Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2022, 21:33   #330
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76 - 2526.I.13; bzt; zmierzch

Czas: 2526.I.12; bct; zmierzch
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, pogodnie, skwar (-10)


Wszyscy







https://cdnb.artstation.com/p/assets...jpg?1510826567



Obóz przypominał pobojowisko. Od rana gdy zdołano jako tako rozbić sie poprzedniego wieczoru na obozowisko wiele się zmieniło. Już rano zapewne nie jeden porządny kwtermistrz mógłby się przyczepić i kręcić nosem na wiele niedociągnięć w pospiechu i przy pochodniach rozbijanego obozu. Że korzenie, że liany, że linki splątane… To było jeszcze zrozumiałe ze względu na okoliczności rozbijania tego obozu. Zapewne rano i przez resztę dnia by to poprawiono. Rano jednak na obóz spadł atak latających gadów a potem reszta walk. Dlatego wieczorem, znów przy pochodniach minął cały, długi i upalny dzień. A wczorajszy wieczór wydawał się być wieki temu.

Gdzie okiem nie sięgnąć coś było nie tak jak powinno. Namioty jakie zawaliły się od kamieni rzucanych z góry przez skinki dosiadające latające gady. Podziurawione ciskanymi z góry oszczepami. Niektóre namioty całkiem się spaliły. Czy to w czasie walk, zamieszania czy akcji oczyszczającej z rojów dżungli. Po tych rojach zostały mnóstwo martwych trucheł. Węże, olbrzymie żuki, pająki, skorpiony, wszystko różnej wielkości. Od takich małych co dałoby się rozgnieść kciukiem po takie które można by się zastanawiać czy by nie zdzerżyły nacisku buta na swoją wylinkę. Cała egzotyczna menażeria. Do tego padłe trupy ludzi i zwierząt z obozu. Tam ktoś z ciżby leżał martwy na ziemi pokryty milionami spuchniętych ukąszeń, parę kroków dalej martwi skink i jego skrzydlaty wierzchowiec jakich ktoś zestrzelił z łuku. Jeszcze dalej padnięty muł czy zabity żołnierz. Tylko te największe jaszczury przy których nawet orki wydawały się drobne to te jakie ubito leżały poza obozem na jego przednim skraju, razem z pikinierami i ludźmi którzy padli w starciu z nimi.

Walki w południe gdzieś zaczęły wygasać. Po południu już właściwie było po wszystkim. Jaszczury chociaż pojedynczo zdołały wedrzeć się do objętego chaosem obozu to jednak w zbyt małej liczbie aby miało to znaczenie. Chociaż pojedyncze kolosy masy pancernej skóry i mięśni potrafiły rozsiec człowieka w pół jedny uderzeniem swoich szczęk czy straszliwej broni to jednak przewaga liczebna ludzi zrobiła swoje. Gdy ci nie byli już zajęci walką w pełzającym plugastwem w obozie mogli zewrzeć szyki jeszcze raz i postawić kolejną linię obrony. Czas im właśnie kupły drużyny oczyszczające obóz pod wodzą Carstena i Zoji oraz Bertrand na czele marines porucznik Lany jacy ruszyli do kontrszarży na te większe jaszczury jakie przełamały się właśnie przez zażartą obronę pikinierów a ostrzał kuszników zdawał się nie robić na nich wrażenia.


Chociaż przez ten moment gdy marines jeszcze nie zwarli się ze szturmującymi gadami te dostały pełną salwę od tileańskich i bretońskich kuszników pod wodzą porucznika Sabatiniego. Wcześniej musieli strzelać nawiją, ponad głowami i łbami walczących aby nie zranić swoich. Nie było to zbyt efektywne. Ale gdy posłali całą salwę z bezpośredniej odległości to te bełty całkiem solidnie zagłębiły się w ciekslach i tarczach potężnych jaszczurów. Jeden czy dwóch nawet padło a parę się zachwiało czy zaryczało wściekle i boleśnie. Jednak zanim kusznicy zdążyli ponownie napiąć swoją broń, nałożyć bełt, wycelować i strzelić to ludzie i gady zwarli się ze sobą w śmiertelnym starciu.




https://i.imgur.com/NuSgDQI.jpg


Lekko ranny już na początku starcia Bertrand szybko odkrył, że pod względem fechtunku to znacznie przewyższa tego wielkiego, dzikiego wojownika gadziej rasy. No ale samo trafienie to nie wszystko. Uzbrojony w potężną, dziwną broń jaszczur skutecznie korzystał ze swojej pokrytej barwną, gadzią skórą tarczy mocno utrudniając trafienie w siebie. Sam zaś zdawał się kompletnie nie zważać na trafienia rapiera Bretończyka. W końcu po którymś kolejnym zaczął zdradzać oznaki zmęczenia i boleści ale znów trzeba było wielu kolejnych aby go wreszcie ostatecznie powalić. Okazał się bardzo odporny na wielokrotne trafienia. Sam trafił Bretończyka tylko raz ale do tej pory czuł jak to miejsce spuchło, zdrętwiało a wcześniej jak tryskała tam krew po trafieniu dziwną bronią jaszczura.

Innym jednak którzy nie mieli takiej wprawy w szermierce jak on nie szło tak dobrze. Dla nich te większe jaszczury były poważnym wyzwaniem. A w większości nie mieli pik jak ich koledzy z rozbitej pierwszej linii które dawały im przewagę zasięgu i możność walki spoza zasięgu rażenia tej kolczastej broni jaszczurów. Wyglądały jak większe i cięższe jednej z wersji broni jakich używały Amazonki. Bertrand sam nie mógł powstrzymać tej nawały i powoli razem z marines jacy go otaczali byli spychani ku obozowi. Na lewej flance resztki pikinierów zostały z przodu walcząc desperacko o przetrwanie. Na szczęście dla nich saurusy po rozbiciu ich kolegów ruszyły na obóz a okrążenie i wybicie ich zostawiły mniejszym skinkom jakie wydawały się w sam raz do takiego zadania. Zaś nad marines Lany i Bertranda te większe jaszczury zaczęły mieć przewagę liczebną. Zaczęły ich nie tylko spychać do tyłu samą swoją masą ale też coraz wyraźniej flankować. Lada chwila groziło im, że albo będą musieli zrejterować albo zostaną otoczeni.

Nie wiadomo jakby to się skończyło. Ale w sukurs przyła im pancerna gwardia na czele z pancerną kapitan. Krzyknęła coś do swoich gwardzistów co brzmiało jak chyba ich zawołanie bitewne ale trudno było w chaosie bitwy to zrozumieć. I jaszczury zamiast okrążyć i wyrżnąć marines musiały w pośpiechu ustawić się frontem do szarżujących na nich gwardzistów. Wreszcie wielkie miecze z najlepszej imperialnej stali znalazły godnego siebie przeciwnika. I walka tam była wyrównana bo w lekkiej piechocie jaką byli marynarze to tutaj jaszczurom szło znacznie lepiej. Marynarze nie mieli tarcz ani pancerzy w bezpośrednim starciu z mocarnymi jaszczurami niezbyt mogli użyć swoich pistoletów a te kroczyły krok za krokiem gotowe zmiażdżyć każdy opór. Czy marines wytrwaliby do momenty rozstrzygnięcia walki między gwardzistami a jaszczurami nie wiadomo. Walka rozstrzygnęła się gdy sam kapitan de Rivera uporządkował wreszcie uwolnione od pełzającego robactwa szyki, pokierował konnymi konkwistadorami aby objechały walczących i uderzyły na plecy jaszczurów. Dżungla to nie był najlepszy teren uderzenia dla ciężkiej kawalerii więc zabrakło efektu szarży z kopiami i lancami. Estalijscy rycerze po prostu wjechali na tyły jaszczurów i siekli ich lancami. A gdy te pękły wyrzucali je sięgając po rapiery, miecze, szable, czekany czy toporki. To wreszcie przeważyło szalę i to nagle jaszczury znalazły się w potrzasku gdy już były pomiędzy pierwszymi namiotami obozu. A mimo to nie pękły. Zachowywały się z nieludzką obojętnością i trzeba było je wybić do nogi. Ostatecznie dowódcy zebrali z oczyszczonego obozu wszelkie odwody, nawet strzelców posłali do walki aby samą masą zdusić ten gadzi opór. Carsten i Zoja też trafili na ten ostatni, desperacki akt bitwy.

Wreszcie gdy padł ostatni jaszczur walka w obozie się skończyła. Skinki widząc porażkę większych pobratymców odstąpiły od walki bezpośredniej gdzie więksi i silniejsi ludzie mieliby nad nimi przewagę. Ale jeszcze długo obrzucały obóz oszczepami nękając go nieustannie. Zaś w dżungli toczyły się walki osamotnionych marines wysłanych tam jeszcze rano. Kusznicy podjęli walkę strzelecką z małymi gadami jakie kryły się w krzakach i koronach drzew. Aż tamtym się znudziło albo skończyły im się oszczepy. Niedługo potem do obozu wrócili nieludzko zmęczeni marynarze i wojowniczki królowej Aldery. Te spieszone co straciły swoje pierzaste wierzchowce i te co jeszcze je miały. Walkę można było więc uznać za zakończoną. Ale nie same prace.

Prawie od razu zaczęto znosić rannych do lazaretu. Ten na szczęście ocalał i Cesar ze swoją drużyną zwijał się tam jak w ukropie. Zaczęto też porządkować obóz. Truchła jaszczurek i insektów zwykle wrzucano do płonących ognisk. Trzeszczały tam i śmierdziały palonymi włosami i pękającymi od rozgrzanych ogniem wnętrzności odwłokami. Niektórzy obozowicze tego nie mogli znieść i wymiotowali od tego obrzydliwego smrodu i dźwięku.

Zaczęto też odszukiwać zmarłych obrońców. Na razie ściągano ich w jedno miejsce aby ich policzyć i rozpoznać. Zapisać w dzienniku wyprawy. Kapitan rozkazał wykopać dla nich zbiorową mogiłę. Może poza paroma znaczniejszymi osobistościami jakie zasługiwały na osobny pochówek. Największą stratą był łysy pułkownik de Guerra. Jaki od początku walki dowodził obroną pierwszej linii. I widocznie tam padł. Nikt nie wiedział kiedy i jak dokładnie. Ale tam go znaleziono, ze zmiażdżonym barkiem i rozprutymi trzewiami. Jakby jaszczur jaki go zabił nic sobie nie robił z jego misternie zdobionego napierśnika z solidnej stali. Oprócz niego trupy obrońców były różnorodne chyba każda formacja czy służb zapłaciła mniejszą czy większą krwawą ofiarę tej walki. Leżeli tam marynarze z różnych oddziałów, morskie wiarusy wielu bitew i potyczek. Puklerzyści Carrery co tak dzielnie stawali podczas noworocznej nocy walcząc z ociekającymi rzeczną wodą szkieletami. Nawet ze dwóch znamienitych rycerzy w swoich wspaniałych zbrojach padło w ostatnim etapie walk. Sporo służby obozowej. Ci zginęli straszną śmiercią, od ukąszeń jadowitych stworzeń jakie zalały obóz. Górale Olmedo też zapłacili swoimi zabitymi, podobnie jak jenites, konni zwiadowcy z oszczepami, wielu kuszników, także ci z oddziału Bertranda i sporo pikinierów jacy tak długo odpierali kolejne ataki jaszczurów póki ci ich wreszcie nie zmęczyli i nie rozbili przebijając się przez nich na czoło obozu.

A teraz ten długi i ciężki dzień się kończył. Coraz bardziej polegano na świetle ognisk i pochodni. Panowała atmosfera wycieńczenia i przygnębienia. Prawie każdy stracił kogoś znajomego albo miał kogoś takiego w lazarecie a ich los był niepewny. Co więcej gdzieś tam, całkiem niedaleko wciąż stały piramidy opanowane przez gadzią rasę. Gady też poniosły straty no ale trudno było oszacować ile ich jeszcze zostało w piramidach.

- Aby do jutra. Jutro przybędzie królowa Aldera ze swoją armią to nas wesprze. - kapitan de Rivera zdjął z siebie hełm i położył go na rozkładanym stole w namiocie narad. Teraz siedział i wpatrywał się pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Mocno to kontrasotwało ze swadą i humorem jakimi zwykle tryskał. Sam namiot zyskał parę dziur od ciśniętych z góry oszczepów, parę nadpaleń ale właściwie ocalał cało. Sam kapitan wydawał się być tak samo zmęczony jak jego armia. Właściwie to chyba wszyscy w namiocie tak wyglądali. Brudni, spoceni, rozgorączkowani, zakrwawieni. Sam kapitan miał rozorane przez jaszczura udo przez co mocno stracił na swojej sprężystości ruchów i wyraźnie kuśtykał jak tylko zsiadł z konia. Pewnie dlatego podjechał nim pod samo wejście namiotu. Większość z pozostałych dowódców też nosiła podobne ślady walk. Sabatini miał obandażowaną głowę, Olmedo stał w samej koszuli bo musiał zdjać resztę gdy mu bandażowano obojczyk. Zastanawiał się czy teraz będzie w stanie naciągnąć nim cięciwę. Kapitan de Silva sapał mocno bo chociaż broń jaszczura nie do końca przebiła jego napierśnik to ostre krawędzie tego przebicia przeszły przez przeszywalnicę jaką miał pod spodem i uwierały go w żebra drapiąc je przy każdym oddechu. Koenig stała też w samej koszuli bo pod nią Cesar obandażował i zaszył jej ranę po trafieniu kolczastą bronią w bok na wysokości brzucha. Wszyscy wydawali się być potwornie znużeni i u kresu swoich sił. Walka w tym dusznym, piekielnym klimacie, tak długa i brutalna wykończyła chyba każdego kto brał w niej udział.

- Oh de Guerra, dlaczego padłeś? Dlaczego dałeś się zabić? Kto mi teraz będzie doradzał tak celnie jak ty to robiłeś? - de Rivera pokręcił głową i zdawał się być przybity także śmiercią starego pułkownika. Ten był ekspertem od wojny lądowej więc świetnie się uzupełniali z estalijskim morskim wilkiem. Teraz go zabrakło.

- Dobry wieczór. Przyniosłyśmy wino. Udało nam się znaleźć w jukach i rozrobić. - scena ożywiła się gdy do środka weszła Izabella z dzbankami wina. Razem z nią grupka kobiet, też z dzbankami. To poprawiło humory i wywołało nawet uśmiechy na brudnych, zmęczonych twarzach.

- Ha! Ambrozja bogów! Muszę cię Izabelo mianować moim osobistym podczaszym! - zawołał wódz naczelny jakby ten mały podarek w postaci świeżego wina odegnał chociaż na chwilę jego troski i zmartwienia. To zaś wywołało falę uśmieszków jakby pozostałym też humory się poprawiły.

- Oh, to tylko zwykłe wino. - odpowiedziała wesoło siostra Bertranda. Sama też nosiła opatrunek na łydce gdzie ją coś zdołało użreć podczas walk o obóz.

- Tak kapitanie, nasza królowa przybędzie jutro. Nasze culhany puściła przodem i już są z nami. W nocy jaszczury są leniwe i nie prowadzą wojen. A jutro przybędzie nasza królowa. - Majo wyglądała dość makabrycznie bo na skąpo odzianym ciele na jakim niewiele nosiła a już na pewno nie pancerz to wszelkie cięcia i ukłócia wyraźnie było widać. Na szczęście dla niej były albo dość płytkie albo nie raziły witalnych miejsc. Teraz były posmarowane jakąś jasną maścią więc na dość ciemnej skórze kobiety wyglądało to jakby była w cętki i prążki.

- Jutro mówisz? A w nocy jaszczury nie prowadzą wojen? No dobrze. Więc wytrwamy do jutra. Raport strat proszę. - kapitan jakby zaczynał się wybudzać z apatii w jaką popadł gdy tylko dokuśtykał się z siodła do stołu narad. I zaczynał rutynowo, od raportu strat. Każdy z dowódców przedstawiał straty swojego oddziału. A skryba to notował. W większości nie były zbyt duże straty liczebne. Największe były w pikinierach z pierwszej linii i marynarzach Lany jacy stawali przeciwko saurusom. W pozostałych jednostkach straty oscylowały mniej więcej wokół 1/4 stanu. Czasem trochę więcej, czasem mniej ale średnia wyszła mniej więcej taka. Jak na przetrwanie bitwy to może nie wyglądało tak źle chociaż jak się oczekiwało walnej rozprawy z jaszczurami to już przyszłość nie rysowała się w tak świetlanych barwach. Pomoc i wsparcie królowej dzikusek naprawdę wydawało się wręcz niezbędne. Inaczej to chyba by można zacząć rozważać powrót do Portu Wyrzutków.

Do tego obóz sam w sobie ucierpiał. Udało się go uratować ale ten poranny nalot latających gadów oraz inwazja rojów dżungli i walka z nimi mocno dały się we znaki. Część zapasów została spalona, część dosłownie poszła w błoto albo stratowana czy po prostu zagubiona. Albo łaziło po nich robactwo więc z tego wszystkiego co chwila ktoś odkrywał, że wino czy prowiant nie nadaje się do jedzenia, jest utopiony w błocie albo go nie ma. Takie było pierwsze wrażenie gdy wojacy powracali do swoich namiotów a te jeszcze stały. Bo niektórzy mieli tylko przewalony placek z żerdzi i płótna namiotowego albo pogorzelisko. To też nie poprawiło humoru wymęczonym ludziom. I znów liczono na pomoc królowej Aldery jaka powinna przybyć z zapasami.

- Trzeba pochować zmarłych. Zbierzcie wszystkich w jednym miejscu. I Carsten, dopilnuj tego aby ciury zaczęły kopać mogiłę już dzisiaj. Rano msza i pogrzeb. Nie możemy tu trzymać trupów na wierzchu bo wybuchnie zaraz i się zlecą padlinożercy. - kapitan przetarł twarz i włosy palcami zacząwszy wydawać dyspozycje. Wystawić warty, ale ze strzelców i rotować ich często aby na rano oddziały były w miarę wypoczęte. Podzielić się namiotami aby nikt nie spał na zewnątrz. Kazać kuchniom ugotować cokolwiek aby było ciepłego i na dzisiaj. W końcu większość dnia większość z nich nic nie jadła i teraz żołądki nie tylko w namiocie narad przypominały o tym uchybieniu. Zaczynała się kolejna noc w dżungli. Co przyniesie świt tego nikt nie wiedział. Jaszczury zaatakują ponownie? Czy nie? To było całkiem logiczne, że chcieli zdławić intruzów zanim ci się połączą z siłami królowej Amazonek. Ta miała przybyć jutro ale czy z samego rana, w południe czy pod wieczór to niezbyt było wiadomo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline