Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2022, 19:42   #5
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację



8 Rova 4693 AR
Okolice granicy z Virlych, palatynat Canterwall
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Muzyka

Powodowane ostatnim tchnieniem dnia ochrowe potoki światłości przedzierały się mozolnie przez malachitowy baldachim samotnej kniei. Mogłoby się zdawać, iż gęsto uplecione korony drzew z jakiegoś powodu nie zamierzały dopuścić ich do swoich tajemnic. Jedynie nieliczne promienie miały szansę opaść na rozmokłe podłoże usłane rdzawozłotym poszyciem, rozpaczliwie kuszącym zanikających posłańców słońca błyskiem perlistych kropelek rosy. W tym niemal zapomnianym miejscu panowała niezmącona cisza. Jakby zaklęta słowami przedwiecznej przysięgi. Niewidoczne, acz odczuwalnie ciężkie, chłodne oraz wilgotne powietrze bezlitośnie kąsało lica i każdy życiodajny wdech przekształcało w widmowy biały opar, ledwie dostrzegalny pośród popielatobiałych miazmatów, z których wydawała się utkana zalegającą wszędzie zasłona gęstej mgły. Spomiędzy niej wyłaniały się w nieregularnych odstępach masywne buczynowe filary o chropawej powierzchni i chorobliwej barwie, niczym bazaltowe giganty rzucając wokoło posępne cienie.

Spokój i harmonię tej niby onirycznej scenerii zakłócała jednak pewna scena, wyglądająca niczym wyjęta z obrazu osobliwego artysty. Pośród prastarych, rachitycznych drzew na błotnistej polance nad straszliwie okaleczonym ludzkim ciałem przyklękała jakaś kobieta. Jej młode, pozbawione wyrazu oblicze ozdobione parą wnikliwych oczu o głębokim kolorze wypolerowanych szafirów spoczywało na leżących poniżej, skąpanych we krwi zwłokach. Tajemnicza nieznajoma zdawała się mieć niewiele ponad dwadzieścia wiosen, a mimo to szereg podobnych rozpadlinom blizn brutalnie przecinał jej młodzieńczą twarz. Pod lewym okiem jakby inkaustem na pergaminie nakreślony miała tatuaż w kształcie okręgu zawierającego pięcioramienną gwiazdę o wykręconych ramionach. Spod szkarłatnego zakonnego welonu, którym opatuliła swą głowę, niczym górskie strumyki wypływały pojedyncze pasma sięgających ramion włosów, równo przyciętych z monastycznym rygorem i śnieżnobiałych niczym mroźne pustkowia Wysokiego Lodu. Kobieta mierzyła praktycznie sześć stóp i obdarzona była sylwetką dzikiej pantery, muskularną i emanującą zręcznością oraz naturalnym i drapieżnym wdziękiem. Dla bezpieczeństwa zakuła ją w lekki płytowy pancerz w odcieniu intensywnej czerni, przyozdobiony złotymi symbolami oka, licznymi dewocjonaliami oraz przypieczętowanymi religijno-prawnymi formułkami, spisanymi na pożółkłym pergaminie. Spomiędzy jego ciemnych płyt wypływał szkarłatny lniany habit, skrojony specjalnie tak by nie ograniczał w najmniejszym stopniu ruchów noszącej. Wokół szyi nosiła budzący instynktowny niepokój wisior z czerwono-czarnym symbolem. Zaledwie po pobieżnych oględzinach łatwo byłoby odgadnąć, czym się musiała trudnić, posiadała bowiem przy sobie całkiem sporą ilość sztuk broni. Z której to najbardziej wyróżniało się kunsztownie wykonane montante zatknięte w skórzaną pochwę przerzuconą przez jej plecy. Był to długi na pięć i pół stopy dwuręczny miecz wykuwany jedynie w Piekielnym Cheliax. Poza tym kobieta posiadała kompozytowy długi łuk refleksyjny osadzony razem ze strzałami w skórzanym sajdaku, czarny morgensztern i sztylet o wąskim ostrzu. Z tego, jak się ogółem prezentowała, widać było wyraźnie, że darzy wielkim umiłowaniem harmonię i perfekcyjny porządek. Żaden element jej ubioru czy ekwipunku nie był bowiem brudny, zaniedbany ni poluzowany. Każdy stanowił wręcz idealnie dopasowaną część spójnej całości.

Stan napotkanego przez białowłosą ciała, a dokładnie rodzaj zadanych mu ran, wskazywał jej, że ofiara została napadnięta przez jakieś leśne zwierzę drapieżne. Po dostrzeżonych śladach od uzębienia wnosiła, że należały one do wilka. Wywałoby się naprawdę okazałego osobnika. Nic bardziej mylnego. Nieznajoma dobrze zdawała sobie sprawę, że prawda najprawdopodobniej była o wiele bardziej ponura. Co ciekawe, napastnik był wybredny. Wyżarł jedynie wątpia, najbardziej smakowity i odżywczy kawałek ciała. Wiele wskazywało też na to, że zdołał podejść ofiarę tak, że nie stawiła mu żadnego oporu. Nie podjęła nawet próby ucieczki. Po stanie ciała i temperaturze otoczenia kobieta domyślała się, kiedy mniej więcej mogło dojść do ataku, ale dla pewności zdjęła jeszcze pancerną rękawicę, ukazując przy okazji wnętrze swej dłoni pokryte bladą blizną w kształcie oka, stanowiącą ślad po dawnej rytualnej oparzelinie. Dotknięcie gołymi palcami skóry i otwartych ran ofiary definitywnie potwierdziło podejrzenia zakutej w mroczną stal wojowniczki co do przybliżonego czasu zgonu. Wkrótce potem zamknęła powieki zabitej niewiasty, pozwalając zeszklonym oczom na wieczny odpoczynek. Następnie zmówiła nad nią krótką modlitwę, po wyprostowaniu się rzucając ostatnie posępne spojrzenie na okaleczone zwłoki. Jej już nie mogła pomóc, ale innym owszem. Nie ulegało wątpliwości, że żaden rodowity Ustalavczyk nie zawędrowałby w te rejony bez konkretnego powodu. Co więc zwabiło w to niebezpieczne miejsce nieszczęsną niewiastę? Jaka groźba bądź obietnica? Odpowiedzi na te pytania w danym momencie pozostawały jedynie w sferze domysłów łowczyni.

Obróciwszy w pancernych palcach kępkę skołtunionej i cuchnącej czarnej sierści, kobieta zwróciła wzrok na ślady odbite w rozmokłym gruncie. Tropy wyglądały na wilcze łapy i prowadziły na południe. Ich głębokość i średnica wskazywały zaś na naprawdę wielkiego osobnika. Rozstaw kończyn z kolei na nader osobliwą jak dla tego gatunku postawę i nietypowy sposób poruszania. O ile naprawdę zakładało się, że to wilk. Nieznajoma nie była co do tego całkiem pewna. Ruszyła jednak zdecydowanie po śladach, mając nadzieję dotrzeć do ich właściciela jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Żerowisko takiego zwierzęcia potrafiło mieć do prawie dwóch mil kwadratowych. Jednak podążając dość świeżym tropem, mogła żywić nadzieję na dość szybkie dogonienie niczego niespodziewającego się drapieżnika. Głęboko w to wierzyła.


W końcu ślady odciśnięte w rozmokłym gruncie doprowadziły czarną rycerkę do starej, osamotnionej stodoły, sądząc po jej lichym stanie, niewątpliwie pamiętającej dziesięciolecia przed utworzeniem pierwszego ustalavskiego palatynatu. Gęsto porośnięty dziką roślinnością rozpadający się budynek w każdej chwili groził zawaleniem. Przez dach przebijały się pnie i grube konary dawno wyrosłych drzew, zaś wszystkie deski, które jeszcze nie odpadły od zmarniałej konstrukcji, dawno zbutwiały. Zdawałoby się, że jedynie nieznane prawa natury trzymały go w całości. Niezrażona tym faktem nieznajoma ostrożnie zbliżyła się do wejścia, w duchu dziękując swemu bogu za to, że w lesie ostały się jeszcze ostatnie promienie światła. Następnie uchyliła pokaźne dwuskrzydłowe wrota stodoły, lecz przed przekroczeniem oświetlonego ochrowym blaskiem pochyłego progu zmówiła jeszcze szeptem krótką modlitwę. Dopiero potem wykonała zdecydowany krok.

Upadek pancernego obcasa wzbudził tuman kurzu i wywołał donośne skrzypnięcie. W tak cichym i spokojnym miejscu zdawało się ono niemal bluźniercze i zarazem donośne niczym odgłos wojennych trąb. Nic jednak się nie wydarzyło. Wewnątrz panował okropny bałagan i kompletny bezruch. Jedynie cichutki wiaterek wył niemrawo pośród obluzowanych elementów steranej konstrukcji. Budynek był na tyle obszerny, że mimo dziur w ścianach i suficie oraz szczątkowego światła wpadającego przez nie z zewnątrz, większość jego wnętrza wciąż skąpana była w gęstym mroku. Wbrew najszczerszym chęciom nieznajoma nie była w stanie przebić go wzrokiem.
— Obywatelu Radovanie Brzica! — niespodziewanie przerwała ciszę, przemawiając donośnym głosem o oficjalnym tonie. — Oskarżam cię o wielokrotne zwodzenie młodych dziewek i pożywanie ich wątpi, co skutkowało śmiercią każdej ze wspomnianych. Czy przyznajesz się do winy?
Pobliskie luźne deski delikatnie zadrżały pod wpływem tembru jej wzmocnionego głosu. Jednak poza tym z żadnej strony nie dobiegł choćby najdrobniejszy dźwięk. Wydawało się, że w środku nie było żywego ducha. Kobieta jednak skierowała jedną dłoń w stronę pasa, drugą zaś zatrzymała w pobliżu rękojeści dwuręcznego miecza.
— Jesteś wynaturzeniem, przeklętym dotykiem chaosu monstrum — kontynuowała po chwili beznamiętnym głosem. — A na dodatek złamałeś prawo. Dlatego musisz zostać osądzony.
Prawo?! — z mroku nagle dobiegło szydercze warknięcie, niemogące dochodzić z żadnego ludzkiego gardła. Spowodowało ono, że kobieta instynktownie drgnęła, po czym zaczęła jeszcze czujniej lustrować okolicę, starając się zlokalizować źródło dźwięku. — Ja jestem ponad prawem, białowłosa! Moja siła i mój głód stanowią tu o wszystkim! Biorę, co chcę i kiedy chcę, czynię dokładnie to, co uważam za stosowne, nie zważając na nic! Wieśniacy są dla mnie jedynie żerem i nie mogą z tym nic począć. Ich pana to nie obchodzi. Zresztą, on też nie mógłby nic na to poradzić. Bowiem nie da się mnie powalić!
— Pycha nie jest przestępstwem — odparła spokojnie wojowniczka, nadstawiając przy tym mocniej uszu. — Mylisz się jednak. Nikt nie stoi ponad prawem.
— Męczą mnie twe komunały, białowłosa! — zawrzała istota skryta w mroku. — Nasyciłem już swój apetyt, toteż nie mam ochoty cię teraz zabijać. Odejdź więc pókim łaskaw. Inaczej wypruję ci flaki i rozszarpię na strzępy!
Każda obdarzony instynktem samozachowawczym człek niechybnie skorzystałby z tej „łaskawej” propozycji. Kobieta jednak trwała niewzruszenie na swym stanowisku. Z jakiegoś powodu nie okazywała najmniejszej chęci, by zastosować się do groźby.
— Obrona odnotowana — skomentowała protokolarnym tonem. — Wniosek zaś uchylam. Tymczasem właśnie nadszedł twój czas sądu.
Po tych słowach zrujnowaną stodołą wrzasnął ogłuszający wręcz ryk rozjuszonego butą nieznajomej potwora. Zdawało się, że lada moment jego moc zawali budynek. W tym samym momencie wprost z czystej materii cienia wystrzeliła wielka na siedem stóp sylwetka, mocarnie zbudowana i okryta gęstym, ciemnym futrem. Dzięki temu potężnemu susowi lada moment miała znaleźć się obok przybyszki i gwałtownie ukrócić jej żywot.

W ciągu kilku kolejnych chwil okazało się, że był to element dobrze przemyślanego planu białowłosej. Kiedy napastnika dzieliło zaledwie kilka uderzeń serca od zabicia intruzki, ta zgrabnym zwrotem ciała wykonała elegancki piruet, unikając tym samym nadchodzącego ciosu i jednocześnie schodząc z linii dotychczas bijącego w jej plecy snopu zamierającego światła, który dzięki temu niespodziewanie uderzył w oczy wroga. Został on oślepiony zaledwie na ułamek sekundy, jednak to w zupełności wystarczyło, by nie zakłócając sekwencji ruchu, kobieta zdążyła wyszarpnąć zza pasa fiolkę z oleistą cieczą i cisnąć nią prosto w twarz agresora. Zanim buteleczka zdążyła się rozbić na jego pysku, wojowniczka skończyła płynny ruch w przykucnięciu i z mieczem w dłoni. Tylko ktoś naprawdę mocarny i świetnie wyszkolony mógł tak szybko i wprawnie dobyć wielkiego miecza jedną ręką. W międzyczasie nieziemsko cuchnąca ciecz rozplasnęła się na twarzy wilkołaka zalewając jego oczy i niesamowicie drażniąc swą intensywną wonią nozdrza obdarzonego straszliwie czułym węchem potwora. Był to silnie skondensowany kwas masłowy, prezent, który kobieta ongiś otrzymała od wdzięcznego serowara.

Póki przeciwnik był oszołomiony utratą obu zmysłów, nieznajoma ruszyła z sakralnym śpiewem na ustach do ataku, w połowie zamachu znad głowy łącząc obie dłonie na rękojeści miecza, by dodać ciosowi więcej siły.

„Szczęśliwi, których droga nieskalana,
którzy postępują według Prawa Bożego Szpona.

Szczęśliwi, którzy zachowują Jego upomnienia,
całym sercem Go szukają...


Okazałe ostrze runęło niczym grom z jasnego nieba, czemu wkrótce zawtórował upiorny wrzask, który zatrząsnął całą stodołą i poniósł się echem po samotnej kniei.
— Nie… NIEMOŻLIWE! — zawył oślepiony i pozbawiony węchu stwór, tryskając z pyska kropelkami spienionej śliny i łapiąc się kurczowo za krwawiący obficie kikut ręki. — JAK?! Nie ima się mnie żadne ostrze!
— Nie całkiem żadne. Srebro i zaklęty oręż mogą uczynić ci szkodę — wyjaśniła oschle wojowniczka w czerni, przerywając na moment swą bojowo-religijną pieśń.
Wiedziała, że ma do czynienia z niedawno przemienionym i niezbyt doświadczonym osobnikiem. Wskazywała na to jego arogancja, żarłoczność i nie do końca kontrolowana umiejętność przemiany. Nie zdziwiło jej więc, że nie znał swych słabości. Właściwie wyniku starcia ze starym i doświadczonym wilkołakiem nie byłaby taka pewna.
— Bbb… bbądź… przeklęta białowłosa wiedźmo! — krzyknął stwór, ścierając ramieniem cuchnącą ciecz z oczu i rzucając się w kierunku uchylonych wrót w zamiarze rozpaczliwej ucieczki.
Daremnie. Szafirowooka wykonała jedynie szybki wykrok i pojedynczym celnym cięciem odjęła mu nogę, powalając go na stare, zbutwiałe deski okryte warstwą kurzu i przebijającą spod spodu dziką roślinnością. Brak samokontroli spowodowany bólem i rozpaczą sprawił, że potwór na powrót przybrał swą prawdziwą, ludzką formę. Przystojny czarnowłosy młodzian o zalanym potem czole, sinych wargach i pobladłym obliczu próbował jeszcze niezdarnie odczołgiwać się za pomocą zdrowej ręki do tyłu, zostawiając po sobie ciągnące się wdłuż krwawe ślady. W pełni świadom swej dramatycznej sytuacji wycelowanym do przodu kikutem ręki starał się jeszcze powstrzymać swą egzekutorkę. Towarzyszyła temu prawdziwa litania błagań o litość. Kobieta jednak puszczała je mimo uszu, zachowując cały czas kamienny wyraz twarzy.
— To nie są negocjacje — wyjaśniła mu bez cienia emocji. — Wyrok brzmi: śmierć.
Chwilę później rozległ się świszczący dźwięk przecinanego powietrza i głowa skazanego odtoczyła się na odległość stopy od ciała.
— Sąd dokonany. Rozprawa zakończona.

Większość członków Zakonu Bożego Szpona i pokrewnego Zakonu Oka zajmowało się świętymi wojnami w Mendevie i Molthune. Siostra Rita jednak obrała całkiem inny, aczkolwiek nie mniej praworządny i zarazem niezwykle ambitny cel. Jej zamiarem było zaprowadzenie porządku w toczonym wojną domową i plagą potworów Nieśmiertelnym Księstwie Ustalavu. Kranie mrocznej i udręczonej, służącej jako przystań dla wszelkiej maści degeneratów, przestępców i wynaturzeń. W niemałej mierze dzikiej i pozbawionej prawnej pieczy. Przez ostatnie pół roku niezrażona skalą wyzwania kobieta z niespotykaną sumiennością i determinacją wprowadzała w czyn swój ambitny zamiar. Podczas swej świętej krucjato-pielgrzymki bezlitośnie wymierzając sprawiedliwość wszystkim napotkanym wrogom prawa i porządku.

Dwa tygodnie wcześniej, przybywając wówczas w Caliphasie, Marvella podjęła się zlecenia ochrony wozu dla niziołka Cockaby’ego Fatrabbita, wolą Bożego Szpona krzyżując swe ścieżki z trójką nader osobliwych jak na jej gust awanturników. Prawdę mówiąc, nie była to praca zgodna z jej przekonaniami i powodowana była wyłącznie względami praktycznymi, w żadnym razie zarobkowymi, chodziło jej bowiem o bezpieczne dotarcie do Carrion Hill. Kolejnego przystanku podczas wykonywania jej świętej misji. Nawet ona nie podejmowała się tak długich marszów samotnie. Nie, żeby wątpiła w powodzenie swej misji, jednak oddanie wzniosłym ideałom nie musiało się wiązać z pychą i lekkomyślnością. A tym właśnie byłoby wystawianie na próbę łaski Bożego Szpona. Udała się więc w dwutygodniową podróż ze wspomnianą zgrają.

W zasadzie fakt, że Fatrabbit prowadził własny interes, był dla piekielnej rycerki pewnym zaskoczeniem. W jej kraju bowiem większość niziołków była niewolnikami. Równie trudne do zrozumienia było dlań niezwykle jowialne usposobienie Cockaby’ego. Zupełnie nie pojmowała, skąd brała się jego nadmierna wesołość, tym bardziej biorąc pod uwagę miejsce, gdzie przyszło mu żyć. Obserwując go, wracała często pamięcią do fragmentu kazania, które słyszała, będąc jeszcze akolitką w Zakonie Oka.

Cytat:
„Śmiech wstrząsa ciałem, zniekształca rysy twarzy, czyni człowieka podobnym do garundzkiej małpy. Śmiech to znak głupoty. Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czegoś złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać, jeśli zaś śmiejemy się z czegoś prawego, oznacza to, że nie cenimy siły, przez którą prawość szerzy się sama z siebie. Dusza jest spokojna wówczas jedynie, gdy kontempluje prawdę i rozkoszuje się wykonanym prawem, a ni z prawdy, ni z prawa nie należy się śmiać. Śmiech jest zarzewiem zwątpienia. Śmiech to słabość, zepsucie, jałowość naszego ciała. Jest rozrywką dla wieśniaka, swawolą dla opilca. Śmiech pozostaje rzeczą nikczemną, obroną dla prostaczków. Śmiech odrywa wieśniaka na jakiś czas od strachu. Jeśli śmiech jest rozkoszą plebsu, niechaj swawola owego plebsu zazna wędzidła, niechaj będzie upokorzona i niechaj spotka się z surową groźbą!”
Bitewna zakonnica może i nie była rodowitą mieszkanką Ustalavu, ale przez sześć miesięcy pobytu zdążyła praktycznie przyzwyczaić się do jego niegościnnego klimatu i czyhających na każdym kroku niebezpieczeństw. Zresztą stoicka natura nabyta w drodze duchowego samodoskonalenia i tak nie pozwalałaby jej narzekać tego typu znoje i trudy. Zagrożenia właściwie witała z pewnym entuzjazmem bowiem każdy powalony opryszek czy nieumarły stanowił kolejny maleńki krok w kierunku przywrócenia tym ziemiom upragnionego porządku. Z tymi drugimi miała nawet okazję zetrzeć się kilkakrotnie w trakcie swej podróży do Carrion Hill. Podczas którejś ze wspomnianych potyczek rzekomo uratowała życie Karolinie, jednej z kompanek podróży. Białowłosa nie odnotowała w pamięci takiego zdarzenia, najprawdopodobniej trywializując jego znaczenie. Nawet jeśli ocaliła komuś życie podczas walki z nieumarłymi, to uczyniła to z czystego poczucia obowiązku. A za wykonywanie słusznych obowiązków nie należała się wdzięczność innych. Były zaszczytem samym w sobie.

Dwa tygodnie stanowiły wystarczającą ilość czasu, by siostra Rita w pewnym stopniu zapoznała się ze skromną ilością towarzyszy, którzy razem z nią podróżowali. Zwłaszcza że była osobą, która niestrudzenie i niezwykle czujnie obserwowała wszystko i wszystkich. Starając się na każdym kroku wykrywać wszelkie oznaki chaosu i bezprawia.

Poza zbyt pogodnym usposobieniem niewiele potrafiła zarzucić swemu zleceniodawcy. Nie wyglądał na zepsutego pieniądzem ani tym bardziej zaangażowanego w nielegalne interesy.

Julian z kolei budził niezwykle ambiwalentne odczucia u świętej justycjariuszki. Z jednej strony miał zdrowe podejście do kwestii nieumarłych i nekromancji, które całym sercem podzielała, z drugiej, jego powściągliwa natura wydawała się zasłoną dla jakiejś mrocznej tajemnicy. Szczególnie biorąc pod uwagę jego nietypowo bladą cerę, nadzwyczajne opanowanie i niezwykle oszczędny uśmiech, który mógłby świetnie maskować przerośnięte kły. Szafirowooka przypuszczała, że mógł być wynaturzeniem, nosicielem plugawej wampirzej krwi. Nie mógł być bowiem wampirem samym w sobie, z racji tego, że zbyt dobrze znosił promienie słoneczne.

Nicoleta mogła być nawet starsza od siostry Rity, ale wydawała jej się nieco infantylna i kompletnie nieprzystosowana do trudów zwykłego ustalavskiego życia. Jej bałaganiarstwo również budziło pewien niesmak u pedantycznej kobiety. Była podobno uczoną, jednak w odczuciu białowłosej podczas pobytu na uniwersytecie nawkładano jej do głowy więcej bredni, niż mądrych i pożytecznych rzeczy. Oczywiście nie ulegało wątpliwości, że posiadała obszerną wiedzę na temat nieumarłych i podzieliła się nawet kilkoma cennymi wskazówkami, które piekielna rycerka mogła zastosować do ich zwalczania. Jednak większość z tego, co mówiła, było zwykłymi bluźnierstwami i pozbawionymi sensu akademickimi wymysłami. Na domiar złego Rădacan babrała się w plugawych czarodziejskich sztukach. A nawet określała się jako „biała nekromantka”. Dla siostry Rity jednak nie było czegoś takiego jak „biała nekromancja”, tak jak nie mogła istnieć „biała zbrodnia”. Jeśli ktoś bawił się w animację zwłok, plugawiąc i zamykając nieszczęsne dusze w gnijących zewłokach, nie pozwalając im ujść do Rzeki Dusz i jednocześnie ich cielesnym powłokom spocząć w pokoju, łamał tym samym najświętsze prawa ludzi, natury i kosmosu. Bezcześcił jednocześnie czyjeś ciało i duszę, zasługując tym samym na szczególne potępienie. Kwestie te stanowiły poważne i niemożliwe do zakopania różnice między kobietami, wyraźnie dystansując je od siebie. Niemniej jednak święta wojowniczka trochę szanowała czarodziejkę za pęd do wiedzy (aczkolwiek tylko tej „właściwej”) i chęć do działania dla dobra ogółu (co sama również czyniła, tylko na swój sposób, poprzez egzekwowanie prawa).

Jeśli chodziło o Karoline, to Marvella nie miała doń większych zastrzeżeń. Była wprawną wojowniczką, miała też pewne zasługi, polegające na opłacaniu złotem tępienia bezprawia. Pokazała jej też swój muszkiet. Wyjątkowy wytwór inżynierii, dziedziny wykorzystującej w kreatywny sposób wiedzę na temat świętych praw natury. Ów muszkiet stanowił osobliwy egzemplarz broni dostępny jedynie w Alkenstar. Z wyglądu przypominał połączenie kuszy z metalową rurą. Jako pocisku używał metalowych kulek, które wyrzucał za pomocą łatwopalnego proszku z niesłychaną siłą. Poza zapoznaniem z tym ustrojstwem ⁣najemniczka nauczyła zakonnicę podstaw jego obsługi i ogólnie przekazała garść informacji na temat broni czarnoprochowej. Z wymienionych powodów z całej czwórki to właśnie Stonebloom najbardziej przypadła do gustu zakonnej siostrze, choć nie można było mówić o żadnym pokrewieństwie dusz. Na dodatek jej propozycja zawiązania współpracy w ramach najemniczej kompanii była niedopuszczalna z punktu widzenia reguły Zakonu Oka.

Podczas podróży Cockaby podzielił się z grupą paroma informacjami na temat Carrion Hill. Najbardziej z nich zainteresowały białowłosą te dotyczące dystryktu znanego jako Plugawa. Dziewczyna postarała się wyciągnąć jak najwięcej informacji na jego temat. Stanowił bowiem dobre miejsce do rozpoczęcia czystek. Siostra Rita nawet pożałowała, że niziołek okazał się na tyle trwożliwy, że nie chciał dostać się do miasta przez to miejsce. Mimo to postanowiła udać się tam na własną rękę przy pierwszej dobrej sposobności.



15 Lamashan 4693 AR
Carrion Hill, hrabstwo Versex
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Ostatniego dnia podróży pogoda nie rozpieszczała, podobnie jak i wcześniej. Marvella jednak była tym niezrażona. Mimo krótkiego żywota przeszła już tyle hartujących psychikę i ciało sprawdzianów, że coś takiego jak ulewny deszcz nie było w stanie nawet w najmniejszym stopniu wytrącić z jej równowagi. Zwłaszcza że nie był to pierwszy niebiański opad, którego doświadczyła podczas pobytu w Nieśmiertelnym Księstwie. Może i pancerne buty grzęzły w błotnistym gruncie, przemoknięty welon kleił się do głowy, a szata nabrała zbędnego ciężaru. Nic z tego jednak nie stanowiło dlań jakiegoś wielkiego problemu. Oręż można było później osuszyć i naoliwić. Bardziej trapiła kobietę kwestia tego, w jaki sposób miała zabrać się za problem przestępczości trapiący cały dystrykt miasta. I to do tego poziomu, że handlarze woleli podejmować większe ryzyko niż dostać się do Carrion Hill od strony rzeki.

Wejście do miasta nie stanowiło większego problemu. Siostrze Ricie jednak nie spodobało się to, jak prezentowali się strażnicy. Wyglądali na zmęczonych i nie okazywali entuzjazmu z powodu pełnienia tak ważnej dla prawa funkcji. Jeśli takiej postawy mogła spodziewać się po wszystkich tutejszych strażnikach, to przestałoby ją dziwić, dlaczego miasto trawiła plaga przestępczości.

Odór, jak wszelkie inne niedogodności, nie przeszkadzały Marvelli. Zwłaszcza że potrafiła skupić się na swoim wnętrzu do tego stopnia, że odcinała się niemal kompletnie od bodźców ze świata zewnętrznego. Oczywiście nie darzyła szacunkiem wszelkich przejawów nieporządku, czy braku higieny. Jednak wiedziała, że społeczeństwa na tyle oddaliły się od prawa, że przywrócenie im zdrowych zasad byłoby wysiłkiem ponad jej siły. Działała więc pragmatycznie, podejmując się działań wymiernie pożytecznych i odpowiednio istotnych. Nie biegała całymi dniami za drobnymi kieszonkowcami ani nie prawiła kazań do pospólstwa o konieczności układania przyodziewku czy obowiązkowym chodzeniu do łaźni. Byłoby to marnotrawstwem jej czasu i nabytych podczas szkolenia umiejętności.

Carrion Hill, tak jak wiele innych ustalavskich miast, było dla siostry Rity architektonicznie odpychające. Beznamiętnie spoglądała na stłoczone, ciasne budynki ze spadzistymi dachami niemal wdzierające się na wąską ulicę. W oknach dostrzegała ślady życia, inne go nie posiadały, albo ich właściciele chcieli, by sprawiały takie wrażenie. Jak wiele innych miejscach w Ustalavie, nikt nie miał przyjemności wychodzić z domu, zwłaszcza po zmroku.

Po otrzymaniu zapłaty od zleceniodawcy piekielna rycerka skinęła mu z głową.
— Również dziękuję, obywatelu — odparła.
Uczyniła to jednak zobligowana zasadami dobrego zachowania. Nie uważała bowiem, by niziołkowi należała się jakakolwiek wdzięczność. Uczciwa zapłata po prostu należała się za uczciwą pracę. Tak stanowiło prawo.
— Niestety nie skorzystam z twej zacnej oferty obywatelu. W przeciwieństwie do obywatelki Stonebloom zamierzam zostać tutaj na dłużej. Jeszcze nie wiem dokładnie na ile. I czy kiedykolwiek dane mi będzie zjawić się ponownie w Caliphas.
Zamyśliła się na moment. Właściwie nie miała pojęcia, ile mogło zająć jej uporanie się z problemami tego miasta. Na pewno musiała zacząć od zbierania informacji, ale to zamierzała zrobić dopiero później.
— Obywatelu, mógłbyś łaskawie wskazać mi drogę do dystryktu Plugawa? — zadała najbardziej trapiące ją pytanie. — Poza tym, są w tym mieście jakieś świątynie? Abadara, Irori, Asmodeusza, Iomedae lub Toraga?
Część z zarobionych pieniędzy musiała bowiem oddać w formie datku na świątynię.

Najpierw jednak białowłosa zamierzała załatwić podstawowe formalności. Dlatego postanowiła udać się wpierw razem z resztą do gospody „Pod Wisielcem”.


Zamiarowała sobie na miejscu zamówić prostą strawę, skromny pokój i mleko jako napitek. Alkoholu bowiem nie wolno jej było tykać. Później miała porządnie wypytać właściciela przybytku o lokalne problemy z przestępczością. Odkąd bowiem opuściła swą twierdzę-klasztor zdążyła się dobrze zorientować, że wszelkiej maści karczmarze stanowią świetne źródło informacji, zwłaszcza w małych miasteczkach.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 25-04-2023 o 23:29. Powód: drobne poprawki
Alex Tyler jest offline