Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2022, 14:34   #105
Sonichu
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Torreador zaśmiała się, wdzięcznie przykładając dłoń do piersi aby zakryć poruszone serce. Krótki spacer pozwolił jej zebrać się w sobie i wziąć przysłowiowy wdech i wydech aby oprzytomnieć. Zwykle nie miała problemów z obcowaniem ze śmiertelnymi albo nieśmiertelnymi, ale nawet paryski książe zrobił na niej mniejsze wrażenie niż ten, obok którego teraz stała.
- Mnie również, Raul. Teraz już widzę dlaczego to miejsce tak promienieje mimo późnej pory. Dobry gospodarz to prawdziwy skarb. Mam tylko nadzieję że Leo nie jest aż tak skryty i zaborczy, aby cię zakopywać na noc, by nikt mu ciebie nie podprowadził - kiwnęła starszemu mężczyźnie głową jak nakazywał obyczaj i dobre wychowanie.
- W razie czego mrugnij dwa razy - puściła mu oko, powoli wracając do formy. Przeszła parę kroków podziwiając obrazy na ścianach i mruczała aprobująco. Trochę jakby przeniosła się do sanackiego muzeum.
- Szlafrok… powinieneś mieć szlafrok - odwróciła się z rozbawioną minę spoglądając na drugiego Torreadora powłóczyście spod rzęs. Ruszyła w jego stronę kołysząc biodrami i wabiąc miną. Może była tylko małym ptaszkiem w jaskini lwa, lecz nie zwalniało to z walki.
- Jak na obrazach… żupan? Szabla… oh mój dzielny lwie. - wzięła go za rękę i podniosła do ust, aby tam otulić ustami na moment pierwszą paliczkę serdecznego palca. Skończyła ruch krótkim pocałunkiem w sam czubek - Łatwiej byłoby powiedzieć na co nie mam ochoty…

Starszy mężczyzna uśmiechnął się jowialnie na te małe żarciki ale nie mrugnął okiem. Więc chyba jednak gospodarz go nie zakopywał na noc zbyt często. A gdy młoda dama weszła na salony tej rezydencji zostawił swoich podopiecznych i dyskretnie się ulotnił.

- Szlafrok powiadasz… - polski lansjer zamyślił się albo zapatrzył się na poczynania ust gościa na swoim palcu. Sądząc po minie to widocznie podobało mu się to co widzi i czuje.

- A wiesz, chyba powinienem mieć coś na górze. - znów zgrabnie podał jej łokieć i razem ruszyli szerokimi, staromodnymi schodami na piętro tej rezydencji. Tam weszli w korytarz na jakich dominowały przytłumione, ciemne barwy jakie stanowiły dobre tło dla oprawionych w finezyjne ramy obrazów. Dominowały portrety dam i kawalerów z epoki napoleońskiej i późniejszych dekad XIX wieku. Do tego sceny z polowań albo batalistyczne. Tak przeszli przez jedne z drzwi i znaleźli się w bibliotece. Stały tu regały z licznymi książkami a w centrum królował staromodny kominek strzelający ciepłą łuną oswojonego płomienia.

- Cóż tam się u was dzieje w tym Paryżu co? Jak tam nasz nowy książę się sprawuje? A Angelette? No naprawdę, wciąż jestem pod wrażeniem tych referencji jakie ci wystawiła. Musiałaś na niej zrobić niesamowite wrażenie. Chociaż chyba zaczynam rozumieć dlaczego. Na co masz ochotę? - powiedział kurtuazyjnym tonem podchodząc do stolika z baterią kolorowych trunków i czekających kieliszków oraz szklanek.

De Gast zastanowiła się, podchodząc jak zahipnotyzowana do kominka i patrzyła w ogień rozszerzonymi oczami.
- Oli świetnie sobie radzi, ma ludzi na których może polegać. Kompetentnych ludzi, jak choćby Aurora. Zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony, lecz są to raptem ciche pomruki gdzieś w tle, a nie jawny krzyk prosto do ucha. Boją się go i szanują, czyli tak jak być powinno - powiedziała cicho, zagryzając wargę. Jej prawa ręka powolnym, sennym wręcz ruchem przesunęła się za plecy i tam namacała suwak. Rozległ się cichy syk tonący w wesołym trzaskaniu dębowych polan.
- Dba o domenę, słucha poddanych i jest sprawiedliwy w osądach. Do tego naprawdę cudownie całuje, czegóż więcej wymagać? - zamruczała niespiesznie potrząsając ramionami, a złota suknia spłynęła po jej ciele aż do kostek. Blondynka przestąpiła nad nią, stając frontem do gospodarza. Płomienie z tyłu rzucały krwawe refleksy na jasną skórę malując blaskiem fantazyjne wzory.
- Jeżeli się wytęży słuch, słychać głos pragnień. Jeżeli się wytęży wzrok, można je zobaczyć. - wyciągnęła do niego zapraszająco dłoń, przewiercając głodnym spojrzeniem na wylot jakby prócz niego nie istniało na świecie nic wartego uwagi.

- Tak, chyba tak. Myślę, że chętnie z tobą poszukam i posłucham tych pragnień. - gospodarz uśmiechnął się z zadowoleniem, zdążył nalać do obu kieliszków i jeden wziął dla siebie obserwując serwowany pokaz. Potem ściągnął swoją skórzaną kurtkę wieszając ją na oparciu fotela zaś sam w samej koszuli podszedł do prawie nagiej kobiety i z bliska ją sobie bez skrępowania obejrzał.

- O tak. Bardzo chętnie z tobą poszukam tych pragnień mon cheri. - przytaknął z zadowoleniem gdy spodobało mu się to co do tej pory skrywała złota kiecka. Zwłaszcza jak pod nią właścicielka właściwie nic nie miała. Złapał jej brodę, uniósł ją do swoich ust i zaczął całować. Z początku powoli ale szybko emocje zaczęły brać górę. Więc pocałunek przybierał na sile, tempie i zdecydowaniu. Zaś do ust dołączyły dłonie jakie chętnie zaczęły zwiedzać nowe dla siebie ciało.

Stanowczym gestem zabrała mu kieliszek i rzuciła go do ognia, a uwolnioną rękę położyła na swoich pośladkach. Drugim ramieniem przygarniała do siebie kochanka oddając z pasją pocałunki i ciesząc z prostego faktu że nie musi oddychać. Jej dłoń wsunęła się pod koszulę, a de Gast zamruczała z aprobatą i przeszedł ją dreszcz. Zaczęła go rozbierać zaczynając od góry przez co musieli rozłączyć usta.
- Sama przyjemność móc cię poznać, mój kochany - szepnęła ochryple, a pozbywszy się koszuli zajęła palce sprzączką paska i spodniami znów łącząc ich usta oraz języki w szalonym tańcu od którego zaczynało się kręcić w głowie.

Nie wzbraniał się przed jej dotykiem ani dotykaniem jej. Pozwolił z siebie zdjąć koszulę i pod nią ukazał się nagi tors mężczyzny. Całkiem przyjemny nie tylko dla oka. Sam chętnie przycisnął jej pośladki i biodra do siebie. A gdy udało jej się uporać z jego spodniami sam też przerwał na chwilę te swoje zwiedzanie jej godności aby je ściągnąć. Więc dość szybko oboje byli w podobnym stadium negliżu.

- Widzę, że temperamentu ci nie brakuje mon cheri. - wymruczał do jej włosów i energicznie popchnął ją do tyłu aż wylądowała plecami na ścianie przy kominku. Sam ciągnąć za sobą upartą nogawkę spodni co się zaplątała w jego stopę podszedł do niej rozdzieloną z jednej strony przez nocny mrok, z drugiej przez ciepłe światło kominka.

- I widzę, że wdzięku też ci nie brakuje. - powiedział uśmiechając się na widok tych wszystkich przyjemnych, gładkich krągłości i zakamarków jakie chciała mu dać a on wziąć. Po chwili przyparł ją do ściany całując mocno, chciwie i zdecydowanie. Aż w końcu złapał ją za uda i podniósł do swoich bioder.

De Gast ścisnęła go nogami w pasie nabijając na niego z przeciągłym jękiem który w końcowej fazie przeszedł w zadowolone mruczenie. Oparła przedramiona o jego barki zbliżając usta do jego ust, lecz zanim go pocałowała przegryzła kłami język. Smak własnej krwi sprawił, że jasną skórę pokryła gęsia skórka, a myśli rozwiały się w szale, przykrywając obraz czerwoną mgłą. Torreadora widziała jednak bardzo wyraźnie, tak jak każdym centymetrem skóry czuła go przy sobie i w sobie. Więcej do szczęścia nie było jej potrzeba, więc z pasją wpiła się w jego wargi pozwalając mu przejąć kontrolę i brać co mu się żywnie podoba, wszak zawiązywanie przyjaźni rządziło się swoimi prawami, szczególnie gdy chodziło o mężczyzn.


Podobno nieumarli byli tak nazywani bo nie byli ani żywi ani umarli. Nie biły im serca, nie pracowały płuca ani inne gruczoły. A mimo to w gorączce namiętności łatwo było o tym zapomnieć gdy czuło się vitae żwawo pulsujące w żyłach. Gdu czuła się własny zdyszany oddech i bicie serca. Albo partnera. Gdy czuła się żywe gorąco nagiego, rozgrzanego ciała przeplecionego z własnym. Trudno było myśleć o śmierci, umieraniu i tym co się dzieje po. Było zbyt przyjemnie i błogo, satysfakcja z osiągniętych przyjemności była zbyt wielka aby przejmować się takimi drobiazgami. Czy w ogóle czymkolwiek innym spoza zasięgu wzroku i dotyku dłoni.

A panna de Gast leżąca nago na miękkim dywanie też jakby wracała z tej krainy wyuzdanej przyjemności. Chłonęła ciepło nagrzanego ogniem dywanu i to jakie promieniowało z kominka. Widziała mieszaninę nocnych cieni i ciepłego światła jakie podkreślało wszelkie krągłości, wypukłości, wnęki i zakamarki własnego albo tego drugiego ciała. On też wyglądał podobnie. Nagi i leżący na wznak na dywanie, przytulał ją opiekuńczo ramieniem. Leżał z poduszką pod głową jaką ściągnął z jednego z foteli. I pozwalał jej leżeć tak trochę na sobie a trochę obok siebie.

Teraz jak się emocje uspokajały, jak panowało to błogie rozleniwienie, gdy dłonie głaskały machinalnie to drugie ciało tu czy tam, gdy umysły poruszały się jeszcze jak w melasie niechętnie wracając do tego co tu i teraz. Na przykład dopiero teraz do Alessandry dotarło, że jej kochanek ma blizny na tym nagim torsie. Sporo. Jakieś dawne blizny bo spokrewnionym to pewnie by się zagoiły prędzej czy później. Ale te jakie mieli w chwili spokrewnienia albo za śmiertelnego życia często były unieśmiertelnione razem z nimi. I on też miał ich całą kolekcję, jak od cięć i pchnięć ostrzami. Blade, kreski na skórze na jakie chyba i on sam już dawno przestał zwracać uwagę.

