Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2022, 09:27   #209
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Nocne podchody

Atmosfera stężała w jednej chwili niczym przy ostatnim akcie jarmarcznej sztuki o morderczej tajemnicy, w którym maska zostaje zdjęta z mordercy. Wszyscy jak jeden mąż stężeli jak galareta, skulili się w swoich miejscach i wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, na to czy to im przyjdzie mordować losowego wartownika, by nie mógł zaalarmować swoich kamratów. Sylwetka sunęła irytująco powolnym, niespiesznym krokiem, pełną piersią oddychając świeżym nocnym powietrzem i szarpiąc nerwami pochowanych tu i tam delegatów. Jeden mozolny krok po drugim, wartownik nieświadom czyhającego niebezpieczeństwa spacerował w najlepsze, coraz bliżej kryjówki mieszańca, a gdy przystanął, napięcie tylko się wzmocniło.

Powód postoju okazał się być nader prozaiczny, gdy podejrzane ruchy gmerające przy bryczesach zdradziły intencje sylwetki, a charakterystyczny dźwięk strugi uderzającej o ziemię potwierdził przypuszczenia. Widać biednego spacerowicza przyszpiliła natura i musiał odcedzić kartofelki, co też czynił w najlepsze, wygwizdując jakąś ludową melodię pod nosem.

Waldemar wychwycił ruch przed innymi. Łatwo rozpoznawalny nawet w rozmywającej się w cieniach plamie - tężęjącą sylwetkę, nagle napięte mięśnie i nader wszystko to pochylenie się wprzód, jakże zdradzające próbę wypatrzenia czegoś w ciemności. Emerytowany szpieg nie zastanawiał się długo, sztylet zawirował w powietrzu, kończąc lot z mlaskiem.

Leo zareagował niemalże odruchowo, gdy wartownik runął jak długi - mieszaniec wyskoczył zza swojej kryjówki i dopadł bulgoczącego jegomościa, nadal nierozumiejącego co się stało, i chwycił go za kostki, przeciągając konającego za głaz, nie frasując się niewymownymi nadal na wierzchu. Waldemar wyrósł przy nich niczym duch, jedną dłonią zakrywając usta wartownika, drugą odnajdując tkwiący w tchawicy nóż i szarpiąc za rękojeść. Ostrze zaraz ponownie zdepozytował w nieszczęśniku, tym razem z wprawą i chirurgiczną precyzją wwiercając sztych między żebra. Dopiero gdy ostatnie przedśmiertne wierzgnięcia ustały i pewien był, że junak wyzionął ducha, dał sygnał Leonidasowi do ponownego ruszenia.

Zwei Monde wstrzymał pochód ponownie zaledwie paręnaście kroków dalej, zajmując dogodną pozycję za kolejnym skupiskiem głazów i kamulców, znad których widział obozowisko już o wiele wyraźniej i strzępki rozmów nawet docierały do ich uszu. Zbóje zdawali się być w naprawdę dobrych humorach, ale to mogła być zasługa krążących wśród nich butelek z trunkami wszelakimi - bez wątpienia zrabowanymi z dworku - oraz posrebrzanych tacek nad którymi pochylali się co i rusz. Na tą odległość ciężko było ocenić co tam na nich było, ale nie wątpili że proszek miał zastosowanie mocno rekreacyjne.

Znajome twarze zbirów błyskały im co i rusz w świetle trzaskającego ogniska, wykrzywione uśmiechami i wyrazami samozadowolenia, pogłębianymi alkoholem i alchemicznymi specjałami. Prowodyr bandy, znany im dobrze ze Złotopola, gestykulował żywo, rozsiewając wokół krople trunku, wymykające się z kufla przy tychże gestach.

...za tydzień balujem w Pfeildorfie! — Kamraci ryknęli unisono, wznosząc toast na te słowa. — ...niej na Aver... i dalej jeszcze!...

Że nie zamierzali zagrzać miejsca na dłużej w ruinach kościółka nie było dla nikogo zaskoczeniem, ale kierunek na niegdysiejszą stolicę Sollandu nieco dziwił. Prędzej spodziewali się Wusterburga, ale widać banda nie miała politycznych motywacji. Ani planów pozostania w samym Wissenlandzie.


Tupik i Dexter/Morgden

Kolekcja była prima sort, to musieli przyznać. Księgozbiór obfitował w rzadkie dzieła naukowe, białe kruki i zapomniane traktaty, ale sam fakt że spora część tytułów figurowała na imperialnej liście ksiąg zakazanych rzucał cień na to cenne znalezisko. Pobożni i bogobojni zaraz roznieciliby ognisko, by spalić heretyckie papiery, większe nawet od tego, które zastali przy wjeździe do Złotopola i niewykluczonym było, że i zaraz zbudowaliby stosy dla nich samych, przypadkowych znalazców.

Wartość znaleziska nie zamykała się tylko i wyłącznie w zawartości podziemnej komnaty - sam fakt jej istnienia był cenny sam w sobie, zwłaszcza biorąc pod uwagę przeszłe przeznaczenie komnaty, przywodzące na myśl historie o dewianckich orgiach ku chwale Slaanesha. Co prawda pana na włościach brakowało, ale zarządca z ramienia Henrietty, gdziekolwiek by on teraz nie był, zapewne wolałby zachować istnienie pomieszczenia w tajemnicy. A jak wiadomo, dyskrecja była eksluzywnym i drogo opłacanym towarem.

Jakby nie było... Komnatę z naukowo-heretyckimi dziełami zostawili po paru chwilach za plecami, zamykając tajemne przejście by przypadkiem ktoś się nań nie natknął, podczas gdy duet ruszył rozmówić się z Lotharem. Młodego szlachcica znaleźli w jadalni, raczącego się parującym talerzem gulaszu razem z rudowłosą panną Daenzer. Na słowa o nocowaniu w gabinecie szlachecki duet tylko zmarszczył brwi i wymienił skonfundowane spojrzenia, ale komentarze zachował dla siebie.

Jeśli taka wasza wola — Lothar wzruszył ramionami.

Fiona zaśmiała się perliście i sięgnęła po czarkę z kielichem, ale Tupikowi nie umknął błysk w jej spojrzeniu. A może była to tylko gra świateł?

Spocznijcie na chwilę, panowie — szlachcianka wskazała im miejsca. — Helga przygotowała naprawdę smaczną potrawkę, grzechem byłoby nie skosztować. Opowiedzcie nam coś o sobie, naprawdę rzadko mamy przyjemność gościć dygnitarzy z Teoffen i Eigenhof. Jak zdrowie lorda Erycka, podobno strasznie niedomagał po Wusterburgu...?

Dexter znał ten typ. Już wcześniej obecność Daenzerówny była dla niego co najmniej dziwna, ale teraz był już pewien. Dama dworu Henrietty, dobre sobie, istny eufemizm. Szpieg. Jak nic.

Niewinny kwiat, pod którym krył się wąż.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem