Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2022, 20:14   #333
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 77 - 2526.I.14; bzt; zmierzch

Czas: 2526.I.14; knt; zmierzch
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, sil.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5)



Wszyscy



Pobitewna noc minęła dość szybko i bez wiekszych przygód. W sporej części dlatego, że kto tylko nie miał warty to spał jak zabity wymęczony po półdniowej bitwie w tropikalnym skwarze i zaduchu. Po walce o obóz która zaangażowała właściwie całe siły de Rivery, łącznie z ciurami obozowymi jakich dość rzadko używano do bezpośredniej walki zmęczenie fizyczne i psychiczne znużenie było powszechne. Wieczór był dziwnie cichy i apatyczny, nie tylko w namiocie narad było to widoczne. Więc mimo, że część namiotów podczas nalotu latających gadów i walki z rojami dżungli zmieniła się w rumowisko albo pogorzelisko to jak tylko ktoś znalazł jakie miejsce to zasypiał prawie natychmiast i tak spał do rana. Kapitan de Rivera i pozostali dowódcy na straż wyznaczyli w większości wypadków ciury obozowe aby oszczędzać bardziej bojowe oddziały. W końcu nikt nie wiedział czy kolejnego ranka jaszczury nie wznowią ataku. A gdyby nastąpił w podobnej sile jak tego dnia to nie było pewne czy udałoby się go odeprzeć.




https://thumbs.dreamstime.com/b/mist...-209576901.jpg


Ranek okazał się pochmurny. I obóz zaczął go wcześniej. Najwcześniej jak zwykle pracę zaczęła kuchnia przygotowując śniadanie gdy jeszcze było ciemno i większość obozu jeszcze spała. Dowódcy zdając sobie sprawę, że kolejnego ranka jaszczury mogą ponowić atak chcieli zebrać swoje oddziały w pogotowiu. Dobrą do tego okazją był pochówek wczorajszych zmarłych i msza jakiej z braku kapłana poprowadził kapitan de Rivera. Najbardziej uroczysty pochówek miał oczywiście pułkownik de Guerra jaki był najwyższym rangą dowódcą jaki poległ wczoraj. Zasłużył na osobny pochówek jaki obłożono znalezionymi kamieniami a w ziemię wbito kawałek pnia na jakim wyryto jego nazwisko, lata życia i krótką notkę “Zasłużonemu i dzielnemu pułkownikowi, w podziękowaniu za jego wierną i wzorową służbę. Kapitan Carlos de Rivera i żołnierze”. A ten mocno improwizowany nagrobek ułożonu frontem przez kilkoma indywidualnymi dla znaczniejszych oficerów i jednym zbiorowym dla zwykłych żołnierzy i sług jacy padli w boju lub z ran wkróce po. Więc trochę wyglądało to jak układ armi do bitwy z wodzem naczelnym na czele i oficerami dowodzącymi swoimi oddziałami.

Już po śniadaniu ale jeszcze przed pogrzebem kapitan wysłał pikiety. W stronę pogranicza dżungli i piramid i tak mniej więcej do ookoła obozu. Wiadomo było, że te czujki nie mogły powstrzymać zorganizowanego ataku o wczorajszej skali ale dowódca liczył, że chociaż zaalarmują gdyby taki nadciągał. Mieli też pełnić rolę harcowników na przedpolu głównego obozu. Na najbardziej narażony kierunek, tam gdzie była linia prosta między obozem a piramidami wysłano górskich łuczników Olmedo. Ci urodzeni zwiadowcy wydawali się idealni do takich zadań. Podzielili się na mniejsze, kilkuosobowe grupki aby objąć jak najdłuższą linię posterunków. Podobnie postąpili marynarze którzy także obsadzali te pikiety. Zaś lekka kawaleria jinetes porucznika de Avilla pełniła rolę ruchomych patroli jakie objeżdżały te pikiety. Zaś grupkę Amazonek na culhanach jakie wczoraj dotarły do pogrążonego w walkach obozu kapitan poprosił o wysłanie w kierunku z jakiego powinna nadciągnąć ich królowa wraz ze swoją armią. Kara jaka nimi dowodziła przystała na tą propozycję i zaraz po śniadaniu ocalała z walk siódemka wojowniczek osiodłała swoje drapieżne, pierzaste ptaki i wyjechała z obozu znikając w dżungli. Nie spodziewały się swojej królowej przed południem więc gdyby rano nastąpił atak jaszczurów to przybysze zza oceanu znów musieliby walczyć samotnie.

To, że jaszczury o nich nie zapomniały i atak mógł nastąpić świadczyły sporadyczne wystrzały z dżungli. Marynarze strzelali się z podchodzącymi harcownikami skinków. Łuczników Olmedo było słychać mniej bo łuki były znacznie dyskretniejsza bronią. To, że walki mogą być niebezpieczne świadczyli powracający marynarze i górale jacy wlekli trafionych oszczepami o obsynitowych ostrzach albo strzałkami. Skinki były tak wprawne w podchodach, że zdarzały się ataki nawet na wartowników pilnujących właściwego obozu. Znó zdarzały się naloty nękające skinków dosiadających terradonów jacy ciskali w dół głazy i oszczepy. Ale to wszystko nie było już na taką skalę jak wczorajszy atak. Pikiety mogły ucierpieć i ponieść nawet dotkliwe straty. Ponoć z jednej czwórki marynarzy wrócił tylko jeden wilk morski a na jednym z posterunków na skraju obozu zabito trzech wartowników pod rząd. Atmosfera była więc nerwowa i ponura a te małe skinki okazały się być mistrzami skrytej walki w tej dżungli. Tutaj niezastąpione okazały się Amazonki. Które czuły się w tej dżungli jak w domu. Zostało ich zaledwie kilka, prawie wszystkie to te pod jakimi wczoraj ubito culhany więc zostały spieszonymi łuczniczkami. I poza Majo, żadna z nich nie mówiła w języku ludzi zza oceanu więc komunikacja z nimi była bardzo trudna i mocno domyślna. A jednak każda z nich dla takich patroli i posterunków na pikietach była na wagę złota. Ludziom zza oceanu wydawało się, że one prawie w magiczny sposób widzą i wiedzą. Na przykład zwykle to one pierwsze potrafiły wypatrzeć podkradające się skinki udaremniając im skryty atak. Ale było ich zbyt mało aby przydzielić je do każdego patrolu.

Było więc dość nerwowo. Nikt nie wiedział czy te szarpane ataki na linii pikiet i na skraju obozu nie są przygotowaniem do właściwego ataku. A chyba wszyscy, od zwykłego ciury, po samego de Riverę, zdawali sobie sprawę, że gdyby nastąpił atak o wczorajszej sile to mogło się zrobić mocno nie wesoło. Dlatego znów rąbano gałęzie i ciosano z nich zaostrzone pale wbijając je w kierunku spodziewanego ataku, kopano rów aby zwiększyć trudność pokonania terenu i karczowano krzaki aby zwiększyć pole widzenia i ostrzału dla własnych wartowników i strzelców.

Zmasowany atak jednak nie następował. Zaś w południe wróciła grupka wysłanych wojowniczek na culhanach z radosnymi wieściami, że widziały się ze swoją królową i ta wkrótce przybędzie. To bardzo pobudziło nadzieję, że jednak uda się dotrwać do przybycia posiłków tubylczych wojowniczek. I nawet gdyby atak nastąpił to te wejdą do akcji w trakcie walki no albo będą od początku walczyć wspólnie. Wreszcie kilka pacierzy później, już po południu przybyła sama królowa Aldera i jej armia. Cóż to był za egzotyczny i jakże radosny widok!

Poza względnie nieliczną grupką większość obozowiczów nie była na wyspie zamieszkanej przez plemię królowej Aldery. Więc nie miała okazji widzieć tych nietypowych domów na palach i całej, egzotycznej kultury złożonej wyłącznie z kobiet. Do tego młodych, zdrowych, skąpo odzianych i ozdobionych dziwnymi, tajemniczymi tatuażami, wisiorkami i malunkami jakie wywołałyby skandal w jakimkolwiek innym mieście Starego Świata. Dzierżyły egzotyczną broń a niektóre dosiadały prawdziwych bestii za to nie było wśród nich żadnego konia jakby te były im nieznane. Większość przybyszy zza oceanu do tego pory widywała tylko pojedyncze wysłanniczki królowej, najczęściej Majo i Karę które przebywały tu najczęściej albo w dość niewielkich w skali całego obozu grupkach. Teraz to się zmieniło.

Wcześniej tylko raz, jak pierwszy raz wódz naczelny wyprawy, kapitan de Rivera, wraz ze swoją świtą złożył oficjalną wizytę w wiosce Amazonek to tam królowa Aldera pojawiła się na zębatych, gadzim wierzchowcu i na czele zbrojnych oddziałów. I teraz zrobiła to ponownie. Wjechała do obozu na grzbiecie wielkiego gada przy jakim culhany czy konie wydawały się malutkie. Ludzie, tak wymęczeni i mocno przetrzebieni wczorajszą walkę, powitali tubylcze wojowniczki jak zbawienie wiwatując na ich cześć.




https://i.imgur.com/2ECR5nu.jpg


- Muszę przyznać, że przy nich wyglądamy teraz dość mizernie. Ale i tak me serce się raduje, że w końcu możemy połączyć siły. - mruknął pod nosem kapitan de Rivera ciesząc oko tym barwnym i egzotycznym wsparciem. Czego tam nie było! Zdecydowanie to nie była klasyczna armia jakie można było spotkać po tamtej stronie oceanu. Tam kobiety się zdarzały ale w masie walczących były w zdecydowanej mniejszości. Tutaj już samo to, że wojsko składało się wyłącznie z kobiet stanowiło nie lada zagwostkę. Nieco mniejszą jak się coś o tej egzotycznej społeczności słyszało wcześniej, że ponoć żyją tam same kobiety. Do tego barwne malunki na dość śmiało odktytym ciele, wetknięte pióra, naszyjniki, kolczyki i ozdoby z kłów, kości, złota, obsydnianu i innych kamieni szlachetnych też przykuwały oko nie mniej niż same właścicielki. O ile jeszcze broń taka jak łuk czy włócznia były podobne do tych znanych zza oceanu to już wielkie gady, culhany, pantery w roli wierzchowców czy obsynitowa broń nie miały swoich odpowiedników. Kapitan wsiadł na swojego rumaka i ruszył na spotkanie królowej Aldery aby ją przywitać jako gospodarz.

- Witaj czcigodna królowo! To zaszczyt przywitać cię jako naszą sojuszniczkę na czele twojej armii! Razem będziemy niepokonani! - krzyknął głośno kapitan aby usłyszało go jak najwięcej osób. Amazonki co prawda nie mogły tego zapewne zrozumieć ale u szponiastych łap jaszczura jakiego dosiadała królowa stała niezawodna Majo jaka pośredniczyła tej rozmowie. Kapitan na swoim bojowym rumaku wydawał się niższy i drobniejszy niż władczyni Amazonek na swoim ogromnym, dwunogim jaszczurze.

- Królowa mówi, że również cieszy się na twój widok wodzu! I zapewnia o swoim sojuszu i walce ze wspólnym wrogiem! Razem wyprzemy go z naszego świętego miejsca! - odkrzyknęła ciemnoskóra Majo odwzajemniając to oficjalne powitanie pomiędzy dwójką wodzów każdej armii. Nastąpiła wielka owacja gdy ten pierwszy krok okazał się tak owocny. A potem kapitan wilków morskich zaprosił swojego zacnego gościa do namiotu narad. Zaś ona przyjęła to zaproszenie a jej armia zaczęła się rozpakowywać. Czyli jej wojowniczki z widoczną wprawą zaczęły wznosić swój własny obok sąsiadujący z tym nieco zdewastowanym we wczorajszych walkach jaki wznieśli ludzie zza oceanu.

---


Namiot narad był znów był miejscem spotkania najważniejszych osób w obozie. Ale dziś przy końcówce gorącego a momentami skwarnego dnia atmosfera była całkiem inna. Wczoraj dominowała apatia i wyczerpanie, świadomość, że kolejny atak jaszczurów w takiej samej skali co rankiem wczorajszego dnia może rozbić siły przybyszów ostatecznie. Dziś jednak oczekiwany atak nie nastąpił. Co prawda harcownicy obu stron szarpali się nawzajem ale to nie mogło zagrozić siłom głównym zgrupowanym w obozie. A w drugiej połowie dnia przybyła królowa Aldera ze swoimi wojowniczkami co znacznie wzmocniło wyprawę kapitana de Rivery. Nagle zrobiło się ich gdzieś dwa razy więcej niż dziś rano. No i egzotyczna dla przybyszy armia Amazonek znała walkę w tutejszych warunkach a i już nie raz zmagała się z jaszczurami. To wszystko bardzo podbudowało i wzmocniło morale. Można by rzec, że plemię wojowniczych kobiet wlało nową nadzieję w serca żołnierzy zza oceanu. I w namiocie narad też to dało się odczuć. A dzisiaj w naradzie uczestniczyła sama królowa Aldera wraz ze swoimi najważniejszymi przybocznymi. Była także Lalande jaka była wyrocznią i cieszyła się ogromnym szacunkiem wśród pozostałych Amazonek. I właśnie ona przed przybyciem jaszczurów urzędowała w piramidzie. No i niezawodna Majo w roli tłumacza. Podobnie jak kapitan posiłkował się pomocą Togo. Ponadto była podczas nocnej wycieczki razem z Zoją to teraz można było to omówić. Wczoraj co prawda Glebova wspomniała o tym ale jak chyba wszyscy szykowali się na poranną powtórkę z bitwy a po wcześniejszych stratach kapitan nie chciał ryzykować wysłania jakiegokolwiek oddziału jaki mógł na miejscu przeważyć o losach bitwy. Ale z tym też sytuacja dzisiaj przedstawiała się o wiele swobodniej niż jeszcze wczoraj wieczorem.

- … i tak właśnie nam się wydawało. Że te jaszczury, chyba głównie te małe, skinki, wyszły z tej piramidy mocno pocharatane. Tak jakby tam z kimś walczyły. Niektóre powłóczyły łapami, paru się wspierało na ramionach towarzysz jakby byli chorzy albo ranny a ze dwóch czy trzech to znosili po tych dużych schodach prowadzących na dół. - Zoja jeszcze raz streściła w reikspiel co widzieli podczas nocnego wypadu na obrzeża piramidy. Teraz już mieli siły aby myśleć o stawieniu oporu jaszczurom a nawet urządzić jakieś wycieczki. Zwłaszcza jak królowa Aldera i jej wojowniczy uważały się za prawowite właścicielki tych pradawnych budowli i swoje święte miejsce kultu. Majo zaś tłumaczyła jej i pozostałym słowa Kislevitki a może nie tylko bo w końcu sama też była na owej wycieczce. Sądząc po minach władczyni i jej świty potraktowały sprawę poważnie ale ze spokojem. Trudno było zgadnąć co właściwie o tym sądzą.

- To możliwe? Może tam być ktoś jeszcze? To ktoś od was tam został? - kapitan poczekał aż tłumacze zrobią swoją robotę pośredników.

- Nie. Tam nie ma nikogo od nas. Nasza czcigodna wyrocznia Lalande wraz ze swoją eskortą opuściła nasze piramidy jako ostatnia i wróciła do nas. Więc jak ktoś tam jest to nikt od nas. - Majo przetłumaczyła słowa swojej znamienitej królowej. Wskazała na duchową przywódczynie ich plemienia.




https://i.imgur.com/VtmG9Mc.jpg


Wyrocznia rozmawiała chwilę z królową czego jednak Majo nie tłumaczyła. I na tyle cicho, że Pigmej lekko rozłożył ramiona do swojego kapitana na znak, że nie słyszy i nie da rady przetłumaczyć o czym rozmawiają. Trzeba było chwilę czekać aż skończą. W końcu królowa zaczęła coś mówić do Majo, ta kiwała głową a gdy skończyła zaczęła tłumaczyć jej słowa na reikspiel.

- Nasza wspaniała królowa mówi, że piramida to nasze święte miejsce i prastare dziedzictwo. Została wzniesiona jeszcze przez czigodnych Pradawnych, przed upadkiem ich świata jaki zakończył złotą erę. Piramida ma swoje tajemnice których lepiej nie ruszać. Być może jaszczury złamały ten zakaz i teraz za to płacą swoją krwią. Jeśli tak się stało to piramida będzie niebezpiecznym miejscem także dla każdego kto tam wejdzie. Ale nasza czcigodna Lalande wierzy, że zapanuje nad sytuacją mimo wszystko. O ile już będzie mogła tam wejść. - słowa ciemnoskórej tłumaczki wywołały konsternację wśród dowódców zza oceanu. Teraz oni patrzyli na siebie nawzajem i rozmawiali półgłosem zastanawiając się co to wszystko może oznaczać. Było już wiadomo, że lady Vivian der Schwarz nie przybyła razem z królową i jej siłami. Ale ona wyruszyła swoją drogą ku piramidzie i miała wesprzeć atak na nią w odpowiednim momencie. A kiedy był ten moment to właśnie miała ustalić obecna naradę. Jutro, pojutrze czy za dwa albo trzy dni. Niezbyt długo w każdym razie. Tylko widocznie nikt nie spodziewał się takich wieści o piramidzie jakie przyniosły Zoja i Majo. To chyba zaskoczyło wszystkich. Wczoraj może nikt nie miał za bardzo ochoty się tym zajmować no ale dzisiaj sytuacja była całkiem inna.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline