07-11-2022, 18:51
|
#180 |
| Lazurowe Wybrzeże
24 sierpnia 2595
Podstęp, do którego się uciekli, nie był w żadnym wypadku wielowarstwową blagą zasługującą na podziw, a prostym jak konstrukcja cepa manewrem, równie przewidywalnym co neolibijska chęć na złoto. W umyśle jeńca jednak, pływającym w morzu adrenaliny na którym rozlała się - niczym petrol u podstaw klifu - gęsta plama bólu, urastał on jednak do zagrania godnego najlepszych szarych eminencji. Brak finezji i polotu w działaniu godził w samoocenę Jehana, ale po cóż było sobie komplikować życie tam, gdzie starczyło tępe narzędzie? Zwłaszcza, że ostre światła harapów zbliżały się z każdą minutą.
Gdy okazało się, że to yoruba była językiem, jakim posługiwał się strzelec, Baudelaire ściągnął brwi ku sobie i zwężył spojrzenie. Zielone oczy ponownie utkwiły w tym czerwonym kształcie, jeszcze raz uważnie zapamiętały każdą linię tego znaku odstającego od reszty. Wyrwany język, kunsztowny akacz, te wszystkie blizny i desperacja na widok nie oficera Rezysty, a Afrykanina wyłaniającego się zza krawędzi klifu - wszystko składało się w zbyt spójny obraz, by nazywać go zaledwie teorią. Jehan spojrzał w stronę Rentona, nawet już nie znaczącym spojrzeniem, było zbędne. Doszli do tego samego wniosku, to było widać jak na dłoni nawet w wątłym świetle pochodni.
- Do Niezatapialnej z nim? - Rzucił ponaglającym tonem.
- Tak. Nasz on jest - mruknął sierżant.
Jehan kiwnął głową, zbierając znaleziska po jeńcu w dłonie, wydanie rozkazów w stronę pierwszych Sokołów, którzy wreszcie dotarli do tercetu, zostawiając Rentonowi. Gdy obrócił się na pięcie, z naręczem rzeczy przyciskanym do piersi czułym gestem, dwóch perpignańskich oficerów już unosiło ponownie wiotczejącego więźnia za ręce. Zanim Jehan ruszył w ślad za nimi, w dół klifu ku Niezatapialnej, pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie w stronę korowodu intensywnych świateł, rosnącego jak na drożdżach.
Niepokój skręcił młodemu Bordenoirowi trzewa na myśl o bliskim spotkaniu z harapami. Tępe narzędzia Afryki, ich dyplomacja ograniczała się do siłowych rozwiązań. "Może być źle," skontatował w myślach. Obawa utonęła jednak w nagłym przypływie satysfakcji, równie intensywnym co ten w pałacu Veracqa.
Wyrwali Lwom nie lada kąsek, niemalże spod pysków. Niewiele osób mogło powiedzieć to samo.
|
| |