Vanessa nie słyszała, jak Krasnal wyczytywał listę osób należących do waszej grupy. Podeszła do towarzyszy dopiero, gdy Ci brali kamienie. - Ostatni twój masz jeszcze czas i szanse, aby się wycofać – powiedział Albreht patrząc jej głęboko w oczy. Vanessa bez słowa wzięła pomarańczowy kamień. - Panowie i panie w koń, jedziemy wybadać karczmarza. – powiedział Albreht, po czym ruszył ku koniom.
Raczej nie mieliście podzielnych zdań dotyczących strony, w którą powinniście ruszyć. Benger jakoś dziwnie zdawał się dla was wszystkim dobrym celem (^ ^). Jednak jedna rzecz ciągle was dziwiła. Mężczyzna w czarnych szatach. Podawał się za kogoś, kto dobrze zna Sandriela. Tylko, czemu tak dziecinnie się zachowywał? Jakoś nie wierzyliście, że rzeczywiście jest taki dziecinny… Musi mieć w tym jakiś cel. Może chce od siebie odciągnąć uwagę, albo chce żebyście myśleli tylko, że jest jak dziecko?
Wróciliście po konie i każdy dosiadł swojego. Mały kotek cały czas kręcił się koło Kate, więc ta wzięła go ze sobą. Benger nie było daleko, jakieś 2 godziny drogi piechotą. Powoli jadąc na koniach, rozmawialiście trochę albo pytaliście o coś tych, którzy podróżowali w przeciwną stronę. Mieliście nadzieje, że wiedzą coś więcej niż wy, ale dowiedzieliście się tylko, że na pewno chodzi wam o karczmę w północnej części miasta. W Benger były trzy karczmy, więc z odnalezieniem tej północnej nie powinno być kłopotów.
Będzie teraz gdzieś trzy godziny po południu. Było lato, więc słońce wam nie żałowało i grzało was as do przesady. Znajdowaliście się właśnie w połowie drogi, kiedy nagle z naprzeciwka zobaczyliście ze trzech widocznie gdzieś spieszących się ludzi. Pędzili na swoich koniach, jakby byli na jakichś wyścigach. Gdy was wymijali, to mało brakło, żeby jeden z nich wpadł prosto na Bruna. Całe szczęście zdążył on w ostatnim momencie zareagować. Gdzie też mogli się oni śpieszyć?
Po kilku minutach drogi nagle zauważyliście jakieś plamy krwi na drodze, a za chwilę, usłyszeliście cichy jęk. Spostrzegliście mężczyznę. Leżał prawie nieprzytomny. Na oko miał koło 29 lat, miał lekki zarost na twarzy i włosy do ramion. Na sobie miał poszarpane ubrania. Obok niego leżała złamana szabla, a pod nim sporo krwi. Miał głęboko ciętą ranę na lewym przedramieniu, oraz mocno poobijane nogi.
Dookoła był tylko mały lasek i nikogo pobliżu nie było widać. - Po… pomóż…cie. Proszę. – odezwał się człowiek, gdy was zauważył, po czym zemdlał.
Wypadałoby pomóc, w przeciwnym wypadku na pewno długo nie poleży pod tym drzewem żywy…
__________________ Question everything. |