Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2022, 19:04   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
"Pod Wisielcem" nie mogło liczyć na zaszczytny tytuł najlepszego zajazdu w mieście, lecz było całkiem przyjemnym miejscem na nocleg, nawet pomimo prostej klienteli, miejscami łypiącej zakazanymi mordami. Julian nie czuł się niekomfortowo w tych czterech ścianach, praktykował dawno już sprawdzoną taktykę siedzenia w ciszy i niezwracania na siebie uwagi miejscowych. Tylko w podrzędnych mordowniach kłopoty znajdowały człowieka, nawet gdy ich nie szukał. Tutaj? Tutaj nie trzeba było obawiać się kogoś szukającego zaczepki, zdawać się mogło że "żyj i daj żyć" zostało obrane mottem przybytku. Młody Zamfir opłacił nocleg, starannie układając srebrniki w miniaturową wieżyczkę. Druga srebrna konstrukcja wyrosła tuż obok tej pierwszej, mając być zapłatą za kolację i trzecia, tym razem miedziana, za luksus jakim miała być gorąca kąpiel. Monety wręczył Mathijsowi w taki właśnie sposób, wieżyczkę za wieżyczką, wywołując tym samym niemałą konsternację na twarz gospodarza.

Wyprostowany niczym struna, w pozycji godnej królewskich salonów, Julian spożywał strawę oszczędnymi, niemalże mechanicznymi ruchami, ze spojrzeniem tkwiącym w parującej kaszy z uwagą godną lepszych spraw. Plotki o obecności jakiegoś monstrum w mieście przeżuwał w myślach jak strawę zębami - powoli i metodycznie, bez jakichkolwiek głębszych emocji. Przynajmniej do czasu, gdy przybył posłaniec i okazało się, że potwór nie był zaledwie wybujałą pogłoską znudzonych plebejuszy. Zamfir skończył wtedy swój posiłek, składając sztućce na talerzu i odchylając się nieco swobodniej w krześle. Prawa dłoń podparła podbródek, gdy młody mężczyzna spojrzał w kierunku okiennicy z obojętną miną przybraną za maskę. Lewa, dalej spoczywająca na oparciu, obracała bezwiednie rodowy sygnet na palcu serdecznym. Zupełnie jakby rozmowy klienteli w tle i słowa towarzyszek nie interesowały go w najmniejszym stopniu.

Julian drgnął dopiero, gdy padła propozycja udania się do wspomnianego sklepu Antona.

- Zdecydowanie warto rozprostować nogi po posiłku - oznajmił. - Panie pozwolą tylko, że zostawię część bagażu w pokoju.


Ponowne wyjście na deszcz, gdy płaszcz zaczynał już schnąć, nie było przyjemne, aczkolwiek dociekliwy umysł Zamfira skutecznie tłamsił jakikolwiek fizyczny dyskomfort wizją sprawy godnej bliższego zapoznania. Polowanie na monstra nie leżało co prawda w repertuarze jego specjalizacji, ale pewien był że przyjmie zlecenie burmistrza choćby po to, by wdać się w łaski miejscowych władz i ludności. Praca w cieniach pozostawała siłą rzeczy poza polem widzenia lwiej części ogółu, lecz - co potwierdziłby każdy śledczy - kontaktów nigdy za wiele. Zasłużonym osobnikom rzadko kiedy odmawiano.

Skład Antona zapewne prezentowałby się nijako w dobry dzień, a teraz - po przymusowym destrukcyjnym remoncie - był niczym obraz nędzy i rozpaczy. Julian stanął w miejscu, splatając dłonie za plecami, jakby podziwiał właśnie zabytkowy okaz lokalnej architektury, a nie dzieło zniszczenia potwora. Trwał niewzruszenie, a jedynym ruchem z jego strony był obracany sygnet na dłoni i złote spojrzenie uważnie lustrujące każdy element sceny przed oczami, zawierzające je pamięci mężczyzny. Front zniszczony w połowie, brak bocznej ściany, zawalony dach - to było do przewidzenia. Podobnie jak zaschnięte plamy, prawdopodobnie po krwi, i wyrwa w podłodze. Julian prześlizgnął spojrzeniem po gruzowisku, kiwając nieznacznie głową na teorie Rity. Dopiero gdy Karoline zwróciła się bezpośrednio do niego, odwrócił głowę w jej stronę.