- A widzisz? Mówiłem ci, że coś spadło z regału. - powiedział w końcu leniwym tonem gdy nieco podniósł głowę gdy wskazał na coś leżącego na podłodze przy regale z książkami. No całkiem możliwe, że tak było. W końcu wcześniej to najpierw ona się opierała dłońmi o którąś z tamtych półek a on ją brał tak energicznie, że cały regał chodził wraz z nią. A potem jeszcze raz ćwiczyli ten numer na stojaka spod ściany. Właściwie to jak tak teraz to ogarniali to całkiem sporo było tu tych śladów. Mało która butelka i owoce w paterze utrzymały swoją pierwotną pozycję gdy tam potraktował ją jak główne danie podane do stołu. I patrzył na nią na tle blatu stołu a ona poza jego ciemnymi oczami widziała w tle sufit. Albo fotel. Gdzie sobie spoczął za jej pewną sugestią w postaci naporu na ramiona. Aby wreszcie mogła mu zademonstrować swoje talenty językowe gdy uklękła między jego udami. No albo tam co coś spadło z parapetu. Jak tam też zrobili przystanek. Dobrze, że to była prywatna posiadłość to nie groził im jakiś pieprzny filmik wrzucony w neta. No tak, właściwie to cała biblioteka wyglądała jak pobojowisko. Tam leżał jego but, gdzie był drugi to cholera wie. Albo jej sukienka, ta chyba akurat była tam gdzie ją z siebie zrzuciła. I jeszcze wywrócona butelka jak chciał się zabawić i polał jej twarz i piersi zawartością z butelki aby to móc potem spić. No tak, działo się. Jakoś jak byli “w trakcie” żadne się nad tym nie zawahało ani na chwilę. I teraz oboje wydawali się być nieco tym zdziwieniu.

- No popatrz ile się narobiło. No nic. Służba to rano posprząta. Nie przejmuj się tym. - machnął na to ręką nie mając zamiaru przejmować się takimi detalami. Z całego ubrania to mu został tylko zegarek na nadgarstku. Zresztą ona też wyglądała podobnie.

- I pomyśleć że jesteśmy tu tylko we dwoje, a co będzie gdy odwiedzę cię z moją najdroższą siostrą i naszymi ptaszynami? - Alessandra uśmiechnęła się i sennym ruchem jeździła palcami po jasnych kreskach blizn na jego torsie. Był żywy w ciężkich czasach, a te zostawiły ślady. Teraz ciężko było o taką kolekcję u współczesnych ludzi, czy to spokrewnionych czy nie. Nadawały mu charaktery, aż się prosiły o opowieść skąd się wzięły i jak powstały. Niestety często podobne historie nie były niczym przyjemnym, a ona mimo palącej od środka ciekawości, nie chciała psuć nastroju. Było za dobrze,choć sama czuła się jakby ją przeciągnięto po poligonie, ale odczucie należało do przyjemnych.
- Przygotuj zawczasu odpowiednie miejsce aby ograniczyć straty - pochyliła się całując go czule i dodała - W piątek po północy mam spotkanie w Brukseli. Potrwa pewnie godzinę lub dwie, a potem zaś będę już wolna przez resztę nocy. Jeśli znajdziesz dla mnie czas sprawisz mi tym ogromną radość, Leo. Poczuję się… z pewnością mniej samotna, a po tym co tu pokazałeś wiem, że w twoim towarzystwie moim myślom daleko będzie od smutku.

- Zapewne moja droga.
- zgodził się ujmując jej dłoń i całując ją po raz kolejny. - W piątek? Cóż stąd do miasta nocą to z pół godziny drogi. Więc czuj się zaproszona. Ale jeśli by spotkanie się przedłużyło to nie ryzykuj. Kolejnej nocy będzie kolejna noc. A właściwie to po co i na jak długo przyjeżdżasz do Miasta Próżniaków? - zagaił o jej przyjazd skoro się zanosiło, że wkrótce pewnie będą widywać się częściej.

Blondynka westchnęła ciężko, uśmiech zniknął z jej twarzy zastąpiony przez autentyczny smutek. Usiadła obok lansjera i przez chwilę wpatrywała się w ogień bijąc z myślami. Wreszcie przeniosła jedno udo nad jego biodrami, przysiadając na nich okrakiem.
- Na długo - powiedziała nie głośniej niż szeptem, nachylając do przodu aby pogładzić przystojną twarz u dołu - Oficjalnie razem z resztą koterii Oli posyła nas na studia. Nieoficjalnie… w mieście dzieje się coś niedobrego. Mamy ustalić co konkretnie, mieć oczy i uszy otwarte. Nie powinnam tego mówić, ale… - drugą rękę położyła mu po lewej stronie piersi i zagryzła wargę.
- Ufam ci. Tylko proszę cię Leo, zachowaj to dla siebie. Mamy sprawiać wrażenie mało zżytych z Paryżem, otwartych na nowe znajomości i sprawdzać po kolei różne tropy. Tylko nie wyobrażam sobie powiedzieć cokolwiek złego czy to na Angelette, czy na naszego księcia. Trzeba będzie zacisnąć usta i po prostu słuchać, uśmiechając się. Całej akcji patronuje Aurora, jest poważnie. Trochę jak pójście w paszczę lwa tak innego od tego, którego ramiona sprawiły dziś, że znów poczułam się jakbym w pełni żyła i oddychała całą piersią.

- Ah to takie buty…
- gładził ją po udzie swoją dłonią ale jak zrobiło się bardziej poważniej to i on spoważniał. Trawił to chwilę w myślach i słychać było tylko buzowanie ognia w kominku.

- No cóż, myślę, że ty akurat nie powinnaś mieć trudności z wtopieniem się w studencki tłum. Co chwila ktoś tu przyjeżdża z którejś domeny. Najwięcej z Europy no ale nie tylko. Taki nieumarły uniwerek z tendencją do przedłużania pierwszego roku. Ja raczej tam się słabo integruję z tym młodszym pokoleniem. Zwykle mają pstro w głowie i zachowują się jak rozwydrzeni studenci pierwszego roku co wreszcie wydostali się spod kurateli rodziców. Ale “coś niedobrego”? To znaczy? - podzielił się z nią swoją opinią na temat sąsiedniego miasta. I widocznie przynajmniej o przeciętnej średniej tego nowego pokolenia spokrewnionych nie miał zbyt dobrego mniemania. No ale takiego ancillae jak on dzieliła przepaść wieków z tymi świeżakami i nowicjuszami jakich zwykle wysyłano tutaj na szkolenie. Sprawa jednak go zaciekawiła i zaintrygowała więc chciał sie jeszcze dopytać o parę rzeczy.

- Według wizji i przeczuć Monique w Brukseli rośnie cień, który może zaszkodzić i poważnie namieszać nie tylko tutaj, ale ma tendencję do rozlania daleko poza Paryż i Brukselę - de Gast odpowiedziała wracając do zabawy bliznami kochanka. Wodziła po nich palcami jakby to pomagało jej skupić myśli.
- Żaden z naszych poprzedników wysłanych jeszcze za czasów starego księcia nie wrócił do Paryża, jeden zaginął w dziwnych okolicznościach i nie wiadomo co się z nim stało. Paru ma związki z Inkwizycją, gdzieś jeszcze tłucze się Sabat oraz Anarchiści. Jeśli ten tygiel wybuchnie oberwiemy wszyscy. Albo to po prostu wygłupy grupy młodego pokolenia które ma pstro w głowach… to właśnie mamy sprawdzić. - westchnęła z rozmysłem i dokończyła już weselszym, lekko figlarnym tonem - W takim razie znalazł się kolejny powód aby podziękować najpiękniejszej z róż za dar kontaktu z tobą. W innym wypadku pewnie w ogóle nie zwróciłbyś uwagi na - powachlowała rzęsami, ściskając mocniej udami jego boki - Rozwydrzoną studentkę pierwszego roku. Ogarnia mnie trwoga na samą myśl ile bym straciła.

- O tak, Angelette na pewno ma dar do dobierania sobie współpracowników i przyjaciół. I kochanków. -
pokiwał z zadowoleniem głową na znak, że zgadza się co do talentów i roli ich królowej we wzajemnym spotkaniu się i poznaniu.

- O Sabacie to nie słyszałem aby się tu kręcił. Ale Anarchiści są tu całkiem legalnie. Cała Europa dogadała się, że przyda się takie neutralne miejsce na spotkania i szkolenie. Jesteśmy tu jak Szwajcaria. Każdy nas potrzebuje i ma tu coś do załatwienia. Raj dla szpiegów i szemranych interesów. No i wielki kłębek nici śmiertelników jaki kumuluje się i rozchodzi stąd na cały świat. Tak, dość ruchliwy i barwny ten nasz zakątek. Dlatego jak widzisz wolę mieszkać za miastem. - powiedział dzieląc się z nią swoją opinią co do roli sąsiedniego miasta tak dla śmiertelnych jak i nieśmiertelnych interesów. Brzmiało jakby krzyżowało się tu i splatało bardzo wiele różnych ścieżek, wpływów, interesów i kto wie co jeszcze.

- Ah i w razie czego to może nie tak, że się nie znam z tutejszą koterią ale jak już to raczej z tymi starszymi albo tubylcami. Ta młodzież jaka u nas bawi to zwykle przecieka mi gdzieś obok. Chyba nawet nie spotkałem nikogo z waszych poprzednich studentów. A przynajmniej coś niezbyt tego pamiętam. A mam słabość do interesujących kobiet i walecznych mężczyzn. Zapewne ich nie interesują konie i wyścigi. Mam maskę właściciela stadniny dla śmiertelnych a w domenie to pewnie “ten od stadniny”. Nie pojawiam się zbyt często w mieście i tu też zwykle mnie odwiedza starzy znajomi. I dobrze mi z tym. - przyznał jakby chciał nieco naświetlić jak ma się on sam do reszty tutejszej koterii. Wyglądało jakby był nieco na uboczu, nie tylko geograficznie.

- Czyli gdybyśmy spotkali się w mieście istniałaby szansa na to bym zajęła twoją uwagę na tyle, by odbić się echem w pamięci na trochę dłużej? - Alessandra wymruczała pogodnie nachylając się nad nim. Oparła dłonie po obu stronach jego głowy przejeżdżając powoli językiem po górnej wardze. - Moje szczęście w takim razie, że interesuje się jazdą konną… chociaż jedynie na tych pełnokrwistych ogierach, a nie jakiś tarpanach pociągowych. Czuję się zaszczycona iż mimo niechęci do zagłębiania w miejski zgiełk zaproponowałeś spotkanie w kawiarni. Liczę, że gdy przyszykują mój dom pozwolisz zadośćuczynić twej gościnności i przyjmiesz zaproszenie aby u mnie potłuc parę antyków i przestawić bibeloty. Chyba że któregoś dnia uczynisz mi ten zaszczyt i dasz wyciągnąć na miasto aby je pokazać. Będąc u boku kogoś tak pełnego ognia żadne inne płomienie nie byłyby mi straszne, nieważne czy pochodzące z promieni świtu, czy stosu.

- Moja pani, ja twój uniżony sługa, z przyjemnością dam się zaprosić w twe piękne progi choć na pewno choćby gościły królów i cesarzy którzy się nimi niewątpliwie zachwycali to są ledwo puchem marnym i mizernym przy pięknie twojego jestestwa.
- powiedział jednym ciągiem patrząc prosto w jej oczy gdy nie szczędził jej komplementów.

- Jeśli moja pani posiadasz już jakieś urocze gniazdko to będę zaszczycony móc cię w nim odwiedzić. Aczkolwiek cenię sobie prywatność i nie przepadam za zgiełkiem wielkich miast. No i na dłuższą metę trudno mi się obyć bez przejażdżki w siodle. Mówią, że motocykle to takie współczesne wierzchowce, cóż, być może te nowe pokolenia tak sądzą, sam mam ich parę no ale jednak nic nie umywa się do jedności jaką kawalerzysta ma ze swoim wierzchowcem. Więc zapraszam na przejażdżkę gdybyś miała ochotę albo po prostu odetchnąć od wielkiego miasta. - szybko zrewanżował się zaproszeniem nawet jeśli z gracją przyjął jej. I widocznie lubił się wymienić takimi gustownymi uprzejmościami.

De Gast pociągnęła go za barki aż usiadł. Wtedy zmieniła pozycję zakładając nogi za jego plecami i bez skrępowania bawiła się krótkimi włosami barwy węgla.
- Obawiam się mój dzielny lwie, że byłabym okropna w prawdziwym siodle. Nigdy nawet nie siedziałam na końskim grzbiecie, od przemieszczania mam limuzyny i szoferów. Nawet nie wiem w co się do tego ubrać - przyznała z przepraszającą miną - Musiałbyś mi pokazać wszystko od podstaw, a nie wiem czy starczy ci cierpliwości, kochany. Gdybyś jednak znalazł jej choćby naparstek chętnie spróbuję. Niewiele rzeczy brzmi równie romantycznie co konna przejażdżka ze szlachetnym kawalerzystą u boku w blasku księżyca, gdy wokół drzewa pochylają swe zielone głowy i szumi cicho woda jeziora, marszczona delikatnym wiatrem.

- No to jesteśmy umówieni mon cheri. -
powiedział już siedząc na miękkim i nagrzanym od kominka dywanie. Pokiwał głową jakby taka wizja byłaby mu jak najbardziej na rekę. I przeczesał palcami jej blond włosy. - Poza tym lekcje jazdy konnej to mógłby być wygodny pretekst abyś mogła się tu zjawiać z wizytą. - dostrzegł też dodatkowo pozytywny aspekt w takim pomyśle. - Niestety w dzisiejszych czasach sztuka jazdy konnej zanika. Nad czym bardzo boleję. Motoryzacja zwyciężyła kopyta. Na szczęście wciąż jest to uznawane za rekreacyjne i snobistyczne hobby aby dobrze to wyglądało w cv i towarzystwie. - uśmiechnął się zblazowanym uśmieszkiem jakby mimo zaniku popularności jazdy konnej znalazł w niej niszę dla siebie.

- Brakuje ci starych, dobrych czasów, mój piękny lwie? - Torreador poruszyła się na jego biodrach, ocierając o nie swoimi koliście. Przestała też bawić się włosami na rzeczy objęcia szerokiego karku i przyciągnięcia do siebie aż zderzyli się torsami.
- Jazdy galopem za uciekającą panną, złapanie jej i przytroczenie za włosy do siodła, a potem powiezienie gdzieś w dal aby rzucić brankę na stertę siana i tam podporządkować sobie tak samo jak najbardziej narowistą z klaczy by po wszystkim sama lgnęła do twych rąk i prosiła o jeszcze? - spytała całując go gorąco po szyi.

- Oj tak, tak, to miało swój urok. Szarżować na wroga z wycelowaną w niego lancą. Z bijącym sercem. Siec go szablą z góry albo mierzyć się z innym kawalerzystą. Nigdy nie wiesz na kogo trafisz, czy ty będziesz lepszy czy on. Ty przetrwasz czy on. Kto wytrzyma o to uderzenie serca dłużej, kto pierwszy pęknie. I ta mieszanina strachu, ciekawości i ekscytacji. W walce, takiej prawdziwej, gdzie naprawdę można zginać, każdy się boi. Chociaż przez chwilę ale się boi. Każdy przeżywa taki moment zwątpienia. Ja też. Oli. Każdy. Zwłaszcza jak jesteś jeszcze śmiertelnikiem. I masz tylko to jedno życie, które jest dla ciebie jedyne a więc bezcenne. Nie jest lekko z premedytacją je oddać i poświęcić. To wymaga wiele odwagi, determinacji. Wszystko się wtedy miesza, zawsze wszystko dzieje się za szybko, zbyt wiele rzeczy na raz, widzisz tylko ułamek całej bitwy, nie masz pojęcia co się dzieje choćby parę setek kroków dalej. Wygrywacie? Przegrywacie? To łatwo przegapić. No i szczęście. To cholerne, wojenne szczęście. Ma nie mniejsze znaczenie jak to jak dobrze trzymasz się w siodle, strzelasz czy robisz szablą. Tak. Tak kiedyś było. Ja to pamiętam, Oli, Dante… Ale niewielu nas już zostało. Wymierający gatunek. Ale takie są koleje losu i historii. Jeden świat się kończy, kolejny zaczyna. Wymiana pokoleń. To normalne. Teraz jest wszystko inne. I zmienia się coraz prędzej. Dla nas, jak ja i Oli, albo Angelette byliśmy młodzi, w twoim wieku to dekada, dwie czy trzy leciały leniwie. Zmieniali się królowie, ministrowie, generałowie tak, ale to normalne. Od zawsze tak było. Ale w którymś momencie świat tak przyspieszył, że coraz trudniej mi za nim nadążyć. Telegraf, telefon, radio, telewizja to jeszcze jakoś zdążyłem załapać. Ale jak przyszły internety i telefony komórkowe, bitcoiny, gry online to już nie mój świat. Jakoś sobie radzę bo trudno bez tego funkcjonować ale to już nie jest mój świat mon cheri. - niespodziewanie rozgadał się gdy wspomnienia przeżytego życia i nieżycia napłynęły mu do ust aby się wartykułować. Opowiadał zarówno o czasach epoki napoleońskiej która wciąż widocznie była bliska jego sercu i wspomnieniom jak i późniejszym epokom jakie przeżył już jako spokrewniony. Ich naturalną tendencją było trwanie gdy kolejne generacje śmiertelników rodziły się, dorastały, płodziły następne generacje śmiertelników i umierały. A mimo to sam ancille przyznawał, że ma coraz większe trudności aby nadążyć za tym pędem jaki robił się jego zdaniem coraz szybszy.

Alessandra słuchała urzeczona siedząc w bezruchu jakby najmniejsze drgnięcie mięśni mogło zaburzyć magię chwili. Odsłonił się, pokazał więcej niż po zrzuceniu ubrań i im więcej mówił, tym większy smutek de Gast odczuwała. Niby wiedziała że nie jest jej, bo była dzieckiem nowej ery, lecz czuła go namacalnie. Ucisk wewnątrz piersi i nieprzyjemny chłód atakujący kręgosłup widmowym dotykiem lodowatych palców.
- Miałeś szczęście żyć w czasach, gdzie emocje i doświadczenia ludzi były prawdziwe, szczere. Namacalne. - powiedziała łagodnym tonem ujmując jego twarz w dłonie, a jej wzrok stał się zatroskany - Wtedy gdy czuło się życie w pełni, doceniało każdą chwilę. Każdy dzień i trud. Walczyło naprawdę i naprawdę krwawiło za sprawy oraz wartości warte tego, by dla nich ginąć. Teraz na próżno szukać szlachetności, bezinteresowności i zwykłej szczerości. Wszystko jest takie… sztuczne, płaskie i nijakie. Ludzie tworzeni od jednej kalki kreowanych przez mainstream trendów. Sztuczne emocje, fałsz, obłuda, traktowanie innych jakby byli niewarci więcej niż pył na czubkach butów. Nadeszły czasy globalnego szaleństwa, gdzie od małego z każdej strony jesteśmy bombardowani milionami bodźców, obrazów i zdarzeń które nas wypalają, więc szukamy coraz to nowych podniet… więcej, mocniej, silniej. Byle poczuć cokolwiek. Poza tym na obecnym poziomie cywilizacji stajemy się leniwi, gnuśni. Zmieniamy się. Wszyscy. Bezpowrotnie. Jakaś część w człowieku pozostaje niezmieniona: rdzeń, czyste serce, które wynosimy z dzieciństwa. Obrasta ono jednak kolejnymi warstwami i dziecko, którym byliśmy, ulega zniekształceniu, aż stanie się dorosłym, kimś tak rożnym i tak zwyrodniałym w stosunku do pierwowzoru, ze gdyby to dziecko mogło spojrzeć na siebie z zewnątrz, nie rozpoznałoby dorosłego, którym się stało, i z pewnością byłoby sobą przerażone. - odwróciła głowę, patrząc niewidzącym wzrokiem na płomienie w kominku.
- Zapominamy jak to jest tak naprawdę być człowiekiem, umierają dawne wartości bo nikomu nie chce się ich bronić. Przyjaźń, miłość… to tylko puste slogany które spienięża się jeśli tylko nadejdzie okazja. Żyjemy choć tak naprawdę jesteśmy martwi w środku, żadna przemiana i spokrewnienie nie są do tego potrzebne. Mamy wszystko, choć tak naprawdę nie zostaje nam prawie nic. Nie żartowałam z tym, że ciężko teraz znaleźć mężczyznę który potrafi zapanować nad kobietą jeśli ma silny charakter i wie czego chce. Zwykle są mdli, puści… nudni. Bez ikry, bez jakiegokolwiek życia. Przemykają przez dekady jakby byli tłem. Cieniem, nie istotą z krwi i kości. - zamilkła obserwując płomienie jeszcze przez chwilę, a następnie odwróciła twarz z powrotem do Leona i uśmiechnęła się dość blado - Tym bardziej cieszy me serce fakt, że mimo srogich burz które pozostawiły na twym ciele te wszystkie blizny ciągle jesteś. Byłoby niepowetowana stratą gdybyś nagle zniknął, nie chcę abyś znikał. Czasem dochodzi do paradoksów, gdy spotykasz kogoś, zdawałoby się, na parę chwil, a zostawia on piętno… odcisk na życiu i już wiesz, że nic dalej nie będzie takie samo. Jeśli nie masz rozeznania w nowoczesnych nowinkach zorganizuj sobie kogoś młodego do pomocy. Albo nauka za naukę. Ty nauczysz mnie jeździć konno, ja postaram ci się przybliżyć te całe współczesne zdobycze technologii i cywilizacji bez czkawki i późniejszej niestrawności. Zmienię niekontrolowany, głośny chaos w coś przystępnego. Każde czasy mają swoje plusy, te również parę posiadają. Niewiele, lecz warto je poznać, bo naprawdę są warte uwagi i pomocne.

- Mademoiselle mieć przyjemność uczyć cię czegokolwiek to prawdziwy zaszczyt jaki spada na twojego pokornego sługę.
- nagi mężczyzna skinął dostojnie głową jakby byli królem i królową w pełnej krasie na jakimś dostojnym i oficjalnym przyjęciu. A nie wkrótce po wspólnym zdemolowaniu jego biblioteki podczas baraszkowania ze sobą.

- Myślę, że mogę pójść na taki układ. - dodał tonem łaskawego negocjatora. Po czym roześmiał się dźwięcznie jakby coś go rozbawiło.

- Ale no nie przesadzaj mon cheri. To ja tu jestem starym dziadygą któremu wypada marudzić na młodych. - popatrzył na nią rozbawiony. Po czym wstał, podszedł do tej baterii butelek, szklanek i kieliszków, otworzył nową i zaczął ją rozlewać do obu kieliszków.

- Ale to zabawne. Jak sobie pomyślę jak to było jak ja byłem młody. Tuż przed spokrewnieniem albo tuż po. - zamyślił się nad tym z łagodnym, ciepłym uśmiechem. Odstawił butelkę, wziął oba kieliszki i wrócił na poprzednie miejsce przed kominkiem.

- Może to trudne do uwierzenia. Ale wtedy ja i moi rówieśnicy myśleliśmy i mówiliśmy coś takiego jak ty teraz. Wtedy to my byliśmy ci piękni, młodzi, żwawi i nowocześni. Zwłaszcza wkrótce po spokrewnieniu jak się okazało, że czeka mnie i innych świeżaków szansa na życie wieczne. Rany! Ale wtedy obgadywaliśmy tych starszych! - roześmiał się jakby to jakiś emeryt czy weteran poprzednich wojen wspomniał czasy swojej młodości przez pokoleniem jakiego wtedy jeszcze nie było na świecie.

- No wtedy jednak świat się jednak tak szybko nie zmieniał. W starożytności czy średniowieczu używano konnych posłańców i my też. Wtedy były statki napędzane wiosłami i żaglami i my też takie mieliśmy. Wtedy walczono mieczami i szablami i my też. No jedynie broń palna stała się tą główną i powszechną to śmialiśmy się, ze “starików” co to pamiętali jeszcze łuki i kusze. Tak, wtedy też mieliśmy się za wiecznie pięknych, młodych i nowoczesnych. Cały świat leżał u naszych stóp! - westchnął nad tamtymi odległymi czasami co działy się ze dwa stulecia wstecz. Teraz chyba mu to wracało nieco na gorzko a nieco ironicznie.

- Wtedy też starsi nie nadążali za tymi zmianami jakie dla nas były naturalne i oczywiste. Tak jak teraz dla ciebie i twojego pokolenia. No jak widzisz to chyba naturalny porządek rzeczy. No! A przynajmniej mnie uspokaja taka myśl to lubię tak myśleć. - zaśmiał się, uniósł kielich do góry w toaście i upił z niego krwawy łyk.

- Ale nie wszyscy młodzi są do niczego. Zdarzają się perełki. Jak choćby ta moja amazonka Georgie. Pewnie w twoim wieku albo niewiele starsza. No i taki ciężki start miała ale miała w sobie “to coś”. Pracowita i ogarnięta. Pokazałem jej konie, szable a potem już sama ruszyła z kopyta. Aż przyjemnie patrzeć jak to wszystko nie poszło jak krew w piach. Ale reszta… - pokręcił głową na znak, że chyba nie ma zbyt dobrego mniemania o nowym pokoleniu. Przynajmniej z tym z jakim zwykle miał do czynienia.

- Na Brukselę w koteriach mówią “Miasto Próżniaków”. I całkiem słusznie. Rzadko trafia się tam ktoś interesujący. Ktoś kto nie jest rozpuszczonym rozkapryszonym gówniarzem nastawionym na wieczne roszczenia i fochy. Za moich czasów było inaczej. Wiem, że gadam teraz jak stary dziad no ale naprawdę, było inaczej. Większość młodych mężczyzn przewijała się przez wojsko. A teraz? Szkoda gadać. Dobra, skończmy to bo się zacznie starcze ględzenie. - powiedział na koniec machając dłonią jakby zdawał sobie sprawę, że może zacząć się litania narzekań jaka nie będzie miała końca. Znów upił łyk ze swojego kieliszka ale uniósł palec jakby coś sobie przypomniał.

- Aha. Ode mnie za to, że jesteś taką nietuzinkową osóbką, że nawet na naszej Angelette zrobiłaś takie piorunujące wrażenie to tam ci za darmo dwie rady. - powiedział jakby uznał, że może to jeszcze powiedziec.

- Po pierwsze te cv co ci wystawiła to petarda. Jak tylko ktoś ją rozpozna to myślę, że będzie szok i niedowierzanie. Ale. Ale tutaj jest złota młodzież z całej Europy. Jak nie do piąty to co dziesiąty jest potomkiem, kochaną, chłoptasiem czy innym lalusiem jakiegoś księcia, primogena czy prastarego ważniaka koło jakiego trzeba chodzić w rękawiczkach i na paluszkach. Więc miej świadomość, że takie cv to raczej mało kto ma się pochwalić ale mocne plecy zdarzają się tu całkiem często. Właśnie stąd tak wielu tutaj rozwydrzonych gówniarzy. Coś im się nie spodoba to “Czy ty wiesz kim jest mój maula?!” albo, że do niego czy do niej zaraz zadzwoni. Żałosne. To jeden z powodów dla których niezbyt mam ochotę tam jeździć i mieszać się z nimi. - powiedział jakby jednak chociaż część tej litanii jednak mu się ulała. Ale jednak mimo to nadal uważał, że cv od Angelette nawet w takim środowisku powinno zrobić piorunujące wrażenie.

- A dwa to całym tym burdelem zarządzają ghule. Ci albo inni. Gdzie indziej zwykle oni pełnią rolę pomocniczą i usługową, tutaj jednak to na nich spoczywa baczenie aby ten cały burdel nie pękł w szwach. Może jeszcze tubylczy spokrewnieni co kręcą tym interesem. Ale zwracaj uwagę na ghuli, oni tutaj mają często całkiem realną władzę i wpływy jakie mogą zaskoczyć spokrewnionych z innych domen. Często z nimi idzie prędzej coś załatwić niż z tą rozwydrzoną, złotą młodzieżą. - dorzucił na deser drugą radę i w końcu uniósł kielich do ostatniego toastu na znak, że skończył.

De Gast popijała machinalnie ze swojego kieliszka używając go jako zasłony skrywającej ściągnięte usta. Słodka krew pomaga również przepłukać gorycz zbierającą gdzieś w głębi gardła. Siedziała jednak dumnie wyprostowana słuchając aż wreszcie zapadła cisza.
Przeciągnęła ją, dopijając drinka do końca i odstawiła kieliszek na podłogę.
- Powiadają że nowe jest wrogiem starego, jednak nie miałam zamiaru niczego ci ujmować ani obrażać. Nie uważam się za lepszą, a ciebie za anachronizm minionych czasów. Prędzej za szlachetny manuskrypt mogący przekazać wiedzę nagromadzona przez stulecia. Jeśli tak to odebrałeś proszę o wybaczenie, gdyż nie taka była moja intencja. Kierowała mną jedynie dobra wola, nic więcej. Wybrukowałam nią całkiem sporo piekielnych uliczek i nic nie poradzę że przy tobie idzie się zapomnieć - spojrzała na niego ze stonowanym uśmiechem, po czym westchnęła - Niepotrzebnie się odsłoniłam, ale nie obawiaj się piękny lwie. To się więcej nie powtórzy. Nie ma po co… psuć czaru tych paru chwil które dane jest nam spędzić na osobności. Dziękuję za tę lekcję, a także za rady. Wezmę je ze sobą i schowam w sercu aby nie zapomnieć.

- Ależ mon cheri, nie lękaj się ani nie przepraszaj moja słodyczy.
- na jego twarzy rozkwitł rozczulony uśmiech, ujął jej brodę i delikatnie pocałował zdradzając ciepłe i przyjazne intencje.

- To ja cię przepraszam, niepotrzebnie zacząłem gadać jak stary dziad do młodej dziewoi. Absolutnie nie uważam cię za jedną z tych wypindrzonych, roszczeniowych krów co tutaj przyjeżdżają co chwilę. Wierz mi im nie mówiłbym takich rzeczy. Nawet jakbyśmy robili to samo to teraz pewnie byłaby już w samochodzie jaki odwoziłby ją do miasta. - dodał jakby sam też nie chciał zrobic przykrości blondynce albo aby poczuła się w jakiś sposób winna.

- Oh Leo - de Gast westchnęła ponownie, lecz tym razem była w tym prostym geście nuta sympatii. - Zaprosiłeś mnie do swojego domu, ugościłeś jak równą sobie, choć w porównaniu do ciebie przypominam ćmę migającą tuż przy płomieniu świecy i jestem równie istotna. Mimo tego nie dałeś mi tego odczuć, wręcz przeciwnie. Sprawiłeś że się obnażyłam i nie chodzi o ubranie... chyba powinnam ci podziękować - po omacku odnalazła jego dłoń, uniosła i złożyła pocałunek po wewnętrznej stronie nadgarstka zanim nie przyłożyła jej do swojego policzka, uśmiechając się ciepło do pary ciemnych oczu.
- Przez ciebie zatęskniłam do czasów twojej młodości, okrutniku. Nie wiem czy ktoś ci to mówił, lecz jak na nobliwego starca masz w sobie więcej pasji, ognia i wigoru niż niejeden młodzian bliższy mojego pokolenia. Jestem teraz przez ciebie w kropce, mój kochany. Nie wiem czy powinnam jutro dziękować najpiękniejszej z róż z całego serca za możliwość poznania ciebie, czy przeklinać ją w duchu bo wiem już, że zacznę tęsknić za twą obecnością jeszcze zanim oderwę się od ziemi wracając do domu.

- Proponuję podziękowanie. Nie żebym miał w tym własny interes no ale z tego cv co pokazywałaś mam dziwne wrażenie, że podziękowania muszą wam obu wyjść finezyjnie i epicko. -
wrócił do tego swojego autoironicznego tonu zblazowanego playboya. Ale chyba jednak udało jej się sprawić mu przyjemność tymi słowami.

- I koniecznie zamów sobie strój do konnej jazdy. Skoro masz tu przyjeżdżać na naukę nocnej jazdy konnej przy świetle Księżyca i wzdłuż srebrzysto czarnej tafli jeziora. Oczywiście mamy kostiumy gdy twój jeszcze nie był gotowy no ale bądźmy profesjonalni. Siedziałaś w ogóle kiedyś w siodle? - gospodarz wrócił do w miarę biznesowego tonu, przynajmniej tak na wesoło, jakby właśnie ustalali detale kontraktu na naukę jazdy i to miało być głównym powodem wizyty panny de Gast w tej podmiejskiej posiadłości.

Torreador zastanowiła się, przy okazji zmieniając pozycję. Przysunęła się i usiadła przed gospodarzem, opierając się plecami o jego pierś i przykrywając jednym z ramion.
- Raz. Na sesji zdjęciowej jeszcze przed spokrewnieniem, ale zostałam tam posadzona - przyznała spoglądając do góry na jego twarz robiąc niewinną minę - Czyli chyba się nie liczy. Zwykle preferuję jazdę na oklep - zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu. To akurat też ćwiczyli parę kwadransów temu - Zamówię ten strój choć pewnie wersja bez spodni nie przejdzie, prawda? Nie przepadam za spodniami, miałam je może na sobie trzy razy w życiu. Ale zamówię skoro tak mówisz - dodała pokazując że jest gotowa na poświęcenia.

- Zuch dziewczynka. - pocałował ją po ojcowsku w czołu nagradzając ją tak za to poświęcenie. - Damie w spódnicy nie wypada jeździć siedząc okrakiem w siodle. To nieprzyzwoite. Dlatego jak już kobieta chce być amazonką musi jeździć w spodniach. Poza tym myślę, że z twoimi nogami i figurą ślicznie byś wyglądała. A jakbyś nauczyła się jeździć to kto wie? Może Angelette by się dała skusić na jakąś nocną przejażdżkę gdyby ją zaprosiła jej ulubienica? Ona też lubi konną jazdę niestety w Paryżu, jak zresztą w każdym dużym mieście jest to obecnie mocno utrudnione. - wskazał jej na całkiem praktyczny profit jaki może mieć z nauki konnej jazdy. Może nie od razu ale kiedyś tam gdy już by nauczyła się siedzieć w siodle jak należy.

- No to chodźmy do stajni mon cheri. Nie wybaczę sobie, że byłaś u Krzyżanowskiego na stadninie i nie widziałaś żadnego z jego koni. - zaprosił ją gestem jak do tańca. I zaczął podnosić się z nagrzanego od ognia kominka dywanu.

- Z jednym z nich miałam ten słodki zaszczyt się zapoznać - wymruczała pogodnie, wstając razem z nim mimo że chętnie zostałaby na tym dywanie do samego rana. - Naprawdę nie miałbyś nic przeciwko, abym zaprosiła ją tutaj za jakiś czas? - spytała i rozpromieniła się, zarzucając mu ramiona na szyję - To byłoby cudowne! Tym bardziej muszę w takim razie przykładać się do lekcji… dziękuję Leo. Nie wiem jeszcze jak, ale odwdzięczę się za okazaną dobroć.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline