Prokurator wybiegł z kantorka w ciemną noc, serce biło mu w rytm dźwięku policyjnych syren. Obława trwała w najlepsze. Robert nie zastanawiał się długo. Z kluczykami w ręce podbiegł do starego tarpana. Samochód wyglądał niewiele lepiej od złomu, który składował w tym miejscu pijaczyna, ale nie zamierzał wybrzydzać, najważniejsze by auto było na chodzie. W pośpiechu otworzył drzwi, zasiadł za kierownicą a potem włożył kluczyki do stacyjki.
- Zapal – zabłagał niemal żałośnie. Silnik warknął i zgasł, a syreny radiowozu zdawały się wypełniać swoim jękiem całą przestrzeń. W ciemnościach dostrzegł niebieską łunę policyjnych świateł.
- Kurwa! – zaklął i przekręcił kluczyk jeszcze raz. Auto brzydko zamruczało, strzeliła rura wydechowa, ale tarpan tym razem nie zdechł. Robert zaśmiał się nerwowo, zwolnił hamulec ręczny, włączył pierwszy bieg, a potem ostrożnie manewrując wytoczył samochód ze złomowiska. Ruszył w kierunku drogi, gdzie wcześniej zauważył furgonetkę Witolda. Rozglądał się za Tumakiem, gotowy mu pomóc, gdyby chłopak nie zdążył uciec przed zawszonym psiskiem. Słysząc klakson furgonetki przyśpieszył. W końcu wjechał na asfaltową drogę. Mrugnął do Roksany tylnymi światłami na znak by jechała za nim.