Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2022, 21:20   #331
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację


Ponury widok pobojowiska zasmucił niejedno serce. Mnóstwo krwi, trupów oraz szczątek bestii stanowiło razem koszmarny pejzaż. Do tego olbrzymie ilości trucheł gadów, owadów i obrzydliwych insektów dopełniały obrazu ohydnej śmierci. Carsten widział już wiele, ale zasępiony przemierzał chaotyczny krajobraz, kierując się na zwołaną naradę. Przewidywał, że pochówek ciał będzie nie lada wyzwaniem i przeczuwał, że to on, jak ostatnim razem, będzie odpowiedzialny za tę niezwykle niewdzięczną pracę.

Nie mógł przejrzeć się w lustrze, ale czuł że prezentuje się tak samo koszmarnie, jak reszta żołnierzy. Zlepione błotem i krwią włosy, osmolona twarz, ubrudzona brygantyna, zbryzgana wielokolorową posoką, postrzępione odzienie i upaćkane po kolana buty dowodziły, że brał aktywny udział w potyczce i obozowych zmaganiach z falą szarańczy. Kiedy już uporali się z większością robactwa, wzięli udział w desperackiej walce z Saurusami jakie wdarły się do obozu. Bestie były niesłychanie żywotne i wielkim wysiłkiem okupione zostało powalenie ich na ziemię. Nawet otoczone zebrały żniwo ofiar spośród niemal wszystkich oddziałów. Sylvańczyk również ucierpiał w starciach. Rękaw pokryty był twardym strupem zeschniętej krwi. Kość była cała, lecz bez wątpienia kostropate ostrze rozorało mu lewe przedramię. Nie miał nawet czasu, aby należycie oczyścić ranę, gdyż ustąpił miejsca wielu innym w kolejce do lazaretu. Oni zdecydowanie bardziej potrzebowali opieki. Jedynie jego wierny psi towarzysz zlizywał krew, czule głaskany przez właściciela. Pies przeżywał potyczkę i chociaż nie był zlękniony to ślady na sierści znamionowały, że nie ominęły go przygody.
Na szczęście Esteban i Barbette przeżyli ten upiorny dzień, choć również ponieśli uszczerbek za zdrowiu. Traktował ich teraz niemal jak rodzinę i czuł odpowiedzialność za tych, co zdecydowali się towarzyszyć mu w śmiałej wyprawie. Z troską przejrzał też juki, dzieląc się z nimi tym, co zostało ze zniszczonych zapasów. A było to nadzwyczaj skromne pożywienie, suszone owoce i kilka kostek wędzonego sera. Najbardziej dziękował jednak bogom za to, że ocalał worek z roślinami zebranymi na poczet uzdrowienia syna.
To dawało mu tak potrzebną teraz nadzieję…

***

W namiocie dowódcy ochroniarz wysłuchiwał raportu ze strat, ze sporym przygnębieniem. Co jakiś czas nazwisko wydawało mu się znajome, bowiem kojarzył poległych w walce. Przypominał sobie jakiś gest, sytuacje obozowe, charakterystyczną manierę lub wygląd. Bolesną była myśl o wielu młodych, którzy przypłacili życiem swoją odwagę tutaj w odległej i obcej krainie. Poklepał po plecach Olmedę, tak by nie sprawić bólu góralowi.

- Twardyś, niczem górska skała, chyba trzeba by jaszczurom oskarda by cię rozłupać… - rzekł jowialnie do kompana.

Reszta oficerów również zasługiwała na pochwałę nieustępliwego charakteru i dzielnego znoszenia ran. Bretoński towarzysz Carstena wyraźnie cierpiał z powodu odniesionych obrażeń. Cóż… rapier dobry był na pojedynki tudzież popisy szermiercze między szlachtą, a nie zmagania z ważącymi grubo ponad dwa cetnary olbrzymimi jaszczurami. W ferworze bitwy trudno bowiem o celność i mierzony sztych w jakiś wrażliwy organ. Sylvańczyk miał świeżo w pamięci ile wysiłku kosztowały go ataki mieczem w rannego Saurusa przy przecież wielkim wsparciu pikinierów i najemników. Nie zważał w co trafia, jedynie rąbał ile sił cielsko niezwykle żywotnego stwora.

Wino w obecnej sytuacji smakowało mu cierpko, lecz dawało ulgę spierzchniętym ustom i suchemu gardłu oraz przyjemnie rozlało się po trzewiach. Niestety zgodnie z przypuszczeniami to jemu Kapitan Rivera nakazał nadzorować przygotowanie miejsca do pochówku. Carsten przyjął to zadanie jak zwykle - bez jakichkolwiek oznak niezadowolenia. Wiedział, że szacunek do poległych wymaga, by sprawić im godne pożegnanie, zabezpieczając mogiłę przed padlinożercami.

***

Eisen zebrał czeladź i ciury obozowe póki jeszcze widać było promienie słońca. Miejsce pełne zieleni o swoistym uroku, które od początku nie podobało się pułkownikowi de Guerra, okaże się jego wieczystym grobem.


Zaczęli kopać bliżej strumienia, tam gdzie naturalny spadek terenu i zarośnięte wklęśnięcie dawało lepsze warunki. Częściowo wycięli chaszcze i mniejsze drzewa, szykując jamę. Część ludzi zbierała też co większe głazy i kamulce przydatne do późniejszego zabezpieczenia mogiły. Kiedy nadeszła noc podstawę mieli już przygotowaną. Reszta grup na zmianę pogłębiała okoliczny wądół. Ochroniarz do późna doglądał prac, chcąc wywiązać się należycie z zadania. W blasku pochodni widział zmęczone twarze, na których rysowało się zwątpienie i obawy, co do najbliższej przyszłości. Armia konkwistadorów została naruszona… - pomyślał czując, iż to może być dopiero początek ich kłopotów…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 07-11-2022 o 21:51.
Deszatie jest offline