| Ravist stanął w drzwiach katedry, mówiąc:
-Wrrrusturrr di morrrte-wywarczał, a następnie stuknął laską w posadzkę. Poczuł przyjemne mrowienie w palcach, świadczące o związku zaklęcia z siłami elektryczności, a wszystko to działo się w błyskawicznym tempie.
Nagle z kryształu kostura wystrzeliło wiele cienkich wiązek błyskawic, a każda z nich trafiła jednego strażnika. powodując gwałtowne wstrząsy. Taak, o to chodziło...-pomyślał z radością.
Podłączeni do wysokiego napięcia, rycerze miotali się pod wpływem nieprzerwanej wstęgi elektryczności.
Półelf patrzył z okrutnym uśmiechem jak tamci ludzie zaczynają się przypalać i dopiero wtedy przestał. Przez chwilę oglądał swoje dzieło, widząc jak upadają, by już nigdy się nie podnieść.
-Co za różnica, kilka trupów w tą czy w tą-rzekł tak, by go wszyscy usłyszeli, po czym wyszedł ze środka, a za nim ostrożnie podążyła reszta.
Rav z zadowoleniem parzył na swoje dzieło i z radością wdychał swąd palonych ciał, ale nie mogli tu zostać, bo okaże się, że będzie musiał wybić całe miasto. Oczywiście nie na raz, lecz na raty.
-Ruszmy się stąd-warknął, popychając gnoma.
-Prowadź nas w miejsce, o którym mówił Twój przeklęty pan, lub wypatroszę Cię na miejscu-zakończył, a Zack spojrzał na niego, szlochając.
-Już iść, już iść…-odrzekł kierując się do jednej z uliczek.
Ból jaki odczuwał gnom, znacznie złagodził irytację na niego, do tego stopnia, że pojawiło się współczucie do małego człowieka. W czasie drogi obiecał sobie, że nie będzie już okazywał niechęci do niego, ani zdenerwowania.
-Słuchajcie ja nie mam zamiaru nadstawiać karku za coś, co jest strasznie mgliste, i nie wiadomo dokąd zmierza-mimo wszystko, obietnica ta nie wpływała na innych, więc irytacja osiągnęła dawny poziom po wypowiedzeniu Półdrowki.
-Oddal się szybko, chyba że chcesz wyglądać tak jak tamci strażnicy-warknął, a następnie patrzył jak kobieta oddala się.
W czasie marszu co jakiś czas mówił do gnoma łagodnym i uprzejmym tonem:
-Zack, możemy iść trochę szybciej?-lub-Daleko jeszcze?
Gnom zaprowadził go na obrzeża Neverwinter, do małej chatki. Mag zaczął walić w drzwi pięścią, a po chwili otworzyły się. W progu pokazał się przystojny mężczyzna, który powiedział szybko:
-Wejdźcie szybko. Czemu was tak mało, i gdzie jest Ingham?
-Pan Zack nie żyć , nie żyć…-lamentował Zack.
-Nie żyje…-westchnął mężczyzna i usiadł przy stole, ukrywając twarz w dłoniach, lecz tylko jedno świadczyło o tom, w jakim jest on stanie. On płakał z żalu.
Ravist poczuł się trochę winny temu, że kapłan nie żyje. Usiadł przy stole, opierając o niego kostur, a następnie ściągnął kaptur.
-Inghama opanował ktoś lub coś, więc albo zginąłby z ręki tego czegoś, albo z naszej, przy czym zmienił się w wielkiego ohydnego pająka, który zabił jednego z naszej drużyny. Zabijałby dalej, więc trzeba było wyeliminować zagrożenie. Nie ukrywam, że przyczyniłem się do tego, prowokując... to coś, ale nie chciałem robić krzywdy Inghamowi, mimo iż wszystko temu zaprzecza...-zakończył.
-Czy byliście rodziną? Czy byliście spokrewnieni?-zapytał po chwili. |