- Zaprawdę nie wiem, kim jesteście, szlachetni Panowie, ale wiedzcie, że czynicie rzecz właściwą i miłą bogom! - kapłan powstał z kolan i rzucił się z wdzięcznością ku nim, chwytając ich serdecznie za prawice. Widać było, że towarzyszący im pochodzący ze wsi Yann z wielką przyjemnością i ciepłem odwzajemnił jego gest. - Niestety, rzadka to rzecz, bo większość miejscowych już dawno zapomniała o przyzwoitości i wpojonej im za młodu bogobojności! - orzekł kapłan z goryczą w głosie, nie ukrywając specjalnie, że ma na myśli obecnego tam sierżanta. Ten tylko westchnął i przewrócił oczami. - Nie namarnujcie tylko zbyt wiele czasu, wszak macie jeszcze swoje zadanie... - odburknął.
Droga na miejsce zajęła im niecałą godzinę, a byłoby pewnie szybciej, gdyby nie mieli ze sobą lekko kulejącego starca. Po wyjściu z osady od razu weszli w wiejską, pnącą się pod górę drogę, okalaną z obu stron wysokimi, tańczącymi na wietrze trawami. Słoneczna Polana okazała się naprawdę urokliwym miejscem, zlokalizowana była na częściowo zalesionym wzgórzu, z którego roztaczał się widok na dachy i kominy miasta poniżej i rozciągającą się wokół niego zieloną dolinę. Wrażenie psuły tylko widoczne w większości kierunków szerokie pasma wyciętych drzew, gospodarka leśna była tam naprawdę intensywna. - Wycinają znacznie więcej, niż jest potrzebne tutejszym, a najbardziej szlachetne, wielosetletnie drzewa wysyłają za granicę! - wytłumaczył kapłan z niekrytym oburzeniem.
Gorzej, że gdy dotarli na miejsce, nie bardzo wspomóc ich mógł konkretami. - Słyszałem w wizji śmiech bawiących się dziatków, który nagle... - przełknął ślinę i załzawiły mu się oczy. - ...przerodził się w mrożące krew w żyłach krzyki i widziałem ten widok... - drżącymi z emocji dłońmi wskazał panoramę poniżej. - Ale nie wiem gdzie... - rozłożył bezradnie ramiona, rozglądając się wokół. Polana była naprawdę spora i rozciągała się szerokimi zakolami w stronę okalających ją z trzech stron lasów. |