Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2022, 18:52   #171
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację

W pobliżu wybrzeża, wczesne godziny 24 sierpnia 2595

Ostrzelani przez nieznajomego skrytobójcę, oświetleni płonącym na skałach paliwem, kołysani falami na pokładach trafionych kulami kutrów, Bordenoir kucali za relingami łodzi oglądając spektakl, który mieli zapamiętać do końca życia.

Mathieu Renton rozkołysał na boki swe ogromne ciało, rytmicznymi szarpnięciami, pod wpływem których omal nie odpadł od pochwyconej palcami szczeliny. Patrzący na niego Jehan nie potrafił uwierzyć w to, że sierżant pomimo swojej wagi potrafi utrzymać się w miejscu siłą mięśni - co więcej, że potrafi rozhuśtać się na boki w pomyśle szalonego, niebywałe ryzykownego… skoku?

I skoczył, spadając natychmiast pod ostrym kątem w lewo. Z ust Perpignańczyków wydarł się zbiorowy okrzyk zgrozy, który utonął w nagłym huku dwóch czy trzech wystrzałów gdzieś z góry skontrowanych następnie głośniejszym trzaskiem karabinu kaprala Wildera.

- Jest cały czas za krawędzią urwiska! - krzyknął Alpejczyk ciągnąc jednocześnie za rygiel broni - Nie wystawiajcie się na cel!

Ukryty za ścianą sterówki Jehan wzdrygnął się słysząc ostrzeżenie żołnierza, bo natychmiast przypomniało mu ono rozpadającą się czaszkę Blancheta - ale obawy przegrały nierówną walkę z pełną fascynacji ciekawością.

Sierżant Renton wciąż utrzymywał się na pionowej ścianie urwiska w miejscu, na które moment wcześniej przeskoczył i właśnie zaczynał się ponownie wspinać w górę wzdłuż nowej linii podejścia.

- Ja pierdolę, to nie jest człowiek… - wybełkotał Concombre widząc palące się jaskrawymi jęzorami ognia nogawice wielkiego Franka - On tego nie czuje?!

Baudelaire nic nie odpowiedział, w myślach szacując w zamian ilość alkoholu jaką klienci barów i tawern Perpignanu mieli mu fundować w zamian za tę opowieść przez długie letnie, a potem jesienne wieczory.

Rysujący się czarniejszą plamą na tle ciemnej ściany klifu sierżant parł w górę niczym oszalały z wściekłości bawół i Jehan poczuł znienacka głębokie uczucie zawodu na myśl o tym, że nie zobaczy co wydarzy się na szczycie klifu, kiedy Renton tam dotrze.

Pojedynczy wystrzał z urwiska przestębnował pokład sąsiedniego kutra wyrywając z gardeł załogantów nienawistne wyzwiska. Wilder ponownie odpowiedział ogniem, zmełł w ustach jakieś słowa w borkańskiej mowie.

Wciąż nie zwracający uwagi na palące się spodnie Renton był już tylko dwa metry poniżej krawędzi klifu.

Szanowni, zdecydowałem (bo kto mi zabroni, ha), że wyniki testu atletycznego wystarczą Rentonowi na wejście na szczyt urwiska. Co więcej, wyczyn ten jeszcze utrwali jego reputację wśród fauconich. Graczowi gratuluję.

Ale teraz pojawiają się nowe komplikacje, ponieważ nieprzyjacielski strzelec jest na górze i najpewniej dojrzy podciągającego się intruza, kiedy tylko ten zacznie przechodzić przez krawędź. Nie trzeba przesadnie bujnej wyobraźni, by wiedzieć co się wówczas może wydarzyć, więc potrzebuję teraz następnej części PLANU.

No i te spodnie…

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-10-2022, 20:47   #172
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Renton był w amoku adrenaliny! Nie do końca zdawał sobie jeszcze sprawę z ogromu szczęścia, które zmieniło znaczenie odwagi z głupoty w brawurę. Ale wdzięczny był śmierci, że jeszcze nadal go bladź uparcie nie chciała!

Zaciskał zęby z bólu. Mundur nie był ani wodoszczelny, ani tym bardziej ognioodporny. W pierwszym odruchu chciał rozpiąć pas i ściągnąć portki. Tylko wisząc na ściśnie było to gimnastyczne bardziej niemożliwe jak to, czy jego gołe poślady ze zwiewnym czarnym ptakiem dostrzegalne z pokładu Niezatapialnej! Słyszał wystrzały, rozpoznawał karabin Wildera. A więc kapral przeżył pierwszą serię… Dobrze!

Wspiął się blisko krawędzi klifu, ile tylko mógł, aby nie wystawiać łba do odstrzelenia. Musiał czymś odwrócić uwagę apokaliptyka jeżeli nie chciał oberwać serii z akacza. Ręka macał kieszenie w poszukiwaniu konserwy. Na pewno jakaś się gdzieś zawieruszyła! I wtedy palce natrafiły na coś milszego. Znajmy kształt pod opuszkami palców wymalował mimo grymasu bólu szeroki diabelsko złowieszczy uśmiech Rentona.

Wyciągnął z kieszeni rękę i odgryzł zawleczkę ściskając odbezpieczony granat na tyle długo, aby tamten lub tamci, nie mieli czasu na odrzucenie go. I cisnął lekko lobem tam, gdzie spodziewał się napastnika. Przywarł do ściany nie myśląc o bólu lecz o tym, aby nie oderwać się wraz z fragmentem klifu do morza. Kiedy pierdolnie, to ktokolwiek był na górze będzie miał odpłacone piekłem za nadobne.

Kiedy sierżant wychyli się ponad krawędź - to z pistoletem gotowym do strzału!



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 25-10-2022 o 21:52.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-10-2022, 21:33   #173
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Insubmersible, Lazurowe Wybrzeże
24 sierpnia 2595


Wieczór pod klifem zaczął powoli nabierać nierealistycznych kształtów, rozjeżdżając się psychodelicznie. Płomienie robiły tu swoje - Jehan, daleki od realnej uległości w szeroko pojętych sferach życiowych, mimo wszystko przejawiał czasami tendencje do ulegania własnym impulsom, a gdy ukochany przez niego morderczy żywioł lizał tyłek Rentona, koncentracja przychodziła mu z jeszcze większym trudem. Gdy sierżant, po skoku godnym najświetniejszych akrobatów i wbrew wszelkim przeciwnościom losu, uparcie wspinał się dalej, ku krawędzi klifu, Baudelaire mocniej jeszcze zacisnął palce na łokciu Concombre'a. Kapitan Niezatapialnej, równie pochłonięty widowiskiem, zdawał się tego nie zauważać.

"Nikt mi w to nie uwierzy," zaśmiał się w duchu.

Kolejne wystrzały od strony urwiska i najsilniejszy ze wszystkich impulsów targnął młodym Bordenoirem. Instynkt przetrwania wygłuszał wszystko, rządził niepodzielnie dzięki głęboko zakorzenionym przez ewolucję odruchom. Jehan otrzeźwiał, wyrywając się z transu i skupiając uwagę z powrotem na pokładzie, kryjąc się skulony za sterówką.

Choć fasada klifu była podświetlona pożogą niczym pałac Veracqa światłami, strzelec dalej pozostawał nieuchwytnym i, co gorsza, niewidzialnym aniołem śmierci. Jehan zerknął w tamtą stronę, przeczesał krawędź wzrokiem, ale nie dostrzegł czegokolwiek nowego. Zero zaskoczenia, pod tym kątem ciężko było o inny wynik.

- Jest cały czas za krawędzią urwiska! - Wilder strzelał dalej. - Nie wystawiajcie się na cel!

"To na chuj strzelasz," Baudelaire sarknął w myślach. "Tylko marnujesz naboje."

Zezując zza swojej osłony, nad relingiem, Jehan widział jak Renton-pająk już jest coraz bliżej krawędzi i pojął, że nawet gdy już tam dotrze i wciągnie swoją sylwetkę na stały grunt, będzie łatwym celem do odstrzału. O ile nie odczeka aż strzelec zacznie przeładowywać broń, lub ten nie przywita go jeszcze przed wejściem na klif, gdy tylko palce sierżanta zacisną się na krawędzi. Jakby nie było, szanse na to, że anioł śmierci wyłoni się ze swojej kryjówki i może go dostrzegą, właśnie wzrastały. Jehan zaklął szpetnie pod nosem.

Łuk na tej odległości sprawdziłby się równie dobrze co wiosło, a rakietnica w dłoni była pusta i nie zaprojektowana jako narzędzie do wyrządzania bliźniemu krzywd. Baudelaire spojrzał na ciało Blancheta.

- Tak! - Wysyczał tryumfalnie.

Deski zadudniły, gdy chłopak, wcisnąwszy bezużyteczną rakietnicę w kieszeń płaszcza, prędko przeczołgał się w tamtą stronę, nie krzywiąc się choćby na chwilę, gdy palce odnalazły rosnącą dalej kałużę krwi z roztrzaskanej czaszki. Jehan wyrwał rewolwer z kabury przy pasie, przelotnie tylko spoglądając na martwą twarz, przemodelowaną niemalże nie do poznania, gdyby nie te złote loki. Baudelaire westchnął, wolną dłonią zamykając oczy żołnierza.

- Szkoda.

Tyle starczyło za epitafium, przynajmniej na tą chwilę. Jehan przemknął wzdłuż sterówki na ugiętych nogach i z pochylonym grzbietem, dopadając burty już na czworaka. Znowu zerknął nad relingiem, marszcząc brwi, skonfundowany nagłym, dziwnym (no, jeszcze dziwniejszym) zachowaniem Rentona. Co on tam gmer... Zielone spojrzenie rozszerzyło się, gdy okrągła plama poleciała w górę, łagodnym lobem za krawędź klifu. Zrozumienie przyszło prędko i Jehan odruchowo zasłonił uszy dłońmi.

- O kurwa!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 25-10-2022 o 23:31.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-10-2022, 18:51   #174
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację

Na szczycie urwiska, wczesne godziny 24 sierpnia 2595

Nadwerężone mięśnie paliły Rentona również żywym ogniem, co trawiony płomieniami materiał spodni, ale kipiący w głowie koktajl determinacji wymieszanej z furią wciąż potrafił generować w ciele sierżanta pokłady nadludzkiej energii. Koktajl determinacji oraz naturalny lęk przed przypadkowym upadkiem z tak dużej wysokości, który pojawił się w myślach Franka po zerknięciu w dół w trakcie ostatnich chwil wspinaczki. Widziane z dołu, majaczące na falach kształty perpignańskich kutrów wydawały się przerażająco małe, chociaż Frank wiedział, że po odpadnięciu od ściany znajdzie się przy nich w mgnieniu oka.

Wisząc przez chwilę na jednej tylko ręce i opierając ciało na czubkach wbitych w wąską szczelinę butów, Tulończyk wyciągnął z kieszeni ostatni przedmiot, jakiego spodziewał się użyć podczas swojej służby na ziemiach Bordenoir. Wyjąwszy zawleczkę zębami, posłał jajowaty granat ponad krawędzią klifu i zacisnął instynktownie powieki.

Wybuch nastąpił półtorej sekundy później, poniósł się głuchym hukiem po skraju urwiska. O krawędź skał zagrzechotały jakieś okruchy kamieni i żwir, ale wbrew obawom sierżanta nic nie odpadło od ściany urwiska, nie obsunął się żaden większy fragment klifu. Nie zamierzając kusić losu nawet sekundy dłużej niźli to było potrzebne, sierżant poderwał w górę swoje cielsko i przetoczył je na szczyt urwiska.

Kurczowo ściskany w dłoni rewolwer zaczął omiatać lufą najbliższe otoczenie Rentona, po czym zatrzymał się i cofnął raptownie w miejsce, gdzie oczy sierżanta natrafiły na rozpoznawalny, choć wciąż ledwie dostrzegalny w ciemnościach przedświtu kształt.

Bezimienny strzelec znajdował się jakieś pięć metrów dalej na wschód, tuż przy krawędzi urwiska. Wytężający z całych sił oczy Frank nie miał pojęcia, czy odłamki wybuchającego granatu wyrządziły intruzowi krzywdę, ale nieznajoma postać ewidentnie klęczała wsparta na jakimś podłużnym przedmiocie trzymając się wolną ręką za głowę.

I co teraz? Strzał, szarża, łagodne wprowadzenie w temat kapitulacji czy może wykorzystanie zdezorientowania przeciwnika do własnej ucieczki w dół klifu?!

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-10-2022, 22:13   #175
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Ha! Czuł się jak hamujący rozpostartymi skrzydłami czarny jastrząb, który za chwilę porwie szponami kark zdobyczy!

Sierżant, gdy tylko rozpoznał w czarnej plamie ludzkie kształty chciał strzelać. Ale… postać trzymała się za głowę, więc mogła być zdezorientowana. Strzelec trafiony kulą mógłby spaść z krawędzi klifu. A skoro przeżył wybuch granatu, to może jego przeznaczeniem było jeszcze nie umierać. Przesłuchanie było więc teraz dostosowanym do zmieniających się warunków nowym priorytetem misji oficera Rezysty!

Dzielące ich marne pięć metrów czuł Renton, że mógłby pokonać w kilku susach jak goryl, który potem spadnie kułakami na ofiarę. W tym przypadku byłaby to rozbita głową pod rękojeścią rewolweru. Tak więc zmiana na poziomie taktycznym dokonana w okamgnieniu była tylko adaptacją misji bez burzenia szerszych założeń szczebla operacyjnego! Bo biegnąc niczym wielka czarna pantera, Mathieu nadal mierzył z broni w korpus wroga. Jeden fałszywy ruch i lufa z hukiem wypluje ołów w bebechy skrytobójcy!

AGI + Projectiles: strzelanie po nogach do już uciekającego



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-10-2022 o 14:08.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-10-2022, 12:22   #176
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację

Na szczycie urwiska, wczesne godziny 24 sierpnia 2595

Ogłuszony w większym bądź mniejszym stopniu, nieznajomy człowiek - po zarysie ciała wnioskując raczej mężczyzna niż kobieta - odzyskał trzeźwość myślenia znacznie szybciej niż sierżant by sobie tego życzył. Kiedy tylko olbrzymi Tulończyk runął przed siebie na podobieństwo szarżującego bawoła, strzelec wyprostował się z wyraźnym wysiłkiem.

I odrzucił od siebie prowizoryczną laskę, na której się wspierał, a potem zrobił coś, czego Renton absolutnie się nie spodziewał.

Zauważalnie utykając, napastnik ruszył co sił w nogach wprost na krawędź klifu!

Mathieu Renton nosił przy sobie starego wysłużonego Moucherona .38, kopię rewolweru produkowanego w Dawnych Czasach i skrzętnie odtworzonego na podstawie niemal całkowicie schematów przez rusznikarzy z Tuluzy. Ciężki i nieporęczny, Moucheron nie bez powodu uchodził jednak za broń doskonałej jakości, a jego gabaryty wydawały się doskonale pasować do osoby samego sierżanta.

Tamtej pamiętnej nocy na morskim klifie za Lézignanem okazało się, że stary wysłużony Moucheron nie tylko pasował do Rentona swoim masywnym kształtem, ale i leżał mu w dłoni niczym jej naturalne przedłużenie.

Rewolwer huknął dwa razy tak szybko, że dźwięk wystrzałów niemal zlał się w jeden odgłos.

Próbujący uciekać w kierunku urwiska mężczyzna runął na ziemię niczym worek kartofli, ze zdruzgotanymi rzepkami kolanowymi w obu nogach. I chociaż pchany jakąś kompletnie niezrozumiałą nihilistyczną determinacją spróbował się podciągnąć w stronę klifu rękami, chwilę później potężny Frank przygniótł go masą swego ciała do ziemi wyrywając z gardła strzelca przeraźliwy skowyt bólu.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!

Ostatnio edytowane przez Ketharian : 28-10-2022 o 20:26.
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-11-2022, 00:33   #177
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Lazurowe Wybrzeże
24 sierpnia 2595


Dwa huki, jeden po drugim, huknęły niczym grzmot. Dźwięk przetoczył się po okolicy, odbił od płonących fal i pomknął dalej, rozbijając się o perpignańskie kutry, by w końcu zniknąć w oddali, przebrzmieć ostatnią nutą przedstawienia. Na ułamek chwili zapadła kompletna cisza, nawet płonący petrol i szumiące Mare Nostrum nie naruszyły sakralnego momentu, ale gdy jasnym stało się, że Renton odniósł kolejną spektakularną wiktorię, wybuch był natychmiastowy. Śmiechy, klaski, gwizdy i okrzyki wzniosły się kakofonią, odbijając od fasady klifu, niosąc się w górę ku sierżantowi, który w parę chwil tylko okrył się sławą wśród Sokołów i tym szerokim barkiem utorował drogę ku zostaniu miejską legendą. Nawet Jehan nie był odporny na powszechną adorację.

- Skurwysyn - zaklaskał z szerokim uśmiechem na twarzy.

Moment nie trwał długo. Rzeczywistość, w osobie Wildera, złamała zaklęcie.

- Musimy zabezpieczyć teren!

Concombre pokiwał głową i powtórzył okrzyk przybocznego Rentona, dodając doń jeszcze ciąg dalszych rozkazów, nazwisk swoich podoficerów i zwyczajowych dla marynarzy wszelkiego sortu przekleństw. Dowódca roztropnie zarządził znalezienie miejsca na przycumowanie, gdzie nie trzeba było płynąć do brzegu wpław - rzecz niezbędna przy transporcie ciała, żywego czy martwego - i pokład zaraz zadudnił pod stopami marynarzy. Choć czujne oko Concombre'a pilnowało, by nikt nie ociągał się przy robocie i ponaglał wszystkich wokół, na widok Jehana pikującego ku niemu przybrał marsową minę. Gotów był pewien przegonić go precz, ale Baudelaire przemówił prędzej.

- Położę go ze szpitalnikiem na rufie, żeby ktoś się nie potknął - wskazał palcem truchło Blancheta. - Przy cumowaniu i tak się do niczego nie przydam. Tylko rękawice jakieś macie?

- A po co?

- Żebym nie musiał kawałków mózgu wygrzebywać spod paznokci - Jehan odparł sucho.

- W sterówce - wąsacz machnął dłonią.

Jehan tylko kiwnął głową i zostawił Concombre'a, by w spokoju mógł komenderować załogą, kierując się ku sterówce. Manewry oficerów były dla niego niczym magia i nie próbował nawet wyczytać z nich czegokolwiek; najważniejszy był fakt, że Niezatapialna zaczęła po chwili ponownie mruczeć i wycofywać się mozolnie znad naszpikowanej skalnymi zębami mielizny. "Właściwie to Niezatapialna 2," przeszło Jehanowi przez myśl, gdy przetrząsał budkę w poszukiwaniu rękawic. "Tylko żeby się nie okazało, że Niezatapialna 1 zatonęła, to może być zły omen."

Omen czy nie, Baudelaire odnajdował humor nawet (a może zwłaszcza) w ironii losu i, znalazłszy rękawice, opuścił sterówkę, chichocząc pod nosem. Zamilkł jednak, gdy już naciągnął przepocone rękawice na dłonie z grymasem odrazy na twarzy i chwycił truchło niegdyś będące Blanchetem pod pachy. Zewłok bez większych ceregieli pociągnął na rufę kutra, skrzętnie dbając o odwrócenie twarzy w bok, by nie nawdychać się za wiele odoru śmierci. Trupa wcisnął w przestrzeń między obiema pokaźnymi skrzynkami i odwrócił się na pięcie, by to samo zrobić z ciałem Draza.

Jehan strzepnął dłońmi, ułożywszy oba trupy poza zasięgiem wzroku załogi i przykucnął przy nich, przyglądając się każdemu z osobna w chwili zadumy. Złoty lok Blancheta, jeden z tych nieskalanych krwią i szarą materią, owinął wokół palca, pozwalając sobie na ciężkie westchnienie. Zaduma nie trwała jednak długo i urękawicznione palce Baudelaire'a przejechały po długości sylwetki, odnajdując każdą jedną kieszeń i składując osobiste memorabilia tuż obok. To samo uczynił z ciałem Draza, przesuwając dłońmi po kombinezonie z neoprenu, niewiele pozostawiającym wyobraźni i posiadającym więcej sprytnie skrytych kieszeni, niż Bordenoir się tego spodziewał.

Doczesny dobytek odłożył na wierzch skrzyni i chwycił za zalegającą nieopodal plandekę, szybkim ruchem narzucając ją na stygnące już ciała. Pożyczone ze sterówki rękawice ściągnął i odłożył obok memorabiliów. Wszystko odmierzone idealnie w czasie, bo gdy Niezatapialna zaczęła sunąć brzegiem w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do zacumowania, Jehan już był z powrotem na dziobie.


- Dobra, starczy! Poczekajcie - głos Wildera rozbrzmiał na pokładzie.

- Gdzie, za głęboko! Wpław trzeba, w życiu nie dacie rady nikogo przenieść - ripostował Concombre.

Choć zagrożenie już dawno minęło i nawet płomienie pod klifem zaczęły przygasać, to losowy Sokół któremu w tej turze przypadł zaszczyt sprawdzania dna nabrzeża tyczką miał ponurą minę, pomny śmierci Blancheta. Jehan też nader starannie unikał patrzenia w tamtym kierunku, zerkając tylko przez burtę, gdzie snopy światła zakurzonych latarni przeczesywały brzeg. Poruszenie od strony sterówki przywitał z ulgą, dawało szanse na zajęcie myśli i zabicie nudy. Baudelaire czasami nie był cierpliwym człowiekiem, a już zwłaszcza tutaj, gdzie chciał czym prędzej wspiąć się na klif, acz nie w tak brawurowy sposób jak sierżant.

- Płyńcie dalej - zakomenderował Wilder, dobijając do burty. Broń i okrętową apteczkę podał podoficerowi Garnierowi. - Rzucisz mi to.

I plusk!, tyle go było widać, gdy skoczył w czarną toń i prędkimi uderzeniami kończyn w stylu klasycznym dobił do błotnistego brzegu. Jehan ożywił się, widząc i okazję dla siebie. Przechylony przez burtę zlustrował taflę i cieniste granice, gdzie snopy światła skoncentrowały się na Wilderze, właśnie łapiącym rzucany mu dobytek. Parę plam rysowało się znajomymi kształtami.

- Ja też! Kapral poczeka! - Zaanonsował wszem i wobec.

Baudelaire nie skoczył jednak w toń, a ku pierwszej z brzegu plamie, odbijając się od burty. Podeszwa buta ledwo co uderzyła o wystający nad taflę kawałek głazu, a Jehan już skakał dalej, ku kolejnej, egzekwując naprędce ułożoną trasę. Parę snopów światła zjechało i w jego stronę, parę rechotów nawet doszło jego uszu, ale skupiony na kolejnych skokach nie zwrócił na to większej uwagi. Pamięć mięśni dała o sobie znać, choć dawno już nie miał okazji do akrobatycznych harcy. Wylądował w końcu z mlaskiem, jednym butem w błocie, a drugim w kępie gnijących wodorostów.

- Ugh.

Miejsce lądowania mógł wybrać lepiej, ale i tak - lepsze brudne i mokre buty, aniżeli cały mundur, kapiący wodą i klejący się nieprzyjemnie do ciała. Mlaskającymi krokami dotarł do Wildera, z uprzejmym uśmiechem na twarzy, tylko lekko okraszonym samozadowoleniem.

- Cwaniak - parsknął kapral.

- Pochodnie rzućcie! - Jehan krzyknął w kierunku kutra. Prędko doprecyzował. - Tylko nie zapalone!


Podobno spacery przy świetle gwiazd, na wybrzeżach lub klifach były nader romantyczną okazją, jeśli wierzyć historiom miłosnym, ale tutaj ciężko było o taki nastrój. Choć sama ścieżyna, jaką znaleźli po paru chwilach, nie była zbyt zdradziecka czy wyboista, to ostry kąt wspinaczki skracał oddech w przyziemny i mało przyjemny sposób. Tyle dobrego, że obyło się bez zwichniętej kostki, ale kolka w boku i tak dokuczała. Jehan naprawdę za bardzo nawykł do miejskich luksusów, jeśli zwykły spacer, nieco bardziej intensywny od zwykłego drałowania, szarpał mu oddech i rozpalał mięśnie. Może Pascal i Ruda mieli rację, może rzeczywiście powinien zacząć korzystać z tej ich sali ćwiczebnej?

U szczytu jednak, jak to przy szczytach bywało, wszelkie troski, bóle i myśli zeszły na dalszy plan. Potężnej sylwetki Rentona nie sposób było przeoczyć, podobnie jak zwijającego się z bólu... kogoś.

- Teraz wiem, dlaczego tak długo pan żyje, sierżancie - Jehan pozwolił sobie na spoufałe słowa. - Śmierć po prostu nie może pana doścignąć.

Bordenoir zaśmiał się pod nosem, ruszając w ślad za Wilderem, acz po nieco szerszym łuku, z dala od jeńca. Ściskając pochodnię pozwolił obydwu oficerom przegrupować się - padające między nimi słowa wpuszczał jednym uchem i wypuszczał drugim - obchodząc ten... "obóz" dookoła, przyświecając sobie miejscami, gdzie uznał za stosowną nieco bliższą inspekcję. Tyle że i tak nie znalazł niczego konkretnego, pobieżne oględziny sugerowały, że strzelec był tutaj sam i to od całkiem niedawna.

Jehan podszedł w końcu do rezystowego duetu stojącego nad jeńcem i otaksował tego ostatniego uważnym spojrzeniem. Wychudzony ochłap człowieka, naznaczony bliznami wszędzie, pływający cyklicznie między przytomnością i nieprzytomnością, ale po wybuchu granatu i przestrzelonych kolanach (szczęśliwie, jak zauważył Jehan, któryś z oficerów już zdążył założyć opaski uciskowe) nie było co się temu dziwić.

- Samotny wilk - odezwał się Jehan.

- Samotny wilk - powtórzył potwierdzająco Renton. - Z akaczem, pistoletem sygnałowym i zapasem flar. I tym.

Sierżant podał Bordenoirowi woreczek, ściągnięty ze złożonej kupki wymienionych rzeczy. Chłopak przyjął go z zaintrygowaniem wypisanym na twarzy, wymieniając nań ściskaną pochodnię i rozsupłał materiał. Powiało egzotyką, gdy Jehan pozwolił sobie na eksperymentalne niuchnięcie, ale nijak nie potrafił zidentyfikować zapachu. Wysypał parę kawałków na dłoń, lecz i bliższe oględziny nie pomogły. Wysuszone liście miały pozostać tajemnicą, przynajmniej na razie. Jehan odłożył woreczek na swoje miejsce, gdy więzień znów oprzytomniał na krótką chwilę. Przykucnął przy nim, próbując ściągnąć mgliste spojrzenie na siebie.

- Frankijski? - Zapytał. - Catala? Yoruba?

- Heubahegh - odparł mu bełkoto-stęk.

- Nie ma języka - oznajmił Renton.

Jehan uważniej otaksował nieznajomego spojrzeniem, upewniając się dla własnego bezpieczeństwa - które cenił ponad wszystko - że ciało nieznajomego nie jest naznaczone jakimkolwiek objawem leprozy. Po czym, gdy był pewien swojej diagnozy, chwycił bez większych ceregieli za szczękę, rozwierając ją szponiastym uściskiem. Skrzywił się, widząc ranę.

- Świeża - zawyrokował.

- Skąd on się tu wziął? - Wilder pokręcił głową. - Co on za jeden?

Baudelaire skupił spojrzenie na tatuażach, zwłaszcza tym odstającym od reszty nie tylko nowością, ale i barwnikiem. Zawierzył pamięci każdy milimetr kształtu.

- Losowy złomiarz, który stracił rozum? - Jehan wzruszył ramionami. - Nie ma sensu zgadywać, kapralu, tylko on może nam to powiedzieć.

- Bez języka niewiele powie.

- Kwestia pytań - ripostował Bordenoir. - Kiwać i kręcić głową jeszcze może.

- Huh - zamyślił się kapral.

Jehan powstał z kucek i odebrał pochodnię z rąk Rentona, zerkając w kierunku z którego przyszedł wraz z Wilderem. Ścieżyną zaczęły wspinać się kolejne ogniki, zapewnie dzielni, perpignańscy fauconi. Renton spoglądał jednak w przeciwnym kierunku, na drugi zestaw świateł, już z mniej naturalnego źródła.

- Harapowie.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 04-11-2022 o 02:37.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-11-2022, 01:39   #178
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Sierżant odstrzelił nie jedną, lecz dwie rzepki dla zamachowca czyhającego na Niezatapialną, ale Renton swej czarnej skóry tanio nie sprzedał!
Portki tylko z powypalanymi dziurami! Włosy na nogach sfajczone! Nosz jak ostatnia fleja… krytycznie popatrzył na mundur i poparzenia, kiedy trepem dociskał głowę akaczowca do gleby.

Kiedy przekonał się, że tamten nie będzie stawiał oporu, to bez słowa mu skrępował ręce. Sznurami z butów jeńca zacisnął pętle na udach, aby mniej krwawił, a potem obwiązał pasem za kostki zaciskając tak, żeby chude kulasy obdartusa krzyżowały się na przestrzelonych kolanach.

- Za Blancheta kurwi synu - mruknął pod nosem.

Ze zdobycznej rakietnicy strzelił do góry flarę oświetlając klif i zatoczkę.
Złapał za fraki dygocącego z bólu wroga i podniósłszy do góry triumfalnie potrząsał nim nad głową przy krawędzi klifu. Tym samym obwieszczając, że misja wykonana.

Potem zaczął ciągnąć spętanego bydlaka za pasek kostkach w dół w kierunku plaży. Szorujący o ziemię pokonany wróg obijał się bezwładnie a głowa podskakiwała mu na kamieniach jak tocząca się z beztrosko piłka. Będąc wciąż na klifie, lecz u dość stromego zejścia na plaże, postanowił zaczekać ze zdobyczną bronią gotową do strzału. Tylko kilka razy w życiu strzelał z akacza, raz na strzelnicy, raz na La Route de la Résistance. Automat odrzucał jakby swoim zdeterminowanym pragnieniem zawsze chciał coś ustrzelić sobie tylko wiadomy cel na niebie. Dopiero puszczanie krótkich jak smyranie cyngla niczym opuszkiem palca po sromie dawało jako takie efekty.

Usiadł Mathieu na wielkim głazie jak na taborecie, położył karabin na kolanach i obejrzał go krytycznym okiem. Zabytek był w zadbanej kondycji, którą pochwaliłby garnizonowy sierżant musztry jak i perpignandzki maruda, rusznikarz La Bombe. Wyjął rogal magazynka i spojrzał na kule.

- Osiem?! - zerknął spode łba na ukos ku więźniowi. - Ochujałeś? Co ja sobie… - pokiwał głową na boki.





Przesłuchanie niemowy było trudnym do zgryzienia problemem, więc Renton krytycznie przyglądając się zabiegom, łuszczył znalezione w wewnętrznej części mokrego munduru niedojedzone pestki słonecznika.

- A może on głuchy też? - wtrącił Wilder.
- E… - sierżant przymykając oczy potrząsał głową i wypluł łupinkę.

Spojrzał na leżącego na ziemi pośrodku trójkąta podoficerów Rezysty i szpiega z Krainy Perpignanu.

- Jucha uszami by wyszła. - nawiązał do granatu.

Sierżant rad był, że rozgryzł Jehana. Chłopak okazał się być nadwornym szpiegiem Pięści Perpignanu. I w dodatku od mokrej roboty. Dobrze się maskował pod legendą przewodnika karawany. I ten aktorski zachwyt nad sztucerem. Zaciekawił się Renton nad misją młodego Bordenoir w Pradesie. Czyżby spotkanie z Rzeźnikiem było nieprzypadkowe? Musiał go sierżant mieć na oku, bo z agentami służb to nigdy nie wiadomo nic.

Próbowali już wszystkiego. Frankońskiego. Hybrispańskiego. Borkańskiego. Przyszedł czas na łamaną yorubę, którą mówił Jehan z Wilderem do robiącego groźne miny Rentona.

