Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2022, 08:46   #179
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Gdy przemieszczali się w stronę Twin Oaks, towarzyszyła im czerń. Czarne góry, czarny las, czerń nocy poza oknami samochodów.

Miasteczko przywitało ich światłami. Ale było ich bardzo mało. Dotarli do niego około dwudziestej trzeciej. I, jak na tę godzinę przystało, ich rodzime miasteczko było niemal wymarłe. Nawet samochodów jakby było mniej, a w wielu oknach nie paliły się światła. Nawet część ulic wydawała się być dziwnie czarna i pozbawiona świateł. jakby w miasteczku doszło do jakiejś poważniejszej awarii zasilania.

Zatrzymali się przed kostnicą, która była budynkiem przylegającym do szpitala. Leżała, dosłownie, dwie ulice od komisariatu. Bart Spineli dobrze wiedział, jak działać. Nie raz i nie dwa odbierał ciała przeznaczone do pogrzebu w ich zakładzie. Poprowadził więc "ekipę" na podwórze, tylnym wjazdem, gdzie zaparkowali w cieniu posępnego budynku, z wysokim kominem do spalania odpadów medycznych i zwłok przeznaczonych do kremacji. Podwórze było ciemne i tylko światła ich samochodów rozjaśniły wyłożoną betonem przestrzeń. Najwyraźniej, podobne jak w Twin Oaks, także tutaj coś złego stało się z elektrycznością.

Z dorosłych towarzyszyli im Indianie. Ojciec Wikvayi oraz stary szaman Jim Dwa Duchy.

Bart wiedział, że w miejskim prosektorium zawsze ktoś jest. A nawet jeżeli nie, to wystarczy zadzwonić specjalnym dzwonkiem, poczekać chwilę lub dwie, i w końcu ktoś się zjawi. Widział światła w szpitalu, a zza drzwi też dochodził poblask elektrycznej żarówki - szpital zapewne odpalił generatory awaryjne. To zdarzało się bardzo często w wyjątkowo ostre zimy, gdy śnieżyce zrywały trakcje i miasteczko tonęło w mroku.

Bart czuł pietra. Pierwszy raz od dłuższego czasu.

- Nie idź sam - Jim Dwa Duchy wręczył Bartowi woreczek z indiańskim "magicznym proszkiem".

Mark, sam nie wiedząc czemu, zgłosił się na pomocnika. W sumie to był oczywisty wybór. Daryll nie powinien sam z nikim nigdzie chodzić, Wikvaya raczej nie zostawi brata, Anastasia raczej nie miała ochoty opuszczać samochodu, zresztą gdyby przyszło kłamać, mogłaby "wymięknąć".

Zatem to na Marka i Barta spadł obowiązek wykradzenia ciała.

Drzwi były otwarte więc Bart, bardzo ostrożnie zajrzał do środka, wołając obsługę. Mark szedł tuż za nim. Reszta czekała w samochodzie.

Gdzieś, w oddali zawyła przeciągle syrena policyjna lub karetki. Głuchy warkot helikoptera, który chyba przeczesywał gdzieś teren nad górami, dość daleko, rozbrzmiał w ciszy miasteczka niczym pomruk dzikiego zwierzęcia. Te odgłosy i dziwny zapach unoszący się w prosektorium spowodowały, że Mark i Bart zatrzymali się niepewnie w wejściu.

I to ich uratowało.
Ujrzeli jakiś kształt wyłaniający się z mroku korytarza oświetlonego tylko awaryjnym światłem. Przygarbiony, potworny kształt z charakterystycznym, wilczym łbem, zamiast głowy.

Wokół Wilka, bo to był on, kłębił się dym, podobny do tego, jaki widzieli w swoich wizjach. W ręku nie miał już noża, lecz szpony, ociekające świeżą krwią. A za nim, połączone cienistymi łańcuchami, kłębiły się niewyraźne, ludzkie sylwetki. Wyblakłe cienie ofiar demona!

- Zdychaj Bredock! - warknął Wilk i ruszył, powoli, w stronę obu chłopaków.

Tymczasem światła na zewnątrz strzeliły iskrami a silnik samochodu, do tej pory sprawny, zgrzytnął i ucichł, jakby nagle, cała technologia została zdławiona przez jakąś dziwną, nienazwaną i niezrozumiałą siłę.

- Nadchodzi - powiedział Dwa Duchy. - Czuję go. Musimy zaprowadzić go na miejsce, gdzie to się rozpoczęło i odesłać tam, skąd przybył.

Ojciec Wikvayi wysiadł z samochodu, pomagając opuścić go córce. Jego twarz była spokojną maską w panujących wokół ciemnościach, a ręce pewne i silne. Dwa Duchy pomógł wyjść Anastasi Bianco.

- Nie bój się, młoda squaw. On czerpie siłę ze strachu, z nienawiści, z gniewu i szaleństwa. Nie karm Czarnego Wilka, bo urośnie za bardzo w siłę i go nie powstrzymamy. Możesz iść?

Daryllowi nikt nie pomagał. Najwyraźniej obaj czerwonoskórzy uznali, że jest silnym mężczyzną i poradzi sobie sam. A Daryll Singelton czuł go. Czuł tego, o którym wspominał Dwa Duchy. Wyczuwał go jako coś bezkształtnego, coś zimnego, coś, co szumiało w jego uszach i powodowało, że krew krążyła szybciej, a osoby obok niego … pachniały, jak ofiary. jak zwierzyna, na którą czasami polował w lesie. O tak! Wilk był blisko. Nie tylko w budynku, z którego zapewne za chwilę wybiegną jego koledzy, ale też tu, w nim, w jego sercu.
 
Armiel jest offline