Szelest zdeptanych liści poniósł się przez ciemność stawiając wszystkich do pionu. Metaforycznie, bo właściwie to było całkiem przeciwnie. Wszyscy skradający skulili się, skurczyli, skarleli, zniknęli w cieniu i ciszy, nieodróżnialni od nocy jak kropla atramentu w kałamarzu.
A przynajmniej liczyli, że tak jest. Że ich wstrzymane oddechy i zwinięte sylwetki pozwolą przeczekać patrol i zbliżyć się bliżej ogniska, gdzie da się przyjrzeć twarzom i podsłuchać rozmowy.
Rust czekał w przysiadzie za dębowym pniem, stężały w bezruchu. Czekał sygnału, czekał walki, albo zwyczajnie, zakładanego ciągu dalszego. Gotów na każdą ewentualność. Rzuty: 25, 69, 31, 81, 7. |