Dziedziniec myśliwskiego dworku
Stanowcze rozkazy czarodziejki sprawiły, że otumanieni zgrozą służący jakoś się ogarnęli, odzyskali przynajmniej po części trzeźwość umysłów. Wymiernie pomogły im w tym chrapliwe krzyki obu zbrojnych towarzyszy adeptki, groźnych już z samego swojego wyglądu, a przy tym machających przez cały czas orężem.
Część poddanych barona rzuciła się w stronę stajni, pozostali zaczęli szukać broni mogącej posłużyć za narzędzie w boju z morderczym zmiennokształtnym. Skarcony przez Oliwię Lori przemierzył wielkim susem próg pałacyku, przepadł w jego rozjaśnionym jęzorami pożaru wnętrzu.
Srebrzystowłosa wiedźma otrząsnęła się z przemożnego wstrząsu i przestała pojękiwać, ale jej rozbiegane oczy straciły wiele z wcześniejszej bystrości i determinacji Widząc zachowanie kobiety Olivia musiała zadać sobie pytanie jak głęboką część duszy wydarł jej Voormann i czy uczynił to bezpowrotnie.
Wyprowadzane ze stajni koni rżały i uderzały kopytami w śnieg, ledwie dawały się utrzymać na wodzy, toczyły pianę z pysków. Ich reakcja brała się po części ze świadomości bliskiej obecności stada wilków i ich monstrualnego pobratymca, a po części namacalnej wręcz aury magicznego nasycenia powietrza.
- Szyk przyjmijcie, kurwie syny! - ryknął Niers waląc płazem pałasza w kark jakiegoś stajennego - Bata na was szkoda!
Nagłe poruszenie w drzwiach dworku przykuło uwagę gotowej na konfrontację Olivii, przeszyło jej mięśnie paroksyzmem niespokojnej determinacji. W blasku pożogi rozpoznała od razu zwinną i gibką postać elfa, który dosłownie wyfrunął tanecznym krokiem na zewnątrz płonącej budowli.
A potem zawisł w powietrzu dwa kroki za progiem, niczym sztukmistrz udający lewitację za pomocą unoszących go ku powale sznurków. Lecz to nie sznurki pozwoliły mu zawisnąć w powietrzu, ale długie niczym męskie przedramię pazury, które wysunęły się pośród rozbryzgów krwi z piersi i brzucha Loriego przeszywając na wylot jego szczupłe ciało.
Potężnie umięśniony i porośnięty nadpalonym futrem kształt wyślizgnął się z wnętrza holu unosząc nadzianego na pazury elfa wyżej, a potem raptownym ruchem rozłożył łapy. Olivia zdążyła jeszcze podchwycić gasnące spojrzenie szeroko otwartych złocistych oczu i wtedy Lori dosłownie rozpadł się na dwie części rozdarty wpół zwierzęcą siłą ukrytą w wilkołaczych łapach.
Istota będąca niedawno Bursztynowym Czarodziejem strząsnęła szczątki nieludzia z pazurów, a potem w jednej chwili - bez choćby warknięcia ostrzeżenia - runęła z impetem w stronę panny von Hochberg i tkwiącej u jej boku wiedźmy.
Przeraźliwy dźwięk - ni to pisk, ni to wizg, niewiarygodnie wysoki i dosłownie rozsadzający ludziom czaszki - przeszył pełną przerażonych krzyków przestrzeń dziedzińca i targnął czułym słuchem wilkołaka myląc w jednym uderzeniu serca jego krok. Sadzący wielkimi susami potwór zwalił się w bok ze skowytem przemożnego cierpienia, uderzył w drewnianą podporę okapu stajni rozbijając ją w deszcz drewnianych igieł.
Na dziedzińcu wybuchło ze zdwojoną siłą prawdziwe pandemonium panicznych wrzasków.