Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2022, 07:06   #97
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Wiem, nie zrobiłem dobrze. Nie martw się. Jutro to tylko formalność - kończył tłumaczenie się John - Spokojnie.
Zakończył słowem, które w całej historii świat ponoć kogoś uspokoiło. Ponoć.

Tremere milczała dalej w najlepsze. Gapiła się nie na niego, a za okno podziwiając mijane budynki z zainteresowaniem tak żywym jakby je widziała pierwszy raz na oczy. Nie odezwała się przez całą drogę dając się Brujah wygadać, wytłumaczyć, albo po prostu nakreślić co u licha się stało odkąd na wampirze rano rozeszli się każde w swoją stronę. Jej partner się nie wtrącał, zajmując pozornie całą uwagę prowadzeniem auta, ale po ukradkowych złośliwych spojrzeniach rzucanych Ryan przez lusterko wsteczne wiedziała, że bawi się przednie. A ona była zła chociaż starała się to ukryć.
-Za długo pracowałeś sam - wreszcie odwróciła się przez lewe ramię, patrząc na tył wozu i drugiego pasażera. Wydawało się, że coś przetrawiła. - Teraz to się zmieniło, już nie jesteś solistą wolnym strzelcem. Razem w tym siedzimy i razem pijemy piwo którego naważymy. Ufam ci John i mam nadzieję, że w końcu ty również mi zaufasz.

Gdy w końcu dotarli na miejsce Brytyjczyk powiedział:
- Maks, poczekaj proszę w samochodzie. Margaux, spróbujmy z nim wyjść na zewnątrz, dobrze? Proszę.

Ryan uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie panikuj, kiedyś już to robiliśmy. Zatrzymania, skuwanie, pakowanie do bagażnika. Wiemy co robić - otworzyła drzwi i odpięła pasy.

Gdy podeszli do ochrony John najpierw kupił bilety dla siebie i Margaux, a potem podszedł do tego, który wygodnie siedział. Zazwyczaj ochroną na wejściu zarządzała osoba odpowiedzialna za selekcję. Ale selekcja najczęściej kończył się około 1:00. Teraz najpewniej był to ochroniarz, któremu z racji stażu należało się miejsce siedzące. John sięgnął po moc krwi i skrócił dystans. Tak, żeby tylko on mógł widzieć odznakę, którą John wyciągnął z marynarki:
- Porucznik John Black, interpol. A to porucznik Margaux Ryan. Jesteśmy tu, żeby zatrzymać podejrzanego. Mam nadzieję, że nie będzie stawiać oporu, ale gdyby zdarzyło się coś nieprzewidzianego, to proszę odciągnąć gapiów.

Tremere kiwnęła krótko głową, przybierając poważną minę i stała obok niego robiąc za ponure wsparcie.

Gdy zostawili za sobą bramkę John powiedział Margaux:
- Jeżeli nie pójdzie po dobroci, to spróbujmy go wyprowadzić siłą.

-Ty zakuwasz, ja recytuje jego prawa -
Kobieta zgodziła się gładko i wydawało się że humor jej dopisuje - pójdzie szybko, trupy nie mają ich wielu. Postarajmy się zrobić to bez zbędnych ofiar.

John beztrosko podszedł do loży zajmowanej przez Turnera.
- Cześć. Ja z pozdrowieniami od Hetmana. Chodź, przejdziemy się na spacer.

Stojąca krok obok Brujah Tremere wyszczerzyła zęby i przekręciła głowę lekko w bok stojąc pozornie nonszalancko, choć obserwowała okolicę uważnie.

Na razie nie było za bardzo co obserwować. Ochroniarze którym John pokazał odznakę przyjeli to dość spokojnie. Czyli pokiwali swoimi wygolonymi prawie na zero głowami i nie robili przeszkód. Chociaż duet spokrewnionych czuł ich świdrujące karki spojrzenia gdy przeszli dalej. W końcu John widział ich pierwszy raz i oni jego pewnie też. A odznaka wyglądała jak prawdziwa. Pewność siebie inspektora również. Z Turnerem nie musiało pójść tak gładko skoro obaj co nieco wiedzieli o sobie i znali się chociaż z widzenia. Więc ten musiał wiedzieć, że Anglik nie jest żadnym gliniarzem. Tak samo jak zresztą on wiedział to samo o nim. Potem musieli oboje przystanąć aby sprawdzić czy delikwent jest na sali. Ale szczęście im sprzyjało i w tym dość pustawym o tej porze lokalu dojrzeli tego którego szukali. Gdy się zbliżali tak jak się można było spodziewać nie przeszło to niezauważone i Turner utkwił w nich wzrok jeszcze zanim się zatrzymali przy stoliku zajmowanym przez niego i jego towarzystwo. Podniósł głowę aby popatrzeć na przybyłą dwójkę i twarz ozdobił mu delikatny uśmiech i zaciekawione spojrzenie.

- No cześć John. Kupę lat. Co się z tobą działo? Nie bywasz na koncertach, nie przychodzisz na piwo, ani spotkania klubowe. Można by uznać, że nas nie lubisz. - odezwał się jowialnie wcale jakoś nie przejmując się sytuacją. Towarzystwo jakie obsiadało razem z nim sofę popatrzyło zaciekawione na całą scenę ale raczej czekali na to co ona przyniesie.

- I co tak stoicie? Usiądźcie. Pogadamy, napijemy się, zabawimy. Po co ten pośpiech? - zaprosił ich gestem do swojego stołu wskazując na miejsce obok jego kolegi albo dziewczyn gdzie dwie osoby faktycznie mogły się jeszcze dosiąść.

- Wiesz Turner, jestem jak stonka. Siedzę cicho i wpierdzielam ziemniaki. Nikt się mnie nie czepia.
John rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś pufy, czy innego siedziska, po które mógłby sięgnąć, żeby usiąść “na swoich zasadach”. Gdy nic takiego nie znalazł to w końcu skorzystał z propozycji Turnera i zajął miejsce przy mężczyźnie.
- A ty widzisz, na koncerty chodzisz. Bawisz się w klubik, a jednak to ja przychodzę do ciebie z pytaniem od Hetmana, a nie odwrotnie. Co jest? - zakończył.

- A co ma być? Mam swoje sprawy do załatwienia. Mówiłem mu zresztą o tym. Ale sam wiesz jaki on jest jak sobie coś ubzdura. Nie wiem jak takiego matoła można było zrobić… szefem. Przecież to kompletny tępak. Na niczym się nie zna. A jak się przychrzani do czegoś albo kogoś to nie ma zmiłuj. Tak jak do mnie. Pomagier prezesa i chłopiec na posyłki. Tyle ci powiem. Rozwalą obaj tą firmę i doprowadzą do bankructwa. Każdy kto ma trochę oleju w głowie to by dawno stąd zwiał. Tak jak ta twoja była kierowniczka. Trzeba było się zabrać razem z nią. No ale myślałem, sam wiesz jak jest gdy nowa miotła przychodzi pozamiatać podwórko. Zawsze się trafi jakaś okazja aby coś ugrać. Myślałem, że z Hetmanem coś się da, w końcu trzymaliśmy się razem. A tu sam widzisz, klapka mu pod deklem zaskoczyła nie tak jak trzeba i wypad z firmy. Ci mówię John bo zawsze mi się wydawałeś rozsądnym człowiekiem. Taki wykształciuch no trochę z boku no ale z głową na karku. No i żaden paprak jak co niektórzy z laptopami co to ich teraz produkują jak w fabrykach na taśmie. Kompletne lamusy. No i na ulicy też nie jesteś cieniak, słyszałem co nieco. Ale ci mówię, dziś ty jutro ja. Nie znasz dnia ani godziny jak temu pojebowi coś odjebie i się zacznie przychrzaniać do ciebie. Czy tam koleżanki. - Turner poczekał aż oboje usiądą i wylał z siebie swoje żale. Musiał się pilnować aby nie złamać Maskarady to trochę brzmiało jakby gadali o jakiejś normalnej firmie i biznesie a nie koterii nieumarłych. Ale widocznie miał spory, widoczny żal do obecnego primogena Brujah i wcale tego nie ukrywał. Zresztą wydawał się na pewno bliżej mu charakterem i powierzchownością niż John. W końcu obaj otwarcie lubili zadymy i szaleństwa nocy. A Turner był znany jako prowodyr wielu “zajść” i zawodowy awanturnik. Zresztą Hetman miał podobną opinię i zanim został primogenem a po też się to nie zmieniło.

John w miarę opowieści kiwał przecząco głową, jakby chcąc zaznaczyć, że nie zgadza się z rozmówcą.
- Będzie siedem lat jak Kira wyleciała z firmy. Chodź, wyjdziemy stąd pogadać. Hetman jest jaki jest, ale ma to, co jest najważniejsze dla szefa w dzisiejszych czasach. Plecy. Takie to czasy, że możesz być nieukiem, ale jak masz plecy, to lądujesz w zarządzie. Możesz też być wykształciuchem z głową na karku, ale jak nie masz pleców, to masz nad sobą szklany sufit. I że tak powiem chuj. Chodź, przejdziemy się. - John powtórzył propozycję. - Przy tej muzie nie chcę się przekrzykiwać, a i twoich kumpli gówno obchodzi nasz Prezes.

- Nie no… znowu zaułek? Jeszcze ci mało Johnny? -
Ryan przewróciła oczami - Chyba że już niedomagasz więc bierzesz kumpla jako wsparcie. Dobra - machnęła ręką - Dam radę wam obu. Na szczęście nie jestem facetem, nie muszę mieć pleców. Wystarczy umieć dobrze operować na kolanach… przynajmniej nie ma pingli. Nie jarają mnie okularnicy. Dawajcie idziemy zanim tu usnę.

- Aha. Tak mówisz koleżanko? - zapytał wytatuowany mięśniak w luźnej koszulce. Pokiwał głową jakby chciał to chwilę przemyśleć. - No dobrze, to jak taka obrotna jesteś to na pewno Szczurek nie zrobi ci większej różnicy nie? - zaśmiał się cicho wskazując na kolegę który faktycznie w przeciwieństwie do obu Brujah rozmiarami raczej nie imponował. A gdy został wskazany skinął głową po czym obaj wstali.

- No to chodźmy. - Turner wstał i ruszył w kierunku baru. Kolega poczekał aż duet gości ruszy za nim. - My idziemy na zaplecze, przewietrzyć się. - powiedział do barmanki jaka za nim stała. Uśmiechnęli się do siebie zdawkowo a ona skinęła potakująco głową i nie interweniowała gdy weszli na zaplecze. Przeszli przez korytarz z kuchnią i jakimś magazynem.

- Tu nam chyba nikt nie będzie przeszkadzał. W rozmowie. - uśmiechnął się Turner odwracając się do gości gdy otworzył drzwi do chłodni. Buchnęło chłodnym oparem i widać było jakieś lodówki i regały z paczkowanymi produktami.

- Co cię tu trzyma, co? - zaczął John. - Przecież Hetman i tak nie da ci żyć. Dziś jestem ja. Jutro może Mwebe. Prędzej czy później skończy się rozlewem krwi. Po co ci to? - zapytał Black. I nie chodziło o jakieś próby perswazji. Sam też nie miał dobrego zdania o Primogenie klanu, więc był szczerze zainteresowany pobudkami jakie kierowały drugim Brujah.

Ryan z uniesioną jedną brwią podziwiała wnętrze i wreszcie parsknęła krótko.
-W Berlinie też mają jatki, żadna różnica - wzruszyła ramionami patrząc na Turnera - A tam może kolega nie będzie cię musiał wspierać duchowo… oby tylko duchowo. Jak ci prezes nie leży to zmień filię. Obie strony będą daleko od siebie zadowolone.

- Chętnie bym zmienił koleżanko. Tylko jak mówiłem mam tu pewien interes do dokończenia. Skończę i już mnie nie ma. Tłumaczyłem to temu tępakowi z irokezem ale się usrał, że ma być tak jak on chce i koniec. Mówiłem mu, że jestem zajęty to kurwa specjalnie do mnie dzwoni i każe zapierdalać na drugi kraniec miasta jakby miał miało leszczy na posyłki. A potem zdziwko i obraza, że Turner nie pojechał to niech wypierdala z miasta. No i nie mam nic przeciwko. Wypierdolę z miasta jak dokończę sprawę. Mówiłem mu ale do chuja nic nie dociera. Usrał się i tyle. Potrzebuję jeszcze z tydzień, może dwa aby dograć sprawę. A potem sam wyjadę. Przestało mi się tu podobać odkąd on się tak zaczął szarogęsić. A, że został osobistym pachołkiem Davouta to ten mu na wszystko pozwala. No a od woli księcia i primogena no to już nie ma odwołania. Nie da się tu kurwa normalnie żyć w tym mieście przez tych dwóch. - prychnął z niezadowolenia już mówiąc otwartym tekstem swoje zarzuty i zażalenia jakie miał i do księcia tej domeny i do primogena jakiego ten mianował na czele klanu do jakiego należeli i Turner i John.

- Możecie mu to przekazać. Potrzebuję tygodnia albo dwóch i mnie tu nie ma. Wcale za nim nie będę tęsknił. - prychnął jeszcze raz podsumowując swoją wypowiedź.

John zasłonił twarz dłonią, a potem zaczął pocierać oczy przy nosie, jakby walczył ze zmęczeniem.
- Kurwa mać. Czy my wszyscy musimy być tak uparci? To jest we krwi? Turner kurwa. Do Hetmana mogę wrócić tylko z wiadomością “Tak, Turner wypierdala jutro o zachodzie słońca”. Jeśli nie wrócę z taką wiadomością to będę mieć przesrane. Ale to ty będziesz mieć bardziej przesrane.
Brytyjczyk zgrzytnął zębami i odsłonił twarz.
- Powiedz co to kurwa za interes i coś poradzimy. Mogę ci zorganizować metę kilka godzin od Paryża, żebyś zlazł mu z oczu. Przecież sam powiedziałeś, że stoi za nim Davout. I co go powstrzyma od urwania ci głowy? Co? Jak cię zatłucze, to ten twój interes lepiej sobie będzie radził? Bo nie ogarniam. Niby on jest kretynem, ale jakoś twoje działania nie imponują inteligentnym planowaniem. - Krew w Johnie zaczynała się gotować i coraz trudniej było mu racjonalnie argumentować swoje sugestie.

Tremere za to wydawała się spokojna. Tak po trupiemu. Niby mieli jasny plan, ale to nie był jej klan, więc własne inwencje musiała odłożyć na bok.
- Gadałeś z Hetmanem, on wie wszystko co powiedziałeś. A mimo tego wysłał to Johna. - mruknęła patrząc na paznokcie lewej ręki - Posłuchaj co gada, bo jak na Brujah wychodzicie obaj na wyżyny socjalne, spodziewałam się bitki od razu, co za zaskoczenie. Nieważne. Ważniejsze że ani nam, ani tobie nie pali się do mordobicia. Załatwmy to jak cywilizowane zwłoki. Inaczej żadne z nas nie zyska nic na tym. Ty stracisz swój złoty interes, John pewnie straci parę zębów, a ja resztki dobrego humoru gdy go będę musiała sklejać izolacją. Nie chcemy procentu od biznesu, ani uścisku dłoni. I tak się niedługo zawijamy z miasta. Ty też zabierzesz ze sobą swoje profity. A Hetman przestanie szczekać. Współpraca więcej nam da niż przestawianie kości. To jak? - uśmiechnęła się do Turnera - Powiesz jak John i Margaux mogą ci pomóc poza rozkazami Stephana?

- No masz sporo racji koleżanko. - wytatuowany awanturnik słabo imitował oddech co było widać w chłodnym powietrzu ze stalowymi ścianami. Zresztą John podobnie, jej i temu Szczurkowi wychodziło to znacznie lepiej. Zaś Lafond pokiwał głową namyślając się dłuższą chwilę nad tym co oboje powiedzieli. Położył dłonie na biodrach i patrzył gdzieś w bok podłogi. Jego milczący kolega został przy drzwiach chłodni i jak dotąd nie ingerował w dyskusję.

- Też mnie kusiło aby sprawdzić jak malowniczą plamę na drzwiach zostawi jego vitae gdy go złapię za łeb i trzasnę o nie. No ale myślę: “Nie będę miłej pani robił przykrości bo może go jeszcze potrzebować”. No i trzasnąć go zawsze zdążę ale wtedy zwykle trudno się rozmawia. Jak już jest po to także. - wyjaśnił jej znów uśmiechając się lekko tak samo jak gdy niedawno przywitał ich przy stoliku przed sceną. Brzmiało jakby też nastawiał się na szybkie mordobicie no ale wyszło jak wyszło.

- No a z tą moją sprawą jak i tak wyjeżdżacie jak mówicie to nic mi nie pomożecie. Potrzebowałbym zaufanych ludzi no a chyba wiecie jak to jest z zaufaniem do obcych. Ciebie pierwszy raz widzę koleżanko no a John od spokrewnienia zgrywa samotnego wilka który nikogo nie potrzebuje. No to nie ma zbyt wielu przyjaciół wśród innych wilków. Więc raczej nam nie po drodze z tym interesem. - wyjaśnił całkiem pogodnym tonem jakby nie od dziś grał w tą uliczną grę i kwestię znajomości i zaufania do nich traktował całkiem poważnie. A jak z Johnem znali się właściwie z widzenia, z Margaux spotykali się po raz pierwszy to raczej trudno było o jakieś głębsze zaufanie.

- Ale właściwie macie rację. Ten tępak jak się usra to jutro znów kogoś przyśle. Albo sam przyjedzie. I rozpieprzy mi ten interes. No cóż, myślałem, że uda mi się ugrać coś jeszcze ale chyba nie ma co się kopać z koniem. Możecie do niego wrócić i powiedzieć, że zwijam żagle. Jutro wyjeżdżam. Dzisiaj to chyba sami widzicie, że zaraz będzie świtać to już nie ma co kombinować. - machnął w końcu ręką dając znać, że jak tak mu naświetlili sprawę to nawet jakby dzisiaj czy jutro coś mu się udało zyskać to w dłuższej perspektywie raczej ma kiepskie rokowania działać jawnie przeciwko woli swojego primogena. Tylko szeryf albo książe by mogli coś tu zdziałać ale Hetman miał opinię człowieka Davouta i było wątpliwe aby książę chciał działać przeciwko woli primogena. I wtrącać się w sprawy wewnątrz klanu.

John sięgnął po coś do kieszeni. Wyjął niewielki srebrny wizytownik i podał kartonik Turnerowi.
- To mój numer. Za kilka dni wyjeżdżamy do Brukseli. Jeśli potrzebujesz przeczekać tam te dwa tygodnie, to załatwię ci miejsce do spania. Dziś postaram się kupić ci jeszcze ze dwie noce. Musimy sobie pomagać gdy wokół tyle półmózgich szefów - John poza wizytówką w lewej dłoni wyciągnął też prawą dłoń do uścisku.

- A ja nie mam wizytówki, ale gdzieś w kieszeni znajdę jeszcze stary bloczek do mandatów - Ryan wyszczerzyła się wesoło - My może wyjeżdżamy, Johnny nie ma kolegów, ale jak potrzebujesz kogoś dyskretnego to ci mogę zostawić namiary. Mój Stary od dekad działa w szarej strefie, nie pyta o szczegóły. Taka praca. O ile nie uwierają cię Tremere. A jak uwierają to zostawimy ci nasz adres nowy i jeśli coś będzie nie tak wpadniesz, rozwalisz nam łby o bruk albo inne krzywdy bez przyjemności. I dzięki za wyrozumiałość, wolę go jednak gdy ma sprawne wszystkie ważne części - popatrzyła na Blacka udając powagę - Wtedy jest o wiele, wiele zabawniej.

- Heh! Widzę, że rozrywkowa z ciebie koleżanka. I gorąca. - roześmiał się Turner na głos jakby udało jej się go rozbawić. Szczurek też się uśmiechnął pod nosem. Zaś jego większy kolega z ciekawością obejrzał kartonik jaki podał mu drugi Brujah. Postukał nim w dłoń i zastanawiał się chwilę nad czymś.

- Jesteś z Tremere? Z których? Od tej rudej z południa czy z tych starików od nas? - zapytał zaciekawiony wieściami z jakiego klanu pochodzi rozmówczyni. - I twój Stary to kto? - dopytał się jeszcze niezbyt widocznie kojarząc ani jej ani jej mauli.

- I do Brukseli jedziecie? Do Miasta Próżniaków? Tak, słyszałem. Na studia co? No tak John ty to się nadajesz. Kogo by Hetman miał wysłać? Pewnie Filozofa. No ale kto by mu wtedy tłumaczył, że tyłek się podciera po zdjęciu spodni a nie przed. - zwrócił się znów do Johna, wyjął swój telefon z kieszeni i wsadził do niego wizytówkę.

John zaśmiał się na wzmiankę o podcieraniu tyłka. Trochę zbyt nerwowo. Jakby chciał zamaskować wcześniejsze zagryzienie zębów na wzmiankę o tym, jaka to Margaux gorąca. Nie podejrzewał się o takie przejawy terytorializmu.

- Ponoć jeszcze nikt z naszych nie wrócił z tych studiów do Paryża. Może więc i ja znajdę tam nowy plan na siebie - zamilkł i spojrzał na Margaux. W sumie nie mieli okazji zagłębić się w tematykę “kierownictwa jej klanu” więc John się tym teraz zainteresował.

- Fakt, John się nadaje. Czytać umie i liczyć. Nie to co u nas. - Ryan zrobiła niewinną minę - Po coś dawali nas na patrole parami. Jedno pisało, drugie czytało, a jak mieliśmy coś policzyć dzwoniliśmy po wsparcie - zrobiła parę kroków i oparła się przedramieniem o bark ponuraka. Patrzyła na drugiego Brujah.
- Hugo Rouhier, ze starej gwardii. Pod nowym kierownictwem robi to co zawsze. Ślizga się, czyli jak każdy porządny Tremere. Nie mamy kosy z Rudą, jest całkiem konkretna i nie wzdycha za starymi dobrymi czasami, gdy każdego gnojka z klanu wiązało się do siebie jak psa. Nie pasuje mi smycz. To jak, chcesz namiary do Starego?

- No daj. - drugi z Brujah zmarszczył brwi i wolno pokiwał głową gdy tak słuchał kto jest maulą ciemnowłosej Tremere. Jakby kojarzył o kogo chodzi. Zamiast schować telefon otworzył go po raz kolejny i podał jej kartonik jaki dopiero co otrzymał od Blacka. Na odwrocie można było zapisać jakiś telefon, adres czy inny kontakt.

- Nikt nie wrócił do Paryża? - czekając aż była policjantka zapisze ten kontakt Brujah zwrócił się do jej partnera. Znów zmrużył brwi jakby próbował sobie przypomnieć jak to było z poprzednimi grupami studentów wysłanymi do Brukseli.

- Może. Nie interesowałem się tym za bardzo. Od nas to Nicole chyba tam pojechała. Nieźle daje czadu na scenie. Wpadłem tam kiedyś do niej na koncert. Nieźle daje czadu. I nikt nie wrócił? Serio? To co? Zabił ich tam ktoś na dobre czy też się poznali na tych nowych porządkach Davouta i jego przydupasów? - zagaił jakby akurat ten wątek nie był mu zbyt dobrze znany.

-Albo postanowili zacząć działać na własny rachunek z dala od rodziny i patrzenia na ręce. Bruksela to miasto możliwości, nie tak skostniała stereotypami i konwenansami jak Paryż. Mniej… - Tremere zamyśliła się, pisząc na odwrocie kartki numer do Hugo -... pretensjonalnie tam. Jak zadzwonisz powiedz że jesteś od Margaux, uprzedze go w czym rzecz.

- Zobaczę co powie mi ta Nicole. Nie miałem okazji jej poznać. Gdy wyjeżdżała z Paryża to Kira trzymała mnie w szafie. Ale tak słyszałem, że tam została i ma wywalone na Davouta i Hetmana. Więc wiesz, jest nadzieja. No ale to pogadamy za jakiś czas, jak sam będę coś wiedział. Teraz muszę podomykać swoje sprawy. Zadzwonię do Hetmana i powiem, że poszło na noże. Że zgadzasz się wyjechać, ale musisz się podleczyć. Ok? -
Black przedstawił ostatnią część swojego planu widząc, że Turner nie był zbyt dobrym źródłem informacji o Brujah w Brukseli.

- No nie dziwię się. Z niej to zawsze była anarchistka, buntowniczka i ostra zawodniczka. Prawdziwa esencja naszego klanu. Wcale mnie nie dziwi, że nie chciała wracać pod but Hetmana. Zresztą jak wyjeżdżała to on jeszcze był zwykłym kmiotem. - Lafont odebrał z powrotem wizytówkę, spojrzał na zapisany adres i schował do telefonu. A ten do przedniej kieszeni spodni.

- Dobra. To chyba tyle. Spadajcie do siebie a ja do siebie. Jutro się stąd zmywam. A potem zobaczymy. Może wpadnę zobaczyć czy nasza mała Nicole nie straciła ikry. - powiedział widocznie gotów skończyć tą rozmowę i spotkanie skoro się dogadali w najważniejszych rzeczach.

Pożegnali się. John jeszcze zapytał o tylne wyjście. Gdy znalazł się na tyłach lokalu sięgnął po telefon.

Hetman nie odbierał. Nic dziwnego. Pewnie jak zwykle był zaangażowany w szkolenie młodzieży. Szkoda byłoby telefon łomem rozwalić. Brujah był mierzony spojrzeniem Margoux. Ewidentnie miała mu wiele do powiedzenia, ale John najpierw chciał skończyć jedno. Wybrał kolejny numer. Tym razem odbrał po czterech sygnałach.
- Halo, Filozof? Właśnie wychodzimy od Turnera. Zmyje się za dwa trzy dni góra. Nie może wcześniej, bo musi poczekać aż mu się kulasy zrosną i będzie mógł znowu chodzić. Przekaż Hetmanowi. Pamiętaj jutro o ludziach do transportu. Chciałbym, żeby o 23:00 już ruszali. Margo może im otworzyć zaraz po zachodzie słońca.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline