Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2022, 14:48   #106
Sonichu
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
- Czy nie miałbym nic przeciwko? Ależ mon cherri! Przecież to nasza królowa! Wieczna Królowa, najznamienitsza i najbardziej niesamowita kobieta, szlachcianka, władczyni jaką miałem okazję kiedykolwiek poznać! Będę niezmiernie zaszczycony jeśli nasza primogen okażę mi swą łaskę i zaszczyci choćby momentem rozkoszy aby znów na żywo ujrzeć jej olśniewające lica! - ancillae wstał już i zaczął się z kwaśną miną rozglądać po bibliotece pewnie w poszukiwaniu swojej porozrzucanej wcześniej tak beztrosko garderoby. Gdy usłyszał propozycję i nie omieszkał okazać swojego zachwytu nad swoją stworzycielką do jakiej pomimo upływu lat, dekad i stuleci zdawał się żywić niesłabnącym uczuciem.

- Monique i Oli też mają się do ciebie wybrać, wspominali że chętnie by to uczynią gdy tylko obowiązki pozwolą im się wyrwać. Masz całkiem spore grono przyjaciół w Paryżu, dzielny lwie - Alessa podeszła do kupki złotych piór będącą jej sukienką i skrzywiła się w ostatniej chwili powstrzymując naturalny gest przywołania służek. Zamiast tego spojrzała prosząco przez pokój na starszego Torreadora. Podniosła ubranie obracając je w dłoniach.
- Czy mogę liczyć na twą łaskawość szlachetny panie i kolejny ratunek damy w opresji tej cudownej nocy? Obawiam się, że bez twego wsparcia zostanie mi paradowanie w stroju Ewy. Łatwo jest to zdjąć, niestety założenie to kompletnie inna historia.

- Paradowanie w stroju Ewy? W środku nocy? W tak zacnej i poważanej posesji? Nie, stanowczo nie, nie możemy do tego dopuścić. -
Leon zrobił zgorszone oczy jakby odgrywał jakąś starą dewotkę. Całkiem zresztą udanie. Ale podszedł do blondynki, stanął za jej plecami i pomógł jej z zapięciem sukni.

- Nawet nie wiesz jak często to się tu zdarza. Biedny Raul nie nadąża się tłumaczyć, że u tego Krzyżanowskiego znów latały po posesji jakieś nagie kobiety. Skandal wisi w powietrzu. Swoją drogą nie wiem co za ludzie zaglądają tu o 3 rano. No ale odkąd te żywopłoty nam tak obrodziły to jest o wiele prywatniej. - powiedział już wyluzowanym i gawędziarskim tonem gdy pomógł jej z tym zapięciem złotych piór. Po czym pocałował ją w czubek głowy. Sam zaś zaczął kolekcjonować i zakładać na siebie porozrzucają wcześniej garderobę.

- Jeśli obawiasz się o reputację mój słodki panie, użycz mi płaszcza z kapturem. Skryję się pod nim cała, wtedy żaden z obserwatorów nie padnie na zawał, ani nie zacznie plotek rozsiewać, że nie dość iż nagie niewiasty paradują nocami po tym zacnym obejściu to na domiar złego grasują tam również strzygi i inne upiorzyce. Jeszcze gotowi lać przed twym progiem kręgi z wody święconej albo sypać krzyże z maku… po księdza poślą. - z udawaną powagą obserwowała jak porusza się po bibliotece szukając swoich rzeczy. Gdzieś za sofą dojrzała rąbek jego koszuli. Przeszła w tamto miejsce i podniosła ją, nie odrywając wzroku od kochanka.
- Dwór za nawiedzony uznają, zaraz zaroi się od youtuberów tropiących zjawiska paranormalne, albo fanów urbexu i New Age. Domorosłych astrologów i medium po kursie internetowym za pięćdziesiąt Euro - zbliżyła się do Leona podając mu swoje znalezisko.

- Oj weź nie strasz bo jeszcze wykraczesz… Teraz nie znasz dnia ani godziny gdy jesteś w ukrytej kamerze. - przewrócił oczami i odebrał od niej swoją koszulę dziękując jej za to uśmiechem i skinieniem głowy. Po czym zaczął ją ubierać i zapinać. Jeszcze spodnie, skarpety i buty. No i na deser z powrotem skórzana kurtka.

- Gotowa? Chodźmy więc na zuchwałą nocna wycieczkę aby zawojować stajnie! - zawołał dziarsko i nieco prześmiewczo. Po czym podał jej łokieć aby podobnie jak na początku mogli sobie partnerować w tej nocnej wycieczce.

Ona miała prościej, wystarczyło że założyła buty i już była gotowa. Z wdzięcznym ukłonem przyjęła jego ramię, oplatając wokół niego dłonie.
- Czyżbyś zatęsknił do tego rzucania branek na siano, mój słodki? - zerknęła na niego rozbawiona - Wolisz abym się wyrywała, czy szła ulegle pogodzona z losem i gotowa przyjąć wszystko co zamierzasz mi zrobić a także pokazać?

- A tak, to rzucanie branek na siano. Rzeczywiście mówiłaś coś takiego.
- powiedział jakby przypomniał sobie o czym rozmawiali zanim nie wylądowali w bibliotece. A sam sprowadził ją schodami na parter i tam wyszli na zewnątrz przez te same dwuskrzydłowe drzwi. Tylko skierowali się wzdłuż budynku a nie ku podjazdowi. Jak minęli narożnik to gospodarz pokazał jej kilka sporych budynków gospodarczych przez co trochę to wyglądało jak jakaś farma.

- To mówisz, nigdy na poważnie nie widziałaś konia z bliska? Nie bój się to nic trudnego. Konie to mądre i poczciwe zwierzęta. - mówił na początku a potem zaczął tłumaczyć jej tonem przewodnika co właściwie mijają. Tu był padok dla źrebaków, tam obok plac do jazdy swobodnej a obok tor z przeszkodami dla tych bardziej zaawansowanych studentów. Nawet mała altanka i ogródek z dziecięcymi zabawkami i piaskownicą aby dorośli co przyjeżdżają ze swymi pociechami mieli je gdzie zostawić. Okazało się, że za tym frontem posiadłości to jest jeszcze całkiem spora farma nastawiona na hippikę i konną rozrywkę. W końcu minęli magazyn z sianem dla koni i nawet niewielką kuźnię chociaż ta była zamknięta a tyle co było widać to trochę wyglądała jak warsztat. Aż gospodarz otworzył drzwi w bramie stajni i weszli do środka. Jeszcze zanim zapalił światło dało się wyczuć suchy, charakterystyczny zapach siana.

- I powiem od razu. Tu nie wolno palić. Złamię rękę każdemu kto tu wejdzie z otwartym ogniem. - powiedział ni to żartem czy na poważnie. I pokazał na znak zakazu takiego ognia jaki wisiał przed drzwiami.

- Palić? - de Gast uniosła brwi i popatrzyła na niego wymownie - Raczysz żartować, wiesz jak to wpływa na skórę, włosy i zęby? Nie po to sprowadzam sobie szwajcarskie kremy aby psuć to wszystko czymś po czym z ust wionie jak ze starej popielniczki gdzieś w podrzędnym lokalu koło… uh, jakiegoś dworca - wzdrygnęła się, a potem przyłożyła dłoń do piersi - Jedyny ogień jaki mam noszę tu. Jeśli obawiasz się pożaru lepiej z nim nie igraj. Przynajmniej póki nie wrócimy do środka.

- Dobrze moja słodka. I bardzo winszuję twojej mądrości i roztropności oraz dziękuję za wolę współpracy w imieniu moim i moich koni.
- skłonił jej się z galanterią kawalera z dawnych czasów. Tylko jakiegoś zamaszystego kapelusza z piórkiem mu brakowało w dłoni. Sam zaś się wyprostował i z widoczną lubością zaczął oprowadzać ją po swoich włościach.

Właściwie droga była całkiem prosta. Dość szeroki korytarz wzdłuż stajni jakim pewnie i traktor albo ciężarówka mogłaby przejechać. A po bokach boksy w którym prawie każdy zajmował jakiś koń. Wyglądały spokojnie, dorodnie i majestatycznie. I musiały sprawiać mnóstwo radości i dumy swojemu właścicielowi bo dało się wyczuć, że mu serce rośnie jak o nich mówił i oprowadzał.

- Myślę, że dla ciebie na pierwszy raz to bym ci polecał Arabię albo Orient. Są w sam raz dla początkujących. Chodź, wejdź do środka. Nic ci nie zrobią. - powiedział wskazując na dwa konie jakie stały w sąsiednich boksach. Oba białe więc wydawały się podobne do siebie. Patrzyły na nich swoimi czarnymi oczami i strzygły uszami.

- A tu masz sekret jakim kupisz serce każdego konia. - pokazał jej kosz w jakim były jabłka oraz pudełko z kostkami cukru. Wziął je w dłoń aby jej pokazać no i przekazać.

Młodsza spokrewniona ociągała się aby wejść do boksu. Stała w progu i obserwowała wielkie, białe zwierzę przyglądając mu się uważnie. Słyszała ich oddechy i parskanie, a także spokojne dudnienie olbrzymich serc wewnątrz potężnych piersi. Nie znała się na koniach, ale te wyglądały na zadbane. Jasna sierść była gładka niczym lustro i lśniąca, grzywy bez kołtunów za to z miękkimi falami długiego włosia spływającymi po długich szyjach. Do tego tak zabawnie poruszały uszami przyglądając się gościom ze spokojnym zainteresowaniem oczy całkowicie wypełnionych czernią tęczówek. Miały również długie nogi zakończone potężnymi kopytami których uderzenie dałoby radę rozłupać czaszkę nieostrożnego człowieka. Ona miała łatwiej, przetrwałaby taki atak i później najwyżej parę dni nie pokazywałaby się publicznie póki kości się nie zrosną, a skóra nie zasklepi.
- Są cudowne - przyznała robiąc krok do przodu wciąż nie spuszczając ze zwierząt oka. One jednak pozostawały spokojne i nie zanosiło się, że nagle wpadną w szał. Leon również nie wyglądał na takiego co gotuje jej właśnie okrutny dowcip. Wyjęła więc z trzymanego przez niego pudełka niewielką białą kostkę o chropowatych ściankach, obracając ją w palcach.
- Witaj żywe srebro… - zrobiła kolejny krok wyciągając dłoń z cukrem - Nie bój się, nie masz czego. - mruczała uspokajając chyba bardziej siebie niż białego stwora. - Nie jesteś kelpie, prawda? Nie porwiesz mnie w otchłań jeśli zasiądę na twoim grzbiecie? Choć byłaby to piękna śmierć, nie zaprzeczę…

- Oj nie, Orient to na pewno nie żadna kelpie. To bardzo grzeczna dziewczynka. Widzisz? Polubiła cię. Daj jej jabłko, zobaczysz jak wcina.
- gospodarz w skórzanej kurtce wszedł razem z nią do boksu i obserwował z łagodnym, ciepłym uśmiechem jak się obie ze sobą zapoznają. Klacz chrapnęła cicho, poruszyła węsząc nozdrzami ale ze smakiem zjadła podarowaną kostkę. Ta chwilę chrzęściła jej między zębami aż nie zniknęła gdzieś w gardzieli. Gdy podał blondynce jabłko sytuacja się powtórzyła. Było coś trochę zabawnego i uspokajającego w obserwowaniu jak wielki łeb łagodnego zwierzęcia porusza szczęką i chrupie owoc.

- A widzisz jaka łakomczucha? I teraz się od niej nie odpędzisz. To samo co z kotami. Też tu się kręcą bo widzisz, początek kolejnego wieku a nie ma lepszej pułapki na myszy niż łowny kot. No a tutaj pola to sporo tych małych szkodników się tu kręci. Zwłaszcza na jesieni jak szukają schronienia na zimę. To kotów też tu mamy całkiem sporo. Dobra Orient, czas zarobić na gażę. Wychodzimy. - tłumaczył łagodnie i z uśmiechem jakby też czerpał radość i satysfakcję z tego kojącego obrazka. Odczepił zamknięcie boksu, otworzył go i za uzdę wyprowadził go na korytarz. Tam dał uzdę do potrzymania blondynce i na zachętę drugie jabłko. A sam ruszył do sąsiedniego boksu po drugiego siwka. Po chwili już prowadził je oba do wyjścia za uzdę.

- Chcesz spróbować wsiąść na siodło? Bo nie wiem czy siodłać. - zapytał wskazując gdzieś na stojak gdzie rzeczywiście leżały rzędami różne siodła i reszta tego końskiego osprzętu.

Blondynka zamrugała i musiała się skupić na tym co do niej mówiono. Wpatrywała się urzeczona z uśmiechem małej dziewczynki na twarzy, gdy w szczękach konia zniknęło drugie jabłko. Miał miękkie, aksamitne i ciepłe chrapy które śmiesznie łaskotały skórę gdy zabierały z dłoni smakołyk.
- Siodłać? - powtórzyła nie odrywając rozradowanych oczu od tego małego przedstawienia. - A zdążymy? - drgnęła w końcu oglądając się przez ramię na gospodarza - Zrób mi zdjęcie, pokażę wieczorem Angelette. Sama będzie chciała przyjechać w odwiedziny.

- Zdążymy. Śmigłowiec będzie słychać jak będzie lądował. To nie tak daleko do hipodromu tylko żywopłoty zasłaniają to nie widać stąd.
- powiedział pewnym siebie i uspokajającym tonem. A potem poszedł po jedno z siodeł i zarzucił je na grzbiet jednego z siwków. Pokazywał co i jak się zapina z tą uprzężą chociaż dla kogoś nowego to było proste póki robił to ktoś inny. Potem to samo powtórzył z drugą klaczą i całkiem szybko obie były osiodłane.

- A jak chcesz zdjęcie? Albo wejdź między nie to ci zrobię. A potem w siodle. - powiedział wyciągając dłoń po smartfon aby móc jej zrobić pamiątkową fotkę.

- Zaprawdę tracę rozum i odchodzę od zmysłów, skoro zamiast portretu z lwem wybieram portret z kelpie - parsknęła ironicznie, podając mu telefon. Przejęła też cugle obu zwierząt, ustawiając się do zdjęcia - To twoja wina.

- To ten koński urok moja droga. -
odparł wspaniałomyślnie i po chwili cyknął flesz. I jeszcze ze dwa czy trzy razy. A po chwili podszedł do niej, złapał Orient za uzdę i poczekał aż Alessandra wsiądzie na jej grzbiet. Nawet nie było to takie trudne jak oswojony i nawykły do wożenia jeźdźców koń stał prawie nieruchomo. A panna de Gast miała okazję podziwiać swojego gospodarza i okolice z nieco wyższego profilu.

- Wyśmienicie moja droga! Jesteś do tego urodzona! - pochwalił ją polski kawalerzysta a sam bez namysłu wspiął się na grzbiet drugiej klaczy.

- To zrobimy sobie spokojną rundkę dookoła stodoły. Pchnij ją kolanami to ruszy. A jak skręt w lewo to uzda w lewo, w prawo to prawo. Żadna filozofia. - poinstruował ją jakby chodziło o najprostszą rzecz na świecie. Ale sam nie ruszał tylko czekał aż ona zrobi pierwsze kroki.

Alessandra kiwnęła głową i trzymała fason mimo że wrażenie było dziwne. Czuła każdy ruch zwierzęcia, każdy jego oddech i skurcz mięśni gotowych do ruchu. Jakby siedziała na żywym motorze ale zamiast zapachu diesla czuła siano i piżmową woń końskiej sierści. Drapała też jej odsłonięte łydki wywołując zabawne swędzenie.
- Mam wprawę w jeździectwie - zaśmiała się ściskając ostrożnie końskie boki jakby dawała znać kochankowi do wzmożenia wysiłku - Chociaż w trochę innym jego rodzaju!

- A tak, nie wątpie, dało się zauważyć. Więc trochę wprawy z takimi wierzchowcami i myślę, że będzie cię można zakwalifikować za zawodową amazonkę. Potem może jeszcze jakaś walka szablą z końskiego grzbietu, lancą, może jakieś lasso i tak, to już w ogóle pełna wersja. No ale to wyższa szkoła jazdy. A zaczyna się od małych kroczków. Sama widzisz, że to nie takie trudne.
- tłumaczył spokojnie jakby już widział dla niej świetlaną przyszłość jako zawodowego jeźdźca i to takiego co to nie tylko na utrzymaniu się w siodle się zna.

- W operowaniu szablą też sobie świetnie radzę - stwierdziła bez cienia zażenowania, wpatrując się w koński łeb strzygący uszami. Nie wypadało wspominać że od wożenia ma swoich ludzi, tak samo od walki, noszenia torebki, układania włosów, zajmowania rachunkami… chyba rzeczywiście była rozpuszczona. - Dobrze wyćwiczone nadgarstki to podstawa, ale zacznijmy od podstaw. Mamy całe lata na naukę… i kto wie? Przecież nie muszę od razu na stałe wracać do Paryża, czyż nie?

- Naturalnie moja droga, nie sposób się z tobą nie zgodzić.
- skłonił jej głowę gdy obie klacze, z majestatycznym spokojem i dostojeństwem mijały pierwszy narożnik stajni. Leon jechał po zewnętrznej i nieco zwolnił znów czekając aby nowa uczennica mogła w spokoju wykonać swój pierwszy manewr skrętu. Okazało się to całkiem proste. Ledwo poruszyła lejcami a klacz posłusznie zmieniła kierunek spaceru aby obejść ten narożnik.

- Możesz ją poklepać po szyi. To jak u psów i kotów głaskanie po głowie w nagrodę. Lubią to. - podpowiedział jej kolejny detal tej instrukcji obsługi konnej jazdy. Wydawało się to całkiem proste i było niezwykle przyjemne. Wkrótce okolice stajni wypełnił radosny dziewczęcy śmiech i zachwycone chichoty, gdy de Gast zapomniała, że nie ma przecież dziesięciu lat, a od kogoś z jej statusem wymaga się powagi. Na szczęście znalazła się w miejscu i towarzystwie, którym to absolutnie nie przeszkadzało.


To, że ta pierwsza, brukselska noc się kończy dało się wyczuć nie tylko w powietrzu. Pochmurne niebo jeszcze było czarne jak w nocy. Ale zegarek odmierzał czas nieubłaganie. Gdzieś o 3 rano Alessandra dostała wiadomość od siostry, że wyjeżdżają już od Gaetana. I z pół godziny później słychać było jak w pobliżu nadlatuje a w końcu ląduje śmigłowiec. Czarna limuzyna kierowana przez Paula przywiozła ich pod sam hipodrom. Tam obie panny wyskoczyły energicznie z tylnego siedzenia.

- Dzięki Paul! - zawołały do swojego kierowcy wesoło a on im coś odpowiedział ale nie było słychać co. A Ophelia i Jewel raźnym krokiem dołączyły do blondynki odzianej w złote piórka oraz bruneta w skórzanej kurtce.

- To już jesteśmy! Bardzo przepraszam za spóźnienie ale tak się trudno było rozstać! A wy? Jak się bawiliście? - Ophelia tryskała radością, Jewel zresztą też no ale nieme pytanie i ciekawość było widać w ich spojrzeniach.

- Muszę pochwalić waszą siostrę. Ma wrodzony dar do ujeżdżania koni. Bardzo dobry materiał na amazonkę. Jeśli by miała ochotę skorzystać z lekcji hippiki polecam swoje skromne usługi. - Leon jak to już parę razy tej nocy dał się poznać jako niepoprawny dżentelmen o uroku przedwojennego amanta. W paru słowach sprawił, że ciekawość na obu twarzyczkach zaczynała wyzierać już bez skrępowania. Teraz obie spojrzały na blondynkę ciekawe jak ta zareaguje na te pytania i słowa.

De Gast skłoniła głowę przyjmując komplement, a potem wyciągnęła szyję całując policzek gospodarza. Obejmowała go mocno ramieniem coś nie mając ochoty na zebranie się w drogę.
- Wszystko to zasługa dobrego nauczyciela, który nawet z kawałka rzecznego kamienia potrafi wydobyć wartościowy klejnot. Naprawdę radość moja i wdzięczność nie będą znały granic, jeśli przy następnym spotkaniu udzielisz mi jeszcze kilku lekcji, mój słodki. Jeśli do wczoraj przeprowadzkę tutaj traktowałam jako konieczność teraz stała się czymś, na co czekam z niecierpliwością.

- Mon cheri, zawsze będziesz tu mile widziana. Zresztą twoje towarzyszki również. Gdyby panienki miały ochotę również skorzystać z lekcji jeździectwa to zapraszam serdecznie. Ale chociaż z przyjemnością użyczyłbym panienkom mojego skromnego dachu obawiam się, że świt nie będzie na nas czekał a lepiej aby pilot nie musiał gnać na ostatnią chwilę albo szukać awaryjnego miejsca do lądowania po ciemku. -
Krzyżanowski skłonił się swoim gościom i wydawał się tak samo ujmujący przy pożegnaniu jak gdy się z nimi witał.

- No jak tak Alessa zachwala to może i ja tu czasem wpadnę na te koniki. My z miasta to raczej nie miałyśmy za bardzo okazji. Ale zawsze byłam ciekawa jak to jest! - Ophelia od ręki przyjęła to zaproszenie wcale nie czekając na reakcję swojej siostry. Jewel dyskretnie się nie odzywała ale potakująco energicznie pokiwała swoją brązową główką.

- Dziękujemy za pomoc i gościnę. No i Paula. Wywiązał się ze wszystkich swoich zadań wyśmienicie. - Jewel zdając sobie sprawę, że zaraz będą musiały znów wsiąść do śmigłowca pozwoliła sobie wyrazić podziękowanie za siebie.

- Oczywiście, moje życie - blondynka przyciągnęła siostrę do siebie, więc stanęli w trójkę tuż przy sobie. Pocałowała ją w czoło. - Cokolwiek sobie zażyczysz i czegokolwiek zapragniesz. Będziesz w dobrych rękach, najlepszych możliwych - uśmiechnęła się do niej, spoglądając zaraz potem na lansjera - Masz rację, dzielny lwie… choć świadomość ta rozkrwawia mi serce drąc je na kawałki, ale to nic. Dzięki temu jeden z nich zostanie tu przy tobie. To była cudowna noc, dziękuję ci za nią, a także za troskę o moje ptaszyny. Jeśli los pozwoli w sobotę po północy znów dane nam będzie cieszyć się twoim czarującym uśmiechem oraz uwagą. Nie żegnajmy się, pożegnania są takie ostateczne. Lepiej powiedzieć do zobaczenia, wtedy zostawiamy sobie ciepło nadziei na rychłe spotkanie - wychyliła się kończąc wywód długim, czułym pocałunkiem. Ścisnęła też bok siostry i wykonała delikatny ruch ręką w kierunku Jewel.

- Słusznie mon cheri. Do zobaczenia wkrótce. W końcu to nie jest rozłąka na wieki. - zgodził się wspaniałomyślnie i oddał jej ten czuły pocałunek. Taki stateczny i bez wyuzdania jakie oboje zdradzali podczas zabaw w bibliotece.

- To do zobaczenia Leo, do następnego razu! Bardzo dziękuję, że zaopiekowałeś się moją siostrą. - Ophelia objęła go i krótko cmoknęła go w policzek. Nieco szybko i trochę wstydliwie. I odsunęła się na bok ku siostrze.

- A ja to zwykle jestem z szefową. To mam nadzieję, że w weekend też. Także do zobaczenia wkrótce Leo. - brunetka podeszła do mężczyzny i nie omieszkała pocałować go nawet śmielej od blondynki. Co ten zresztą tak samo jak dwie poprzednie też i tą próbę zniósł mężnie i pewnie. Z bliska to Alessandra widziała, że chyba nie tylko jej sekretarka miałaby ochotę na coś więcej na przykład wcale nigdzie nie odlatywać. No ale wszystkie były już umówione w Paryżu i nie wypadało tego zaprzepaścić.

- W takim razie do zobaczenia wkrótce moje piękne. - powiedział na pożegnanie Leon machając im dłonią. Gdy pilot otworzył drzwi lansjer pomógł im wejść do środka. Zaraz czarna maszyna obudziła się do życia i z łopotem wirników zaczęła unosić się ponad trawą.

Zdążyli jeszcze pomachać sobie na pożegnanie, nim helikopter nie uniósł się na tyle wysoko, by zmienić powierzchnię ziemi w czarny, prawie jednolity dywan mroku.

 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji
Sonichu jest offline