Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2022, 22:35   #93
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 12 - 2018.03.23/24; pt/sb; noc, 02:15 (bonus; wspominki)

Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2018.03.23/24; pt/sb; noc, g 02:15; ok 5 h do świtu
Warunki: sala balowa; gwar rozmów, jasno, tłoczno; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr



Wszyscy



To, że książe zniknął to już obiegło lotem błyskawicy po całej paryskiej koterii już wczoraj. Z początku nieśmiałe plotki, pogłoski, szeptane z niewiarą i obawą. Bo jak to “książe zniknął”? Akurat ten książe od wieków zarządzał Paryżem. Villion zasiadł na złotym stolcu wkrótce po pamiętnym konklawe w Torns pod koniec XV wieku, niedługo po tym jak do Europy dotarły wieści o nowym świecie odkrytym przez zuchwałego Genueńczyka. Wtedy właśnie narodziły się trzy wielkie sekty jakie grupowały większość spokrewnionych. Ta część z nich jaka postawiła na tradycję znana teraz była jako Camarilla, buntownicy jacy mówili im “nie” ale zgadzali się na zachowanie Maskarady i podział świata śmiertelników między siebie teraz byli Anarchistami. I nawet ekstremiści który urządzili krwawą rzeź w jednej z wiosek na pohybel temu paktowi jak wtedy zostali nazwani “sabatem diabłów i czarownic” to do dziś zachowali trzon ten nazwy czyli Sabat właśnie. I gdzieś w tamtych realiach Villon zasiadł na czele paryskiej koterii. A plotki głosiły, że kto wie od jak dawna pociągał za sznurki z tylnego siedzenia. Uchodził za jednego ze starszych aktywnych spokrewnionych w mieście. Tak mocno odcisnął swój znak na koterii, że dla wielu było nie do pomyślenia, że mogłoby go zabraknąć. A jednak. W końcu w początkach 2018 roku właśnie tak się stało. Zniknął.

Te wieści wstrząsnęły paryską koterią. Nikt nie był na to przygotowany. Wszyscy zdawali się zachowywać jak okręt bez sternika czy dzieci bez ojca. Osierocona koteria miotała się jak w amoku próbując odszukać swojego księcia i jego najbliższe otoczenie jakie zniknęło wraz z nim. Jednej nocy zapadali w letarg w swoich sadybach a w następnej nikogo z nich nie można było znaleźć. W miarę jak noc z czwartku na piątek trwała coraz bardziej wyglądało na to, że to nie tak, że książe gdzieś zabawił na dłużej tylko wyjechał z miasta. I to tak, że nikt spoza jego bezpośredniego otoczenia o tym nie wiedział. A jego bezpośrednie otoczenie zniknęło razem z nim. Ani nieliczni starsi, ani primogeni, ani obrotni ancillae nie mówiąc już o młodszych spokrewnionych nie mieli pojęcia co się stało. To chwilowe? Książe wróci? Jak tak to kiedy? A jak nie to co dalej? Co teraz będzie? Takie pytania powtarzano z obawą po wszelkich ulicach, klubach, schodach i korytarzach gdzie tylko członkowie koterii mogli ze sobą swobodnie rozmawiać.

Pod koniec tej czwartkowej nocy wydano oświadczenie, że książe został wezwany przez zew Gehenny. Podobno znaleziono w końcu jakiś list jaki zostawił. Wersja ta nie każdemu przypadła do gustu ale jednak tłumaczyła to nagłe zniknięcie. Ponoć tak właśnie ci starsi reagowali na ten zew wzywający ich na wojnę z Sabatem w obronie swoich przedpotopowych przodków jakich ci chcieli zgładzić. Tak to ponoć wyglądało właśnie, że znikali z nocy na noc nie mogąc się opanować aby nie ulec temu wezwaniu. To dało jakieś wyjaśnienie i uspokoiło do pewnego stopnia sytuację. Tylko jak kładli się spać na kolejny dzienny letarg mieli świadomość, że po raz pierwszy od pół tysiąca lat złoty stolec jest pusty.

Nie było więc aż tak dziwne, że gdy wstali z tego dziennego letargu w ten marcowy piątek to nim nastała północ przyszło wezwanie do książęcego elysium w “Olimpie”. Ponoć od samej góry ale takie niedawno spokrewnione świeżaki to dowiadywały się tego od swoich mauli. Każdy usłyszał coś podobnego. “Zbieraj się jedziemy do “Olimpu””, “Coś się dzieje w “Olimpie” trzeba to sprawdzić.”, “Wzywają nas, jedziemy”. “Coś ważnego mają ogłosić w “Olimpie”, jedziemy tam”. I tak dalej w ten deseń. Na miejscu okazało się że chyba cała koteria zjechała się do hotelu. Tłumno i gwarno jak na największych balach organizowanych przez Villona. Ale łączyła ich dezorientacja i niepewność. Kto ich tu wezwał? Właściwie po co? Książe Villon wrócił? Są jakieś wieści w tej sprawie? No nikt jakoś racjonalnie nie umiał znaleźć odpowiedzi na takie pytania. Lub raczej żadna z tych odpowiedzi nie znalazła aprobaty większości aby uznać to za najbardziej prawdopodobnych. W tłumie dało się rozpoznać i mauli, i ważniaków z koterii, i hrabiów poszczególnych dzielnic wreszcie primogenów. Tylko księcia tu brakowało. Chociaż plotki nie mówiły aby ten miał niespodziewanie wrócić. Zresztą jeśli wersja z zewem Gehenny była prawdziwa to raczej nawet dziwne byłoby gdyby wrócił. Chociaż kto wie? Villon lubił takie różne, teatralne rozwiązania.

Nawet do pewnego stopnia dziwne było, że wezwano tyle młodych spokrewnionych z tak krótkim stażem. Zwykle pomijano ich w takich imprezach a decyzje ze szczytów władzy dostarczali im ich maule. A tu było ich całkiem sporo. Zwykle znali się chociaż z widzenia bo o ile ktoś nie miał takich chodów u swojego stwórcy czy mauli aby ten świeżakowi pozwolił polować na swoim terenie to były na mieście rejony przeznaczone na “żłobek”. Czyli teren gdzie spokrewnieni bez własnych domen mogli polować. Albo goście o ile nie mogli się stołować u swoich gospodarzy lub nie do końca byli takimi gośćmi. Była więc okazja aby się poznać podczas tych conocnych żerowań na nie tak dużym wspólnym terenie. W ciągu paru lat nowego dla nich nieżycia. Teraz stali w mniej więcej jednej grupie też nie wiedząc co się dzieje i na co się zanosi. Wyglądało na to, że starsi stażem też nie. Gwar głosów, pytań, przypuszczeń niósł się po sali balowej jakiej też używano do takich większych spotkań spokrewnionych. Jak choćby tradycyjne bale noworoczne organizowane z takim pietyzmem przez księcia Villona. Miejsce było odpowiednie ale cel tego wezwania wciąż był niejasny. A co chwila dochodzili kolejni pojedynczo i grupami. Mieszali się z tym gwarnym, pstrokatym tłumem.

W pewnym momencie już jak zbliżała się 2-ga w nocy rozległ się zgrany szmer. Do środka weszli primogenowie najważniejszych klanów. Trudno było przegapić Angelette Couture, primogen Torreadorów, zwana też Wieczną Królową. I zwykle ona partnerowała księciu Villonowi jako oficjalna partnerka na wszelkich balach, bankietach czy oficjalnych wizytach. Obok niej dostojny Augustin Modelton o wyglądzie budzącego zaufanie prawnika czy lekarza jakiemu można było zdać swój los i zdrowie w jego ręce. Wcale nie sprawiał wrażenie stereotypowego Malkaviana. Za nimi kroczył dumnie Tabor Bellemare. Uchodzący za jednego z największych wojowników nie tylko Gangreli jakim przewodził ale też w ogóle w paryskiej domenie. Było dość dziwne, że się zjawił bowiem preferował tradycyjny styl życia Klanu Dzikusów czyli w miarę dzikich terenach poza właściwym miastem. To, że się raczył pofatygować do serca miejskiego molocha świadczyło o ważności sprawy. Wyglądał majestatycznie z tymi muskularnymi ramionami i obwieszony ozdobami z kłów i pazurów różnych bestii oraz z wielkim nożem u pasa. Wedle tradycji sam osobiście zabił każdą z bestii jaką dała mu siłę oraz wspaniałe trofeum. Obok niego stanął Joseph Perrier. Primogen Venture. Przystojny i elegancki jak amant filmowy o aparacji człowieka sukcesu z finansjery, giełdy czy prawa. Elita elit. Podobno połowa nieruchomości w tym mieście należała do niego lub miał na nie jakiś wpływ. I znał sekrety z nimi związane.

Brakowało paru primogenów klanów które jednak były na sali i w mieście. Jak choćby Tremere. Co nie było dziwne bo ich primogen pojechał na spotkanie w ich głównej siedzibie w wiedniu w owym tragicznym dla nich 2008-mym roku z którego już nie wrócił. Tamten zuchwały a jednak mocny i precyzyjnie przeprowadzony atak bezczelnych śmiertelników na tradycyjną siedzibę Tremere przetrącił kręgosłup Klanowi Diabłów i do dziś nie mogli otrząsnąć się po tym ciosie. Niegdyś najpotężniejszy lub jeden z najpotężniejszych klanów władający po mistrzowsku krwawą magią i tajną wiedzą był teraz cieniem samego siebie. Po części objawem tego był brak primogena w paryskiej koterii. Ale już każdy się przyzwyczaił, że interesy klanu reprezentuje trójka najstarszych i najbardziej wpływowych Tremere. I oni też byli traktowani przez Villona i resztę koterii jako odpowiednik primogena. Oni też kroczyli razem z pozostałymi primogeniami, dwójka mężczyzn i kobieta, wszyscy elegancko ubrani. Zachariasz w swoim rozpoznawalny turbanie z wielokaratowym diamentem i piórkiem, Hamilton w garniturze w wiktoriańskim stylu i Astrid w sukni i urodzie w jakiej mogłaby iść w konkury z samą Wieczną Królową.

Brakowało primogena Brujah. Co nie było dziwne bo od czasu masakry i zdrady jakiej dopuścił się Theo Bell na konklawe w Pradze parę lat temu Brujah masowo przechodzili do Anarchistów. Zresztą Gangrele podobnie. Mało kto z nich został w swoich pierwotnych domenach pod władzą Camarilli. Tak się działo na całym świecie więc i w Paryżu nie było inaczej. Tutaj trochę ten rozwód Brujah z Camarillą potrwał ale w końcu jakieś 3 lata temu ostatecznie pokazali księciu i całej domenie środkowy palec i odjechali w siną dal pod sztandary Anarchistów. I jakoś ten stan trwał do dzisiaj. Obecnie oba klany były znikome. O ile primogen Gangreli zdecydował się mimo wszystko zostać na miejscu to Brujah zostali w tym osieroceniu. Zresztą krnąbrny, hałaśliwy i pretensjonalny klan bynajmniej nie był ulubionym dawnego księcia to jakoś nikomu z ważnych w tej koterii żaden Punk z prawem głosu w Radzie Primogenów nie był potrzebny.

Zaś Nosferatu reprezentowała Cecilia. Od paru sezonów coraz częściej pojawiała się jako kurier, posłaniec i ambasador ich primogena. Henri Sevez bowiem jak to miał w zwyczaju, nie pojawił się publicznie. Ponoć jego wygląd był odstręczający nawet dla wiekowych spokrewnionych co niejedno już w swoim nieżyciu widzieli. Zwykle posługiwał się posłańcami no a ostatnio upodobał sobie Cecilię. Jak na Nosferatu to miała całkiem znośny wygląd. A nawet niektórzy uważali ją za atrakcyjną. Do tego wniosła nieco kolorytu na dworze swoim bezpośrednim, barwnym językiem często balansując na krawędzi skandalu. A do tego miała głowę do interesów i potrafiła być bezkompromisową negocjatorką. Teraz też właśnie jako poseł i ambasador weszła na salę razem z resztą primogenów chociaż podobnie jak triumwirat u Tremere żadnym primogenem nie była.

Cała grupka sprawująca lub reprezentująca władzę paryskiej koterii weszła i stanęła twarzą do większości tej koterii. Przyglądali się sobie i oczekiwanie rosło. Powiedzą co? Ogłoszą? Wiedzą co zrobić w tej sytuacji?

- Może teraz oni będą rządzić? - rzucił gdzieś w tłum ktoś z tego tłumu.

- Niee… To by za bardzo Anarchistami zalatywało… My musimy mieć jednego księcia… - odparł mu ktoś stojący obok ale wszyscy tak samo nie wiedzieli czego się spodziewać. Tłum zafalował bo przez drzwi weszła bardzo dostojna postać. W todze niczym jakiś profesor na uczelni. Z grubym łańcuchem na szyi na jakim wysiał symbol godności Powiernika Tradycji. Gilles w końcu był uznawany za jednego z najstarszych spokrewnionych w koterii. Zastanawiano sie czy on czy Villon jest starszy. Chodziły plotki, że został spokrewniony w czasach wojen z albigensami gdy szalały stosy Pierwszej Inkwizycji. Wtedy gdy śmiertelnicy zorientowali się, że są wśród nich nieumarłe potwory w ludzkiej skórze. I pod płaszczykiem walki z heretykami stworzyli Inkwizycję jaka całkiem skutecznie wypleniła nie tylko heretyków ale i spokrewnionych. Na długo przetrąciła kark spokrewnionym. No ale to było wieki temu, w trzewiach ponurego średniowiecza. I właśnie z tamtych czasów wyodzić się miały korzenie Gillesa. A Villona nie wiadomo. Za bardzo trzymał on karty przy orderach aby dało się coś zgadnąć. A to były tak prastare dzieje, że nawet w koterii trudno by było znaleźć kogoś aby zapytać o tamte czasy.

Jednak Gilles był powszechnie szanowany w całej domenie. Był uznanym kronikarzem, historykiem, uczonym, filozofem no i dlatego od dawna już miał tytuł Powiernika Tradycji. Nawet poprzedni książe liczył się z jego autorytetem i panowała opinia, że przy oficjalnych nadaniach, promocjach, awansach i podobnych sprawach dobrze jest zapewnić sobie przychylne spojrzenie tego uczonego. Wydawał się więc właściwą osobą jaka by mogła poprowadzić to spotkanie i wyjaśnić co się dzieje.

- Dobry wieczór państwu. Dziękuję za tak liczne przybycie. Przepraszam za tak nagłe wezwanie no ale sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Sami pewnie już wszyscy wiecie, że nas czcigodny i zasłużony książę Villon nas opuścił wezwany na bliskowschodni front wali z plugawicielami z Sabatu. A my zostaliśmy osieroceni jak dzieci bez ojca i przewodnika. Właśnie w tej sprawie was tu zaprosiłem. - Gilles miał wygląd dobrodusznego profesora uniwersyteckiego. A i nie było dziwne, że lubował się w Dzielnicy Łacińskiej którą przemierzał od wieków a jego ulubioną siedzibą była biblioteka uniwersytecka Sorbony. Słowa jednak wywołały szmer a potem głosy poruszenia. Oczywiście chyba trudno by było tu dziś znaleźć kogoś kto nie usłyszał od wczoraj o zniknięciu księcia. Ale wstęp profesora wydawał się sugerować, że to coś w tej sprawie. Znalazł się stary książe? Wybrano nowego? Emocje rosły.

- Śpieszę wyjaśnić tą sprawę. Jak wiecie tradycja mówi, że musimy mieć kogoś na złotym stolcu. I jeśli z jakiegoś powodu urzędujący władca zginie, zaginie lub nie jest w stanie pełnić swoich obowiązków nastepuje wybór nowego. Właśnie dlatego się dzisiaj tu zebraliśmy. - szacowny profesor szybko wyjaśnił te wątpliwości. Ale teraz to dopiero wybuchł tumult. Może wiekowe pijawki znały tą procedurę, może ktoś z ancillae czy nawet młodszych właśnie od nich czy prywatnych zainteresowań historią i tradycją. No ale jak Villon urzędował na tronie przez pół tysiąclecia to właściwie nigdy nie zdarzyła się sytuacja aby była potrzeba wybierać nowego księcia. A wszystkie niższe stanowiska, od szeryfa po primogenów włącznie i tak szły przez ręce księcia albo potrzebowały przynajmniej jego akceptacji. Słowa Powiernika Tradycji oznaczały zapowiedź oficjalnej zmiany władzy.

- No i ja właśnie w tej sprawie. - niespodziewanie gdzieś z tyłów sali rozległ się donośny, męski głos. To zwróciło na niego uwagę pozostałych. Właściciel głosu szybko im w tym pomógł gry ruszył samym środkiem sali dziarskim, wojskowym krokiem. Ciemnowłosy mężczyzna około 30-stki, odziany w elegancki garnitur ze złotymi spinkami i szablą w ozdobnej pochwie u pasa. Szedł śmiało wprost przed siebie a tłum rozstępował się przed jego pewnością siebie. Flankowany był z każdej strony przez łysego 30-latka rozglądającego się czujnie dookoła i bladolicą, czarnowłosą kobietę odzianą w swoją firmową czerń. Oboje już nie zachowywali się tak swobodnie jak ich lider i świdrowali wzrokiem otoczenie. On zaś parł przed siebie kursem kolizyjnym na Gillesa i Radę Primogenów.

Wszyscy go go mogli dojrzeć rozpoznali go bez trudu. Hrabia Davout jaki panował w 11 Dzielnicy. Miał opinię ryzykanta, kobieciarza, hulaki i playboya. I psa wojny. Wedle powszechnej opinii pochodził gdzieś z epoki napoleońskiej. Do dziś był gorącym zwolennikiem Napoleona Bonaparte o jakim zawsze mawiał “nasz cesarz”. Jednak i dzisiaj znalazłoby się spokrewnionych w tamtej epoce, albo trochę przed czy po. Specyficzną cechą tego hrabiego było to, że gorąca krew rzucała go po całym świecie na każdą francuską wojnę jaka toczyła się czy w kraju rodzimym czy gdzieś w zamorskich koloniach. Sam o sobie mawiał, że walczył każdą francuską bronią od karabinu Mle 1777 z rewolucyjnych i napoleońskich czasów po współczesne FA MAS-y. Drugą jego wielką miłością była Legia Cudzoziemska jakiej zawsze kibicował i przejawiał zainteresowanie. W końcu “Czarne Kepi” była od dawna kafejką gdzie zbierali się legioniści a Davout zrobił sobie ulubione miejsce spotkań w jego orientalnym stylu nawołującym do chlubnej a często tragicznej przeszłości tej jednostki jak i samej Francji. Z tego powodu jak na miary spokrewnionych to Davouta i Dante często nie było w mieście jak co dekadę czy dwie wyjeżdżał z miasta na kolejną wojnę czy kampanię po czym wracał znów na dekadę czy dwie i znów wyjeżdżał. Dlatego do czasów II Wojny Światowej nie był zbyt rozpoznawalny. Nawet hrabią został prawie z przypadku. Zaraz po Wielkiej Wojnie* książę Villon w uznaniu jego zasług na tej wojnie miał mu nadać 11 Dzielnicę. Zresztą w nieco niejasnych okolicznościach. Nawet wtedy jednak świeżo mianowany hrabia nie wyzbył się swoich wojennych ciągotek i całkiem często opuszczał swoją domenę to i jakoś nie zapadł za bardzo w pamięć koterii.

Dopiero podczas II Wojny na jaką zdążył wrócić do stolicy Francji zrobił coś co przysporzyło mu rozpoznawalności. Gdy na początku 41-go od pół roku Niemcy okupowali Paryż i większą część Francji i opanowali większość zachodniej, północnej i centralnej Europy a ich włoscy sojusznicy zmagali się z brytyjskim imperium na gorących piaskach Afryki Północnej to i rónie śmiało niemieccy spokrewnieni i ich sojusznicy poczynali sobie w Paryżu. Wówczas właśnie paryskie elysium odwiedził pewien niemiecki hrabia spokrewnionych jaki przeszedł do tej historii jako Klaus Barbie. Patron późniejszego śmiertelnika zwanego “rzeźnikiem Lyonu”. Obaj spokrewnieni notable z Camarilli dogadali się w dżentelmeńskiej atmosferze wzajemnego zrozumienia i pomocy o wysłaniu kontyngentów trzody do Rzeszy. Książe wydał odpowiednie dyspozycje swoim primogenom i hrabiom. Ci jeśli nawet mieli jakieś wątpliwości to uznali, że bezpieczniej jest ich nie wypowiadać na głos a już na pewno nie publicznie. W końcu kto by się przeciwstawiał woli panującego księcia? Zwłaszcza idącego ręka w rękę z niemiecką Camarillą wspartą terrorem skutecznego terroru gestapo, SD i kolaborującej francuskiej milicji.

Wyjątkiem był krnąbrny hrabia 11-tej Dzielnicy. Który odmówił wystawienia wymaganego kontyngentu trzody ze swojego terenu wprowadzając całą koterię w niezłą konsternację. Co więcej złożył Villonowi skargę na zachowanie “niemieckich przyjaciół” balansujących na pograniczu złamania Maskarady. Tak wyraziste “nie” nie mogło przejść bez echa i nawet panujący książe który uwielbiał umywać ręce od kłopotów musiał coś z tym zrobić. Nie jest wiadomo jak to dokładnie wyszło ale sprawę przejął na siebie jego niemiecki przyjaciel. Zaprosił on krnąbrnego hrabiego na rozmowę do swojej siedziby.

To co stało się dalej do dziś jest pełne sprzeczności i detale umykają ale ogólnie wiadomo, że Davout pojechał na to spotkanie. I tak samo jak dzisiaj towarzyszyli mu Dante i Aurora. Oraz Młoda Gwardia, jego osobista straż i oddział szturmowy. Zabijaki zebrane podczas licznych wojen w jakich brał udział. Pojechali tam wszyscy. Z jakimi zamiarami pojechał tam francuski hrabia, z jakimi zamiarami chciał go gościć niemiecki tego też do końca nie wiadomo. Pewne jest, że w pewnym momencie tego spotkania Davout urwał głowę Klausowi. Gołą ręką. Jednym uderzeniem. A potem nastąpiła krwawa jatka która doprowadziła do zagłady chyba wszystkich niemieckich spokrewnionych i większości z szturmowców z Młodej Gwardii. A ci co ocaleli też ledwo stali na nogach po tej bezpardonowej walce.

Właśnie ta akcja sprawiła, że cała koteria poznała nazwisko Olivera Davouta. Wtedy, w czasie wojny i okupacji stał on się symbolem oporu dla spokrewnionych jacy nie zgadzali się z wolą księcia i starszych w koterii. Nawet dla śmiertelników nie wtajemniczonych w Maskaradę stał się on niewidzialnym patronem i koordynatorem walki z okupantem. Często to byli młodzi spokrewnieni, jacy mieli nadal dłuższy staż w życiu niż nieżyciu. Co nadal mieli żywych krewnych, rodziny, małżonków, dzieci, przyjaciół jacy cierpieli pod okupacją. Albo zbuntowanych idealistów którzy nie zgadzali się na taki stan rzeczy. W tamtych wojennych latach Davout stał się symbolem paryskiego oporu. Ale gdy przyszedł koniec wojny, gdy stare lisy na stołkach patrzyli z niepokojem na krnąbrnego hrabiego i jego rosnącą popularność, gdy przewrót pałacowy wydawał się mieć realne szanse powodzenia hrabia opuścił Paryż. I wyjechał na Daleki Wschód. Tam gdzie toczyła się wojna indochińska, potem koreańska, potem brutalna walka o francuskie utrzymanie Algierii i pozostałych kolonii. Przez te wszystkie lata gorączka z czasów okupacji opadła. Wrócił dopiero w połowie lat 60-tych do de Gaulleowskiej Francji. I ponoć ze zdumieniem się dowiedział jak nagle wielu spokrewnionych przypisuje sobie jakiś udział w rozprawieniu się z Klausem i jego koterią albo walkami jakie nastąpiły potem.

Zresztą zaraz potem przyszedł ten szalony rok 68-my. Gdy fala strajków i protestów objęła całą Francję, od studentów na uniwersytetach po ruch robotniczy w wielkich zakładach produkcyjnych. Paryż nie był tutaj wyjątkiem. Nawet więcej. Miasto na parę tygodni opanowali Anarchiści lub po prostu młodzi buntownicy jacy mieli dość zaskorupiałego systemu. Śmiertelnicy tych od śmiertelnych rządów i starych powojennych klik trzymających władzę a spokrewnieni tak samo tylko potrafili mieć jeszcze bardziej zadawnione zatargi i porachunki. Buntownicza, słodka pieśń Anarchistów uwiodła wtedy wielu. Na mieście jak za czasów Rewolucji Francuskiej budowano barykady, wywieszano flagi, trwały tysięczne manifestacje, starcia z policją, studenci opanowali Sorbonę, robotnicy fabryki, ludność często spontanicznie solidaryzowała się z demonstracjami. Wszyscy chcieli zmian. I śmiertelni i nieśmiertelni. Wszyscy chcieli aby zmienić system a razem poczuli swoją siłę. Na mieście zapanował chaos, krew i vitae lała się strumieniami. Stare wampiry Camarilli zadrżały na wieść, że wśród Anarchistów widziano Taylor**, Wieczną Rewolucjonistkę, ikonę ruchu Anarchistów uważaną za rzeźnika królów i obalająca tyranów. Podobno sama Angelette wpadła w jej skrwawione łapy chociaż to wydaje się mało prawdopodobne bo pewnie Taylor od ręku skróciła by taką szychę Camarilli o głowę. Villon wraz ze swoją świtą opuścił miasto. Podobnie postąpiło wiele ważniaków nie chcąc się stać obiektem porachunków jak za czasów pierwszej rewolucji gdy gilotyny śpiewały swą krwawą pieśń śmierci.

I w tych paru tygodniach największego chaosu w mieście 11-ta Dzielnica stała się oazą spokoju. Siły porządkowe pod władzą Davouta stawiły buntownikom twardy opór. A mając wiele dużo łatwiejszych, prawie niebronionych celów zwykle odstępowali od tego terenu. Sama Wieczna Królowa znalazła tam azyl na czas tych zamieszek. A do dzielnicy spłynęło wielu spokrewnionych szukających schronienia. Zaś paryska koteria znów przypomniała sobie nazwisko Olivera Davout jako tego co potrafi powiedzieć “nie” bez względu na okoliczności. Podobno to na zakończenie tamtych wydarzeń, gdy książę Villon już wrócił do miasta i wydał wielki bal zwycięstwa nad buntownikami i Anarchistami doszło do znamiennych wydarzeń. Wieczna Królowa nie tylko nie przyjęła jego ręki podczas pierwszego tańca jaki zwykle oboje inicjowali każdy bal ale sama podeszła do dzielnego hrabiego prosząc go do tańca. Co miało swoją wymowę i było jasne, że nie zapomniała i pewnie długo nie zapomni księciu tego, że ją też porzucił w ogarniętym chaosem mieście. A bezpieczeństwo zapewnił jej i nie tylko jej właśnie ten ciemnowłosy hrabia z opinią psa wojny którego tak często nie było w mieście. Sam zaś hrabia ogłosił wtedy, że zamierza stworzyć siły zbrojne jakie będą przeciwdziałać podczas takich wydarzeń w mieście i poza nim. Co spotkało się z prawdziwą owacją bo na świeżo mając anarchistyczny terror i pamiętając własną słabość. Kilka lat później zaowocowało to utworzeniem ośrodka szkoleniowego “Olimp Security” jaki stał się kuźnią nowych kadr. Ale impulsem było pokłosie tego szalonego “68-go jaki zatrząsł w posadach paryską koterią.

Od tamtej pory Davout w miarę się ustatkował. Czyli nie wyjeżdżał z miasta zbyt często ani na zbyt długo. Rządził w swojej dzielnicy i okazał się być zaskakująco spolegliwy nie tylko dla Venture z jakich sam pochodził ale nawet dla bezklanowców czy wręcz cienkokriwsytych. Zdawał się mieć dewizę, że liczyło się dla niego bardziej to co kto może być dla niego użyteczny a nie z którego jest pokolenia czy jaki ma staż w koterii. A mając w pamięci jego postawę w sprawie Klausa i w tym szalonym ‘68-mym jawił się jako hrabia z zasadami, jaki jest gotów swojej domeny i koterii przeciwko wszystkim przeciwnościom. Więc całkiem sporo spokrewnionych, zwłaszcza młodych garnęło się pod jego skrzydła, patronat i opiekę do tej 11-tej Dzielnicy.

I właśnie on szedł dumnie i śmiało przez salę balową w kierunku mikrofonu. Po bokach miał Dante i Aurorę. Dante został spokrewniony razem z nim. I był uznawany za jego najlepszego przyjaciela i ochroniarze. A także egzekutora. Gdy łysy, cichy mężczyzna wkładał białe rękawiczki wiadomo było, że Davout wydał na kogoś wyrok. I jego egzekutor przyszedł do wypełnić. Stąd czasem szeptem mówiono o nim “gants blancs”. Poza tym o ile jego patron preferował fechtunek i miał opinię jednego z najlepszych szermierzy w domenie o tyle jego ochroniarz był znany jako jeden z najlepszych strzelców. Jego celność była legendarna i mówiono, że nigdy nie chybia. A wszelaka broń palna wydawała się być jego pasją i hobbystycznym konikiem.

Czarnowłosa kobieta była od nich o połowę młodsza. Rosjanka spokrewniona gdzieś pod koniec wojny domowej w Rosji albo już tutaj w Paryżu. To do końca nie było takie pewne. Jednak prawie od początku swojej paryskiej kariery w koterii była związana z Davoutem. Dała się poznać jako wyśmienity szpieg i zabójca. Ponoć wiele sukcesów Davout zawdzięczał właśnie jej wywiadowi i kontrwywiadu. Miała opinię osoby jaka potrafi wślizgnąć się wszędzie gdzie naprawdę zechce. A gdy się z nią rozmawiało to miało się nieprzyjemną świadomość, że zna wszelkie brudne sekrety jakie wolałoby się pozostawić w ukryciu. Hrabia też musiał mieć do niej zaufanie bo gdy wyjechał na prawie 20 lat po II Wojnie to właśnie ją mianował swoim majordomem w dzielnicy. I jakoś nie było słychać aby miał do niej jakieś zarzuty po swoim powrocie.

Cała trójka podeszła do Gillesa. Grzecznie się przywitali, podziękowali sobie co niezbyt było słychać na sali przez mikrofon. Ale wszyscy widzieli jak uczony odstąpił od niego zaś przejął go Davout. Ten zaś czuł się pewnie za mikrofonem i występując przed całą koterią jakby był zawodowym aktorem albo politykiem.

- Dobry wieczór wam wszystkim! Bardzo dziękuję mojemu szacownemu przedmówcy. A wam dziękuję za przybycie. - Davout przywitał się z publicznością a jednemu z najstarszych spokrewnionych w koterii uprzejmie skinął głową oddając mu zasłużoną cześć.

- Jak wiecie od wczoraj nie mamy księcia. Villon nas zostawił. A potrzebujemy księcia. Potrzebujemy kogoś u steru. Tak jak mówił nasz czcigodny Powiernik Tradycji teraz będziemy głosować nad wyborem nowego księcia. To sprawa jaka dotyczy nas wszystkich. Dlatego proponuję walne zgromadzenie i powszechne głosowanie. Każdy może zgłosić obiecującą kandydaturę. Ja zgłaszam swoją. Ale jeśli oczywiście ktoś się czuje na siłach może też się zgłosić. Jeśli nie rozstrzygnie głosowanie jestem gotów zgodzić się na tradycyjne rozstrzygnięcie sporu. - nie mówił długo. Używał prostych, krótkich zdań mówionych dziarskim, stanowczym głosem. Przeszukiwał wzrokiem pstrokaty i nagle cichy tłum nieśmiertelnej koterii jakby sprawdzał reakcję na swoje słowa. Albo szukał oponenta. Na sam koniec gdy mówił o tradycyjnym rozwiązaniu sporu położył dłoń na rękojeści szabli. Wyzwanie było aż nadto czytelne i oczywiste. Jasne było, że z opinią jednego z najlepszych szermierzy w Paryżu, kogoś kto może skrócić doświadczonego ancillae jednym ruchem gołej dłoni to miałby niewielu przeciwników jacy mieliby z nim szanse w takim pojedynku. Jak pominąć zawodowych zabijaków i ograniczyć się do ludzi z odpowiednią pozycją godnych urzędu księcia czyli właściwie hrabiów i primogenów to robiło się tego jeszcze mniej. Właśnie na nich na sam koniec przesunął swoje orle, wyzywające spojrzenie sprawdzając czy ktoś wystąpi z kontrkandydaturą. A sądząc po ich minach tego się chyba nie spodziewali. Patrzyli na niego z takim samym zaskoczeniem jak reszta koterii. Zaczęli ze sobą gorączkowo szeptać wahając się co teraz powinni zrobić. Co wykorzystała ciżba pijawek.

- Davout na księcia! Wreszcie ktoś kto nie ucieka z miasta jak się sprawy zaczynają sypać! - krzyknął jakiś punk w skórzanej kurtce. To wywołało lawinę podobnych okrzyków poparcia. Wciąż było w koterii zbyt wielu jacy pamiętali na żywo sprawę z Klausem czy ten rewolucyjny ‘68-my i diametralnie odmienną postawę hrabiego 11-tej Dzielnicy oraz księcia całej domeny i jego bezpośredniego otoczenia. Kto wie jakby potoczyła się sprawa gdyby wszystko odbyło się jak zwykle za Villona. Za zamkniętymi drzwiami wśród samych szczytach władzy. Tam krnąbrny hrabia nie musiałby uzyskać tak licznego poparcia. Ale gdy na sali balowej była cała masa nowicjuszy i świeżaków sprawa była przesądzona. Dla nich niepokorny hrabia jawił się jako alternatywa dla skostniałego systemu, jako powiew nowości i świeżości. No i jako silny władca jaki potrafił utrzymać spokój w swojej domenie. Nawet w godzinie próby. W obliczu tak powszechnego poparcia jak i samej osoby i stanowczości hrabiego nikt poważny nie zgłosił swojej kandydatury do złotego stolca. I od tej nocy hrabia Oliver Davout stał się księciem paryskiej koterii.

Pewien zgrzyt nastąpił już w najbliższy weekend gdy była oficjalna koronacja. Okazało się, że niezbyt jest czym koronować nowego władcy bo tradycyjne insygnia władzy zniknęły wraz z poprzednim księciem. Ale do tego czasu realna władza i tak już przeszła w ręce Davouta. A on sam w zastępstwie owych insygniów przy oficjalnych uroczystościach w elysium nosił przy pasie ową ozdobną ale jak najbardziej zabójczą szablę. Tą samą jaką miał wówczas u swojego boku podczas gdy właściwie sam ogłosił się księciem i nikt nie ośmielił się powiedzieć mu “nie”.

W kilka miesięcy po tych wydarzeniach wydał pierwsze swoje edykty mianjąc nowych primogenów. Herszta jednej z większych band Brujah jacy zostali w mieście, Hetmana, na przewodnika pozostałych w mieście Klanu Punków. Co było zaskakujące wydawało się, że ci dwaj, mimo, że więcej zdawało się ich dzielić i różnić niż łączyć zdawali się sobie nawzajem okazywać szacunek i poważanie. A sam książe pozwalał Hetmanowi mówić do siebie “brachu” z całkiem nieznanych przyczyn. Do tego osobiście zgładził Tabora Bellemare który stał na czele Gangreli. Jak do tego doszło nie jest zbyt pewne bo działo się to na terenie Tabora który wyraźnie nie był zadowolony z nowego władcy. I nie omieszkał złożyć mu tradycyjnej wizyty zapoznawczej. Nowy książe pofatygował się więc do niego osobiście. Co tam się stało wewnątrz domostwa Tabora nie wiadomo. Wedle opowieści to Davout wyszedł szybkim krokiem z jego domu po jakiejś intensywnej wymianie zdań między nimi. A zaraz potem Tabor wybiegł za nim i zaatakował go. Pojedynek skończył się podobnie jak ten z Klausem Barbie, Davout urwał mu głowę jednym uderzeniem ręki. Ale wedle Tradycji to za atak na księcia była kara śmierci. A kilka tygodni później w elysium zjawiła się Alisha Czarna Wilczyca i jakoś dogadała się z księciem na tyle, że mianował ją primogenem Gangreli. Ona też była mało typowa jak na Gangrela bo była jedną z nielicznych Dzikusów jacy mieszkali na terenie miasta.

Do tego powołał całkiem nowych primogenów. Sydneya Lemelina, dawny koroner miejski stanął na czele Cienkokriwstych zaś ciemnowłosa prawniczka Rachelle Cormier została postawiona na czele Pariasów. Za czasów Villona to było nie do pomyślenia i te dwa klany nawet nie do końca uznawano za klany więc nie miały swoich primogenów. Ale nowy książę to nowe porządki. Cała trójka była od tej pory postrzegana jako zwolennicy nowego księcia. Większość a przynajmniej spora część ich klanów także.

A z rok później gdy do miasta przyjechała wiedźma Tremere z Marsylii po paru tygodniach próby książę też zgodził się na jej propozycję aby objęła fotel primogen Klanu Diabłów dostrzegając w niej interesujący go potencjał. I tak Josette Deniger zajęła ostatni wolny fotel w Radzie Primogenów. Pomimo tego, że wśród samych Tremere jej odłam związany z buntowniczą Carny był uznawany za heretyków. Stąd po mieście rozszedł się mało pochlebny dla niej przydomek “ruda wiedźma z południa”. A tarcia wewnątrz tego klanu zaowocowały swego rodzaju zimną wojną pomiędzy nową primogen a większością jej podopiecznych. Z jakich starszyzna była o wiele bardziej wiekowa, doświadczona i zasłużona od niej. Co nie omieszkali o tym jej i reszcie o tym przypominać. Zaś pozostali niezbyt mieli zaufanie nie tylko do heretyczki co otwarcie głosiła zerwanie z więzami krwi ale też nawet nie była nijak związana z tym miastem i koterią zanim tu nie przyjechała. Po części więc dlatego nastąpił swego rodzaju rozłam i nowa primogen niejako od zera zaczęła budować nową koterię złożoną w sporej mierze z kobiet, często z krótkim stażem i bez ważnej pozycji w hierarchii dla których nowa primogen miała ciekawe stołki do obsadzenia. Bo te pod opieką Triumwiratu już były od dawna obsadzone i rzadko dochodziło tam do jakichś przetasowań.

Ale wszystko zaczęło się pdoczas tych dwóch, marcowych nocy w 2018-mym, gdy Francja śmiertelników żyła zamachami terrorystycznymi na dalekim południu swojego kraju i była poruszona śmiercią bohaterskiego pułkownika policji jaki oddał swoje życie w zamian za życie zakładników i został brutalnie zamordowany przez islamskiego terrorystę****. Zmarł w szpitalu tej samej nocy gdy Davout z ręką na szabli pytał czy ktoś chce z nim stanąć w szranki w walce o stanowisko księcia paryskiej domeny. Uczestniczyli w tym zebraniu jako ledwo kilka lat wcześniej świeżo spokrewnieni. Świetnie pamiętali rządy Villona chociaż byli za młodzi aby pamiętać większość kontrowersyjnych wydarzeń z jakimi wiązała się jego osoba i o jakich krzyczano wtedy na tym publicznym wiecu. Podobnie zresztą było z historiami z jakimi była związana osoba hrabiego który ogłosił się księciem. Ten zaś rządzi paryską domeną od tamtej marcowej nocy do dzisiaj. Zamach sprzed dwóch lat wskazywał, że nie wszyscy pałają do niego miłością ale chociaż wszyscy sprawy zginęli w walce to ich zleceniodawców nie udało się ustalić. A przynajmniej taka do dzisiaj panuje oficjalna wersja. Ale to już jest materiał na całkiem inną historię.


----



Słowniczek


*Wielka Wojna - fr. “Grande Guerre”, tak Francuzi nazywali przed II WŚ tą pierwszą. Tak długa, krwawa i straszna wojna miała być tą ostatnią, miała być zbyt straszna aby się mogła powtórzyć na podobną skalę. Do pewnego stopnia nadal ta nazwa jest używana w odniesieniu do I WŚ.

**Taylor - z klanu Brujah, jedna z czołowych ikon ruchu Anarchistów. Patrz Karty Fabuły, “Podstawka” s.399.

***gants blancs - fr, - białe rękawiczki.

****Zamach w Carcassonne i Trèbes - link: https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamach..._i_Tr%C3%A8bes
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline