| Myśliwski dworek von Metterichów
Coraz trudniej pływało się adeptce pośród białego świeżego puchu. Zużywała resztki opętańczej woli pozwalającej jeszcze poruszać się zmęczonemu i obitemu ciału. Nie znalazła wsparcia w srebrzystowłosej kobiecie, a tęsknota za mocnym ramieniem Larsa, otulała zmysły całunem maligny. Ogień strawił jej nadzieję na poznanie tajemnicy czarodzieja i być może przywrócenie mocy widźmicy, ogień głupi, niebezpieczny, niepotrzebny, problem dodatkowy, głupi jak elf co go wzniecił. Tak zapadła się Olivia w ratunek ostateczny, zawsze skuteczny, w złość.
Spojrzała przez szparę, cóż wilki, się ich spodziewał przecie, dlaczego to wszystkich tak trwożyło, dlaczego głupia dziewka drwiła i podsycała niedorzeczne bajania elfa, wszystko to zogniskowało różnooką. Napięło jak strunę lutni.
Miała ochotę wyrzucić całą wściekłość w jednym wrzasku, wypluć palące aqshy, szmaragd oka lewego nadwrażliwy, sylwetkę jej malował w płomieniach, czuła to całą sobą, płonęła, zaś strach wdzierając się do serca kamieniem ciężkim zamieniał się w lawę. Wybuchnąć byłoby potwornym blamażem towarzyskim, jakie by to towarzystwo nie było, utratą twarzy bezwzględną, zapiekła się, jak sroka w piecu. Zatrzymała na oddech w puchu białym wyobraziła łoże pierzaste, wygodne. Bierz z życia wszystko i nad to co dać ci może
Sama daj więcej, rzucę na łoże,
Na puchu mych skrzydeł do snu cię ułożę.
Już w parę posłaną w powietrze później nieco z wolna zbliżając się do srebrzystej widźmicy, ostrze do jaszczura schowała, w lewą dłoń ujęła pochodnie, jakby ognia było mało, w prawą zaś podwójne drewniane widły.
- Nikt nie musi dziś już ginąć! - ciszej dodała - a już na pewno nie ja - znów głośno i kroki do przodu - Dość Morr zabrał dusz, Shyllay nas ochroni, ona i nasza wola wspólna! Nie trzeba dawać wiary wiedźmom i opętanym elfom! - do elfa wprost - Lepiej się sam zarżnij fatalisto-podpalaczu, zamiast powtarzać kalumnie jak stara baba! - znów do kobiety - Ty mi źle wróżysz, ty mnie chcesz straszyć, a ja chciałam ci moc twoją wrócić, z łańcucha zrywałam , chłop mój życie postradał, a towarzysze moi swe narażali. - zbliżyła się niebezpiecznie, twarz w twarz, przypierając kobietę do ściany stajni. - Tak, jestem wściekła, uważaj więc co mówisz. - szeptała - Nikt więcej nie będzie ginął, bo po co byłoby to w piwnicy?
Znów jakby sobą była, pośród pożogi się odnajdywała, pośród ognia kwitła, jak rzadki kwiat, pragnący wyjątkowego ciepła. Jej to ścieżka, czy nie jej? Oblicze czerwone, oczy zaszklone, włosy w nieładzie, do tego cięciem poszarpane, paznokieć złamany. Niemniej nie myślała panna Hochberg o złożeniu dłoni w modlitwie ostatniej, wręcz przeciwnie rachowała w jaki sposób ocalić jak najwięcej żyć i co miały oznaczać słowa widźmicy. Czy się powinna wilkołyca obawiać, czy towarzysze jej bezpieczni? I dalej nawet myślą wybiegała, do chwil kilku: By chłopów w gotowości postawić, ogień zagasić, może i kto inny na to wpadnie.
Między napiętymi twarzami kobiet spadło kilka płatków śnieżnych, połowa stopiła się w ogniu pochodni-adeptki, polowa przyprószyła piękne i skupione.
Nie zamierzała Olivia Hochberg być częścią głupiej przepowiedni i by tak się nie stało, była gotowa na wszystko. Nawet splunąć lawą. |