Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2022, 16:44   #178
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Post wspólny wszystkich graczy

Ognisko syciło ciepłem ogłupiałe maski zastygłych na moment twarzy dzieciaków z Twin Oaks. Wikvaya ciągle przeżywając sceny rozgrywające się w blaskach wgryzającej się w duszę, jadowitej zieleni i rażącej zmysły, ostrzegawczej czerwieni powiodła oczami za wzrokiem szamana. Ten patrzył na jej brata. Na Darylla skulonego w sobie, siedzącego samotnie poza kręgiem rytuału. Chciała wyciągnąć do niego rękę, podejść tam, zabrać go z widoku. Nie miała jednak odwagi opuścić świętego miejsca zaklęć. Nie mogła zbezcześcić ołtarza zbudowanego przez Jima Dwa Duchy. Przez to Singelton był sam. Mimo, że poza kręgiem powinno pozostać dwoje to był tam tylko on… V zmusiła się do myślenia i analizowania sytuacji.

- To wilk, prawda? To on zabrał Bryana? - zadała pytanie szamanowi.

- Bryan jest teraz wilkiem? - Bart wybałuszył oczy rozglądając się nerwowo dookoła.

- Jak to się stało? - Mark nigdy nie przepadał za Bryanem, ale nie życzył mu śmierci... Połamania nóg - owszem. Ale nie śmierci, a znalezienie się w łapskach Wilka oznaczało tylko jedno. - Wilk go dopadł?

- Co? Bryan nie żyje!? - krzyknął Spineli.

- Jeśli Bestia go zabrała... - Mark nie dokończył.

-Przecież mieliśmy być tutaj bezpieczni! - Bart patrzył zszokowany na Indianina z oskarżycielskim wyrzutem.

Wymiana zdań między Bartem a Markiem, ich pytania, były dla Darylla niczym tortura. Jeszcze gorzej bolało spojrzenie siostry, chłopak czuł je na sobie, ale nie odważył się podnieść wzroku. Wypełniały go rozpacz, wstyd, rozczarowanie, ale przede wszystkim strach. Bał się odezwać, bał się przyznać do tego co się stało z Bryanem. Okazał się tchórzem, najsłabszym ogniwem, które pradawny indiański demon wykorzystał jako swoje narzędzie zemsty.

- Bryan nie żyje – potwierdził wstając nagle ze swojego miejsca. Jeszcze nigdy parę słów nie kosztowało go tak wiele, gardło było ściśnięte jak w imadle, serce biło jakby było przerażonym ptakiem, próbującym wydostać się z klatki.

- To ja go…. - Nie starczyło mu odwagi by dokończyć.

- Nie zbliżajcie się do mnie – rzucił, kierując się w stronę wyjścia – Ty też Wii. Mark, pilnuj, żeby za mną nie wyszła, proszę. To dla waszego bezpieczeństwa.

- To wilk, prawda? To on zabrał Bryana? - ponownie zadała pytanie szamanowi. Tym razem mówiła znacznie głośniej i z większym naciskiem. Na wymianę zdań przy ognisku nawet nie zwróciła uwagi. Skupiła się na opuszczonym chłopaku.

- Daryll to wilk, nie Ty. - Zwróciła się do brata, który zaczął się wycofywać, zanim jeszcze nawet Jim zdołał im odpowiedzieć. Mówiła z serca i choć nie mogła mieć żadnej pewności co do prawdziwości swoich słów to je głos był tak przepełniony emocjami, że nie dało się go zignorować nawet będąc już wiele kroków od pierwotnego kręgu. Sam Dwa Duchy patrzył na młodzież znad ogniska. Jego ciemne oczy były ostoją mentalnego spokoju. Dał im mówić, jakby wiedział, że słowa są ważne.

- To Wilk, nie ty - powiedział spokojnie. - Wilk potrafi szarpnąć pazurami, ukąsić, jak żadna inna istota. Znajduje w nas słabości, lęki, gniew. Wszystkie negatywne emocje, jakie w sobie pielęgnujemy. I pozwala im wzrosnąć. Ale nie mamy nad tym kontroli. Nikt nie ma. Nie obwiniaj się, młody mężczyzno. Pokonałeś śmierć, jak opowiadał twój ojczym. Pokonasz i Wilka. Wszyscy macie moc, aby to zrobić.

- Mamy moc? - W głosie Marka dał się czuć cień wątpliwości. Owszem, starł się kiedyś z Bestią, ale zwycięstwem to nie było. Na wszelki wypadek zrobił krok w stronę Wii, by powstrzymać ją, gdyby ta chciała pobiec za bratem.

- Daryll… wiem, że to nie Ty. Zostań. - dodała Anastasia przypominając sobie, jak została zaatakowana przez wilka w ciele jej własnej matki. Wiedziała, że tak może być. Wiedziała więc też, że to nie ich kolega był mordercą.
W końcu Daryll odważył się spojrzeć na siostrę. Mogła dostrzec, że niewiele pozostało z chłopaka, którego znała. Oczy wypełniała pustka a szara jak papier twarz przypominała oblicze człowieka złożonego do trumny. Tak mogłaby wyglądać Carrie White, w chwili gdy okrutnie z niej zażartowano, wylano świńską krew i pokazano miejsce w szeregu. Po słowach Daryll szamana zawahał się. Przypomniał sobie te chwile, gdy w wyobraźni mścił się okrutnie na Bryanie Chasie za jego drwiny. Szlachtował go myśliwskim nożem, albo urządzał sobie polowanie w szkole wzbudzając niczym Carrie popłoch, chaos, strach i panikę. Swoim duszonym przez lata gniewem zaprosił Zło. Nowotwór można wyciąć albo pokonać lekami, lecz są choroby tak potworne i straszne, ze jedynym ratunkiem jest tylko śmierć. „To samo…” - pomyślał Daryll –„…dotyczy demonów”. Nie ma gorszego demona niż wyrzuty sumienia. Gdy już cię opęta, nie ma nadziei. W każdym bądź razie ten chłopak jej nie dostrzegał.
- Pan i moja siostra się mylicie. To ja jestem Wilkiem. Zawsze nim byłem – odparł cicho znów przywołując w pamięci mroczne fantazje, w których mścił się na szkolnych oprawcach. Spojrzał gdzieś w ciemność, w kierunku gdzie znajdowało Wzgórze Kochanków. Miejsce gdzie zginął Billy Macrum.
- A Bart ma rację. Mieli być bezpieczni. Bryan, moja siostra….Te wzniosłe gadki o mocy i pokonaniu Wilka nadają się do poradnika dla akwizytorów – stwierdził gorzko – Życie jest bardziej skomplikowane, ale to nie pan będzie opłakiwał brata albo codziennie patrzył w lustro i… - W końcu coś w nim pękło, ale nie chciał by dostrzegli jego łzy. Zdążył jeszcze raz rzucić okiem na ukochaną siostrę by zatrzymać jej widok dla siebie a potem ruszył prosto w ciemność.
Spineli ciężko oddychał, bo czuł że ogarnia go wściekłość, miał ochotę rzucić się na Singeltona. Podświadomie jednak wiedział, że tak naprawdę winnym był Wilk. Musiał zaczął myśleć racjonalnie w tej nieracjonalnej sytuacji. Potem spojrzał na Indianina.
- Musicie go odizolować od ludzi do czasu, aż Wilk nie zostanie pokonany. - powiedział z przekonaniem. - To chodząca bomba i nikt przy nim nie może być bezpieczny. - popatrzył za odchodzącym. - Pójdzie i komuś krzywdę zrobi. Albo sobie..

- Od samego początku rzeczy do samego końca tej historii to Hale był, jest i będzie Wilkiem! On stworzył wilka działając przeciw ludziom. Zabijając, strasząc, oskarżając i manipulując nimi by ranili, kłamali, czuli się winni i zaszczuci. Żeby przed nim uciekali, tak jak ty teraz, Daryll! - Miała nadzieję, że brat jeszcze słyszy jej przepełnione rozpaczą słowa. - Jeśli on odejdzie to ja też będę musiała iść…

Minęła chwila, dwie. Daryll rozpłynął się w mroku na dobre. A przynajmniej tak się wydawało. Nagle jego niewyraźna sylwetka wyłoniła się z ciemności. Zrobił krok w kierunku ognia, w ręku trzymał siekierę Macruma. Spojrzał na wszystkich pozbawionym wyrazu wzrokiem a potem rzucił siekierę do stóp Marka.

- Gdyby było tak jak mówi Bart, nie zawahaj się tego użyć – poprosił. Ściągnął pasek spodni i podał go Spinellemu, odwrócił się do niego plecami zakładając dłonie za siebie – Na wszelki wypadek skrępujcie mnie. Albo niech zrobi to szaman.

Daryll słyszał co powiedziała jego siostra o Hale’u. Ale słyszał też ostrzeżenie Barta i to go ostatecznie przekonało żeby wrócić. Jedyne czego teraz pragnął to rzucić się ze szczytu Wzgórza Kochanków w wzburzoną otchłań wody, ale zanim by tam dotarł, mógłby znów kogoś skrzywdzić. Nie miał siły polować, nie miał siły mierzyć się z Hale’em i karać go za zło, które wyrządził. Ogień w nim zgasł. To był koniec pieśni. Przepraszająco spojrzał na Wii.

- Możesz jeszcze się przydać swoim przyjaciołom - powiedział szaman tajemniczo. - Twoja siła i determinacja powinna wystarczyć, szczególnie teraz, kiedy już wiesz, że Wilk potrafi wczepić się w twoją duszę.

Mark nie do końca wierzył w słowa szamana i obawiał się, że Daryll może stać się dla nich niebezpieczny. Z drugiej strony lepiej było, by mieli go na oku. O innej możliwości tego, że Daryll może się przydać, wolał nie myśleć.

- Kiedy? - zmienił temat. - Kiedy mamy tam jechać i jak się mamy przygotować?

- Tak jak się przydałem Bryanowi? – Daryll ignorując pytanie Marka roześmiał się na słowa szamana, ale był to pusty śmiech, który można nieraz usłyszeć przechadzając się korytarzami szpitali dla obłąkanych. Zastanawiał się czy ten facet naprawdę wierzy w to co mówi. Zwrócił się błagalnie do siostry.

- Wii, zostań tutaj z tatą. Zadzwońcie na policję. Do wszystkiego się przyznam. Jak mnie zamkną w celi będziesz bezpieczna.

-Daryll, tylko Ty mi zostałeś. Jeśli mam Cię oddać policji, Wilkowi czy komukolwiek innemu pozwól mi się odprowadzić. Dobrze? – Indianka też jakby nie słyszała niczego poza głosem brata.

Po chwili namysłu chłopak skinął, dał jej do ręki swój pas od spodni.

- Skrępuj mi ręce. I zabierz siekierę.

V nie protestowała, odebrała od Darylla podany przedmiot. Nim jednak zrobiła z niego użytek, przekazała leżącą na ziemi siekierę w ramiona Marka. Chwilę później stając za plecami brata zajęła się jego dłońmi. Na początek starła z nich krew swoją chustą, później przewiązała je pasem i mocno zacisnęła. Nie tak żeby bolało, ale tak żeby czuł, że jest gotowa zrobić dla niego wszystko o co poprosi. Po tym nakryła jego ramiona swoim kocem i posadziła go w kręgu obok reszty obecnych. Spokojniejsza zaczęła mówić:

- Mark zadał dobre pytania, jednak wątpliwości jest więcej… choćby i ta, jak ma nam wybaczyć ofiara skoro jej oprawca cały czas chodzi wolno, a my nic z tym nie robimy. Nie wyrównujemy krzywd, nie pozwalamy światu zastygnąć w równowadze? Cały czas tylko szarpiemy za szalę mając nadzieję, że wytrzęśliśmy z niej wystarczająco dużo własnej winy. Nie wiem czy słusznie czy nie, ale Hale wydaje mi się tutaj kluczowy. Za wszystko co zrobił, czym zawinił… nie zasługuje na to by deptać dalej po tym łez padole. Za Sama, Billa, Lucy, kumpli Brayana, za Antona, mnie, Darryla i Gunna. - Odetchnęła głęboko i dokończyła już z zupełnym opanowaniem:

- Wróciłabym tam. Na drogę obok domu… żeby zobaczyć czy policyjna obława wspierana przez Federalnych czymś poskutkowała. Zabrałabym Davida Macruma i Johna Gunna jeśli go już zwolniono ze szpitala.

Bart w wyraźny sposób miał trudności z pozbieraniem się i pogodzeniem, że Bryan zginął. Tak szybko. Tak po prostu. I może by żył, gdyby go Spineli z rana nie zabrał z domu... Co się stanie z jego bratem? Kręcił głową unikając spojrzeń w stronę związanego Darylla.

- Jak bronić się przed bestią? Amuletów nie macie lub… nie wiem… jakichś olejków czy… zaklęć? Kto może pomóc w tym innym świecie? Jest tam jaki dobry duch? Co na to wszystko wasz Manitou?

Bart pytał Indianina szukając sposobu, który uniemożliwi Wilkowi łatwość zabijania. „No i kogo miał on na myśli, mówiąc że ofiara jest w kostnicy?” - przeleciało mu przez głowę.

- Jedyną szansą na odesłanie Złego Czarnego Wilka do jego leża jest odcięcie go od tej ofiary, którą zawładnął jako pierwszą. Czyli Billa Macruma. Dzisiaj w miasteczku, z jaskini pod wirami, nurkowie wydobyli ciało tej dziewczyny, co zginęła w górach oraz jakieś kości. Młodego mężczyzny. To daje nam szansę. jeśli proszek spocznie na kościach, wyrwie to Złego Czarnego Wilka z tej kryjówki, zachwieje kotwicą, jaka trzyma go w tym świecie. A jeśli uda nam się uspokoić ducha Billa Macruma, nieszczęsnej ofiary, wyłagodzić jego emocje, Wilk straci pożywkę i będzie musiał zapaść w swoim leżu. Ten sam proszek, młody człowieku, może pomóc utrzymać złego Manitu na dystans. Ale nie ma go dużo. Wręcz niewiele. Starczy na pewno na szczątki, i może na jedno czy dwa użycia przeciwko Wilkowi. na więcej, raczej nie.

- A co z Hale’em?- dopytywała Wikvaya.

- Ten człowiek jest groźny, ale nie będę marnował czasu, na jego poszukiwania. Myślę, że policja i wszystkie służby, zrobią to lepiej. Ludzie mówią, moi ludzie, że miał on układy z przestępcami w całym hrabstwie. Myślę, że albo się go pozbędą, albo zapewnią mu kryjówkę, której nawet policja nie znajdzie.

- A jak inaczej przebłagamy ofiarę niż wyrównując rachunki ? Ot tak nam wybaczy? Nie odpuścił nam do tej pory, mimo, że daliśmy spokój jego rodzinie, zatroszczyliśmy się o jego ojca. Wskazaliśmy wymiarowi sprawiedliwości wszystkich znanych nam oprawców Billa… I nic. Nagle wystarczy zwykłe przepraszam ?

- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Ale szukanie wściekłego, dobrze znającego teren i gotowego na wszystko mordercy, podczas gdy robi to samo policja i inne siły, wydaje mi się bezcelowe i zanadto ryzykowne. A brak ludzi w Twin Oaks może nam pomóc dostać się do szczątków ofiary i odprawienie rytuału.

- Mamy mało proszku, im mniej nas pójdzie tym mniej będziemy zauważalni i lepiej przygotowani. Potrzebujecie Darylla, Marka, Barta. Ana mogłaby zostać tutaj. Ja pojechałabym do Macrumow oraz do „Niedźwiedzia i Sowy”. Zobaczyłabym co da się zrobić, może złożyła zeznania. Może przekonała lokalnych myśliwych żeby pomogli przeczesywać teren. Niepokoi mnie Gunn. Ciągle nie umiem go w tej historii w nic wpasować. Czy nasi ludzie też coś o nim mówią?

Starszy plemienia pokręcił głową.

- Nie wiem, kim jest Gunn. Nie jest z okolicy, to pewne. A twój plan, Wi, brzmi dobrze, o ile inni się na niego zgodzą. Powinniśmy działać szybko, jeszcze dzisiejszej nocy, wykorzystując element zaskoczenia.

- Czy takie rozdzielenie się nie będzie niebezpieczne dla osoby, która będzie sama? - spytał Mark. - Kto zabroni Wilkowi wykorzystać ten fakt?

- Zapewne będzie. Wilk najczęściej atakuje najsłabsze sztuki, oddzielone od stada, chore. Ten robi dokładnie to samo. – Wyjaśnił szaman.

- O tym właśnie pomyślałem - potwierdził Mark.

- Tym bezpieczniej dla was. - Przez moment spojrzała Daryllowi w oczy jakby mówiła - "dla ciebie."

Anastasia położyła uszy po sobie. "No tak, nie chcą mnie… w sumie, co się dziwić" -pomyślała od razu. Nie odzywając się nic spuściła wzrok. Po co miała przyglądać się tak pewnym siebie osobom, które potrafią wykrzesać z siebie coś więcej niż nieprawy i słaby oddech? Była beznadziejna. Nie dało się tego ukryć. Nie umiała rozmawiać z ludźmi. Nie była zaskoczona, że jakaś ładna i lubiana dziewczyna w szkole nie chce jej towarzystwa.

- Ana jedzie z nami. - Bart rozstrzygnął to z taką pewnością siebie, jakby nic nie było w stanie zmienić stwierdzenia faktu. - Nie ma mowy, aby była zostawiona sama. Ty zresztą też - spojrzał na Squaw. - Nie będziesz miała szans sama przeciw wilkowi. Ani nikt z tobą jeśli wilk cię opęta.

Potem przeniósł wzrok na Darylla.
- A gdyby on ujarał się Złoto Acapulco? Czy wtedy Wilk nie miałby trudniejszego dostępu kiedy umysł jest spokojnie wyluzowany? – „…z drugiej strony gdyby miał fazę doła, to przyciągnie bestię jak magnes” - pomyślał. - A może macie jakieś wasze mieszanki szamańskie, które nie wpływają negatywnie a wzmocnią go w naszym świecie?

- Nie sądzę, aby to mogło pomoc. Ten manitou jest na tyle silny, że najbardziej popularne metody ochrony mistycznej raczej mogą zawieść. Nie pokładajmy więc nadziei w czymś, co może okazać się zgubą. – odpowiedział szaman.

- Bart, obawiam się, że to jednak tylko moja decyzja - powiedziała V.

- Oczywiście że twoja - stwierdził Mark. - Ale jakim cudem to, że Bestia zainteresuje się twoimi działaniami, ma nam pomóc? Dopadnie ciebie, potem zajmie się większym problemem. Czyli nami. A pytanie, czy nie stanie się przez to jeszcze silniejszy.

- To tylko twoja decyzja jeżeli możesz zagwarantować, że Wilk cię nie opęta. - odpowiedział Bart. - Bo będąc sama nikt cię nie powstrzyma przed zabijaniem. I nikt nie powstrzyma Wilka, bo nie będzie nikogo z nas przy tobie.

- To samo możesz powiedzieć każdemu człowiekowi w Twin Oaks. To żaden argument i Mark… czasami właśnie tylko ta chwila może o wszystkim przesadzić.

- Zapewne nie każdemu człowiekowi - odparł Mark. - Ale nie będę cię zatrzymywać, chociaż boję się, że to może być najgorsza decyzja w twoim życiu.

- Przecież wilk nie opętuje, ani nie atakuje przypadkowych ludzi. - Bart spojrzał na Indianina z miną jakby czerwone twarze zaczynały plątać się w zeznaniach.

- Wydaje mi się, że najłatwiej jest mu się dostać do ludzi, którzy z tego czy innego powodu są wykluczani z grupy lub społeczeństwa. Bill przez swoje opóźnienie, Daryll przez piętno szkolnego dziwaka, mama Ann przez odsunięcie jej od spraw męża. Nic więcej wspólnego między tą trójka nie umiem znaleźć.

- To rodziny winnych i ofiar… - powiedział Bart spokojniej.

- Żona to nie rodzina. Nie łączy jej z nikim krew. Chociaż to tak samo jak Ciebie i twoją macochę. - Zamyśliła się. - Być może, to tylko Tobie tutaj nic nie grozi i to Ty powinieneś iść z Jimim Dwa Duchy?

- To nie krew tylko miłość łączy dusze. - Powiedział Spineli, bo choć nie łączyło go pokrewieństwo z macochą to zdawał sobie sprawę dzięki wizjom, że Wilk jakby kolekcjonował ofiary. - Mając dostęp do kogoś, leci najpierw po bliskich, którym wyrządził ból. Jeśli kogoś może zabić przypadkowego to przy okazji raczej. Inaczej… cały świat pogrążony byłby w szponach wilka jak zaraza, która nie wybiera.

- Moim zdaniem usiłował opętać Powella - powiedział Mark. - No i nie udało mu się. Tak mi się przynajmniej wydaje.

- Bo Powell jest z zewnątrz kręgu? - zgadywał Bart.

Daryll przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu, wysłuchał każdego argumentu. W końcu odważył się zwrócić do siostry.

- Oni mają rację Wii. Nie powinnaś iść sama…Zobacz co się stało ze mną. Nie dołączyłem do rytuału i… - Głos mu zamarł na chwilę w gardle. Każde wspomnienie Bryana zostawiało w umyśle głębokie, nieuleczalne rany.

- Chciałbym jakoś pomóc, mogę jechać do kostnicy – wyrzutek zwrócił się do rówieśników - Zostanę przynętą, spróbuję was ostrzec w razie gdyby Wilk się pojawił. Sam już nie wiem czy te latarki działają na wilka, ale jeśli Mark by mnie związał i tak ustawił by na mnie świeciła…

- Chyba nie działają... - powiedział Mark. - A z kolei pomysł by odciągnąć od nas Wilka i ułatwić nam robotę - spojrzał na Wii - nie jest zbyt rozsądny, chociaż godny podziwu.

Szaman słuchał. Jego kamienna twarz nie zdradzała uczuć ani emocji. Najwyraźniej uznał, z jakiś powodów, że pozwoli działać dzieciakom. Zupełnie jakby to ich decyzje miały być kluczowe.

- Do kostnicy mamy jechać jutro wieczorem, więc postaram się wrócić przed wieczorem, jeśli nic nie uda mi się zdziałać i… nie będę sama. -

- Jeśli cię rodzina puści, to jedź. - Bart odpuścił przemawianie do rozsądku.

Mark tylko wzruszył ramionami. Skoro Wii miała ochotę ryzykować, to jakie miał prawo, by ją powstrzymać na siłę? Żadne.

- Nie możemy czekać aż do jutra. Powinniśmy jechać jak najszybciej wykorzystując element zaskoczenia.

- Ja mogę jechać natychmiast - powiedział Mark.

Daryll wiedział, że do rana będzie martwy lub zamknięty w policyjnej celi. Nie zostało mu już dużo czasu. Chciał pomóc naprawić zło, które wyrządził, kupić sobie namiastkę odkupienia. Wbił spojrzenie zimnych oczu w siostrę.

- Popełniasz błąd Wii. W duchu sama to wiesz. Nie możemy się rozdzielać. Wilk atakuje sztuki które odłączają się od stada, nikt o tym nie wie lepiej od mnie. Pomóż odprawić rytuał.

- Nie ma na co czekać. - Bart też rwał się do działania. - Znają mnie u koronera, bo odbieram często ciała. Bo mamy wykraść te szczątki, tak? Gdzie z nimi mamy się udać? Rytuał w miejscu gdzie to się zaczęło, czy wracamy tutaj?

- Miejsce, gdzie wszystko się zaczęło wygląda na takie, w którym wszystko powinno się skończyć - zgodził się Indianin.

- No to ruszajmy - powiedział Mark. - Im szybciej, tym lepiej.

- Jeśli teraz to jedźmy. – poddała się większości V. Nie miała zamiaru robić nic przeciwko większości.

Anastasia stanęła za Bartem w chwili, gdy wszyscy wymieniali się swoimi opiniami. Chciała coś powiedzieć, ale czuła, że nie ma żadnej siły przebicia. Myślała za wolno, albo za szybko, nie nadążała, nie umiała się wtrącić. Nerwowo chwyciła Barta za rękaw i ścisnęła na tyle mocno, że to poczuł. Nie rozumiała postawy Wii, ale w sumie to jej nie znała. Być może gdyby były przyjaciółkami to mogłaby ją teraz lepiej wesprzeć, ale… Ana nie miała przyjaciół. Przez chwilę nawet wydawało jej się, że wie, co czuł Billy. Był samotny, niezrozumiany przez innych i odtrącony od grupy. Być może tylko Lucy próbowała z nim rozmawiać, mimo iż wolała Sama. Anie jedynie zrobiło się bardziej przykro. Bała się, że też zostanie sama. Odkąd Bart się nią zainteresował, czuła się inaczej. Jakby w końcu pomału przestawała być tylko marnym cieniem samej siebie. Przypomniała sobie o wierszu w swojej szafce. Wciąż nie odgadła kim był nadawca. Tylko, czy aby na pewno to było teraz ważne?

Bart ujął dłoń Any i trzymał jakby ta więź miała w tym wszystkim jeszcze większe znaczenie niż dodanie tylko otuchy. Myślami był już w miejskiej kostnicy.

Mark zbyt wiele się nie zastanawiał nad tym, co ich czeka. Było coś do zrobienia, wiedzieli, co trzeba zrobić i jak. A że z Wilkiem zetknął się już dwa razy i przeżył, to Mark miał nadzieję, że kolejne spotkanie też zakończy się sukcesem. Może spełni się powiedzenie "nosił Wilka razy kilka...". Czas już był, by zły duch odszedł i zniknął na wieki.

Zapanowała cisza, a młodzi ludzie musieli spojrzeć nie tylko Szamanowi i Singeltonom w oczy, ale też w końcu, przyjrzeć się samym sobie. Wejrzeć w swoje dusze, obawy i demony. Nie chcieli tego, ale powinni byli zrobić to nim podnieśli się z kręgu i podążyli we własnych kierunkach by ostatni raz przygotować się do nadchodzącej walki.

Potem spotkali się wszyscy dopiero przed samym wyjazdem z Rezerwatu. Wyglądało na to, że Wi i Daryll zastygli u drzwi samochodu Hawoi, od kiedy tylko odeszli od ogniska. Czekali w napięciu na to co miało nadejść. Mimo, że nie rozmawiali to czuli, że pilnują siebie nawzajem… może już ostatni raz.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline