Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2022, 22:36   #91
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
W miarę jak jej partner mówił to Monique przylgnęła policzkiem do gładkiego uda okrytego czerwono - białą suknią i jej zadarta do góry głowa w pełni niemo potwierdzała słowa księcia.

- Tak, to prawda. Dasz wiarę, że chodzą plotki, że jest krnąbrna, nieznośna i trudna do opanowania. - Oliver nie tracił tego rodzicielskiego tonu leniwie obracając swój kieliszek w dłoni. Sam zaś w pełni zgadzał się ze słowami gościa i chętnie obserwował poczynania nagiej i ubranej blondynki.

Gdy ta druga podniosła za smycz tą pierwszą i wreszcie wyzwoliła jej usta to mogły się spotkać ze sobą. Pierwszy raz tego wieczoru a sądząc po pełni zaangażowania i namiętności jaką zdradzała Noel to na pewno nie był to ostatni raz.

- Oj tak Ally. Zdobyłaś mnie i sobie podporządkowałaś pod każdym względem. Nie będę mówić, że tu Oli o mnie nie dba ani nic takiego bo to najwspanialszy mężczyzna jakiego miałam zaszczyt poznać. No ale takiej cudownej kobiety jak ty to jeszcze nie spotkałam. - gdy wreszcie się oderwały od siebie po tym pocałunku to Monique wcale nie miała ochoty rozstawać się z Alessandrą. Wręcz przeciwnie. Bez skrupułów przyznała przy swoim partnerze, że za nią szaleje dokładnie tak jak przed chwilą o tym mówił.

- Strasznie żałuję, że nie jesteśmy z Olim zwykłą parą. Bo wtedy mogłabym pojechać razem z tobą. No a tak to zostaną nam tylko krótkie, tajne schadzki. - Malkavianka mówiła z przejęciem jakby strasznie walczyła ze sobą aby jawnie nie uznać, że Torreador szturmem zdobyła jej serce tak bardzo jak to tylko wypadało przyznać przed swoim partnerem.

Alessandra za to cieszyła się ze swojego przeczucia, że jednak jej głowa zostanie na karku i nie odleci gdzieś dalej przez okno niczym jeden z gołębi Carla. Inaczej właśnie by to robiła, zamiast się czaić na coś kompletnie innego.
- Jeśli może być tam niebezpiecznie lepiej abyś trzymała dystans. Naprawdę nastałby mroczny czas gdyby twoje światło zgasło, a tak dzięki niemu zawsze odnajdę drogę do domu i tego co naprawdę ważne - westchnęła bawiąc się jej piersią i uśmiechnęła się czule ponownie wkładając jej pejcz w zęby.
- Kupię nam apartament w Amsterdamie, albo wynajmę na stałe pokój w którymś z tamtejszych hoteli. Waldorf Astoria jest całkiem niczego sobie, chociaż niestety ciężko tam o porządną salę tortur… ale coś pomyślimy. A teraz siadaj - naciskiem na ramię wróciła ją z powrotem do odpowiedniej pozycji. Na razie jeszcze bez niczego drastycznego. Chciała aby z początku wszystkim było po prostu miło. Dobry nastrój dużo dawał przed przejściem do właściwej części zabawy.
Przeniosła wzrok na Venture i ruszyła w jego stronę z filuternym uśmiechem oraz blond suczką przy boku.
- Krnąbrna, nieznośna i trudna do opanowania powiadasz - powtórzyła jego słowa i przepiła je krwią z kielicha oblizując po wszystkim usta.
- To wręcz cudownie się składa kochanie - zatrzymały się prosto przed nim. Alessa dotknęła jego twarz zaczynając od dołu żuchwy i poprowadziła palce po policzku aż do skroni i ku górze, aby pogładzić go po włosach. Jej ramię wyciągnęło się za jego plecy obejmując kark od tyłu, podczas gdy sylwetka w sunki przylgnęła do tej w koszuli i spodniach.
- Całą zeszłą noc to trenowałam, a nic nie pobudza bardziej niż okiełznywanie wyjątkowo niepokornych ptaszyn. Lubię wyzwania, a Angelette zdecydowanie można do nich zaliczyć. Niezwykłe, wymagające, ekscytujące… lecz jeśli z nią mi się udało myślę że i z twoim problemem odnośnie Monique dam radę pomóc. - wyjęła telefon z psotną miną - Niech to będzie moja rekomendacja.

- Trenowałaś na Angelette?
- książę trochę się chyba zdziwił specyficznym doborem słów. Z bliska nie dało się poznać, że jest spokrewnionym. Wyglądał jak ok 30-letni, ciemnowłosy amant w eleganckim opakowaniu. Dotyk kobiety wyczuł ciepło męskiego, żywego ciała na jego szczęce a potem karku. On też nie wzbraniał się przed dotykaniem jej i chętnie objął jej kibić przyciągając do siebie jak chętną kochankę czy partnerkę do intymnego tańca. Ale jak wyjęła telefon i wybrała filmik to z ciekawości go przejął aby zobaczyć to co chciała mu pokazać. Klęcząca u ich stóp naga blondynka trzymana na obroży swojej pani zadzierała z ciekawością głowę do góry próbując się domyślić co tam sobie pokazują. Widzieć tego co stojąca para nie mogła ale zapewne słuch mógł co nieco wyłapać z tego nagrania.

A te zaczynało się z perspektywy kamerzystki skierowane na swoje własne, zgrabne nogi i nagie biodra. I zaraz potem na stojącą przed nią kobietę o ciele profesjonalnej modelki. Dobrze było widać każdy detal bo była bezwstydnie naga. Poza obrożą na szyi i brudem lochu jaki się do niej przyczepił tworząc brudne plamy. Okrasiła kamerzystkę słodkim uśmiechem a więc i widz miał wrażenie, że patrzy się prosto na niego. Po czym chętnie uklękła przed kamerzystką, z czcią ujęła jej stopę i złożyła na nich pierwszy, uroczysty pocałunek. Już na tym samym wstępie książę miał mocno zaskoczoną minę. Spojrzał pytająco na swojego gościa z mnóstwem pytań w tym spojrzeniu ale, że akcja trwała to szybko wrócił do oglądania. A tam Wieczna Królowa z lubością całowała stopy swojej nowej faworyty posuwając się w górę jej zgrabnych nóg.

- To ty? - zapytał cicho i szybko zaaferowany gospodarz nie mogąc się nadziwić tej akcji na filmiku. Ale jedna z głównych aktorek tego nagrania sama szybko zweryfikowała z kim mają do czynienia. Akurat jak ustami doszła do zwieńczenia ud kamerzystki i właśnie im oddawała należytą cześć.
Cytat:
Jesteś niesamowita Ally. Naprawdę mogłabym cię polecić obcowanie z tobą wszystkim moim przyjaciołom. Jak będziesz tu następnym razem czuj się zaproszona. - powiedziała paryska primogen Torreadorów swoim kusząco aksamitnym głosem spotęgowanym tym powabnym spojrzeniem w kamerę smartfonu. Co w zupełności powinno rozwiać wszelkie wątpliwości z kim mają do czynienia. Zaraz potem filmik się kończył i to jak Angelette uniosła się aby pocałować usta swojej faworyty już się nie zarejestrowało. Ale i tak sądząc po minie księcia to był pod wielkim wrażeniem.

- Wow… słyszałem, że miałaś umówione z nią spotkanie wczoraj... ale takie coś… No popatrz jak nasza Wieczna Królowa pomimo tylu stuleci na karku wciąż potrafi zaskakiwać. Nie będziesz miała kłopotów pokazując ten film? Ja się o siebie i Monique nie obawiam, ale ty możesz mieć kłopoty jak to by wyciekło. Ah, i może Monique obejrzeć? - Davout jakoś zdołał przekierować swoje zdumienie w bardziej cywilizowany kierunek rozmowy no ale i tak tego chyba się nie spodziewał. Poprosił jednak aby i jego faworyta mogła obejrzeć ten filmik bo sądząc po jej minie to aż umierała z ciekawości co wywarło na nim takie ogromne wrażenie.

- Oh Oli… jaki ty słodki - Torreador posłała mu spojrzenie spod rzęs i nie wyglądała na przestraszoną. Raczej na bardzo, ale to bardzo zadowoloną. Primogen doskonale wiedziała co robi pozwalając się nagrać, a dopiero teraz w pełni szło odczuć jaką kartę dała jej do ręki. Podwójny as to było za mało.
- Nie martw się piękny książe. Gdyby Królowa nie chciała aby ją podziwiano nie uwieczeniłabym jej. To jak z obrazem… są po to aby sycić nimi oczy. Oczywiście że Monique może obejrzeć, sztuką należy cieszyć zmysły - wyszeptała mu do ucha rozbawionym głosem, a jej dłoń opuściła się w dół jak wąż sunąc po jego piersi i brzuchu - Pomyśl raczej jak będzie wyglądać reszta wieczoru skoro poprzedni zakończył się w ten właśnie sposób…

- No tak, coś słyszałem. Niestety żałuję, że mnie to ominęło jednak obowiązki księcia przede wszystkim.
- powiedział z łagodnym uśmiechem. Spojrzał jeszcze raz na zatrzymany kadr na telefonie i pchnięcie w pierś musiało go zaskoczyć bo cofnął się. Ale na drodze stanął mu fotel więc ostatecznie wylądował na nim. Wtedy gość usiadła mu na jednym kolanie zaś pociągnięta za smycz druga blondynka usiadła mu na drugim. Wtedy jeszcze raz ale już we trójkę mogli obejrzeć ten sam filmik co trwał niecałą minutę. Teraz Malkavianka mogła go przeżywać na gorąco.

- Ooo jaaa! To ona? Naprawdę? Oo jaa… Ale bym chciała być na jej miejscu! I to ty tak? Ooo… Ale jazda na całego! Widzisz?! To musi być ten filmik! Ten co ci mówiłam ostatnio! Tylko wtedy go nie widziałam tylko wyczuwałam takie wrażenie niedowierzania i niesamowitości jak teraz! To musiało być to! Tylko nie widziałam wtedy filmiku to nie bardzo wiedziałam o co chodzi! - siedząca u jednego boku Davouta naga blondynka była niemniej zdumiona i pod wrażeniem jak on sam. Chociaż u niej dochodziła do tego nutka zazdrości o przyjemność jakiej wczoraj mogła zaznać z Alessandrą jej primogen a nie ona. Jednak płynnie przeszło to w radosne skojarzenie ich rozmowy sprzed paru dni gdy wreszcie teraz domyśliła się o jaki filmik mogło chodzić. Bo wtedy raczej wyczuwała wrażenie jakie on wywołał ale go nie widziała.

- Oli a ty nie mógłbyś nam pomóc z tym Amsterdamem i tak dalej? No sam widzisz jakie Ally ma wzięcie i chody. Sama Angelette wije się u jej stóp. No ale za nią do Brukseli chyba nie pojedzie no to byśmy się mogły spotkać tam gdzieś na miejscu. No i jakby jeszcze była tam izba tortur to cudnie ale jak nie to mogę coś zabrać ze sobą. - wtuliła się w pierś swojego partnera i przyjęła proszący ton zupełnie jak prawie dorosła nastolatka prosząca ojca i kupno czegoś dla niej ważnego.

- Oficjalnie to ich wysyłam do Brukseli na szkolenie. I na tym moja rola jako księcia się kończy. A nieoficjalnie to zobaczymy. - odparł krótko Oliver i chyba na taką odpowiedź gospodyni liczyła bo mocno go objęła i pocałowała z wdzięczności w usta.

- No to już załatwione! Jak Oli tak mówi to na pewno coś wymyśli! - roześmiała się beztrosko jakby sprawa już była załatwiona.

Druga blondynka powtórzyła na nim ten sam manewr równie ucieszona. Wychodziło że nawet gdy znudzi ją Bruksela będzie miała niedaleko całkiem pasjonujące alternatywy i to bez zwracania niepotrzebnej uwagi… oraz że na pewno nie będzie to akademik.
- Będziemy w takim razie musiały się bardzo postarać kochanie aby podziękować twojemu faworytowi za jego dobroć, wspaniałomyślność i wielkie… - Alessa powiedziała do Malkavianki, podczas gdy jej dłoń spoczęła na froncie eleganckich spodni i tam badała teren, a usta dokończyły niskim pomrukiem -... serce. Liczę że jesteś dziś w wyjątkowo nieznośnym nastroju który będzie trzeba porządnie naprostować aby rozum ci wrócił z kształtnego tyłeczka prosto do tej ślicznej główki. Słyszysz Oliego, ma tyle trosk i zmartwień. Lepiej abyś chodziła jak należy aby nie dokładać mu kolejnych w jego napiętym planie dnia. Nie martw się popracujemy nad tym i kto wie? Może znów coś zobaczysz… jak tego bad boya z papierosem. Ma na imię Leon, dostałam jego numer. Więc chyba na własne oczy przyjdzie się przekonać co z niego wyrosło. - zaśmiała się wdzięcznie - Ah, nie łudźmy się. Nie tylko oczami się o tym przekonam. Przyślę ci fotkę, obiecuję. A jeśli przypadkiem będziesz w Belgii, przypadkiem mogę się pojawić z tą słodką ptaszyną którą tak mi polecasz.

- Ma na imię Leon? Oo… To tak jak lew. Na pewno jest bardzo dzielny. -
gdyby Monique była elfką lub należała do jakiejś nacji o wystających, ruchliwych uszach to pewnie w tym momencie postawiłaby uszy w sztorc jak pies czy kot gdy słyszą bardzo obiecujący dźwięk. I w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki widziała go chociaż w wizji za to nie miała pojęcia kim on może być i czy to rzeczywiście istniejąca na tym świecie osoba. Za to miała teraz radość i satysfakcję, że choć trochę ta wizja okazała się prawdziwa.

- A z tą Belgią to moja piękna i wspaniała pani oczywiście, że tak. Jakbyś tylko miała ochotę zaprosić kogoś jeszcze to naturalnie będę do twojej całkowitej dyspozycji. - obdarzyła ubraną blondynkę pełnym zapału i wdzięczności spojrzeniem biorąc uroczyście jej dłoń w swoją i całując ją aby oddać jej hołd i zaznaczyć swoją uległość.

- No i masz całkowicie rację Ally. Odkąd cię poznałam cały czas jestem strasznie nieznośna i mam bardzo brudne myśli i zachowuję się w karygodny sposób wciąż myśląc o tobie. Dobrze, że jesteś bo nie chciałabym wstydu naszemu wspaniałemu Oliemu. - zamruczała niższym głosem gdy znów do głosu doszło pożądanie i chęć sfinalizowania dzisiejszej nocy.

- To prawda. Jeszcze trochę i mnie zepchnie na boczny tor. Cały czas gada tylko o tobie. Dobrze, że jesteś, skoro udało ci się z Angelette to może i z Monique sobie poradzisz. Zresztą wystawiła ci bardzo dobre rekomendację do takich zadań więc myślę, że jesteś odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. - Oliver dał się zbadać na dotyk i chętnie przysłuchiwał i oglądał tą rozmowę dwóch blondynek na swoich kolanach. Nie tracił nieco kpiącego tonu ale i pożądanie w nim zaczynało rosnąć co dłoń Alessandry miała okazję sprawdzić namacalnie.

Jaśniejszego sygnału nie mógł dać, mimo że zachowywał uprzejmość i dobrą wolę pozwalając się odrobinę zmarginalizować gdy dwie blondynki musiały się nagadać choć przecież jemu powinny poświęcić całą uwagę jako temu najważniejszemu.
- Mój kochany... - panna de Gast obdarzyła go uwodzicielskim uśmiechem odkładając telefon na blat stolika i przejmując od Monique palcat.
- Poradzę sobie z wami obojgiem… lecz teraz usiądź wygodnie i pozwól że pokażemy ci wpierw parę sztuczek.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
Stary 28-10-2022, 13:37   #92
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Post wstawiony za Mi Raaza

Rozmowa w taksówce (John, Alessandra)

John sięgnął po słuchawkę. Przycisnął ją mocno palcem, a wybieranie głosowe w uchu zadźwięczało.
- Zadzwoń Alexa.
Trzymany w dłoniach smartfon zaczął wybierać numer do Alessandry de Gast.

Usłyszał przeciągły sygnał oczekiwania, po nim przyszedł jeszcze jeden i kolejny. Gdy już zaczął tracić nadzieję po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos.
- Witaj piękny. Czy to ważne? - szybkie pytanie wypowiedziane lekko zniecierpliwionym tonem, ale bez irytacji. W tle słyszał stukot obcasów i echo, jakby Torreador znajdowała się wielkim, pustym pomieszczeniu.

- Jak dotąd dzwoniłem do ciebie z pierdołami? Nie, to ważne. - Zreflektował się. Nie chciał usłyszeć odpowiedzi na zadane pytanie, nie chciał też tracić czasu na konwenanse.
- Kojarzysz temat, który rzuciłem na niedzielnym spotkaniu? Zacząłem działać w tym kierunku. Jeśli podasz mi maila, to podeślę ci propozycje. Są dwa ale…- John zamilkł dając kobiecie chwilę na pokojarzenie wszystkich faktów. Jak choćby tego, że ktoś mógł słyszeć to co mówił, bo używał wielu ogólników.

- Kochanie… jakże mogłabym zapomnieć nasze ostatnie spotkanie u babci na obiedzie? - po drugiej stronie Alessandra zaśmiała się dźwięcznie, a w jej głos wplotły się filuterne nuty - Widok twojego uśmiechu to coś, co nie jest nam dane na co dzień, tym bardziej warto trzymać tak słodkie wspomnienia w pamięci. Prześlę ci maila, ty mi daj numer konta. Mogę być zajęta i nie odbierać, ale dam twój numer mojemu człowiekowi od ogarniania. Czy to rozwiązuje jeden problem? Liczę, że nie wybrałeś czegoś przed czym wstyd będzie się nawet zatrzymać.

- No właśnie. Druga kwestia to twoje dziewczyny. Albo choć jedna rozgarnięta. Ktoś musi jechać na spotkanie w tym tygodniu. Obejrzeć wszystko na miejscu. A wiesz, tam najlepiej spotykać się między ósmą a szesnastą. Ja tak jakby nie mogę się wyrwać w tych godzinach. Jeżeli prześlę szczegóły, to użyczysz mi jedną do pomocy? Może być jedna z tych z the Hell. -
Alessandra mogła dojść do wniosku, że Brytyjczykowi jest głupio. Tak przynajmniej brzmiał jego ton głosu.

- Nie - padła szybka i konkretna odpowiedź, stuk obcasów nasilił się ale zniknął pogłos. Zamiast niego teraz rozlegał się szum wiatru i odgłosy samochodów w oddali. Gdzieś szczekał pies, dalej wyła syrena karetki.
- Fifine jest śliczną ptaszyną, ale nie nada się do tego. Jewel zostaje ze mną, ktoś musi mi nosić torebkę - powiedziała zamyślona, lecz owo zamyślenie nie trwało długo. - Podeślę Nadine, na co dzień zajmuje się moim domem, rachunkami i sprawami z tym związanymi. Zna standardy, nie da sobie wcisnąć chłamu, a jak będzie trzeba zje agenta żywcem. Dam ci jej numer, wyślesz jej czas i miejsce spotkania. Tylko błagam skarbie, nie na ostatnią chwilę. Z Paryża trochę się tam leci, więc tak ze trzy godziny wcześniej co najmniej.

- Ustawię spotkanie na czwartek. Mogę powołać się na ciebie, czy chcesz w transakcji być stroną incognito? Mam dobre biuro radców prawnych, którzy mogą to załatwić -
powiedział John już znacznie spokojniej.

- Nie mam nic do ukrycia - zaśmiała się perliście przez słuchawkę - Możecie działać w moim imieniu, nie ma problemu. Przecież i tak nie będę mieszkać w… tym obskurnym… czymś - prawie mógł zobaczyć jak się wzdrygnęła po drugiej stronie.
- Zdaję się na ciebie kochanie, ja nie mam głowy do cyferek. Jeśli będziesz czegoś potrzebował to napisz, chociaż nie obiecuję, że odpiszę dziś. Mam ważne spotkanie. W razie czego kontaktuj się z moimi ptaszynami, przekażę im wszystko. Potrzebujesz pomocy z przejazdem? I tak biorę helikopter, dodatkowe miejsca się znajdą - zrobiła krótką przerwę nim dodała rozbawiona - Ze dwa na pewno.

- Helikopter?
- powiedział nie dowierzając. Przez chwilę cisza panowała po stronie Brujah. Analizował to. Cisza nie była mocną stroną Alessy. Ale może to dobrze? W końcu miała zrobić szum.

- Wiesz, nie… ogarnę sobie przewiezienie walizki. Ale jesteśmy w kontakcie. Dziękuję.

Przy ostatnim słowie głos Brytyjczyka zabrzmiał co najmniej dziwnie. To słowo często nie przechodziło przez jego usta.

- Oh John… też cię kocham - w słuchawce rozległo się ciepłe, niskie mruczenie - Jesteśmy w kontakcie, dobrej nocy mój słodki.


****
Rosyjska rzeźnia (John, Siergiej)

John siedział wpatrując się w telefon.
- Siergiej, nie złamię telefon z tego laptopa. To nie jest takie hop siup. Musiałbym go zabrać do siebie.
Brujah chwilę postukał palcami w torbę ze swoim laptopem. Rzadko było widać u niego emocje i coś podpowiadało mu, że to efekt uboczny picia krwi Tremere. W każdym razie czuł, że się denerwuje zaistniałą sytuacją. Po chwili kontynuował:
- Powiedz mi proszę Siergieju Iwanie Iwanowiczu, jak chciałbyś pomóc swoim przyjaciołom? Bo chciałbym, żebyśmy mieli jasność. Chcesz, żeby mogli oni więcej czasu spędzać z bratem? Na OIOMie na przykład? Czy może mam znaleźć kogoś podobnego do mnie, kto przyzna się do tego? Albo raczej nie będzie w stanie zaprzeczyć, że to nie on?

- Ah ta junacka fantazja.
- zaśmiał się bez wesołości starszy już wiekiem Rosjanin. - John mój drogi. Jakbym potrzebował im spuścić łomot nie potrzebowałbym do tego ciebie. Ani byśmy teraz o tym nie rozmawiali. I nie nazywałbym ich swoimi przyjaciółmi. - wyjaśnił jowialnie szef grupy tambowskiej kręcąc głową, że pierwsze propozycje informatyka kompletnie go nie interesowały.

- Za to dobrze by było spełnić ich prośbę. Sam rozumiesz. Kiepsko by wyglądało jakby wyszło, że Siergiej im nie chciał czy nie umiał pomóc gdy do niego przyszli po pomoc. To psuje interesy. I wizerunek. No a prosili mnie aby odnaleźć i ukarać sprawców tego napadu i całej reszty tarapatów w jakie ich wpędziła ta parka. I wydajesz mi się odpowiednim człowiekiem do tego zadania. Zwłaszcza, że jak mówisz wkrótce masz wyjechać na nie wiadomo jak długo. Znalazłbyś czas aby zająć się tą sprawą? - Rosjanin przedstawił swoje oczekiwania jakie ma co do tej sprawy. Widocznie chciał jakoś załagodzić to wszystko i ugłaskać tamtych o jakich mówił.

- No dobra, ale musisz mi jasno powiedzieć jakie masz oczekiwania. Mam iść ich przeprosić? Pokajać się? Wiesz dobrze, że ja sprałem typa. Dziewczyna nie ma z tym nic wspólnego - ledwo słowa opuściły usta Brytyjczyka ten już ich pożałował. John zacisnął mocno szczęki.
- Na telefon będę potrzebować ze dwa dni. Addytywne blokady logowania praktycznie uniemożliwiają Brute Force - próbował szybko zmienić temat i uniósł telefon jakby chciał na nim skupić całą uwagę swojego rozmówcy.
Bestia w krwi Brujah zdawała się sugerować, że gdy Siergiej zacznie drążyć temat Margoux to trzeba go będzie rozszarpać.

- Zwisa mi kto nie ma z tym nic wspólnego John. Sam widzisz filmik. Ile jest na nim osób? A to jest filmik od nich. Też go widzieli. Więc potrzebne są dwie osoby John. Dryblas i brunetka. Trzeba im ich dostarczyć. Oni pewnie spuszczą im lekcję pokory i nauczki. I wszyscy rozejdą się w pokoju i pełni bratniej miłości. Oni będą mieli satysfakcję. A ja będę miał z nich zadowolonych klientów. No a ty posprzątasz coś co popsułeś. - gospodarz siedział za swoim biurkiem, ze złożonymi dłońmi i spokojnie tłumaczył jak to sobie wyobraża załatwienie tej sprawy.

- A jeśli okaże się, że dryblas i brunetka będą stawiać opór? - brew Johna poszła w górę. - A potem znikną z miasta? To wystarczy? Bo zakładam, że nie dasz im swoich ludzi, tylko podeślesz adres. Czy raczej namnoży ci to problemów? Bo wiesz… mnie w sobotę tu nie będzie, ale ty zostajesz. Nie chcę, żeby wylało się na ciebie moje szambo.
John patrzył z uwagą na Siergieja. Nie chciał wyrzucać mu wprost w twarz tego, że przecież namiar na BMW nie wziął się znikąd. Czuł, że stary gangster w coś gra, ale jeszcze nie był pewny w co. Za to szanował starego Siergieja. Nie było przypadkiem, że ten Rosjanin zaczynał od przerzucania trefnego towaru w porcie w Petersburgu, a dziś był jednym z najbardziej wpływowych Rosjan w Paryżu.

- Gdyby dryblas i brunetka stawiali opór… - gospodarz przeżuwał chwilę te słowa jakby obracał je w swojej głowie i próbował dopasować ten puzzel do pozostałych elementów układanki jaką widział tylko on.

- Tak. To by mi pasowało. Jakbym im podesłał adres jakiegoś mieszkania czy lokalu gdzie mogliby natrafić na tą dwójkę i sami wymierzyć sprawiedliwość to tak. Pasowałoby mi to. W końcu spełniłem ich prośbę aby ich odnaleźć i nawet sami mogliby dalej postąpić wedle uznania. No i właśnie dlatego, że wyjeżdżasz trzeba to załatwić szybko. Powiedzmy jutro. Jaki adres mam im podać? - pokiwał znowu głową i tak, widocznie dopasował ten puzzel na tyle, że wyraził zgodę na taki scenariusz.

- Pojutrze jeżeli zależy ci na telefonie. Nie rozdwoję się. Nie ogarnę tych dwóch rzeczy w tym samym czasie. Podeślę ci adres pojutrze wieczorem. I jakieś zdjęcia tej parki, żebyś mógł wysłać swoim przyjaciołom. A jeżeli już przyjdą, to raczej nie chcesz ich słać do piachu, co? - Brujah dopytywał. Nie był w stanie zorganizować mieszkania na kolejną noc, a musiał wywieźć swój sprzęt.

- A na choj mi ten telefon? - prychnął rozbawiony gospodarz. - Przynieśli mi go to pewnie i tak mają oryginał z fury. Oni chcą dorwać tą dwójkę. Aby im się odwdzięczyć za kolegę. A ja chcę im zrobić tą przysługę i dać im tą dwójkę. To robota na jeden wieczór. A ty chyba lubisz takie roboty nie? Widzisz? Nie będziesz musiał dzwonić i szukać. Sami do ciebie przyjdą. Nie musisz dziękować. Potraktuj to jak przysługę dla dobrego znajomego. - pokręcił głową na znak, że właśnie takie rozwiązanie by mu pasowało. I nie uważa, że to John mu robi przysługę tylko raczej na odwrót.

- Jutro, koło 23:00 podeślę ci adres. Będę czekać. Jeżeli będzie ich więcej niż sześciu, to może czasem któryś zginąć. Potknie się o własne nogi czy coś. Powiedz mi jeszcze… to raczej hołota, czy poważni gracze? Spodziewać się klamek, czy z nożami przyjdą? - John niby lekko dopytywał, ale musiał wiedzieć jak daleko powinien trzymać Margaux od swojego mieszkania kolejnej nocy.

- Nie zaglądałem im do lodówki. Ale sam wiesz co się bierze aby kogoś nauczyć moresu. Buźkę pewnie będą mieli czym ci obić. Klamki też mogą mieć no ale zgaduję, że rozwalenie ci łba zaraz na wejściu niezbyt by ich usatysfakcjonowało. Więc może nie zaczną od tego. Ale obiecać ci nie mogę. Sam wiesz jak to wygląda jak polecą pierwsze zęby na podłogę. - gospodarz rozłożył ręce tonem jowialnego, rosyjskiego wujaszka zdradzając jak szacuje sytuację. No ale nie chciał niczego obiecać skoro w tej układance nic nie zależało od niego.

- Wolałbym bez trupów John. Problem z trupami jest taki, że strasznie brudzą. I potem najczęściej niczego nie rozwiązują tylko powodują dodatkowe komplikacje. A tak, jak pójdą sami, dostaną łomot to wszyscy będą zadowoleni. Nie będą mogli mówić, że Sierigej im nie pomógł. A jak skaszanią sprawę no to już będą mogli mieć pretensje tylko do siebie. To by pewnie zakończyło sprawę. No ale jak będą trupy no to może się zacząć syfić. Wolałbym bez. No ale wiadomo jak to bywa jak się zacznie kipisz. - Siergiej widocznie zdążył już to sobie poukładać jak to by było w optymalnym wariancie. I tak to właśnie przedstawił. Chociaż brał pod uwagę element chaosu jakiego nigdy nie sposób było przewidzieć. John jednak zdawał sobie sprawę, że z trupów nie będzie zadowolony chociaż pewnie za to głowy mu nie urwie.

Brujah układał to w głowie. Sam też nie lubił trupów. Chodź sam był jednym z nich. Tak czy inaczej Siergiej grał w grę o zerowej puli, a obstawione pola powodowały, że nie mógł przegrać. Co stawiało go w nieporównywalnie lepszej sytuacji niż Johna. Black wstał.

- Jutro, 23:00. Sms z adresem i kilka zdjęć. Z trefnego numeru, bo nie chcę palić swojego. Za wiele osób go ma. I bez trupów, co by mi wartość mieszkania nie spadła za bardzo.

John był świadom jeszcze jednej rzeczy. W temacie pobicia i mafijnych porachunków nie specjalnie ktoś będzie szukał Carla Saberhagena, który podpisał umowę najmu. Ale jak padną trupy w mieszkaniu to gliny przetrząsną wszystkie ślady jego maski. Za dużo miał do stracenia.

John wyciągnął rękę w geście pożegnania.
- Ivan, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.

- Jasne John. Do następnego. A tych gości nie mogę ci obiecać kiedy się u ciebie zjawią. Sam rozumiesz, że tylko przekazuję informację.
- uścisnął dłoń słowiańskim zwyczajem, tak całkiem innym niż w Anglii po czym jednak uprzedził, że sam niejako stoi na uboczu tej gry. A dwie strony będą na siebie miały o wiele bardziej bezpośredni wpływ niż on sam.

John w myślach podziękował za to, że Siergiej nie znał jego adresu. Coś mu mówiło, że gdyby Rosjanin miał w tym interes, to wystawiłby go bez tej rozmowy prosto na talerzu swoim “przyjaciołom”. Poprawił marynarkę po uścisku i ruszył załatwiać kolejne kwestie przeprowadzkowe.

****

Anarchie (John i Margo)

Klub antysystemowców mieszczący siedzibę primogena klanu Brujah nie zmienił się wcale od ich ostatniej wizyty. Wciąż stał na swoim miejscu, ciągle plamy moczu i krwi zdobiły te same fragmenty tynku przy rogach, a nawet miało się wrażenie że się powiększają. Dookoła snuli się ludzie w skórzanych kurtkach, ale teraz brakowało ich tłumnej ilości… i nikt nie rzygał przy krawężniku. Uprzątnięto również szkło z rozbitych butelek, nigdzie nie turlała się żadna rozbita głowa.

Zmianą za to był z pewnością humor Tremere, która całą trasę z dawnego do domu pod główne wejście Anarchie siedziała skulona na fotelu słuchając piosenek puszczanych z radia. Max chyba wczuł się na swój sposób, bo w końcu podłączył przez Bluetooth swój telefon i odpalił Spotify, więc nie musieli już słuchać o tym aby ograniczyć jedzenie mięsa dla dobra planety, albo aby pamiętać o tolerancji i zabezpieczaniu bo niby nic się nie dzieje, niby XXI wiek ma się dobrze, a stare problemy wciąż pozostawały miejską plagą.

Słuchali więc samych najlepszych hitów drugiej połowy i końcówki XX. wieku, gdy muzyka potrafiła jeszcze łapać za duszę tekstem, a melodie osiadały warstwowo w głowie, póki nie zaczynało się samemu nucić.

Wysiadła dopiero gdy na chodniku obok klubu stanęła nieoznakowana biała Skoda, a ze środka wyszedł John. Wtedy popatrzyła na Maxa, kiwnęli sobie krótko głowami i na pożegnanie poklepano detektyw po ramieniu.
Z kapturem naciągniętym na głowę i rękami wbitymi w kieszenie skórzanej kurtki przeszła parę metrów nim nie stanęła przed Brujah. Obejrzała go dokładnie czy jednak się udało i puszczony samopas nie wrócił z ponownie wyrwaną żuchwą… na szczęście nie.
Odetchnęła przez nos, a potem bez słowa oparła się czołem o jego pierś i trwali tak chwilę, nim pod ramię nie ruszyli do środka.

John zagryzł zęby widząc kobietę w kapturze. Zaklął pod nosem. Był ubrany tak jak lubił. Materiałowe spodnie, sportowa marynarka. Koszulka pod nią. Zupełnie nie pasował do klubu w którym się umówili. Wypadło mu to z głowy. Starzał się? Myślał o czymś innym? Teraz było to bez znaczenia. Nie pójdzie się przebrać. Tyle, że z dystansu śmierdział jakimś tajniakiem czy innym niegodnym zaufania typem.
- Miejmy to szybko z głowy.

- Mhm
- skwitowała krótko. Bez sardonicznego tonu, ani dowcipów lotów równie niskich co wykres ich EKG. Była cicha, zgaszona i dziwnie szara. Wydawała się też nie spostrzegać niestosowności ubioru Blacka, choć jego samego ściskała mocno za rękę kiedy przekroczyli próg.

Przy bramkarzu John pochylił się tylko i powiedział:
- My do Hetmana.

****
Anarchie (John, Margoux, Filozof)


Trafić do Nory nie było trudno jak już się tam bywało. Tremere była tam wcześniej raz no ale mniej więcej kojarzyła drogę przez te korytarze, sale i schody zaplecza klubowego. Ochroniarze jacy stali tam przed wejściem wpuścili ich bez większych ceregieli. Mimo, że tym razem nie szli Z Filozofem. W końcu było te parę ostatnich schodków do byłej kotłowni i ostatnie drzwi. A za nimi grupka Brujah. Trochę w punkowych klimatach, trochę gockich. Ale wśród nich był też Filozof.

- No cześć. Stęskniliście się? Czy macie coś do załatwienia? - zapytał z pogodnym, lekko kpiącym uśmieszkiem gdy weszli do środka. Niektórzy też się roześmiali cicho ale większość zerkała na nich z zaciekawieniem. Ale nie odzywali się skoro numer dwa w ich klanie przejął pałeczkę rozmowy.

Tremere powoli nabrała powietrza biorąc się też w garść. Przyszli w interesach, nie wypadało rozlewać dookoła wiadrami żadnej melancholii.
Z trudem, ale uśmiechnęła się zębato.
- To zależy czy się ucieszyłeś na nasz widok czy ci serce stanęło - parsknęła patrząc na niego spod kaptura - Trafione prosto w prawą komorę nadmiarem żenady. To jak, tylko my się cieszymy widząc cię znowu, czy jednak coś z tego będzie na dłużej niż jedna flaszka z winem?

- W interesach jesteśmy. Wyjeżdżamy i jest trochę sprzętu do przerzucenia
- wtrącił się John, który nagle zaczął odczuwać presję czasu.

- Do Brukseli? No tak, pewnie tak. A co macie do przerzucenia? Ile tego? - Filozof jakoś nie wydawał się zaskoczony tymi wieściami. Pokiwał swoimi dredami i popatrzył na nich z filozoficznym uśmiechem.

- Komputery, dyski twarde, elektronika. Ważne, żeby mi to nie zamokło. Będą ze cztery szafy. Towar musi wyjechać jutrzejszej nocy, ale odbiór w Brukseli pewnie nie będzie możliwy do niedzieli - John się zawahał na moment i dodał: - Skąd wiesz, że do Brukseli?

Tremere parsknęła pod nosem, zdejmując wreszcie kaptur pod którym uśmiechała się krzywo gdy patrzyła na Johna.
- Patrzcie go… cztery szafy. A niby to ja jestem babą i powinnam mieć problem z ekonomicznym pakowaniem - wzruszyła ramionami, a potem spojrzała na Filozofa - Hetman musiał wrócić już, co nie? Z dwojga złego dobrze że nam łamie serca a nie kręgosłupy tym nie pojawieniem się. Szkoda, miałam nadzieję na osobiste podziękowanie mu za zaproszenie na ostatni koncert. Było zajebiście, zresztą wiesz najlepiej. Są na waszej stronie filmiki.

- Wrócił, wrócił. Jest w garażu. Trenuje nowych. Wiesz, same punkowe rzeczy. Chlanie z gwinta, jazdę na motorze, rozwalanie frajerów, robienie włamów i tak dalej. Mamy dwójkę nowych. No cóż… Muszą się jeszcze sporo nauczyć. No i właśnie Hetman ich tam jedzie. Chcesz to możemy tam pójść.
- Filozof uśmiechnął się do Tremere i wskazał gdzieś w zdawałoby się losowo wybraną ścianę. Więc pewnie nie chodziło mu tak dosłownie, że zaraz za ścianą. A John kojarzył, że po sąsiedzku jest magazyn używany przez Czarną Sotnię do trzymania motocykli, spotkań, czasem imprez i innych takich przygód ze skórzanym kurtkami w roli głównej.

- A, że do Brukseli? Myślałem, że wszyscy wiedzą. Jedziecie jako nowi prymusi rozgłaszać cześć i chwałę naszej paryskiej koterii. Uczyć się robić biznesy i takie tam. Taki wykształciuch jak John to by pewnie tam pasował jak ulał. My to zwykłe, proste chłopaki jesteśmy. Chociaż Nicole to też taka swojska dziewczyna była. A też ją wysłali. - dredziarz wydawał się nie tracić dobrego humoru i lekkiego tonu. Pozostali pokiwali głowami gdy na nich spojrzał.

- I cztery szafy John mówisz. - zwrócił się do Brujah który kompletnie nie wyglądał jak reszta z nich i pasował tu jak pięść do nosa. - No na jutro da się zrobić. Daj adres gdzie podjechać. Kompy tak? Dobra chyba będziemy coś mieć na tą okazję. Tylko co twoim zdaniem mamy z nimi robić do niedzieli? Do Brukseli to się jedzie pół nocy a nie parę dni. - zapytał wyłapując tą niedogodność w przerzucie sprzętu.

- Nie mam jeszcze mety w Brukseli. Się organizuje. Może jakiś magazyn wynajmę tam jak to problem. Chociaż jestem pewny, że macie swoje - bezpieczne - miejscówki. - Odpowiedział John, który faktycznie nie miał jeszcze rozwiązania tego problemu.

- Da się to zrobić online. Kontenery albo magazyny szeregowe na kod. - Ryan oparła się łokciem o ramię Blacka i użyła go trochę jako murku aby stanąć nonszalancko z jedną nogą opartą na czubku ciężkiego buta. - W razie gdyby wam tu parę skrzynek przeszkadzało w antysystemowym darciu mordy, szkoleniu w rozróbach i rzucaniu w policję kamieniami. Kody są uniwersalne, prześlemy smsem czy czym tam się kontaktujecie - łypała wesoło na przemian to na Johna, to na Filozofa i na tym ostatnim skończyła - A w ogóle to gdzie się składa reklamacje? Naprawdę trafiłam chyba do złego klanu. Nie żebym miała do Josette cokolwiek negatywnego bo ma jaja i łeb na karku… ale i tak - przewróciła oczami na pokaz.

- A co do tych młodych - zagadnął jeszcze John - jutro nie chcieliby potrenować? Zapowiada się rozróba. Z jakimiś “przyjaciółmi Ruskich” - Black nie zapomniał użyć słowa klucza, które nie umknęłoby Hetmanowi.

- No może… Ale to trzeba by pogadać z nimi z Hetmanem. - Filozof jeszcze raz wskazał w stronę garażu. - A to jak nie masz gotowej dziupli to zrobimy po naszemu. Zawieziemy ten sprzęt i potem dostaniesz adres skąd go odebrać. Jak już tam w końcu przyjedziesz to już go sobie przewieziesz gdzie tam wolisz. - machnął ręką na takie komplikacje gdy widocznie miał swój sposób aby przewieźć paczkę z miasta do miasta.

- A ty, no tak. Pasowałabyś do nas. I nie chodzisz w golfie i marynarce jak pewien pan sztywniak. - do Margaux zwrócił się ciut cieplejszym tonem niż przed chwilą do Johna. I nie zapomniał mu wypomnieć, jak bardzo się alienuje od reszty klanu.

John z poważną miną pokazał Filozofowi wyprostowany środkowy palec.

- Nie chodzę bo i tak mi cycki widać - Margaux zaśmiała się krótko a potem poklepała swojego Brujah po piersi zostawiając tam rękę - Weź mi nie psuj wieczoru, daj się nagapić skoro Jean już nie marnował czasu na chowanie się między serwerami… faceci - znów przewróciła wesoło oczami patrząc na Brujah z dredami - Coś musi być sztywne, inaczej nie ma zabawy.

- Chodźmy do Hetmana. A ta Nicole
- John podjął temat, który zdawał się prześlizgnąć gdzieś obok transportu komputerów - to czemu ona nie wróciła?

- Pewnie jej tam dobrze.
- wzruszył ramionami Brujah z dredami wstając ze swojego miejsca i przejmując rolę przewodnika. Wyszli tak jak weszli tylko skręcili gdzieś w inne schody.

- No a z tymi cyckami to tak, masz rację. Widać. I jeszcze lubisz jak coś jest sztywne do zabawy? No tak, zdecydowanie byś tutaj pasowała.
- zaśmiał się sennie i wydmuchał przed siebie chmurę z palonego zielska. Wyszli na zewnątrz i ruszyli alejką ciemnego klubu. Wydawał się być wyluzowany i zadowolony z siebie i całej tej sytuacji.

Idąc alejką Margaux wyłapała, że na zewnątrz też są kamery CCVT. I skierowane na wejście jakim wyszli i na narożnikach. Gdyby tutaj wtedy wyszli z kimś się prać to też zostaliby nagrani przynajmniej przez ten system bezpieczeństwa. O ile rozróba nie pociągnęłaby za nimi resztę przypadkowych gapiów z telefonami.

Przeszli przez ulicę do czegoś co wyglądało jak kolejny magazyn albo hurtownia. Chociaż ze środka dobiegały wytłumione przez ściany krzyki i dźwięki jeżdżących motorów. Filozof po prostu wszedł do środka. Potem było coś na kształt recepcji tylko zamiast ładnej recepcjonistki co by mogła być żywą reklamą firmy siedziało dwóch gangerów w wyćwiekowanych skórach. Przywitali się krótko z Filozofem jak ze swojakiem a on z nimi także. Na pozostałą dwójkę zerknęli ciekawie i skinęli im głowami. Ich przewodnik jednak nie zatrzymał się tylko szedł dalej. Jeszcze korytarz czy dwa i weszli do wnętrza dawnego magazynu. Który teraz właściwie w większości był pusty. I na tyle duży, że spokojnie dało się jeździć motocyklem. Co wyraźnie świadczyły liczne, stare ślady palonej gumy na betonowej podłodze. I ślady opon samochodowych też tu były.

Poza tym jednak wyglądało to jak sceneria jakiegoś LARP-a o tematyce postapo. Beczki z roli płonących koksowników, jeżdżący motocykliści, skórzane kurtki, rozgrzane alkoholem i emocjami ciała w podkoszulkach, dudniąca echem muza z jakichś głośników. No i ludzie. Żywi czy nie trudno było ocenić jak tam szli. Na pewno bardzo ze sobą zgrani i zżyci. Niczym w jednym gangu.

- Tam mamy strzelnicę. Jeśli chcecie sobie postrzelać. - Filozof swobodnie machnął dłonią na jakiś zabudowany sektor przy ścianie. A zbliżali się coraz bardziej do gangsterskiej grupki. Już parę osób spojrzało ku nim ale większość dalej była zaabsorbowana sobą nawzajem. Dostrzegli też primogena Brujah i jego nieco wschodni akcent.

- Nie, nie, nie, w ogóle jak ty to trzymasz? Pokaż to. - wydawał się był zirytowany ale panował jeszcze nad sobą. Był w swojej pełnej ćwieków i naszywek kurtce i coś tłumaczył jakiemuś młodzieńcowi. Ten też był w skórzanej kurtce i wyglądał punkowo no ale już na pierwszy rzut oka widać było, że jest speszony, czuje się niepewnie i tą ogromną różnicę w doświadczeniu. I oddał właśnie łom Hetmanowi.

- Tak się to trzyma. Znaczy jak chcesz komuś przypieprzyć. A tak się tego używa. - tłumaczył pokazując jak się trzyma ten łom do walki. I nie powstrzymał się aby nie zaprezentować kilku sztuczek. W jego dłoniach to rzeczywiście wydawała się świetna broń do walki na krótki dystans.

- I możesz robić różne sztuczki. Choćby takie. - zaśmiał się chytrze i niespodziewanie cisnął łomem z taką siłą, że ten wbił się w pierś manekina jaki tam stał do ćwiczeń i wydawał się już być mocno sfatygowany.

- Hej Hetman! - Filozof krzyknął aby zwrócić uwagę Stephana. Ten spojrzał ku nim i pozdrowił ich skinieniem i uśmiechem.

- Dobra mykaj po łom i sam poćwicz. - powiedział do młodego wskazując kciukiem za siebie w kierunku manekina z przebitym żelazem trzewiami. Młody bez wahania pokiwał głową i szybko ruszył w tym kierunki. A primogen w przeciwną, ku trójce jaka przyszła.

- No siema! Fajnie, że wpadliście. Słyszałem, że jesteście gwiazdami internetu. Heh! I to tak jak trzeba a nie jak jakieś lamusy z jakimś gównianym gównem! - zaśmiał się wesoło jakby bardzo bawiła go ta myśl. No i podszedł na tyle blisko, że dało się już swobodnie rozmawiać.

- Siemasz Hetman. Ale dziś z ciebie promyczek
- detektyw uśmiechnęła się szeroko i zrobiła ruch do przodu aby przywitać się na wschodnią modłę. John miał masę plusów, ona była tu po to aby równoważyć minusy.
- Jak ogieniek na końcu spawarki… zbliżający się do twarzy - dodała wesoło - Dobrze że się znalazłeś sam, gdybyśmy ci przerwali balet pewnie nie byłbyś taki radosny, a tak się obędzie bez zgrzytów, na cholere one komu. Mamy sprawę, pewnie nawet tego głośno nie muszę mówić. Dasz nam czas na dwa szlugi? Na luzaku, nie będzie czego nagrywać tym razem, chociaż nudno raczej się nie zapowiada.

John tylko ścisnął mocno dłoń Hetmana, bez zbędnej bliskości.

- No pewnie. - Ukrainiec skinął beztrosko głową i we czwórkę przeszli kawałek oddalając się od większości hałaśliwej grupki. Odwrócił się na chwilę gdy rozległa się jakaś wrzawa i chyba tam dwóch zaczynało ze sobą pojedynek. Oczy primogena chwilę chciwie chłonęły ten widok i dźwięki ale odwrócił się w końcu do gości i spojrzał na nich zachęcająco.
- No? - zapytał krótką dając znać, że jak mają coś mówić to akurat jest okazja. Filozof zaś wyjął papierośnicę z jakimś wzorkiem i poczęstował towarzystwo szlugami. Kumpel nie omieszkał skorzystać jak i sam właściciel.

Tremere puściła Johnowi oczko i poruszyła brwiami dając znać aby zaczął. Sama poczęstowała się fajkiem sklejając się przynajmniej na moment.

John jako jedyny odmówił papierosa. Od dawna nie czuł ich smaku bez rumieńca życia, a zwyczajnie szkoda było mu krwi po to, żeby spalić szluga.

- Pewnie już wiesz, że Aurora wypierdziela nas do Brukseli? - zaczął Back. - Z Filozofem gadałem o przerzuceniu mojego złomu na miejsce. Nie będzie mnie pewnie parę lat. Czas pozamykać pewne otwarte interesy. Odcinam się od Siergieja.
John dał chwilę Hetmanowi i Filozofowi na przeanalizowanie tych słów.

- Aha. No parę lat mówisz. No długie te studia. Ale co poradzić? - Hetman chwilę trawił to pod swoim ciemnym irokezem, popatrzył pytająco na Filozofa a ten potwierdził słowa Anglika skinieniem głowy no i w końcu wzruszył ramionami, uśmiechnął się lekko i spokojnie przyjął słowa młodszego Brujah.

- Te graty to jutro John chce aby je odebrać. Tam potem je chłopaki już upchną w dziupli na miejscu. Damy Johnowi adres to jak będzie już na miejscu to je odbierze. - numer dwa w grupie Ukraińca streścił co wcześniej ustalili w Norze. Ten pokiwał głową na znak zgody.

- No to załatwione. - skinął primogen i popatrzył na Johna a potem na Margaux.

- Widzę sporo młodych. Nowych.
- Powiedział John. - Jutro na moją chatę szykuje się nalot. Paru zdaje się Ruskich przyjdzie zebrać łomot. Jakby ze dwóch młodych wpadło. Mam nadzieje, że raczej popatrzeć jak się sprawy załatwia. Ale wiesz… nigdy nie wiadomo co tam mają w zanadrzu. Chciałbym, żeby ktoś pilnował moich pleców.
Black zagryzł zęby. Była jeszcze klątwa Brujah. Coś o czym wszyscy tu zebrani poza Margoux wiedzieli.
- Wolałbym, żeby tam nikt nie zginął. Dlatego młodzi musieliby pilnować też mnie. A w najgorszym wypadku trzeba będzie ukryć zwłoki. Młodym mogłoby się to przydać.

Słysząc te rewelacje Ryan skrzywiła się wbijając pytające spojrzenie w Blacka.
John włożył całą swoją siłę woli, żeby nie zwracać na nią uwagi. Przynajmniej nie przed odpowiedzią Stephana.

- Aha. Nalot Ruskich na chatę? A co przeskrobałeś? I skąd wiesz, że będzie nalot? Takie rzeczy zwykle robi się z niespodzianki. To spokrewnieni? Ghule? Mortale? - Stephan nie tracił spokoju ducha. Pokiwał głową słysząc te nowe wieści. I zanim się zdecydował to chciał znać jeszcze parę detali.

- Mortale. Ivan wymyślił sobie to na przykrycie mojego… - John zawahał się i spojrzał na Margaux i wrócił wzrokiem do Hetmana - naszego żarcia. Dlatego czyszczę sprzęt, a potem wyślę mu adres chaty. Pewnie przyjdzie ze czterech. Tylu wchodzi do BMW. Głównie chodzi o to, żeby ich nie pozabijać. Dobra fucha dla nowych. Taka nie za wymagająca.

John wygiął kark i położył sobie na nim lewą dłoń.
- Jak nie mają czasu, czy nie chcesz, to spoko. To luźna propozycja na którą wpadłem gdy Filozof powiedział, że macie dwóch nowych.

Tremere prychnęła zirytowana, spoglądając głównie na swojego Brujah i zaczynała odczuwać silna potrzebę aby coś lub kogoś opluć. Czymś odpowiednio żrącym.
- Mortale? Dobrze mi idzie strzelanie do nich - uniosła jedną brew - Nie muszą być ciapaci aby zarobić kulkę. Z dziurami w kolanach dużo nie pokicają, ani się nie wykrwawią. - westchnęła, przenosząc wzrok na Stephana - Chyba że twoje chłopaki chcą treningu na czymś innym niż sfatygowana kukła.

Obaj liderzy klanu paryskich Brujah popatrzyli na siebie jakby naradzali się wzrokiem albo sprawdzali reakcję jeden drugiego na te słowa. W końcu Ukrainiec obojętnie wzruszył ramionami.

- Brzmi na prostą robotę. Trzech czy czterech spokrewnionych na czwórkę mortali? Bułka z masłem. - machnął ręką jakby wynik takiej walki uważał za tak trywialny, że nie warty rozważania. - Dobra dam ci naszą młodzież na jutro. Przyjadą po te twoje graty i zostaną na noc. Jedna noc ci chyba wystarczy co? - Hetman spojrzał tam na halę gdzie właśnie trwała jakaś młócka między dwoma półnagimi wojownikami szos. A i na motorze ktoś się ćwiczył w łańcuchu na jednej z licznych kukieł.

- No jakbyś dorwał Turnera to by było coś ciekawego. Też jest mocny w łapach. Właśnie gadaliśmy z Hetmanem kogo po niego wysłać aby przekazać mu wiadomość, że nie jest już tu mile widziany. No ale jak jesteś zajęty i wkrótce pożegnasz nas na dobre to szkoda twojej fatygi. - Filozof też raczej wydawał się sądzić, że jutrzejszy planowany kipisz obróci się przeciwko napastnikom. Bez efektu zaskoczenia i przewagi liczebnej wynik walki wydawał się być dla nich obu przesądzony.

- Jakiego Turnera? - wypalił wyraźnie zaciekawiony John.

- Turner Lafond. Jeden z nas. Trochę starszy od ciebie. Też niezły Kozak. Ale wkurza nas. Nie słucha co kurwa do niego mówię. Każę mu jechać tam czy tu na jakieś zlecenie a ten fajfus nie stawia się bo ma kurwa lepsze pomysły na życie. Wpadłem do niego i mówię mu, że albo bierze dupę w troki albo mu kurwa przykładnie urwę jego pusty łeb co myśli, że jest taki jedyny i niezastąpiony. No to mówi, że sobie grzecznie spadnie z miasta. W porzo. Ale kurwa dalej tam siedzi w tym swoim kurwidołku i imprezuje sobie jakby nigdy nic. No miałem właśnie tam wybrać się do niego aby mu przypomnieć o naszej rozmowie. Tylko to mnie ci nowi zajęli. - Stephan wskazał na koniec kciukiem za siebie gdzie do tej pory zajmował się widocznie trenowaniem swoich ludzi. Ale miał pewnie w planie sam wybrać się po owego krnąbrnego Turnera i sądząc po tonie to pewnie w takim swoim finezyjnym stylu z jakiego był w końcu znany.

- To może ja do niego skoczę? Te mortale jutro to nic wielkiego, a tu brzmi na dobrą zabawę. Dziś i tak nie mam planów - powiedział John zerkając na Tremere i upewniając się, że nie miał planów.

Nie patrzyła na niego, zajęta oglądaniem poczynań świeżych nabytków klanu Brujah koło manekinów treningowych. Wzruszyła ramionami.
- Niezły zespół ta wasza Nicole założyła. Od zawsze miała taki ogień w głosie?

- No. Jest zajebista. Już u nas dawała solówki tylko raczej z innymi zespołami. Z początku covery ale potem sama zaczęła pisać swoje teksty. Niezła tekściara. Taka trochę idealistka i poetka. Tylko w punkowym stylu. Żałowałem, że wyjechała z miasta. No ale dobrze, że w tej Brukseli ułożyła sobie życie. -
tym razem Filozof odezwał się pierwszy i widocznie miał całkiem ciepłe i miłe wspomnienia o owej Brujah co została z dekadę temu wysłana na studia do stolicy Belgii. Zresztą Hetman też potakująco kiwał głową do jego słów. Zaś była policjantka widziała jak tam przy manekinie ktoś przejął rolę primogena w roli trenera. Gdy młodemu niezbyt szło to rzucanie w niego łomem tak jak to ładnie zaprezentował szef. Gdyby śmiertelnik dostał takim pociskiem z takim impetem to pewnie by go to wyłączyło z walki na dobre. A przynajmniej mocno osłabiło. Młody jeszcze nie miał takiej wprawy więc na razie trenował zwykłą walkę łomem. No ale nie wiedziała kim jest ten drugi świeżak bo przy tej prywatnej arenie i sali treningowej klanu było całkiem sporo osób dzisiejszego wieczora.

- No jak chcesz to jedź. Tylko nie zdziw się jak nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Mocny jest w łapach. No ale możesz mu przypomnieć, że tracę do niego kurwa cierpliwość i jak odwiedzę go następnym razem to mu kurwa urwę łeb. Więc niech spierdala jak najszybciej jak mu na nim zależy. - Hetman prychnął na myśl o owym Brujah i właściwie był gotów przystać na propozycję Anglika. Chociaż wyniku ich pojedynku to chyba nie był gotów obstawiać kto z nich by go wygrał.

- Gdzie teraz ten wasz Turner bumeluje? Macie jakieś jego zdjęcie? - detektyw spytała z neutralna miną po czym wyszczerzyła się do Johna - Cholera, wiedziałam żeby wziąć pompony do dopingu. Będzie trzeba improwizować, wyrwać jakieś kostki brukowe albo co.

John wiedział jak Turner wyglądał, ale faktycznie wiedza o tym gdzie go znaleźć mogła się przydać.
- Wiesz Hetman ja lubię wyzwania. A może akurat go zastanę przy pakowaniu przed podróżą? To gdzie on się teraz buja?

- On go zna.
- Stephan wskazał na Johna aby dać znać, że ten nie powinien mieć kłopotów z identyfikacją owego Turnera. Był w kręgu klanu znany jako rozrabiaka i zadymiarz, jeden z pierwszych aby rzucić się w wir zamieszek z policją, w pogo pod sceną czy biec na czele szturmu do spuszczenia komuś łomotu. Więc pod względem bitki to na pewno nie był leszcz i amator.

- A buja się w arabskim burdelu w XX Dzielnicy. W “Kashmir”. Gdzieś tam pewnie powinieneś go znaleźć. - podał namiar nocnego klubu który w gruncie rzeczy właśnie był nakierowany na zaznajamianie się ze swoimi pracownicami wynajmowanymi na godziny. I jakoś tak się składało, że obsługa i właściciele w sporej mierze byli arabskiego czy tureckiego pochodzenia co nadawało mu dość orientalny wygląd. Zresztą Margaux też kojarzyła tą opinię i adres gdzie to jest.

Widząc minę kompana łatwo szło zgadnąć że tej nocy plany znalazły ich same. Ryan złapała jego spojrzenie i kiwnęła głową, a potem sięgnęła po telefon aby wysłać Maxowi smsa. Swojego glocka oddała Andrew. Bez broni czuła się naga. Poza tym jadąc uberem nie było okazji do wyrażania kwaśnych opinii na temat zatajenia istotnych informacji.
Nalot ruskich jełopów był z pewnością jedną z nich.
 
Coolfon jest offline  
Stary 29-10-2022, 22:35   #93
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 12 - 2018.03.23/24; pt/sb; noc, 02:15 (bonus; wspominki)

Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2018.03.23/24; pt/sb; noc, g 02:15; ok 5 h do świtu
Warunki: sala balowa; gwar rozmów, jasno, tłoczno; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr



Wszyscy



To, że książe zniknął to już obiegło lotem błyskawicy po całej paryskiej koterii już wczoraj. Z początku nieśmiałe plotki, pogłoski, szeptane z niewiarą i obawą. Bo jak to “książe zniknął”? Akurat ten książe od wieków zarządzał Paryżem. Villion zasiadł na złotym stolcu wkrótce po pamiętnym konklawe w Torns pod koniec XV wieku, niedługo po tym jak do Europy dotarły wieści o nowym świecie odkrytym przez zuchwałego Genueńczyka. Wtedy właśnie narodziły się trzy wielkie sekty jakie grupowały większość spokrewnionych. Ta część z nich jaka postawiła na tradycję znana teraz była jako Camarilla, buntownicy jacy mówili im “nie” ale zgadzali się na zachowanie Maskarady i podział świata śmiertelników między siebie teraz byli Anarchistami. I nawet ekstremiści który urządzili krwawą rzeź w jednej z wiosek na pohybel temu paktowi jak wtedy zostali nazwani “sabatem diabłów i czarownic” to do dziś zachowali trzon ten nazwy czyli Sabat właśnie. I gdzieś w tamtych realiach Villon zasiadł na czele paryskiej koterii. A plotki głosiły, że kto wie od jak dawna pociągał za sznurki z tylnego siedzenia. Uchodził za jednego ze starszych aktywnych spokrewnionych w mieście. Tak mocno odcisnął swój znak na koterii, że dla wielu było nie do pomyślenia, że mogłoby go zabraknąć. A jednak. W końcu w początkach 2018 roku właśnie tak się stało. Zniknął.

Te wieści wstrząsnęły paryską koterią. Nikt nie był na to przygotowany. Wszyscy zdawali się zachowywać jak okręt bez sternika czy dzieci bez ojca. Osierocona koteria miotała się jak w amoku próbując odszukać swojego księcia i jego najbliższe otoczenie jakie zniknęło wraz z nim. Jednej nocy zapadali w letarg w swoich sadybach a w następnej nikogo z nich nie można było znaleźć. W miarę jak noc z czwartku na piątek trwała coraz bardziej wyglądało na to, że to nie tak, że książe gdzieś zabawił na dłużej tylko wyjechał z miasta. I to tak, że nikt spoza jego bezpośredniego otoczenia o tym nie wiedział. A jego bezpośrednie otoczenie zniknęło razem z nim. Ani nieliczni starsi, ani primogeni, ani obrotni ancillae nie mówiąc już o młodszych spokrewnionych nie mieli pojęcia co się stało. To chwilowe? Książe wróci? Jak tak to kiedy? A jak nie to co dalej? Co teraz będzie? Takie pytania powtarzano z obawą po wszelkich ulicach, klubach, schodach i korytarzach gdzie tylko członkowie koterii mogli ze sobą swobodnie rozmawiać.

Pod koniec tej czwartkowej nocy wydano oświadczenie, że książe został wezwany przez zew Gehenny. Podobno znaleziono w końcu jakiś list jaki zostawił. Wersja ta nie każdemu przypadła do gustu ale jednak tłumaczyła to nagłe zniknięcie. Ponoć tak właśnie ci starsi reagowali na ten zew wzywający ich na wojnę z Sabatem w obronie swoich przedpotopowych przodków jakich ci chcieli zgładzić. Tak to ponoć wyglądało właśnie, że znikali z nocy na noc nie mogąc się opanować aby nie ulec temu wezwaniu. To dało jakieś wyjaśnienie i uspokoiło do pewnego stopnia sytuację. Tylko jak kładli się spać na kolejny dzienny letarg mieli świadomość, że po raz pierwszy od pół tysiąca lat złoty stolec jest pusty.

Nie było więc aż tak dziwne, że gdy wstali z tego dziennego letargu w ten marcowy piątek to nim nastała północ przyszło wezwanie do książęcego elysium w “Olimpie”. Ponoć od samej góry ale takie niedawno spokrewnione świeżaki to dowiadywały się tego od swoich mauli. Każdy usłyszał coś podobnego. “Zbieraj się jedziemy do “Olimpu””, “Coś się dzieje w “Olimpie” trzeba to sprawdzić.”, “Wzywają nas, jedziemy”. “Coś ważnego mają ogłosić w “Olimpie”, jedziemy tam”. I tak dalej w ten deseń. Na miejscu okazało się że chyba cała koteria zjechała się do hotelu. Tłumno i gwarno jak na największych balach organizowanych przez Villona. Ale łączyła ich dezorientacja i niepewność. Kto ich tu wezwał? Właściwie po co? Książe Villon wrócił? Są jakieś wieści w tej sprawie? No nikt jakoś racjonalnie nie umiał znaleźć odpowiedzi na takie pytania. Lub raczej żadna z tych odpowiedzi nie znalazła aprobaty większości aby uznać to za najbardziej prawdopodobnych. W tłumie dało się rozpoznać i mauli, i ważniaków z koterii, i hrabiów poszczególnych dzielnic wreszcie primogenów. Tylko księcia tu brakowało. Chociaż plotki nie mówiły aby ten miał niespodziewanie wrócić. Zresztą jeśli wersja z zewem Gehenny była prawdziwa to raczej nawet dziwne byłoby gdyby wrócił. Chociaż kto wie? Villon lubił takie różne, teatralne rozwiązania.

Nawet do pewnego stopnia dziwne było, że wezwano tyle młodych spokrewnionych z tak krótkim stażem. Zwykle pomijano ich w takich imprezach a decyzje ze szczytów władzy dostarczali im ich maule. A tu było ich całkiem sporo. Zwykle znali się chociaż z widzenia bo o ile ktoś nie miał takich chodów u swojego stwórcy czy mauli aby ten świeżakowi pozwolił polować na swoim terenie to były na mieście rejony przeznaczone na “żłobek”. Czyli teren gdzie spokrewnieni bez własnych domen mogli polować. Albo goście o ile nie mogli się stołować u swoich gospodarzy lub nie do końca byli takimi gośćmi. Była więc okazja aby się poznać podczas tych conocnych żerowań na nie tak dużym wspólnym terenie. W ciągu paru lat nowego dla nich nieżycia. Teraz stali w mniej więcej jednej grupie też nie wiedząc co się dzieje i na co się zanosi. Wyglądało na to, że starsi stażem też nie. Gwar głosów, pytań, przypuszczeń niósł się po sali balowej jakiej też używano do takich większych spotkań spokrewnionych. Jak choćby tradycyjne bale noworoczne organizowane z takim pietyzmem przez księcia Villona. Miejsce było odpowiednie ale cel tego wezwania wciąż był niejasny. A co chwila dochodzili kolejni pojedynczo i grupami. Mieszali się z tym gwarnym, pstrokatym tłumem.

W pewnym momencie już jak zbliżała się 2-ga w nocy rozległ się zgrany szmer. Do środka weszli primogenowie najważniejszych klanów. Trudno było przegapić Angelette Couture, primogen Torreadorów, zwana też Wieczną Królową. I zwykle ona partnerowała księciu Villonowi jako oficjalna partnerka na wszelkich balach, bankietach czy oficjalnych wizytach. Obok niej dostojny Augustin Modelton o wyglądzie budzącego zaufanie prawnika czy lekarza jakiemu można było zdać swój los i zdrowie w jego ręce. Wcale nie sprawiał wrażenie stereotypowego Malkaviana. Za nimi kroczył dumnie Tabor Bellemare. Uchodzący za jednego z największych wojowników nie tylko Gangreli jakim przewodził ale też w ogóle w paryskiej domenie. Było dość dziwne, że się zjawił bowiem preferował tradycyjny styl życia Klanu Dzikusów czyli w miarę dzikich terenach poza właściwym miastem. To, że się raczył pofatygować do serca miejskiego molocha świadczyło o ważności sprawy. Wyglądał majestatycznie z tymi muskularnymi ramionami i obwieszony ozdobami z kłów i pazurów różnych bestii oraz z wielkim nożem u pasa. Wedle tradycji sam osobiście zabił każdą z bestii jaką dała mu siłę oraz wspaniałe trofeum. Obok niego stanął Joseph Perrier. Primogen Venture. Przystojny i elegancki jak amant filmowy o aparacji człowieka sukcesu z finansjery, giełdy czy prawa. Elita elit. Podobno połowa nieruchomości w tym mieście należała do niego lub miał na nie jakiś wpływ. I znał sekrety z nimi związane.

Brakowało paru primogenów klanów które jednak były na sali i w mieście. Jak choćby Tremere. Co nie było dziwne bo ich primogen pojechał na spotkanie w ich głównej siedzibie w wiedniu w owym tragicznym dla nich 2008-mym roku z którego już nie wrócił. Tamten zuchwały a jednak mocny i precyzyjnie przeprowadzony atak bezczelnych śmiertelników na tradycyjną siedzibę Tremere przetrącił kręgosłup Klanowi Diabłów i do dziś nie mogli otrząsnąć się po tym ciosie. Niegdyś najpotężniejszy lub jeden z najpotężniejszych klanów władający po mistrzowsku krwawą magią i tajną wiedzą był teraz cieniem samego siebie. Po części objawem tego był brak primogena w paryskiej koterii. Ale już każdy się przyzwyczaił, że interesy klanu reprezentuje trójka najstarszych i najbardziej wpływowych Tremere. I oni też byli traktowani przez Villona i resztę koterii jako odpowiednik primogena. Oni też kroczyli razem z pozostałymi primogeniami, dwójka mężczyzn i kobieta, wszyscy elegancko ubrani. Zachariasz w swoim rozpoznawalny turbanie z wielokaratowym diamentem i piórkiem, Hamilton w garniturze w wiktoriańskim stylu i Astrid w sukni i urodzie w jakiej mogłaby iść w konkury z samą Wieczną Królową.

Brakowało primogena Brujah. Co nie było dziwne bo od czasu masakry i zdrady jakiej dopuścił się Theo Bell na konklawe w Pradze parę lat temu Brujah masowo przechodzili do Anarchistów. Zresztą Gangrele podobnie. Mało kto z nich został w swoich pierwotnych domenach pod władzą Camarilli. Tak się działo na całym świecie więc i w Paryżu nie było inaczej. Tutaj trochę ten rozwód Brujah z Camarillą potrwał ale w końcu jakieś 3 lata temu ostatecznie pokazali księciu i całej domenie środkowy palec i odjechali w siną dal pod sztandary Anarchistów. I jakoś ten stan trwał do dzisiaj. Obecnie oba klany były znikome. O ile primogen Gangreli zdecydował się mimo wszystko zostać na miejscu to Brujah zostali w tym osieroceniu. Zresztą krnąbrny, hałaśliwy i pretensjonalny klan bynajmniej nie był ulubionym dawnego księcia to jakoś nikomu z ważnych w tej koterii żaden Punk z prawem głosu w Radzie Primogenów nie był potrzebny.

Zaś Nosferatu reprezentowała Cecilia. Od paru sezonów coraz częściej pojawiała się jako kurier, posłaniec i ambasador ich primogena. Henri Sevez bowiem jak to miał w zwyczaju, nie pojawił się publicznie. Ponoć jego wygląd był odstręczający nawet dla wiekowych spokrewnionych co niejedno już w swoim nieżyciu widzieli. Zwykle posługiwał się posłańcami no a ostatnio upodobał sobie Cecilię. Jak na Nosferatu to miała całkiem znośny wygląd. A nawet niektórzy uważali ją za atrakcyjną. Do tego wniosła nieco kolorytu na dworze swoim bezpośrednim, barwnym językiem często balansując na krawędzi skandalu. A do tego miała głowę do interesów i potrafiła być bezkompromisową negocjatorką. Teraz też właśnie jako poseł i ambasador weszła na salę razem z resztą primogenów chociaż podobnie jak triumwirat u Tremere żadnym primogenem nie była.

Cała grupka sprawująca lub reprezentująca władzę paryskiej koterii weszła i stanęła twarzą do większości tej koterii. Przyglądali się sobie i oczekiwanie rosło. Powiedzą co? Ogłoszą? Wiedzą co zrobić w tej sytuacji?

- Może teraz oni będą rządzić? - rzucił gdzieś w tłum ktoś z tego tłumu.

- Niee… To by za bardzo Anarchistami zalatywało… My musimy mieć jednego księcia… - odparł mu ktoś stojący obok ale wszyscy tak samo nie wiedzieli czego się spodziewać. Tłum zafalował bo przez drzwi weszła bardzo dostojna postać. W todze niczym jakiś profesor na uczelni. Z grubym łańcuchem na szyi na jakim wysiał symbol godności Powiernika Tradycji. Gilles w końcu był uznawany za jednego z najstarszych spokrewnionych w koterii. Zastanawiano sie czy on czy Villon jest starszy. Chodziły plotki, że został spokrewniony w czasach wojen z albigensami gdy szalały stosy Pierwszej Inkwizycji. Wtedy gdy śmiertelnicy zorientowali się, że są wśród nich nieumarłe potwory w ludzkiej skórze. I pod płaszczykiem walki z heretykami stworzyli Inkwizycję jaka całkiem skutecznie wypleniła nie tylko heretyków ale i spokrewnionych. Na długo przetrąciła kark spokrewnionym. No ale to było wieki temu, w trzewiach ponurego średniowiecza. I właśnie z tamtych czasów wyodzić się miały korzenie Gillesa. A Villona nie wiadomo. Za bardzo trzymał on karty przy orderach aby dało się coś zgadnąć. A to były tak prastare dzieje, że nawet w koterii trudno by było znaleźć kogoś aby zapytać o tamte czasy.

Jednak Gilles był powszechnie szanowany w całej domenie. Był uznanym kronikarzem, historykiem, uczonym, filozofem no i dlatego od dawna już miał tytuł Powiernika Tradycji. Nawet poprzedni książe liczył się z jego autorytetem i panowała opinia, że przy oficjalnych nadaniach, promocjach, awansach i podobnych sprawach dobrze jest zapewnić sobie przychylne spojrzenie tego uczonego. Wydawał się więc właściwą osobą jaka by mogła poprowadzić to spotkanie i wyjaśnić co się dzieje.

- Dobry wieczór państwu. Dziękuję za tak liczne przybycie. Przepraszam za tak nagłe wezwanie no ale sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Sami pewnie już wszyscy wiecie, że nas czcigodny i zasłużony książę Villon nas opuścił wezwany na bliskowschodni front wali z plugawicielami z Sabatu. A my zostaliśmy osieroceni jak dzieci bez ojca i przewodnika. Właśnie w tej sprawie was tu zaprosiłem. - Gilles miał wygląd dobrodusznego profesora uniwersyteckiego. A i nie było dziwne, że lubował się w Dzielnicy Łacińskiej którą przemierzał od wieków a jego ulubioną siedzibą była biblioteka uniwersytecka Sorbony. Słowa jednak wywołały szmer a potem głosy poruszenia. Oczywiście chyba trudno by było tu dziś znaleźć kogoś kto nie usłyszał od wczoraj o zniknięciu księcia. Ale wstęp profesora wydawał się sugerować, że to coś w tej sprawie. Znalazł się stary książe? Wybrano nowego? Emocje rosły.

- Śpieszę wyjaśnić tą sprawę. Jak wiecie tradycja mówi, że musimy mieć kogoś na złotym stolcu. I jeśli z jakiegoś powodu urzędujący władca zginie, zaginie lub nie jest w stanie pełnić swoich obowiązków nastepuje wybór nowego. Właśnie dlatego się dzisiaj tu zebraliśmy. - szacowny profesor szybko wyjaśnił te wątpliwości. Ale teraz to dopiero wybuchł tumult. Może wiekowe pijawki znały tą procedurę, może ktoś z ancillae czy nawet młodszych właśnie od nich czy prywatnych zainteresowań historią i tradycją. No ale jak Villon urzędował na tronie przez pół tysiąclecia to właściwie nigdy nie zdarzyła się sytuacja aby była potrzeba wybierać nowego księcia. A wszystkie niższe stanowiska, od szeryfa po primogenów włącznie i tak szły przez ręce księcia albo potrzebowały przynajmniej jego akceptacji. Słowa Powiernika Tradycji oznaczały zapowiedź oficjalnej zmiany władzy.

- No i ja właśnie w tej sprawie. - niespodziewanie gdzieś z tyłów sali rozległ się donośny, męski głos. To zwróciło na niego uwagę pozostałych. Właściciel głosu szybko im w tym pomógł gry ruszył samym środkiem sali dziarskim, wojskowym krokiem. Ciemnowłosy mężczyzna około 30-stki, odziany w elegancki garnitur ze złotymi spinkami i szablą w ozdobnej pochwie u pasa. Szedł śmiało wprost przed siebie a tłum rozstępował się przed jego pewnością siebie. Flankowany był z każdej strony przez łysego 30-latka rozglądającego się czujnie dookoła i bladolicą, czarnowłosą kobietę odzianą w swoją firmową czerń. Oboje już nie zachowywali się tak swobodnie jak ich lider i świdrowali wzrokiem otoczenie. On zaś parł przed siebie kursem kolizyjnym na Gillesa i Radę Primogenów.

Wszyscy go go mogli dojrzeć rozpoznali go bez trudu. Hrabia Davout jaki panował w 11 Dzielnicy. Miał opinię ryzykanta, kobieciarza, hulaki i playboya. I psa wojny. Wedle powszechnej opinii pochodził gdzieś z epoki napoleońskiej. Do dziś był gorącym zwolennikiem Napoleona Bonaparte o jakim zawsze mawiał “nasz cesarz”. Jednak i dzisiaj znalazłoby się spokrewnionych w tamtej epoce, albo trochę przed czy po. Specyficzną cechą tego hrabiego było to, że gorąca krew rzucała go po całym świecie na każdą francuską wojnę jaka toczyła się czy w kraju rodzimym czy gdzieś w zamorskich koloniach. Sam o sobie mawiał, że walczył każdą francuską bronią od karabinu Mle 1777 z rewolucyjnych i napoleońskich czasów po współczesne FA MAS-y. Drugą jego wielką miłością była Legia Cudzoziemska jakiej zawsze kibicował i przejawiał zainteresowanie. W końcu “Czarne Kepi” była od dawna kafejką gdzie zbierali się legioniści a Davout zrobił sobie ulubione miejsce spotkań w jego orientalnym stylu nawołującym do chlubnej a często tragicznej przeszłości tej jednostki jak i samej Francji. Z tego powodu jak na miary spokrewnionych to Davouta i Dante często nie było w mieście jak co dekadę czy dwie wyjeżdżał z miasta na kolejną wojnę czy kampanię po czym wracał znów na dekadę czy dwie i znów wyjeżdżał. Dlatego do czasów II Wojny Światowej nie był zbyt rozpoznawalny. Nawet hrabią został prawie z przypadku. Zaraz po Wielkiej Wojnie* książę Villon w uznaniu jego zasług na tej wojnie miał mu nadać 11 Dzielnicę. Zresztą w nieco niejasnych okolicznościach. Nawet wtedy jednak świeżo mianowany hrabia nie wyzbył się swoich wojennych ciągotek i całkiem często opuszczał swoją domenę to i jakoś nie zapadł za bardzo w pamięć koterii.

Dopiero podczas II Wojny na jaką zdążył wrócić do stolicy Francji zrobił coś co przysporzyło mu rozpoznawalności. Gdy na początku 41-go od pół roku Niemcy okupowali Paryż i większą część Francji i opanowali większość zachodniej, północnej i centralnej Europy a ich włoscy sojusznicy zmagali się z brytyjskim imperium na gorących piaskach Afryki Północnej to i rónie śmiało niemieccy spokrewnieni i ich sojusznicy poczynali sobie w Paryżu. Wówczas właśnie paryskie elysium odwiedził pewien niemiecki hrabia spokrewnionych jaki przeszedł do tej historii jako Klaus Barbie. Patron późniejszego śmiertelnika zwanego “rzeźnikiem Lyonu”. Obaj spokrewnieni notable z Camarilli dogadali się w dżentelmeńskiej atmosferze wzajemnego zrozumienia i pomocy o wysłaniu kontyngentów trzody do Rzeszy. Książe wydał odpowiednie dyspozycje swoim primogenom i hrabiom. Ci jeśli nawet mieli jakieś wątpliwości to uznali, że bezpieczniej jest ich nie wypowiadać na głos a już na pewno nie publicznie. W końcu kto by się przeciwstawiał woli panującego księcia? Zwłaszcza idącego ręka w rękę z niemiecką Camarillą wspartą terrorem skutecznego terroru gestapo, SD i kolaborującej francuskiej milicji.

Wyjątkiem był krnąbrny hrabia 11-tej Dzielnicy. Który odmówił wystawienia wymaganego kontyngentu trzody ze swojego terenu wprowadzając całą koterię w niezłą konsternację. Co więcej złożył Villonowi skargę na zachowanie “niemieckich przyjaciół” balansujących na pograniczu złamania Maskarady. Tak wyraziste “nie” nie mogło przejść bez echa i nawet panujący książe który uwielbiał umywać ręce od kłopotów musiał coś z tym zrobić. Nie jest wiadomo jak to dokładnie wyszło ale sprawę przejął na siebie jego niemiecki przyjaciel. Zaprosił on krnąbrnego hrabiego na rozmowę do swojej siedziby.

To co stało się dalej do dziś jest pełne sprzeczności i detale umykają ale ogólnie wiadomo, że Davout pojechał na to spotkanie. I tak samo jak dzisiaj towarzyszyli mu Dante i Aurora. Oraz Młoda Gwardia, jego osobista straż i oddział szturmowy. Zabijaki zebrane podczas licznych wojen w jakich brał udział. Pojechali tam wszyscy. Z jakimi zamiarami pojechał tam francuski hrabia, z jakimi zamiarami chciał go gościć niemiecki tego też do końca nie wiadomo. Pewne jest, że w pewnym momencie tego spotkania Davout urwał głowę Klausowi. Gołą ręką. Jednym uderzeniem. A potem nastąpiła krwawa jatka która doprowadziła do zagłady chyba wszystkich niemieckich spokrewnionych i większości z szturmowców z Młodej Gwardii. A ci co ocaleli też ledwo stali na nogach po tej bezpardonowej walce.

Właśnie ta akcja sprawiła, że cała koteria poznała nazwisko Olivera Davouta. Wtedy, w czasie wojny i okupacji stał on się symbolem oporu dla spokrewnionych jacy nie zgadzali się z wolą księcia i starszych w koterii. Nawet dla śmiertelników nie wtajemniczonych w Maskaradę stał się on niewidzialnym patronem i koordynatorem walki z okupantem. Często to byli młodzi spokrewnieni, jacy mieli nadal dłuższy staż w życiu niż nieżyciu. Co nadal mieli żywych krewnych, rodziny, małżonków, dzieci, przyjaciół jacy cierpieli pod okupacją. Albo zbuntowanych idealistów którzy nie zgadzali się na taki stan rzeczy. W tamtych wojennych latach Davout stał się symbolem paryskiego oporu. Ale gdy przyszedł koniec wojny, gdy stare lisy na stołkach patrzyli z niepokojem na krnąbrnego hrabiego i jego rosnącą popularność, gdy przewrót pałacowy wydawał się mieć realne szanse powodzenia hrabia opuścił Paryż. I wyjechał na Daleki Wschód. Tam gdzie toczyła się wojna indochińska, potem koreańska, potem brutalna walka o francuskie utrzymanie Algierii i pozostałych kolonii. Przez te wszystkie lata gorączka z czasów okupacji opadła. Wrócił dopiero w połowie lat 60-tych do de Gaulleowskiej Francji. I ponoć ze zdumieniem się dowiedział jak nagle wielu spokrewnionych przypisuje sobie jakiś udział w rozprawieniu się z Klausem i jego koterią albo walkami jakie nastąpiły potem.

Zresztą zaraz potem przyszedł ten szalony rok 68-my. Gdy fala strajków i protestów objęła całą Francję, od studentów na uniwersytetach po ruch robotniczy w wielkich zakładach produkcyjnych. Paryż nie był tutaj wyjątkiem. Nawet więcej. Miasto na parę tygodni opanowali Anarchiści lub po prostu młodzi buntownicy jacy mieli dość zaskorupiałego systemu. Śmiertelnicy tych od śmiertelnych rządów i starych powojennych klik trzymających władzę a spokrewnieni tak samo tylko potrafili mieć jeszcze bardziej zadawnione zatargi i porachunki. Buntownicza, słodka pieśń Anarchistów uwiodła wtedy wielu. Na mieście jak za czasów Rewolucji Francuskiej budowano barykady, wywieszano flagi, trwały tysięczne manifestacje, starcia z policją, studenci opanowali Sorbonę, robotnicy fabryki, ludność często spontanicznie solidaryzowała się z demonstracjami. Wszyscy chcieli zmian. I śmiertelni i nieśmiertelni. Wszyscy chcieli aby zmienić system a razem poczuli swoją siłę. Na mieście zapanował chaos, krew i vitae lała się strumieniami. Stare wampiry Camarilli zadrżały na wieść, że wśród Anarchistów widziano Taylor**, Wieczną Rewolucjonistkę, ikonę ruchu Anarchistów uważaną za rzeźnika królów i obalająca tyranów. Podobno sama Angelette wpadła w jej skrwawione łapy chociaż to wydaje się mało prawdopodobne bo pewnie Taylor od ręku skróciła by taką szychę Camarilli o głowę. Villon wraz ze swoją świtą opuścił miasto. Podobnie postąpiło wiele ważniaków nie chcąc się stać obiektem porachunków jak za czasów pierwszej rewolucji gdy gilotyny śpiewały swą krwawą pieśń śmierci.

I w tych paru tygodniach największego chaosu w mieście 11-ta Dzielnica stała się oazą spokoju. Siły porządkowe pod władzą Davouta stawiły buntownikom twardy opór. A mając wiele dużo łatwiejszych, prawie niebronionych celów zwykle odstępowali od tego terenu. Sama Wieczna Królowa znalazła tam azyl na czas tych zamieszek. A do dzielnicy spłynęło wielu spokrewnionych szukających schronienia. Zaś paryska koteria znów przypomniała sobie nazwisko Olivera Davout jako tego co potrafi powiedzieć “nie” bez względu na okoliczności. Podobno to na zakończenie tamtych wydarzeń, gdy książę Villon już wrócił do miasta i wydał wielki bal zwycięstwa nad buntownikami i Anarchistami doszło do znamiennych wydarzeń. Wieczna Królowa nie tylko nie przyjęła jego ręki podczas pierwszego tańca jaki zwykle oboje inicjowali każdy bal ale sama podeszła do dzielnego hrabiego prosząc go do tańca. Co miało swoją wymowę i było jasne, że nie zapomniała i pewnie długo nie zapomni księciu tego, że ją też porzucił w ogarniętym chaosem mieście. A bezpieczeństwo zapewnił jej i nie tylko jej właśnie ten ciemnowłosy hrabia z opinią psa wojny którego tak często nie było w mieście. Sam zaś hrabia ogłosił wtedy, że zamierza stworzyć siły zbrojne jakie będą przeciwdziałać podczas takich wydarzeń w mieście i poza nim. Co spotkało się z prawdziwą owacją bo na świeżo mając anarchistyczny terror i pamiętając własną słabość. Kilka lat później zaowocowało to utworzeniem ośrodka szkoleniowego “Olimp Security” jaki stał się kuźnią nowych kadr. Ale impulsem było pokłosie tego szalonego “68-go jaki zatrząsł w posadach paryską koterią.

Od tamtej pory Davout w miarę się ustatkował. Czyli nie wyjeżdżał z miasta zbyt często ani na zbyt długo. Rządził w swojej dzielnicy i okazał się być zaskakująco spolegliwy nie tylko dla Venture z jakich sam pochodził ale nawet dla bezklanowców czy wręcz cienkokriwsytych. Zdawał się mieć dewizę, że liczyło się dla niego bardziej to co kto może być dla niego użyteczny a nie z którego jest pokolenia czy jaki ma staż w koterii. A mając w pamięci jego postawę w sprawie Klausa i w tym szalonym ‘68-mym jawił się jako hrabia z zasadami, jaki jest gotów swojej domeny i koterii przeciwko wszystkim przeciwnościom. Więc całkiem sporo spokrewnionych, zwłaszcza młodych garnęło się pod jego skrzydła, patronat i opiekę do tej 11-tej Dzielnicy.

I właśnie on szedł dumnie i śmiało przez salę balową w kierunku mikrofonu. Po bokach miał Dante i Aurorę. Dante został spokrewniony razem z nim. I był uznawany za jego najlepszego przyjaciela i ochroniarze. A także egzekutora. Gdy łysy, cichy mężczyzna wkładał białe rękawiczki wiadomo było, że Davout wydał na kogoś wyrok. I jego egzekutor przyszedł do wypełnić. Stąd czasem szeptem mówiono o nim “gants blancs”. Poza tym o ile jego patron preferował fechtunek i miał opinię jednego z najlepszych szermierzy w domenie o tyle jego ochroniarz był znany jako jeden z najlepszych strzelców. Jego celność była legendarna i mówiono, że nigdy nie chybia. A wszelaka broń palna wydawała się być jego pasją i hobbystycznym konikiem.

Czarnowłosa kobieta była od nich o połowę młodsza. Rosjanka spokrewniona gdzieś pod koniec wojny domowej w Rosji albo już tutaj w Paryżu. To do końca nie było takie pewne. Jednak prawie od początku swojej paryskiej kariery w koterii była związana z Davoutem. Dała się poznać jako wyśmienity szpieg i zabójca. Ponoć wiele sukcesów Davout zawdzięczał właśnie jej wywiadowi i kontrwywiadu. Miała opinię osoby jaka potrafi wślizgnąć się wszędzie gdzie naprawdę zechce. A gdy się z nią rozmawiało to miało się nieprzyjemną świadomość, że zna wszelkie brudne sekrety jakie wolałoby się pozostawić w ukryciu. Hrabia też musiał mieć do niej zaufanie bo gdy wyjechał na prawie 20 lat po II Wojnie to właśnie ją mianował swoim majordomem w dzielnicy. I jakoś nie było słychać aby miał do niej jakieś zarzuty po swoim powrocie.

Cała trójka podeszła do Gillesa. Grzecznie się przywitali, podziękowali sobie co niezbyt było słychać na sali przez mikrofon. Ale wszyscy widzieli jak uczony odstąpił od niego zaś przejął go Davout. Ten zaś czuł się pewnie za mikrofonem i występując przed całą koterią jakby był zawodowym aktorem albo politykiem.

- Dobry wieczór wam wszystkim! Bardzo dziękuję mojemu szacownemu przedmówcy. A wam dziękuję za przybycie. - Davout przywitał się z publicznością a jednemu z najstarszych spokrewnionych w koterii uprzejmie skinął głową oddając mu zasłużoną cześć.

- Jak wiecie od wczoraj nie mamy księcia. Villon nas zostawił. A potrzebujemy księcia. Potrzebujemy kogoś u steru. Tak jak mówił nasz czcigodny Powiernik Tradycji teraz będziemy głosować nad wyborem nowego księcia. To sprawa jaka dotyczy nas wszystkich. Dlatego proponuję walne zgromadzenie i powszechne głosowanie. Każdy może zgłosić obiecującą kandydaturę. Ja zgłaszam swoją. Ale jeśli oczywiście ktoś się czuje na siłach może też się zgłosić. Jeśli nie rozstrzygnie głosowanie jestem gotów zgodzić się na tradycyjne rozstrzygnięcie sporu. - nie mówił długo. Używał prostych, krótkich zdań mówionych dziarskim, stanowczym głosem. Przeszukiwał wzrokiem pstrokaty i nagle cichy tłum nieśmiertelnej koterii jakby sprawdzał reakcję na swoje słowa. Albo szukał oponenta. Na sam koniec gdy mówił o tradycyjnym rozwiązaniu sporu położył dłoń na rękojeści szabli. Wyzwanie było aż nadto czytelne i oczywiste. Jasne było, że z opinią jednego z najlepszych szermierzy w Paryżu, kogoś kto może skrócić doświadczonego ancillae jednym ruchem gołej dłoni to miałby niewielu przeciwników jacy mieliby z nim szanse w takim pojedynku. Jak pominąć zawodowych zabijaków i ograniczyć się do ludzi z odpowiednią pozycją godnych urzędu księcia czyli właściwie hrabiów i primogenów to robiło się tego jeszcze mniej. Właśnie na nich na sam koniec przesunął swoje orle, wyzywające spojrzenie sprawdzając czy ktoś wystąpi z kontrkandydaturą. A sądząc po ich minach tego się chyba nie spodziewali. Patrzyli na niego z takim samym zaskoczeniem jak reszta koterii. Zaczęli ze sobą gorączkowo szeptać wahając się co teraz powinni zrobić. Co wykorzystała ciżba pijawek.

- Davout na księcia! Wreszcie ktoś kto nie ucieka z miasta jak się sprawy zaczynają sypać! - krzyknął jakiś punk w skórzanej kurtce. To wywołało lawinę podobnych okrzyków poparcia. Wciąż było w koterii zbyt wielu jacy pamiętali na żywo sprawę z Klausem czy ten rewolucyjny ‘68-my i diametralnie odmienną postawę hrabiego 11-tej Dzielnicy oraz księcia całej domeny i jego bezpośredniego otoczenia. Kto wie jakby potoczyła się sprawa gdyby wszystko odbyło się jak zwykle za Villona. Za zamkniętymi drzwiami wśród samych szczytach władzy. Tam krnąbrny hrabia nie musiałby uzyskać tak licznego poparcia. Ale gdy na sali balowej była cała masa nowicjuszy i świeżaków sprawa była przesądzona. Dla nich niepokorny hrabia jawił się jako alternatywa dla skostniałego systemu, jako powiew nowości i świeżości. No i jako silny władca jaki potrafił utrzymać spokój w swojej domenie. Nawet w godzinie próby. W obliczu tak powszechnego poparcia jak i samej osoby i stanowczości hrabiego nikt poważny nie zgłosił swojej kandydatury do złotego stolca. I od tej nocy hrabia Oliver Davout stał się księciem paryskiej koterii.

Pewien zgrzyt nastąpił już w najbliższy weekend gdy była oficjalna koronacja. Okazało się, że niezbyt jest czym koronować nowego władcy bo tradycyjne insygnia władzy zniknęły wraz z poprzednim księciem. Ale do tego czasu realna władza i tak już przeszła w ręce Davouta. A on sam w zastępstwie owych insygniów przy oficjalnych uroczystościach w elysium nosił przy pasie ową ozdobną ale jak najbardziej zabójczą szablę. Tą samą jaką miał wówczas u swojego boku podczas gdy właściwie sam ogłosił się księciem i nikt nie ośmielił się powiedzieć mu “nie”.

W kilka miesięcy po tych wydarzeniach wydał pierwsze swoje edykty mianjąc nowych primogenów. Herszta jednej z większych band Brujah jacy zostali w mieście, Hetmana, na przewodnika pozostałych w mieście Klanu Punków. Co było zaskakujące wydawało się, że ci dwaj, mimo, że więcej zdawało się ich dzielić i różnić niż łączyć zdawali się sobie nawzajem okazywać szacunek i poważanie. A sam książe pozwalał Hetmanowi mówić do siebie “brachu” z całkiem nieznanych przyczyn. Do tego osobiście zgładził Tabora Bellemare który stał na czele Gangreli. Jak do tego doszło nie jest zbyt pewne bo działo się to na terenie Tabora który wyraźnie nie był zadowolony z nowego władcy. I nie omieszkał złożyć mu tradycyjnej wizyty zapoznawczej. Nowy książe pofatygował się więc do niego osobiście. Co tam się stało wewnątrz domostwa Tabora nie wiadomo. Wedle opowieści to Davout wyszedł szybkim krokiem z jego domu po jakiejś intensywnej wymianie zdań między nimi. A zaraz potem Tabor wybiegł za nim i zaatakował go. Pojedynek skończył się podobnie jak ten z Klausem Barbie, Davout urwał mu głowę jednym uderzeniem ręki. Ale wedle Tradycji to za atak na księcia była kara śmierci. A kilka tygodni później w elysium zjawiła się Alisha Czarna Wilczyca i jakoś dogadała się z księciem na tyle, że mianował ją primogenem Gangreli. Ona też była mało typowa jak na Gangrela bo była jedną z nielicznych Dzikusów jacy mieszkali na terenie miasta.

Do tego powołał całkiem nowych primogenów. Sydneya Lemelina, dawny koroner miejski stanął na czele Cienkokriwstych zaś ciemnowłosa prawniczka Rachelle Cormier została postawiona na czele Pariasów. Za czasów Villona to było nie do pomyślenia i te dwa klany nawet nie do końca uznawano za klany więc nie miały swoich primogenów. Ale nowy książę to nowe porządki. Cała trójka była od tej pory postrzegana jako zwolennicy nowego księcia. Większość a przynajmniej spora część ich klanów także.

A z rok później gdy do miasta przyjechała wiedźma Tremere z Marsylii po paru tygodniach próby książę też zgodził się na jej propozycję aby objęła fotel primogen Klanu Diabłów dostrzegając w niej interesujący go potencjał. I tak Josette Deniger zajęła ostatni wolny fotel w Radzie Primogenów. Pomimo tego, że wśród samych Tremere jej odłam związany z buntowniczą Carny był uznawany za heretyków. Stąd po mieście rozszedł się mało pochlebny dla niej przydomek “ruda wiedźma z południa”. A tarcia wewnątrz tego klanu zaowocowały swego rodzaju zimną wojną pomiędzy nową primogen a większością jej podopiecznych. Z jakich starszyzna była o wiele bardziej wiekowa, doświadczona i zasłużona od niej. Co nie omieszkali o tym jej i reszcie o tym przypominać. Zaś pozostali niezbyt mieli zaufanie nie tylko do heretyczki co otwarcie głosiła zerwanie z więzami krwi ale też nawet nie była nijak związana z tym miastem i koterią zanim tu nie przyjechała. Po części więc dlatego nastąpił swego rodzaju rozłam i nowa primogen niejako od zera zaczęła budować nową koterię złożoną w sporej mierze z kobiet, często z krótkim stażem i bez ważnej pozycji w hierarchii dla których nowa primogen miała ciekawe stołki do obsadzenia. Bo te pod opieką Triumwiratu już były od dawna obsadzone i rzadko dochodziło tam do jakichś przetasowań.

Ale wszystko zaczęło się pdoczas tych dwóch, marcowych nocy w 2018-mym, gdy Francja śmiertelników żyła zamachami terrorystycznymi na dalekim południu swojego kraju i była poruszona śmiercią bohaterskiego pułkownika policji jaki oddał swoje życie w zamian za życie zakładników i został brutalnie zamordowany przez islamskiego terrorystę****. Zmarł w szpitalu tej samej nocy gdy Davout z ręką na szabli pytał czy ktoś chce z nim stanąć w szranki w walce o stanowisko księcia paryskiej domeny. Uczestniczyli w tym zebraniu jako ledwo kilka lat wcześniej świeżo spokrewnieni. Świetnie pamiętali rządy Villona chociaż byli za młodzi aby pamiętać większość kontrowersyjnych wydarzeń z jakimi wiązała się jego osoba i o jakich krzyczano wtedy na tym publicznym wiecu. Podobnie zresztą było z historiami z jakimi była związana osoba hrabiego który ogłosił się księciem. Ten zaś rządzi paryską domeną od tamtej marcowej nocy do dzisiaj. Zamach sprzed dwóch lat wskazywał, że nie wszyscy pałają do niego miłością ale chociaż wszyscy sprawy zginęli w walce to ich zleceniodawców nie udało się ustalić. A przynajmniej taka do dzisiaj panuje oficjalna wersja. Ale to już jest materiał na całkiem inną historię.


----



Słowniczek


*Wielka Wojna - fr. “Grande Guerre”, tak Francuzi nazywali przed II WŚ tą pierwszą. Tak długa, krwawa i straszna wojna miała być tą ostatnią, miała być zbyt straszna aby się mogła powtórzyć na podobną skalę. Do pewnego stopnia nadal ta nazwa jest używana w odniesieniu do I WŚ.

**Taylor - z klanu Brujah, jedna z czołowych ikon ruchu Anarchistów. Patrz Karty Fabuły, “Podstawka” s.399.

***gants blancs - fr, - białe rękawiczki.

****Zamach w Carcassonne i Trèbes - link: https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamach..._i_Tr%C3%A8bes
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-11-2022, 11:00   #94
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
(rezerwacja)
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
Stary 05-11-2022, 14:58   #95
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Głód, który czuł Bruno na razie zelżał, ale motocyklista wiedział, że wkrótce powróci ze zdwojoną siłą, ale na razie nie stanowił problemu. Spokrewniony zaczął przeglądać informacje na temat brukselskich primogenów po tym jak przejrzał zebrane informacje na temat studentów, których mieli sprawdzić. Grizzly dopiero teraz zauważył, że przedstawiciel jego klanu, który mieli sprawdzić przypomina pod pewnymi względami Tabora.

Narzucił na siebie kurtkę i ruszył na miasto by coś zjeść. Czuł, że głód powrócił i musi go zaspokoić.
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 05-11-2022 o 22:06.
Shartan jest offline  
Stary 05-11-2022, 19:25   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 13 - 2025.06.03/04; wt/śr; noc, 02:00 - 03:00

Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; Dzielnica XX Ménilmontant; schronisko dla zwierząt
Czas: 2025.06.03/04; wt/śr; noc, g 02:00 - 03:00; ok 2-3 h do świtu
Warunki: kanciapa; cicho, ciepło, jasno; na zewnątrz: noc, pogodnie, powiew



Carl






https://d1vhqlrjc8h82r.cloudfront.ne...name_image.jpg


Zanim Carl stanął przed znajomymi drzwiami schroniska dla zwierząt to już bliżej było świtu niż północy. Rozmowy z Nikodemem i swoimi pomocnikami w skateparku zabrały mu sporo czasu. Miał też nieco do przemyślenia. Jego stwórca i jednocześnie maula widocznie był pod wrażeniem swojej rozmowy z Cecilią która w końcu nie na darmo nosiła tytuł “Twarzy Nosferatu” tylko często przekazywała wolę ich wiekowego primogena. I były operator shrektechu nie zamierzał jej lekceważyć. Ani jej przekazu. Postanowił odstąpić od kontrowersyjnej ideologii i nazewnictwa jakie zbyt jednoznacznie kojarzyło się z krwawą ideologią Sabatu.

- Darujmy sobie ten cały Kościół Kaina. I wyznania o karzącej śmiertelników karzącej ręce Boga. To za bardzo zalatuje Sabatem. To nie było zbyt przemyślane. Lepiej postawić na odkupienie własne i balans duchowy, poskromienie Bestii i Głodu. Jak w Golkondzie. Po prawdzie to lepiej głosić oświecenie Golkondy. Nie ma co ściągać sobie gromów na głowę. Zwłaszcza jak naprawdę można stracić przy tym własną głowę. - Nikodem uznał, że lepiej porzucić kontrowersyjną ideologię i zwrócić się ku bezpieczniejszym i mniej wyzywającym doktrynom. I to samo zalecał swojemu podopiecznemu. Zwłaszcza jak ten miał wkrótce opuścić miasto i działać już bez jego kurateli, w całkiem innym i nowym dla siebie mieście.

- A jak chcesz się naprawdę zapisać na jakieś studia to się zapisz. Teologia na pewno jest na jakimś brukselskim uniwersytecie. Tylko raczej nie za darmo. - lekko uśmiechnął się na taki pomysł jednak przypomniał, że szkolnictwo wyższe to całkiem spory finansowy wydatek przez kilka lat z rzędu.

Więc ubranego w długi płaszcz, długie klosze i długie rękawice starego kanalarza wyrwał z rozmyślań dzwonek do drzwi schroniska. Potem w domofonie usłyszał krótkie “Cześć Carl” Sebastiana jaki widocznie miał dzisiaj dyżur na nocnej zmianie i drzwi stanęły otworem. Pewnie widział go na kamerze przed wejściem. Za nimi była recepcja no i korytarz do pomieszczeń w jakich były klatki i boksy ze zwierzętami. Szefa nie było no ale to nie było takie dziwne. Niezbyt często brał nocki. W końcu schronisko funkcjonowało głównie w dzień i wtedy weterynarz był najczęściej potrzebny. A nocami zwykle ktoś z załogi trzymał dyżur. Tak fizycznie a nie na papierze jak to oficjalnie był zatrudniony Carl. Dzisiaj widocznie był dużur Sebastiana.

- O, jesteś. Cóż cię przygnało w nasze skromne progi Carl? - zagaił Sebastian obracając się w obrotowym krześle aby być twarzą do wejścia. Kanciapa nie była zbyt duża no ale dla jednej osoby była w sam raz. Akurat aby był monitor podzielony na mniejsze części widoku z kamer CCVT, drugi pełnił rolę telewizora na jakim leciał jakiś film czy serial. Lodówka i trochę szafek w jakich obsługa trzymała swoje rzeczy. Widocznie kolega z pracy już zdążył się odzwyczaić od widoku starego człowieka w długim płaszczu jaki dość rzadko się ostatnio pojawiał w miejscu w jakim miał oficjalne zatrudnienie.

- I poznałeś gorącą wdówkę mówisz? Z Brukseli. I chcesz się do niej przenieść. No, no. Nie spodziewałem się, że z ciebie taki amant. No powiem szefowi jak przyjdzie rano. Pewnie da ci referencje do nowej roboty. - Sebastian przyjął dość spokojnie nowe wieści. Chociaż z jednej strony wydawał się mocno zaskoczony nagłymi planami przeprowadzki i to tak pod romansowym kątem. Z drugiej chyba jednak nie do końca był pewien czy traktować je poważnie. Obrzucił sylwetkę w wysokich kaloszach, długim podgumowanym płaszczu i rękawicami zachodzącymi na rękawy płaszcza uważnym spojrzeniem jakby niezbyt mu się taki zestaw kojarzył z nagłymi romansami, przeprowadzką do innego miasta i kraju i szukaniem tam nowej pracy. No ale obiecał przekazać wieści szefowi. Jednak był na miejscu, schronisko było pod czujnym, elektronicznym okiem kamer więc nawet jakby nie protestował przeciwko wizycie kolegi na zapleczu gdzie trzymano te parę psów w boksach to raczej trudno aby przegapił próbę otwarcia tych boksów i próbę żerowania na nich. A Carl czuł już całkiem silny Głód jaki trawił mu gardło i trzewia. Głód wzywał na te zaplecze gdzie ożywcza krew kusiła aby mogła spłynąć przez usta i gardło i połączyć się z osłabioną zbyt dawnym żerowaniem vitae.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; Dzielnica XX Ménilmontant; klub “Kashmir”
Czas: 2025.06.03/04; wt/śr; noc, g 02:00 - 03:00; ok 2-3 h do świtu
Warunki: główna sala; cicho, ciepło, jasno; na zewnątrz: noc, pogodnie, powiew



Margaux i John



Zanim wizyta w “Anarchie” i garażu Brujah się skończyła to już było sporo po północy. Zanim uber zabrał ich z centrum na wschodnie krańce miejskiego molocha gdzie był klub “Kashmir” to też zrobiło się już bliżej świtu niż północy. Wysiedli przed głównym wejściem które jakoś niezbyt się różniło od tego co pamiętali. Jak się okazało w środku tłumów nie było. Pewnie dlatego, że już pora doby to prawie godzina duchów a i był środek tygodnia a nie weekend. No i rangą oraz popularnością to nie była “Meduse” czy inny z topowych klubów w centrum. Po przejściu przez krótki hall z dwoma rosłymi ochroniarzami weszli do sali głównej. A tam jak to w nocnym klubie. Kolorowe światła, bar z ładną barmanką i przystojnym barmanem oraz całą baterią barwnych promili opakowanych w finezyjne szkła. Stoliki i sofy były dość słabo obsadzone, pewnie z powodu pory doby i tygodnia. No i scena z charakterystycznymi, chromowanymi rurkami przy jakich wyzywająco rozebrana tancerka kusiła swoimi wdziękami. Stylizacja palm, oaz, złotego piasku przypominała orient nawiązując do nazwy. Nawet kelnerki były przystrojone jak tancerki brzucha, z licznymi medalikami na łańcuszkach i w pół prześwitujących kostiumach. Mimo wszystko musieli zatrzymać się aby ogarnąć to wszystko wzrokiem. Margaux to nawet niezbyt wiedziała kogo właściwie ma wypatrywać bo to John miał znać tego Brujah jakiego mieli odszukać i pomóc opuścić miasto.

Zaletą niezbyt pełnego lokalu było to, że łatwiej było ogarnąć wzrokiem tych co tam byli niż gdyby była tu impreza na 102. Wadą zaś, że samemu też było się łatwiejszym do zauważenia. W końcu John kojarzył Turnera tak samo jak on jego. Stąd dość szybko zlokalizował go na jednej z sof przy niskim stoliku.





https://i.imgur.com/tMmAd4g.jpg


Wydawało się, że jest tu sercem towarzystwa przy tym stoliku. Był z jakimś kolegą ale jego ani Brujah ani Tremere nie rozpoznawali. Siedzieli przy stole w otoczeniu gorących kociaków z klubu. Stół był zastawiony całą baterią butelek i kieliszków. Towarzystwo bawiło się świetnie trochę obserwując popisy tancerki na scenie a trochę słuchając co takiego zabawnego opowiadał Turner. Poza nimi były jeszcze ze dwa czy trzy podobnie liczebne skupiska gości i tancerek ale dominowały pojedyczny goście w towarzystwie rozmownych i uroczych pracownic a większość lokalu była dość pusta. Na razie Turner Lafond chyba jeszcze ich nie zauważył albo nie rozpoznał. Jednak trzeba było liczyć się z tym, że to zrobi gdy podejdą bliżej. Choćby z ciekawości kto nowy podchodzi do stolika czy przechodzi obok.



Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; XIX Dzielnica Buttes-Chaumont; okolice Metra Stalingrad
Czas: 2025.06.03/04; wt/śr; noc, g 02:00 - 03:00; ok 2-3 h do świtu
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, powiew



Bruno



Młodo wyglądający motocyklista jeździł jakiś czas po okolicy. Niczym nocny drapieżnik szukał ofiary aby zaspokoić swój Głód. Pora jednak nie była zbyt sprzyjająca. Już zrobiło się bliżej świtu niż północy. A i był środek tygodnia a nie weekend. Nocna okolica była więc dość opustoszała. A nawet jak już trafił na kogoś to okoliczności niezbyt mu sprzyjały. A to ktoś był sam ale właśnie podjechała zamówiona taksówka w jakiej zniknął i odjechał. A to już wydawało się, że zastał osamotnioną ofiarę gdy niespodziewanie w ostatnim momencie przed atakiem towarzystwo wywaliło się przez drzwi i ją zgarnęły mu sprzed nosa bo właśnie szukali tej koleżanki i zastanawiali się gdzie się podziała. A to już stał przed jakimś śpiącym to powoli podjechał radiowóz i gliniarz przez okno oświetlił go szperaczem oślepiając na chwilę. I tak niezbyt mu dzisiaj szło to polowanie.

Kwadrans za kwadransem schodził w siodełku motocykla albo na własnych nogach na tym patrolowaniu wspólnego rewiru na jakim każdy świeżak czy gość mógł polować bez obawy, że zostanie posądzony o kłusownictwo. W końcu zostały mu ze dwie ostatnie godziny do świtu a trzeba było jeszcze wrócić do jakiejś bezpiecznej kryjówki. Gdy koła i nogi poniosły go w pobliże Metra Stalingrad.




https://media.gettyimages.com/photos...86?s=2048x2048


Tutaj już tradycyjnie były rozbite liczne, pstrokate namioty. W większości imigrantów. Co prawda co jakiś czas policja robiła naloty i czyściła teren ale już chyba i paryżanie się nieco przyzwyczaili do tych współczesnych koczowników. Oni też nadawali tej XIX Dzielnicy odpychający wygląd jaki po zmroku odstraszał większość turystów a nawet tubylców. Ta okolica znana była z licznych handlarzy narkotyków, prostytutek, złodziejaszków w większości pochodzących albo z Afryki Północnej albo Wschodniej Europy. Pewnie chociaż część w tym miszmaszu była tu nielegalnie ale w takim namiotowym miasteczku łatwo było im się ukryć.

Obecnie nawet tutaj ruch był niewielki i było raczej cicho. Imigranci też spali w swoich namiotach. Czasem widać było, że ktoś coś gotuje na kocherze albo nawet na koksowniku, ktoś z kimś rozmawia półgłosem paląc fajki, gdzieś toczyła się żwawsza rozmowa większej grupki chyba dość młodych ludzi. Ale większość namiotów stała ciemna i cicha. Stały jednak tak gęsto, że tworzyły namiotowy labirynt. Prawie na pewno znalazłoby się tam coś aby zaspokoić Głód no ale trzeba by tam wejść i poszukać szczęścia. Albo darować sobie i pojechać gdzie indziej.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2025.06.03/04; wt/śr; noc, g 02:00 - 03:00; ok 2-3 h do świtu
Warunki: wnętrze apartamentu, jasno, cicho; cicho, ciepło, jasno; na zewnątrz: noc, pogodnie, powiew



Alessandra



- Proszę, coś na zwilżenie gardła. Nie wiem jak wy ale ja jestem całkiem spragniona po tych harcach! Ale było bosko, koniecznie musimy to powtórzyć! - gospodyni wciąż była ubrana jedynie w obrożę i smycz. Chociaż doszły jej skórzane pęta na kostkach i nadgarstkach. No i czerwone razy po różnych narzędziach do dyscyplinowania niepokornych niewolnic. A mimo to wydawała się cała w skowronkach. Niczym zawodowa kelnerka przyszła z tacą i kieliszkami serwując krwawe wino swoim gościom.

- A dziękuję moja droga. Obie byłyście wspaniałe to była prawdziwa przyjemność oglądać was razem. Naprawdę teraz już rozumiem czemu Monique tak za tobą szaleję. Też chyba zacznę być twoim fanem. - książe nawet bez ubrania potrafił się zachowywać jak na księcia przystało. I chociaż początek nocy spędził w roli widza oglądającego przedstawienie jakie serwowały mu dwie rozkoszne blondynki w tak kontrastowo różnych rolach to jednak gdy i jego wciągnęły w krąg zabawy to nie omieszkał się bawić na całego. Widocznie te plotki o tym, że z niego niezły nicpoń, kobieciarz, playboy i hulaka okazały się być całkiem na rzeczy.

Teraz już jednak na tym 10-tym piętrze było bliżej świtu niż północy. I ten najaktywniejszy etap nocnych zabaw wydawał się zakończony. Do tego cała była w szampańskich nastrojach ciesząc się tak intensywnie dzieloną bliskością. Można było zwilżyć gardło i złapać oddech. Cieszyć się błogim lenistwem tak charakterystycznym dla etapu “tuż po”. Teraz cała trójka była bez ubrań no ale jeszcze o północy to sam książe wyglądał o wiele bardziej jak książę.



https://i.pinimg.com/564x/b2/ab/49/b...e2b4126111.jpg


- Ojej ale mi będzie smutno jak wyjedziesz. - Nolan oflankowała swoją topową ostatnio dominę biorąc ją niejako w środek między siebie a swojego faworyta. Przesunęła palcem po jej ramieniu jakby znów jej się przypomniało, że wkrótce będą musiały się rozstać.

- Już nie przesadzaj. Z tego co słyszałem to wkrótce macie jakąś schadzkę w Amsterdamie. - ciemnowłosy upił ze swojego kieliszka i zaśmiał się rozbawiony uwagą swojej blondynki. Oboje droczyli się chwilę ze sobą jak to chyba mieli w zwyczaju i oboje to widocznie lubili. Bo dało się wyczuć, że świetnie się bawili i są wybornych humorach. A Malkavianka wcale nie ukrywała, że tak jak będzie mocno przeżywać wyjazd i rozstanie ze swoją blond ulubienicą tak i równie gorąco będzie przeżywać ową już prawie umówioną schadzkę w Amsterdamie. Oliver bowiem zdaje się już coś miał na tą okazję a ona sama znalazła pretekst w postaci jakiegoś koncertu na jaki chciała pojechać w przyszły weekend. No i nie ukrywała, że liczy na ponowne spotkanie ze swoją ulubioną blondynką.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 05-11-2022 o 19:29. Powód: Edycja linka obrazka Turnera.
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-11-2022, 07:06   #97
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Wiem, nie zrobiłem dobrze. Nie martw się. Jutro to tylko formalność - kończył tłumaczenie się John - Spokojnie.
Zakończył słowem, które w całej historii świat ponoć kogoś uspokoiło. Ponoć.

Tremere milczała dalej w najlepsze. Gapiła się nie na niego, a za okno podziwiając mijane budynki z zainteresowaniem tak żywym jakby je widziała pierwszy raz na oczy. Nie odezwała się przez całą drogę dając się Brujah wygadać, wytłumaczyć, albo po prostu nakreślić co u licha się stało odkąd na wampirze rano rozeszli się każde w swoją stronę. Jej partner się nie wtrącał, zajmując pozornie całą uwagę prowadzeniem auta, ale po ukradkowych złośliwych spojrzeniach rzucanych Ryan przez lusterko wsteczne wiedziała, że bawi się przednie. A ona była zła chociaż starała się to ukryć.
-Za długo pracowałeś sam - wreszcie odwróciła się przez lewe ramię, patrząc na tył wozu i drugiego pasażera. Wydawało się, że coś przetrawiła. - Teraz to się zmieniło, już nie jesteś solistą wolnym strzelcem. Razem w tym siedzimy i razem pijemy piwo którego naważymy. Ufam ci John i mam nadzieję, że w końcu ty również mi zaufasz.

Gdy w końcu dotarli na miejsce Brytyjczyk powiedział:
- Maks, poczekaj proszę w samochodzie. Margaux, spróbujmy z nim wyjść na zewnątrz, dobrze? Proszę.

Ryan uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie panikuj, kiedyś już to robiliśmy. Zatrzymania, skuwanie, pakowanie do bagażnika. Wiemy co robić - otworzyła drzwi i odpięła pasy.

Gdy podeszli do ochrony John najpierw kupił bilety dla siebie i Margaux, a potem podszedł do tego, który wygodnie siedział. Zazwyczaj ochroną na wejściu zarządzała osoba odpowiedzialna za selekcję. Ale selekcja najczęściej kończył się około 1:00. Teraz najpewniej był to ochroniarz, któremu z racji stażu należało się miejsce siedzące. John sięgnął po moc krwi i skrócił dystans. Tak, żeby tylko on mógł widzieć odznakę, którą John wyciągnął z marynarki:
- Porucznik John Black, interpol. A to porucznik Margaux Ryan. Jesteśmy tu, żeby zatrzymać podejrzanego. Mam nadzieję, że nie będzie stawiać oporu, ale gdyby zdarzyło się coś nieprzewidzianego, to proszę odciągnąć gapiów.

Tremere kiwnęła krótko głową, przybierając poważną minę i stała obok niego robiąc za ponure wsparcie.

Gdy zostawili za sobą bramkę John powiedział Margaux:
- Jeżeli nie pójdzie po dobroci, to spróbujmy go wyprowadzić siłą.

-Ty zakuwasz, ja recytuje jego prawa -
Kobieta zgodziła się gładko i wydawało się że humor jej dopisuje - pójdzie szybko, trupy nie mają ich wielu. Postarajmy się zrobić to bez zbędnych ofiar.

John beztrosko podszedł do loży zajmowanej przez Turnera.
- Cześć. Ja z pozdrowieniami od Hetmana. Chodź, przejdziemy się na spacer.

Stojąca krok obok Brujah Tremere wyszczerzyła zęby i przekręciła głowę lekko w bok stojąc pozornie nonszalancko, choć obserwowała okolicę uważnie.

Na razie nie było za bardzo co obserwować. Ochroniarze którym John pokazał odznakę przyjeli to dość spokojnie. Czyli pokiwali swoimi wygolonymi prawie na zero głowami i nie robili przeszkód. Chociaż duet spokrewnionych czuł ich świdrujące karki spojrzenia gdy przeszli dalej. W końcu John widział ich pierwszy raz i oni jego pewnie też. A odznaka wyglądała jak prawdziwa. Pewność siebie inspektora również. Z Turnerem nie musiało pójść tak gładko skoro obaj co nieco wiedzieli o sobie i znali się chociaż z widzenia. Więc ten musiał wiedzieć, że Anglik nie jest żadnym gliniarzem. Tak samo jak zresztą on wiedział to samo o nim. Potem musieli oboje przystanąć aby sprawdzić czy delikwent jest na sali. Ale szczęście im sprzyjało i w tym dość pustawym o tej porze lokalu dojrzeli tego którego szukali. Gdy się zbliżali tak jak się można było spodziewać nie przeszło to niezauważone i Turner utkwił w nich wzrok jeszcze zanim się zatrzymali przy stoliku zajmowanym przez niego i jego towarzystwo. Podniósł głowę aby popatrzeć na przybyłą dwójkę i twarz ozdobił mu delikatny uśmiech i zaciekawione spojrzenie.

- No cześć John. Kupę lat. Co się z tobą działo? Nie bywasz na koncertach, nie przychodzisz na piwo, ani spotkania klubowe. Można by uznać, że nas nie lubisz. - odezwał się jowialnie wcale jakoś nie przejmując się sytuacją. Towarzystwo jakie obsiadało razem z nim sofę popatrzyło zaciekawione na całą scenę ale raczej czekali na to co ona przyniesie.

- I co tak stoicie? Usiądźcie. Pogadamy, napijemy się, zabawimy. Po co ten pośpiech? - zaprosił ich gestem do swojego stołu wskazując na miejsce obok jego kolegi albo dziewczyn gdzie dwie osoby faktycznie mogły się jeszcze dosiąść.

- Wiesz Turner, jestem jak stonka. Siedzę cicho i wpierdzielam ziemniaki. Nikt się mnie nie czepia.
John rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś pufy, czy innego siedziska, po które mógłby sięgnąć, żeby usiąść “na swoich zasadach”. Gdy nic takiego nie znalazł to w końcu skorzystał z propozycji Turnera i zajął miejsce przy mężczyźnie.
- A ty widzisz, na koncerty chodzisz. Bawisz się w klubik, a jednak to ja przychodzę do ciebie z pytaniem od Hetmana, a nie odwrotnie. Co jest? - zakończył.

- A co ma być? Mam swoje sprawy do załatwienia. Mówiłem mu zresztą o tym. Ale sam wiesz jaki on jest jak sobie coś ubzdura. Nie wiem jak takiego matoła można było zrobić… szefem. Przecież to kompletny tępak. Na niczym się nie zna. A jak się przychrzani do czegoś albo kogoś to nie ma zmiłuj. Tak jak do mnie. Pomagier prezesa i chłopiec na posyłki. Tyle ci powiem. Rozwalą obaj tą firmę i doprowadzą do bankructwa. Każdy kto ma trochę oleju w głowie to by dawno stąd zwiał. Tak jak ta twoja była kierowniczka. Trzeba było się zabrać razem z nią. No ale myślałem, sam wiesz jak jest gdy nowa miotła przychodzi pozamiatać podwórko. Zawsze się trafi jakaś okazja aby coś ugrać. Myślałem, że z Hetmanem coś się da, w końcu trzymaliśmy się razem. A tu sam widzisz, klapka mu pod deklem zaskoczyła nie tak jak trzeba i wypad z firmy. Ci mówię John bo zawsze mi się wydawałeś rozsądnym człowiekiem. Taki wykształciuch no trochę z boku no ale z głową na karku. No i żaden paprak jak co niektórzy z laptopami co to ich teraz produkują jak w fabrykach na taśmie. Kompletne lamusy. No i na ulicy też nie jesteś cieniak, słyszałem co nieco. Ale ci mówię, dziś ty jutro ja. Nie znasz dnia ani godziny jak temu pojebowi coś odjebie i się zacznie przychrzaniać do ciebie. Czy tam koleżanki. - Turner poczekał aż oboje usiądą i wylał z siebie swoje żale. Musiał się pilnować aby nie złamać Maskarady to trochę brzmiało jakby gadali o jakiejś normalnej firmie i biznesie a nie koterii nieumarłych. Ale widocznie miał spory, widoczny żal do obecnego primogena Brujah i wcale tego nie ukrywał. Zresztą wydawał się na pewno bliżej mu charakterem i powierzchownością niż John. W końcu obaj otwarcie lubili zadymy i szaleństwa nocy. A Turner był znany jako prowodyr wielu “zajść” i zawodowy awanturnik. Zresztą Hetman miał podobną opinię i zanim został primogenem a po też się to nie zmieniło.

John w miarę opowieści kiwał przecząco głową, jakby chcąc zaznaczyć, że nie zgadza się z rozmówcą.
- Będzie siedem lat jak Kira wyleciała z firmy. Chodź, wyjdziemy stąd pogadać. Hetman jest jaki jest, ale ma to, co jest najważniejsze dla szefa w dzisiejszych czasach. Plecy. Takie to czasy, że możesz być nieukiem, ale jak masz plecy, to lądujesz w zarządzie. Możesz też być wykształciuchem z głową na karku, ale jak nie masz pleców, to masz nad sobą szklany sufit. I że tak powiem chuj. Chodź, przejdziemy się. - John powtórzył propozycję. - Przy tej muzie nie chcę się przekrzykiwać, a i twoich kumpli gówno obchodzi nasz Prezes.

- Nie no… znowu zaułek? Jeszcze ci mało Johnny? -
Ryan przewróciła oczami - Chyba że już niedomagasz więc bierzesz kumpla jako wsparcie. Dobra - machnęła ręką - Dam radę wam obu. Na szczęście nie jestem facetem, nie muszę mieć pleców. Wystarczy umieć dobrze operować na kolanach… przynajmniej nie ma pingli. Nie jarają mnie okularnicy. Dawajcie idziemy zanim tu usnę.

- Aha. Tak mówisz koleżanko? - zapytał wytatuowany mięśniak w luźnej koszulce. Pokiwał głową jakby chciał to chwilę przemyśleć. - No dobrze, to jak taka obrotna jesteś to na pewno Szczurek nie zrobi ci większej różnicy nie? - zaśmiał się cicho wskazując na kolegę który faktycznie w przeciwieństwie do obu Brujah rozmiarami raczej nie imponował. A gdy został wskazany skinął głową po czym obaj wstali.

- No to chodźmy. - Turner wstał i ruszył w kierunku baru. Kolega poczekał aż duet gości ruszy za nim. - My idziemy na zaplecze, przewietrzyć się. - powiedział do barmanki jaka za nim stała. Uśmiechnęli się do siebie zdawkowo a ona skinęła potakująco głową i nie interweniowała gdy weszli na zaplecze. Przeszli przez korytarz z kuchnią i jakimś magazynem.

- Tu nam chyba nikt nie będzie przeszkadzał. W rozmowie. - uśmiechnął się Turner odwracając się do gości gdy otworzył drzwi do chłodni. Buchnęło chłodnym oparem i widać było jakieś lodówki i regały z paczkowanymi produktami.

- Co cię tu trzyma, co? - zaczął John. - Przecież Hetman i tak nie da ci żyć. Dziś jestem ja. Jutro może Mwebe. Prędzej czy później skończy się rozlewem krwi. Po co ci to? - zapytał Black. I nie chodziło o jakieś próby perswazji. Sam też nie miał dobrego zdania o Primogenie klanu, więc był szczerze zainteresowany pobudkami jakie kierowały drugim Brujah.

Ryan z uniesioną jedną brwią podziwiała wnętrze i wreszcie parsknęła krótko.
-W Berlinie też mają jatki, żadna różnica - wzruszyła ramionami patrząc na Turnera - A tam może kolega nie będzie cię musiał wspierać duchowo… oby tylko duchowo. Jak ci prezes nie leży to zmień filię. Obie strony będą daleko od siebie zadowolone.

- Chętnie bym zmienił koleżanko. Tylko jak mówiłem mam tu pewien interes do dokończenia. Skończę i już mnie nie ma. Tłumaczyłem to temu tępakowi z irokezem ale się usrał, że ma być tak jak on chce i koniec. Mówiłem mu, że jestem zajęty to kurwa specjalnie do mnie dzwoni i każe zapierdalać na drugi kraniec miasta jakby miał miało leszczy na posyłki. A potem zdziwko i obraza, że Turner nie pojechał to niech wypierdala z miasta. No i nie mam nic przeciwko. Wypierdolę z miasta jak dokończę sprawę. Mówiłem mu ale do chuja nic nie dociera. Usrał się i tyle. Potrzebuję jeszcze z tydzień, może dwa aby dograć sprawę. A potem sam wyjadę. Przestało mi się tu podobać odkąd on się tak zaczął szarogęsić. A, że został osobistym pachołkiem Davouta to ten mu na wszystko pozwala. No a od woli księcia i primogena no to już nie ma odwołania. Nie da się tu kurwa normalnie żyć w tym mieście przez tych dwóch. - prychnął z niezadowolenia już mówiąc otwartym tekstem swoje zarzuty i zażalenia jakie miał i do księcia tej domeny i do primogena jakiego ten mianował na czele klanu do jakiego należeli i Turner i John.

- Możecie mu to przekazać. Potrzebuję tygodnia albo dwóch i mnie tu nie ma. Wcale za nim nie będę tęsknił. - prychnął jeszcze raz podsumowując swoją wypowiedź.

John zasłonił twarz dłonią, a potem zaczął pocierać oczy przy nosie, jakby walczył ze zmęczeniem.
- Kurwa mać. Czy my wszyscy musimy być tak uparci? To jest we krwi? Turner kurwa. Do Hetmana mogę wrócić tylko z wiadomością “Tak, Turner wypierdala jutro o zachodzie słońca”. Jeśli nie wrócę z taką wiadomością to będę mieć przesrane. Ale to ty będziesz mieć bardziej przesrane.
Brytyjczyk zgrzytnął zębami i odsłonił twarz.
- Powiedz co to kurwa za interes i coś poradzimy. Mogę ci zorganizować metę kilka godzin od Paryża, żebyś zlazł mu z oczu. Przecież sam powiedziałeś, że stoi za nim Davout. I co go powstrzyma od urwania ci głowy? Co? Jak cię zatłucze, to ten twój interes lepiej sobie będzie radził? Bo nie ogarniam. Niby on jest kretynem, ale jakoś twoje działania nie imponują inteligentnym planowaniem. - Krew w Johnie zaczynała się gotować i coraz trudniej było mu racjonalnie argumentować swoje sugestie.

Tremere za to wydawała się spokojna. Tak po trupiemu. Niby mieli jasny plan, ale to nie był jej klan, więc własne inwencje musiała odłożyć na bok.
- Gadałeś z Hetmanem, on wie wszystko co powiedziałeś. A mimo tego wysłał to Johna. - mruknęła patrząc na paznokcie lewej ręki - Posłuchaj co gada, bo jak na Brujah wychodzicie obaj na wyżyny socjalne, spodziewałam się bitki od razu, co za zaskoczenie. Nieważne. Ważniejsze że ani nam, ani tobie nie pali się do mordobicia. Załatwmy to jak cywilizowane zwłoki. Inaczej żadne z nas nie zyska nic na tym. Ty stracisz swój złoty interes, John pewnie straci parę zębów, a ja resztki dobrego humoru gdy go będę musiała sklejać izolacją. Nie chcemy procentu od biznesu, ani uścisku dłoni. I tak się niedługo zawijamy z miasta. Ty też zabierzesz ze sobą swoje profity. A Hetman przestanie szczekać. Współpraca więcej nam da niż przestawianie kości. To jak? - uśmiechnęła się do Turnera - Powiesz jak John i Margaux mogą ci pomóc poza rozkazami Stephana?

- No masz sporo racji koleżanko. - wytatuowany awanturnik słabo imitował oddech co było widać w chłodnym powietrzu ze stalowymi ścianami. Zresztą John podobnie, jej i temu Szczurkowi wychodziło to znacznie lepiej. Zaś Lafond pokiwał głową namyślając się dłuższą chwilę nad tym co oboje powiedzieli. Położył dłonie na biodrach i patrzył gdzieś w bok podłogi. Jego milczący kolega został przy drzwiach chłodni i jak dotąd nie ingerował w dyskusję.

- Też mnie kusiło aby sprawdzić jak malowniczą plamę na drzwiach zostawi jego vitae gdy go złapię za łeb i trzasnę o nie. No ale myślę: “Nie będę miłej pani robił przykrości bo może go jeszcze potrzebować”. No i trzasnąć go zawsze zdążę ale wtedy zwykle trudno się rozmawia. Jak już jest po to także. - wyjaśnił jej znów uśmiechając się lekko tak samo jak gdy niedawno przywitał ich przy stoliku przed sceną. Brzmiało jakby też nastawiał się na szybkie mordobicie no ale wyszło jak wyszło.

- No a z tą moją sprawą jak i tak wyjeżdżacie jak mówicie to nic mi nie pomożecie. Potrzebowałbym zaufanych ludzi no a chyba wiecie jak to jest z zaufaniem do obcych. Ciebie pierwszy raz widzę koleżanko no a John od spokrewnienia zgrywa samotnego wilka który nikogo nie potrzebuje. No to nie ma zbyt wielu przyjaciół wśród innych wilków. Więc raczej nam nie po drodze z tym interesem. - wyjaśnił całkiem pogodnym tonem jakby nie od dziś grał w tą uliczną grę i kwestię znajomości i zaufania do nich traktował całkiem poważnie. A jak z Johnem znali się właściwie z widzenia, z Margaux spotykali się po raz pierwszy to raczej trudno było o jakieś głębsze zaufanie.

- Ale właściwie macie rację. Ten tępak jak się usra to jutro znów kogoś przyśle. Albo sam przyjedzie. I rozpieprzy mi ten interes. No cóż, myślałem, że uda mi się ugrać coś jeszcze ale chyba nie ma co się kopać z koniem. Możecie do niego wrócić i powiedzieć, że zwijam żagle. Jutro wyjeżdżam. Dzisiaj to chyba sami widzicie, że zaraz będzie świtać to już nie ma co kombinować. - machnął w końcu ręką dając znać, że jak tak mu naświetlili sprawę to nawet jakby dzisiaj czy jutro coś mu się udało zyskać to w dłuższej perspektywie raczej ma kiepskie rokowania działać jawnie przeciwko woli swojego primogena. Tylko szeryf albo książe by mogli coś tu zdziałać ale Hetman miał opinię człowieka Davouta i było wątpliwe aby książę chciał działać przeciwko woli primogena. I wtrącać się w sprawy wewnątrz klanu.

John sięgnął po coś do kieszeni. Wyjął niewielki srebrny wizytownik i podał kartonik Turnerowi.
- To mój numer. Za kilka dni wyjeżdżamy do Brukseli. Jeśli potrzebujesz przeczekać tam te dwa tygodnie, to załatwię ci miejsce do spania. Dziś postaram się kupić ci jeszcze ze dwie noce. Musimy sobie pomagać gdy wokół tyle półmózgich szefów - John poza wizytówką w lewej dłoni wyciągnął też prawą dłoń do uścisku.

- A ja nie mam wizytówki, ale gdzieś w kieszeni znajdę jeszcze stary bloczek do mandatów - Ryan wyszczerzyła się wesoło - My może wyjeżdżamy, Johnny nie ma kolegów, ale jak potrzebujesz kogoś dyskretnego to ci mogę zostawić namiary. Mój Stary od dekad działa w szarej strefie, nie pyta o szczegóły. Taka praca. O ile nie uwierają cię Tremere. A jak uwierają to zostawimy ci nasz adres nowy i jeśli coś będzie nie tak wpadniesz, rozwalisz nam łby o bruk albo inne krzywdy bez przyjemności. I dzięki za wyrozumiałość, wolę go jednak gdy ma sprawne wszystkie ważne części - popatrzyła na Blacka udając powagę - Wtedy jest o wiele, wiele zabawniej.

- Heh! Widzę, że rozrywkowa z ciebie koleżanka. I gorąca. - roześmiał się Turner na głos jakby udało jej się go rozbawić. Szczurek też się uśmiechnął pod nosem. Zaś jego większy kolega z ciekawością obejrzał kartonik jaki podał mu drugi Brujah. Postukał nim w dłoń i zastanawiał się chwilę nad czymś.

- Jesteś z Tremere? Z których? Od tej rudej z południa czy z tych starików od nas? - zapytał zaciekawiony wieściami z jakiego klanu pochodzi rozmówczyni. - I twój Stary to kto? - dopytał się jeszcze niezbyt widocznie kojarząc ani jej ani jej mauli.

- I do Brukseli jedziecie? Do Miasta Próżniaków? Tak, słyszałem. Na studia co? No tak John ty to się nadajesz. Kogo by Hetman miał wysłać? Pewnie Filozofa. No ale kto by mu wtedy tłumaczył, że tyłek się podciera po zdjęciu spodni a nie przed. - zwrócił się znów do Johna, wyjął swój telefon z kieszeni i wsadził do niego wizytówkę.

John zaśmiał się na wzmiankę o podcieraniu tyłka. Trochę zbyt nerwowo. Jakby chciał zamaskować wcześniejsze zagryzienie zębów na wzmiankę o tym, jaka to Margaux gorąca. Nie podejrzewał się o takie przejawy terytorializmu.

- Ponoć jeszcze nikt z naszych nie wrócił z tych studiów do Paryża. Może więc i ja znajdę tam nowy plan na siebie - zamilkł i spojrzał na Margaux. W sumie nie mieli okazji zagłębić się w tematykę “kierownictwa jej klanu” więc John się tym teraz zainteresował.

- Fakt, John się nadaje. Czytać umie i liczyć. Nie to co u nas. - Ryan zrobiła niewinną minę - Po coś dawali nas na patrole parami. Jedno pisało, drugie czytało, a jak mieliśmy coś policzyć dzwoniliśmy po wsparcie - zrobiła parę kroków i oparła się przedramieniem o bark ponuraka. Patrzyła na drugiego Brujah.
- Hugo Rouhier, ze starej gwardii. Pod nowym kierownictwem robi to co zawsze. Ślizga się, czyli jak każdy porządny Tremere. Nie mamy kosy z Rudą, jest całkiem konkretna i nie wzdycha za starymi dobrymi czasami, gdy każdego gnojka z klanu wiązało się do siebie jak psa. Nie pasuje mi smycz. To jak, chcesz namiary do Starego?

- No daj. - drugi z Brujah zmarszczył brwi i wolno pokiwał głową gdy tak słuchał kto jest maulą ciemnowłosej Tremere. Jakby kojarzył o kogo chodzi. Zamiast schować telefon otworzył go po raz kolejny i podał jej kartonik jaki dopiero co otrzymał od Blacka. Na odwrocie można było zapisać jakiś telefon, adres czy inny kontakt.

- Nikt nie wrócił do Paryża? - czekając aż była policjantka zapisze ten kontakt Brujah zwrócił się do jej partnera. Znów zmrużył brwi jakby próbował sobie przypomnieć jak to było z poprzednimi grupami studentów wysłanymi do Brukseli.

- Może. Nie interesowałem się tym za bardzo. Od nas to Nicole chyba tam pojechała. Nieźle daje czadu na scenie. Wpadłem tam kiedyś do niej na koncert. Nieźle daje czadu. I nikt nie wrócił? Serio? To co? Zabił ich tam ktoś na dobre czy też się poznali na tych nowych porządkach Davouta i jego przydupasów? - zagaił jakby akurat ten wątek nie był mu zbyt dobrze znany.

-Albo postanowili zacząć działać na własny rachunek z dala od rodziny i patrzenia na ręce. Bruksela to miasto możliwości, nie tak skostniała stereotypami i konwenansami jak Paryż. Mniej… - Tremere zamyśliła się, pisząc na odwrocie kartki numer do Hugo -... pretensjonalnie tam. Jak zadzwonisz powiedz że jesteś od Margaux, uprzedze go w czym rzecz.

- Zobaczę co powie mi ta Nicole. Nie miałem okazji jej poznać. Gdy wyjeżdżała z Paryża to Kira trzymała mnie w szafie. Ale tak słyszałem, że tam została i ma wywalone na Davouta i Hetmana. Więc wiesz, jest nadzieja. No ale to pogadamy za jakiś czas, jak sam będę coś wiedział. Teraz muszę podomykać swoje sprawy. Zadzwonię do Hetmana i powiem, że poszło na noże. Że zgadzasz się wyjechać, ale musisz się podleczyć. Ok? -
Black przedstawił ostatnią część swojego planu widząc, że Turner nie był zbyt dobrym źródłem informacji o Brujah w Brukseli.

- No nie dziwię się. Z niej to zawsze była anarchistka, buntowniczka i ostra zawodniczka. Prawdziwa esencja naszego klanu. Wcale mnie nie dziwi, że nie chciała wracać pod but Hetmana. Zresztą jak wyjeżdżała to on jeszcze był zwykłym kmiotem. - Lafont odebrał z powrotem wizytówkę, spojrzał na zapisany adres i schował do telefonu. A ten do przedniej kieszeni spodni.

- Dobra. To chyba tyle. Spadajcie do siebie a ja do siebie. Jutro się stąd zmywam. A potem zobaczymy. Może wpadnę zobaczyć czy nasza mała Nicole nie straciła ikry. - powiedział widocznie gotów skończyć tą rozmowę i spotkanie skoro się dogadali w najważniejszych rzeczach.

Pożegnali się. John jeszcze zapytał o tylne wyjście. Gdy znalazł się na tyłach lokalu sięgnął po telefon.

Hetman nie odbierał. Nic dziwnego. Pewnie jak zwykle był zaangażowany w szkolenie młodzieży. Szkoda byłoby telefon łomem rozwalić. Brujah był mierzony spojrzeniem Margoux. Ewidentnie miała mu wiele do powiedzenia, ale John najpierw chciał skończyć jedno. Wybrał kolejny numer. Tym razem odbrał po czterech sygnałach.
- Halo, Filozof? Właśnie wychodzimy od Turnera. Zmyje się za dwa trzy dni góra. Nie może wcześniej, bo musi poczekać aż mu się kulasy zrosną i będzie mógł znowu chodzić. Przekaż Hetmanowi. Pamiętaj jutro o ludziach do transportu. Chciałbym, żeby o 23:00 już ruszali. Margo może im otworzyć zaraz po zachodzie słońca.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 10-11-2022, 16:50   #98
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Scena wspólna pisana z Mi Raazem :)

Wyszli z klubu o własnych siłach, bez najmniejszego zadrapania ani rany. Nic ich nie bolało, nie kuśtykali na przetrąconych kościach. Nie zostawiali za sobą ani trupów ani zniszczeń. Po prostu… poszli, pogadali i mogli wracać.
-Masz mi coś do powiedzenia? - Spytała Ryan zanim podeszli do samochodu Maxa. Była poważna, wyglądała na zmęczoną i nie w nastroju do żartów.

- Ta Nicole musi być naprawdę fajną laską. Zauważyłaś, że nikt o niej nie powiedział niczego negatywnego? - Wypalił John najgorzej jak tylko mógł w tym momencie.
Tremere wciągnęła powoli powietrze i zrobiła minę jakby znowu żyła i właśnie ugryzła plaster cytryny.
- Jak na standardy Brujah z pewnością. Antysystemowa artystka, poetka nawet. - odpowiedziała z zimnym spokojem - Czyżbyś znalazł powód aby zacząć chodzić na koncerty?

Tym razem chyba coś zaalarmowało Brujah. Zamiast odpowiedzieć spojrzał jeszcze raz na Margoux i powoli uniósł brew. Black był samotnikiem przez ostatnią dekadę. Coś jednak mówiło mu, że w tej dyskusji czai się jakaś pułapka.

- Do tego w twoich klimatach, cięta na Hetmana i nie chce przez niego wracać tutaj. Aż się paliłeś na spotkaniu z Aurorą aby iść do niej. - też na niego spojrzała - Całkiem niczego sobie. I do tego z twojego klanu. Kogoś ci przypomina?

- Margo, nie podoba mi się twój ton
- powiedział spokojnie próbując porzucić potencjalnie niebezpieczny temat.

Kobieta zamrugała z uprzejmą miną.
-Wolałbyś żebym zaczęła się drzeć, machać rękami, grozić albo podbić ci oko? Wtedy poczułbyś się bardziej swojsko? Taka znajoma, domowa patologia. I jeszcze pewnie wolałbyś do niej iść sam, bez zbędnych ogonów. Na dodatek spoza klanu…-Westchnęła przeciągle.

- Oho. Ktoś się czuje zagrożony? - wypalił.

- To pragmatyzm - wzruszyła ramionami - Lubie wiedzieć na czym stoję. Albo leżę.

John zagryzł zęby. Ewidentnie się w nim gotowało. Margoux musiała poznać ten szczególny szczękościsk. Trwało dobre kilka sekund zanim zdobył się na ponowne otwarcie ust.
- Albo klęczysz… nie podobały mi się te podteksty do Turnera. Ani wcześniej u Hetmana. Musisz być taka…
Znowu szczęka się zacisnęła nie pozwalając Johnowi dokończyć.

Detektyw zatrzymała się i krzyżując ramiona na piersi spojrzała mu w twarz.
-I kto się czuje zagrożony?

- Yyyyrrrrgh! - John wydał z siebie nieartykułowane warknięcie. Stał naprzeciw niej zaciskając pięści. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo wkurzała go wtedy gdy miała rację.

- Nie rozumiem waszego slangu! - wysyczała nie zauważając że w jej ustach pojawiły się kły. Wychyliła zaczepnie tułów do przodu i zaciskała palce na materiale kurtki w okolicach przedramion.
Mocno.
- To co masz mi do powiedzenia John?!

John czuł jak drżały mu mięśnie twarzy. Najpewniej od zaciskania szczęki. Wciągnął powietrze, żeby się uspokoić.
Nie pomogło.
- Nie będziesz więcej flirtować ze wszystkimi w koło? - spróbował zacząć temat, choć gdy tylko usłyszał swój głos wyrażający prostą zdawałoby się myśl, to nie był zadowolony.

- A co cię to tak boli, masz mnie w dowodzie albo testamencie?! - odsyczała mu przez zaciśnięte kły - Poza tym jaki flirt?! Jakbym z nim flirtowała bylibyśmy teraz gdzieś na zapleczu, albo w kiblu,a stoję tutaj! Dodaj dwa do dwóch. Gadałam z nim tak, aby nie wpadł w szał po nazwaniu debilem. Na okrętkę. Mieliśmy go bić, zacząłeś rozmawiać. To rozmawialiśmy, o co ci chodzi? Miałam mu splunąć w twarz albo wyjechać ze łba?

John nie wytrzymał. Uderzył w kosz na śmieci. Usłyszał pęknięcie, przypominające o tym, że badziewia z tworzywa zastąpiły stare, solidne, metalowe śmietniki.
- Taa - powiedział w końcu przez zaciśnięte zęby.
- Masz rację. - Po upuszczeniu części agresji John powiedział już spokojniej - Trzeba było mu wyjechać ze łba.
Chwilę jeszcze starał się zmuszać powietrze do naprzemiennego napełniania jego klatki piersiowej i opuszczania jej. Jednak szybko się poddał.
- Nie wiem… nie zgrywają mi się te wstawki o klękaniu z tym że zdarzało ci się może dwa razy w ostatnią dekadę… - zdawał się ignorować fakt, że w ostatnie trzy noce zdarzało im się częściej.
- Kurwa - przerwał wypowiedź elokwentnie, gdy dobór odpowiednich słów kolejny już raz go przerósł.
- Jestem zazdrosny. Tak. - W końcu udało mu się uformować sensowne zdanie z kłębiących się myśli.

Ciemne brwi Ryan podjechały do góry. Obie naraz i doszło do tego mruganie.
Odchrząknęła, stukając ciężkim butem w krawężnik.
- Aha. - wyrwało się jej bardzo elokwentnie, a sarkastyczny komentarz gotowy do wyplucia przełknęła czując jak piecze ją gardło.
Westchnęła ciężko, ale brzmiała w tym tajona ulga.
- No dobra… - teraz ona przetarła twarz - Dobra… znaczy nie. Nie musisz być. Zazdrosny. Koszom na śmieci też możesz darować, nic nie zrobiły, a zaraz jakiś krawężnik się pojawi że ciszę nocną zakłócamy i… nie musisz być zazdrosny, John - spróbowała się uśmiechnąć podnosząc dłoń i przytykając mu ją do policzka - Nie dajesz mi żadnego powodu abym… hm, rozglądała się za czymś innym. Albo kimś innym. Tak jest… dobrze. Chyba że w Brukseli stwierdzisz, że jednak randomowa Tremere to nie sławna i zadająca szyku Brujah z punktowego zespołu. Wtedy, co najwyżej, przestrzelę ci kolana.

Przysunął się do niej. Oparł czoło o jej czoło. Czubkiem nosa dotknął czubek jej nosa.
- Jedźmy do domu, dobra? Starczy szlajania się po klubach. Zamówię Ubera - powiedział i odsunął się na moment sięgając po telefon. Mogła przez moment pomyśleć, że John zapomniał jak dojechali na miejsce, ale wtedy wypalił swoim brytyjskim akcentem:
- A ten Max i ty, to…?

Margaux prychnęła I złapała go za rękę z komórką blokując działanie.
- Max był moim partnerem. Na służbie. Mieliśmy razem jechać wtedy po Russo, ale zapił w barze i pojechałam sama. Więc Russo zabił tylko mnie, a on ma wyrzuty sumienia i od tamtej pory mi matkuje. Niepotrzebnie je ma - skrzywiła się dość ponuro - Jest dla mnie jak brat, o niego przede wszystkim nie musisz być zazdrosny. Teraz twoja kolei. Dlaczego zapraszasz do domu ruskich zjebów na bitkę i dowiaduje się o tym przypadkiem? - zmrużyła oczy.

- Miało cię przy tym nie być - powiedział zupełnie szczerze. - Ivan władował mnie w jedno ze swoich gówien, a ja przez przypadek wciągnąłem ciebie. Teraz to odkręcam. Wszystko mam pod kontrolą. Naprawdę.

- Mhm -
nie wydawała się przekonana. Ani uspokojona. Stała chwilę nieruchomo aż wreszcie podniosła ramiona i zarzuciła mu je na kark przytulając się do szerokiego frontu.
- Jeśli myślisz że cię z tym zostawię samego to się mylisz i to grubo. Ubezpieczam cię, nic się nie zmieniło. Mówiłam ci, nie jesteś już sam. Nie chowaj tego po kieszeniach następnym razem tylko mów od razu. Razem coś wymyślimy. - Przymknęła oczy i oparła czoło o jego szyję wciągając powoli powietrze. - Max nas podrzuci, chodź. Jeśli mamy zaczynać jutrzejszy dzień od awantury to trzeba się wyspać. Skoro jednak jesteśmy przy tematach zazdrości w Brukseli mieszka ktoś z kim próbowałam… znowu poczuć się jak człowiek te dwa razy. Jest śmiertelnym, zamkniętym rozdziałem. Nie przy nim chce się budzić i dostawać po mordzie. Tylko przy tobie. Jedźmy… do domu, John. To był ciężki dzień, chcę żeby się już skończył.

Anglik przytaknął i ruszyli do samochodu. Trzymał ją za rękę. Zanim się zbliżyli w pole widzenia Maksa John zatrzymał się na moment.
- Wiesz, też mam kogoś w Brukseli. To moja uczennica. W sensie programowania. Była jedną z pierwszych, które kupiły mój kurs. Wiesz, taki sposób utrzymania się gdy nie możesz wyskoczyć na brunch o 12:00 z kierownikami operacyjnymi w korpolandzie. Swego czasu dużo w tym siedziałem. Stąd ten kapitał za który teraz kupujemy chatę. Z tą Nadine mam dość bliską relację. Choć w przeciwieństwie do ciebie jej nigdy nie widziałem i nie dotykałem. Ale żyjemy w takich czasach, że ludzie odsłaniają przed sobą dusze nie wiedząc kto jest po drugiej stronie wyświetlacza.
John zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad sensem swoich słów.
- Jeżeli nie chcesz go zmienić w wampira, ani nie będziesz mu dawać swojej krwi, to nie będę zazdrosny. Nie martw się.
Brytyjczyk pocałował jej policzek.
- Śpisz dziś u mnie? Muszę sprzęt przygotować na jutrzejszy wyjazd.

-Nikogo nie zamierzam zmieniać -
Ryan przewróciła oczami bardziej dla psychicznego komfortu bo nie było sensu tłumaczyć wszystkiego po raz kolejny, a wątpiła aby Anglik zapomniał.
Popatrzyła na niego koso.
- A jeśli naprawdę jest ci bliska ta twoja uczennica nie zrobisz nic co mnie wkurzy. W końcu jesteś mądrym ponurakiem. - parsknęła krótko aby już po chwili westchnąć - Śpię u ciebie, sprzedaje swoje mieszkanie… nieważne. Masz plan na jutrzejszy najazd kacapów?

- Ważne. Ty jesteś ważna. Jesteś jedyną znaną mi kobietą, która grozi Brujah a sama jest spoza klanu. Plan na jutro jest prosty: pakujemy sprzęt chłopakom. Skończymy pewnie we dwie, może trzy godziny. Przy okazji robimy fotki. Ubierz się jak na koncercie. Mają nasze nagranie z tamtego dnia. Chcę żeby mieli pewność, że my to my. Pozwalamy sobie zrobić kilka fotek razem. Sprzęt wyjeżdża. Ja wysyłam nasze foty z przeprowadzki do Siergieja Iwanowicza. Ważne, żeby były foty z przeprowadzki. To oznacza, że się wynosimy. I że goni ich czas. Dlatego będziemy mieć koło godziny. Maksymalnie dwie. My czekamy w mieszkaniu. Ludzie Hetmana na dole. Gdy zrobią nam najazd na mieszkanie to zmienimy ich w mielone. Ot to cały plan. Chodźmy, bo Maks tam czeka aż sprowadzimy skutego typa.


Tremere zaśmiała się krótko i wskazała ruchem głowy odpowiedni kierunek pomagając Brujah podjąć decyzję o ruszeniu za pomocą wypuszczenia dłoni na tor kolizyjny z tyłem jego spodni.
- Zrozumiałam. Biorę tłumik na wszelki wypadek. Wstaję wcześniej, zacznę dziś pakować jak powiesz co gdzie i jak. Poza tym przywyknij do Maxa, jedzie z nami na północ.

Wsiedli do samochodu on z tyłu, ona z przodu. Max poczęstował oboje fajkami i otworzył usta aby zadać pytanie jednak dostrzegł dyskretny ruchy kobiecej dłoni.
"Nie teraz".

W drodze powrotnej Ryan z wierzchu wyjaśniła mu o co chodzi, jednocześnie pisząc do Starego w sprawie Turnera. Czas im się kończył, potrzebowała broni z tłumikiem wziętej zeszłego razu od Aurory, a będącej teraz w agencji.

- Zostanę z wami wieczorem - łysol za kierownicą mruknął patrząc na detektyw i Anglika przez lusterko wsteczne, a ona pokręciła głową.

- Nie masz co robić w życiu? - westchnęła - Z tobą będzie tłok, wystarczy że Hetman daje swoich ludzi. Zajmij się szykowaniem do wyjazdu. Najbardziej nam pomożesz właśnie tym. Jeszcze będziesz nami rzygał, obiecuję - popalając papierosa poklepała go po kolanie.
 
Coolfon jest offline  
Stary 10-11-2022, 19:06   #99
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
- Każda potwora znajdzie swojego amatora a każdy potwór wynajdzie odpowiedni dla niego kobiecy otwór- Odpowiedział rechocząc rubasznie niczym upity wuj na polskim weselu, któremu zebrało się na gruby seksistowski dowcip.

- A mówiąc poważnie to stara miłość nie rdzewieje to dawny romans jeszcze z Polski ja byłem biedny robotnik ona z bogatej rodziny, która uciekła na zachód normalnie jak jebani Romeo i Julia... Kiedyś byłem przystojny no i po latach życie nas tak rzuciło, że się odnaleźliśmy - Próbował sprzedać stróżowi łzawą historyjkę rodem z melodramatu czy innego Harlequina.

Co do zwierzaków zamierzał wyciągnąć je w alejkę przy śmietniku za schroniskiem i tam w spokoju się pożywić i zostawić je w umówionym miejscu, z którego potem zabierze je jego guhol Jyhad. W dokumentach oznaczy się, że zostały uśpione i zutylizowane w interesie weterynarza było, żeby nagrania z kamer skasowano nieco wcześniej a ewentualne pytania zatkać kasą.
 
Brilchan jest offline  
Stary 11-11-2022, 01:51   #100
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Każda zabawa miała swoje etapy. W ich dzisiejszej nadszedł ten błogiego rozleniwienia, gdy wszystkie potrzeby zostały zaspokojone i nie zostaje nic innego jak oddać się zasłużonemu odpoczynkowi.
- Dziękuję kochanie - de Gast przyjęła kielich, nagradzając drugą blondynkę wdzięcznym uśmiechem po czym z wyraźną przyjemnością upiła niewielki łyk. Nie było to co prawda brandy Wiecznej Królowej, lecz spełniało swoje zadanie i należało nie mieć kompletnie smaku, aby poczęstunku nie docenić. Tak samo jak obsługi. Albo po prostu wszystko co serwowała Monique smakowało jakoś lepiej.
- Sam doskonale wiesz jak zawrócić kobiecie w głowie i skraść duszę bez potrzeby uciekania się do magii. Niepoprawny pochlebca z ciebie Oliverze - ugasiwszy pragnienie ułożyła się na boku spoglądając na księcia spod przymrużonych powiek i pogłaskała jego ramię. Wyglądała na zadowoloną, a także mile połechtaną. Też się dobrze bawiła, co tu ukrywać. - Twoje słowa niezmiernie mnie radują, bo masz tyle na głowie więc jeśli dzięki nam udało ci się choć odrobinę odpocząć i przez te parę godzin nie myśleć o kłopotach z domeną już jest to nagrodą samą w sobie. Naprawdę żałuję że muszę wyjechać, rozumiem powód, jednak nie ukrywam, że będąc już na miejscu będzie mi brakować was obojga - pochyliła się całując go czule i zwróciła głowę do Malkavianki. - Ten tydzień jakoś zleci, a gdy nadejdzie weekend obiecuję ci piękna, że wynagrodzę ci każdą minutę rozłąki, która również w moim sercu drążyć będzie bolesną wyrwę.

- Ojej no mi też będzie smutno jak wyjedziesz. Najchętniej to bym poprosiła Oliego abyś mogła zostać z nami. Albo, żebym ja mogła pojechać z tobą.
- blondynka z licznymi, czerwonymi pręgami na swoim zgrabnym ciele zrobiła smutną minkę jakby autentycznie smuciła ją zbliżająca się rozłąka ze swoją kochanką i przyjaciółką. Spojrzała na swojego partnera okiem zmokniętego psiaka proszącego aby go wpuścić do ogrzanego wnętrza.

- Przykro mi Monique. Ale to ważne zadanie. Nie możemy tego odwołać ani nikogo zostawić. Musi pojechać cała grupa. Razem mają większe szanse i możliwości. Poza tym przecież i tak się w końcu spotkacie. - czarnowłosy mężczyzna o całkiem atletycznej sylwetce co dało się poznać gdy był bez ubrania przyjął ton cierpliwego ojca czy nauczyciela który tłumaczy coś podopiecznej. Blondynka w obroży zgodnie i pokornie pokiwała głową na znak, że rozumie i nawet się uśmiechnęła.

- No tak, tak wiem… No mi też przeczucie mówi, że tam się dzieje coś dziwnego… Coś dużego. Nie wiem co ale coś się tam dzieje. Ale i tak troszkę szkoda, że Ally też musi wyjechać ledwo się poznałyśmy. - Noel dała znać, że tak racjonalnie to rozumie i popiera ten pomysł chociaż całym sercem była przeciwna takiej rozłące.

- Dziękuję kochanie. - Oliver pocałował jej usta i obdarzył ciepłym spojrzeniem. Ta w końcu wtuliła się w niego a drugą dłonią wodziła palcami po ramieniu drugiej kobiety.

- A co do ciebie moja droga to tak, świetnie się bawiłem. To była prawdziwa przyjemność widzieć was obie w akcji a nawet do was dołączyć. - on sam ujął dłoń Alessandry i pocałował ją jakby byli w środku jakiegoś eleganckiego bali i w pełnej wieczornej krasie a nie bez ubrań i w wielkim łóżku.

- Kto wie? Jeśli Monique stwierdzi że jednak byłeś grzeczny i nie przysporzyłeś jej trosk może którejś nocy wpadnę na kilka godzin abyś znów mógł zaznać odpoczynku między mną a nią? - zaśmiała się cicho i dodała - Gdy już, oczywiście, odpowiednio się napocisz. Z Brukseli nie jest daleko, da się przebyć tę odległość drogą powietrzną dyskretnie i wrócić przed świtem nim ktokolwiek się zorientuje. Więc nie sprawiaj jej kłopotu, wiesz sam najlepiej jak kochaną i słodką istotą jest… właśnie. Przyniesiesz mi telefon kochanie? - na koniec zwróciła się do kochanki.

- Oczywiście moja pani! - zaśmiała się Monique. Także do słów jakie padały przez co można było odnieść wrażenie, że zaproszona blondynka też ją lubi tak samo jak ona ją. Poderwała się od ramienia swojego mężczyzny, nachyliła się aby pocałować usta swojej kochanki i zeskoczyła z łoża aby wyjść z sypialni na korytarz gdzie gość zostawiła swoją torebkę i rzeczy. Zaś ta mogła na chwilę zostać sama z gospodarzem całej paryskiej domeny.

Przez chwilę de Gast odprowadzała ją wzrokiem a gdy zniknęła za progiem wróciła do patrzenia na gospodarza. Zniknął gdzieś senny uśmiech, zamiast niego pojawiła się powaga.
- Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu - powiedziała cicho patrząc mężczyźnie głęboko w oczy i westchnęła. - A ja nie uważam się za ślepą, ufam mojemu sercu. Pozwalasz jej być taką, jaka jest naprawdę… na tym polega miłość, ta prawdziwa. Rzadka i równie piękna co prawdziwe brylanty. Raduje mnie możliwość obcowania z nią, gdy wokół tyle fałszu, brudu i obłudy. Nie mam zamiaru próbować wpływać na ciebie przez nią, nikt mnie nie przysłał ani niczego nie nakazał. Nie w moim zamiarze jest również odciągnięcie jej od ciebie. Powiesz słowo, a zniknę. Złamie mi to serce, lecz jeśli w grę wchodzą uczucia wyższe wyznaję Prawo Netwona: gdy jedno ciało oddziałuje na drugie, to trzecie się nie pcha w ten układ. Wszyscy w coś gramy, udajemy i tańczymy taniec bardziej przypominający walkę. O wpływy, przysługi, profity. Ale nie w tym przypadku. Monique nie tylko tobie skradła serce… ale powiedz słowo, a się wycofam. Piękno należy podziwiać i celebrować, nie przyłożę ręki do zniszczenia chociaż jednego jego kawałka. Zwłaszcza zaś tak cudownego. to by była najgorsza z możliwych zbrodni.

- Dziękuję kochanie.
- powiedział z łagodnym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem gdy ją wysłuchał. Po czym ujął jej brodę i delikatnie pocałował dziękując jej w ten szlachetny sposób. Całkiem inaczej niż chciwie i zapalczywie całowali się jeszcze nie tak dawno podczas intensywnych zabaw we trójkę.

- I widzę, że ona też jest z tobą szczęśliwa. A nawet szaleje za tobą. Gdybyś nie była delegowana do Brukseli nie miałbym nic przeciwko abyście się obie spotykały oficjalnie albo nawet mogłabyś zamieszkać tutaj gdybyś miała na to ochotę. - powiedział cicho i szybko bo gospodyni widocznie znalazła telefon swojej przyjaciółki bo wróciła z nim do sypialni machając nim triumfalnie.

- A możesz jeszcze przynieść nową butelkę? Ta już trochę zwietrzała. - poprosił ją wskazując na swój kieliszek i butelkę.

- No pewnie mon cherri! - zaśmiała się Monique i wyszła ponownie z pokoju. Przez chwilę widać było pręgi na jej plecach i pośladkach oraz grubą krechę obroży na karku a po chwili już jej nie było.

- Niezbyt lubię puszczać ją gdzieś samą poza miasto. Tutaj mogę zapewnić jej maksymalne bezpieczeństwo na jakie mnie stać. Podlega tej samej ochronie co ja. Dlatego proszę cię abyście tam w Amsterdamie nie buszowały samopas po całym mieście. Zresztą patrząc na intensywność waszych zabaw chyba niezbyt będziecie miały okazję. Jak byś miała jeszcze tam dojechać i wrócić. Ten adres co ci podam będzie bezpieczny i zabezpieczony przez moich ludzi. W dyskretny sposób. I oczywiście nie puszczę jej samej. Miej świadomość, że nie mam samych przyjaciół na tym świecie. I wielu z nich chętnie chciałoby mi dopiec krzywdząc Monique. Nie utrudniaj mi proszę roboty i nie szwendajcie się tam samopas po mieście. - powiedział cicho, szybko i zdecydowanym tonem widocznie faktycznie mając całkiem konkretny wariant jak to będzie wyglądała wycieczka jego faworyty na spotkanie w Amsterdamie. A słychać już było jej kroki gdy wracała pewnie z nową butelką.

- Zrobię wszystko co potrzebne aby nie narazić jej na niebezpieczeństwo - obiecała i tym razem to ona go pocałowała. Czule, jakby chciała go uspokoić oraz zapewnić że myślą identycznie.
- Może mój staż nie jest oszałamiający, ale wiem na czym to wszystko polega. Im wyżej ktoś jest tym więcej osób chętnie zobaczyłoby jego upadek, albo chociaż zadało ból. Z tego samego powodu Angelette kazała mi znaleźć tego Leona. Ma wiele marionetek, ale i wielu zawistników, a do mnie na obczyźnie łatwiej się dobiorą niż do niej wewnątrz Luwru. Słyszałeś coś o nim? Ponoć jakiś Polak, starszy od Sorena. Ułan czy inny kawalerzysta. - koniec powiedziała już z zadowolonym uśmiechem widząc kątem oka sylwetkę Monique w drzwiach.

- Już jestem! Chyba mnie nie obgadywaliście jak mnie nie było co? - powiedziała radośnie blondynka wskakując energicznie na wielkie łoże jakby była znów małą dziewczynką. Po czym na kolanach pogramoliła się ku nim bo w jednej dłoni trzymała butelkę krwawego wina a w drugiej telefon. Oba przedmioty podała odpowiednim osobom a potem władowała się w środek pomiędzy nich obejmując ramieniem każde z nich. W takich chwilach faktycznie wydawała się tak promienna, ciepła i żywa, że łatwo było uwierzyć, że jest wciąż śmiertelniczką. I to taką radosną, pogodną i pełną życia.

- Ależ skąd kochanie. Teraz wzięliśmy Leona na tapetę. - powiedział brunet i sięgnął obok po otwieracz i wprawnie otworzył korek. Sprawdził zapach po czym przyjął rolę gospodarza rozlewając krwawe promile do trzech kieliszków.

- Jakiego Leona? - zaciekawiła się gospodyni zerkając ciekawie na nich oboje.

- Tego od Angelette. Ten polski lansjer z Hiszpanii. Pamiętasz, przyjechał kiedyś do nas w odwiedziny. Jeszcze przed zamachem. Ten co ma stadninę koni pod Waterloo. Mieliśmy tam kiedyś pojechać do niego w odwiedziny ale sama wiesz, wiecznie nie ma czasu. - wyjaśnił jej o kim rozmawiają jakby nawet znał owego Polaka o jakiego pytała blondynka. Sądząc po minie Malkavianki ta też teraz już kojarzyła o kogo chodzi.

- Aaaaa! No! Wiem który! Swoją drogą czy to nie ironicznie? Mamy żyć wieczność a wiecznie nam brakuje czasu jakbyśmy wciąż byli śmiertelni. - Monique przyjęła oba kieliszki i jeden podała swojej sąsiadce. Zaś gospodarz mógł wrócić do odpowiedzi na zadane pytanie.

- A więc tak, wiem który to. Leon K… ehh te polskie nazwiska… kończy się na “sky”. I mnie łatwiej wymówić Croix. - przez chwilę jakby próbował wymówić to trudne, szeleszczące nazwisko ale się poddał i podał francuską wersję.

- Krznosky… Jakoś tak. Tak zapamiętałam. - Monique też spróbowała swoich sił. Wyszło jej coś ale trudno było powiedzieć jak to ma się do oryginalnego nazwiska owego Polaka.

- Właśnie ten. Zresztą on chyba jest przyzwyczajony do tych kłopotów z wymówieniem jego nazwiska. Dobrze, że imię chociaż ma jakieś normalne. Ale za Croix też się nie obraża. Chociaż nie wiem jakiej maski obecnie używa. W każdym razie tak, znam go. Świetny kawalerzysta, chyba najlepszy jakiego miałem okazję poznać. Obaj walczyliśmy dla naszego cesarza w Hiszpanii. Chociaż tam się nie spotkaliśmy. Angelette go spokrewniła właśnie tam. Razem przyjechali do Paryża. No ale ostatecznie osiadł w Brukseli. Znaczy gdzieś od II Wojny. Ale czasami się odwiedzamy. Bardzo zuchwały. To jeden z tych co wzięli wąwóz Samosierry. Tak, bardzo barwna postać. No to musiałaś mocno zdobyć względy naszej Wiecznej Królowej, że ci dała do niego adres. - książe siedział u wezgłowia łoża, ze swoim kieliszkiem w dłoni i swobodnie opowiadał o polskim kawalerzyście jakiego widocznie całkiem nieźle znał. I sądząc z plotek o jego wieku to pewnie obaj byli mniej więcej rówieśnikami.

- Ciekawe czy lubi blondynki - Torreador zamyśliła się, popijając z kieliszka i kręcąc nim na zmianę. Chciwie zapisywała w pamięci każdy detal czując coraz większą ekscytację na myśl o tym spotkaniu.
- Jaki jest? Oprócz tego że zuchwały, odważny… - westchnęła po czym zaśmiała się krótko - Nie chcę narobić Wiecznej Królowej wstydu przed jej przyjaciółmi, wyjść na nieokrzesaną.

- Przystojny i bajerant!
- niespodziewanie tym razem pierwsza odezwała się Monique. I to z pełnym entuzjazmem. Tak pełnym, że aż Oliver wymownie opuścił ramiona. - Znaczy no tak tylko mówię… Bo Ally pytała bo go nie zna… - doprecyzowała nieco stropiona gospodyni.

- No tak, chyba tak. Jak swego czasu zawrócił w głowie Angelette to chyba mówi samo za siebie. Chociaż wtedy to ona była młodą spokrewnioną bez pozycji. Dopiero co do nas przyjechali. Zresztą no ja wtedy też byłem jeszcze tylko kolejnym świeżakiem tuż po spokrewnieniu. Może gdzieś w twoim wieku. Zresztą Angelette do dziś chyba ma do niego słabość. Takie odnoszę wrażenie. A poza tym kocha piękne konie, szybkie kobiety, mocną adrenalinę, wyzwania jakiemu tylko Polak potrafi dokonać. - książę snuł swoje wspomnienia tonem wieczornej gawędy przy kominku. I dało się wyczuć, że raczej żywi zdecydowanie ciepłe wspomnienia o swoim nieumarłym rówieśniku.

- Dlatego tak dobrze się dogadujecie! No i obaj służyliście u Napoleona. - Monique trzepnęła go lekko w ramię aby dać mu znać, że w jej oczach wcale ów Leon nie musi być od niego lepszy.

- A tak. Po latach się okazało, że spotkaliśmy się pod Berezyną. W 1812-tym. Jak wracaliśmy z Moskwy. Tylko wtedy nawet się nie poznaliśmy. Po latach jak już gadaliśmy tutaj to było takie “O! To byłeś ty?!” No nie mogliśmy aż uwierzyć, że się wtedy spotkaliśmy na moment i rozstaliśmy ponownie. - gospodarz roześmiał się wesoło jakby nawet teraz nie mógł się nadziwić na ten niesamowity zbieg okoliczności. Z bliska widać było jak z boku ma cienką, podłużną przerwę we włosach jakby miał tam jakąś bliznę. Bo zwykle włosy skutecznie ją maskowały. Teraz jednak bawił się przednie wspominając tamte dawne czasy.

De Gast uniosła rękę i przeczesała palcami ciemną grzywę, bawiąc się poszczególnymi kosmykami. Słuchała z żywym zainteresowaniem pociągając od czasu do czasu z kieliszka.
- Los płata najróżniejsze figle i często potrafi zaskoczyć - mruknęła cicho - Powiedz, w których czasach najbardziej lubiłeś walczyć? Brakuje ci dawnych wieków? Mieczy, koni, dymu palonego prochu snującego się nad polami bitew? Czy jednak wolisz już nowsze potyczki z ich karabinami, nowoczesnymi czołgami i całą resztą?

- Hmm… Ciekawe pytanie…
- Oliver przygryzł wargę i lekko uniósł kieliszek w toaście za ten ciekawy temat. Przez chwilę szukał natchnienia pod sufitem. Monique też wydawała się zaciekawiona odpowiedzią.

- Serce i młodość to na pewno zostawiłem z naszym cesarzem. - uśmiechnął się sentymentalnie do swoich wspomnień.

- Leon to pewnie by stawiał na dawne czasy z kawalerią. Chociaż ja to raczej piechociarz i marynarz jestem. Ja lubię nowe rzeczy. Każda wojna i dekada była inna od poprzedniej. Trudniejsza. Bardziej mordercza. Broń z każdym pokoleniem robiła się coraz bardziej zabójcza. Moje umiejętności i moce rosły ale i ludzie mieli coraz doskonalszą broń. Dawniej ciemność była po naszej stronie a teraz prawie każdy żołnierz ma noktowizory albo termowizory. Już nie tylko my jesteśmy władcami nocy. - powiedział gdy zaczął się nad tym zastanawiać. Machinalnie głaskał nagie ramię swojej faworyty gdy się nad tym zastanawiał.

- Tak, kiedyś było nam prościej. Mieliśmy większą przewagę nad ludźmi. Zwłaszcza jak o nas nie wiedzieli i brali nas za śmiertelników. A każda kampania to było coś osobistego. Jak I-sza i potem II-ga wojna. Maroko i Hiszpania pomiędzy. Dien Bien Hu i Algieria po. Wojna z Prusakami za Napoleona III-go. W każdej było inaczej, w każdej chodziło o coś innego. Najtrudniej mi było jak się okazało, że straciliśmy status mocarstwa. Dalej jesteśmy potężni no ale to już nie to co dawniej. Nie mówiąc jak za naszego cesarza rządziliśmy większością Europy. - zadumał się nad dawnymi dziejami i melancholijnie pokiwał głową nad utraconą potęgą ich ojczyzny. Dla śmiertelników to były odległe czasy poprzednich pokoleń ale on był na tyle długo spokrewnionym aby osobiście brać udział w tych konfliktach i patrzeć jak świat i jego kraj się zmienia na jego oczach.

- Kiedyś z pewnością było bardziej uczciwie. Tak mi się przynajmniej wydaje - de Gast też się zamyśliła - Bardziej liczyły się umiejętności, siła i wyszkolenie. Stawanie naprzeciw wroga twarzą w twarz, jasne i proste zasady… a teraz? Wojny hybrydowe, zbrojeń, podjazdowe, dezinformacja. Możesz przez lata się doskonalić, lecz nie ma to znaczenia gdy śmierć spada ci znienacka na kark niesiona kulą snajpera którego nawet nie widzisz, a któremu pokazano gdzie jest cyngiel, która strona lufy strzela i zrobiono dwudniowe szkolenie. Nie ma w tym ni grama romantyzmu… ale zeszliśmy na smutne tematy, a nie chce abyście kończyli tę noc z ponurą nostalgią. Potęgę da się budować na wiele sposobów, nie zawsze w blasku świateł. Najpotężniejsi kryją się w mroku - wzięła jego dłoń i pocałowała jej wnętrze. - Czy masz jeszcze jakieś życzenia nim zapadniesz w zasłużoną drzemkę, nasz słodki książę?

Davout uśmiechnął się nagle z zastanowieniem, a potem odrzucił kieliszek i zamiast do siebie obie blondynki. Okazało się że miał życzenia, a one je spełniły co do joty nie wyglądając przy tym jakby im się działa krzywda... na którą same nie miały ochoty.


Świt zbliżał się wielkimi krokami, czego najdobitniejszym znakiem było nieruchome ciało Olivera w głównej sypialni wciąż ciepłe jakby pogrążone we śnie mimo, że jego klatka piersiowa się nie poruszała. Monique krzątała się przygotowując przed ich snem jeszcze parę drobiazgów, a Alessandra w tym czasie przeszła do sypialni dla gości z kieliszkiem w jednej i telefonem w drugiej dłoni. Ułożyła się wygodnie na poduchach, a potem westchnęła cicho, wybierając numer ofiarowany jej przez primogen i przyłożyła telefon do ucha. Niby jeszcze słońce nie drapało horyzontu swoimi promieniami, za oknem niepodzielnie królowała noc, lecz starsi spokrewnieni chodzili spać dość wcześnie w porównaniu do tych młodszych. Mimo wszystko postanowiła spróbować, słuchając głuchych sygnałów oczekiwania na połączenie popijając krwawe wino.

Słyszała pulsujące pikanie w uchu oznaczające czekanie na połączenie. W końcu doczekała się ostatniego gdy włączyła się automatyczna sekretarka gdy to nie nastąpiło. Zostało jej się nagrać albo się rozłączyć. Jak popatrzyła znów na swój telefon widząc świeżo nieodebrane połączenie przy wpisanym kontakcie i zastanawiając się co dalej z tym fantem zrobić telefon ożył ponownie. I to ten sam kontakt co przed chwilą nie odebrał. Gdy włączyła odbieranie usłyszała w słuchawce męski, pogodny głos.

- Witaj mon cherii. Angelette uprzedzała, że możesz dzwonić. - usłyszała w słuchawce nieco psotny i rozbawiony ton.

- Witaj odważny lwie, dobrze że jeszcze nie śpisz… choć z drugiej strony teraz obawiam się, że teraz sama nie dam rady zasnąć. Wybacz proszę późną porę, nie chowaj urazy. Obiecuję że wynagrodzę ci tę niedogodność z nawiązką. - odpowiedziała uśmiechając się szeroko i wygodniej układając na łóżku. Poczuła ciepło na myśl o tym, że Wieczna Królowa pamiętała również o tym, aby zawczasu poinformować jej rozmówcę o tym że istnieje i będzie się dobijać.
- Najpiękniejsza z paryskich róż pochyliła swoją słodką głowę nad jednym z młodszych pędów wysyłanym całkiem niedaleko miejsca gdzie teraz przebywasz i po tym co powiedziała moje serce całe dygoce z niecierpliwości aby cię poznać. Czy uczynisz mi ten zaszczyt, monsieur, i pozwolisz skraść odrobinę swego czasu abym namacalnie mogła przekonać się o tych wszystkich zaletach o których do tej pory jedynie słyszałam? Nie ukrywam, że nigdy dotąd nie wyjeżdżałam tak daleko od domu… będę tam sama, okropnie zagubiona w tym wielkim, obcym świecie. Gdyby znalazł się cny rycerz gotów wybawić mnie z opresji… uratowałby mi życie, a z pewnością byłby to ratunek przed nudą. - upiła łyk wina - Tak słyszałam, że jesteś ostatnią osobą przy której jej ostre kły wbijają się w duszę. Wolałabym abyś ty to robił.

- I znów widzę ktoś tam w Paryżu mnie obgaduje… Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają…
- gdzieś tam w Brukseli, mężczyzna po drugiej stronie aparatu prawie na pewno pokręcił głową jakby po raz kolejny przeżywał tą sama historyjkę. Chociaż robił to z wdziękiem i spora dawką autoironii więc musiał mieć całkiem dobry humor.

- A słyszałem od Angelette, że z tobą trudno się nudzić. Ponoć ci dała najlepsze referencje jakie dała radę. Co brzmi dość intrygująco szczerze mówiąc. No a myślę, że będziemy to już obmawiać na miejscu. Mon cherii pozwoli, że będzie mi dany zaszczyt zaproponować spotkanie w pewnej uroczej kafejce. Wyślę adres. Kiedy mogę się ciebie spodziewać w naszym pięknym mieście? - zagaił jakby był gotów zorganizować to spotkanie skoro jego gość miała być pierwszy raz w tym mieście w jakim on urzędował od dawna.

- Hmmm… - Alessandra zamyśliła się, robiąc kieliszkiem kółeczka w powietrzu. Podobał się jej jego głos, pobudzał wyobraźnię - W sobotę mamy wieczorek zapoznawczy z innymi studentami i całe te nudziarskie konwenanse posyłania uśmiechów, powitań oraz robienia pierwszego wrażenia… dziś środa. Tak, chyba już środa. A raczej dopiero środa, czas wydaje się okropnie rozciągać gdy ma się w perspektywie obcowanie z kimś o kim Dame de Coeur snuje tak pasjonujące opowieści. Kocham wyzwania - powiedziała, poszerzając uśmiech i przygryzając wargę - Co w takim razie robisz jutro, mój dzielny lwie? Jeśli ruszę po zachodzie słońca znajdę się w twoich pazurach koło północy… albo ty w moich splotach. Sam się przekonasz że najpiękniejsza z róż nie ma w zwyczaju kłamać. Jest tam gdzieś w okolicy miejsce gdzie dam radę wylądować?

- Wylądować?
- wydawało się, że w jego głosie pojawiła się dodatkowa nutka zaciekawienia. Albo namyślał się nad czymś przez tą chwilę. - Tak, myślę, że w mojej stadninie jest trochę tego trawnika aby posadzić wygodnie taką uroczą i pomysłową ptaszynę mon cherri. Prześlę ci adres. I oczywiście czekam z utęsknieniem. Będzie to zaszczyt gościć kogoś tak pasjonującego kto zrobił na Angelette tak wielkie wrażenie. - wrócił do uprzejmego i szarmanckiego tonu chociaż decyzje zdawał się podejmować całkiem szybko.

Torreador zaśmiała się dźwięcznie, a potem obniżyła głos mrucząc do słuchawki.
- I tej nocy, możesz wierzyć albo nie, być może, odważny lew odwiedzi mnie we śnie. I głowę skłoni, by na grzbiecie jego siąść, i pomknie ze mną przez uśpiony, nocny świat. Ponad lasami i dachami śpiących miast, ponad chmurami, tam gdzie roje sennych gwiazd. Gdzie cały w blasku księżycowy stoi las... dziś jeszcze słodkim to będzie snem, lecz jutro? Odpocznij mój lwie i spójrz w niebo gdy nadejdzie czas.

Życzyli sobie dobrej nocy, a gdy rozmowa dobiegła końca de Gast dopiła wino i odstawiła kieliszek, wybierając jednocześnie kolejny numer.
Ponownie przyłożyła telefon do ucha, a gdy po dwóch sygnałach usłyszała wesoły głos Jewel, znów wypowiedziała magiczne zaklęcie...



 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172