Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2022, 21:50   #179
Ketharian
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


W drodze do rejonu interwencji, wczesne godziny 24 sierpnia 2595

Prowadzący komy harapowie byli doskonałymi kierowcami, wszak ich mechaniczne potwory kosztowały małą fortunę. Zdrowy rozsądek nakazywał sadzać za ich kierownicami najlepiej wyszkolonych Lwów, niemniej jednak zdrowy rozsądek nie był w opinii Kuoro Wanadu często spotykaną cnotą u afrykańskich wojowników. Wciśnięty w lotniczy fotel, zapięty pasami, a mimo to zapierający się rękami i nogami o kokpit koma Neolibijczyk miał wrażenie, że uczestniczy w nocnym morderczym wyścigu na śmierć i życie gdzieś na saharyjskiej sawannie.

Jechał w trzecim albo czwartym z tuzina pojazdów, toteż widział przed sobą jedynie rozmazane w świetle reflektorów zarysy poprzedzającego go koma oraz jego sporadycznie zapalające się czerwone lampki hamulców. Na całe szczęście wóz wiozący myśliwego wyposażony był w przednią szybę, co chroniło siedzących z przodu podróżników przed gradem drobin piasku, wzbijaną oponami kurzawą oraz bezlikiem nocnych insektów zgniatanych impetem własnych miniaturowych ciał na szkle pojazdu.

Było w tej szalonej nocnej eskapadzie coś szalonego, absolutnie przeczącego zdrowemu rozsądkowi, a jednocześnie budzącego w umyśle pierwotną dziką ekscytację - jakby ów wyścig stanowił manifestację prawdziwej natury harapów. Zawsze gotowi do walki i rywalizacji, zawsze nieustraszeni, zawsze muszący dowieść swojej wartości. Nie bez powodu Europejczycy drżeli przed noszącymi plemienne maski wojownikami Afryki, nie bez powodu natychmiast schodzili im z drogi. Krwią, potem i cierpieniem harapowie wypracowali sobie reputację, która dotarła już bez mała do każdego zakątka znanego świata, na ziemię Bretonów aż po brzegi Martwego Kanału, na ostatnie rubieże Hybrispanów, do Protektoratu Justitianu i poza Cięcie Rzeźnika, do perły w koronie czcicieli Rogatego Kozła, do Osmanu. I chociaż serce Kuoro Wanadu waliło niczym szalone, wciśnięty w swoje siedzenie mężczyzna czuł jednocześnie animalistyczną wręcz radość, że dane mu było dzielić te niezwykłe chwile wraz z Włóczniami Lwa.

Neolibijczyk nie miał pojęcia, ile ta podróż trwała, lecz kiedy po długim czasie ciemność nocy ponownie przecięła sygnałowa raca, tym razem znacznie bliżej, Wanadu zrozumiał, że jazda dobiega końca. Blask flary wyłonił z mroku zarys jakiegoś nadmorskiego wzniesienia, wciąż dość odległego, aby zza brudnej szyby nie można było dostrzec żadnych jego szczegółów.

Podskakujące na wertepach komy zmieniły szyk, rozwinęły się w coś przypominającego z grubsza mechaniczną tyralierę celując snopami światła w stronę wzniesienia. W ślad za zieloną racą w niebo poleciały następne dwie, tym razem upiornie białe. Stojące na drodze komów krzaki niknęły pod szerokimi oponami pojazdów, pryskały kamienie i żwir, w pewnej chwili nawet jakieś małe zwierzę - być może dziki pies - wyleciało w powietrze posłane w górę uderzeniem błotnika, kiedy nie dość szybko próbowało pierzchnąć z kryjówki w kępie kolczastych chaszczy.

Kiedy jakieś dwadzieścia minut później pierwsze komy zahamowały z przeraźliwym piskiem zdartych hamulców u podnóża kształtu, który faktycznie okazał się nadmorskim urwiskiem, z ust wielu wysiadających pośpiesznie harapów posypały się wściekłe przekleństwa.

Rozprostowujący kości Kuoro ujrzał na pobliskiej płyciźnie rozświetlone blaskiem elektrycznych reflektorów kurty Bordenoir, kręcących się spokojnie po plaży fauconich oraz oznakowane naftowymi lampami podejście na klif. Nic w zachowaniu Perpignańczyków nie sugerowało najmniejszego poczucia zagrożenia, wręcz przeciwnie - niektórzy z nich powitali nadchodzących Afrykanów minami dość kpiarskimi, by wywołać rozdrażnienie Lwów.

Wanadu wiedział, że jego towarzysze jeszcze długo mieli przełykać gorzki smak przegranej w wyścigu.





Rogatki Perpignanu, noc 24 sierpnia 2595

Żandarm Rezysty cofnął się od wozu, raz jeszcze przyjrzał się w świetle naftowej lampy twarzom Anji Durmont i jej przybocznego, potem skinął przyzwalająco ręką w stronę najbliższego ze strażników Bordenoir.

- Jadą w kierunku Route - powiedział - Nawet jeśli to tylko kawałek, przynajmniej podwiozą plecaki. Chodźcie tutaj.

Z głębokiego cienia wypełniającego wnętrze sąsiedniej uliczki wychynęły ludzkie kształty pobrzękujące sprzączkami pasów, szczękające podkutymi butami w bruk. Czterech, nie, pięciu mężczyzn w niemal identycznych strojach, które nawet w ciemności dało się rozpoznać jako uniformy Rezysty. Jeden po drugim nieznajomi podeszli bliżej pozdrawiając szlachciankę i Yago uniesionymi rękami.

- Podwieziecie nas w stronę Route? - spytał jeden z nich, krepy brodacz o zaplecionych w warkoczyki włosach - Musimy wracać na front, koniec przepustki.

- Weźcie ich ze sobą - wtrącił stanowczym tonem żandarm - Rezysta ma prawo rekwizycji pojazdów, ale mówię po dobroci. Zawieźcie ich tak daleko jak to możliwe.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem