wpakujemy.
- Oczywiście, ale to ciężki motocykl, zaś główny ciężar jest na tyle. Podnieść na pakę auta to podnieść co najmniej metr do góry - oczywiście Mach chciał pomóc Nakpenie, ale wkładanie takie, jak to było niczym podnoszenie ciężarów i to wręcz dosłownie. Chyba, że jego towarzysz był taki silny? Tak czy siak planował pomóc względem swoich sił ile tylko się da.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-11-2022, 20:47   #73
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
&wszyscy gracze oraz GM

Jakoś poradzono sobie z wpakowaniem motoru Liao na pakę pickupa, ale łatwo nie było.

Plan ze spuszczaniem Harley'a Nakpeny na linach przez okno, odpuszczono. Mogło się wydarzyć tyle niemiłych rzeczy z maszyną indianina… lepiej nie ryzykować.

Sam Nakpena z kolei, odprawił ceremonię symbolicznego pochówku Liao.

Po dwóch godzinach, ruszono.

Najpierw narobiono rabanu przy jednej bramie, by ściągnąć na nią masę Zombie szlajających się przy budynku… Wtedy też, z drugiej bramy, wyskoczył jeep grupki z lotniska, którzy ruszyli dosyć szybko, choć po kilkunastu metrach się zatrzymali, i zaczęli się wydzierać, by ściągnąć na siebie uwagę truposzy. Podziałało. Horda ruszyła za nimi, a jeep powoli przed siebie.

W końcu, gdy już w sumie nawet jeep objechał budynek, z pierwszej bramy wyjechał w końcu pickup, i jeden harley.

W ten sposób, opuszczono cholerne lotnisko, i ponownie wjechano na autostradę 55, w kierunku… St.Louis. Ale najpierw po drodze było jeszcze jakieś tam "Lichfield".

~

Żyjąca tam mała społeczność, przestrzegała przed dalszą jazdą prosto na St.Louis.

"Lotniskowi" zabrali połowę paliwa z beczki dla siebie, po czym ulotnili się w swoją drogę… gdzie to oni tam jechać chcieli…

Co dalej?

Thomas odprowadził wzrokiem odjeżdżającego jeepa, a potem spojrzał na 'swoje' towarzystwo.
- Co powiecie na to, by zostać tu do rana? - spytał. - Dowiemy się czegoś więcej o drodze przed nami. Skoro mamy ominąć St.Louis, to warto poznać inne możliwości.

Nakpena czuł się lepiej. O zadrapaniu przez zombie już zapomniał. Powierzenie duszy Liao duchom przodków przyniosło spokój i nawet pewne ukojenie. Indianin wiedział, że zrobił wszystko co mógł aby jego przyjaciel nie błąkał się wiecznie po świecie jako udręczony upiór. Odszedł w spokoju i za jakiś czas powita Nakpenę, gdy on też wkroczy do Krainy Wiecznych Łowów. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie… Nadal było coś do zrobienia na tym świecie. Ich misja przecież ledwo się rozpoczęła.
- Oczywiście Thomas. Potrzebujemy odpoczynku. To miejsce wydaje się przyjazne. Prześpijmy się tu.
- Zostańmy, zaś jeśli właściwie pamiętam, mieliśmy objechać St. Louis opłotkami? Czyli możemy albo nieco skręcić na wschód jadąc przez Hisboro, Grenville, Carlye, potem na południe oraz zachód aż do Chester. Skoro zaś mieszkańcy ostrzegają, może jeszcze gorzej być w owym zwariowanym mieście, niżeli przypuszczaliśmy - stwierdził konował.
- Z fanatykami zawsze mogą być kłopoty, na dodatek spore. - Thomas pokiwał głową. - Weźmiemy mapę, pogadamy z tutejszymi, no i może uda się nam ustalić w miarę bezpieczną trasę, być może jeszcze większym łukiem omijającą miasto.
Przez moment przyglądał się mapie.
- Przejazd przez Alton może być niebezpieczny, ale to najkrótsza droga nie prowadząca bezpośrednio przez Saint Louis - powiedział. Spojrzał na miejscowych. - Czy ktoś z was próbował tamtędy jechać? Macie może jakieś informacje z Alton?

- Jeśli nie tędy, to może bocznymi drogami do Louisiany? Mapa sugeruje, że tam jest most przez Missisipi.


- Most jest również w Chester oraz kilka poniżej. Oczywiście prawdopodobnie. Obawiam się przy Louisianie sporego nadłozenia drogi, przejścia przez tereny fanatyków, które ponoć rozpościeraja się również na zachód od St. Louis. Wreszcie trafilibyśmy blisko machin… - rzekł konował niepewnie patrząc na miejscowych, westchnąwszy - może wiecie coś na temat tego szlaku? - spytał jeszcze.
- Jak ominiecie St.Louis na zachód, to potem Jefferson City… a tam też fanatycy, będziecie w potrzasku między dwoma miastami? - Powiedział jeden z miejscowych.
- Na południe by można… ale czy mosty jeszcze są, cholera wie. Dawno się tam nikt z nas nie zapuszczał… - Dodał inny.
- Ale na południu, to powoli mutki i rednecki - Wtrąciła się jakaś starsza kobieta.
- To co mają zrobić, jechać prosto na St.Louis nocą, po ćmoku, i liczyć na szczęście?? - Spytał ją ten pierwszy z dyskusji…
- Mam wrażenie, że fanatycy są groźniejsi niż mutanci czy rednecki - powiedział Thomas, któremu ta ostatnia nazwa niewiele mówiła. - A zatem południe i Chester? - Spojrzał na towarzyszy podróży. Konował się nie krygował:
- Sensowna opinia - potwierdził słowami prostymi.
Nakpena wzruszył tylko ramionami. Jakoś ostatnio było mu wszystko jedno. Owszem, chciał ukończyć misję, ale… ale znów czuł tą chandrę i zmęczenie życiem, które opuściło go po wizji, w której duchy przodków przepowiedziały, że wyruszy w podróż. Czy było to powodowane wiekiem? Stratą przyjaciela? Widmem śmierci, po zranieniu przez zombi? A może jeszcze czymś innym? Trudno powiedzieć. Faktem było jednak, że wigor, który przez ostatnie dni przepełniał starego Indianina uleciał z niego jak powietrze z dziurawego balonu.
- W takim razie... - Thomas spojrzał na 'tubylców' - gdzie możemy przenocować? I czy może wiecie, gdzie można zdobyć trochę paliwa? Albo jedzenia?
- Paliwa nie mamy prawie wcale, z jedzeniem też kiepsko… nocleg? A wybierzcie sobie jakiś domek - Miejscowy zatoczył dłonią łuk, po jednorodzinnych domach-ruinach.
- Coś sobie znajdziemy - Thomas skinął głową. - Macie jeszcze jakieś pytania, pomysły? - spojrzał na pozostałych uczestników wyprawy.
Indianin bezceremonialnie oddalił się od rozmówców. Znalazł względnie bezpiecznie wyglądający kąt, zjadł, napił się wody. Po krótkiej medytacji już chrapał. Może porządny sen pozwoli mu wrócić na właściwą ścieżkę. Albo może duchy przodków znów się z nim skontaktują we śnie?

Thomas znalazł jakiś w miarę cały domek. Zaparkował, a gdy już się wszyscy rozgościli wybrał się na mały spacer.
Uznał, że zrobienie paru kroków, dla rozruszania kości, nie zaszkodzi, a kolacja mogła poczekać. Konował zaś wziął się za jakieś jedzonko.
 
Kelly jest offline  
Stary 10-11-2022, 18:48   #74
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Nocleg w Lichfield odbył się bez jakichkolwiek problemów. Miejscowi zostawili ich w spokoju, nikt nic nie chciał, nie było żadnych niespodzianek. Spokojna noc. Można było odpocząć, leczyć swoje rany, wyspać się…

Nakpenie śniły się koszmary, z nim samym w roli głównej jako Zombie, który zżerał wrzeszczących z przerażenia ludzi. Szczegółów nie pamiętał, w nocy się z posłania nie zrywał, ale krwawe i brutalne sny były.

Nad ranem zaś Indianin, miał kolejny, spory szok, i to już na jawie.


Zraniona ręka, zainfekowania najwidoczniej wirusem umarlaków, uległa mutacji… jednak tak tragicznie nie było? Szczepionka chyba pomogła, a przynajmniej częściowo? Inaczej już cały by się przemienił w zdechlaka, i teraz sny byłyby prawdą. Oby tylko na ręce tak zostało… w końcu można nosić długi rękaw, i rękawiczkę, i nie ma problemu. No tylko, że łapa była dziwnie gorąca…

***

Pojechali tak, jak wydumali poprzedniego wieczoru, omijając St.Louis sporym łukiem. Przez Greenville, Carlyle, aż do Chester, gdzie według atlasu miał być most nad Mississippi, i tam opuszczali już stan Illinois, a wjeżdżali do stanu Missouri.

Droga poza autostradą, trochę się ciągnęła, i owy objazd zajął im 3h. Mijane zaś po drodze ruiny dawnych osiedli, były puste i ciche…

No i w końcu i był most. Ale im bliżej, tym gorszy, i gorszy… ruina. Po prostu ruina, ale nadal stojąca ruina. Popękany beton, wystające pręty, dziury. Nie mieli jednak innego wyjścia, kolejny most był albo w samym właśnie St.Louis, albo nadłożyć kolejne 100km na południowy wschód, do jakiegoś tam Cape Girardeau.

No to przez most… powoli, ostrożnie… Nakpena na Harleyu, większość grupki piechotą, i w końcu i pickup. Oj spocili się w pewnych momentach, ale udało się!

No to dalej, w drogę. Najpierw 51, potem drogą… "H"? Potem 61, dalej "Z". Co za baran to wymyślał?? Kawałek autostradą 55, później expresówką 32… Farmington. Pusto. Ruiny.

Dalej 221, "N"… "U", kluczyli jak walnięci. Samymi już zwyczajowymi drogami, teraz mniej więcej na południowy zachód, w kierunku… hmmm… Springfield. Znowu Springfield?? Tak, ta nazwa miasteczka była w całych dawnych USA dosyć popularna.

~

Po kolejnych 4 godzinach jazdy, i wielu kilometrach dalej, koło jakiejś dziury zwanej "Iron Mountain", zauważyli dziwną sytuację.

Pojedynczy ktosiek spierniczał na piechotę szczerymi polami, goniony przez… 5 "Blaszaków"!!


Ale zarówno uciekający, jak i goniący go złom Alexy, nie strzelali. Brak amunicji, po obu stronach? No ale ganiali się normalnie, przez chaszcze, do upadłego… a pięciu na jednego to banda łysego, czy jak to tam stare pryki w PSA czasami gadały. Ale kim był "łysy" i jego banda, to chyba nie wiedział nikt, i o co w tym wszystkim chodziło też… ale zresztą tam ciul z tym!

Człowiek uciekał truchcikiem, a maszyny go goniły, to w tej chwili było najważniejsze. A wszystko ledwie 100m od drogi.

- Snajperkami po złomie?! - Krzyknęła wesołym tonem Dove, jakby… niepoprawnie co do zaistniałej sytuacji, ciesząc się z możliwości postrzelania do wytworów Alexy?







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 10-11-2022 o 18:51.
Buka jest teraz online  
Stary 11-11-2022, 18:53   #75
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wieczorny spacer nie przyniósł niczego ciekawego - miejscowi niczego nie potrzebowali, niczego nie posiadali ciekawego, a to, co pozostało z miasteczka również nie zawierało żadnych atrakcji. To ostatnie w sumie nie było niczym dziwnym, bo - jak to Thomas już wcześniej słyszał kilka razy - nawet ze starych dobrych czasów w niewielkich miasteczkach atrakcji żadnych nie było.
Poszwędawszy się trochę po okolicy Thomas wrócił do swoich i, po zabezpieczeniu samochodu i zjedzeniu kolacji, poszedł spać.
A noc, tym razem, minęła nad wyraz spokojnie.

* * *

Z dwojga złego lepiej było wybrać to mniejsze, a że tereny opanowane przez fanatyków lepiej było omijać, zamiast próbować przemknąć się obok St. Louis, ruszyli na południe.
Pusta droga, zrujnowane, opuszczone miasteczka i wioski, wszędzie cisza i spokój.
Spokój, przynajmniej ducha, zniknął w chwili, gdy Thomas ujrzał, w jakim stanie jest most.
Ruina - to było określenie bynajmniej nie na wyrost, bowiem wszystko wyglądało tak, jakby ktoś most zaczął rozbierać... i nie doprowadził roboty do bliskiego już końca.
Ale istniała szansa, i to dość spora, że ów koniec nastąpi, gdy na środku mostu pojawi się pickup.
Wizja była mało atrakcyjna, a że budowa tratwy była niemożliwa, to przez moment Thomas zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby wrócić na północ i poszukać szczęścia (i lepszego mostu) w okolicach St. Louis. Pieszy zwiad wykazał jednak, że można przedostać się na drugą stronę, zaś Nakpena na swym stalowym rumaku udowodnił, że nawet przejazd jest możliwy.
Kwestia bezpieczeństwa osoby siedzącej za kierownicą samochodu pozostawała nierozwiązana.
Jedyną odpowiedź mogła przynieść próba...
Praktyczna oczywiście.

Piesza grupka, obładowana osobistym ekwipunkiem, ruszyła pierwsza, a po zdobyciu przez nich przyczółka na drugą stronę rzeki przeprawił się Nakpena.
Gdyby Thomas powiedział, że się nie bał, zyskałby tytuł największego łgarza na świecie, a może i wszech czasów.
Prawdę mówiąc tylko ostatni idiota nie bałby się tej przeprawy, a Thomas do tej "elitarnej" grupy się nie zaliczał.
Co prawda głupcem można by nazwać tego, co siada za kółkiem i jedzie czymś większym niż wózek dziecięcy przez taką parodię mostu, ale w imię tak zwanej konieczności... ktoś musiał.

Gdy w połowie drogi powiał wiatr, most - chociaż stalowy - zatrząsł się, a Thomas uszami wyobraźni słyszał już trzask pękającej jezdni i widział siebie w drodze na dno... na szczęście była to tylko wyobraźnia i jakoś udało się dotrzeć na drugi brzeg cało i zdrowo.
- Niech to diabli - powiedział dzielny kierowca forda, ocierając pot z czoła. - Już chyba fanatycy byliby lepsi.
A potem przekazał kierownicę w ręce Evelyn.
- Ma ktoś coś mocniejszego niż woda? - spytał.

* * *

Drogi i dróżki, o mniej czy bardziej zniszczonych nawierzchniach, wiodły ich przez bezludne tereny stanu Missouri.
Nigdzie nie było widać żywej duszy, dopóki w polu widzenia nie pojawił się człek uciekający przed garścią chodzących maszyn.
Thomas, siedzący na miejscu pasażera, przyjrzał się tej scenie przez lornetkę.
- A niech mnie.... - powiedział, widząc, iż uciekinier jest kobietą. Podobnie jak goniące ją roboty była uzbrojona, tyle tylko, że ich karabiny były większe niż jej mały karabinek.
- Dove ma rację - dodał. - Zatrzymujemy się i rozwalamy "blaszaki"!
 
Kerm jest offline  
Stary 14-11-2022, 12:01   #76
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie nie było źle. Jakoś ominęli St. Louis, również dzięki poradom napotkanych ludzi. Wcześniej jakoś załatwili sprawę na lotnisku regionalnym. Jechali ciągle dalej. Kolejną przeszkodę, czyli most, ich mechanik pokonał jakoś. Wymagało jechanie tamtędy świetnego kunsztu, ale zawołany szofer potrafił to uczynić. Więc znowu się udało. Czyli można było być zadowolonym nawet. Ale nie ma się co czarować, nie wszyscy mieli takiego farta.

Przejechali już most, potem zaś pojawił się ścigany oraz ścigający. Wszyscy chyba razem mieli na myśli: ratować człowieka. Więc jeśli tylko starsza wśród sióstr zatrzymała samochód planował strzelać ile się tylko da powstrzymując syfiaste maszyny.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-11-2022, 14:27   #77
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Gdy Nakpena wreszcie się obudził wcale nie czuł się wypoczęty. Całą noc męczyły go koszmary. Na szczęście to były tylko sny... Ale czy na pewno? Indianin zamarł gdy ujrzał swoją rękę. Wyglądała jak kończyna trupa. Łapsko zombi. Czy on się przeistaczał? Serum tylko spowolniło proces? Pytania kłębiły się w głowie, a odpowiedzi nie było. Cała wiedza medyczna jaką posiadał nadawała się w tym przypadku jedynie do - mówiąc brzydko - podtarcia tyłka.
- Kurwa... - powiedział półgłosem, przyglądając się zsiniałej ręce. W pierwszym odruchu chciał z tym znowu iść do Macha. Tylko pytanie po co? Jego możliwości były zbliżone do tego co mógł i sam Nakpena. Czyli nic. Całe okrągłe zero. Mimo wszystko umysł Indianina był sprawy. Co ciekawe odmieniona kończyna również. Nakpena założył skórzane rękawice, rzecz generalnie niezbędną dla motocyklisty i postanowił nigdy ich nie zdejmować w obecności innych osób. Po co wywoływać niepotrzebne emocje?

Jechali dalej. Aż dotarli do mostu. Albo może do czegoś co kiedyś było mostem. Nakpena nie miał już wiele do stracenia także nie zastanawiał się długo nad próbą przejechania przez tą ruinę. O dziwo poszło gładko i jego Harley bez żadnych problemów przedostał się na drugą stronę. Po chwili tego samego dokonał Thomas siedzący za kierownicą pikapa. Byli na drugiej stronie.

Po kilku godzinach drogi na horyzoncie pojawił się szmelc Alexy. A dokładniej kilka robotów uganiających się za jakimś człowiekiem. Kto to był? Czego złom od niego chciał? Dlaczego zawędrował aż tutaj? Trudno było powiedzieć. Odpowiedzi mógł udzielić tylko sam uciekinier. Albo uciekinierka, gdyż w całym tym zamieszaniu trudno było ocenić jej/jego płeć. Ale najpierw trzeba było rozprawić się ze zbuntowanym żelastwem. Do tego Nakpeny nie trzeba było akurat zachęcać. Nienawidził Alexy z całego serca. I rozwalenie chociaż kilku jej blaszanych przydupasów było czymś co mogło poprawić mu humor.
- Wyślijmy te puszki na złomowisko - odezwał się do towarzyszy przez walkie-talkie.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 27-11-2022, 12:27   #78
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Towarzystwo zatrzymało pojazdy, po czym pochwycono za broń długą, i wzięto na celowniki biegnące blaszaki… rozległa się mała kanonada. Głównie strzelano w metalowe łby i torsy. Nie spudłował nikt(!), ale czasem jeden strzał nie wystarczył, by załatwić owy złom. No oczywiście poza kalibrem 50 Dove, który nie zostawiał zbyt wiele z owego czerepu, czy torsu.

Po paru więc strzałach, zniszczone roboty zaległy na polu, ale uciekający "ktosiek", dalej uciekał. Kilku towarzyszy, czy to przez lunety broni długiej, czy lornetkę, zauważyli z kolei, że biegnącym to chyba była jakaś panna…


… która w końcu dopadła jakiejś rudery, pośrodku owych pól, i tam się schowała.

- Skoro już zmarnowaliśmy amunicję, na owy ratunek, to chyba nie pojedziemy sobie tak po prostu dalej? - Powiedziała Evelyn - Wypada pogadać, i być może uzyskać za ratunek jakąś nagrodę? Tylko wiadomo, spokojnie, żeby teraz ten ktoś nas nie kropnął.

~

Podjechali więc do rudery, w której się ich owa uciekinierka schowała, po czym ostrożnie tam zbliżyli…

- Ej! Nie strzelaj!
- Nie jesteśmy robotami, to my cię uratowaliśmy!
- Nic ci nie zrobimy, serio!
- Sami tu mamy kobiety, a nawet dziecko, więc luzik? - Towarzysze gadali różne rzeczy, powoli podchodząc do resztek budynku. W końcu nigdy nic nie wiadomo.

….

- Szlag by to trafił… no kurde działaj! - Słyszeli kobiecy głosik, i jakieś metalowe chrzęsty, oraz jakby stukanie. Czyżby panience zaciął się karabinek, z którym właśnie walczyła? To był chyba dobry moment, by tam wpaść do środka…

No to wpadli.


Wystraszona, młoda panienka, z MP5 w łapkach, który właśnie próbowała chyba odblokować, i z… jointem w ustach. Zdecydowanie pachniało marihuaną, której zapachu wielu z nich nie czuło już laaatami. Panienka zamrugała oczkami na widok facetów blisko siebie.

- Co jesss? - Mruknęła, szczerząc ząbki.







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest teraz online  
Stary 03-12-2022, 08:26   #79
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Panienka w opałach... na takim zadupiu...? To brzmiało niczym fragment kiepskiej powieści, którą Thomas miał kiedyś nieprzyjemność czytać... i nie przeczytał do końca.
- Thomas - przedstawił się, przyglądając się młodej kobiecie, zmagającej się z zamkiem karabinu. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy - dodał.
- A ja Mach, ale możesz mówić Konował - uzupełnił konował. Właściwie trochę wcześniej nazywali go tak wyłącznie niektórzy, ale sposobał mu się ów nick. Wyskoczył również naprzód, ażeby jako osoba znająca się na leczeniu, ocenić, czy uciekająca osoba nie jest ranna, albo mniej więcej, no cośkolwiek. Chyba jednak na pierwszy rzut ucha wyglądała raczej nie na chorą lecz mocarnie naszprycowaną.
- Och… hejka, ja jestem Lilly. - Odparła z lekkim uśmiechem dziewczyna. Zdawała się nieco uspokajać, że przybysze nie podeszli do niej zbyt agresywnie. - Umm… czyli wy wystrzelaliście te blaszaki? Myślałam, że już po mnie. Rozpieprzyły mi motor, karabin mi się zaciął… Dzięęęękiii! - Wykrzyczała wręcz podziękowania, po czym spojrzała na dłoń ze swoim blancikiem. - Ktoś chce bucha?
Thomas pokręcił głową.
- Ja dziękuję - powiedział. - Obejrzę, co się stało, że blaszaki do ciebie nie strzelały, a potem zajmę się twoim karabinem. Daleko ten twój motor? Masz tam jakieś zapasy, coś co byś chciała zabrać?
- Z karabinkiem sobie radzę, tylko w biegu ciężko. - Odparła, ciągle trzymając go przy sobie i demonstrując, że teraz już jej MP5 gładko się przeładowuje. - Z motoru niewiele zostało, a i coś się w nim jarało, jak schodziłam. Drobne zapasy i tak mam w plecaku, bo mieszkam tu niedaleko, więc nie noszę ze sobą całego dobytku. - Obróciła się kawałeczek, by pokazać swój plecak, jak na przesłuchaniu. - Serio nikt nie chce zajarać? - Skrzywiła się nieco, patrząc po reszcie z rozczarowanym wzrokiem i wyciągając w ich stronę skręta, by ich zachęcić.
- Mieszkasz na tym... pustkowiu? - upewnił się. - My tylko przejazdem.
Wbrew wcześniejszym słowom sięgnął po skręta. Zaciągnął się, wypuścił powoli dym, po czym oddał jointa dziewczynie.
- Własna uprawa? - zażartował.
- Och, czyli jednak trochę się znasz na towarku! - Rozpromieniła się Lilly. - Tak, to nasza uprawa, moja i mojego chłopaka. Sadzimy, sprzedajemy ją od czasu do czasu za różne inne potrzebne rzeczy, no i jakoś to się kręciło. To znaczy mój chłopak głównie jeździł nią handlować, ale już miesiąc nie wrócił… No i wiecie, trochę mi już brakuje tego, z czym miał przyjechać, a jeszcze bardziej… niego samego. - Przybrała mocno smutną minkę. - Ale słyszycie, dobry, domowy towar, śmiało zaciągnijcie się! - Wyciągnęła dłoń do pozostałych osób w hangarze.
- Dzięki, ale raczej nie - Mach przysłuchiwał się rozmowie, ale jako osoba cokolwiek jednak powiązana ze sprawami lekarskimi raczej uważał narkotyki tylko za potrzebne jako środek przy jakichś zabiegach. Jeśliby wyciągnąć potrzeba było kulkę, wcześniejsze jaranie osłabiało boleści takiego czegoś. Inaczej wolał się trzymać na sto kilometrów.

Tymczasem rozmowę kontynuował głównie chicagowski mechanik.
- Znudzona czekaniem wybrałaś się na poszukiwania i wpadłas w tarapaty? - spytał Thomas, który najwyraźniej bardziej się zainteresował rozmówczynią niż wspomnianymi przez siebie robotami.
- Miało go nie być dwa tygodnie, rozumiem, że czasem przedłuża się do trzech, ale aż miesiąc! - Odparła ze złością Lilly, jakby bardziej spodziewała się, że gdzieś za długo zabawił, niż coś mu się stało. - No poza tym miał przywieźć trochę sprzętu, żeby posadzić kolejną partię… - Znów w dłoni podniosła blanta. - A wy co tu robicie?
Thomas uważał, że Lilly nie ma już po co czekać na swego chłopaka, który albo zginął, albo puścił ją w trąbę. On by stawiał na to pierwsze... ale nie zamierzał tego mówić.
- Jedziemy na zachód... tak mniej więcej - odparł . - Mamy zgarnąć wielką nagrodę, jak dowieziemy na miejsce naszą małą podopieczną. Amy - dodał.
- Wielką nagrodę? Za małą dziewczynkę? - Zdziwiła się Lilly, słowa Thomasa brzmiały dość dziwnie. - Mam nadzieję, że nie robicie jej żadnej krzywdy? - Z troską zapytała o nią, patrząc w jej stronę.
- Krzywdę? - powtórzył wyraźnie zaskoczony Thomas. Pokręcił głową. - Dla kogoś tam jest bardzo ważna - wyjaśnił. - Nie jest naszym jeńcem, nie więzimy jej dla okupu - dodał. - Za to dbamy, by jej włos nie spadł z głowy.
- Ach, no mam nadzieję… - Odpowiedziała Lilly, uśmiechając się do dziewczynki, która raczej nie wyglądała, jakby działa jej się krzywda większa, niż powinna każdemu w tym chorym świecie, choć zarówno Lilly, jak i mała, ten lepszy świat sprzed przejęcia świata przez Alexę, znały tylko z opowieści. - W takim razie tym bardziej dzięki, że zdecydowaliście się mi pomóc, skoro macie ze sobą taką cenną osobę.
- Nie wyglądałaś na mutanta, a nie wypada zostawiać nikogo na pastwę blaszaków - odparł Thomas. - Nie mówiąc już o tym, że to było całkiem przyjemne.
- Słuchajcie, może spylajmy trochę, bo jeśli tych blaszaków było więcej, zaś wcześniej porozumiały się jakoś, że ścigają kogoś, moglibyśmy mieć przeciwko sobie większą watahę. Ruszajmy, czy to choćby ku chacie Lilli, czy gdzieś, gdzie moglibyśmy przenocować - zaproponował konował. Blaszaki bywały zmyślne całkiem, lepiej zawczasu przewidywać możliwe problemy. - Mogłaby Lilli usiąść póki co albo na pace, albo przeniosę się na pakę, ona zaś weźmie środek. - zaproponował. Nie chciał proponować jej motocykla Chińczyka przede wszystkim, żeby nie powodować zużycia paliwa.
- Zapraszamy do naszej karety - dorzucił Thomas.Miał co prawda pewne plany związane blaszakami, ale Mach miał nieco racji. - Możemy cię kawałek podrzucić.
- To… może wpadniecie na chwilę do mnie, odpoczniecie, zjecie? - Odparła Lilly, nabierając trochę zaufania do przybyszy, choć szkoda, że tylko jeden z nich zajarał z nią, a i tak z ociąganiem.
- Nie mam nic przeciwko - stwierdził konował, który chciałby się wyspać spokojnie.
- No to... panie przodem - zażartował Thomas. - Wolisz świeże powietrze... chociaż nie, wszak musisz pokazać nam drogę. A to jest Nakpena - przedstawił Indianina, który stał przy samochodzie, nie odstępując swego motocykla.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-12-2022, 10:51   #80
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
- Hej! - Zawołała Lilly do Indianina, zaciekawiona pochodzeniem mężczyzny. - Może ty coś zajarasz? Indianom chyba… się zdarza, nie? Fajki pokoju, te sprawy? Chociaż już mi się kończy… - Wyciągnęła dłoń, licząc, że jednak skorzysta.
Nakpena pokręcił tylko głową. Był zamyślony. Praktycznie nieobecny. Od czasu śmierci swojego przyjaciela zmienił się. Wyglądało na to, że nie tylko jego dłoń uległa mutacji. Coś stało się także z duszą starego Indianina.

Wychodząc, Lilly rozejrzała się na zewnątrz, czy gdzieś na horyzoncie nie było widać nadciągających kolejnych robotów.
- Wiecie co, okolica dość spokojna, szkoda tych akumulatorków… - Powiedziała dziewczyna i pomknęła w miejsce, gdzie leżały pokonane roboty. Wyciągnęła ze swojego kombinezonu parę narzędzi i z okolic “miednicy” robotów, zaczęła wydobywać cenne materiały. Szło jej dość sprawnie, choć u niektórych jej niedawnych oprawców, akurat to najcenniejsze miejsce było uszkodzone i nie dało się odzyskać wszystkich akumulatorów.
Thomas pomógł jej nieco, bardziej jednak skupił się na broni blaszaków. Lilly najwyraźniej miała szczęście, bo jej przeciwnikom zabrakło amunicji.
Potem pomógł Lilly zanieść zdobycz do forda.

- No to możemy jechać - powiedział, gdy już zajęli miejsca w samochodzie. - W którą stronę? - zwrócił się do Lilly.
- Na południe. - Wskazała dodatkowo palcem kierunek Lilly. - Tylko uwaga na miny wokół domu i JJ’a.
- I co? - spytał Thomas.
- JJ? - Przez chwilę Lilly zareagowała, jakby zdziwieniem, że ktoś nie wiedział, o czym ona mówi. - Ach, mój robot, którego zaprogramowałam do ochrony domu. Ale poznacie go z daleka, bo ma ubraną marynarkę i krawat! - Dodała z wyszczerzonymi ząbkami.
- Słodkie, zaiste... - Thomas pokręcił głową. - Jak widać, będziesz musiała iść przodem i pokazywać drogę - dodał.
Gdy on tak sobie konwersowali, nagle rozległ się odgłos motocyklowego silnika. Nakpena, ku zdziwieniu ekipy uruchomił motor i odjechał bez słowa pożegnania. Dlaczego? Gdzie? Po co? Czy wróci? Takie pytania zadawali sobie jego towarzysze widząc znikający punkt na horyzoncie…
- A temu co? - Zdziwiła się i lekko zasmuciła Lilly nagłym odjazdem jednego z nich. - Coś nie tak? Obraziłam go?
- Nie mam pojęcia... Niedawno zginął Liao, właściciel tego harley'a z paki - powiedział Thomas. - Od tego momentu Nakpena stał się jakiś... dziwny. Może Mach coś wie?
- Nakpena, co się dzieje, dokąd jedziesz? - spróbował skontaktować się przez krótkofalówkę z Indianinem, lecz odpowiedzi nie otrzymał.

Tymczasem wpatrujący się w odjeżdżajacego mężcyznę konował zrobił wielkie gały.
1. Mieli misję ratowania świata.
2. Byli oddaleni od swoich i każde postępowanie, wybywam bo tak, stanowiło narażanie swoich.
3. Zarażenie się nie wchodziło w grę. Wszak jako konował znał świetnie okres wylęgania choroby. Skoro nic mu nie było, to znaczy, że szczepionka przełamała wiruchy.
Ruszenie oznaczało tylko, że oszalał, albo pojawiła się jakaś rzecz, która, no cóż, była poza zakresem rozumowania.
Skrzywił usta.
- Pojechał sobie…
Nie zdążyli jeszcze ruszyć, więc Thomas otworzył drzwi i spojrzał na siedzących na pace kompanów.
- Wiecie, co on wyprawia? - spytał.
Nie mieli pojęcia, podobnie jak on.
- Szlag by to... - powiedział Thomas, nie myśląc o tym, że w obecności dziecka powinien nieco powstrzymać język.
- Jeszcze jedna sprawa... Lilly oswoiła jednego robota, więc jak zobaczycie blaszaka w marynarce i krawacie, to go nie rozwalcie.

Chwilę później ruszyli w stronę siedziby nowo poznanej dziewczyny.
 

Ostatnio edytowane przez Jenny : 04-12-2022 o 18:13.
Jenny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172