Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2022, 11:05   #101
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Bruno rozejrzał się po okolicy. Nie było, to najlepsze miejsce do polowania. Kiedy przyjeżdżał na tą stacje metra z imigrantami wydawało mu się, to dobrem pomysłem, ale teraz już. Łatwo tutaj było dostać kosę pod żebra. Dla niego jako wampira byłaby, to drobna niedogodność, ale coś trzeba by zrobić z napastnikiem, a jako, że nie długo wyjeżdżał nie chciał by tuż przed opuszczeniem miasta wpakować się w jakieś kłopoty. Odjechał zatem i po namyśle skierował się do baru, któremu bardziej pasowało nazywanie go mordownią, ale miał tą zaletę, że znajdował się nie daleko schronienia. Mógł od razu tam pojechać, ale w tym dniu zwykle nie było wielu klientów, także okazji do pożywienia było mniej. Nie miał pojęcia czy obecnej nocy będzie w stanie zaspokoić głód, ale liczył na łud szczęścia. Rozważał jeszcze udanie się na dworzec, ale ostatecznie odrzucił ten pomysł.

Kiedy dotarł na miejsce niedaleko od baru znalazł jakiegoś podchmielonego faceta opierającego się o ścianę budynku. Najwidoczniej na chwilę przysnął. Bruno wykorzystał tą chwilę i się posilił po czym zasklepił ranę. Wrócił na motocykl i spojrzał na zegarek do wschodu słońca brakowało niecałej godziny. Do schronienia było stąd gdzie był nie tak daleko, ale jeśli by się ślimaczył mógłby nie zdążyć. Ruszył motocyklem, a następnie dodał gazu by zdążyć dotrzeć do bezpiecznego miejsca przed wschodem słońca.
 
Shartan jest offline  
Stary 12-11-2022, 11:48   #102
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 14 - 2025.06.04/05; śr/cz; noc, 00:00 - 01:00

Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XV Dzielnica Vaugirard; mieszkanie Johna
Czas: 2025.06.04/05; śr/czr; noc, g 00:00 - 01:00; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze kawalerki; jasno, muzyka, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, sła.wiatr



John i Margaux



- Czyli… Mamy czekać na nie wiadomo kogo, na nie wiadomo ilu, którzy nie wiadomo o której przyjadą ani czy w ogóle przyjadą? Myślałem, że mamy komuś spuścić łomot. - Melvil jak usłyszał detale planowanej akcji to trudno było powiedzieć aby skakał z radości i entuzjazmu. Zresztą Emma podobnie.

- I mamy czekać na dole. No dobra. Chodź Melv, idziemy. - punkówa też miała niezbyt wesołą minę jak się jeszcze okazało, że wedle planu jaki przedstawił im angielski Brujah to mają czekać gdzieś tam na zewnątrz, na dole.




https://image.shutterstock.com/image...-111101858.jpg


Ich dwójka przyjechała razem z resztą aby zapakować komputery i resztę serwerowni Johna. Hetman tak jak obiecał przysłał ich dzisiaj. Wczoraj czy raczej dzisiaj przed świtem jak John gadał z Filozofem przez telefon to był zadowolony z powodu załatwienia sprawy z Turnerem.

- No i zajebiście. Dobra robota, o to chodziło. Niech wypierdala z miasta robić swoje matactwa gdzie indziej. - powiedział rano punk z dredami jaki był prawą ręką primogena paryskich Brujah.

A potem oboje wrócili do mieszkania Johna i ten to już czuł, jak go morzy dzienny letarg. Margaux wytrzymała tylko trochę dłużej przygotowując co dała radę do wieczornej przeprowadzki. A potem też zapadła w sen bez snów.

Tak jak było do przewidzenia wstała pierwsza od swojego partnera. Głód jej jakoś nie dokuczał. Bestia jaką każdy ze spokrewnionych skrywał w swoich żyłach i trzewiach nadal drzemała jakby nie zorientowała się jeszcze, że zaczęła się kolejna, letnia noc. Chociaż dość pochmurna jak wyjrzała za okno. Z 8-go piętra widać było dość monotonny widok sąsiednich bloków. O tym wczesnym wieczorze wciąż jeszcze większość prostokątów świateł się paliło. Niebo było pochmurne i wydawało się, że jest chyba dość chłodno. Zostało jej przygotować się do tej kolejnej nocy zostawiając na razie Johna pogrążonego w trupim stuporze.

Pierwszy odwiedził ich Max i przywiózł jej spluwę z tłumikiem i zapasowymi magazynkami. Upewnił się czy na pewno nie będą go potrzebować no ale jak nie to wyszedł. Słyszała jeszcze jak odchodzi korytarzem a potem dźwięk otwieranej windy.

Następnym etapem było wybudzanie się Johna. Czuł się całkiem dobrze chociaż od wczoraj Głód wzrósł ale jeszcze do kontrolowanego poziomu. Na razie był lekkim drapaniem w gardle o jakim łatwo było zapomnieć jak się skoncentrowało na czymś innym. Jak wstał to za oknami była już letnia ale nadal pochmurna noc. Zaczął pakować tą niewielką garść rzeczy do jednej, podróżnej walizki jaką zamierzał zabrać do nowego miasta. Gdzieś na tym momencie zastali ich kolejni goście. Tym razem o wiele liczniejsi i bardziej hałaśliwi.

- No siema John. Masz jakieś graty do zabrania tak? No to dawaj. Które to? - w drzwi zdecydowanie ktoś zapukał a potem w progu stanęła grupka “trudnej młodzieży” z wesołymi i bezczelnymi uśmieszkami, petami w zębach i luzackim usposobieniu. Już było z godzinę do północy. Jak weszli gwarną zgrają do niewielkiej kawalerki to się zrobiło i gwarno, i tłoczno, i wesoło. Zupełnie jakby młodzieżowa, punkowa i chaotyczna atmosfera wleciała do cichego zazwyczaj mieszkania razem z nimi. Komputery i podobny szpej to nie były szafy i stoły jednak trochę ich było więc nawet na pół tuzina osób to poszło im całkiem sporo kursów do windy, windą na dół, na zewnątrz, do zaparkowanego vana i z powrotem. Zanim skończyli to zrobiło się trochę po północy albo przed.

- No to na nas pora. Spadamy. Potem Filozof wyśle ci adres gdzie masz w tej Brukseli odebrać ten szpej nie. - pożegnali się i większość z nich odeszła w stronę windy. Potem jeszcze można było zobaczyć ich odjazd furgonetką i osobówką. A Emma i Melvin zostali. Więc można było ich wprowadzić w detale planowanej akcji. Widocznie Hetman albo Filozof coś im przekazali o co mniej więcej będzie chodzić ale bez detali. Oboje pokiwali głowami na zgodę ale plan raczej nie zdobył ich uznania.

Trochę po północy też więc wyszli i zjechali windą na dół. Pokręcili się trochę po obcym dla siebie podwórku nim w końcu we dwójkę obsiedli stół do ping ponga. I tam czekali siedząc w kucki, przechadzając się, gadając, jarając szlugi no i czekając niezbyt wiadomo na co.

Pod tym względem John i Margaux jacy zostali wewnątrz nieco jakby powiększonej kawalerki byli w o wiele lepszej a na pewno wygodniejszej sytuacji. Anglik jak wysłał po odjeździe ekipy ze swojego klanu fotki to Siergieja otrzymał od niego krótkie podziękowanie i info, że przesłał gdzie trzeba i idzie spać. I na tym jego rola pośrednika się skończyła. Zostawało czekać. Przynajmniej byli w środku a nie jak duet panków tam na zewnątrz na dole.

Siedząc odebrali wiadomość od Aurory. “Spotkanie z Anitte w pt/sb o północy.” I adres jakiegoś klubu oraz powtórzony numer do samej agentki jaka miała ich przejąć na miejscu. A jak na razie od niedzielnego spotkania nawet nie otworzyli aktówek z dokumentami od nowej szefowej na wyjazd do miasta gdzie wkrótce za grubą kasę będą kupować nieruchomość i resztę spraw.

Zaś do byłej policjantki dobitnie dotarło, że pod względem rysopisów sprawców to właściwie nic nie mieli. Żadnego potencjalnego opisu kogo powinni się spodziewać. Ilu. Nawet opisu samochodu nie mieli. W poprzednią sobotę co prawda obrobili kolesia w granatowym BMW ale czy teraz podjadą tym samym autem? W ogóle ktoś się tu pofatyguje?

Kawalerka też była dość ciasna jako ring do walki. Co niedawno dało się sprawdzić namacalnie gdy kręciła się tu grupka punków wynosząca sprzęt po jakiej zostały ślady butów z wyraźnym protektorem na podłodze. Widocznie na zewnątrz było mokro a częste powroty w jedną i drugą stronę zostawiły sporo śladów. W każdym razie jakby znów miało tu wpaść parę osób, do tego z zamiarem spuszczenia łomotu a nie aby w miarę zgodnie i na raty nosić komputery to mogło się zrobić bardzo ciasno. Wcale nie było takie pewne czy będzie miała okazję strzelać pistoletem. A w końcu była lepszym rewolwerowcem niż bokserem. Z drugiej jednak strony była też szansa, że niezbyt obszerne pomieszczenia ograniczą ewentualną przewagę liczebną. A póki co czekali nie wiedząc czy w ogóle się doczekają.

Wydawało się, że dopiero co grupa z przeprowadzką zniknęła z widoku, podobnie jak dwójka młodych punków. Gdy na telefon Johna przyszedł sms od nich. “dwóch gliniarzyweszli do was”. Faktycznie zaraz potem usłyszeli energicznie pukanie do drzwi i zdecydowany, męski głos. “Proszę otworzyć! Policja!”




Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; Dzielnica XX Ménilmontant; zaplecze skate park
Czas: 2025.06.04/05; śr/czr; noc, g 00:00 - 01:00; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, sła.wiatr



Carl



Obudził się tam gdzie zasnął. Cały zesztywniały. Jak to po dziennym letargu. Do tego mocno go ssało w żołądku. Wczoraj nie udało mu się zaspokoić swojej wewnętrznej Bestii. Sebastian i kamery no i własna legenda wedle jakiej pracował i właśnie od wczoraj przestałw schronisku PETA nie pozwoliły mu na to. I ta obudziła się wraz z nim. Powarkiwała cicho ale groźnie domagając się świeżej dawki krwi. Prawie czuł jak ostrzegawczo macha z niezadowolenia ogonem. Musiał coś znaleźć póki jeszcze nad nią panował.

Wczoraj sprawa się wywróciła prawie na samej mecie. Pojechał do schroniska w którym oficjalnie pracował jako nocny dozorca. Sebastian mu otworzył, pogadali, młodszy mężczyzna kompletnie nie zaznajomiony w Maskaradę a i chyba w lewą działalność gołębiarza w schronisku też chyba niekoniecznie potraktował go jak kolega kolegę z pracy. Niestety wraz ze złożeniem rezygnacji stary górnik właściwe stracił preteskt aby się tam pojawiać. Bo po co skoro z niej zrezygnował? No a nawet jak tak się pojawiał bez zapowiedzi i na chwilę tak jak wczoraj to niezbyt miał co liczyć na uprawianie swojego procederu z dyskretną utylizacją zwierzaków co mu dawało możliwość bezpiecznego i w miarę pewnego pożywienia się. No ale niezbyt to było możliwe jak któryś z kolegów był na nocnym dyżurze a do tego wszystko było nagrywane na kamery. No i w efekcie tego wszystkiego nie zdołał wczoraj pożywić się a już tej nocy niewiele zostało. W sam raz aby wrócić do siebie na zapleczu skateparku. I zasnąć w dzienny letarg czując niezaspokojony Głód w trzewiach. Ten sam jaki przywitał go u progu kolejnego wieczoru.

Co do tego czy Sebastian mu uwierzył w te brukselskie romanse czy nie to Carl nie był pewny. Młodszy kolega nie drążył za bardzo tematu. Pokiwał głową, uśmiechnął się leciutko i przyjął to ze spokojem.




https://upload.wikimedia.org/wikiped...e_motorola.jpg


Pager poinformował go o połączeniu. Jego obecnie były szef lecznicy nagrał mu krótką wiadomość z podziękowaniem za dotyczasową pracę i powodzenia w nowej. Obiecał wystawić mu referencje na jakiejś stronce z cv jaka nic Carlowi nie mówiła. W każdym razie wyglądało, że jego paryski rozdział zaczyna się powoli zamykać w tak oficjalny sposób.

Gdzieś przy łóżku dostrzegł aktówkę z dokumentami jakie dostali od szeryf jaka była nową maulą i szefową całej grupy. Właściwie nie zajrzał do nich od czasu niedzielnego spotkania. A lada noc pewnie będą opuszczać miasto. Wedle planu z niedzieli to w ten weekend już mieli być w Brukseli.

Siedząc odebrał wiadomość od Aurory. “Spotkanie z Anitte w pt/sb o północy.” I adres jakiegoś klubu oraz powtórzony numer do samej agentki jaka miała ich przejąć na miejscu. Na razie to nawet nie otworzył tej teczki z dokumentami jakie każdy z nich dostał na koniec niedzielnego spotkania od nowej szefowej. A a lada dzień pewnie będą wyjeżdżać na tą misję.

A więc wyjazd z Paryża już tak oficjalnie zbliżał się wielkimi krokami. Na razie jednak Carl zmagał się z własnym Głodem o jakim trudno było mu teraz myśleć o czymś innym.




Miejsce: Belgia; Bruksela, na pn-wsch od miasta; Hofstade; stadnina koni Leona
Czas: 2025.06.04/05; śr/czr; noc, g 00:00 - 01:00; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze śmigłowca; ciemno, łomot wirnika, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, sła.wiatr



Alessandra



Lot z Paryża do Brukseli trwał nieco ponad godzinę. To było całkiem inna podróż niż samochodem, samolotem czy pociągiem. Maszyna była głośna i bez słuchawek trudno było wytrzymać. Na szczęście cała trójka pasażerek dostała wielkie, nauszne słuchawki jakie miały wmontowane mikrofony dzięki czemu dało się swobodnie rozmawiać a wytłumiały też ten monotonny, dudniacy łoskot nad głowami. Odebrała wiadomość od Aurory. “Spotkanie z Anitte w pt/sb o północy.” I adres jakiegoś klubu oraz powtórzony numer do samej agentki jaka miała ich przejąć na miejscu. Noc służbowego wyjazdu z Paryża zbliżała się więc nieuchronnie a ona do tej pory nawet nie zajrzała do aktówki z dokumentami od nowej szefowej.

- Jeszcze nie leciałam śmigłowcem! I to w nocy! Całkiem inaczej niż w dzień! - zgrabna brunetka cieszyła się jak dziecko z tej podróży. Rzeczywiście było całkiem inaczej niż samolotem, nawet podczas nocnego lotu. Śmigłowiec leciał o wiele niżej więc z góry było widać plamy świateł gdzie były miasta i niczym żyłki od nich odchodzace świetlne linie i punkciki dróg. Ciemne, prawie czarne plamy ziemi przemieszane w czymś jaśniejszym. Czasem rzeka czy inne jezioro w jakich odbijało się nocne, pochmurne niebo. Ale na dłuższą metę było to jednak dość monotonne do oglądania. Zwłaszcza jak miały swoje własne towarzystwo i wspólne tematy. Ta godzina wspólnego lotu pozwoliła im się nagadać do woli. Z początku to mówiła głównie Jewel jak relacjonowała szefowej co się działo od wczorajszej już prawie porannej rozmowy gdy ta dzwoniła do niej z “Olimpu”. To też nawet do pewnego stopnia było zabawne jak się nad tym teraz zastanowić a Jewel wcale tego nie ukrywała. Nawet mogła zademonstrować siostrom de Gast na żywo jak to wczoraj zareagowała jak w końcu widząc, że to dłuższe zamówienie od szefowej to musiała poprosić ją o chwilę przerwy aby mogła znaleźć coś aby to wszystko zapisać.

- Tak… Śmigłowiec? Do Brukseli? Na jutro? Znaczy na dziś wieczór? Aha… A powrót? Aha… Dobra, zobaczę ale tak bez zapowiedzi to pewnie będzie drożej… Aha… Dobra to zobaczę… Aha róże tak? Jakie? Aha… Czerwone… Dobra mam… Ile? Eee… Ile? Ale jak to ciężarówka? Taka prawdziwa ciężarówka? Aaa! Dla Królowej! Aaa! No tak, tak to teraz tak, teraz… Ooo jaaa! Szefowa zamówi jej całą ciężarówkę róż?! Ooo jaaa! Ja to z miejsca bym się w szefowej zakochała za taki numer! - no tak, było teraz trochę śmiechu. Chociaż klubowa tancerka co ostatnio stała się pełnoprawną sekretarką blondynki rano mówiła dość machinalnie gdy notowała co, gdzie, z kim, komu, ile i tak dalej. No teraz jak to sobie opowiadały bardziej na luzie to było to o wiele bardziej zabawne i rozrywkowe.

Nadine była już spakowana i wzięła wieczorny pociąg do Brukseli jeszcze nie wiedząc, że szefowa też tam leci. Chociaż pociąg to też mógł być już na miejscu. Bo jutro już miała umówione spotkanie z tą agentką nieruchomości aby obejrzeć parę obiecujących adresów. Więc ta sprawa też wydawała się być w toku.

Jewel najbardziej żałowała tej ciężarówki róż wysłanej na Luwr. A dokładniej to tego, że nie zobaczy miny Angelette na widok takiego prezentu. No bo te kociaki wysłane do Hetmana to pewnie nawet jak żadnej z pasażerek przy tym nie będzie no to dziewczyny właśnie opowiedzą jak było. A Ukrainiec podczas swojej wizyty w “Miroir Noir” musiał zrobić na dziewczętach całkiem dobre wrażenie bo z relacji Jewel wynikało, że te były bardzo chętne na taką rewizytę u niego.

Resztę to już na fotelach lotniczych Alessandra sama mogła się przekonać. Wymieniła serię wiadomości z Sorenem. Który był zachwycony fimikiem z góra jednominutowym cv od Wiecznej Królowej nie mniej jak go oglądał pierwszy raz. Aż nie mógł się doczekać spotkania z Georgem a miał je jutro aby mu tego nie pokazać. “Pokazałem go Henrieccie. Nie wierzy, że to ty i Angelette! Bomba! Po prostu Bomba!” wspomniał o podobnej mu wiekiem spokrewnionej pewnie jaką akurat miał gdzieś pod ręką aby się pochwalić sukcesem swojej podopiecznej. No a po części także i swoim.

- Ty blond ladacznico! Przespałaś się z nim i z nią na raz! I ona jest w obroży i smyczy na tym zdjeciu? Prowadzałaś ją tam u nich ją na smyczy tak jak u was w klubie?! Przy nim? Opowiadaj! - Musette też była nie mniej podekscytowana jak Soren. Tak bardzo, że pewnie jak wstała dziś wieczorem i dotarły do niej wysłane fotki zrobione w apartamencie 9696 to musiała zadzwonić aby się upewnić osobiście. Nawet dudniące echo silnika śmigłowca jej nie zniechęciło tak bardzo zżerała ją ciekawość i ekscytacja sukcesem kumpeli.

Zresztą Monique też pożegnała się z nią dzisiaj bardzo gorąco i wylewnie. Bo jak jej gość miała takie a nie inne plany na dzisiejszą noc to nie mogła za bardzo zwłóczyć. Więc księciu mogła najwyżej sprzedać całusa w martwe usta i tyle. No ale Monique odprowadziła ją na sam dach i tam się pożegnały gorąco.

- Oh Ally, jakby ci tam było źle w tej Brukseli to śmiało przyjeżdżaj. Tu zawsze drzwi będą dla ciebie otwarte. I jakbyś się chciała pobawić smyczą, pejczem czy knebelkiem to oczywiście zawsze chętnie będę ci służyć na kolankach albo jak sobie tam życzysz. Szkoda, że wyjeżdżasz. Może Oli by się zgodził mieć dwie faworyty? Przecież to książę. Kto mu zabroni? Nawet wypada mężczyźnie na jego stanowisku prawda? - Noel wcale nie ukrywała, że żal jej serce ściska na to rozstanie ze swoją przyjaciółką, kochanką i dominą. Była ubrana jak na książęcą faworytę należy, w suknię, szpilki no i efekt gracji psuła obroża ze smyczą jaką miała na sobie całą noc i coś nie miała ochoty jej zdejmować.

Pilot dał znać, że niedługo będą lądować gdy telefon blondyny zabłysnął wiadomością. Tym razem była to fotka od Josette. Przedstawiała dwie, zgrabne, tancerki “Miroir Noir” jakie dosłownie wykonały polecenie szefowej i pozowały do zdjęcia na klęcząco u stóp primogen Tremere.

“Bardzo dziękuję, cudowny prezent! Mój ulubiony! Będę używać ostrożnie i z miłością! Odpiszę później! Aha! I koniecznie, ale to koniecznie i obowiązkowo wpadnij do mnie abym miała okazję się zrewanżować!”

Potem już nic nie przysłała ale jeśli zajęła się przysłanymi prezentami a prezenty nią to pewnie wszystkie miały teraz usta, uda i ręce pełne roboty.

Wreszcie jak już widać było jakąś świetlną plamę przez okna i wedle pilota to była już Bruksela to zadzwoniła Monique.

- Ooohhh Ally! Kocham cię! Taka niespodzianka! Taki prezent! Jej a ja zapomniałam dać ci cokolwiek! Ojej tak mi przykro! Taka niedobra dla ciebie byłam! Obiecuję ci, że jak się spotkamy to na pewno nie przyjadę z pustymi rękami! I te orchideę i to tyle! I ten wiersz! Oo jaaa! - ponoć spokrewnieni mieli zwykle problemy z płakaniem. Ale wydawało się, że pozostawiona w “Olimpie” blondynka jest tego bardzo bliska. A na pewno się wzruszyła na całego taką kwietną i poetycką niespodzianką. Zresztą Jewel i Ophelia też wydawały się być poruszone nawet jak tylko tego wszystkiego słuchały z sąsiednich siedzeń. Rozmowa chwilę trwała a gdy kochanki się w końcu rozłączyły okazało się, że tak jakby lecą obok tej świetlnej plamy w ciemnościach jaka miała być stolicą Belgii.

- A to my nie lecimy do Brukseli? - zapytała trochę zdziwiona Ophelia.

- Ta stadnina jest nieco za miastem. Tam już widać taką trójkątną plamę. To jezioro. Będziemy lądować obok. - w słuchawkach usłyszały wyjaśnienia pilota jakiego widziały głównie jako głowę w hełmie wystającą ponad lotniczy fotel.

- Ciekawe jaki on jest. - zastanawiała się Jewel zerkając przez boczne okno bo faktycznie było widąć jak coś trójkątnego odbija nocne chmury więc musiała to być jakaś tafla wody. Maszyna zaś zaczęła łagodnie się zniżać i świetlne plamki coraz wyraźniej zmieniały się w latarnie uliczne, okna w domach, widać było oświetlone zarysy budynków i nawet tor wyścigowy dla koni więc pewnie to była ta stadnina dokąd lecieli.

- Za chwilę lądujemy. Poczekamy aż panie odejdą i wtedy wystarujemy. Musimy zatankować i zaserwiwsować maszynę. Odlot będzie o 3 rano. - poinstruował ich pilot gdy helikopter coraz wyraźniej podchodził do lądowania. Lot trwał około godziny więc z pewnym zapasem na nieprzewidziane okoliczności na około 4 rano, może trochę po byliby z powrotem w Paryżu. A nieco po 5 rano wstawało Słońce. W kabinie śmigłowca byłoby dla starszej de Gast zabójcze. Na razie jednak zbliżała się 1 w nocy i śmigłowiec celował w sam środek hipodromu czyli całkiem sporego, porośniętego niską trawą terenu płaskiego jak stół. Widać było jak przy ogrodzeniu czeka tam kilka postaci i samochodów. Maszyna lekko zatrzęsła się gdy płozy dotknęły murawy, orboty silnika zwolniły i śmigło zwolniło przestając się stopniowo obracać. Drugi pilot wysiadł, podszedł do bocznych drzwi i je odsunął aby pasażerki mogły wysiąść. Zaś do śmigłowca ruszyła jakaś limuzyna. Z niej wysiadł jakiś mężczyzna w skórzanej kurtce i ruszył ku nim dziarskim krokiem.

- Myślicie, że to on? - zapytała cicho Ophelia wcale nie ukrywając podekscytowania i ciekawości. Jewel zresztą tak samo. Zresztą już prawie ich doszedł.




https://i.pinimg.com/564x/a3/44/70/a...0b8486afc2.jpg


- Dobry wieczór. Panie pozwolą, że się przedstawię. Leon Krzyżanowski. - mężczyzna z bliska okazał się być w wieku około trzydziestki. Skórzana kurtka i zarost na twarzy nadawała mu nieco zbójeckiego charakteru. Ale i swady. Patrzył na nie śmiało i z przyjemnością uśmiechając się obiecująco. Niespodziewanie strzelił obcasami jak w wojsku. Po czym ujął każdą z nich w dłoń i pocałował w takim klasycznym, szarmanckim stylu. Pomimo, że w jego ubiorze nie było ani krzty munduru od razu kojarzył się z wojskiem, oficerami i to właśnie takimi w starodawnym stylu.

- Ale może być Croix. Albo po prostu Leon. Macie moje drogie coś do zabrania? - zapytał nie wychodząc z roli gościnnego gospodarza. Mówił tak płynnie po francusku, że gdyby zawczasu się nie wiedziało z kim ma się do czynienia i nie zdradzało tego jego nazwisko to można by go wziąć za rodowitego Francuza. Lub kogoś z francuskojęzycznej nacji co w Brukseli świetnie wtapiałoby się w tłum.

- Oj to tylko Ally zostaje. My to będziemy lecieć dalej. Już jesteśmy umówione. - Ophelia z wyraźnym ociąganiem się mówiła to powoli jakby uznała, że to starsza siostra zgarnęła najlepszą nagrodę na tą noc.

- Naprawdę? No cóż, rozumiem. Naprawdę mi przykro z tego powodu. Może następnym razem, z przyjemnością poznam tak obiecujące osobowości. - polski kawalerzysta nie tracił swojej swady i było widać, że siostra i sekretarka Alessandry najchętniej zostałyby na miejscu. No ale były już umówione z narzeczonym Ophelii. Jeszcze nie zdążyli się pożegnać ani rozmówić gdy znów zadzwonił telefon starszej de Gast. Na wyświetlaczu pokazał się numer samej primogen paryskich Torreadorów.

- No no Różyczko… Cała ciężarówka? Masz rozmach dziewczyno. Jestem z ciebie dumna. I zachwycona. I zaintrygowana. W jakiej to sytuacji ci się śniłam, że cię to poruszyło aż tak. Mam nadzieję, że porozmawiamy o tym jutro. I namawiam na drobną demonstrację. Najlepiej taką do rana. - w słuchawce blondynka słyszała aksamitny i kuszący głos swojej królowej. I to tak elektryzujący, że jakoś od razu robiło się goręcej od środka. Brzmiało jakby miała ochotę na “małe co nieco”. Tylko niekoniecznie małe. I zapewne ze swoją rozmówczynią w roli głównej.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; XIX Dzielnica Buttes-Chaumont; mieszkanie Bruno
Czas: 2025.06.04/05; śr/cz; noc, g 00:00 - 01:00; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze mieszkania; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, sła.wiatr



Bruno



Młody Gangrel obudził się z dziennego stuporu tam gdzie zasnął. W swoim łóżku i sypialni. Z początku czuł się jeszcze bardziej martwy niż żywy i mocno zesztywniały. Przynajmniej póki vitae też się na dobre nie rozbudziło i nie zaczęło żwawiej krążyć w żyłach. Głód mu prawie nie dokuczał. Widocznie wczorajsze żerowanie jeszcze go trzymało. Zaś póki co był pochmurny wieczór i miał resztę nocy do dyspozycji.

Odebrał wiadomość od Aurory. “Spotkanie z Anitte w pt/sb o północy.” I adres jakiegoś klubu oraz powtórzony numer do samej agentki jaka miała ich przejąć na miejscu. Więc noc odjazdu z miasta zbliżała się nieuchronnie. A póki co jako zespół to od tamtego niedzielnego spotkania nie widzieli się ani razu.

Niedługo potem dostał telefon od kumpli z klubu motocyklowego. - Hej, Bruno, jest niezła biba. Piwo, motory, laseczki i tak dalej. Chcesz to wpadaj. Ściągamy ekipę. - powiedział mu kumpel i tak na słuch to brzmiało w tle jakieś radosne okrzyki, zniekształcona muza i dudnienie motocyklowych silników. Do tego po chwili kolega przysłał mu jeszcze fotkę.



http://photos.demandstudios.com/gett.../178816581.jpg


----


Mecha 14


Test Głodu (1k10)


Alessandra: https://orokos.com/roll/959984 2 > por = 0>1/5

John: https://orokos.com/roll/959986 5 > por = 1>2/5

Bruno: https://orokos.com/roll/959987 10 > suk = 1>1/5

Carl: https://orokos.com/roll/959988 10 > suk = 3>3/5

Margaux: https://orokos.com/roll/959989 7 > suk = 1>1/5
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2022, 12:49   #103
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Carl był wściekły z głodu! Wezwał swego chowańca do pomocy i ruszył na miasto. Był pewien, że gdzieś znajdzie bezdomne lub dzikie zwierze! Był gotów nawet zjeść jakiegoś wolno chodzącego kota z obróżką, takie kociaki mordowały wystarczającą ilość innych stworzeń, aby było to sprawiedliwe.

Liczył na to, że kruczę oko jego przyjaciela, pomogą mu szukać!
 
Brilchan jest offline  
Stary 15-11-2022, 14:20   #104
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Działanie pod wpływem impulsu opłaciło się i chociaż z samego rana zaraz po przebudzeniu Alessandra odczuwała głęboki smutek żegnając się Monique i jadąc na dach hotelu gdzie czekał już na nią helikopter z młodszą de Gast, to im bliżej Brukseli się znajdowała tym bardziej smutek został zastąpiony przez rozkoszne oczekiwanie. Humor poprawiało jej też sprawozdanie Jewel, która spełniła jej wytyczne co do joty, więc przynajmniej nie zostawiała książęcej faworyty tak całkiem odrzuconej. Służka zadbała również, aby para zaprzyjaźnionych primogenów, a także Wieczna Królowa nie zapomnieli o pewnej blondynce szybującej teraz poprzez nocne niebo na spotkanie ze spokrewnionym równie wiekowym co jej własny maula… zabawne. Pewnie powinna się denerwować, lecz nie umiała. Była zbyt podekscytowana aby odczuwać lęk.
- Świetnie się spisałaś kochanie. Grzeczna, piękna dziewczynka… a grzeczne, piękne dziewczynki zasługują na nagrodę. Będziesz od dziś moją pierwszą ptaszyną, możesz mnie prosić o co chcesz - pochwaliła śmiertelną, głaszcząc ją czułym gestem po policzku i wychyliła się całując niespiesznie jej pełne usta. Również żałowała że nie zobaczy miny Angelette, lecz było to do nadrobienia. Grunt, aby Królowa Marionetek miała dobry humor następnego dnia, gdy znów się spotkają.
- Cieszę się, że zgodziłaś się mi towarzyszyć w podróży, ukochana siostro. Mam dla ciebie wspaniałe wieści! Chciałam się nimi podzielić już wczoraj, lecz pomyślałam, że najlepiej przekażę ci je osobiście. Dobrze że siedzisz - odwróciła się do młodszej brunetki i ujęła jej smukłe dłonie w swoje. Pocałowała wierzch tej prawej - Zeszłej nocy dane mi było porozmawiać z naszym drogim Sorenem. Zaprawdę był w szampańskim nastroju… sam wyszedł z propozycją abyś dołączyła do firmy, dasz wiarę? Nawet nie musiałam go brać pod włos, to był jego pomysł - zrobiła chwilę przerwy aby dobre wieści w pełni dotarły do Ophelii i podjęła - Jesteś już w odpowiednim wieku. Piękna, mądra i zdolna. Zostaniesz naprawdę wartościową częścią rodziny i już zawsze będziemy razem!

- O! Naprawdę? Zgodził się! Oo! To teraz będziemy razem? Już na zawsze! Cudownie!
- młodsza z sióstr zatrzepotała rzęsami słysząc takie wspaniałe wieści. Akurat tego widocznie się nie spodziewała. Ale gdy to do niej dotarło roześmiała się szczerze i na ile mogła w tym fotelu lotniczym to objęła i przytuliła do siebie blond siostrzyczkę.

- Tak się cieszę! To na pewno twoja zasługa. Inaczej pewnie by nie był taki hojny. Już się bałam, że będę musiała czekać następną dekadę albo aż w ogóle zrobię się stara i pomarszczona! - przeżywała tą radość bez skrępowania paplając wesoło gdy mogła dać upust swoim dotychczasowym skrytym wątpliwościom.

- Ale to chyba nie był tylko taki żart z jego strony? Bo już się nakręciłam. I musiałaś się czymś nieźle mu zasłużyć, że tak sam z tym wyskoczył. - brunetka spróbowała się trochę opanować i jednak wolała się upewnić, że to nie żart. Siedząca z drugiej strony blondynki kobieta też przeżywała tą radość razem z nimi. A i swoją bo wieść o tej pierwszej ptaszynie przyjęła nie mniej radośnie niż młodsza de Gast o obiecanym spokrewnieniu.

Blondynka objęła mocno siostrę i kołysała ją w ramionach, co jakiś czas całując we włosy.
- Tak moje życie, już zawsze będziemy razem. Na pewno nie żartował, nie bój się… ma nawet pomysł. Nic nie obiecuję, ale jeśli się uda do firmy wprowadzi cię być może sama nasza szefowa. Byłabyś jej bezpośrednią protegowaną, chcemy ją jutro do tego pomysłu przekonać. Jeśli jednak się nie zgodzi i tak Soren bez problemu uzyska zgodę aby cię wprowadzić. Obiecuję że zrobię wszystko aby Angelette wzięła cię pod swoją opiekę. Zaczniesz z wysokiej pozycji i zobaczysz. Za jakiś czas to ja cię będę prosiła o pomoc i radę - odchyliła się, poprawiając jej włosy.

- Wprowadzi mnie… ONA? - o ile za pierwszym razem Ophelia zamrugała powiekami ze zdziwienia to teraz szeroko je rozwarła gdy domyśliła się o kim rozmawiają. - No nie żartuj! Ona!? Przecież ona jest… No… Na samej górze! Ona jest chyba starsza nawet od Sorena! I ona by miała mnie… Oh! No aż nie wierzę! Matko to co ty zrobiłaś? Zabiłaś kogoś czy co? - młodsza de Gast nie mogła się nadziwić o jakim fantastycznym i skrajnie mało prawdopodobnym wariancie teraz tutaj rozmawiają. Zwykle bowiem to maula spokrewniał po rodzinie i do tej pory pewnie młodsza z sióstr myślała przede wszystkim o Sorenie jako potencjalnym stwórcy. A tu chodziło o samą Królową co nawet wśród primogenów uchodziła za jedną z najstarszych i najdostojniejszych. Z plotek wynikało, że jest starsza od panującego obecnie księcia.

- Nie, nie zabiłam nikogo - Torreador zaprzeczyła ze śmiechem i zrobiła niewinną minę - Zaprosiła mnie do siebie, polubiła. To fascynująca kobieta, piękna, silna i bardzo łaskawa. Tak, jest starsza od Sorena ale ma w sobie ogień tak wielki, że pogrąża cię całą gdy jesteś obok. Ciebie też polubi, ma słabość do artystów i ludzi z pasją. - powiedziała pisząc jednocześnie na telefonie, a gdy skończyła pokazała ekran Ophelii.

Reakcja siostry była znów bardzo znamienna. Tym razem otworzyła szeroko nie tylko oczy ale i usta. Szybko przykryła je dłonią ale i tak widać było, że jest pod jeszcze większym wrażeniem niż poprzednio. Aż przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć i w końcu rzuciła się siostrze w ramiona, objęła ją mocno i przytuliła do siebie.

- Gratuluję! Co za zaszczyt! No i jakie szczęście. To teraz to tak, teraz wszystko rozumiem. - mówiła do jej karku i pleców dzieląc z nią to szczęście. - Mnie też się zawsze wydawała wspaniała. No i Soren zawsze ją tak chwalił i wyrażał się z szacunkiem. - powiedziała gdy już wróciła do bardziej cywilizowanej pozycji siadając prosto do kierunku lotu.

- Oh tak, jest wspaniała. Jedyna w swoim rodzaju - zgodziła się jej siostra trzymając ją za ręce - Zobaczysz, już niedługo wszystko się zmieni i to na lepsze. Ale teraz będę potrzebowała twojej pomocy. Sam prezes wysyła mnie do Brukseli, trochę… mnie nie będzie. Muszę zabrać Nadine i Doriana, między innymi, ale nie bój się. Soren podeśle ci nową ochronę. Miej proszę oko na niego i klub, dobrze? Tam musi być ktoś rozsądny i zaangażowany, z głową na karku. Dlatego właśnie kieruję się z tym do ciebie. Pomożesz mi, moje życie?

- No to jednak wyjeżdżasz? A to już wiesz dokładnie kiedy? Oczywiście zajmę się klubem. I Sorenem. A obsługą się nie przejmuj, na pewno kogoś znajdziemy. Weź kto ci będzie potrzebny, mną się nie przejmuj.
- powiedziała siostra uspokajającym tonem. Spodziewała się tego wyjazdu więc za bardzo nie była nim zaskoczona. Ale wolała wiedzieć parę ostatnich detali. Poza tym jednak starała się stanąć na wysokości zadania aby zastąpić w tej roli swoją siostrę.

Alessa podziękowała jej ciepłym uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni. Otworzyła usta aby coś dodać, lecz Jewel postukała ją po ramieniu drugą dłonią podając telefon.
- O naszym najdroższym wilku mowa - pokazała ekran siostrze, a ta odwzajemniła jej minę. Patrzyła z zainteresowaniem jak starsza de Gast odpisuje na na smsa.
Po nim nadszedł kolejny, całość zajęła całe pięć minut, a ledwo skończyła wymianę wiadomości z maulą oddając telefon Jewel, ten znów zawibrował.

Wyciągnęła rękę i służka ponownie go jej podała. Widząc kto dzwoni starsza de Gast uśmiechnęła się szeroko.
- Ty blond ladacznico! Przespałaś się z nim i z nią na raz! I ona jest w obroży i smyczy na tym zdjęciu? Prowadzałaś ją tam u nich ją na smyczy tak jak u was w klubie?! Przy nim? Opowiadaj! - głos Musette ledwo przebijał się przez pracujące łopaty wirnika nad ich głowami, ale Venture nie odpuszczała.
- Oh kochanie… żebym tylko ją prowadzała - odpowiedziała zadowolonym głosem, puszczając siostrze oko - Przeczołgałam jej słodki tyłeczek po podłodze, wychłostałam, a gdy już błagała o zmiłowanie dołączył Oliver i dalej już bawiliśmy się we trójkę. A jak tobie minął poprzedni dzień, moja słodka? Mam nadzieję, że gdy wyjadę nie zapomnisz o mnie i będziesz odwiedzać. Inaczej śmiertelnie się obrażę.

- No na pewno nie spędziłam jej z książęcą parą!
- odparowała młoda Venture bez zastanowienia. W głosie dało się słyszeć wiele emocji. Trochę zazdrości i całkiem sporo radości a przede wszystkim zżerała ją ciekawość.

- A byłam w “The Hell”, Theo mnie zaprosił no to było całkiem sympatycznie. Zwłaszcza jak dołączyła do nas Koko. Ona z tych ostrych i dominujących. Podpasowała mi. No i zostaliśmy tam do rana. Ale to nie była książęca para! Jej! To tą naszą słodziutką blondyneczkę sponiewierałaś tak samo jak u was w klubie? I to przy Oliverze? Matko święta! Aż się dziwię, że jeszcze żyjesz! Ja to bym się bała, że mi urwie głowę jak tylko wsadzę dłoń między uda jego ślicznotki! Masz jaja dziewczyno większe niż niejeden facet! - Musette streściła pokrótce swoje przygody no ale nadal nie mogła się nadziwić jak jej młodszej koleżance się powodzi.

- I jak mówisz o odwiedzaniu to już wpadłaś! Na kiedy się umawiamy? - zapytała pół żartem pół serio no ale chyba miała straszną ochotę na spotkanie ze swoją kumpelą i przeżywania tego wszystkiego razem. W końcu przez telefon nie można było powiedzieć wszystkiego i czuć się zbyt swobodnie.

- Musisz mi dać parę dni kochana na przygotowanie wszystkiego - Torreador szczerzyła się z bardzo zadowoloną miną, puszczając dziewczynom oczko - Przenoszę się do Brukseli, zapoznam miasto i jak tylko rozpakują moje rzeczy od razu wysyłam po ciebie śmigłowiec. Wtedy sobie wszystko obgadamy na żywo i pójdziemy w tango. Myślę że po weekendzie już damy radę się łapać.

- Ano tak, bo ty teraz będziesz wyjeżdżać… A to szybko, myślałam, że jeszcze trochę z nami zabalujesz na miejscu. No ale jak trzeba to trzeba. I za tydzień? No pewnie! Daj tylko znać to nawet na rowerze tam do ciebie przyjadę! Podobno nie najgorzej wyglądam w leginsach! -
zaśmiała się na koniec ale było czuć, że jest bardzo chętna na następne spotkanie z kumpelą.

- Z tego co podpowiada mi uczynna pamięć wyglądasz bosko we wszystkim co ciasno opina ci ten krągły tyłeczek - blondynka odpowiedziała ze śmiechem.
Wymieniły jeszcze parę uwag po czym pożegnały się i połączenie się urwało.

Nie dane jednak było siostrom porozmawiać spokojnie, bo komórka Torreador znów się odezwała. Tym razem jednak gdy przykładała ją do ucha, blondynka miała ciepły, trochę nostalgiczny uśmiech na twarzy i spojrzenie wbite w widok za oknem. Słuchała zaaferowanej Monique kiwając głową, cmokając albo mrucząc nisko.
- Jesteś idealna moje słońce. Nie przepraszaj za nic, nie mnie - powiedziała gdy tamta skończyła i cieszyła się z reakcji na pozostawiony kochance prezent. - To ja jestem winna przeprosiny. Chciałam w ten sposób prosić o wybaczenie i osłodzić nasze rozstanie. Wyszłam z domu jak złodziej, zanim zdążyłyśmy się sobą nacieszyć. Gdyby nie fakt, że muszę załatwić parę spraw przed przeprowadzką nie ruszyłabym się z twoich ramion aż do świtu. Masz moje słowo że w najbliższy weekend będę cała twoja, odbijemy sobie gorycz rozłąki. Moje serce też już masz, będzie zawsze przy tobie, nieważne gdzie mnie los i obowiązki rzucą.

- Ohh Ally… -
po drugiej stronie prawie dało się wyczuć jak druga z blondynek prawie roztapia się w tą słuchawkę z czułości i miłości na takie wyznania. Zaniemówiła na dłuższą chwilę jakby to wewnętrznie przeżywała albo myślała co powiedzieć dalej.

- Jesteś dla mnie za dobra. Ale wytrzymam to rozstanie aby znów się tobą nacieszyć jak się znów spotkamy. Oli już wyszedł ale jak wróci pomęczę go o ten adres gdzie to ma być. To jak tylko dostanę to ci od razu prześlę. Też bym mogła spędzać całe noce tylko z tobą. Tylko no tak co noc to nie mogę bo mam jeszcze Oliego. Ale sama wiesz jaki on jest kochany. Tylko poza tym jest też eee… no prezesem firmy… No to ma mnóstwo obowiązków i nie możemy być tak często razem jakbym chciała. - Monique jak się odetkała to zaczęła mówić szybko i nieco chaotycznie gdy jej myśli krążyły i zderzały się ze sobą pod jej jasno blond czaszką.

- Wiem kochanie - blondynka wymruczała w słuchawkę - Najpierw obowiązki, ja poczekam ile będzie trzeba. Dbaj o Oliego, to taki słodki, czuły człowiek. Potrzebuje cię nie mniej niż ja. Tylko ze on ma więcej na głowie. Prześlij adres gdy go zdobędziesz i nie smuć tej pięknej twarzyczki. Widzimy się weekend, czyż nie? Przygotuję coś specjalnego abyś przez następny tydzień chodziła cała w skowronkach.

- Oczywiście najdroższa! Przyjadę na każde twoje wezwanie! I tak, zadbam o niego. Wszyscy to tylko jako… eee… prezesa go widzą. A jak się go pozna prywatnie to sama widziałaś wczoraj. Jej, jeszcze raz ci dziękuje za te orchidee i to tyle i takie duże i piękne! Wcześniej to tylko Oli mi robił takie prezenty. -
wyznała wzruszona blondynka starając się jednak wziąć w garść aby nie rozkleić się zupełnie.

Siedząca obok Ophelia rzuciła siostrze długie, rozbawione spojrzenie, a ta tylko rozłożyła jedną rękę, wciąż zasypując Malkaviankę komplementami i zapewnieniami o niecierpliwości kolejnego spotkania.

- Naprawdę jest ci bliska - stwierdziła, gdy wreszcie Alessa oddała telefon swojej służce.

Ta milczała przez chwilę po czym kiwnęła krótko głową.
- Żałuję że jej tu nie ma - westchnęła w końcu, poprawiając młodszej brunetce mankiet sukienki - Niemniej rozłąka jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia... małą gasi a wielką roznieca i tym słodsze są następne spotkania im więcej żaru trawi nas od środka.


Jeśli Alessandra miała chociaż cień wątpliwości czy warto rzucać wszystko i tłuc się całą godzinę aby dotrzeć na spotkanie z przyjacielem Angelette, to wystarczyło że się pokazał, a wszelkie wątpliwości rozpierzchły się jak stado myszy, chowając w norach.
Monique się nie myliła, naprawdę był przystojny. Do tego szarmancki i po ogniu w oczach szło poznać, że Wieczna Królowa też się nie myliła. Ledwo się pojawił, a de Gast łapała się na tworzeniu w głowie przeróżnych sytuacji z nim w roli głównej. I w żadnej z nich nie czułaby się pokrzywdzona.
Obserwowała go gdy się witali, uśmiechając czarująco lecz zanim zdążyła się odezwać jej telefon znów zadzwonił. Zirytowanym machnięciem ręki zbyła Jewel, lecz ta z poważną miną wciąż trzymała smartfona w wyciągniętym ręku. Wyjaśnienie tego zachowania przedstawiał wyświetlacz.
- Przepraszam was na chwilę, to z Luwru - wyjaśniła po czym odebrała. Po drugiej stronie promigen również wydawała się zadowolona z prezentu, blondynka zamruczała pogodnie do słuchawki.
- Nawet całe morze róż nigdy nie dorówna pięknem mej ukochanej. Tak jak ich czerwień nie oddaje w pełni siły mego uczucia do ciebie. Cieszę się, że ten drobny upominek wprawił cię w dobry nastrój i choć odrobinę ukoi tęsknotę do jutrzejszego spotkania na którym bardzo dokładnie zademonstruję sytuację w jakiej opętałaś moje sny. Niestety dziś nie dane mi będzie cieszyć się blaskiem twych oczu ani smakiem twych ust. Odwiedzam twego serdecznego przyjaciela. Postaram się i w tym spotkaniu przynieść ci radość.

- Będę cię oczekiwać z drżącymi z ekscytacji kolanami kochana Różyczko.
- w głosie primogen dało się wyczuć aprobatę i zadowolenie. Prawie można było ujrzeć jak majestatycznie z iście królewską godnością skinęła głową.

- I to już jesteś na miejscu? Przywitał cię? No i jak pierwsze wrażenie? - chociaż primogen paryskich Torreadorów miała ponad dwa wieki na karku to jednak też wydawała się tak zwyczajnie ciekawa jakie wrażenie wywołał na jej ulubienicy kawalerzysta jakiego jej poleciła. Ten zaś stał razem z Jewel i Ophelią rozmawiając z nimi o czymś skoro wszyscy czekali na wynik rozmowy Alessandry przez telefon. I wyglądało na to, że w paru chwilach to Polak kupił sobie uwagę obu kobiet całkowicie.

- Oh Angelette… - blondynka westchnęła rozmarzona, odchodząc ostrożnie kilka kroków w bok, bo ciężko się chodziło na szpilkach po trawie - Jest to kolejna rzecz za którą koniecznie muszę ci podziękować. Już sam jego widok sprawia że krew szybciej krąży w żyłach, a myśli suną w tę bardzo nieprzyzwoitą stronę. Cóż za szarmancki drań. Miałaś absolutną rację, nuda nam nie grozi. I nie tylko ona. To irracjonalne, ale… idzie się poczuć przy nim bezpiecznie. Dziękuję ci moja ukochana. Opowiem ze szczegółami jak przebiegło spotkanie zanim zejdziemy do lochów, a część zademonstruję jeśli taka będzie twoja wola.

- Cudownie ekscytujący pomysł najdroższa. To już nie będę cię od naszego ogiera odciągać. Bawcie się dobrze a my widzimy się jutro. Z tego co pamiętam to lubi bardzo utalentowane i żywiołowe amazonki co potrafią właściwie zadbać o konika. Wierzę, że jesteś odpowiednią osobą do tego zadania. A teraz dobrej nocy mon cheri i do jutra. -
powiedziała słodkim głosem rozmówczyni jaki obiecywał bardzo interesujące następne spotkanie już za niecałą dobę. Ale na razie nie przeciągała rozmowy zdając sobie sprawę, że kochanka ma inne plany na tą noc.

- Dobrej nocy, dame de mon coeur. Jutro o tej porze będziesz już w moich ramionach, niech ta noc zleci ci szybko - de Gast pożegnała się i rozłączyły się, a na twarzy tej pierwszej pozostawał czuły uśmiech. Wróciła do pozostałych, oddając telefon Jewel.
- Wybacz dzielny lwie, już jestem cała twoja - powiedziała niskim głosem podchodząc do gospodarza i jak gdyby nigdy nic stanęła tuż przed nim, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Na czym to skończyliśmy? Ah tak, chyba pamiętam. - spytała niskim pomrukiem przypatrując się jego oczom i westchnęła krótko po czym złączyła ich usta w długim, gorącym pocałunku na powitanie.

Leon widocznie nie pierwszy raz był w takiej sytuacji. Bo przyjął zachowanie odzianej w złoto blondynki jakby robili to już niezliczoną ilość razy. Pewnie i chętnie oddał jej pocałunek. Całował zdecydowanie a dłonie złapały ją pewnie aby ułatwić im to zadanie. Obecność obu pozostałych kobiet czy jakiejś jego eskorty stojącej trochę dalej przy czekających limuzynach wcale go nie peszyła. Gdy skończyli się tak witać zręcznie objął ją jak swoją oficjalną partnerkę u boku a sam zwrócił się trochę do nich wszystkich. Ale w oczach Ophelii i Jewel wyłapała, że każda z nich pewnie bez zająknięcia chętnie znalazłaby się na jej miejscu.

- Właśnie rozmawiałem z tymi uroczymi damami. Okazuje się, że nie ma potrzeby ruszać tej ptaszyny. Musi polecieć na lotnisko i przygotować się do powrotu. A ja zapraszam do siebie. Dalej szofer odwiezie obie panny gdzie sobie tylko zażyczą. Stąd do Brukseli jest z pół godziny jazdy do centrum. Dobrze, że nocą to ruch niewielki. W dzień byłoby pewnie ze dwa razy dłużej. - roztoczył dookoła aurę dobrego gospodarza i przyjaznego domu. Taki co umie się zatroszczyć o swoich gości i robi to z przyjemnością. Płynnie zawinął całą trójkę wystrojonych kobiet od śmigłowca w stronę czekającej limuzyny i tak im opowiadał po drodze do niej.

- Twoja życzliwość raduje nasze serca, dziękujemy za pomoc i ratunek z opresji. Jesteś naszym bohaterem, Leo - Torreador szła obok niego chętnie przylegając do jego boku i obejmując ramieniem przez plecy. Nie musiała udawać zachwytu, po prostu pozwoliła mu się w pełni objawić na twarzy. Wskazała na siostrę - Ta piękna młódka to Ophelia, moja słodka siostra. Śliczna ptaszyna obok to Jewel, moja towarzyszka. Ja mam na imię Alessandra, ale to pewnie wiesz od najpiękniejszej z paryskich róż. Cieszę się, że ta nagła propozycja spotkania nie wywołała u ciebie zmieszania i nie schowałeś się do swojej jamy. Naprawdę byłaby to niepowetowana szkoda. Żywię nadzieję, że nie pokrzyżowałam ci za bardzo planów.

- Absolutnie. To prawdziwy zaszczyt i przyjemność móc gościć tak znamienite damy. -
powiedział nonszalancko otwierając tylne drzwi limuzyny i podając każdej z nich dłoń aby pomóc im wsiąść do środka. Przy czym każdą z tych dłoni całował jeszcze raz wywołując u dziewcząt rozanielone uśmiechy. A na koniec sam wsiadł do środka i zamknął drzwi.

- Paul jedziemy do nas. A potem odwieziesz nasze panie do Brukseli gdzie sobie zażyczą. - zwrócił się do szofera wciskając przycisk komunikatora. Po czym mógł się znów poświęcić swoim gościom gdy limuzyna bez pośpiechu i z cichą gracją ruszyła przed siebie. Jeszcze widać i słychać było jak pozostawiony na środku murawy śmigłowiec wznawia obroty silnika i po chwili ponownie staruje wzbijając się pod nocne niebo.

- To niedaleko, zaraz będziemy. - wskazał gestem kierunek jazdy. - Oprowadziłbym was no ale jak się panie śpieszą to może innym razem. Od strony drogi niestety wszystko zasłaniają żywopłoty. Ale za to jak jest się po ich właściwej stronie z tego samego powodu zapewniają odpowiedni poziom prywatności mnie i moim gościom. - tłumaczył gdy sięgnął do barku i gestem zapytał na co panie mają ochotę. A na zewnątrz faktycznie mijali jakiś przydrożny żywopłot jaki mógł sięgać i do okien pierwszego piętra.

- To co widzimy już jest warte uwagi i grzechem byłoby jej poświęcić - starsza de Gast ułożyła się wygodnie przy boku mężczyzny, gładząc go niespiesznie palcami po karku za uchem. Najchętniej już by zaczęła działanie, jednak mimo wszystko nie chciała wprawiać siostry w zakłopotanie, a jeszcze będą mieli czas.
- Pytałeś wczoraj o referencje od Angelette - zaczęła tonem lekkiej pogawędki wyciągając rekę, a Jewel położyła na niej telefon - Chętnie zaspokoję. Twoją ciekawość, jeśli wciąż drzemie ci w trzewiach, mój piękny.

- A tak, referencje, no tak, wspominałaś o nich.
- gospodarz jak już uporał się z butelkami i kieliszkami oparł się wygodnie o kanapę dzięki czemu i blondynce było łatwiej się oprzeć o jego bok. Obie towarzyszki siedziały naprzeciwko nich i gdy jej długonoga sekretarka podała jej telefon to starsza de Gast mogła poszukać w nim nagranego w ostatni weekend filmiku. Potem mogła podać go swojemu partnerowi. Ale, że to nie był jedyny filmik jakiego się pokazała ikonka to i zwróciło to jego uwagę.

- Hej… To Oli? Znaczy Oliver. Wybaczcie moje drogie, czasem się zapominam. Nie mogę się przyzwyczaić, że został księciem. Chociaż moim prywatnym zdaniem to wreszcie Paryż zyskał prawdziwego wodza. A nie jakiegoś baletmistrza. Troszkę się znamy z Olim. Znaczy z Oliverem. - powiedział najpierw do siedzącej obok blondynki a potem i do obu brunetek naprzeciwko jakby wizerunek paryskiego księcia na ikonce wywołał mu takie a nie inne wspomnienia i skojarzenia. Brzmiało w tym sporo poufałości jakby całkiem dobrze znał się z obecnym władcą paryskiej domeny.

- A to Monique? Mogę odpalić? - zmrużył oczy gdy wrócił uwagą do tego co wyświetlało się na ekranie smartfona. I trochę się chyba zdziwił gdy zaczął rozpoznawać blondynkę na miniaturce. Chociaż zatrzymany i mały obraz rzeczywiście wyglądał na zamazany. No i góra blondynki emanowała bladością jakby miała na sobie coś jasnego. Albo nic. Widząc wesołe kiwnięcie głową odpalił filmik. I wszystko stało się klarowniejsze. Jak widok z góry na jęczącą z rozkoszy blondynę. Twardo braną przez paryskiego księcia jaki znajdował się między jej udami. Zaś kamerzystka trzymająca smartfon widocznie stała tuż nad jej głową. Monique obejmowała jej nagie uda dla równowagi. I nieco nieprzytomnie wodziła w górę wzrokiem niejako łapiąc się spojrzeniem z obiektywem kamery. Przynajmniej póki kamerzystka znów nie dosiadła jej twarzy. Wtedy widać było już tylko jej podskakujące w rytm zabawy piersi poznaczone czerwonymi bliznami i leżącą gdzieś między nimi smyczą.

- Eee… To ty? - mimo, że siedzący obok mężczyzna był już na pograniczu wieku zaliczanego do ancille to jednak wydawał się kompletnie zaskoczony tym co prezentował filmik. Zwłaszcza, że wyglądało to tak jakby właścicielka telefonu nagrała to podczas zabawy z książęcą parą. Jego reakcja no i odgłosy płynące z nagrania tak zaciekawiły obie brunetki, że przeskoczyły dzielącą ich przestrzeń, obsiadły blondynkę i też ze zdumieniem oglądały to nagranie.

- To ty? - Ophelia nie mogła wyjsć ze zdumienia. - Ale to jest nasz książę! No i Monique! - wyjąkała gdy też rozpoznała kto został nagrany na tym filmiku. No i w jakiej roli.

- Znaczy Monique to bardzo lubi tak chodzić w obrożach i resztę takich zabaw. Mnie też jak była u nas dawała się prowadzić i spełniała moje życzenia. No ale… - Jewel co ostatnio całkiem często towarzyszyła szefowej w różnych spotkaniach była chyba najmniej zaskoczona. Ale i tak była pod wrażeniem. W końcu do tej pory miały Monique na solo i wcześniej już krążyły różne plotki o jej preferencjach. Jednak oficjalne spotkanie z książęcą parą i takie zabawy to była całkiem inna kategoria.

Alessandra za to wyglądała jakby nie działo się nic niezwykłego, ot taka tam rutyna. Uśmiechała się jednak bardzo zadowolonym uśmiechem, patrząc na ekranik telefonu jakby znów była w Olimpie.
- Dawno nie spotkałam tak cudownie niegrzecznej ptaszyny, jest wspaniała. Oli również potwierdza wszelkie te plotki krążące po mieście. Nie da się z nimi nudzić, są naprawdę kochani oboje. Gdyby nie konieczność wyjazdu pewnie w końcu Monique ściągnęłaby mnie do nich na stałe, słodki książe sam to proponował… o ile nasza ukochana Różana Dama pozwoliłaby mi opuścić swoje lochy. Pomyśleć ile radości moglibyśmy mieć wszyscy razem - westchnęła, poprawiając włosy i popatrzyła na kawalerzystę - Słyszałam o tobie dużo dobrego, naprawdę sporo. Zarówno od Angelette, jak i Oliego oraz Monique. Nie mam powodu nie wierzyć nikomu z nich, ufam ich osądom, a także opowiadanym historiom. Naprawdę musisz być fascynujący, skoro cała trójka nie znalazła żadnego negatywu, czy to pod kątem charakteru, zachowania, czy tych bliższych i bardziej bezpośrednio dzielonych pasji. - stuknęła paznokciem w telefon, przesunęła parę pozycji znajdując referencje dane jej przez primogen.
- Dlatego przyjechałam już dziś, gnana ciekawością. Gdyby nie to, że technicznie nie żyję, umarłabym z niecierpliwości aby cię poznać. Mało który mężczyzna jest w stanie mnie okiełznać. Podobno… ty możesz dać radę - uśmiechnęła się figlarnie, głaszcząc go wierzchem dłoni po policzku - Tak słyszałam.

- Tak słyszałaś? No cóż, moja droga, postaram się sprostać twoim oczekiwaniom i mam cichą nadzieję, że cię nie zawiodę. Ani naszych wspólnych przyjaciół.
- poklepał ją po udzie obdzielając szlachetnym uśmiechem. Jednak przygotowany filmik wzbudzał nie tylko jego ciekawość. Jeszcze przed uruchomieniem widać było postać chyba nagiej kobiety i jakąś krechę prowadzącą od niej w dół ekranu. Jednak jeszcze nie było widać zbyt wielu detali. Dopiero jak gospodarz uruchomił odtwarzanie obraz zrobił się większy i klarowniejszy. Od razu złapał twarz kobiety więc było wiadomo kim ona jest.

- Masz naszą Królową na smyczy?! - wybuchnęła Ophelia nie wierząc w to co widzi. Zresztą pozostała dwójka także ale kazali jej się uciszyć zafascynowani tym co się dzieje na niewielkim ekranie. Bo działo się. Wyglądało jakby kamerzystka siedziała i trzymała smycz jaka biegła do obroży założonej na szyję Wiecznej Królowej. Ta zaś była bezwstydnie naga więc prezentowała swoje boskie ciało w pełnej okazałości. Stała przed kamerzystką ale tylko na chwilę. Po czym przystąpiła do składania swoich referencji. Uklękła, z nabożną czcią ujęła stopę kamerzystki i zaczęła ją z premedytacją całować. Najpierw samymi ustami a potem z użyciem języka. Magii dopełniało to, że nie traciła kontaktu wzrokowego z kamerą więc i widz nie mógł oderwać wzroku od jej hipnotycznego spojrzenia.

- To ty? - zapytał Leon blondynki ale on też nie mógł oderwać się od oglądania. Królowa zaś sama zweryfikowała te nieme pytania gdy doszła z oddawaniem czci kamerzystce do jej ud a potem do ich złączenia gdzie zatrzymała się na dłuższą chwilę. I sama wypowiedziała jej imię.

Całość trwała może minutę. Ale widocznie Królowa wiedziała co robi. Bo nawet w takim gronie efekt nagrania był piorunujący. Co prawda nawet Soren co przecież widział tą scenę na własne oczy był pod ogromnym wrażeniem i po kilka razy oglądał ten filmik gdy wracali we dwoje z Luwru no ale teraz Alessandra mogła się naocznie przekonać jaką moc miało cv od królowej dla swojej faworyty. Obezwładniające. Cała trójka co siedziała tuż obok niej ponownie odpaliła ten filmik jakby nie mogła się temu nadziwić co widzi.

- No jej… widziałam, że szefowa tak z Monique… No ale ona tak lubi… Ale żeby z królową tak to… No jaaa…
- Jewel spojrzała na siedzącą obok szefową z nieukrywanym podziwem jakby odkrywała jakąś jej nową stronę jakiej wcale do tej pory nie znała.

- No cóż… Jak z nią robisz takie rzeczy… To chyba dopiero teraz zaczynam rozumieć o czym mówiłaś w śmigłowcu. - Ophelia przewróciła oczami ale jakby znów wróciła do niej niedawna rozmowa podczas lotu. I teraz dostrzegła w niej aspekty jakich do tej pory nie była świadoma.

- Przyznam, że widziałem Angelette w różnych sytuacjach. Ale, żeby tak młoda dama zrobiła na niej tak wielkie wrażenie aby jej dała takie referencje to przyznam, że dawno nie widziałem. Pewnie ze sto lat albo coś podobnego. - Leon też był pod wrażeniem, może nawet większym bo z całej czwórki zapewne najlepiej zdążył poznać Angelette.

Starsza de Gast z gracją przyjęła zachwyty i komplementy, a gdy na wyświetlaczu pojawiła się ikonka ponownego odtwarzania zablokowała telefon i oddała go służce.
- Moja pani trzyma w swej pamięci twój obraz zbyt słodki, by zawracać ci uwagę i marnować czas podsyłaniem kogoś niewartego owego czasu oraz uwagi. Widzisz dzielny lwie, mam w twojej domenie coś do zrobienia. To obce miasto, z dala od naszego pięknego Paryża. Spędzę tu trochę czasu, a nastroje bywają… różne - przyznała poważniejszym tonem. Po tym co widział raczej łatwo szło mu zgadnąć czyją stronę trzyma, kim są ci ludzie i że nie wszyscy ich kochają.
- W nowym miejscu, gdy jeszcze nie wie się jak i z kim trzeba tańczyć, każda przyjazna dusza jest skarbem cenniejszym niż całe złoto i klejnoty świata, a ja bardzo chciałabym zostać twoją przyjaciółką - nachyliła się, ufnie opierając bok głowy o jego ramię i patrzyła mu w twarz - Powiedz… na którym końcu smyczy lubisz być najbardziej?

- Oh mon cheri… -
powiedział głaszcząc ją czule po policzku. - Czy ja ci wyglądam na kogoś kto daje się prowadzać komuś na smyczy? - zapytał z rozbrajającym uśmiechem wywołując chichoty u pozostałej dwójki kobiet. Sam zaś ujął jej brodę i pocałował ją wolnym i pocałunkiem jakby podawał przystawkę przed głównym daniem.

- A te zadanie tak, będziesz mi musiała o tym opowiedzieć. Bo bez tego niezbyt będę mógł ci pomóc. A póki co zaraz będziemy na miejscu. - wskazał brodą przed siebie bo wóz wjechał w szpaler zadbanych drzew gdzie na końcu tej alei widać było jakieś rozświetlone prostokąty okien jakiegoś większego, piętrowego budynku. Zajechali przed front i tam samochód się zatrzymał. Mężczyzna otworzył drzwi, wysiadł i podał pomocną dłoń każdej z wysiadających kobiet.

- Ładnie tu. - powiedziała Ophelia gdy obrzuciła pobieżnym spojrzeniem sporą, piętrową posiadłość pewnie jakiejś dawnej szlachty. Oraz zadbane i oświetlone latarniami alejki, żywopłoty, jakieś ogrodzenia i chyba ogród.

- A dziękuję za słowa uznania moja pani. To zaszczyt usłyszeć z twych pięknych ust tak miłe słowa. Serce mi się raduje na myśl, że tym drobiazgiem mogłem ci sprawić choć tak drobną przyjemność. - Leon skłonił po szarmancku głowę i z kurtuazją rodem z dawnych czasów nie omieszkał podziękować za ten komplement.

- O jaa… - Jewel cicho westchnęła słysząc to wszystko, Ophelia się roześmiała z wesołości i popatrzyła na swoją blond siostrzyczkę.

- Dadzą się panie zaprosić na drinka? - zaproponował gospodarz wskazując gestem na główne wejście u szczytu parunastu szerokich schodów i obramowanej filarami zwieńczonych portykiem.

- Bardzo bym chciała… Ale no nie, już mało tej nocy zostało a jeszcze musimy dojechać i wrócić do Brukseli. - Ophelia skrzywiła się jakby musiała połknąć bardzo kwaśną cytrynę i na ile ją znała siostra to pewnie wolałaby zostać tutaj. No ale były już zapowiedziane i umówione w Brukseli u jej narzeczonego.

- Oh kochanie, przecież będziesz odwiedzać mnie w mieście, czyż nie? - Torreador podeszła do niej i objęła, gładząc po plecach pocieszająco.
Okręciła się wokół niej ze śmiechem, a w powietrzu zafurkotały złote, metaliczne pióra naszytę na sukienkę dzięki czemu przez chwilę przypominała drogocennego kanarka. Stanęła siostrze za plecami i kładąc głowę na jej ramieniu. Objęła ją w pasie i razem patrzyły na gospodarza lśniącymi oczami.
- A wtedy któż nam zabroni odwiedzić wspólnie naszego drogiego lwa? - pocałowała ją w policzek nie spuszczając wzroku z celu - Czy to nie przyjemnie, że jest tak dużo rzeczy, które jeszcze poznamy?

- Oj tak, bardzo bym tego chciała…
- brunetka dała się objąć złotej blondynce i całkiem chętnie do niej przylgnęła czując jak taka bliskość daje im nawzajem wsparcie. I młodsza de Gast chyba naprawdę najchętniej by została tu na noc albo odwiedziła ponownie tą piękną posiadłość razem z siostrą. Chociaż sądząc po spojrzeniu i uśmiechu to sam gospodarz zainteresował ją znacznie bardziej.

- Moje panie, myślę, że żadne przeszkody nie staną nam na drodze w realizacji tego zaszczytnego i jakże przyjemnego celu. Mogą tu panie na mnie liczyć i jestem do waszej całkowitej dyspozycji w tej materii. - Krzyżanowski podszedł do obu splecionych ze sobą sióstr i elegancko znów pocałował je w dłoń. Stojąca obok Jewel też miała minę jakby z trudem hamowała ślinę cieknącą z ust.

- No to trzymam pana za słowo kawalerze. No ale na razie to naprawdę na nas już czas. - Ophelia spróbowała wziąć się w garść i przyjęła nieco staroświecki ton. W końcu jednak odwróciła się frontem do siostry i uściskała ją na pożegnanie.

- Będę już lecieć. Ale wrócę na ten śmigłowiec i w ogóle. Oj i mam straszne nieprzyzwoite myśli i plany to chyba będę musiała otworzyć okno jak będziemy jechać aby ochłodzić głowę i aby mi wywietrzały. - szepnęła jej podekscytowanym tonem do ucha poklepując ją po plecach w przyjacielskim geście.

Starsza de Gast oddała uścisk, całując siostrę w oba policzki na pożegnanie.
- Widzimy się niedługo moje życie. Baw się dobrze i pozdrów Gaetana. Gdyby coś się działo to dzwoń - puściła ją po czym pożegnała się ze służką.
- Jewel kochanie pilnuj Ophelii. Pęknie mi serce jeśli z jej głowy spadnie chociaż włos - pogładziła śmiertelną po szyi.

- Dobrze szefowo. Jej! Szefowa to zawsze ma jakieś ciekawe przygody! Będę czekać z niecierpliwością na ten lot powrotny. - powiedziała cicho podekscytowana tancerka która ostatnio stała się prawą reką blond szefowej. Ale też uściskała się z nią na pożegnanie, wsiadła do limuzyny za Ophelią, zamknęła drzwi i obie jeszcze pomachały im przez okno. Leon zaś podszedł do kierowcy.

- Paul, zawieź panie do Brukseli, tam gdzie sobie zażyczą. I poczekaj na nie, przywieziesz je tu z powrotem. Mają umówiony odlot dzisiaj. - gospodarz podał instrukcje kierowcy, ten je potwierdził po czym uruchomił silnik czarnej bestii i gładko ruszył z podjazdu. Na mim zaś został mężczyzna w skórzanej kurtce i kobieta w złotych piórach. On podszedł do niej podając jej łokieć eleganckim gestem aby mogła mu partnerować.

- Zapraszam w moje skromne progi moja droga. Masz na coś ochotę? - zapytał gdy zaczęli wchodzić po schodach, minęli portyk a on na chwilę zatrzymał się aby otworzyć jedne skrzydło drzwi wejściowych. Za nimi był rozjazd na korytarz prowadzący w głąb i schody do góry. Tam czekał starszy mężczyzna w pod garniturem, kamizelką i muszką jakby był środek eleganckiego przyjęcia.

- To Raul, mój majordom i niezastąpiona prawa ręka. Pomaga mi symulować, że jestem tu gospodarzem, panem domu, znam odpowiedzi na wszystkie pytania gości i ogólnie panuje nad sytuacją. Nie daj się nabrać, to wszystko stoi na głowie Raula. - zatrzymali się na chwilę aby gospodarz mógł ich sobie przedstawić. Ten swobodny, autoironiczny ton wywołał lekki uśmiech rozbawienia na twarzy starszego mężczyzny.

- A ta tutaj księżycowa piękność która raczyła dzisiaj do nas spaść z nieba to panna Alessandra de Gast. Przyjaciółka naszej królowej. - z kolei majordomowi przedstawił dzisiejszego gościa z nie mniejszą finezją.

- Bardzo mi przyjemnie poznać panienkę. Gdyby miała panienka jakieś życzenia czy pytania to proszę się nie krępować. Dołożymy wszelkich starań aby była panienka usatysfakcjonowana z tej gościny. Na ile nasze skromne możliwości nam pozwolą oczywiście. - majordom też ucałował dłoń młodszej kobiety i okazał się nie mniej elokwentny od swojego patrona.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
Stary 15-11-2022, 14:34   #105
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Torreador zaśmiała się, wdzięcznie przykładając dłoń do piersi aby zakryć poruszone serce. Krótki spacer pozwolił jej zebrać się w sobie i wziąć przysłowiowy wdech i wydech aby oprzytomnieć. Zwykle nie miała problemów z obcowaniem ze śmiertelnymi albo nieśmiertelnymi, ale nawet paryski książe zrobił na niej mniejsze wrażenie niż ten, obok którego teraz stała.
- Mnie również, Raul. Teraz już widzę dlaczego to miejsce tak promienieje mimo późnej pory. Dobry gospodarz to prawdziwy skarb. Mam tylko nadzieję że Leo nie jest aż tak skryty i zaborczy, aby cię zakopywać na noc, by nikt mu ciebie nie podprowadził - kiwnęła starszemu mężczyźnie głową jak nakazywał obyczaj i dobre wychowanie.
- W razie czego mrugnij dwa razy - puściła mu oko, powoli wracając do formy. Przeszła parę kroków podziwiając obrazy na ścianach i mruczała aprobująco. Trochę jakby przeniosła się do sanackiego muzeum.
- Szlafrok… powinieneś mieć szlafrok - odwróciła się z rozbawioną minę spoglądając na drugiego Torreadora powłóczyście spod rzęs. Ruszyła w jego stronę kołysząc biodrami i wabiąc miną. Może była tylko małym ptaszkiem w jaskini lwa, lecz nie zwalniało to z walki.
- Jak na obrazach… żupan? Szabla… oh mój dzielny lwie. - wzięła go za rękę i podniosła do ust, aby tam otulić ustami na moment pierwszą paliczkę serdecznego palca. Skończyła ruch krótkim pocałunkiem w sam czubek - Łatwiej byłoby powiedzieć na co nie mam ochoty…

Starszy mężczyzna uśmiechnął się jowialnie na te małe żarciki ale nie mrugnął okiem. Więc chyba jednak gospodarz go nie zakopywał na noc zbyt często. A gdy młoda dama weszła na salony tej rezydencji zostawił swoich podopiecznych i dyskretnie się ulotnił.

- Szlafrok powiadasz… - polski lansjer zamyślił się albo zapatrzył się na poczynania ust gościa na swoim palcu. Sądząc po minie to widocznie podobało mu się to co widzi i czuje.

- A wiesz, chyba powinienem mieć coś na górze. - znów zgrabnie podał jej łokieć i razem ruszyli szerokimi, staromodnymi schodami na piętro tej rezydencji. Tam weszli w korytarz na jakich dominowały przytłumione, ciemne barwy jakie stanowiły dobre tło dla oprawionych w finezyjne ramy obrazów. Dominowały portrety dam i kawalerów z epoki napoleońskiej i późniejszych dekad XIX wieku. Do tego sceny z polowań albo batalistyczne. Tak przeszli przez jedne z drzwi i znaleźli się w bibliotece. Stały tu regały z licznymi książkami a w centrum królował staromodny kominek strzelający ciepłą łuną oswojonego płomienia.

- Cóż tam się u was dzieje w tym Paryżu co? Jak tam nasz nowy książę się sprawuje? A Angelette? No naprawdę, wciąż jestem pod wrażeniem tych referencji jakie ci wystawiła. Musiałaś na niej zrobić niesamowite wrażenie. Chociaż chyba zaczynam rozumieć dlaczego. Na co masz ochotę? - powiedział kurtuazyjnym tonem podchodząc do stolika z baterią kolorowych trunków i czekających kieliszków oraz szklanek.

De Gast zastanowiła się, podchodząc jak zahipnotyzowana do kominka i patrzyła w ogień rozszerzonymi oczami.
- Oli świetnie sobie radzi, ma ludzi na których może polegać. Kompetentnych ludzi, jak choćby Aurora. Zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony, lecz są to raptem ciche pomruki gdzieś w tle, a nie jawny krzyk prosto do ucha. Boją się go i szanują, czyli tak jak być powinno - powiedziała cicho, zagryzając wargę. Jej prawa ręka powolnym, sennym wręcz ruchem przesunęła się za plecy i tam namacała suwak. Rozległ się cichy syk tonący w wesołym trzaskaniu dębowych polan.
- Dba o domenę, słucha poddanych i jest sprawiedliwy w osądach. Do tego naprawdę cudownie całuje, czegóż więcej wymagać? - zamruczała niespiesznie potrząsając ramionami, a złota suknia spłynęła po jej ciele aż do kostek. Blondynka przestąpiła nad nią, stając frontem do gospodarza. Płomienie z tyłu rzucały krwawe refleksy na jasną skórę malując blaskiem fantazyjne wzory.
- Jeżeli się wytęży słuch, słychać głos pragnień. Jeżeli się wytęży wzrok, można je zobaczyć. - wyciągnęła do niego zapraszająco dłoń, przewiercając głodnym spojrzeniem na wylot jakby prócz niego nie istniało na świecie nic wartego uwagi.

- Tak, chyba tak. Myślę, że chętnie z tobą poszukam i posłucham tych pragnień. - gospodarz uśmiechnął się z zadowoleniem, zdążył nalać do obu kieliszków i jeden wziął dla siebie obserwując serwowany pokaz. Potem ściągnął swoją skórzaną kurtkę wieszając ją na oparciu fotela zaś sam w samej koszuli podszedł do prawie nagiej kobiety i z bliska ją sobie bez skrępowania obejrzał.

- O tak. Bardzo chętnie z tobą poszukam tych pragnień mon cheri. - przytaknął z zadowoleniem gdy spodobało mu się to co do tej pory skrywała złota kiecka. Zwłaszcza jak pod nią właścicielka właściwie nic nie miała. Złapał jej brodę, uniósł ją do swoich ust i zaczął całować. Z początku powoli ale szybko emocje zaczęły brać górę. Więc pocałunek przybierał na sile, tempie i zdecydowaniu. Zaś do ust dołączyły dłonie jakie chętnie zaczęły zwiedzać nowe dla siebie ciało.

Stanowczym gestem zabrała mu kieliszek i rzuciła go do ognia, a uwolnioną rękę położyła na swoich pośladkach. Drugim ramieniem przygarniała do siebie kochanka oddając z pasją pocałunki i ciesząc z prostego faktu że nie musi oddychać. Jej dłoń wsunęła się pod koszulę, a de Gast zamruczała z aprobatą i przeszedł ją dreszcz. Zaczęła go rozbierać zaczynając od góry przez co musieli rozłączyć usta.
- Sama przyjemność móc cię poznać, mój kochany - szepnęła ochryple, a pozbywszy się koszuli zajęła palce sprzączką paska i spodniami znów łącząc ich usta oraz języki w szalonym tańcu od którego zaczynało się kręcić w głowie.

Nie wzbraniał się przed jej dotykiem ani dotykaniem jej. Pozwolił z siebie zdjąć koszulę i pod nią ukazał się nagi tors mężczyzny. Całkiem przyjemny nie tylko dla oka. Sam chętnie przycisnął jej pośladki i biodra do siebie. A gdy udało jej się uporać z jego spodniami sam też przerwał na chwilę te swoje zwiedzanie jej godności aby je ściągnąć. Więc dość szybko oboje byli w podobnym stadium negliżu.

- Widzę, że temperamentu ci nie brakuje mon cheri. - wymruczał do jej włosów i energicznie popchnął ją do tyłu aż wylądowała plecami na ścianie przy kominku. Sam ciągnąć za sobą upartą nogawkę spodni co się zaplątała w jego stopę podszedł do niej rozdzieloną z jednej strony przez nocny mrok, z drugiej przez ciepłe światło kominka.

- I widzę, że wdzięku też ci nie brakuje. - powiedział uśmiechając się na widok tych wszystkich przyjemnych, gładkich krągłości i zakamarków jakie chciała mu dać a on wziąć. Po chwili przyparł ją do ściany całując mocno, chciwie i zdecydowanie. Aż w końcu złapał ją za uda i podniósł do swoich bioder.

De Gast ścisnęła go nogami w pasie nabijając na niego z przeciągłym jękiem który w końcowej fazie przeszedł w zadowolone mruczenie. Oparła przedramiona o jego barki zbliżając usta do jego ust, lecz zanim go pocałowała przegryzła kłami język. Smak własnej krwi sprawił, że jasną skórę pokryła gęsia skórka, a myśli rozwiały się w szale, przykrywając obraz czerwoną mgłą. Torreadora widziała jednak bardzo wyraźnie, tak jak każdym centymetrem skóry czuła go przy sobie i w sobie. Więcej do szczęścia nie było jej potrzeba, więc z pasją wpiła się w jego wargi pozwalając mu przejąć kontrolę i brać co mu się żywnie podoba, wszak zawiązywanie przyjaźni rządziło się swoimi prawami, szczególnie gdy chodziło o mężczyzn.


Podobno nieumarli byli tak nazywani bo nie byli ani żywi ani umarli. Nie biły im serca, nie pracowały płuca ani inne gruczoły. A mimo to w gorączce namiętności łatwo było o tym zapomnieć gdy czuło się vitae żwawo pulsujące w żyłach. Gdu czuła się własny zdyszany oddech i bicie serca. Albo partnera. Gdy czuła się żywe gorąco nagiego, rozgrzanego ciała przeplecionego z własnym. Trudno było myśleć o śmierci, umieraniu i tym co się dzieje po. Było zbyt przyjemnie i błogo, satysfakcja z osiągniętych przyjemności była zbyt wielka aby przejmować się takimi drobiazgami. Czy w ogóle czymkolwiek innym spoza zasięgu wzroku i dotyku dłoni.

A panna de Gast leżąca nago na miękkim dywanie też jakby wracała z tej krainy wyuzdanej przyjemności. Chłonęła ciepło nagrzanego ogniem dywanu i to jakie promieniowało z kominka. Widziała mieszaninę nocnych cieni i ciepłego światła jakie podkreślało wszelkie krągłości, wypukłości, wnęki i zakamarki własnego albo tego drugiego ciała. On też wyglądał podobnie. Nagi i leżący na wznak na dywanie, przytulał ją opiekuńczo ramieniem. Leżał z poduszką pod głową jaką ściągnął z jednego z foteli. I pozwalał jej leżeć tak trochę na sobie a trochę obok siebie.

Teraz jak się emocje uspokajały, jak panowało to błogie rozleniwienie, gdy dłonie głaskały machinalnie to drugie ciało tu czy tam, gdy umysły poruszały się jeszcze jak w melasie niechętnie wracając do tego co tu i teraz. Na przykład dopiero teraz do Alessandry dotarło, że jej kochanek ma blizny na tym nagim torsie. Sporo. Jakieś dawne blizny bo spokrewnionym to pewnie by się zagoiły prędzej czy później. Ale te jakie mieli w chwili spokrewnienia albo za śmiertelnego życia często były unieśmiertelnione razem z nimi. I on też miał ich całą kolekcję, jak od cięć i pchnięć ostrzami. Blade, kreski na skórze na jakie chyba i on sam już dawno przestał zwracać uwagę.

- A widzisz? Mówiłem ci, że coś spadło z regału. - powiedział w końcu leniwym tonem gdy nieco podniósł głowę gdy wskazał na coś leżącego na podłodze przy regale z książkami. No całkiem możliwe, że tak było. W końcu wcześniej to najpierw ona się opierała dłońmi o którąś z tamtych półek a on ją brał tak energicznie, że cały regał chodził wraz z nią. A potem jeszcze raz ćwiczyli ten numer na stojaka spod ściany. Właściwie to jak tak teraz to ogarniali to całkiem sporo było tu tych śladów. Mało która butelka i owoce w paterze utrzymały swoją pierwotną pozycję gdy tam potraktował ją jak główne danie podane do stołu. I patrzył na nią na tle blatu stołu a ona poza jego ciemnymi oczami widziała w tle sufit. Albo fotel. Gdzie sobie spoczął za jej pewną sugestią w postaci naporu na ramiona. Aby wreszcie mogła mu zademonstrować swoje talenty językowe gdy uklękła między jego udami. No albo tam co coś spadło z parapetu. Jak tam też zrobili przystanek. Dobrze, że to była prywatna posiadłość to nie groził im jakiś pieprzny filmik wrzucony w neta. No tak, właściwie to cała biblioteka wyglądała jak pobojowisko. Tam leżał jego but, gdzie był drugi to cholera wie. Albo jej sukienka, ta chyba akurat była tam gdzie ją z siebie zrzuciła. I jeszcze wywrócona butelka jak chciał się zabawić i polał jej twarz i piersi zawartością z butelki aby to móc potem spić. No tak, działo się. Jakoś jak byli “w trakcie” żadne się nad tym nie zawahało ani na chwilę. I teraz oboje wydawali się być nieco tym zdziwieniu.

- No popatrz ile się narobiło. No nic. Służba to rano posprząta. Nie przejmuj się tym. - machnął na to ręką nie mając zamiaru przejmować się takimi detalami. Z całego ubrania to mu został tylko zegarek na nadgarstku. Zresztą ona też wyglądała podobnie.

- I pomyśleć że jesteśmy tu tylko we dwoje, a co będzie gdy odwiedzę cię z moją najdroższą siostrą i naszymi ptaszynami? - Alessandra uśmiechnęła się i sennym ruchem jeździła palcami po jasnych kreskach blizn na jego torsie. Był żywy w ciężkich czasach, a te zostawiły ślady. Teraz ciężko było o taką kolekcję u współczesnych ludzi, czy to spokrewnionych czy nie. Nadawały mu charaktery, aż się prosiły o opowieść skąd się wzięły i jak powstały. Niestety często podobne historie nie były niczym przyjemnym, a ona mimo palącej od środka ciekawości, nie chciała psuć nastroju. Było za dobrze,choć sama czuła się jakby ją przeciągnięto po poligonie, ale odczucie należało do przyjemnych.
- Przygotuj zawczasu odpowiednie miejsce aby ograniczyć straty - pochyliła się całując go czule i dodała - W piątek po północy mam spotkanie w Brukseli. Potrwa pewnie godzinę lub dwie, a potem zaś będę już wolna przez resztę nocy. Jeśli znajdziesz dla mnie czas sprawisz mi tym ogromną radość, Leo. Poczuję się… z pewnością mniej samotna, a po tym co tu pokazałeś wiem, że w twoim towarzystwie moim myślom daleko będzie od smutku.

- Zapewne moja droga.
- zgodził się ujmując jej dłoń i całując ją po raz kolejny. - W piątek? Cóż stąd do miasta nocą to z pół godziny drogi. Więc czuj się zaproszona. Ale jeśli by spotkanie się przedłużyło to nie ryzykuj. Kolejnej nocy będzie kolejna noc. A właściwie to po co i na jak długo przyjeżdżasz do Miasta Próżniaków? - zagaił o jej przyjazd skoro się zanosiło, że wkrótce pewnie będą widywać się częściej.

Blondynka westchnęła ciężko, uśmiech zniknął z jej twarzy zastąpiony przez autentyczny smutek. Usiadła obok lansjera i przez chwilę wpatrywała się w ogień bijąc z myślami. Wreszcie przeniosła jedno udo nad jego biodrami, przysiadając na nich okrakiem.
- Na długo - powiedziała nie głośniej niż szeptem, nachylając do przodu aby pogładzić przystojną twarz u dołu - Oficjalnie razem z resztą koterii Oli posyła nas na studia. Nieoficjalnie… w mieście dzieje się coś niedobrego. Mamy ustalić co konkretnie, mieć oczy i uszy otwarte. Nie powinnam tego mówić, ale… - drugą rękę położyła mu po lewej stronie piersi i zagryzła wargę.
- Ufam ci. Tylko proszę cię Leo, zachowaj to dla siebie. Mamy sprawiać wrażenie mało zżytych z Paryżem, otwartych na nowe znajomości i sprawdzać po kolei różne tropy. Tylko nie wyobrażam sobie powiedzieć cokolwiek złego czy to na Angelette, czy na naszego księcia. Trzeba będzie zacisnąć usta i po prostu słuchać, uśmiechając się. Całej akcji patronuje Aurora, jest poważnie. Trochę jak pójście w paszczę lwa tak innego od tego, którego ramiona sprawiły dziś, że znów poczułam się jakbym w pełni żyła i oddychała całą piersią.

- Ah to takie buty…
- gładził ją po udzie swoją dłonią ale jak zrobiło się bardziej poważniej to i on spoważniał. Trawił to chwilę w myślach i słychać było tylko buzowanie ognia w kominku.

- No cóż, myślę, że ty akurat nie powinnaś mieć trudności z wtopieniem się w studencki tłum. Co chwila ktoś tu przyjeżdża z którejś domeny. Najwięcej z Europy no ale nie tylko. Taki nieumarły uniwerek z tendencją do przedłużania pierwszego roku. Ja raczej tam się słabo integruję z tym młodszym pokoleniem. Zwykle mają pstro w głowie i zachowują się jak rozwydrzeni studenci pierwszego roku co wreszcie wydostali się spod kurateli rodziców. Ale “coś niedobrego”? To znaczy? - podzielił się z nią swoją opinią na temat sąsiedniego miasta. I widocznie przynajmniej o przeciętnej średniej tego nowego pokolenia spokrewnionych nie miał zbyt dobrego mniemania. No ale takiego ancillae jak on dzieliła przepaść wieków z tymi świeżakami i nowicjuszami jakich zwykle wysyłano tutaj na szkolenie. Sprawa jednak go zaciekawiła i zaintrygowała więc chciał sie jeszcze dopytać o parę rzeczy.

- Według wizji i przeczuć Monique w Brukseli rośnie cień, który może zaszkodzić i poważnie namieszać nie tylko tutaj, ale ma tendencję do rozlania daleko poza Paryż i Brukselę - de Gast odpowiedziała wracając do zabawy bliznami kochanka. Wodziła po nich palcami jakby to pomagało jej skupić myśli.
- Żaden z naszych poprzedników wysłanych jeszcze za czasów starego księcia nie wrócił do Paryża, jeden zaginął w dziwnych okolicznościach i nie wiadomo co się z nim stało. Paru ma związki z Inkwizycją, gdzieś jeszcze tłucze się Sabat oraz Anarchiści. Jeśli ten tygiel wybuchnie oberwiemy wszyscy. Albo to po prostu wygłupy grupy młodego pokolenia które ma pstro w głowach… to właśnie mamy sprawdzić. - westchnęła z rozmysłem i dokończyła już weselszym, lekko figlarnym tonem - W takim razie znalazł się kolejny powód aby podziękować najpiękniejszej z róż za dar kontaktu z tobą. W innym wypadku pewnie w ogóle nie zwróciłbyś uwagi na - powachlowała rzęsami, ściskając mocniej udami jego boki - Rozwydrzoną studentkę pierwszego roku. Ogarnia mnie trwoga na samą myśl ile bym straciła.

- O tak, Angelette na pewno ma dar do dobierania sobie współpracowników i przyjaciół. I kochanków. -
pokiwał z zadowoleniem głową na znak, że zgadza się co do talentów i roli ich królowej we wzajemnym spotkaniu się i poznaniu.

- O Sabacie to nie słyszałem aby się tu kręcił. Ale Anarchiści są tu całkiem legalnie. Cała Europa dogadała się, że przyda się takie neutralne miejsce na spotkania i szkolenie. Jesteśmy tu jak Szwajcaria. Każdy nas potrzebuje i ma tu coś do załatwienia. Raj dla szpiegów i szemranych interesów. No i wielki kłębek nici śmiertelników jaki kumuluje się i rozchodzi stąd na cały świat. Tak, dość ruchliwy i barwny ten nasz zakątek. Dlatego jak widzisz wolę mieszkać za miastem. - powiedział dzieląc się z nią swoją opinią co do roli sąsiedniego miasta tak dla śmiertelnych jak i nieśmiertelnych interesów. Brzmiało jakby krzyżowało się tu i splatało bardzo wiele różnych ścieżek, wpływów, interesów i kto wie co jeszcze.

- Ah i w razie czego to może nie tak, że się nie znam z tutejszą koterią ale jak już to raczej z tymi starszymi albo tubylcami. Ta młodzież jaka u nas bawi to zwykle przecieka mi gdzieś obok. Chyba nawet nie spotkałem nikogo z waszych poprzednich studentów. A przynajmniej coś niezbyt tego pamiętam. A mam słabość do interesujących kobiet i walecznych mężczyzn. Zapewne ich nie interesują konie i wyścigi. Mam maskę właściciela stadniny dla śmiertelnych a w domenie to pewnie “ten od stadniny”. Nie pojawiam się zbyt często w mieście i tu też zwykle mnie odwiedza starzy znajomi. I dobrze mi z tym. - przyznał jakby chciał nieco naświetlić jak ma się on sam do reszty tutejszej koterii. Wyglądało jakby był nieco na uboczu, nie tylko geograficznie.

- Czyli gdybyśmy spotkali się w mieście istniałaby szansa na to bym zajęła twoją uwagę na tyle, by odbić się echem w pamięci na trochę dłużej? - Alessandra wymruczała pogodnie nachylając się nad nim. Oparła dłonie po obu stronach jego głowy przejeżdżając powoli językiem po górnej wardze. - Moje szczęście w takim razie, że interesuje się jazdą konną… chociaż jedynie na tych pełnokrwistych ogierach, a nie jakiś tarpanach pociągowych. Czuję się zaszczycona iż mimo niechęci do zagłębiania w miejski zgiełk zaproponowałeś spotkanie w kawiarni. Liczę, że gdy przyszykują mój dom pozwolisz zadośćuczynić twej gościnności i przyjmiesz zaproszenie aby u mnie potłuc parę antyków i przestawić bibeloty. Chyba że któregoś dnia uczynisz mi ten zaszczyt i dasz wyciągnąć na miasto aby je pokazać. Będąc u boku kogoś tak pełnego ognia żadne inne płomienie nie byłyby mi straszne, nieważne czy pochodzące z promieni świtu, czy stosu.

- Moja pani, ja twój uniżony sługa, z przyjemnością dam się zaprosić w twe piękne progi choć na pewno choćby gościły królów i cesarzy którzy się nimi niewątpliwie zachwycali to są ledwo puchem marnym i mizernym przy pięknie twojego jestestwa.
- powiedział jednym ciągiem patrząc prosto w jej oczy gdy nie szczędził jej komplementów.

- Jeśli moja pani posiadasz już jakieś urocze gniazdko to będę zaszczycony móc cię w nim odwiedzić. Aczkolwiek cenię sobie prywatność i nie przepadam za zgiełkiem wielkich miast. No i na dłuższą metę trudno mi się obyć bez przejażdżki w siodle. Mówią, że motocykle to takie współczesne wierzchowce, cóż, być może te nowe pokolenia tak sądzą, sam mam ich parę no ale jednak nic nie umywa się do jedności jaką kawalerzysta ma ze swoim wierzchowcem. Więc zapraszam na przejażdżkę gdybyś miała ochotę albo po prostu odetchnąć od wielkiego miasta. - szybko zrewanżował się zaproszeniem nawet jeśli z gracją przyjął jej. I widocznie lubił się wymienić takimi gustownymi uprzejmościami.

De Gast pociągnęła go za barki aż usiadł. Wtedy zmieniła pozycję zakładając nogi za jego plecami i bez skrępowania bawiła się krótkimi włosami barwy węgla.
- Obawiam się mój dzielny lwie, że byłabym okropna w prawdziwym siodle. Nigdy nawet nie siedziałam na końskim grzbiecie, od przemieszczania mam limuzyny i szoferów. Nawet nie wiem w co się do tego ubrać - przyznała z przepraszającą miną - Musiałbyś mi pokazać wszystko od podstaw, a nie wiem czy starczy ci cierpliwości, kochany. Gdybyś jednak znalazł jej choćby naparstek chętnie spróbuję. Niewiele rzeczy brzmi równie romantycznie co konna przejażdżka ze szlachetnym kawalerzystą u boku w blasku księżyca, gdy wokół drzewa pochylają swe zielone głowy i szumi cicho woda jeziora, marszczona delikatnym wiatrem.

- No to jesteśmy umówieni mon cheri. -
powiedział już siedząc na miękkim i nagrzanym od kominka dywanie. Pokiwał głową jakby taka wizja byłaby mu jak najbardziej na rekę. I przeczesał palcami jej blond włosy. - Poza tym lekcje jazdy konnej to mógłby być wygodny pretekst abyś mogła się tu zjawiać z wizytą. - dostrzegł też dodatkowo pozytywny aspekt w takim pomyśle. - Niestety w dzisiejszych czasach sztuka jazdy konnej zanika. Nad czym bardzo boleję. Motoryzacja zwyciężyła kopyta. Na szczęście wciąż jest to uznawane za rekreacyjne i snobistyczne hobby aby dobrze to wyglądało w cv i towarzystwie. - uśmiechnął się zblazowanym uśmieszkiem jakby mimo zaniku popularności jazdy konnej znalazł w niej niszę dla siebie.

- Brakuje ci starych, dobrych czasów, mój piękny lwie? - Torreador poruszyła się na jego biodrach, ocierając o nie swoimi koliście. Przestała też bawić się włosami na rzeczy objęcia szerokiego karku i przyciągnięcia do siebie aż zderzyli się torsami.
- Jazdy galopem za uciekającą panną, złapanie jej i przytroczenie za włosy do siodła, a potem powiezienie gdzieś w dal aby rzucić brankę na stertę siana i tam podporządkować sobie tak samo jak najbardziej narowistą z klaczy by po wszystkim sama lgnęła do twych rąk i prosiła o jeszcze? - spytała całując go gorąco po szyi.

- Oj tak, tak, to miało swój urok. Szarżować na wroga z wycelowaną w niego lancą. Z bijącym sercem. Siec go szablą z góry albo mierzyć się z innym kawalerzystą. Nigdy nie wiesz na kogo trafisz, czy ty będziesz lepszy czy on. Ty przetrwasz czy on. Kto wytrzyma o to uderzenie serca dłużej, kto pierwszy pęknie. I ta mieszanina strachu, ciekawości i ekscytacji. W walce, takiej prawdziwej, gdzie naprawdę można zginać, każdy się boi. Chociaż przez chwilę ale się boi. Każdy przeżywa taki moment zwątpienia. Ja też. Oli. Każdy. Zwłaszcza jak jesteś jeszcze śmiertelnikiem. I masz tylko to jedno życie, które jest dla ciebie jedyne a więc bezcenne. Nie jest lekko z premedytacją je oddać i poświęcić. To wymaga wiele odwagi, determinacji. Wszystko się wtedy miesza, zawsze wszystko dzieje się za szybko, zbyt wiele rzeczy na raz, widzisz tylko ułamek całej bitwy, nie masz pojęcia co się dzieje choćby parę setek kroków dalej. Wygrywacie? Przegrywacie? To łatwo przegapić. No i szczęście. To cholerne, wojenne szczęście. Ma nie mniejsze znaczenie jak to jak dobrze trzymasz się w siodle, strzelasz czy robisz szablą. Tak. Tak kiedyś było. Ja to pamiętam, Oli, Dante… Ale niewielu nas już zostało. Wymierający gatunek. Ale takie są koleje losu i historii. Jeden świat się kończy, kolejny zaczyna. Wymiana pokoleń. To normalne. Teraz jest wszystko inne. I zmienia się coraz prędzej. Dla nas, jak ja i Oli, albo Angelette byliśmy młodzi, w twoim wieku to dekada, dwie czy trzy leciały leniwie. Zmieniali się królowie, ministrowie, generałowie tak, ale to normalne. Od zawsze tak było. Ale w którymś momencie świat tak przyspieszył, że coraz trudniej mi za nim nadążyć. Telegraf, telefon, radio, telewizja to jeszcze jakoś zdążyłem załapać. Ale jak przyszły internety i telefony komórkowe, bitcoiny, gry online to już nie mój świat. Jakoś sobie radzę bo trudno bez tego funkcjonować ale to już nie jest mój świat mon cheri. - niespodziewanie rozgadał się gdy wspomnienia przeżytego życia i nieżycia napłynęły mu do ust aby się wartykułować. Opowiadał zarówno o czasach epoki napoleońskiej która wciąż widocznie była bliska jego sercu i wspomnieniom jak i późniejszym epokom jakie przeżył już jako spokrewniony. Ich naturalną tendencją było trwanie gdy kolejne generacje śmiertelników rodziły się, dorastały, płodziły następne generacje śmiertelników i umierały. A mimo to sam ancille przyznawał, że ma coraz większe trudności aby nadążyć za tym pędem jaki robił się jego zdaniem coraz szybszy.

Alessandra słuchała urzeczona siedząc w bezruchu jakby najmniejsze drgnięcie mięśni mogło zaburzyć magię chwili. Odsłonił się, pokazał więcej niż po zrzuceniu ubrań i im więcej mówił, tym większy smutek de Gast odczuwała. Niby wiedziała że nie jest jej, bo była dzieckiem nowej ery, lecz czuła go namacalnie. Ucisk wewnątrz piersi i nieprzyjemny chłód atakujący kręgosłup widmowym dotykiem lodowatych palców.
- Miałeś szczęście żyć w czasach, gdzie emocje i doświadczenia ludzi były prawdziwe, szczere. Namacalne. - powiedziała łagodnym tonem ujmując jego twarz w dłonie, a jej wzrok stał się zatroskany - Wtedy gdy czuło się życie w pełni, doceniało każdą chwilę. Każdy dzień i trud. Walczyło naprawdę i naprawdę krwawiło za sprawy oraz wartości warte tego, by dla nich ginąć. Teraz na próżno szukać szlachetności, bezinteresowności i zwykłej szczerości. Wszystko jest takie… sztuczne, płaskie i nijakie. Ludzie tworzeni od jednej kalki kreowanych przez mainstream trendów. Sztuczne emocje, fałsz, obłuda, traktowanie innych jakby byli niewarci więcej niż pył na czubkach butów. Nadeszły czasy globalnego szaleństwa, gdzie od małego z każdej strony jesteśmy bombardowani milionami bodźców, obrazów i zdarzeń które nas wypalają, więc szukamy coraz to nowych podniet… więcej, mocniej, silniej. Byle poczuć cokolwiek. Poza tym na obecnym poziomie cywilizacji stajemy się leniwi, gnuśni. Zmieniamy się. Wszyscy. Bezpowrotnie. Jakaś część w człowieku pozostaje niezmieniona: rdzeń, czyste serce, które wynosimy z dzieciństwa. Obrasta ono jednak kolejnymi warstwami i dziecko, którym byliśmy, ulega zniekształceniu, aż stanie się dorosłym, kimś tak rożnym i tak zwyrodniałym w stosunku do pierwowzoru, ze gdyby to dziecko mogło spojrzeć na siebie z zewnątrz, nie rozpoznałoby dorosłego, którym się stało, i z pewnością byłoby sobą przerażone. - odwróciła głowę, patrząc niewidzącym wzrokiem na płomienie w kominku.
- Zapominamy jak to jest tak naprawdę być człowiekiem, umierają dawne wartości bo nikomu nie chce się ich bronić. Przyjaźń, miłość… to tylko puste slogany które spienięża się jeśli tylko nadejdzie okazja. Żyjemy choć tak naprawdę jesteśmy martwi w środku, żadna przemiana i spokrewnienie nie są do tego potrzebne. Mamy wszystko, choć tak naprawdę nie zostaje nam prawie nic. Nie żartowałam z tym, że ciężko teraz znaleźć mężczyznę który potrafi zapanować nad kobietą jeśli ma silny charakter i wie czego chce. Zwykle są mdli, puści… nudni. Bez ikry, bez jakiegokolwiek życia. Przemykają przez dekady jakby byli tłem. Cieniem, nie istotą z krwi i kości. - zamilkła obserwując płomienie jeszcze przez chwilę, a następnie odwróciła twarz z powrotem do Leona i uśmiechnęła się dość blado - Tym bardziej cieszy me serce fakt, że mimo srogich burz które pozostawiły na twym ciele te wszystkie blizny ciągle jesteś. Byłoby niepowetowana stratą gdybyś nagle zniknął, nie chcę abyś znikał. Czasem dochodzi do paradoksów, gdy spotykasz kogoś, zdawałoby się, na parę chwil, a zostawia on piętno… odcisk na życiu i już wiesz, że nic dalej nie będzie takie samo. Jeśli nie masz rozeznania w nowoczesnych nowinkach zorganizuj sobie kogoś młodego do pomocy. Albo nauka za naukę. Ty nauczysz mnie jeździć konno, ja postaram ci się przybliżyć te całe współczesne zdobycze technologii i cywilizacji bez czkawki i późniejszej niestrawności. Zmienię niekontrolowany, głośny chaos w coś przystępnego. Każde czasy mają swoje plusy, te również parę posiadają. Niewiele, lecz warto je poznać, bo naprawdę są warte uwagi i pomocne.

- Mademoiselle mieć przyjemność uczyć cię czegokolwiek to prawdziwy zaszczyt jaki spada na twojego pokornego sługę.
- nagi mężczyzna skinął dostojnie głową jakby byli królem i królową w pełnej krasie na jakimś dostojnym i oficjalnym przyjęciu. A nie wkrótce po wspólnym zdemolowaniu jego biblioteki podczas baraszkowania ze sobą.

- Myślę, że mogę pójść na taki układ. - dodał tonem łaskawego negocjatora. Po czym roześmiał się dźwięcznie jakby coś go rozbawiło.

- Ale no nie przesadzaj mon cheri. To ja tu jestem starym dziadygą któremu wypada marudzić na młodych. - popatrzył na nią rozbawiony. Po czym wstał, podszedł do tej baterii butelek, szklanek i kieliszków, otworzył nową i zaczął ją rozlewać do obu kieliszków.

- Ale to zabawne. Jak sobie pomyślę jak to było jak ja byłem młody. Tuż przed spokrewnieniem albo tuż po. - zamyślił się nad tym z łagodnym, ciepłym uśmiechem. Odstawił butelkę, wziął oba kieliszki i wrócił na poprzednie miejsce przed kominkiem.

- Może to trudne do uwierzenia. Ale wtedy ja i moi rówieśnicy myśleliśmy i mówiliśmy coś takiego jak ty teraz. Wtedy to my byliśmy ci piękni, młodzi, żwawi i nowocześni. Zwłaszcza wkrótce po spokrewnieniu jak się okazało, że czeka mnie i innych świeżaków szansa na życie wieczne. Rany! Ale wtedy obgadywaliśmy tych starszych! - roześmiał się jakby to jakiś emeryt czy weteran poprzednich wojen wspomniał czasy swojej młodości przez pokoleniem jakiego wtedy jeszcze nie było na świecie.

- No wtedy jednak świat się jednak tak szybko nie zmieniał. W starożytności czy średniowieczu używano konnych posłańców i my też. Wtedy były statki napędzane wiosłami i żaglami i my też takie mieliśmy. Wtedy walczono mieczami i szablami i my też. No jedynie broń palna stała się tą główną i powszechną to śmialiśmy się, ze “starików” co to pamiętali jeszcze łuki i kusze. Tak, wtedy też mieliśmy się za wiecznie pięknych, młodych i nowoczesnych. Cały świat leżał u naszych stóp! - westchnął nad tamtymi odległymi czasami co działy się ze dwa stulecia wstecz. Teraz chyba mu to wracało nieco na gorzko a nieco ironicznie.

- Wtedy też starsi nie nadążali za tymi zmianami jakie dla nas były naturalne i oczywiste. Tak jak teraz dla ciebie i twojego pokolenia. No jak widzisz to chyba naturalny porządek rzeczy. No! A przynajmniej mnie uspokaja taka myśl to lubię tak myśleć. - zaśmiał się, uniósł kielich do góry w toaście i upił z niego krwawy łyk.

- Ale nie wszyscy młodzi są do niczego. Zdarzają się perełki. Jak choćby ta moja amazonka Georgie. Pewnie w twoim wieku albo niewiele starsza. No i taki ciężki start miała ale miała w sobie “to coś”. Pracowita i ogarnięta. Pokazałem jej konie, szable a potem już sama ruszyła z kopyta. Aż przyjemnie patrzeć jak to wszystko nie poszło jak krew w piach. Ale reszta… - pokręcił głową na znak, że chyba nie ma zbyt dobrego mniemania o nowym pokoleniu. Przynajmniej z tym z jakim zwykle miał do czynienia.

- Na Brukselę w koteriach mówią “Miasto Próżniaków”. I całkiem słusznie. Rzadko trafia się tam ktoś interesujący. Ktoś kto nie jest rozpuszczonym rozkapryszonym gówniarzem nastawionym na wieczne roszczenia i fochy. Za moich czasów było inaczej. Wiem, że gadam teraz jak stary dziad no ale naprawdę, było inaczej. Większość młodych mężczyzn przewijała się przez wojsko. A teraz? Szkoda gadać. Dobra, skończmy to bo się zacznie starcze ględzenie. - powiedział na koniec machając dłonią jakby zdawał sobie sprawę, że może zacząć się litania narzekań jaka nie będzie miała końca. Znów upił łyk ze swojego kieliszka ale uniósł palec jakby coś sobie przypomniał.

- Aha. Ode mnie za to, że jesteś taką nietuzinkową osóbką, że nawet na naszej Angelette zrobiłaś takie piorunujące wrażenie to tam ci za darmo dwie rady. - powiedział jakby uznał, że może to jeszcze powiedziec.

- Po pierwsze te cv co ci wystawiła to petarda. Jak tylko ktoś ją rozpozna to myślę, że będzie szok i niedowierzanie. Ale. Ale tutaj jest złota młodzież z całej Europy. Jak nie do piąty to co dziesiąty jest potomkiem, kochaną, chłoptasiem czy innym lalusiem jakiegoś księcia, primogena czy prastarego ważniaka koło jakiego trzeba chodzić w rękawiczkach i na paluszkach. Więc miej świadomość, że takie cv to raczej mało kto ma się pochwalić ale mocne plecy zdarzają się tu całkiem często. Właśnie stąd tak wielu tutaj rozwydrzonych gówniarzy. Coś im się nie spodoba to “Czy ty wiesz kim jest mój maula?!” albo, że do niego czy do niej zaraz zadzwoni. Żałosne. To jeden z powodów dla których niezbyt mam ochotę tam jeździć i mieszać się z nimi. - powiedział jakby jednak chociaż część tej litanii jednak mu się ulała. Ale jednak mimo to nadal uważał, że cv od Angelette nawet w takim środowisku powinno zrobić piorunujące wrażenie.

- A dwa to całym tym burdelem zarządzają ghule. Ci albo inni. Gdzie indziej zwykle oni pełnią rolę pomocniczą i usługową, tutaj jednak to na nich spoczywa baczenie aby ten cały burdel nie pękł w szwach. Może jeszcze tubylczy spokrewnieni co kręcą tym interesem. Ale zwracaj uwagę na ghuli, oni tutaj mają często całkiem realną władzę i wpływy jakie mogą zaskoczyć spokrewnionych z innych domen. Często z nimi idzie prędzej coś załatwić niż z tą rozwydrzoną, złotą młodzieżą. - dorzucił na deser drugą radę i w końcu uniósł kielich do ostatniego toastu na znak, że skończył.

De Gast popijała machinalnie ze swojego kieliszka używając go jako zasłony skrywającej ściągnięte usta. Słodka krew pomaga również przepłukać gorycz zbierającą gdzieś w głębi gardła. Siedziała jednak dumnie wyprostowana słuchając aż wreszcie zapadła cisza.
Przeciągnęła ją, dopijając drinka do końca i odstawiła kieliszek na podłogę.
- Powiadają że nowe jest wrogiem starego, jednak nie miałam zamiaru niczego ci ujmować ani obrażać. Nie uważam się za lepszą, a ciebie za anachronizm minionych czasów. Prędzej za szlachetny manuskrypt mogący przekazać wiedzę nagromadzona przez stulecia. Jeśli tak to odebrałeś proszę o wybaczenie, gdyż nie taka była moja intencja. Kierowała mną jedynie dobra wola, nic więcej. Wybrukowałam nią całkiem sporo piekielnych uliczek i nic nie poradzę że przy tobie idzie się zapomnieć - spojrzała na niego ze stonowanym uśmiechem, po czym westchnęła - Niepotrzebnie się odsłoniłam, ale nie obawiaj się piękny lwie. To się więcej nie powtórzy. Nie ma po co… psuć czaru tych paru chwil które dane jest nam spędzić na osobności. Dziękuję za tę lekcję, a także za rady. Wezmę je ze sobą i schowam w sercu aby nie zapomnieć.

- Ależ mon cheri, nie lękaj się ani nie przepraszaj moja słodyczy.
- na jego twarzy rozkwitł rozczulony uśmiech, ujął jej brodę i delikatnie pocałował zdradzając ciepłe i przyjazne intencje.

- To ja cię przepraszam, niepotrzebnie zacząłem gadać jak stary dziad do młodej dziewoi. Absolutnie nie uważam cię za jedną z tych wypindrzonych, roszczeniowych krów co tutaj przyjeżdżają co chwilę. Wierz mi im nie mówiłbym takich rzeczy. Nawet jakbyśmy robili to samo to teraz pewnie byłaby już w samochodzie jaki odwoziłby ją do miasta. - dodał jakby sam też nie chciał zrobic przykrości blondynce albo aby poczuła się w jakiś sposób winna.

- Oh Leo - de Gast westchnęła ponownie, lecz tym razem była w tym prostym geście nuta sympatii. - Zaprosiłeś mnie do swojego domu, ugościłeś jak równą sobie, choć w porównaniu do ciebie przypominam ćmę migającą tuż przy płomieniu świecy i jestem równie istotna. Mimo tego nie dałeś mi tego odczuć, wręcz przeciwnie. Sprawiłeś że się obnażyłam i nie chodzi o ubranie... chyba powinnam ci podziękować - po omacku odnalazła jego dłoń, uniosła i złożyła pocałunek po wewnętrznej stronie nadgarstka zanim nie przyłożyła jej do swojego policzka, uśmiechając się ciepło do pary ciemnych oczu.
- Przez ciebie zatęskniłam do czasów twojej młodości, okrutniku. Nie wiem czy ktoś ci to mówił, lecz jak na nobliwego starca masz w sobie więcej pasji, ognia i wigoru niż niejeden młodzian bliższy mojego pokolenia. Jestem teraz przez ciebie w kropce, mój kochany. Nie wiem czy powinnam jutro dziękować najpiękniejszej z róż z całego serca za możliwość poznania ciebie, czy przeklinać ją w duchu bo wiem już, że zacznę tęsknić za twą obecnością jeszcze zanim oderwę się od ziemi wracając do domu.

- Proponuję podziękowanie. Nie żebym miał w tym własny interes no ale z tego cv co pokazywałaś mam dziwne wrażenie, że podziękowania muszą wam obu wyjść finezyjnie i epicko. -
wrócił do tego swojego autoironicznego tonu zblazowanego playboya. Ale chyba jednak udało jej się sprawić mu przyjemność tymi słowami.

- I koniecznie zamów sobie strój do konnej jazdy. Skoro masz tu przyjeżdżać na naukę nocnej jazdy konnej przy świetle Księżyca i wzdłuż srebrzysto czarnej tafli jeziora. Oczywiście mamy kostiumy gdy twój jeszcze nie był gotowy no ale bądźmy profesjonalni. Siedziałaś w ogóle kiedyś w siodle? - gospodarz wrócił do w miarę biznesowego tonu, przynajmniej tak na wesoło, jakby właśnie ustalali detale kontraktu na naukę jazdy i to miało być głównym powodem wizyty panny de Gast w tej podmiejskiej posiadłości.

Torreador zastanowiła się, przy okazji zmieniając pozycję. Przysunęła się i usiadła przed gospodarzem, opierając się plecami o jego pierś i przykrywając jednym z ramion.
- Raz. Na sesji zdjęciowej jeszcze przed spokrewnieniem, ale zostałam tam posadzona - przyznała spoglądając do góry na jego twarz robiąc niewinną minę - Czyli chyba się nie liczy. Zwykle preferuję jazdę na oklep - zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu. To akurat też ćwiczyli parę kwadransów temu - Zamówię ten strój choć pewnie wersja bez spodni nie przejdzie, prawda? Nie przepadam za spodniami, miałam je może na sobie trzy razy w życiu. Ale zamówię skoro tak mówisz - dodała pokazując że jest gotowa na poświęcenia.

- Zuch dziewczynka. - pocałował ją po ojcowsku w czołu nagradzając ją tak za to poświęcenie. - Damie w spódnicy nie wypada jeździć siedząc okrakiem w siodle. To nieprzyzwoite. Dlatego jak już kobieta chce być amazonką musi jeździć w spodniach. Poza tym myślę, że z twoimi nogami i figurą ślicznie byś wyglądała. A jakbyś nauczyła się jeździć to kto wie? Może Angelette by się dała skusić na jakąś nocną przejażdżkę gdyby ją zaprosiła jej ulubienica? Ona też lubi konną jazdę niestety w Paryżu, jak zresztą w każdym dużym mieście jest to obecnie mocno utrudnione. - wskazał jej na całkiem praktyczny profit jaki może mieć z nauki konnej jazdy. Może nie od razu ale kiedyś tam gdy już by nauczyła się siedzieć w siodle jak należy.

- No to chodźmy do stajni mon cheri. Nie wybaczę sobie, że byłaś u Krzyżanowskiego na stadninie i nie widziałaś żadnego z jego koni. - zaprosił ją gestem jak do tańca. I zaczął podnosić się z nagrzanego od ognia kominka dywanu.

- Z jednym z nich miałam ten słodki zaszczyt się zapoznać - wymruczała pogodnie, wstając razem z nim mimo że chętnie zostałaby na tym dywanie do samego rana. - Naprawdę nie miałbyś nic przeciwko, abym zaprosiła ją tutaj za jakiś czas? - spytała i rozpromieniła się, zarzucając mu ramiona na szyję - To byłoby cudowne! Tym bardziej muszę w takim razie przykładać się do lekcji… dziękuję Leo. Nie wiem jeszcze jak, ale odwdzięczę się za okazaną dobroć.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
Stary 15-11-2022, 14:48   #106
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
- Czy nie miałbym nic przeciwko? Ależ mon cherri! Przecież to nasza królowa! Wieczna Królowa, najznamienitsza i najbardziej niesamowita kobieta, szlachcianka, władczyni jaką miałem okazję kiedykolwiek poznać! Będę niezmiernie zaszczycony jeśli nasza primogen okażę mi swą łaskę i zaszczyci choćby momentem rozkoszy aby znów na żywo ujrzeć jej olśniewające lica! - ancillae wstał już i zaczął się z kwaśną miną rozglądać po bibliotece pewnie w poszukiwaniu swojej porozrzucanej wcześniej tak beztrosko garderoby. Gdy usłyszał propozycję i nie omieszkał okazać swojego zachwytu nad swoją stworzycielką do jakiej pomimo upływu lat, dekad i stuleci zdawał się żywić niesłabnącym uczuciem.

- Monique i Oli też mają się do ciebie wybrać, wspominali że chętnie by to uczynią gdy tylko obowiązki pozwolą im się wyrwać. Masz całkiem spore grono przyjaciół w Paryżu, dzielny lwie - Alessa podeszła do kupki złotych piór będącą jej sukienką i skrzywiła się w ostatniej chwili powstrzymując naturalny gest przywołania służek. Zamiast tego spojrzała prosząco przez pokój na starszego Torreadora. Podniosła ubranie obracając je w dłoniach.
- Czy mogę liczyć na twą łaskawość szlachetny panie i kolejny ratunek damy w opresji tej cudownej nocy? Obawiam się, że bez twego wsparcia zostanie mi paradowanie w stroju Ewy. Łatwo jest to zdjąć, niestety założenie to kompletnie inna historia.

- Paradowanie w stroju Ewy? W środku nocy? W tak zacnej i poważanej posesji? Nie, stanowczo nie, nie możemy do tego dopuścić. -
Leon zrobił zgorszone oczy jakby odgrywał jakąś starą dewotkę. Całkiem zresztą udanie. Ale podszedł do blondynki, stanął za jej plecami i pomógł jej z zapięciem sukni.

- Nawet nie wiesz jak często to się tu zdarza. Biedny Raul nie nadąża się tłumaczyć, że u tego Krzyżanowskiego znów latały po posesji jakieś nagie kobiety. Skandal wisi w powietrzu. Swoją drogą nie wiem co za ludzie zaglądają tu o 3 rano. No ale odkąd te żywopłoty nam tak obrodziły to jest o wiele prywatniej. - powiedział już wyluzowanym i gawędziarskim tonem gdy pomógł jej z tym zapięciem złotych piór. Po czym pocałował ją w czubek głowy. Sam zaś zaczął kolekcjonować i zakładać na siebie porozrzucają wcześniej garderobę.

- Jeśli obawiasz się o reputację mój słodki panie, użycz mi płaszcza z kapturem. Skryję się pod nim cała, wtedy żaden z obserwatorów nie padnie na zawał, ani nie zacznie plotek rozsiewać, że nie dość iż nagie niewiasty paradują nocami po tym zacnym obejściu to na domiar złego grasują tam również strzygi i inne upiorzyce. Jeszcze gotowi lać przed twym progiem kręgi z wody święconej albo sypać krzyże z maku… po księdza poślą. - z udawaną powagą obserwowała jak porusza się po bibliotece szukając swoich rzeczy. Gdzieś za sofą dojrzała rąbek jego koszuli. Przeszła w tamto miejsce i podniosła ją, nie odrywając wzroku od kochanka.
- Dwór za nawiedzony uznają, zaraz zaroi się od youtuberów tropiących zjawiska paranormalne, albo fanów urbexu i New Age. Domorosłych astrologów i medium po kursie internetowym za pięćdziesiąt Euro - zbliżyła się do Leona podając mu swoje znalezisko.

- Oj weź nie strasz bo jeszcze wykraczesz… Teraz nie znasz dnia ani godziny gdy jesteś w ukrytej kamerze. - przewrócił oczami i odebrał od niej swoją koszulę dziękując jej za to uśmiechem i skinieniem głowy. Po czym zaczął ją ubierać i zapinać. Jeszcze spodnie, skarpety i buty. No i na deser z powrotem skórzana kurtka.

- Gotowa? Chodźmy więc na zuchwałą nocna wycieczkę aby zawojować stajnie! - zawołał dziarsko i nieco prześmiewczo. Po czym podał jej łokieć aby podobnie jak na początku mogli sobie partnerować w tej nocnej wycieczce.

Ona miała prościej, wystarczyło że założyła buty i już była gotowa. Z wdzięcznym ukłonem przyjęła jego ramię, oplatając wokół niego dłonie.
- Czyżbyś zatęsknił do tego rzucania branek na siano, mój słodki? - zerknęła na niego rozbawiona - Wolisz abym się wyrywała, czy szła ulegle pogodzona z losem i gotowa przyjąć wszystko co zamierzasz mi zrobić a także pokazać?

- A tak, to rzucanie branek na siano. Rzeczywiście mówiłaś coś takiego.
- powiedział jakby przypomniał sobie o czym rozmawiali zanim nie wylądowali w bibliotece. A sam sprowadził ją schodami na parter i tam wyszli na zewnątrz przez te same dwuskrzydłowe drzwi. Tylko skierowali się wzdłuż budynku a nie ku podjazdowi. Jak minęli narożnik to gospodarz pokazał jej kilka sporych budynków gospodarczych przez co trochę to wyglądało jak jakaś farma.

- To mówisz, nigdy na poważnie nie widziałaś konia z bliska? Nie bój się to nic trudnego. Konie to mądre i poczciwe zwierzęta. - mówił na początku a potem zaczął tłumaczyć jej tonem przewodnika co właściwie mijają. Tu był padok dla źrebaków, tam obok plac do jazdy swobodnej a obok tor z przeszkodami dla tych bardziej zaawansowanych studentów. Nawet mała altanka i ogródek z dziecięcymi zabawkami i piaskownicą aby dorośli co przyjeżdżają ze swymi pociechami mieli je gdzie zostawić. Okazało się, że za tym frontem posiadłości to jest jeszcze całkiem spora farma nastawiona na hippikę i konną rozrywkę. W końcu minęli magazyn z sianem dla koni i nawet niewielką kuźnię chociaż ta była zamknięta a tyle co było widać to trochę wyglądała jak warsztat. Aż gospodarz otworzył drzwi w bramie stajni i weszli do środka. Jeszcze zanim zapalił światło dało się wyczuć suchy, charakterystyczny zapach siana.

- I powiem od razu. Tu nie wolno palić. Złamię rękę każdemu kto tu wejdzie z otwartym ogniem. - powiedział ni to żartem czy na poważnie. I pokazał na znak zakazu takiego ognia jaki wisiał przed drzwiami.

- Palić? - de Gast uniosła brwi i popatrzyła na niego wymownie - Raczysz żartować, wiesz jak to wpływa na skórę, włosy i zęby? Nie po to sprowadzam sobie szwajcarskie kremy aby psuć to wszystko czymś po czym z ust wionie jak ze starej popielniczki gdzieś w podrzędnym lokalu koło… uh, jakiegoś dworca - wzdrygnęła się, a potem przyłożyła dłoń do piersi - Jedyny ogień jaki mam noszę tu. Jeśli obawiasz się pożaru lepiej z nim nie igraj. Przynajmniej póki nie wrócimy do środka.

- Dobrze moja słodka. I bardzo winszuję twojej mądrości i roztropności oraz dziękuję za wolę współpracy w imieniu moim i moich koni.
- skłonił jej się z galanterią kawalera z dawnych czasów. Tylko jakiegoś zamaszystego kapelusza z piórkiem mu brakowało w dłoni. Sam zaś się wyprostował i z widoczną lubością zaczął oprowadzać ją po swoich włościach.

Właściwie droga była całkiem prosta. Dość szeroki korytarz wzdłuż stajni jakim pewnie i traktor albo ciężarówka mogłaby przejechać. A po bokach boksy w którym prawie każdy zajmował jakiś koń. Wyglądały spokojnie, dorodnie i majestatycznie. I musiały sprawiać mnóstwo radości i dumy swojemu właścicielowi bo dało się wyczuć, że mu serce rośnie jak o nich mówił i oprowadzał.

- Myślę, że dla ciebie na pierwszy raz to bym ci polecał Arabię albo Orient. Są w sam raz dla początkujących. Chodź, wejdź do środka. Nic ci nie zrobią. - powiedział wskazując na dwa konie jakie stały w sąsiednich boksach. Oba białe więc wydawały się podobne do siebie. Patrzyły na nich swoimi czarnymi oczami i strzygły uszami.

- A tu masz sekret jakim kupisz serce każdego konia. - pokazał jej kosz w jakim były jabłka oraz pudełko z kostkami cukru. Wziął je w dłoń aby jej pokazać no i przekazać.

Młodsza spokrewniona ociągała się aby wejść do boksu. Stała w progu i obserwowała wielkie, białe zwierzę przyglądając mu się uważnie. Słyszała ich oddechy i parskanie, a także spokojne dudnienie olbrzymich serc wewnątrz potężnych piersi. Nie znała się na koniach, ale te wyglądały na zadbane. Jasna sierść była gładka niczym lustro i lśniąca, grzywy bez kołtunów za to z miękkimi falami długiego włosia spływającymi po długich szyjach. Do tego tak zabawnie poruszały uszami przyglądając się gościom ze spokojnym zainteresowaniem oczy całkowicie wypełnionych czernią tęczówek. Miały również długie nogi zakończone potężnymi kopytami których uderzenie dałoby radę rozłupać czaszkę nieostrożnego człowieka. Ona miała łatwiej, przetrwałaby taki atak i później najwyżej parę dni nie pokazywałaby się publicznie póki kości się nie zrosną, a skóra nie zasklepi.
- Są cudowne - przyznała robiąc krok do przodu wciąż nie spuszczając ze zwierząt oka. One jednak pozostawały spokojne i nie zanosiło się, że nagle wpadną w szał. Leon również nie wyglądał na takiego co gotuje jej właśnie okrutny dowcip. Wyjęła więc z trzymanego przez niego pudełka niewielką białą kostkę o chropowatych ściankach, obracając ją w palcach.
- Witaj żywe srebro… - zrobiła kolejny krok wyciągając dłoń z cukrem - Nie bój się, nie masz czego. - mruczała uspokajając chyba bardziej siebie niż białego stwora. - Nie jesteś kelpie, prawda? Nie porwiesz mnie w otchłań jeśli zasiądę na twoim grzbiecie? Choć byłaby to piękna śmierć, nie zaprzeczę…

- Oj nie, Orient to na pewno nie żadna kelpie. To bardzo grzeczna dziewczynka. Widzisz? Polubiła cię. Daj jej jabłko, zobaczysz jak wcina.
- gospodarz w skórzanej kurtce wszedł razem z nią do boksu i obserwował z łagodnym, ciepłym uśmiechem jak się obie ze sobą zapoznają. Klacz chrapnęła cicho, poruszyła węsząc nozdrzami ale ze smakiem zjadła podarowaną kostkę. Ta chwilę chrzęściła jej między zębami aż nie zniknęła gdzieś w gardzieli. Gdy podał blondynce jabłko sytuacja się powtórzyła. Było coś trochę zabawnego i uspokajającego w obserwowaniu jak wielki łeb łagodnego zwierzęcia porusza szczęką i chrupie owoc.

- A widzisz jaka łakomczucha? I teraz się od niej nie odpędzisz. To samo co z kotami. Też tu się kręcą bo widzisz, początek kolejnego wieku a nie ma lepszej pułapki na myszy niż łowny kot. No a tutaj pola to sporo tych małych szkodników się tu kręci. Zwłaszcza na jesieni jak szukają schronienia na zimę. To kotów też tu mamy całkiem sporo. Dobra Orient, czas zarobić na gażę. Wychodzimy. - tłumaczył łagodnie i z uśmiechem jakby też czerpał radość i satysfakcję z tego kojącego obrazka. Odczepił zamknięcie boksu, otworzył go i za uzdę wyprowadził go na korytarz. Tam dał uzdę do potrzymania blondynce i na zachętę drugie jabłko. A sam ruszył do sąsiedniego boksu po drugiego siwka. Po chwili już prowadził je oba do wyjścia za uzdę.

- Chcesz spróbować wsiąść na siodło? Bo nie wiem czy siodłać. - zapytał wskazując gdzieś na stojak gdzie rzeczywiście leżały rzędami różne siodła i reszta tego końskiego osprzętu.

Blondynka zamrugała i musiała się skupić na tym co do niej mówiono. Wpatrywała się urzeczona z uśmiechem małej dziewczynki na twarzy, gdy w szczękach konia zniknęło drugie jabłko. Miał miękkie, aksamitne i ciepłe chrapy które śmiesznie łaskotały skórę gdy zabierały z dłoni smakołyk.
- Siodłać? - powtórzyła nie odrywając rozradowanych oczu od tego małego przedstawienia. - A zdążymy? - drgnęła w końcu oglądając się przez ramię na gospodarza - Zrób mi zdjęcie, pokażę wieczorem Angelette. Sama będzie chciała przyjechać w odwiedziny.

- Zdążymy. Śmigłowiec będzie słychać jak będzie lądował. To nie tak daleko do hipodromu tylko żywopłoty zasłaniają to nie widać stąd.
- powiedział pewnym siebie i uspokajającym tonem. A potem poszedł po jedno z siodeł i zarzucił je na grzbiet jednego z siwków. Pokazywał co i jak się zapina z tą uprzężą chociaż dla kogoś nowego to było proste póki robił to ktoś inny. Potem to samo powtórzył z drugą klaczą i całkiem szybko obie były osiodłane.

- A jak chcesz zdjęcie? Albo wejdź między nie to ci zrobię. A potem w siodle. - powiedział wyciągając dłoń po smartfon aby móc jej zrobić pamiątkową fotkę.

- Zaprawdę tracę rozum i odchodzę od zmysłów, skoro zamiast portretu z lwem wybieram portret z kelpie - parsknęła ironicznie, podając mu telefon. Przejęła też cugle obu zwierząt, ustawiając się do zdjęcia - To twoja wina.

- To ten koński urok moja droga. -
odparł wspaniałomyślnie i po chwili cyknął flesz. I jeszcze ze dwa czy trzy razy. A po chwili podszedł do niej, złapał Orient za uzdę i poczekał aż Alessandra wsiądzie na jej grzbiet. Nawet nie było to takie trudne jak oswojony i nawykły do wożenia jeźdźców koń stał prawie nieruchomo. A panna de Gast miała okazję podziwiać swojego gospodarza i okolice z nieco wyższego profilu.

- Wyśmienicie moja droga! Jesteś do tego urodzona! - pochwalił ją polski kawalerzysta a sam bez namysłu wspiął się na grzbiet drugiej klaczy.

- To zrobimy sobie spokojną rundkę dookoła stodoły. Pchnij ją kolanami to ruszy. A jak skręt w lewo to uzda w lewo, w prawo to prawo. Żadna filozofia. - poinstruował ją jakby chodziło o najprostszą rzecz na świecie. Ale sam nie ruszał tylko czekał aż ona zrobi pierwsze kroki.

Alessandra kiwnęła głową i trzymała fason mimo że wrażenie było dziwne. Czuła każdy ruch zwierzęcia, każdy jego oddech i skurcz mięśni gotowych do ruchu. Jakby siedziała na żywym motorze ale zamiast zapachu diesla czuła siano i piżmową woń końskiej sierści. Drapała też jej odsłonięte łydki wywołując zabawne swędzenie.
- Mam wprawę w jeździectwie - zaśmiała się ściskając ostrożnie końskie boki jakby dawała znać kochankowi do wzmożenia wysiłku - Chociaż w trochę innym jego rodzaju!

- A tak, nie wątpie, dało się zauważyć. Więc trochę wprawy z takimi wierzchowcami i myślę, że będzie cię można zakwalifikować za zawodową amazonkę. Potem może jeszcze jakaś walka szablą z końskiego grzbietu, lancą, może jakieś lasso i tak, to już w ogóle pełna wersja. No ale to wyższa szkoła jazdy. A zaczyna się od małych kroczków. Sama widzisz, że to nie takie trudne.
- tłumaczył spokojnie jakby już widział dla niej świetlaną przyszłość jako zawodowego jeźdźca i to takiego co to nie tylko na utrzymaniu się w siodle się zna.

- W operowaniu szablą też sobie świetnie radzę - stwierdziła bez cienia zażenowania, wpatrując się w koński łeb strzygący uszami. Nie wypadało wspominać że od wożenia ma swoich ludzi, tak samo od walki, noszenia torebki, układania włosów, zajmowania rachunkami… chyba rzeczywiście była rozpuszczona. - Dobrze wyćwiczone nadgarstki to podstawa, ale zacznijmy od podstaw. Mamy całe lata na naukę… i kto wie? Przecież nie muszę od razu na stałe wracać do Paryża, czyż nie?

- Naturalnie moja droga, nie sposób się z tobą nie zgodzić.
- skłonił jej głowę gdy obie klacze, z majestatycznym spokojem i dostojeństwem mijały pierwszy narożnik stajni. Leon jechał po zewnętrznej i nieco zwolnił znów czekając aby nowa uczennica mogła w spokoju wykonać swój pierwszy manewr skrętu. Okazało się to całkiem proste. Ledwo poruszyła lejcami a klacz posłusznie zmieniła kierunek spaceru aby obejść ten narożnik.

- Możesz ją poklepać po szyi. To jak u psów i kotów głaskanie po głowie w nagrodę. Lubią to. - podpowiedział jej kolejny detal tej instrukcji obsługi konnej jazdy. Wydawało się to całkiem proste i było niezwykle przyjemne. Wkrótce okolice stajni wypełnił radosny dziewczęcy śmiech i zachwycone chichoty, gdy de Gast zapomniała, że nie ma przecież dziesięciu lat, a od kogoś z jej statusem wymaga się powagi. Na szczęście znalazła się w miejscu i towarzystwie, którym to absolutnie nie przeszkadzało.


To, że ta pierwsza, brukselska noc się kończy dało się wyczuć nie tylko w powietrzu. Pochmurne niebo jeszcze było czarne jak w nocy. Ale zegarek odmierzał czas nieubłaganie. Gdzieś o 3 rano Alessandra dostała wiadomość od siostry, że wyjeżdżają już od Gaetana. I z pół godziny później słychać było jak w pobliżu nadlatuje a w końcu ląduje śmigłowiec. Czarna limuzyna kierowana przez Paula przywiozła ich pod sam hipodrom. Tam obie panny wyskoczyły energicznie z tylnego siedzenia.

- Dzięki Paul! - zawołały do swojego kierowcy wesoło a on im coś odpowiedział ale nie było słychać co. A Ophelia i Jewel raźnym krokiem dołączyły do blondynki odzianej w złote piórka oraz bruneta w skórzanej kurtce.

- To już jesteśmy! Bardzo przepraszam za spóźnienie ale tak się trudno było rozstać! A wy? Jak się bawiliście? - Ophelia tryskała radością, Jewel zresztą też no ale nieme pytanie i ciekawość było widać w ich spojrzeniach.

- Muszę pochwalić waszą siostrę. Ma wrodzony dar do ujeżdżania koni. Bardzo dobry materiał na amazonkę. Jeśli by miała ochotę skorzystać z lekcji hippiki polecam swoje skromne usługi. - Leon jak to już parę razy tej nocy dał się poznać jako niepoprawny dżentelmen o uroku przedwojennego amanta. W paru słowach sprawił, że ciekawość na obu twarzyczkach zaczynała wyzierać już bez skrępowania. Teraz obie spojrzały na blondynkę ciekawe jak ta zareaguje na te pytania i słowa.

De Gast skłoniła głowę przyjmując komplement, a potem wyciągnęła szyję całując policzek gospodarza. Obejmowała go mocno ramieniem coś nie mając ochoty na zebranie się w drogę.
- Wszystko to zasługa dobrego nauczyciela, który nawet z kawałka rzecznego kamienia potrafi wydobyć wartościowy klejnot. Naprawdę radość moja i wdzięczność nie będą znały granic, jeśli przy następnym spotkaniu udzielisz mi jeszcze kilku lekcji, mój słodki. Jeśli do wczoraj przeprowadzkę tutaj traktowałam jako konieczność teraz stała się czymś, na co czekam z niecierpliwością.

- Mon cheri, zawsze będziesz tu mile widziana. Zresztą twoje towarzyszki również. Gdyby panienki miały ochotę również skorzystać z lekcji jeździectwa to zapraszam serdecznie. Ale chociaż z przyjemnością użyczyłbym panienkom mojego skromnego dachu obawiam się, że świt nie będzie na nas czekał a lepiej aby pilot nie musiał gnać na ostatnią chwilę albo szukać awaryjnego miejsca do lądowania po ciemku. -
Krzyżanowski skłonił się swoim gościom i wydawał się tak samo ujmujący przy pożegnaniu jak gdy się z nimi witał.

- No jak tak Alessa zachwala to może i ja tu czasem wpadnę na te koniki. My z miasta to raczej nie miałyśmy za bardzo okazji. Ale zawsze byłam ciekawa jak to jest! - Ophelia od ręki przyjęła to zaproszenie wcale nie czekając na reakcję swojej siostry. Jewel dyskretnie się nie odzywała ale potakująco energicznie pokiwała swoją brązową główką.

- Dziękujemy za pomoc i gościnę. No i Paula. Wywiązał się ze wszystkich swoich zadań wyśmienicie. - Jewel zdając sobie sprawę, że zaraz będą musiały znów wsiąść do śmigłowca pozwoliła sobie wyrazić podziękowanie za siebie.

- Oczywiście, moje życie - blondynka przyciągnęła siostrę do siebie, więc stanęli w trójkę tuż przy sobie. Pocałowała ją w czoło. - Cokolwiek sobie zażyczysz i czegokolwiek zapragniesz. Będziesz w dobrych rękach, najlepszych możliwych - uśmiechnęła się do niej, spoglądając zaraz potem na lansjera - Masz rację, dzielny lwie… choć świadomość ta rozkrwawia mi serce drąc je na kawałki, ale to nic. Dzięki temu jeden z nich zostanie tu przy tobie. To była cudowna noc, dziękuję ci za nią, a także za troskę o moje ptaszyny. Jeśli los pozwoli w sobotę po północy znów dane nam będzie cieszyć się twoim czarującym uśmiechem oraz uwagą. Nie żegnajmy się, pożegnania są takie ostateczne. Lepiej powiedzieć do zobaczenia, wtedy zostawiamy sobie ciepło nadziei na rychłe spotkanie - wychyliła się kończąc wywód długim, czułym pocałunkiem. Ścisnęła też bok siostry i wykonała delikatny ruch ręką w kierunku Jewel.

- Słusznie mon cheri. Do zobaczenia wkrótce. W końcu to nie jest rozłąka na wieki. - zgodził się wspaniałomyślnie i oddał jej ten czuły pocałunek. Taki stateczny i bez wyuzdania jakie oboje zdradzali podczas zabaw w bibliotece.

- To do zobaczenia Leo, do następnego razu! Bardzo dziękuję, że zaopiekowałeś się moją siostrą. - Ophelia objęła go i krótko cmoknęła go w policzek. Nieco szybko i trochę wstydliwie. I odsunęła się na bok ku siostrze.

- A ja to zwykle jestem z szefową. To mam nadzieję, że w weekend też. Także do zobaczenia wkrótce Leo. - brunetka podeszła do mężczyzny i nie omieszkała pocałować go nawet śmielej od blondynki. Co ten zresztą tak samo jak dwie poprzednie też i tą próbę zniósł mężnie i pewnie. Z bliska to Alessandra widziała, że chyba nie tylko jej sekretarka miałaby ochotę na coś więcej na przykład wcale nigdzie nie odlatywać. No ale wszystkie były już umówione w Paryżu i nie wypadało tego zaprzepaścić.

- W takim razie do zobaczenia wkrótce moje piękne. - powiedział na pożegnanie Leon machając im dłonią. Gdy pilot otworzył drzwi lansjer pomógł im wejść do środka. Zaraz czarna maszyna obudziła się do życia i z łopotem wirników zaczęła unosić się ponad trawą.

Zdążyli jeszcze pomachać sobie na pożegnanie, nim helikopter nie uniósł się na tyle wysoko, by zmienić powierzchnię ziemi w czarny, prawie jednolity dywan mroku.

 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline  
Stary 16-11-2022, 10:34   #107
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Bruno dostał wiadomość od Aurory, a zaraz potem rozmawiał z kolegą z klubu, który zapraszał go na imprezę. Obiecał, że wpadnie, ale za parę godzien, bo ma coś do załatwienia. Były makler zadzwonił na lotnisko by zabukować na jutro bilet skoro w noc z piątku na sobotę miał wraz z resztą spotkać się z Aniitte w Brukseli. Po tym kiedy już, to załatwił udał się do siedziby firmy.

Parę dni go tu nie było, ale po tym jak wpadł w letarg nie miał ochoty zajmować się pracą. Zwłaszcza, że i tak tuż przed sprawą ze Zjawą ukończono pracę nad kilkoma zamówionymi motocyklami.

Teraz należało zacząć pracę nad kolejnymi, ale jako, że nie będzie go przez kilka miesięcy lub pół roku. Przewidywał, że mniej więcej tyle zajmie rozwiązanie sprawy zleconej przez Aurorę rozpoczęciem budowy motocykli będą musieli zająć się jego pracownicy, a jak wróci z Brukseli, to wraz z nimi je dokończy.

Grizzly będąc w firmie przeglądał jakie motocykle trafiły do klientów z Brukseli i okolic. Uznał, że być może uda mu się pozyskać kogoś z klientów jako kontakt dla koterii. Maszyny sprzedawał zarówno ludziom jak i wampirom także możliwe były pozyskanie kontaktu z różnych środowisk.

Po przejrzeniu papierów Bruno pożegnał się z pracownikami i ruszył na imprezę gdzie bawiła się część jego kolegów z kluby. Na imprezie bawił się przez jakiś czas, a po tym kiedy uznał, że najwyższy czas wracać do schronienia pożegnał się kolegami i odjechał do domu. Jutro czekała go podróż do Brukseli także należało teraz solidnie odpocząć.
 
Shartan jest offline  
Stary 16-11-2022, 11:27   #108
 
Coolfon's Avatar
 
Reputacja: 1 Coolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputacjęCoolfon ma wspaniałą reputację
Dzięki Mi Raaz i MG za scene (reszta w poście Mi Raaza)

John słysząc nawoływanie przy drzwiach wcisnął na telefonie boczny przycisk i powiedział tylko:
- Siri uruchom nagrywanie.
- Czy uruchomić nagrywanie wideo?
- odpowiedział głos z syntezatora.
- Tak. - odpowiedział Black i ułożył telefon w rogu pomieszczenia. Potem podszedł do drzwi i je otworzył.
- Dobry wieczór panie władzo. W czym mogę pomóc?

Tremere przypatrywała się temu ze zmarszczonymi brwiami. Goście od Ruskich przyszli w przebraniu? Albo któryś z uczynnych sąsiadów uprzejmie doniósł, że nocną porą ktoś z mieszkania obok wynosi całe pudła sprzętu, a co by nie mówić, Brujah w swoich punkowych wdziankach wyglądali bardziej niż podejrzanie.
- Kto to kochanie? Zapomnieli czegoś zabrać? Chyba się z nimi rozliczyłeś - spytała z głębi mieszkania i po chwili stanęła na widoku gdzieś za plecami Anglika.
- O. Dobry wieczór - udała zdziwioną widokiem mundurów i uśmiechnęła się wesoło - Panowie też pomagają w przeprowadzkach?

- Dobry wieczór.
- odpowiedział ten z gliniarzy który pewnie pukał. Było ich dwóch, obaj około 30-tki, w pełnym, policyjnym rynsztunku policjantów z drogówki czy innego patrolu. Obaj patrzyli bez uśmiechów, czujnie i uważnie lustrując parę punków jaka otworzyła drzwi do mieszkania. Pewnie dlatego nie odpowiedzieli na coś więcej niż krótkie powitanie.

- Dostaliśmy zgłoszenie o kradzieży. Przyjechaliśmy to sprawdzić. Możemy się rozejrzeć? - zapytał dość rutynowym tonem ten który stał bliżej progu.

- Jeeeeezu… - Ryan jęknęła i przetarła twarz dłonią. Następnie spojrzała na Johna z bardzo wyraźnym grymasem pod tytułem "nie mówiłam?".
- A ty chciałeś tu jeszcze siedzieć z tą wariatką i jej szurniętym mężem - pokręciła głową po czym zwróciła się do dwóch gliniarzy.
- Mamy popieprzonych sąsiadów, tych z gatunku uprzejmie donoszę. Przyjebali się do nas od jakiegoś czasu bo im muzyka nie pasuje. Są jak wrzody na dupie, dlatego się wyprowadzamy. Jesteśmy w trakcie - wskazała krótkim ruchem głowy za plecy, gdzie ogołocone mieszkanie.
W końcu przewróciła oczami i z kieszeni z tyłu spodni wyjęła portfel.
- Jest miło i w ogóle, ale trochę się dziś spieszymy, rozumiecie panowie. My nie mamy czasu, wy nakazu od prokuratura na przeszukanie, ale żeby nie było nieprzyjemnie to sprawdźcie sobie w bazie kto jest właścicielem tego mieszkania, znajdziecie nazwisko mojego chłopaka - oparła się o ramię Brujah i pocałowała go w policzek, wystawiając dłoń z portfelem otworzonym na legitymacji detektywa.
- Tamten podejrzany element noszący kartony to nasi kumple z zespołu. Pomagają nam się wynieść z tego popierdolonego bloku. Zamiast zawracać głowę uczciwym ludziom może skoczycie do tych zjebów aby im wreszcie wlepić karę za nieuzasadnione wezwanie służb porządkowych?

John za to wydawał się skołowany. Czekał na rozwój sytuacji gotów rzucić się na dwóch gliniarzy. Jego oczy wodziły od jednego do drugiego oceniając ich reakcje na słowa Margoux.

- Dobrze sprawdzimy to. Pana dokumenty też poproszę. - gliniarz w przejściu sięgnął po portfel Margaux i obejrzał go przez chwilę. Po czym podał go koledze. Ten wyjął krótkofalówkę z zasobnika i zaczął przez nią czytać te dane z legitymacji do centrali chcąc je sprawdzić.

- To pan jest właścicielem mieszkania? Ma pan na to jakieś dokumenty? I możemy się rozejrzeć? - gliniarz nie tracił spokoju jak i ostrożnego i podejrzliwego tonu. Zaczął rutynowo od sprawdzenia tożsamości podejrzanych.

- Jestem najemcą - odpowiedział John sięgając po paszport. - I obawiam się, że bez oficjalnego nakazu nie mogę zaprosić panów do mieszkania.

- Rozumiem. -
gliniarz odebrał dowód od Johna i podobnie jak przed chwilą obejrzał go po czym podał go koledze do sprawdzenia. Ten zaś w tym czasie sprawdził w centrali numery Margaux i oddał portfel właścicielce. Za to zabrał się za paszport Johna.

- A może nam pan podać adres tych waszych kolegów? Za telefon, markę i numer rejestracyjny też bym był wdzięczny. I co było w tych kartonach? - zapytał ten co stał w drzwiach czekając aż kolega sprawdzi dane w centrali.

John wrócił do wnętrza mieszkania i wziął nagrywający dotąd wideo telefon komórkowy i zrobił zdjęcie policjantom.
- Proszę najpierw o panów imiona, nazwiska, stopnie i numery legitymacji.

Tremere ponownie przewróciła oczami chowając portfel do kieszeni.
- W sytuacji, gdy funkcjonariusz organu państwowego lub upoważnionej do legitymowania instytucji żąda podania wskazanych w przepisie danych osobowych osób trzecich w wypadku, gdy nie ma do tego podstawy prawnej, obywatel może odmówić ich podania. - powiedziała spokojnie, zakładając ramiona na piersi zniecierpliwionym gestem. - Z tego co się orientuję oprócz zgłoszenia kradzieży, na którą nie macie panowie żadnych dowodów ani spisanych zeznań poza zgłoszeniem pary histeryków, a tym bardziej nakazu rewizji lub zatrzymania bo żadna sprawa się nie toczy, gdyż i nikt pokrzywdzony nie zgłosił żadnej kradzieży… udzielanie jakichkolwiek informacji leży tylko po stronie naszej dobrej woli. Nie przypominam sobie aby wydano nakaz sporządzania listy posiadanych dóbr do wglądu organów państwowych gdy zmienia się miejsce zamieszkania. - wzruszyła ramionami. - Nie pamiętam też ile dokładnie par majtek oraz płyt i książek wpakowaliśmy w kartony. To nasza prywatna sprawa, a skoro nie ma powodu ani podstawy żeby ciągnąć tę rozmowę szanujmy swój wzajemny czas. Panowie pozwolą że się pożegnamy, mamy jeszcze sporo do zrobienia przed wyjazdem.

- Oczywiście proszę panią. Ma pani całkowitą rację. Bardzo przepraszamy za to najście. Musieliśmy sprawdzić to nietypowe zgłoszenie. Sami państwo rozumieją, że to mało typowa pora i ekipa do przeprowadzki. Ja jestem sierżant Jean Cartier a to sierżant Russel Allain.
- sierżant policji nieco poruszył nozdrzami gdy usłyszał recytację podstaw prawnych z ust stojącej w progu kobiety i skinął jej lekko głową. Chociaż wydawało się, że irytował go ten świadomy, bierny opór to mimo to jednak nie tracił panowania nad sobą.

- Wszystko w porządku. Naprawdę nazywa się John Black i jest u nas legalnie. Zadzwonię jeszcze do właściciela mieszkania. - kolega oddał Johnowi paszport i informując kolegę co się dowiedział w centrali.

- Dobrze ale to już sam widzisz, nie ma potrzeby zajmować czas tych państwa. Śpieszą się. Na pewno wszystko jest w porządku. Dobranoc państwu i przepraszamy za najście. Życzymy spokojnej nocy. - sierżant klepnął ramię drugiego sierżanta dając mu znak do odejścia. Obaj skłonili się parze w drzwiach i odeszli korytarzem w stronę windy.

John czekał chwilę przy drzwiach nasłuchując czy aby na pewno wsiedli do windy. Wszystko to nie trzymało się kupy. Policja to przypadek? Chciał przegadać to z Margoux, ale nie odważył się powiedzieć słowa, póki nie upewnił się, że patrol jest na innym piętrze.

Policjanci bez pośpiechu otworzyli windę, weszli do niej zamknęli znikając parze wampirów z oczu. Po czym słychać było szum mechanizmów ściągający klatkę na dół.

- Dlatego tak lubię Barbes, tam każdego donosiciela posyła się do szpitala. Będą się tu kręcić teraz na dole jak gówno w przeręblu. Chyba że damy im inne zajęcie - detektyw prychnęła krótko wracając do kuchennego aneksu i przysiadła na nim.

- Kompletnie nie czaję o co chodzi. Myślisz, że to przypadek, że się tu pojawili? - John najwyraźniej był skołowany zaistniałą sytuacją.

- Raczej donos - odpowiedziała z niezadowoloną miną, ale widząc minę towarzysza wyjaśniła rozkładając ramiona - Element wywrotowy wynoszący pod osłoną nocy całe pudła sprzętu i pakujący go na pakę dostawczaka, a potem zmywający się w cholerę. Gdyby jeszcze wcześniej odwiedzali cię i sąsiedzi to widzieli nikt by nie zwrócił uwagi, jednak ani oni ci druhami, ani sam punka nie przypominasz. Poczekamy, przygotujmy się na kolejną partię petentów… właśnie. Jak chcesz się dostać do Brukseli? Pociąg, fura czy samolot?

- Samolot? To cztery godziny autem. Albo pociągiem. Nie wiem jeszcze. Nie myślałem. A co? Chcesz mnie podwieźć? -
powiedział zdziwiony John.

- Czas pomyśleć, to już za dwie noce. Jedziesz sam, czy bujamy się oboje. Wpadamy tam wcześniej rozejrzeć się po mieście czy wpadamy prosto na spotkanie z Maską. - wzruszyła ramionami - Wolę pociągi, za samolot na ostatnią chwilę zapłacimy jak za własną matkę.

- Postanowione. Pociąg. I też wolę być wcześniej. Akademik chyba gotów, co? Zobaczymy jak asystentka Alessy poradzi sobie ze znalezieniem dla nas chaty. Mam nadzieję, że nie będzie w całości w stylu lochu z kajdanami rozwieszonymi na korytarzu.
- John co jakiś czas nasłuchiwał przez drzwi ruchów na korytarzu.

Ryan zaśmiała się i zeskoczyła z blatu. Podeszła do Brujah i objęła od tyłu, krzyżując ramiona na jego piersi.
- Nadzieja ponoć umiera ostatnia - szepnęła mu do ucha po czym zamilkła, również próbując łowić dźwięki zza drzwi mieszkania.

- Poczekajmy. Mam nadzieję, że jeszcze zrobią ten nalot. Potrzebuję komuś przywalić. - Położył swoje ręce na jej rękach. - Wolę myśleć o rozbijanych twarzach gangusów niż całej tej menażerii Alexy.

“Hej co jest? Gliniarze wyszli i odjechali. To uwasbyli?”

Przyszło Johnowi na sms od duetu punków na dole.

“Tak, ale to jakas podpucha” - podyktował odpowiedź do telefonu wampir.

“Dobra”

Odpisał Melv i znów zrobiła się cicha, chłodna noc. Chociaż przez zasłonięte żaluzje w oświetlonym i ogrzanym mieszkaniu niewiele jej dostawało się do środka. Gliniarze już dawno wyszli z mieszkania a kolejne kwadranse mijały. I nic się nie działo. Minęła 1 w nocy i doszła 2-ga. Też minęła. Emma wysłała pytanie czy długo mają jeszcze czekać. Zrobiła się w pół do trzeciej i zbliżała się 3 rano. Do świtu zostało może ze 2 godziny. Gdy telefon znów zadźwięczał sms-em.

“Jakichś 4 typów weszło do waszej klatki”
 
Coolfon jest offline  
Stary 17-11-2022, 07:46   #109
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

John zwrotnie kazał telefonowi wysłać emotikonę z uśmieszkiem.
- Zaczyna się - powiedział do Margoux strzelając palcami zwiniętymi w pięść.

Ryan kiwnęła w milczeniu głową i zza pazuchy wyjęła pistolet. Odbezpieczyła go, po czym puściła Johnowi oczko idąc do sypialni aby schować się za framugą.

- Staraj się nikogo nie zabić - powiedział jeszcze zanim wstał i podszedł do drzwi.

- Dobrze tato - usłyszał od strony sypialni, a potem zaległa cisza.

W mieszkaniu zapanowała cisza. Oboje domowników mogło widzieć siebie nawzajem bo w końcu kawalerka nie miała zbyt wielu zakamarków w jakich można się było ukryć. I nic. Nic się nie działo. Nie było słychać odgłosów pracującej windy ani otwierania ich drzwi. Kolejne minuty mijały. I nic się nie działo. Aż w pewnym momencie John dojrzał jak klamka od drzwi zewnętrznych powoli i cicho opuszcza się na dół. A gdy drzwi okazały się zamknięte równie powoli wróciła na dół. Po chwili słychać było ciche gmeranie w zamku. Gdyby nie stał tuż obok i nie wiedział czego się spodziewać to pewnie by to przegapił. Nie mówiąc już jakby spał czy oglądał coś w słuchawkach. Gmeranie w zamku trwało dłuższą chwilę. Przestawało na chwilę po czym znów ktoś próbował sforsować drzwi. W końcu wszystko ustało. I znów zrobiło się cicho.

John był zwyczajnie zmęczony czekaniem. Przekręcił zamek patentowy i szybkim ruchem otworzył drzwi.
- Dobry wieczór - wypalił ze swoim brytyjskim akcentem. - Pan do kogo?

Za jego plecami Margaux zachowała ciszę, wpatrując się z napięciem w stronę drzwi. Było ich czterech, zwykłych śmiertelnych, ale i tak mogli spokrewnionych czymś zaskoczyć. Mimo wszystko nie chciała trupów po jednej oraz złamanych kości po drugiej.

Faktycznie udało mu się ich zaskoczyć. Chociaż niezbyt ich widział. W klatce było ciemno, działali po ciemku. Tylko światło z wnętrza mieszkania padało na kawłek klatki ale tuż przed drzwiami. A nie w bok na schody na jakich stało ich kilku. Że nie mogli się pomieścic na raz to byli rozrzuceni po tym półpiętrze. Mogło byc ich czterech albo podobnie. Chyba ich zaskoczył podczas narady bo stali parę schodków od drzwi. Margaux z głębi mieszkania widziała tylko plecy Johna i ciemność klatki schodowej.

- Myy… - zaczął ten pierwszy chyba nadal będąc całkiem zaskoczony i niezbyt wiedząc co teraz zrobić ani powiedzieć.

- To on! - krzyknął któryś z tych co stali za nim. I z impetem ruszył z wyciągniętym skądeś bejsbolem na Johna. To poderwało i resztę po też ruszyli za nim do gwałtownego szturmu.

John zaśmiał się, jakby tylko na to czekał. Wygarnął z dyni temu, który stał najbliżej i spróbował go wepchnąć do wnętrza mieszkania. Jednak ten wyrwał mu się uderzając od dołu łokciem w Brytyjczyka. Od prawej za to podchodził facet z kijem bejsbolowym. Uderzał nisko, celował w splot słoneczny. Trafił, ale w tym samym momencie wampir złamał mu rękę. Wyglądało na to, że Black był w stanie gołymi rękami zrobić im więcej krzywdy, niż oni jemu kijem bejsbolowym.

Dwaj napastnicy stojący z tyłu zdawali się nie wiedzieć co się dzieje. Wtedy John skupił się na pierwszym napastniku. Kopnął go od góry piętą w kolano, a gdy ten przestał stawiać opór cisnął jego ciałem za siebie jak szmacianą lalką. Okulawiony mężczyzna uderzył o ścianę i osunął się po niej. Wprost przed Margoux.

- Nie zabij nikogo - prychnęła chociaż nie przewróciła tym razem oczami. Stała sztywno, z odbezpieczoną bronią w dłoni i palcem gładzącym kabłąk w oczekiwaniu na moment kiedy będzie musiał zmienić pozycję aby zainicjować strzał. Tylko… moment ten nie nadchodził.
Widziała szerokie plecy Brujah i napastników ponad jego ramionami. Walczyli na pięści, kije i starali się sforsować nieumarłą zaporę. Ta jednak nie dość że stawiała im czynny opór, to jeszcze cios po ciosie eliminowała.
Lewy kącik ust Tremere drgnął i wykrzywił się nieznacznie do góry. Zerknęła na napastnika poruszającego się niemrawo na podłodze. Żył, nie wyglądało aby się miał zaraz wykrwawić.
- Nie wstawaj - poradziła mu, obserwując jego ruchy kątem oka. Więcej uwagi wciąż poświęcała temu, co działo się w przejściu.

John był w swoim żywiole. Wyprowadził długi prosty, po którym usłyszał pękającą klatkę piersiową. Był pewny, że złamał przeciwnikowi jednocześnie kilka żeber. Trafionego odrzuciło pod ścianę, z której się osunął. Wtedy kolejny uderzył kijem w Brujah. John się skrzywił, a tamten widząc połamanych dwóch kolegów wypuścił kij z ręki i zaczął uciekać. John podszedł do połamanego na korytarzu. Uniósł go dwoma rękami opierając o ścianę, a potem zatopił w nim swoje kły. Czuł jego ciepłą krew. Czuł tę adrenalinę. Ten człowiek naprawdę myślał, że ma szansę w starciu z Blackiem. Wampir czuł jak jego tkanka regeneruje się pod wpływem życiodajnej krwi. Wstał. Człowiek, którego pobił był nieprzytomny z powodu braku krwi. Potrzebował pomocy lekarza. Tymczasem kilka pięter niżej uciekający dwaj gangsterzy najwyraźniej natrafili na dwójkę punków. John doszedł do wniosku, że robią zbyt dużo hałasu.

Wrócił do mieszkania. Facet z kolanem zginającym się w złą stronę siedział potulnie wpatrzony w tłumik pistoletu trzymanego przez Margoux. John nie myślał długo. Zamachnął się i kopnął go w twarz pozbawiając przytomności. Być może łamiąc też nos, ale nie przejął się tym. Nie wiedział kiedy znów będzie miał okazję się napić. Wbił swoje kły w kark nieprzytomnego gangstera. Jednak tym razem pił dużo szybciej. Gdy się oderwał Margoux miała ze sobą już przenośną lodówkę i torbę z ubraniami.

John złapał nieprzytomnego gangstera i wyciągnął na korytarz za jedną, nie złamaną nogę. Na korytarzu w podobny sposób złapał drugiego i zaciągnął do windy. Wrócił zakluczyć mieszkanie myśląc co teraz pomyśli o nim Margoux. Widziała to. Widziała jak tłukł tych ludzi. Widziała jak cisnął osiemdziesięcio kilogramowego faceta przez pokój jak szmacianą lalkę. Co innego diler ogłuszony jednym ciosem, a co innego para połamanych gangsterów. Jadąc windą cały czas o tym myślał. Nieprzytomni mężczyźni leżeli u ich stóp. On cały czas w ustach miał krew “pana Kolano” jak zaczął go nazywać w myślach.

I wtedy na nią naparł. Przycisnął ją do lustra w windzie i szybko całował. Przekazując ciepłą , metaliczną ciecz z języka na język. Minęło parę długich sekund zanim Tremere wpuściła go poza zaciśnięte kły. Oddała pocałunek a potem odepchnęła Anglika od siebie żeby paroma ruchami języka doprowadzić jego twarz do porządku. Milczała, ale nie uciekała wzrokiem i tylko lekki ruch szczęk pod skórą informował że zgrzyta podświadomie zębami. Zamiast gadać myślała nad czymś produktywnym aby odgonić na razie analizy widoku z wnętrza mieszkania, a także tych wszystkich ludzi którzy chowali się szybko za drzwiami swoich mieszkań, gdy przechodzili korytarzem.
Prychnęła nagle i na powrót przyciągnęła Brujah do siebie, całując zapamiętale.

Gdy winda zadzwoniła otwierając się na parterze John oderwał swoje usta od Margoux. “Pana Kolanko” przerzucił przez ramię, tak jak to widział na filmach z amerykańskimi żołnierzami. Nie było to łatwe, bo jednak obydwaj byli już wiotcy. Drugiego złapał za kołnierz kurtki i ciągnął po ziemi.

Był martwy. Nie waliło mu serce. Nie sapał. Postronny obserwator mógł uznać, że jest jak maszyna. Prawdą jednak było to, że to wszystko go strasznie męczyło i zbliżał się do skraju możliwości. Do tego już czuł rosnące wokół ciepło. Słońce zbliżało się nieubłaganie.

- Zostaw ich tutaj, oszczędzimy czas ludziom z pogotowia -
wreszcie Ryan odezwała się suchym tonem - Zmywamy się o cztery przecznice stąd. Tam zamówimy furę i wynosimy się.
John puścił ciała. Kiwnął głową bez słowa. Miał nie srać na swoim podwórku, a jednak.
- Młodzi nas podrzucą.
Sięgnął po przenośną lodówkę i torbę.
- Prowadź, ja poniosę bagaże.

Detektyw podziękowała mu krótkim skinieniem głowy i trzepnęła go w tyłek aby zachęcić do ruszenia.
- Zalizałeś co trzeba, prawda? - rzuciła mu szybkie spojrzenie, a następnie zaczęła grzebać w kieszeni za telefonem będąc już w ruchu - Wylegitymowali nas, nie możemy wrócić do mnie, ani do agencji. Widzę dwa wyjścia. Albo wracamy do Hetmana i tam nocujemy. Albo znajdujemy nocleg z dala od wszelkich podejrzeń śmiertelnych. - spojrzała na niego ponownie, a w jej dłoni pojawił się smartfon.
- Miroir Noir, ten klub Al. Ma tam wszystko co potrzeba od ghuli po pokoje dla takich jak my. Chyba że wolisz Anarchie.

John zdecydowanie wolał obrywać kijem niż podejmować takie decyzje. Toreadorka uosabiała wszystko to, czego John nie znosił w wampirach. Z drugiej strony Hetman nie był kimś z kim chciałby spędzać czas. Przed oczami miał kask motocyklowy Kiry gdy tylko myślał o Anarchiei. W zasadzie miał przed sobą wybór mniejszego zła.
- Dzwoń do Alexy. I tak musimy zacieśnić więzi.

John musiał się przełamać. Cenił Alessandrę za to jak bawiła się ludźmi. Z pewnością dysponowała umiejętnościami, których jemu brakowało. Tak tłumaczył sobie wybór Czarnego Lustra na dzienną kryjówkę tego wieczora.

- Mam nadzieję, że nie ściągniemy na nią żadnego gówna. Wampiry nie umierają ze starości, więc będzie nam to wypominać do końca świata.

- Prędzej w stosownej chwili przypomni aksamitnym głosem, że jesteśmy jej winni drobną przysługę - Margaux parsknęła i przyłożyła telefon do ucha.
Rozmowa była krótka, choć od samego początku brunetka marszczyła czoło jakby wsłuchiwała się z trudem w to, co po drugiej stronie. Zaczęła od “mam problem i potrzebujemy mety”, poprzez “tak”, “mhm”, “ok”, “jasne”, a wreszcie padło “dzięki Al” i się rozłączyła.
- Nie ma jej w mieście, ale poinformuje kogo trzeba. Mamy podjechać dwie przecznice od klubu i wejść bocznym wejściem. Możemy jechać.
- Jedźmy więc. I miejmy nadzieję, że nie obudzimy się w dybach - powiedział zupełnie bez uśmiechu.
- Margo -
powiedział i poczekał na jej reakcję. Gdy ich spojrzenia się spotkały powiedział:
- Dziękuję.
Tremere potrząsnęła głową.
- Za co? Przecież sam ich załatwiłeś, a ja nawet nie miałam pomponów aby robić za doping.
- Tak po prostu dziękuję. Pierwszy raz od dekady nie szukam rozwiązań sam. Muszę do tego przywyknąć.
Nastała chwila ciszy po czym detektyw zaśmiała się całkiem wesoło.
- Mówiłam ci, już nie jesteś sam. Poza tym bilard, darty i filmy Kubricka, ale to potem. Teraz zawijamy się stąd zanim przyjadą bagiety. - westchnęła - Zadzwoń proszę na 112 tak na wszelki wypadek. Naprawdę… nie chcę zostawiać za… nami… trupów.

John tak zrobił. Podszedł jeszcze raz do jednego z gangsterów. Wyjął jego komórkę. Wcisnął jednocześnie przycisk wyłączenia i głośności. Na wyświetlaczu pojawiło się wielkie SOS. John sięgnął palcem gangstera do ekranu i przeciągnął. Telefon zaczął wybierać 112. Black odłożył telefon do ręki nieprzytomnego mężczyzny i ruszył w drogę, która miała znaleźć swój finał w Miror Noir. Kolejną już noc u boku Margo.

Było wpół do czwartej, a w bloku zaczynało panować poruszenie. Zapalały się coraz to nowe światła w kolejnych mieszkaniach.

Mechanika walki:

Runda 1.

John, Margo, Zbir 1, Zbir 2 (Zbir 3 i 4 poza zasięgiem)

Walka zbiorowa (John dzieli pulę walki wręcz i siły na dwóch przeciwników)

John vs Zbir 1 (John deklruje próbę pochwycenia i przerzutu w głąb mieszkania, +1 za specjlizacje w chwytaniu, -1 za brak miejsca w wąskim przejściu))

John: 3 sukcesy. Zbir 3 sukcesy = remis -> nie udało się przerzucić w głąb mieszkania.
John drugiego zbira atakuje, żeby zrobić mu jak najwięcej krzywdy.

John vs Zbir 2 -> 3 sukcesy vs 3 sukcesy, W przypadku remisu obaj zdają sobie po 1 obrażeniu (nie ma znaczenia posiadana broń w przypadku remisu). John posiad aktywne Zabójcze Ciało (Lethal Body) z 1 poziomu Potencji, zadaje Poważne obrażenia (Aggravated dmg).

John otrzymuje jedną powierzchowną ranę. Za 1 test pobudzenia leczy tę ranę, głód wzrast o 1. Teraz John ma 3 kości glodu.

Margo nie ma celu. Czeka.


Runda 2:

John atakuje w zbira 1 z pełną pulą. Rzuca 1, 4, 3, 9, 2, 7, 5, 10.
Zdobywa 3 sukcesy. W zamian za zadanie 1 obrażenia w Siłę Woli może przerzucić do 3 kości nie będących kośćmi głodu. (głód Johna w tym momencie walki wynosi 3, więc nie może przerzucić 1, 4 i 3, bo one padły na kościach głodu. John przerzuca tylko dwie kości: 2 i 5. W nowym rzucie pada 8 i 10.
Dwie 10 na kostkach to trafienie krytyczne i liczy się jako 4 sukcesy. W efekcie John ma 7 sukcesów, przeciw 3 sukcesom przeciwnika.
Wróg obrywa i przelatuje przez mieszkanie.

Margo unieszkodliwia zbira 1.

Zbir 2 atakuje i zyskuje 5 sukcesów. Ponieważ John nie przeznaczył na niego puli ataku, to jedyne co może zrobić to unik. Zdobywa 1 sukces.
Z marży wchodzą 4 obrażenia powierzchowne.

John jest wampirem, więc obrażenia powierzchniowe dzieli na 2 i zaokrągla w górę. W efekcie John ma dwa obrażenia.
Wykonuje Test pobudzenia, żeby zregenerować życie. Głód wzrasta o 1 do poziomu 4. , zdrowie wraca do poziomu 4 na 5.

Runda 3.

John 6 sukcesów w zbira 2. Zbir 2 2 sukcesy w Johna. W efekcie przeciwnik ma 4 ciężkie rany (jest o krok od śmierci, zostaje mu 1HP).

Pozostała dwójka ucieka.

Ciekawostka: podręcznik wampira sugeruje, żeby walki kończyć maksymalnie w trzech rundach, ponieważ już wtedy powinien być znany zwycięzca, a reszta rzutów jest niepotrzebna.

Po walce John spija z rannych po 2 kropki krwi, wcześniej ich ogłuszający. Leczy też za 1 tt pobudzenia swoja ostatnią ranę.

Kończy walkę w stanie: 5/5 HP, 1/5 Głodu, 4/5 siły woli, cały zdrowy, w pełni sił.

Zbir 1, i 2 nieprzytomni i połamani, stracili trochę ponad półtora litra krwi wyssane i gustownie zalizane.
Zbir 3 i 4 wpadają w ręce dwóch młodych na schodach, więc myślę, że będzie podobnie jak z ich kolegami wyżej.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 17-11-2022 o 07:50.
Mi Raaz jest offline  
Stary 19-11-2022, 13:58   #110
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 15 - 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 00:30

Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; Dzielnica XX Ménilmontant; zaplecze skate park
Czas: 2025.06.05/06; cz/pt; noc, g 22:00 - 00:30; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Carl



Carl razem ze swoimi pomocnikami kręcił się po zapleczu gospodarczym do skateparku który był jego właściwym domem. Przygotowywali klatki i gołębie do transportu. To miała być ich ostatnia noc w Paryżu. Wszelkie wątpliwości rozwiał sms od Aurory.

Cytat:
“Dobry wieczór. Odprawa przed wyjazdem w piątek o 23:00 u mnie. Wyjazd z miasta jeszcze tej samej nocy. Przynieście teczki jakie wam dałam.”
A więc była teraz oficjalna data wyjazdu. Tylko jeszcze trzeba było się do niego przygotować. No i oddać te aktówki z dokumentami sprawy jaką mieli się zająć w Brukseli. Dostali je na niedzielnym spotkaniu z prośbą aby się z nimi zaznajomić. W końcu prosiła o to Aurora czyli ich nowa szefowa. I chodziło o służbowe sprawy bo przecież nie jechali do Belgii dla własnej przyjemności tylko z zadaniem jakie wymagało finezji i samodzielności w lawirowaniu w tamtejszym galimatiasie. Aby go jakoś ogarnąć dostali właśnie te aktówki z dokumentami bo szefowa przez te dwie godziny omawiania sprawy miała szansę tylko ogólnie zarysować temat o co chodzi. No ale jak Carl wrócił tutaj z niedzielnego spotkania to i ciepnął tą aktówkę tak do tej pory ona tam leżała nietknięta. A to, że coś tam może być przydatnego dostał potwierdzenie niecałą godzinę temu. Jak dzwonił do Anitte Faber czyli agentki ich szefowej jaka od paru tygodni działała na terenie miasta. Nie omieszkała zaznaczyć swojego niezadowolenia.

- Co mam ci załatwić? - powtórzyła pytanie z wyraźną nutą niedowierzania. - Carl z tego co wiem to babcia Balbina wprowadziła was wstępnie po co tu przyjeżdżacie. Przespałeś to? Czytałeś te broszurki co wam rozdała? Ja tu jestem Blitz z Berlina. W ogóle nie znam żadnych lamusów co mają wkrótce przyjechać z Paryża. A jak ich nie znam to się z nimi nie koleguję. A jak się z nimi nie koleguję to im nic nie załatwiam. Bo się poznamy dopiero po tym jak przyjadą na miejsce i będzie wieczorek zapoznawczy czy tam inna okazja. Nie spratolcie mi mojej przykrywki. Nie znamy się. Poznamy się jak przyjedziecie do Brukseli. Ale osobiście to jutro w nocy. Podałam wam adres. A o takie rzeczy to pytaj swoich studentów co już tam są. A wizyta u szefa miasta nie jest ani obowiązkowa ani tradycyjna. Jak już ci zależy to możesz to kombinować na miejscu. Ale to nie jest standard, studenci nie zaczynają tu wizyty od czapkowania szefowi miasta. No to do jutra. - Maska mówiła krótkimi, prostymi zdaniami i dobitnym tonem jakby zależało jej aby informacja przebiła się do adresata. I wcale nie ukrywała swojej irytacji i niezadowolenia takim lekceważeniem sprawy w jaką była zaangażowana gdzieś od miesiąca.

Jego pomocnicy zrobili sobie przerwę od noszenia klatek i przygotowywania gołębi do podróży. I wysłali mu maila do tego weterynarza co mu polecił jego maula. Nazywał się Bor Wassenberg ale na razie jego imię czy adres nic Carlowi nie mówiło. Jak na porę otwarcia lecznic i pracy weterynarzy było dość późno to jego pomocnicy nie nastawiali się na to, że odpowie dzisiaj. Może jutro w dzień bo śmiertelnicy to jednak najczęściej pracowali w dzień.

- A jak gołębie zawsze wracają do domu to jak je wypuścimy w Brukseli to chyba wrócą tutaj nie? - zaciekawił się Jihad nad tym powszechnie znanym nawykiem gołębi. To by był mocno jednorazowy przelot gdy ptaki wróciłyby tutaj.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon; kaminica de Gast
Czas: 2025.06.05/06; cz/pt; noc, g 22:00 - 00:30; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Alessandra



Gdy długonoga blondynka otworzyła oczy z dziennego letargu dostrzegła całkiem znajomy widok własnej sypialni we własnej kamienicy. Niby coś oczywistego. A jednak jakoś ostatnio niezbyt często tutaj zasypiała i się budziła. A równie rzadko zasypiała i wstawała sama. I jeszcze walczyła z zesztywniałym, martwym ciałem gdy leniwa vitae dopiero zaczynała żwawiej krążyć w jej żyłach gdy dostała pierwszą informację tego wieczora. Dokładniej to sms na telefon. Gdy wzięła go w dłoń zorientowała się, że to od Aurory.

Cytat:
“Dobry wieczór. Odprawa przed wyjazdem w piątek o 23:00 u mnie. Wyjazd z miasta jeszcze tej samej nocy. Przynieście teczki jakie wam dałam.”
Nie powinna być zdziwiona bo w końcu już w niedzielę szefowa mniej więcej tak to orientacyjnie nakreśliła termin wyjazdu na czwartkową lub piątkową noc. Dzisiaj była ta czwartkowa, jutro piątkowa no i na jutro miał być ten wyjazd. Tylko wcześniej widocznie czarnowłosa szeryf chciała ich zebrać razem.

Gdy wstała z łóżka miała chwilę samotności dla samej siebie. I wróciły wspomnienia z ostatniej, brukselskiej nocy. A zwłaszcza ta końcówka. Jak już zatrzasnęły się drzwi śmigłowca, one założyły słuchawki aby móc ze sobą swobodnie rozmawiać a pilot zwiększył obroty i maszyna wzniosła się do góry. Widziały jeszcze z okien malejącą sylwetkę w skórzanej kurtce jaka im pomachała na pożegnanie i widok na tą stadninę koni z góry. Dobrze widać było, że jest położona nad jeziorem jakie odbijało nocne niebo w swojej tafli. A potem mogły ze sobą porozmawiać.

- Ale się Gaetan zdziwił, że taką niespodziankę mu zrobiłam! Chyba się w ogóle nie spodziewał, że mogę go tak nawiedzić! - młodsza de Gast przeżywała na gorąco świeżo zakończone spotkanie ze swoim przystojnym narzeczonym.

- Widziałam. I nawet pomógł ci się odświeżyć pod prysznicem po tej podróży. - Jewel miała minę jakby z trudem powstrzymywała wybuch śmiechu.

- A żebyś wiedziała! I było całkiem miło. A ty nie zgrywaj świętej! Kto zaciągnął Paula do pokoju obok? - Ophelia zrewanżowała jej się tym samym i odbiła piłeczkę we własnym kontrataku.

- No tak. A co miałam robić? Podsłuchiwać pod waszymi drzwiami? A Paul został sam na posterunku w samochodzie. Taki nieużywany. A całkiem niczego sobie. I sympatyczny. No może jakbym była z szefową i by mnie poprosiła o współudział w trójkącie to bym naturalnie jej nie domówiła takiego drobiazgu no ale wam to nie chciałam przeszkadzać. A nudzić ze dwie czy trzy godziny też mi się nie chciało. - szatynka wzruszyła ramionami bez skrępowania przyznając się do swoich niecnych czynów względem kierowcy Krzyżanowskiego. Z którym widocznie zawarła bliższą znajomość jakie pozstawiło po sobie ciepłe wspomnienie. A mimo to obie aż zżerała ciekawość względem siedzącej w środku blondynki.

- I jak było?! Jaki on jest?! - wypaliły gdy tylko opowiedziały swoje relacje i nie mogły się dłużej powstrzymywać aby nie dopytać się jak poszło blondynce zawieranie znajomości z nowo poznanym Torradorem który był starszy niż one wszystkie razem wzięte ale wyglądał na mężczyznę w kwiecie wieku.

Ledwo jednak Alessandra miała okazję coś zacząć mówić a zadzwonił telefon. Tym razem dzwoniła Margaux. Rozmowa nie była długa i chodziło o nocowanie młodej Tremere i jej partnera z Brujah w klubie gdzie panny de Gast były managerami. Ale zaraz po tej rozmowie Alessandra musiała tam przedzwonić aby tam nie byli zaskoczeni pojawieniem się dwójką z jej zespołu jaki miał być wysłany właśnie do Brukseli. Dopiero potem mogła wznowić swoje rozmówki z siostrą i swoją sekretarką. Z pół godziny później dostała krótkiego sms, że wspomniana dwójka wylądowała w jednym z VIP-roomów i są cali i zdrowi.

No a potem jeszcze była reszta lotu, lądowanie w pobliżu kamienicy gdzie mieszkały panny de Gast, pożegnanie się z Jewel i końcówka nocy już we własnym domu. Niewiele jej zostało ale akurat aby chociaż otworzyć aktówki z dokumentami jakie szeryf domeny dała im w ostatnią niedzielę albo odebrać resztę rozmów i wiadomości. Na przykład całą serię komentów na wysłane fotki blondynki w złotych piórach z dwoma, białymi klaczami na tle nocnej farmy.

“Ślicznie i dostojnie wyglądasz z tymi klaczami. A jak instruktor? Był dla ciebie odpowiednio szczodry?” - odpisała jej Wieczna Królowa jak jeszcze leciała śmigłowcem.

“Bosko wyglądasz! Uważam, że jeszcze tylko brakuje ci tam jakiejś sexy niewolnicy na smyczy. Najlepiej jakiejś blondynki. A w ogóle jak było?” - Monique też odpisała prawie od razu jak tylko jej ulubiona ostatnio pani, domina, władczyni i właścicielka a poza tym kochanka i przyjaciółka wysłała jej fotkę.

“To u Leona? No słyszałem, że on sporą ma tą stadninę. Bardzo dobrze wyszłaś. Widzę po uśmiechu, że wypad się udał.” - odpisał Soren też ciesząc się jej szczęściem. Potem jeszcze zadzwonił wciąż jak leciały z powrotem do Paryża. Streścił jej jako anegdotkę swoje spotkanie z wujkiem Georgem. Bo widocznie nie mógł się nie pochwalić pewnym cv jakie paryska primogen wystawiła jego podopiecznej. No i skwitował to tak, że bardzo teraz żałuję, że nie nagrał jego reakcji bo ponoć musiał się bardzo powstrzymywać aby się nie roześmiać bo mimo wszystko nie chciał do siebie zrażać swojego przyjaciela.

- No i miałaś ochotę poznać tą jego Helen? Delikatnie mu zasugerowałem, że być może jak ona jest taka zdolna i ma talenty językowe to by mógł podesłać ją do ciebie na szkolenie. Powiedział, że pomyśli. Więc jakbyś gdzieś tam u siebie miała miejsce i ochotę na dodatkową, profesjonalną sekretarkę, asystentkę i specjalistkę od PR co tak potrafi pracować buzią i językiem przy biurku i pod to zadzwoń do niego albo mi daj znać. Myślę, że teraz byłby znacznie bardziej skłonny ją oddelegować na takie szkolenie niż tydzień temu. - Soren mówił trochę pół żartem pół serio. I dało się wyczuć, że czuje się dumny jak paw z sukcesu swojej podopiecznej i chce się nacieszyć chwilą. Ale pewnie pamiętał rozmowę z ostatniego weekendu jak chociaż tak wstępnie Alessandra planowała się bliżej poznać z ową zachwalaną sekretarką wujka George'a.

“O, ale rasowe klacze! A najbardziej podoba mi się ta pełnokrwista w złotych piórach!” - odpisała jej kumpela z Venture no i podopieczna wujka Georga. Też cieszyła się szczęściem i udaną zabawą swojej kumpeli.

A po wylądowaniu jeszcze pożegnały się z Jewel, po drodze z Ophelią obgadały sprawę niespodzianki dla niej co już raczej spadało na jej młodszą siostrę bo ją dzień nie zamieniał w trupa na dwie trzecie doby. No a już jak wróciły do siebie, Alessandra była już w swojej sypialni dostała jeszcze jeden telefon.

- No cześć diewuszka! Ale masz te cud miód dziewczynki! Pyszne! I jakie gorące! Kozackie! I zabawa też! Przejebaliśmy razem całą noc i było zajebiście jak chuj! - Hetman był cichy, dyskretny i finezyjny jak zwykle. Czyli w ogóle. Zadzwonił do niej jak nieumarłe ucieleśnienie nieskrępowanej, chaotycznej, chropawej radości. I w pełni usatysfakcjonowany samiec po zabawie z pełnokrwistymi samicami. Więc widocznie dziewczęta z jej klubu spełniły swoje zadanie z nawiązką.

- No to wiesz, kurwa, jakbyś coś tam miała przywieźć do tej Brukseli to daj znać nie? Johnowi już zawinęliśmy ten jego komputerowy złom od niego to już tam na niego jest i czeka. To tobie też możemy coś przewieźć. Albo jakbyś motor chciała kupić czy co to dzwoń, powiedz tylko jaki chcesz to ci kurwa taki znajdziemy. A. I ty wyjeżdżasz niedługo nie? To ten. Jakbyś czegoś szukała to zgłoś się do Krecika. On może wiele wykopać. Szlugi, prochy, lewe paliwo, spluwy, samochody, nielegalne rawy, niszowe koncerty i tak dalej. Krecik umie kopać. Aha, tylko on nie jest od nas to nie mów z nim o sprawach rodzinnych. Prześle ci numer do niego. Jakby co to mów, że jesteś ode mnie, od Hetmana z Paryża to będzie wiedział, żeś nie trefna. - wyglądało tak na słuch, że ukraiński primogen był bardzo zadowolony i szczodry po tym całonocnym prezencie jaki mu wczoraj przed odlotem do Brukseli zorganizowała. I potrafił się odwdzięczyć na swój hałaśliwy i chaotyczny sposób. A jego znajomości chyba nie kończyły się na rogatkach stolicy Francji.

“Mon cheri, moje drzwi i ramiona stoją dla ciebie otworem. Serdecznie zapraszam ponownie i do zobaczenia wkrótce.” - zapewnił ją szarmancki kawalerzysta gdy wysłała mu podziękowanie za udaną, wspólną spędzoną noc.

A potem wreszcie miała chwilę spokoju aby chociaż dla spokoju sumienia otworzyć wreszcie tą aktówkę od Aurory i chociaż tam zajrzeć. Szybko się przekonała, że całkiem sporo tego jest. Chyba by z całą noc jej zeszło aby to wszystko przetrawić tak na tip top. A miała parę ostatnich kwadransów nim ją zmorzy dzienny letarg. Było o tyle łatwiej, że po odprawie jaką w niedzielę urządziła im bladolica szeryf to mniej więcej wiedziała czego się spodziewać. Tylko tutaj tego było więcej i dokładniej rozpisane, więcej detali do zapamiętania. Daty spokrewnienia poprzedniej grupy studentów, szkic ich poprzedniego, śmiertelnego życia, działalność i krąg znajomych do czasu wyjazdu na studia do Brukseli. Może coś by się z tego wyłapało jakby się to wczytać ale na razie to aż mieniło się w oczach od tych dat, miejsc, nazwisk i wydarzeń.

Odkryła jednak, że jest rozdział o jakim nie wspomniała szeryf. A mianowicie o rozrywkach jakim oddaje się złota, nieumarła młodzież Miasta Próżniaków. Sporo tego było. Wyścigi motorówek, wyścigi samochodów, wyścigi motocykli. W tych ostatnich brała udział Maska jako Blitz i odnosiła w tym sukcesy. Ale też coś bardziej swojskiego dla Torreadorów czyli np. zawody w uwodzeniu konkretnych osób wyznaczonych jako cele do zaliczenia w określonym czasie albo miejscu. Ataki hakerskie, zwłaszcza na nielubiane osoby, czasem nauczycieli studentów a czasem na osoby i instytucje spoza Maskarady. Zwykle jako złośliwe psikusy. Były też wyścigi parkourowe na przełaj przez miasto albo pod. Zawody w dostaniu się na dół albo w górę jakiegoś wieżowca albo budynku jedynie się po nim wspinając. I walki gladiatorów. Na pięści, na rękawice, na broń białą, z różnymi atrakcjami albo bez.

Opis zawodników poszczególnych kategorii był niepełny i raczej skromny. I chyba w sporej mierze bazował na raportach Maski bo najbardziej był rozbudowany przy dziale z wyścigami motocyklowymi. Jednak wśród gladiatorów Alessandra dostrzegła szablistkę, Goergię Mozzetti. Było to o tyle nietypowe, że była uważana za bardzo utalentowaną szablistkę i jedną z lepszych zawodników jakie walczyły na brukselskich arenach. Co było o tyle zaskakujące, że miała notkę, że jest dziennym wampirem czyli cienkokrwistą. Ci w bezpośrednich starciach zwykle ustępowali pełnokrwistym spokrewnionym. Notka o niej była krótka, miała jakiś salon piękności na mieście i na żadne powiązania z Leonem nic nie wskazywało. Ale on wspominał o jakiejś Georgie którą nauczył jazdy konnej i walki szablą. Tylko nie wspomniał nazwiska ani nic więcej dlatego blondynka nie była pewna czy to przypadkowa zbieżność imion czy nie. No a potem już była zbyt senna aby zrobić cokolwiek co wymagało koncentracji i uwagi. Ale jeszcze dała radę zadzwonić do Monique.

- O, jak miło, że dzwonisz kochanie! Właśnie myślałam o tobie! Bo Oli już śpi obok a ja nic na sobie nie mam. I właśnie myślę o tobie. Ah! Czekaj! Znowu zapomniałam! - druga blondynka jaka pewnie była w “Olimpie” odebrała prawie od razu i nie ukrywała, że jest jej miło z powodu tego dowodu pamięci. Odebrała przyjmując kokietujący ton niegrzecznej dziewczynki na telefon, że aż przyjemnie było tego posłuchać a wyobraźnia zaczynała pracować. Ale sama to urwała gdy widocznie coś sobie przypomniało.

- To jak wczoraj się zabawialiśmy to miałam wizję. Ale krótką. I zamazaną. Ale jak spotkasz chłopaka z Det to… Wow, ma depnięcie! Czułam to w żołądku ten pęd. Jak w windzie. Tylko, że od prędkości. Ale uważaj. Wyczuwam skłębiony mrok wokół niego. Ale mówiłam ci, to krótkie było i taki urywek tylko bo mi zaraz siadłaś na twarzy to już miałam usta pełne roboty. Znaczy wcale się nie skarżę na to siadanie na twarzy! Możesz mi siadać kiedy zechcesz. A w ogóle jak było u Leona? Widziałam, że pokazał ci swoje koniki? - Malkavianka dość płynnie i nieco chaotycznie przeszła od omawiania swojej urwanej wizji do flirciarskiego tonu gdy zaczęła wypytywać kumpelę i kochankę o jej wyjazd do Brukseli. A przy okazji wspomniała i wysłała jej namiar na ten jakiś “domek” w Amsterdamie i koncert na jaki oficjalnie przyjedzie. I może nawet pójdzie ale nie ukrywała, że chodzi jej głównie o spotkanie z Ally.

---


- Cześć szefowo. Byłam dzisiaj oglądać te domy tutaj. I wysłałam trochę fotek. Myślę, że znalazłam parę obiecujących. Sporo zależy od lokalizacji. Najlepiej jakby szefowa dała znać na której mam się skoncentrować albo nawet przyjechała tutaj. Sporo tego jest więc na pewno coś się znajdzie. Ot kwestia priorytetów na jakich szefowej zależy. A sfinalizowanie umowy to i tak potrwa z tydzień albo dwa. Chociaż jak będzie przelew to “pod klucz” można dostać wtedy prawie od ręki. A w ogóle to szefowa co by chciała wystawiać w tej galerii? Bo gotowych galerii na sprzedaż z zawartością to raczej tu nie widziałam jeszcze. Więc te dzieła sztuki to raczej trzeba by kolekcjonować osobno. A w ogóle Christine pokazała mi dzisiaj takie jedno studio filmowe a trochę teatr. Kręcili tam filmy dla dorosłych ale splajtowali i teraz stoi na sprzedaż. No jak zobaczyłam te dyby, klatki, reflektory i resztę to od razu pomyślałam o naszym zapleczu w klubie. No ale to jednak studio i teatr, trochę taka scena i wybieg no ale na galerię sztuki to chyba nie bardzo. I tubylcom właśnie się tak kojarzy z klimatami XXX. - Nadine zadzwoniła do niej z Brukseli i streściła jej jak zszedł jej pierwszy dzień poszukiwań miejsca odpowiedniego na galerię sztuki. Przesłała też sporo zdjęć z opisem tych trzech adresów o jakich mówiła, ceną, lokalizacją. I chyba nieco dla żartu i jako ciekawostkę te trochę studio a trochę teatr pewnie licząc, że to chociaż na chwilę rozbawi jej szefową. Rozmawiały tak sporą chwilę a gdy skończyły to gospodyni wreszcie mogła wyjść z sypialni. I prawie od razu zaatakowała ją Jewel.

- Oh szefowo! Tyle róż! Szefowa to jest najukochańszą, najgorętszą i najseksowniejszą szefową na świecie! I matko, tyle róż! Nigdy wcześniej nie widziałam ich tyle a już na pewno nikt mi tylu nie dał na raz! Kocham szefową! - szatynka dosłownie dopadła swoją blond szefową. Tak dosłownie, że wbiła się w nią z impetem, oplotła ramionami jej szyję i pożerała ją oddanym i rozognionym wzrokiem. A szefowa akurat mocniej wyczuwała tętniące pod szyją aorty. Bo chociaż obudziła się raczej w dobrym humorze a przez ostatnie noce Głód jej za bardzo nie doskwierał a te pierwsze noce po drinku z krwawej brendy u królowej to w ogóle. No ale dzisiaj jak wstała to czuła to specyficzne drapanie w gardle i na myśl o tak uroczych i chętnych żyłach w pulsującej, żywej szyi Jewel jaka jej wyznawała swoją miłość i oddanie aż trudno było o tym nie pomyśleć. No ale jej pierwsza ptaszyna miała też streszczenie z tego co się działo od rozstania wczoraj tuż przed świtem. Na dowód jak bardzo ją to złapało za serce przyszła w wianku uplecionym z tych czerwonych róż. I przyniosła trzy dodatkowe, dla każdej z sióstr de Gast oraz Wiecznej Królowej z jaką starsza zamierzała się niedługo spotkać. No chyba, żeby nie pasował na takie spotkanie to mógł zostać tutaj.

- Aha. Ale mam też mniej dobre wiadomości. John i Margaux są poszukiwani przez policję. Szukali ich także u nas w klubie. Mają ich rysopisy, personalia i tak dalej. Chodzi o jakiś napad w bloku czy co, czterech gości wylądowało w szpitalu. I w klubie ich też szukali. Ale Jean Marc ich trochę zagadał, trochę zbajerował, przypomniał, że nie mają nakazu przeszukania i tak dalej. To poszli. Ale bał się, że mogą wrócić z nakazem a szefowa, Soren, Aurora no i w ogóle wszyscy spali. Bo to środek dnia był. Ja też spałam bo jeszcze tą ostatnią nockę odsypiałam. To zadzwonił na numer alarmowy do “Olimpu”. Przyjechała ta ekipa Ajaxa, ci co byli z nami w Leclercu. I zabrali ich do “Olimpu”. Jean Marc miał do szefowej dzwonić jak szefowa wstanie no ale powiedziałam mu, że ja szefowej wszystko przekażę bo i tak tu będę jechac. - skoro już te przyjemne pierwsze wrażenie i radość spotkania miały za sobą to tancerka erotyczna zaczęła od tej grubej i niezbyt przyjemnej sprawy jaka urodziła się od rana.

A z drobniejszych spraw to poszło dość dobrze. Jewel przywiozła w bagażniku całe słoiki płynnego miodu w różnych kolorach, smakach i konsystencjach aby szefowa mogła wybrać jaki jej najbardziej odpowiada. No ale nie chciało jej się tego wszystkiego ręcznie wnosić z samochodu na któreś tam piętro kamienicy. Wzięła tylko dwa słoiki jako próbkę. Strój do konnej jazdy był zamówiony. W ciągu tygodnia powinien być gotowy. Pytali czy poza standardowym strojem klientka ma jakieś życzenia co do barw, wzorów, zdobień i tak dalej. No i pewnie będzie gotowy jak blondynka już będzie w Brukseli no ale mogli to wysłać na wskazany adres, także do Belgii bo Jewel wiedząc o tym zapytała o to. Śmigłowiec na jutro też był zamówiony. Chociaż jak Aurora chciała ich mieć w komplecie na jutro przed wyjazdem to trzeba było to przełożyć.

Jeszcze rozmawiały o tym wszystkim gdy rozległ się dzwonek do domofonu a gdy Ophelia poszła sprawdzić kto to okazało się, że to właścicielka salonu masażu z okolic Orly. Młodsza de Gast wpuściła ją i po chwili otwierała drzwi młodej Venture o latynoskim typie urody.

- Ty blond ladacznico! Jak mogłaś!? Jak mogłaś mi to zrobić?! - Latynoska natarła z furią na stojącą blondynkę. Chociaż raczej takiej inscenizowanej i wyraźnie rozbawionej furii. Szła z impetem stukając swoimi obcasami i sięgnęła do torebki wyjmując z niej telefon gestem jakby miała zamiar wyjąć pistolet. Coś w nim pogmerała i w końcu oskarżycielsko pokazała ekranik oskarżonej. A na nim ta znakomicie rozpoznała nagą primogen Torreadorów na smyczy kamerzystki jak ta tak słodko klęka u jej stóp i zaczyna z oddaniem całować jej te stopy.

- Dlaczego ja się tego dowiaduje od Sorena a nie od ciebie?! Odpowiadaj! I do cholery! Jak to zrobiłaś?! Przecież to Wieczna Królowa a nie jakaś randomowa laska z dyskoteki! - w końcu nie dała rady udawać dłużej tego gniewu i roześmiała się. Opowiedziała jak to wczoraj podekscytowany ale i skołowany George zadzwonił do niej… No i gdzieś tutaj skończyła się dla Musette jasna sytuacja. Bo dowiedziała się tylko, że właśnie wraca ze spotkania z wujkiem Sorenem i ten mu pokazał jakiś filmik właśnie z Alessandrą jaki chyba wstrząsnął starszym Venture. Nie mogąc się dowiedzieć o co właściwie chodzi ale i mocno zaintrygowana Musette zadzwoniła do Sorena. No i on jej przesłał ten filmik. Sądząc nawet z dzisiejszej reakcji szefowej salonu masażu z Orly to chyba była w takim samym szoku jak wczoraj dziewczyny i Leon. Ale już świt był za pasem to odłożyła rozmowę z kumpelą na kolejny wieczór. Czyli właśnie dzisiaj. Ledwo wstała od razu wzięła swój zgrabny tyłek w troki i przyjechała do niej aby się z nią rozmówić. No i pozazdrościć takiego cv.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor północny; XIX Dzielnica Buttes-Chaumont; mieszkanie Bruno
Czas: 2025.06.05/06; cz/pt; noc, g 22:00 - 00:30; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Bruno



Cytat:
“Dobry wieczór. Odprawa przed wyjazdem w piątek o 23:00 u mnie. Wyjazd z miasta jeszcze tej samej nocy. Przynieście teczki jakie wam dałam.”

Przeczytał dzisiaj na swoim telefonie. Nowa szefowa i maula całej grupy wysłała to dzisiaj na początku wieczora. Widocznie Aurora coś im wszystkim miała do przekazania zanim wyjadą z miasta. No i chciała z powrotem te tajne akta sprawy na jaką ich wysyłała.

Gdy ciało z wolna wracało ze stanu śmiertelnego stuporu w jakim leżało od poranka i fopiero rozgrzewało się vitae jakie krążyło coraz szybciej to dotarło do niego, że odczuwa pewne drapanie w gardle jakie znamionowało rosnący Głód. Chociaż na razie na całkiem cywilizowanym poziomie. Wystarczyło się skupić na czymś aby o tym nie myśleć.

Miał więc aż nadto czasu aby wspomnieć ostatnią noc. Jak choćby pożegnanie z załogą. Albo to co znalazł w archiwach firmy o brukselksich klientach. Nie było ich jakoś strasznie wielu. Jeden albo dwóch spokrewnionych co pewnie byli niewiele starsi stażem nieżycia od niego. Jakiś random który załatwiał wszystko przez swojego agenta a i ten tylko dzwonił przy zamówieniu i omówieniu. Potem raz czy dwa w trakcie postępu prac. I raz czy dwa przy wysyłce do Paryża. Więc chociaż miał nazwisko i telefon to tak naprawdę nie miał pojęcia kto to właściwie był. Do tego jakiś młody chyba raczej nie spokrewniony ale tego do końca nie był pewny. Był tutejszy, z Paryża ale wkrótce po odebraniu motocykla przenosił się do Brukseli i zabierał go ze sobą. I jeszcze ktoś ze stolicy Belgii jakiego skusiła oferta na stronie internetowej zakładu co przysłał im swój motocykl do przeróbki.

Cechą wspólna tych wszystkich kontaktów było to, że były rozsypane jak parę punktów przez parę lat działalności zakładu i to, że ci klienci nadal mogli być w Brukseli. Ale czy są to Bruno nie miał pojęcia. Kontakty z nimi było czysto biznesowe więc gdy zrobili przelew, odebrali zamówione jednoślady to kontakt zwykle się urywał. No ale jednak jakiś był. Mógł spróbować je odnowić.

Zeszło mu jednak w tej firmie na tym pożegnaniu i gmeraniu przy komputerze. Dlatego jak wsiadł na motocykl i dojechał na imprezę na jaką zapraszali go kumple to już na samą końcówkę. Była już ta druga, połowa nocy i zostały same niedobitki i najwytrwalsi zawodnicy. Z czego spora część już miała mocno w czubie i była zmulona wypitymi browarami. Ale mimo to paru jeszcze się trafiło co kręcili bączki na motocyklach, urządzali jazdy bez trzymanki czy różne popisy motocyklowych akrobacji. A w końcu pojechali na obwodnicę jaka okalała miejskiego molocha aby tam dać upust demonowi prędkości.

Skoro Aurora chciała się z nimi spotkać jutro o 23-ciej w “Olimpie” no to raczej dzisiejszy bilet powinno dać się przebookować na jutrzejszy lot. Sam lot między miastami zajmował około godziny więc był względnie krótki. A nocą loty były po dwa lub trzy. W dzień było ich więcej ale dla spokrewnionych ta dzienna opcja raczej odpadała. W grę wchodził właściwie lot o 3 rano bo na ten o 1-szej to nie było pewne czy by zdążył z zakończonego spotkania dojechać na lotnisko. Kolejny był o 6 rano ale to już było za późno, wtedy już o tej porze roku zaczynał się pełnoprawny dzień.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2025.06.04/05; śr/cz; noc, g 00:00 - 01:00; ok 4-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Margaux i John



To, że coś jest nie tak pierwsza odkryła Margaux. Co nie było dziwne bo zwykle ona wstawała pierwsza od swojego mniej ludzkiego partnera. Gdy otworzyła oczy było ciemno. Ale w pomieszczeniu bez okien w jakim nie paliło się, żadne światło to było normalne. Dojrzała w tych ciemnościach pomarańczowe cyfry elektronicznego zegara jaki pewnie stał na szafce nocnej obok. Trochę po 21-szej. Na zewnątrz pewnie zapadał wieczorny zmierzch kończąc pełny dzień i w ciągu paru kwadransów powinien przejść w pełnoprawną noc. Wtedy powinien wybudzić się John. Jednak jak wymacała włącznik nocnej lampki odkryła, że są kompletnie gdzie indziej niż gdzie zasypiali. Kładli się w jednym z VIP-roomów w klubie jakim zarządzała Alessandra. Nawet jak jej wczoraj tam nie było. To jednak załatwiła im ten dzienny nocleg. Gdy Melvin wysadził ich niedaleko “Miroir Noir” to już była jakoś 4 rano. Na szczęscie XV i VII Dzielnice sąsiadowały ze sobą. Ale młody Brujah z irokezem śpieszył się bo chciał przed świtem podrzucić jeszcze Emmę i siebie. A miał na to mniej więcej godzinę do świtu. Więc pożegnanie było dość krótkie, nerwowe i zdawkowe. John i Margaux widzieli jak rusza swoją zieloną Hondą i znika im z widoku za pierwszym zakrętem. Parę chwil później z innej strony podszedł do nich łysy mężczyzna który jakby rozsadzał swoją marynarkę od środka swoimi mięśniami.

- Cześć. Chodźcie. Szefowa mówiła aby was przenocować. Jesteście ranni czy coś? Potrzebujecie czegoś? - zagaił do nich gdy jednocześnie dał reką znak aby szli za nim. I tak ich doprowadził przez jakieś tylne wejście do klubu, potem na zaplecze, potem do jednego z VIP-roomów. Wyglądało na to, że blond Torreador wydała wystarczająco jasne instrukcję aby obsługa klubu traktowała ich jak gości. Nawet w małej lodówce były przygotowane worki z krwią dla Margaux. No i właśnie to było to. Teraz jak Ryan usiadła na łóżku zorientowała się od razu, że w ogóle nie byli w tym VIP-roomie w jakim zasypiali. Tylko w czymść co wyglądało jak pokój hotelowy. Całkiem przyzwoity. Bez okien. Kompletnie go nie rozpoznawała. Ale ona sama i John leżący trupem obok byli cali. Gdzie są to się też wyjaśniło prawie od razu bo na tej samej nocnej szafce leżała kartka wyrwana z jakiegoś notesu.


Cytat:
“Jesteście w “Olimpie”. Jak wstaniecie wyjdźcie z pokoju w lewo, do recepcji. Tam was pokierują dalej. Aurora was oczekuje. Zabraliśmy wasze telefony. Policja was szuka”.

Była policjantka miała więc te parę kwadransów dla siebie nim John zaczął zdradzać oznaki nieżycia. Gdy się wybudził też przechodził przez podobne etapy jak ona no ale ona mogła go uprzedzić czego powinien się spodziewać. Telefonów faktycznie przy sobie, w szafkach ani w ogóle w pokoju nie znaleźli. Poza tym jednak reszta rzeczy była. Łącznie z wytłumionym Glockiem Margaux jakiego zabrała na akcję z Brudasem.

To, że policja ich szuka nie było wcale dziwne. Regularne mordobicie, takie z uzyciem niebezpiecznych narzędzi jak nóż, kastet czy bejsbol, takie w którym wszyscy uczestnicy ciężko dyszą, krzyczą, wyją z bólu od pękających kości, broczą krwią z wybitych zębów, rozbitych nosów czy zadanych ran no nigdy nie było ciche i dyskretne. Tak samo jak zbieganie hurmem po schodach jak to uczyniło dwóch ostatnich napastników i kolejna walka gdzieś tam na niższych piętrach gdzie zbiegowie pewnie wpadli na młodszych Brujah. Ale jeszcze jak John tak skutecznie zbierał swoje krwawe żniwo zapaliły się na klatce światła, otwierały się drzwi, ludzie wychodzili sprawdzić co to się do diabła dzieje. I co chwila było słychać aby wezwać albo się wezwało policję. Jak John wlókł tych dwóch już nieprzytomnych do windy zostawiał po sobie krwawy, rozmazany ślad. Jakiś dziadek z drzwi odprowadzał ich wzrokiem aż do windy, ktoś inny dopiero otwierał drzwi. Margaux aż za dobrze wiedziała, że w tym nocnym napadzie policja świadków zdarzenia będzie miała całkiem sporo.

- Człowieku co ty się tak z nim bawisz! Dawaj! Spierdalamy stąd! Gliny już tu jadą! - ponaglał ich zdenerwowany Melvin patrząc gorączkowo to na Johna jaki symulował, że to poszkodowany zadzwonił na 112 to na kierunek skąd dobiegał alarmujący odgłos zbliżających się policyjnych syren. Zresztą w bloku zapaliły się światła i w oknach nawet na pobieżny rzut oka widać było jakąś sylwetkę to tu to tam. W końcu pobiegli grzmiąc swoimi ciężkimi butami do tej zielonej Hondy Civic gdzie upchnęli się we czwórkę. Melvin bez wahania odpalił maszynę i z piskiem opon odjechał z parkingu kierując się ku wylotówce z osiedla.

Potem była dość bezpieczna jazda na północ, ku VII Dzielnicy. Brujah z irokezem zwolnił aby nie rzucać się w oczy. Jechało się dość dobrze bo między 3 a 4 rano ulice były dość puste. W pół godziny byli na miejscu zostawiając za sobą mocno już wytłumione echo policyjnych syren. Dalej młodzi Brujah odjechali dalej a ich przejął ten mięśniak z ochrony klubu. W końcu ulokowali się w tym VIP-roomie i zasnęli. A obudzili się tutaj, w “Olimpie”.

Gdy w końcu wyszli z tego pokoju na korytarz widać było rząd podobnych drzwi jak te w jakich stali. Na lewym końcu było jaśniej oświetlone pomieszczenie. Tam zaś recepcja a za nią jakiś typ w marynarce z logo “Olimp Security” w klapie.

- Wstaliście. Dobrze. Szeryf was oczekuje. Tam na końcu tamtego korytarza są windy. Wciśnijcie 5-te piętro. Dalej to już chyba sami traficie. - poinformował ich ochroniarz wskazując gestem kolejny korytarz. Drugi się nie odzywał. Potem winda i to piąte piętro. Tu już bywali na spotkaniach z Aurorą więc znali drogę do jej biura. Gdy weszli do gabinetu sekretarka poprosiła ich aby poczekali. Wcisnęła jakiś przycisk i powiedziała krótko “Już są”. “Niech poczekają, zaraz ich przyjmę” odparła niewiele dłuższa odpowiedź. Czekali tak z kwadrans nim drzwi się otwarły i pokazały się w nich dwie brunetki. Sama gospodyni oraz Rochelle Cornier, primogen Pariasów no a przy okazji główny mecenas paryskiej koterii. Uśmiechnęła się do nich krótko ale ciepło po czym opuściła gabinet. Aurora nie uśmiechnęła się wcale. Emanowała swoją lodową czernią i chłodem. Wezwała ich gestem kiwającego palca aby weszli do środka. Potem zamknęła drzwi i dała im znać aby usiedli. Sama obeszła swoje biurko i wzięła z niego jakąś aktówkę.

- Podobno obraz potrafi powiedzieć więcej niż 1000 słów. - powiedziała krótko do swoich pracowników i położyła na blacie pierwsze zdjęcie. Na nim widać było vana ekipy Brujah przed blokiem Johna. Zrobione pewnie z któregoś ze środkowych pięter bloku naprzeciwko. Widać było jak dwóch punków niesie komputery do otwartego vana.

- To to zgłoszenie jakie ściągnęło do was tą dwójkę gliniarzy o północy. Widzieli te zdjęcia jeszcze zanim do was przyjechali. - poinformowała ich sucho. Potem dorzuciła kolejne zdjęcia. Na oko Johna to pewnie uchwycone kadry z nagranego filmiku. Ale potem je ktoś obrobił i powiększył pewnie szukając najbardziej charakterystycznych detali. Marka, kolor i numery samochodu. Ładowane komputery. Zdjęcia twarzy wyszły tak sobie ale z połowa mogła się przysłużyć identyfikacji.

- A po tej waszej chryi w bloku do policji zgłoszono jeszcze to. - tu położyła na stole kilka zdjęć Melvina i Emmy jacy siedzieli w znudzonych pozach na stole do ping ponga. Pewnie przed tym zanim podeszło czterech nieproszonych gości.

- To pewnie też rozpoznajecie. - dorzuciła kilka zdjęć, pewnie też z nagranego filmiku gdzie John robił numer z dzwonieniem na 112 z telefonu nieprzytomnego napastnika. A pozostała trójka stała obok.

- Potem władowała się tam ekipa techników kryminalnych do zabezpieczania śladów. Na pewno mają wasze odciski palców i jak któreś z was oberwało to także próbki krwi. Oraz zapewne każdego kto przewinął się przez to mieszkanie. Zgaduję, że większość ekipy Hetmana jaka wam pomagała. Pobrali też próbki z tego stołu do ping ponga więc Melvina i Emmę pewnie też już mają z tymi odciskami. - poinformowała ich szeryf nie ukrywając, że wcale nie cieszą jej takie wieści.

- Mają też rysopis Hondy Melvina. Nie wiem czy mają jego numery. Ale jak szukali was całkiem blisko w klubie to musieli mieć jakiś trop. Na szczęście Jean Marc nie stracił głowy i udało mu się spławić gliniarzy. Ale gdyby wrócili z nakazem to mogliby przeszukać lokal. Dlatego zapadła decyzja aby ściągnąć was tutaj. Hetman już zajął się swoimi ludźmi. I Hondą Melvina. I prosił aby ci przekazać John, że wisisz Melvinowi nową furę skoro ją przez ciebie stracił. Oczywiście Hetman nie użył słowa “proszę”. - informowała ich dalej co się działo przez czas gdy ich dwójka była w letargu.

- Macie szczęście, że obyło się bez trupów. Przynajmniej nie doszły mnie wieści, że któryś z tych czterech kopnął w kalendarz. To szukają was do wyjaśnienia i jako podejrzanych o ciężkie pobicie a nie morderstwo. Ale szukają was. Słusznie, że was ściągnięto tutaj. W pełni aprobuję tą decyzję. - mówiła stojąc za swoim biurkiem i ani na jotę nie tracąc uroku królowej zimy.

- Dzwonił do mnie Hugo. Podałaś swoją legitymację więc dzwonili do niego w sprawie jego detektyw. Powiedział, że o niczym nie wie no i prosił abyś przedzwoniła jak dasz radę. Chciał tu przyjechać ale nie zgodziłam się. Mogą go śledzić a nie chcę aby nas kojarzono z tą sprawą. - tym razem zwróciła się bezpośrednio do Margaux mówiąc o jego mauli.

- Jak widzieliście ściągnęłam Rachelle aby z nią przedyskutować możliwe opcje. Uważa, że macie szansę się wybronić jeśli postawicie na atak chwilowej paniki. Zgodziła się być waszym obrońcą i być z wami podczas rozmową z policją. Za chwilę z nią porozmawiacie. Zgłosicie się sami na policję bo trzeba to odkręcić. Nie chcę takich pozostawionych brudów w moim mieście. - szeryf wskazała na drzwi do gabinetu za jakimi została główna mecenas paryskiej koterii.

- I teraz wam zadam pytanie. I naprawdę lepiej by było dla was abyście mnie nie robili w konia. Bo to i tak dość szybko wyjdzie. Czy Maskarada została złamana? Zostawiliście za sobą wyssane ciała z brakującą ilością krwi? Ślady zębów? Ślady po nadnaturalnych zdolnościach? - zapytała przenosząc spojrzenie z mężczyzny na kobietę i z powrotem. Pytanie o Maskaradę dla kogoś pełniącego obowiązki szeryfa było oczywiste i bardzo ważne. W końcu do obowiązków kogoś takiego należało także utrzymanie Maskarady i karanie tych co ją złamali. W końcu to właśnie wywołało akcję z odnalezieniem i zlikwidowaniem Brudasa z Orly.

- No i w ogóle. Co tam się wydarzyło? O co poszło? - dorzuciła jeszcze ostatnie pytanie i czekała teraz na to aby dwójka młodszych spokrewnionych przetrawili to wszystko i dali jej odpowiedzi na zadane pytania.


----


Mecha 15


Test Głodu (1k10)


Alessandra: https://orokos.com/roll/960442 2 > por = 1>2/5

John: https://orokos.com/roll/960443 9 > suk = 1>1/5

Bruno:https://orokos.com/roll/960444 3 > por = 1>2/5

Carl: https://orokos.com/roll/960445 10 > suk = 1>1/5

Margaux: https://orokos.com/roll/960446 9 > suk = 1>1/5
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172