- Umierać z głodem. Razem trzi śmierdzący dni robaczywkowe pestki! - zaczął kapral powoli
- Taak! Czego my sjeść mięsa nie możemy? - zagadnął Jehan.
- A on? Świeży on jeszcze!
- On jest nie do jedzenie! - warknął Renton.
- A co z jego dwa noga? Nie potrzebować on ich jeszcze. Już.
- Zaczekać my na Harapy. Żywy a calutkowym kawałkiem. - sierżant niewzruszenie skubał łupinkę łypiąc na reakcję jeńca.

Tamten pobladł jeszcze bardziej, bo wcześniej mimo bólu i zdezorientowania zaczynał patrzeć na nich jakoś… tak dziwnie.

- Och! Wyglądajom one smacznie! Tylko kęsa. Trochę z boku okroićmy. - Jehan na bok przekrzywiając głowę zerknął na rannego.
- Dobra być. - wzruszył ramionami sierżant.
- Chłopy! Mięso jest do menu! - Wilder ryknął w yorubie ku kutrom wywołując konsternację krzątających się marynarzy.

Lecz tego ranny nie widział, bo nagle z wigorem zaczynał cofać się jak rak po piachu plaży wsparty na łokciach. A usadzony w miejscu kopniakiem kaprala w pysk.

- Acha. - mruknął zaskoczony sierżant po frankońsku.

Chyba żaden z nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Zbiegły z Lwiej Niewoli? Podobno od pokoleń biali pracowali na plantacjach Afryki. Potomkowie tych niedojd co dali się złapać na starym kontynencie lub co ich własne klany same sprzedały. Bał się jeniec harapów. Wolał życie sobie odebrać niż skończyć w ich okrutnych łapach. Czyżby po to język urżnięty, aby cudzą brudną robotę odwalić?

Popatrzył na białego człowieka, który nie znał mowy białych ludzi i wychował w Afryce pośród czarnych.

- A to ci się porobiło… - pestka sama wypadła z rozdziawionych ust Mathieu.

Pokręcił głową ze zdumieniem patrząc jak na egzotyczny okaz przywieziony na pokładzie Mufasy z Czarnego Lądu.

W oddali zamajaczyły elektryczne światła.

- Do Niezatapialnej z nim? - rzucił Jehan ponaglającym tonem.
- Tak. Nasz on jest. - mruknął sierżant.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-11-2022 o 05:33.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-11-2022, 21:50   #179
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


W drodze do rejonu interwencji, wczesne godziny 24 sierpnia 2595

Prowadzący komy harapowie byli doskonałymi kierowcami, wszak ich mechaniczne potwory kosztowały małą fortunę. Zdrowy rozsądek nakazywał sadzać za ich kierownicami najlepiej wyszkolonych Lwów, niemniej jednak zdrowy rozsądek nie był w opinii Kuoro Wanadu często spotykaną cnotą u afrykańskich wojowników. Wciśnięty w lotniczy fotel, zapięty pasami, a mimo to zapierający się rękami i nogami o kokpit koma Neolibijczyk miał wrażenie, że uczestniczy w nocnym morderczym wyścigu na śmierć i życie gdzieś na saharyjskiej sawannie.

Jechał w trzecim albo czwartym z tuzina pojazdów, toteż widział przed sobą jedynie rozmazane w świetle reflektorów zarysy poprzedzającego go koma oraz jego sporadycznie zapalające się czerwone lampki hamulców. Na całe szczęście wóz wiozący myśliwego wyposażony był w przednią szybę, co chroniło siedzących z przodu podróżników przed gradem drobin piasku, wzbijaną oponami kurzawą oraz bezlikiem nocnych insektów zgniatanych impetem własnych miniaturowych ciał na szkle pojazdu.

Było w tej szalonej nocnej eskapadzie coś szalonego, absolutnie przeczącego zdrowemu rozsądkowi, a jednocześnie budzącego w umyśle pierwotną dziką ekscytację - jakby ów wyścig stanowił manifestację prawdziwej natury harapów. Zawsze gotowi do walki i rywalizacji, zawsze nieustraszeni, zawsze muszący dowieść swojej wartości. Nie bez powodu Europejczycy drżeli przed noszącymi plemienne maski wojownikami Afryki, nie bez powodu natychmiast schodzili im z drogi. Krwią, potem i cierpieniem harapowie wypracowali sobie reputację, która dotarła już bez mała do każdego zakątka znanego świata, na ziemię Bretonów aż po brzegi Martwego Kanału, na ostatnie rubieże Hybrispanów, do Protektoratu Justitianu i poza Cięcie Rzeźnika, do perły w koronie czcicieli Rogatego Kozła, do Osmanu. I chociaż serce Kuoro Wanadu waliło niczym szalone, wciśnięty w swoje siedzenie mężczyzna czuł jednocześnie animalistyczną wręcz radość, że dane mu było dzielić te niezwykłe chwile wraz z Włóczniami Lwa.

Neolibijczyk nie miał pojęcia, ile ta podróż trwała, lecz kiedy po długim czasie ciemność nocy ponownie przecięła sygnałowa raca, tym razem znacznie bliżej, Wanadu zrozumiał, że jazda dobiega końca. Blask flary wyłonił z mroku zarys jakiegoś nadmorskiego wzniesienia, wciąż dość odległego, aby zza brudnej szyby nie można było dostrzec żadnych jego szczegółów.

Podskakujące na wertepach komy zmieniły szyk, rozwinęły się w coś przypominającego z grubsza mechaniczną tyralierę celując snopami światła w stronę wzniesienia. W ślad za zieloną racą w niebo poleciały następne dwie, tym razem upiornie białe. Stojące na drodze komów krzaki niknęły pod szerokimi oponami pojazdów, pryskały kamienie i żwir, w pewnej chwili nawet jakieś małe zwierzę - być może dziki pies - wyleciało w powietrze posłane w górę uderzeniem błotnika, kiedy nie dość szybko próbowało pierzchnąć z kryjówki w kępie kolczastych chaszczy.

Kiedy jakieś dwadzieścia minut później pierwsze komy zahamowały z przeraźliwym piskiem zdartych hamulców u podnóża kształtu, który faktycznie okazał się nadmorskim urwiskiem, z ust wielu wysiadających pośpiesznie harapów posypały się wściekłe przekleństwa.

Rozprostowujący kości Kuoro ujrzał na pobliskiej płyciźnie rozświetlone blaskiem elektrycznych reflektorów kurty Bordenoir, kręcących się spokojnie po plaży fauconich oraz oznakowane naftowymi lampami podejście na klif. Nic w zachowaniu Perpignańczyków nie sugerowało najmniejszego poczucia zagrożenia, wręcz przeciwnie - niektórzy z nich powitali nadchodzących Afrykanów minami dość kpiarskimi, by wywołać rozdrażnienie Lwów.

Wanadu wiedział, że jego towarzysze jeszcze długo mieli przełykać gorzki smak przegranej w wyścigu.





Rogatki Perpignanu, noc 24 sierpnia 2595

Żandarm Rezysty cofnął się od wozu, raz jeszcze przyjrzał się w świetle naftowej lampy twarzom Anji Durmont i jej przybocznego, potem skinął przyzwalająco ręką w stronę najbliższego ze strażników Bordenoir.

- Jadą w kierunku Route - powiedział - Nawet jeśli to tylko kawałek, przynajmniej podwiozą plecaki. Chodźcie tutaj.

Z głębokiego cienia wypełniającego wnętrze sąsiedniej uliczki wychynęły ludzkie kształty pobrzękujące sprzączkami pasów, szczękające podkutymi butami w bruk. Czterech, nie, pięciu mężczyzn w niemal identycznych strojach, które nawet w ciemności dało się rozpoznać jako uniformy Rezysty. Jeden po drugim nieznajomi podeszli bliżej pozdrawiając szlachciankę i Yago uniesionymi rękami.

- Podwieziecie nas w stronę Route? - spytał jeden z nich, krepy brodacz o zaplecionych w warkoczyki włosach - Musimy wracać na front, koniec przepustki.

- Weźcie ich ze sobą - wtrącił stanowczym tonem żandarm - Rezysta ma prawo rekwizycji pojazdów, ale mówię po dobroci. Zawieźcie ich tak daleko jak to możliwe.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-11-2022, 18:51   #180
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Lazurowe Wybrzeże
24 sierpnia 2595


Podstęp, do którego się uciekli, nie był w żadnym wypadku wielowarstwową blagą zasługującą na podziw, a prostym jak konstrukcja cepa manewrem, równie przewidywalnym co neolibijska chęć na złoto. W umyśle jeńca jednak, pływającym w morzu adrenaliny na którym rozlała się - niczym petrol u podstaw klifu - gęsta plama bólu, urastał on jednak do zagrania godnego najlepszych szarych eminencji. Brak finezji i polotu w działaniu godził w samoocenę Jehana, ale po cóż było sobie komplikować życie tam, gdzie starczyło tępe narzędzie? Zwłaszcza, że ostre światła harapów zbliżały się z każdą minutą.

Gdy okazało się, że to yoruba była językiem, jakim posługiwał się strzelec, Baudelaire ściągnął brwi ku sobie i zwężył spojrzenie. Zielone oczy ponownie utkwiły w tym czerwonym kształcie, jeszcze raz uważnie zapamiętały każdą linię tego znaku odstającego od reszty. Wyrwany język, kunsztowny akacz, te wszystkie blizny i desperacja na widok nie oficera Rezysty, a Afrykanina wyłaniającego się zza krawędzi klifu - wszystko składało się w zbyt spójny obraz, by nazywać go zaledwie teorią. Jehan spojrzał w stronę Rentona, nawet już nie znaczącym spojrzeniem, było zbędne. Doszli do tego samego wniosku, to było widać jak na dłoni nawet w wątłym świetle pochodni.

- Do Niezatapialnej z nim? - Rzucił ponaglającym tonem.

- Tak. Nasz on jest - mruknął sierżant.

Jehan kiwnął głową, zbierając znaleziska po jeńcu w dłonie, wydanie rozkazów w stronę pierwszych Sokołów, którzy wreszcie dotarli do tercetu, zostawiając Rentonowi. Gdy obrócił się na pięcie, z naręczem rzeczy przyciskanym do piersi czułym gestem, dwóch perpignańskich oficerów już unosiło ponownie wiotczejącego więźnia za ręce. Zanim Jehan ruszył w ślad za nimi, w dół klifu ku Niezatapialnej, pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie w stronę korowodu intensywnych świateł, rosnącego jak na drożdżach.

Niepokój skręcił młodemu Bordenoirowi trzewa na myśl o bliskim spotkaniu z harapami. Tępe narzędzia Afryki, ich dyplomacja ograniczała się do siłowych rozwiązań. "Może być źle," skontatował w myślach. Obawa utonęła jednak w nagłym przypływie satysfakcji, równie intensywnym co ten w pałacu Veracqa.

Wyrwali Lwom nie lada kąsek, niemalże spod pysków. Niewiele osób mogło powiedzieć to samo.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172