| Lothar był dobrym panem, jak już przychodziło do rozdzielania panów na złych i dobrych. Społeczność wusterburska opiniowałaby, że dobry czy zły nieważne, więcej kija czy marchewki w diecie, zawsze to ktoś, kto lżej czy mocniej ściąga smycz. Ich opinie wpadały jednak w szufladę radykalnych, a śledząc po okolicy wyroki dla ich głosicieli, nie czas i miejsce był, żeby je teraz z pełną uczciwością roztrząsać.
Grunt, że troska Lothara o rodowe gniazdo i poddanych nie przesłaniała mu szerszego obrazu rzeczy, więc po drobnym urabianiu przez Rusta, zgodził się, by część oddziału wypuściła się śledzić zbójów do ich łącznika. Grupie miał przewodzić obeznany z tropieniem i samą okolicą Leonidas, a prócz samodzielnych członków, przyznano do ekipy dwóch wojaków, którzy dzięki umiłowaniu łowiectwa mieli sprawdzić się w temacie podchodów.
De Groat zrzucił większość ekwipunku do skrzyni w dworku, gdzie przygotowywano spoczynek, a na nocną eskapadę zebrał tylko lżejszy i przydatny w terenie osprzęt. Nie omieszkał zebrać paru niespodzianek, gdyby śledzenie miało przejść w rąbanie i krojenie, ale nic, co miałoby obciążać w podróży.
Dość już obciążała uwaga męczonego kapelusznika, który rzucił na Teoffeńczyków zarzut babrania się w wusterburskich sprawach. Ba, stania u ich źródeł, bo można byłoby to i tak czytać. Rust niby puścił to mimo uszu, prychając na rzężenia kultysty jako klątwy desperata. Nie raz i nie dwa ludzie u progu śmierci lubili zelżyć wszystkich wokół i oskarżyć kogo się da, by pociągnąć w otchłań tabun innych, choćby wziętych z przypadku.
Ślepo dawać wiary guślarzowi nie było co, ale też ufność wobec Teoffen miała skromne limity. Znów wystawiane na próbę. O ile okoliczności konfliktu sugerowały dotąd, że to raczej nie samo Teoffen jako frakcja ma interes w brużdżeniu drodze do pojednania, o tyle ktoś mógł mącić od środka.
Semen, Philippus, Tupik – wszystko (dość) świeże nabytki na dworze lorda. Przybysze, którzy urośli w krótkim czasie na tyle, by to im powierzać zadania specjalne i to ich sadzać wysoko u stołu. O, kiedy byli sami, poza wzrokiem i słuchem towarzyszy, Rust nie omieszkał przytoczyć kompanom z Serrig, których wylewy kultysty ominęły, co sam usłyszał. Baczmy na wroga nie tylko poza obozem – szepnął. * * * - Jesteście panie u siebie - Rust lekko skinął głową Lotharowi, kiedy zebrali się w salce na chwilę przed wyjazdem. - Ale jeśli mogę coś zasugerować, rozpytajcie wieśniaków z osobna, kto ostatnio nawiedził wioskę, kto wyjeżdżał... Może ktoś miał więcej grosza ostatnio? Albo po prostu słyszał coś, co usłyszeć warto. - Myślisz... - Lothar podrapał się po brodzie, krzywiąc się nieprzyjemnie na myśl, która zmąciła słodki obraz sielankowej wioski. - Że może ktoś stąd ich napuścił? Albo dawał jakieś znaki? - Nie wiem, pewnie nie... Ale ewidentnie nie przyjechali tu znienacka na rabunek, wiedzieli, że będzie pusto - Rust wzruszył ramionami. - Może obserwowali wioskę, a może ktoś zwyczajnie palnął coś komu nie trzeba... Może wędrowny dziad ostatnio przejeżdżał i mocno się pałętał koło dworku? Kto wie. Nawet, jeśli nie, będzie okazja, by zrobić przegląd nastrojów. Tu, panie Lotharze, nikt poza waćpanem i ludźmi w Twojej służbie sprawy dobrze nie wykona. |