Gdy ktoś zaczął swą przemowę
zając skulił się w obawie
jednak wnet wychylił głowę –
jego uszy widać w trawie…
Słuchał, słuchał, nie rozumiał
polityki nie znał przecież;
on wszak kicać tylko umiał -
był zajączkiem – to już wiecie.
Poznał głos borsuka, struchlał
bo go trochę się obawiał;
mimo to, uważnie słuchał -
czy do buntu on namawiał?...
Nadal słuchał zadziwiony
nic zupełnie nie pojmując.
Te zwierzaki, na co one
tutaj ludzi potrzebują?
No fakt, ktoś marchewkę sieje
i być może też kapustę
lecz wiatr przecież też sam wieje –
pole być nie może puste.
Nawet gdyby brakło ludzi
tak jak zawsze jeść co będzie.
Mały szarak wciąż się łudził
„trawka przecież rośnie wszędzie…”
Zając jako zwierzak dziki
z ludźmi nigdy nie przebywał,
gdy gdziekolwiek słyszał krzyki
szybko się do norki zmywał.
Wiedział, że są niebezpieczni,
czasem śpią w wilgotnym rowie;
a do czego są konieczni? –
może właśnie tu się dowie.
Maluch łypnął jednym okiem
na psa co stał nieopodal
tamten słuchał z wbitym wzrokiem
w miejsce gdzie wzbierała woda.