- Nie jestem w stanie tego stwierdzić, lady Stonebloom - odparł rzeczowo. - Krwawienie nie jest jednak wymogiem do śmierci. Aberracje, nieumarli, duchy. Istnieje wiele istot, które nie krwawią w taki sam sposób, co my, lecz nie są nieśmiertelne. Nikt nie jest w stanie uciec śmierci, to naturalna kolej rzeczy, lady Stonebloom.

Julian uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym, oszczędnym uśmiechem. Musiał chyba zakończyć analizę gruzowiska, bo złote spojrzenie już nie wróciło w tamtym kierunku, a omiotło okoliczne budynki, by w końcu spocząć na Ricie.

- Teorie siostry Marvelli pokrywają się z moimi własnymi - tu skinął nieznacznie głową zakonnicy, jakby w geście aprobaty. - Aczkolwiek na chwilę obecną są to jedynie wstępne hipotezy. Wykluczyłbym jednak czystą polimorfię. Rewelacje miejscowych konfliktują ze sobą pod kątem wyglądu bestii, to prawda, aczkolwiek tak wygląda ewolucja plotek. Panika podczas ataku, nie wspominając o chmurze pyłu jaka towarzyszyłaby zniszczeniu budynku, zatem to nic dziwnego, że nikt nie jest zgodny co do tego, jak monstrum wygląda.

Zamfir nie kłopotał się poszukiwaniem śladów domniemanego pyłu, deszcz zdążył je już dawno zmyć. Po raz wtóry obrócił sygnet.

- Przy bliższych oględzinach gruzu i śladach nań pozostawionych moglibyśmy dowiedzieć się, czy monstrum miało macki kolczaste lub obślizgłe, a może jednak kleszcze - obojętna dyspozycja Juliana w karczmie była złudzeniem. Mężczyzna nader uważnie słuchał rozmów w tle. - Wymagałoby to jednak dyspensy burmistrza. Gruzowisko bądź nie, budynek to nadal teren prywatny. Do tego w świetle dziennym analiza będzie łatwiejsza.

Jakby młody Zamfir potrzebował słońca, by widzieć lepiej niż towarzyszki. Gra pozorów musiała jednak trwać.


Powróciwszy z powrotem pod "Wisielca", Julian poświęcił zaledwie chwilę na życzenia "dobrej nocy" towarzyszkom podróży, znikając na piętrze w wynajętym i opłaconym z góry pokoju. Już wcześniej poinstruował Mathijsa, że kąpiel weźmie dopiero o poranku, nie mając ochoty oczekiwać swojej kolejki w wannie. Swój bagaż już wcześniej złożył u stóp łóżka, teraz podobnie uczynił z resztą rzeczy, jakie wziął ze sobą na spacer do sklepu Antona. Pas z rapierem i jednym ze sztyletów odłożył na wierzch podróżnej torby, drugie z ostrzy chowając pod poduszkę, buty zostawiając tuż przy drzwiach. Odzienie i płaszcz rozwiesił, by dać im szansę na wyschnięcie do rana. Nagi jak go natura stworzyła, przyklęknął pośrodku pomieszczenia, zamykając oczy.

Oddech umarł w marmurowej piersi. Tutaj, w zaciszu prywatności, nie było potrzeby udawania czegokolwiek, maska która z biegiem lat stawała się coraz bardziej trudna do rozgraniczenia z prawdą była zbędna. Julian skoncentrował się na biciu własnego serca - o wiele wolniejszym niż u większości humanoidów - z dłońmi splecionymi na udach. Amulet ze spiralą Pharasmy leżał chłodem na piersiach, zdawał się drgnąć gdy pierwsze słowa cichej modlitwy uciekły z ust Zamfira. Szepty zza grobów, wieczni towarzysze Juliana, wzmogły się i zafalowały na granicy światła i cieni. Mężczyzna sięgnął ku jednemu z nich, ku dymiącej sylwetce młodego łowczego, zabitego wskutek niefortunnego upadku z konia. Roztrzaskane i zgniecione pod końskim kopytem gardło wypaczało głos nawet na Grobowisku, ale minęły czasy, gdy Julian bał się tych obecności. Z otwartymi rękoma powitał istotę, wtłaczającą swoje jestestwo w jego umysł w parodii zjednoczenia, złączenia, zbliżenia.

Dopiero wtedy, gdy jego codzienny rytuał dobiegł końca, Julian zgasił świece i, drżąc targnięty nagłym chłodem, ułożył do snu. Złote spojrzenie, wbite w sufit pełen pajęczyn, prędko zniknęło za coraz bardziej ciążącymi powiekami.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 11-11-2022 o 19:26.
Aro jest offline