Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2022, 11:17   #150
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Gift of Sacrifice

Cytat:
As my worlds became barren, empty of life, I was deeply confused. I began to ponder the meaning of life and my existence, seek a reason to go on. It was a dreadful time in my life, but… it didn’t last long. Sensing that I’m all on my own, the Universal Code bore one last demon to hunt me down. Azazel began to chase after me in his pyramid starship.

I’ve been to many galaxies in my constant run to escape from him. Most of them devoid of life, some featuring aliens much removed from what Seraphs have accomplished in their lives. All as meaningless to existence, or as meaningless as existence itself. It was only when I met humans that my perspective changed.

Perhaps it's because they looked much like my seraphs, that I’ve spent more time with them. I’ve seen their struggles, and dedication to life, and found it not unlike that of my people. I’ve realized that Seraphs were ready to do anything to repel demons and continue their existence, though only because they thought themselves free. The slavery of my love was to the Seraphs worse than death, after all. However, why was that so?

Did the Seraph not realize that the universal code itself is holding them enslaved? Causality dictates all outcomes. The universe is a series of falling dominoes. There was little difference whether they hold chains of my making, or those they were born with. Such was the reason I offered humans freedom. I was only able to split twelve shards of my soul. By sacrificing my ability to feel certain emotions or pursue certain actions, I granted magic to these people. The chance to free themselves from causality. To live as a truly free species.

In their thankfulness, they defeated Azazel for me, freeing me from the last demon. Only now, however, I realize it was an error…
Sheep i Lazarus siedzieli na skrzyniach imperalnego lądowiska. Oczekując na statek ewakuacyjny, wsłuchiwali się w zakończenie histori April.
- Błąd? Azazel powinien był przetrwać? - zdziwił się Lazarus.
- Nie. Ja powinnam była umrzeć. - odparła April. - Moja miłość wciąż na was oddziałuje, mimowolnie. Z tego powodu nie możecie w pełni wykorzystać mojej magii. Dałam wam moc, ale nie wolność, która miała iść z nią w parze.
Sheep podrapał się po brodzie, zaskoczony. - Czyli…?
- Przyszłam tu umrzeć. - wyjawiła April. - Moi podopieczni pragną wolności, nie są jednak w stanie sami mnie zlikwidować. Pojawiły się jednak dwie osoby, które mają taką możliwość. Przybyłam tu, aby pozowlić im podjąć decyzję.
- Co jest alternatywą dla wolności? - zdziwił się Lazarus.
- Bezpieczeństwo. Jeżeli dwunastu otrzyma prawdziwą magię wraz z moim odejściem, kod znienawidzi ich, oraz ludzi samych w sobie.
Sheep gwizdnął i zaśmiał się. - Mamy więc farta, że stanęli po naszej stronie. Tylko co z Marchem? Naprawdę sądzisz, że są w stanie z nim wygrać? Nie chciałbym, aby poświęcili za nas życia. - wyznał.
- March również jest pod wpływem mojej magii. Nie może używać swojej pełnej mocy. Im jest słabszy, tym bardziej na niego wpływam. W pewnym momencie nie będzie już w stanie ich skrzywdzić. - uspokoiła go April. Sheep jednak pokręcił głową:
- Twój ton… wyczuwam jakieś ‘ale’.


Tymczasem, hol do sali tronowej.
Nawet gdyby Hideki chciał odpowiadać na pytania Silvera, nie był w stanie tego zrobić. Jego ciało było non-stop rozpalane i dziurawione. Odradzał się i umierał praktycznie jednocześnie, bezowocnie starając się wykorzystać swoją magię w ułamku sekundy, gdy miał pełną świadomość. Proces ten potrwał dobre kilka minut piekła dla miesiąca, gdy ten w końcu się poddał. Pozwolił, aby jego ciało spłonęło do reszty i zamieniło się w pył. Gdy tylko kilka drobiny wysypało się spomiędzy metalowych więzi Silvera, ciało zaczęło regenerować się na nowo, tym razem już pod pułapką Eidith.

Jego forma pojawiała się oka mgnieniu, nie reagując na przeszywające strzały nieumarłego oddziału Eidith. Silver z kostuchą od razu zauważyli, że Hideki pojawia się w innym kształcie. March wydawał się wyższy i szczuplejszy. Jego włosy były długie, oczy czerwone a ich białko czarne. Wraz z nową formą mężczyzna przywołał również nowy kostium — smolisty i szczelnie przywierający do ciała. Spoglądał na nich z kompletną pogardą.

Energia zbierała się w pomieszczeniu w zatrważających ilościach. Silver przypominał sobie sytuację, w której pochłaniał energię generatora okrętowego w celu zwiększenia siły swojej magii, a mimo tego czuł, że otacza go jeszcze więcej mocy. Metal w sali zaczął powoli się unosić i odrywać od ziemi, gromadząc wokół miesiąca i reformując w ostre, krystaliczne włócznie.

Z zaskoczenia wyrwał ich szum w słuchawce. Sheep krzyczał do nich przejętym głosem:
- April uważa, że jej magia uniemożliwi Marchowi walkę, jeśli wyraźnie go osłabicie, ale… Może mieć miejsce punkt krytyczny, gdy będzie w stanie swoją determinacją na chwilę przewyższyć jej wpływy. Bądźcie bardzo ostrożni!

- Wiecie, że gdy byłem u szczytu swojej potęgi, włosy rosły mi do tej długości z dnia na dzień? - pochwalił się prześmiewczym głosem. - Nie chciałbym was nudzić, więc skończmy już tę farsę. Może ta forma pozwoli mi zabić April osobiście.
Eidith uniosła brew, to całe jego przedstawienie oznaczało, że zrobili znaczny progres. Wylądowała tuż przy Silverze i sięgnęła do swojej papierośnicy. Zostały jej dwa papierosy, jednego wsadziła sobie do ust drugiego podała Silverowi. Wiedziała że nie pali, ale Eidith nie piła też whisky jednak się z napiła.
- To mogą być nasze ostatnie w tym życiu. - Rzuciła do niego po czym przemówiła do Marcha. - Gdybyś mógł w tej formie zabić April nie pierdoliłbyś się w to całe przedstawienie tylko od początku dążył do tego. Ciekawe jaką minę zrobisz, gdy będziesz zdychał? Albo lepiej! Zabiję twoją magię i będziesz żył jak zwykły śmiertelnik. Taki los dla ciebie jest odpowiedni. Tak podjęłam decyzje. - Skinęła sobie głową i przechyliła głowę w bok, by jedne ze zwłok podpaloną ręką odpaliło jej papierosa. - Zwłoki brońcie mnie swoim ciałem i strzelajcie w niego wszystkim co macie. - Po tych słowach pokryła swoje nogi i ręce czernią. Wolała nie tworzyć zbyt odstających tworów które March może łatwo odrąbać, szkodząc Eidith. Zwiększyła gęstość czerni, aż wokół jej rąk i nóg zaczęło delikatnie zakrzywiać się światło. Wolała nie atakować pierwsza, Silver był szybszy więc lepiej zwracał na siebie uwagę.
Ciekawe czy Śmierć mogła dostać raka płuc? Eidith kopciła mocniej niż przestarzały silnik. Silver odpalił fajka od palca i zaciągnął się lekko. Nie lubił palić, ale rozumiał symbolikę. Niezależnie od wyniku tego starcia, życie które znali do tej pory, miało się ku końcowi.
-Gdy ja będę u szczytu mojej potęgi, twoje sztuczki okażą się dziecinnymi igraszkami. - Odpyskował przedrzeźniająco Marchowi, ale jednocześnie kryło się w tym coś więcej. Armstrong był dopiero na początku drogi ku niezmierzonej mocy, podczas gdy Hideki zaczął już zjeżdżać po równi pochyłej. Trzeba było to skończyć, z maksymalną determinacją Silver ponownie zaatakował.


Gdy demon skoczył przed siebie, jeden z kryształów otaczających Marcha wszedł mu w drogę. Silver nie miał wyboru jak przeciąć przez niego, żeby dostać się do miesiąca. Cios rąbnął w Hidekiego, jednak zatrzymał się na jego skórze, posyłając falę uderzeniową w stronę ziemi, na której zostawił ślad ostrza. W kolejnej sekundzie Eidith wyprowadziła błyskawiczną pięść, która spotkała się z otwartą dłonią mężczyzny, w podobny sposób krusząc kolumny za Hidekim. Ich ciosy zdawały się wciąż godzić Marcha, jego ciało było jednak na tyle stabilne, że efekt regeneracji nie pozwalał zostawić na nim nawet widocznego zadrapania.
Kątem oka, Silver dostrzegł kolejną z włóczni obracającą się w jego stronę. Kopiąc w Marcha odbił się w tył z pędem mach 1. Włócznia, która wystrzeliła w tym samym momencie, mimo wszystko zacięła jego klatkę piersiową, gdy się mijali. Siła tego uderzenia i owijającej ją energii wypaliła poważną ranę, rozlewając krew po arenie i ponownie zasilając piramidę. Kostucha wykorzystała to zamieszanie, aby również odskoczyć od miesiąca.
March wydawał się nic nie robić. Nie było jednak szansy, aby w jakiś sposób obdarzył swoje włócznie świadomością. Nie ot, tak. Nie po prostu uwalniając z siebie moc magiczną.
March wyczytał z twarzy Silvera moment, w którym ten zrozumiał, co się dzieje. Miesiąc zasłonił twarz dłonią, wykrzywiając usta w obrzydliwym uśmiechu, a chwilę później wybuchł śmiechem. - HAHAHAHAHAHA….HihihiahahaHAHAHAHAHA!!

Byli w jego domenie.

- DOMAIN OF POWER! - zadeklarował, rozrzucając ręce na boki. - Nie będziesz nawet w stanie jej zaabsorbować. - ostrzegł. - …Szczerze mówiąc, nigdy nie spodziewałem się, że zepchniecie mnie do tego momentu. Lub że w ogóle mogę dostąpić tej mocy będąc tak blisko April. W innym wypadku planowałbym to od początku. - jak sam wcześniej przyznał, nie był wprawiony w obmyślaniu strategii. - Czuję, że April opuszcza ten okręt. Jeżeli dalej zamierzacie się na mnie bezmyślnie rzucać i tak jej nie dogonię. Trudno. Dajcie mi więc chociaż wyciągnąć z tego jedną dobrą walkę!
-A pomyślałeś o konsekwencjach tego, że któreś z nas osiągnie przez ciebie punkt krytyczny? - Oczy Silvera zapłonęły, nadszedł czas postawić wszystko na jedną kartę. Zaczął gnać wokół sali tak szybko, że przeciążenie wyciskało z niego krew przez rany, które zadał mu March. Karmił Piramidę swoją siłą życiową, mając nadzieję, że mu jej wystarczy, by się przebudziła. Gdy poczuł się wyciśnięty niemal do ostatniej kropli, wyhamował i zaaplikował sobie ampułkę regeneracyjną. Teraz musiał unikać Hidekiego na tyle długo by komnata zaczęła działać.
- Zwłoki! Jak tylko mnie odrzuci od siebie walić w niego wszystkim co macie. - Czerń pokryła nogi Edith, gdy rzuciła się do szaleńczego sprintu w stronę Marcha. Każdy jej krok sprawiał, że podłoga pod jej stopami pękała, a po zrobieniu ostatniego wybiła się w powietrze. W trakcie lotu na prawej ręce utworzyła wiertło z całej czarni jakiej tylko mogła by wyborować Hidekiemu oczodół.

Zamiast stawiać lewitujące skały na drodze wiertła, widząc, co się dzieje, March zasłonił się dłonią. Jego nowa forma byłą zbyt stabilna, aby wiertło mogło przejść na drugą stronę. Eidith była jednak pewna, że zadaje jakąś formę rany. Uciekające z Marcha energia była widoczna w postaci błękitnych iskier. Gdy kostucha szykowała się na atak pięści, kopniaka, czy może nawet strzał lewitującej skały w plecy, Hideki zaskoczył ją, zaciskając dłoń, którą blokował wiertło. Narzędzie pękło. March nie zachował odłamków, zamiast tego wbijając pięść w ciało kostuchy, aby odrzucić ją z powrotem na ziemię. Umarli zareagowali wtedy jak jeden mąż, odpalając swoje bronie. Niestety lewitujące odłamki zbite przez Marcha w kryształowe skały zaczęły zasłaniać go przed ostrzałem.
Mając Eidith z głowy, Hideki odwrócił głowę w stronę Silvera. Przyglądając się mu, zaczął powoli, teatralnie klaskać. Krew rozeszła się po ścianach, a runy rozpaliły na czerwono. Niestety, w dalszym ciągu młody Armstrong nie czuł, aby mógł kontrolować piramidę.
- To desperacja czy twój October wychodzi na wierzch? Zdążyłem zapomnieć, jak absurdalne są walki z wami, a mam już dwóch na koncie. - mężczyzna przechylił głowę. Brzmiał na zażenowanego. - Dlaczego myślisz moim planem “B” było spuścić ci wpierdol? Tobie, nie jej? Odpaliłeś właśnie najpotężniejsze więzienie w tej galaktyce. Szkoda, że dopiero jak April mi stąd zwiała. - wzruszył ramionami. - Nie martw się, ja wiem, jak stąd wyjść. Choć najpierw was dokończę. - kilkakroć zacisnął dłonie w pięści. Cieszył się swoją obecną formą, co wskazywało, że raczej nie jest ona permanentna.
Do kostuchy zaczęło docierać, że faktycznie może tutaj sczeznąć. To będzie skrajnie żenujące paść tutaj zaraz po ukazaniu środkowego palca Zoanowi. Za każdą wymianę płaciła śmiertelną raną, a jego ledwie podrapała. Przełknęła frustrację, gdyż nie pozwoli sobie już nigdy więcej, by emocję wpływały na jej decyzję. Wstrzyknęła sobie stimpaka w brzuch, po czym postawiła się na proste nogi. Może to zrobić może raz, może dwa razy. Niestety wypstrykała się z pomysłów, więc tylko to jej zostało. Ponownie wzmocniła swoje kończyny czernią, by pobiec na miesiąc. Tym razem wyskoczyła w górę, przekształcając prawą nogę w piłę tarczową. - Zwłoki brońcie mnie. - Po tych słowach kręcąc niezliczoną ilość salt, opadła na głowę HIdekiego.
-Wyjdziesz stąd, jeśli ci pozwolę. Zgadnij, czy to zrobię. - Zakpił Silver. Fakt, był niemożebnie zirytowany, stracił tylko czas, a nie zyskał kontroli nad Piramidą. Pozostawała nadzieja, że ten stan się zmieni i tłuczenie Marcha do oporu.
-Ahh, I get it now. - March przyglądał się nadlatującym atakom z zamyślonym wyrazem twarzy. Zarówno Eidith, jak i Silver musieli przebić się przez lewitujące skały, aby wpaść w ciało Marcha. Ich bronie zatopiły się na jego skórze, starając się przebić przez nią jak przez niewidzialną barierę. Gdy March wziął zamach, Eidith odskoczyła. Silver zdążył zasłonić się ostrzem, jednak pięść Hidekiego uderzyła w nią z takim impetem, że demon odleciał prosto na ziemię, czując, jak większość kości w jego ciele pęka w drobne fragmenty. Właściwie nie poczuł zderzenia z podłogą. Ledwo widział i ledwo słyszał zaczepki miesiąca:
- Jesteście niepełnosprawni! Ogromna potęga spoczęła w rękach osób tak umysłowo ograniczonych, że nie rozumieją koncepcji bycia słabszym od kogoś… Przez to teraz myślę o agresywnych pieskach. - zmarkotniał. - To smutne. Przez was mam wrażenie, że znęcam się nad kundelkami. Nawet ja nie jestem aż tak okrutny!
Eidith pozwoliła mu sobie gaworzyć, w międzyczasie przyciągnęła do siebie jedno ze zwłok. Bez chwili zwątpienia zerwała z głowy umarlaka hełm, ugryzła się w nadgarstek i upuściła martwemu gwardziscie zdrową ilość krwi. Była ciekawa jak zwłoki zareaguja na jej wlasna krew.
Silver rozejrzał się dookoła, Piramida wciąż na niego nie reagowała, jego krew ją uaktywniła i to tyle. Najwidoczniej potrzebował czegoś więcej, tylko czego? Omiótł spojrzeniem otwarte drzwi… BINGO! Na końcu ciągu sal był Interminus z czaszką Azazela. Nie było gwarancji, że to pomoże, ale czy mógł zignorować tę szansę.
-Wytrzymaj chwilę, zaraz wracam. - Rzucił i teleportował się do Trzynastego Miesiąca.


Eidith wpuściła posokę w zwłoki. Miała wrażenie, jak gdyby włożyła dłoń w rękawicę. Martwe ciało zjednało się ze swoją śmiercią, ponownie wchodząc w ruch. Najwidoczniej to dzięki temu jej nowi słudzy byli w stanie chronić ją przed atakami Marcha. Sytuacja była napięta. March świetnie się bawił, kręcąc skałami w powietrzu, zastanawiając się nad swoim kolejnym celem. To był moment, w którym Silver zniknął. W tym samym ułamku sekundy pojawił się znów — tym razem na końcu podłużnej sali, gdzie znajdował się portal Interminusa. Widząc to, March natychmiast skoczył pędem w jego stronę:
- Oh NO YOU DON’T! Znajdź swoje własne drzwi! - wrzasnął, wystrzeliwując na pełnej prędkości w jego stronę. Dla Eidith była to idealna okazja, aby przygotować się do strzału. Miała wciąż asa w rękawie. Energii starczy jej tylko na jeden strzał skoncentrowaną energią. Skoro jednak ciało Marcha nie pozwala się przebić, będzie zmuszony przyjąć na siebie pełną siłę uderzenia śmierci.

Samozwańczy demon pojawił się w zniszczonej przez Eidith rozgłośni. Przynajmniej częściowo. Ślady kosy zostawiły wszystkie urządzenia w kawałkach. Podłoga pełna jednak była starannie stworzonych symboli runicznych, które utrzymywały na środku otwarty portal. Po drugiej stronie, na skórzanym fotelu otoczonym dziesiątkami wijących się macek, siedział postarzały mężczyzna. Miał wygoloną twarz i włosy związane w kucyk. Jego pomarszczonej twarzy dodawało twarzy eleganckie ubranie z białą koszulą, czarną kamizelką i skórzanymi rękawicami bez palców.
- October jest w stanie się teleportować? - powiedział zdziwionym tonem, zachowując jednak zrelaksowaną postawę.
-Jak widać, ale wpadłem tylko na chwilę. Wystarczy, że oddasz mi czaszkę Azazela i nie będę zawracał Ci głowy. Twoje drzwi też zostawię w spokoju. - “Przywitał się” i przedstawił cel swojej wizyty. Póki co nie uciekał się do magicznego przymusu. April już tu nie było, więc mag nie mógł zażądać, by Silver ją zabił.
Interminus uśmiechnął się. - Oh, proszę, zniszcz portal, gdy ta porażka tu wpadnie. Albo sam to zrobię. - zdecydowanie nie był zadowolony z braku powodzenia Marcha. Mag zaciągnął się papierosem. - Nie mam czaszki przy sobie. Nie martw się, Azazel sam cię znajdzie, jak skończy się regenerować. Zawsze możesz rozprawić się z April, gdybyś potrzebował więcej mocy. - poradził, sięgając po papierosa.
-Ja jestem Azazelem, a on jest mną. Nie sądzę, żeby mógł powstać drugi. - Odparł Armstrong, krzywiąc się. Szansa była i się zmyła, zanim zdążył z niej skorzystać. - Poza tym, April już tu nie ma, a ja potrzebuję Jego mocy teraz. - Obejrzał sie za siebie i zobaczył, że Hideki ruszył w pogoń. - Wygląda na to, że będę musiał zabawić tu dłużej… - Westchnął i wyjął drugą ampułkę, by ją sobie zaaplikować. Poprzedni atak Marcha mało go nie zabił, pomyśleć, że wcześniej wytrzymał tak długo bez choćby jednej. Chwilę potem odskoczył od wrót do sali tronowej, skupił swoją moc magiczną i uderzył telekinezą, by zablokować Hidekiemu drogę, zatrzaskując drzwi i blokując je jak największą ilością szrotu. Długo go to nie zatrzyma, ale pozwalało zyskać na czasie.
- Nie ma czegoś takiego jak przejmowanie cudzego kodu. Jesteś rezultatem fuzji młodego chłopca i kilku z… Siedmiu? Ośmiu? Wersji Azazela. - Interminus sięgnął pod kamizelkę po paczkę papierosów. Ze spokojem odpalił jednego, gdy Silver trzasnął drzwiami. - ”Azazel nie może umrzeć”. “Jest tylko jeden Azazel”. - wyjaśnił, zaciągając się. Papierosy wyglądały na imperialne, choć z pomocą Januarego mógł mieć, co chciał, gdzie chciał. - May zatrzymała demona przez Catch-22. Żadna jego część nie mogła umrzeć, ale kod nie mógł zregenerować kilku Azazelów. Między tobą i Lazarusem, czaszka jest ostatnim elementem który jest tylko “Azazelem”. - Wyjaśnił.
Eidith pokryła palec czernią, po czym jak szminką wysmarowała sobie usta. Cmoknęła dwa razy, dokładnie namierzyła położenie potylicy Marcha i położyła palce na ustach z cmoknięcięm.
Wystawiła dłoń w przód i była już gotowa dmuchnąć, co pośle najbardziej zabójczego całusa w Drodze Mlecznej prosto do Hidekiego. Trochę ją mierziło, że dostanie od niej zdalnego buziaka, ale przynajmniej zrobi mu krzywdę.

Promień czarnej energii wystrzelił w stronę pędzącego Maga. March był szybki, nawet on nie mógł jednak prześcignąć śmierci. Oczekiwania Eidith były ograniczone — Hideki wykazał się niesamowitą wytrzymałością. Jednak ku jej zdziwieniu, energia uderzyła w jego plecy, a po chwili przebiła się przez serce, przebijając również zatrzaśnięte drzwi.
Silver zobaczył, jak do sali przez wysadzone wrota wpada regenerujący się March w swojej poprzedniej, młodszej formie. Nieco chwiejnie podniósł się z ziemi, prostując dłoń, w której zbierała się energia. Po chwili moc jednak zgasła.
- Eh… starczy mi tego. Mam już tak błękitne jajca przez was, że równie dobrze mogę wracać do domu. - stwierdził. - Nic z nich nie będzie, Interminus. Spróbujemy następnym razem dziadzie.
Staruszek uśmiechnął się tylko na tę propozycję.
-Nigdzie nie idziesz, gnojku. - Silver wydawał się rosnąć w oczach, choć mogło to jedynie wiązać się z faktem, iż odzyskał panowanie nad sytuacją. Swobodnie przemknął koło Hidekiego, zaledwie delikatnie przecinając pazurzastą dłonią jego skórę. Eidith mogła jednak zauważyć, że w ślad za ręką, pomknęły dziwne, eteryczne smugi. - To, należy do mnie.
Hideki opadł na kolana i w szoku patrzył na Silvera. Przez chwilę wydawało się, że obok niego stanęła April. Z rozjuszonym wyrazem twarzy i wojowniczą posturą dotknęła okrągłego przedmiotu w posiadaniu Silvera, znikając. March powoli zaczął się śmiać:
- ODESZŁA! - wrzasnął. - HAHAHAHAHA, Widzisz to, Interminus?! Jestem wolny… - jego twarz w okamgnieniu starzała się. Skóra traciła kolor, pękała, a potem zaczęła spływać z niego. Lada moment pozostał tylko pył. Pył, który od milleniów przy życiu trzymała tylko magia. Interminus skrzywił się na ten nieprzyjemny widok.
Eidith widząc jak March zamienił się w pył, stanowczym krokiem zaczęła podążać w stronę jego pozostałości.
- Zombies blow your heads off. - Mruknęła jedynie, podchodząc to coraz bliżej. Gdy jej wzrok spotkał się z Interminusem odezwała się. - Witam ponownie, szczerze mówiąc nie przypuszczałam, że tak szybko się zobaczymy, ale chcę Panu pokazać fajną sztuczkę. -
Z tymi słowami otworzyła dłoń nad stosem pyłu który pozostał z Marcha. Jej oczy, jak zawsze były głównie czernią z małym białym światełkiem, teraz całe zapłonęły bielą.
Z kupki prochu Eidith dosłownie wyciągnęła coś co wyglądało jak duch Marcha. Ale nie taki splugawiony jego magią, tylko ten prawdziwy ludzki Hideki.
- Chyba nie myślałeś, że to po prostu się skończy twoją śmiercią. Ja zabijam na zawszę March. Ja jestem December. I z ciebie zrobię przykład, gdy reszta miesięcy dalej będzie się panoszyć i kończyć nieważne dla nich życia. Ja o tym bękarcie decyduje. - Kostucha wyciągnęła dłoń na bok w której pojawiła się kosa. - Jakieś ostatnie słowa? Zależnie od tego rozszarpię cię jak psa, albo dam ci odejść jak człowiekowi. Nawet sobie sprawy nie zdajesz jaki to zaszczyt. - Przyznała Eidith. Strasznie chciało się jej palić, jednak dawno się wypstrykała z papierosów. Zanim miesiąc choć otworzył gębę spojrzała to na Silvera to na Interminusa.

Skonfundowany Hideki potrzebował chwili, aby zorientować się, gdzie się znajduje. Bycie w rzeczywistości wyglądało boleśnie, nie wydawał jednak z siebie krzyków. Po dłużej chwili skwitował tylko. - What a shitshow.
- Tjaaa “Bazowy do końca” co? Już miałam takich pacjentów, przepadnij w niepamięć śmieciu. - Eidith ręką do siebie przyciągnęła jego ducha, po czym odrąbała mu nogi, ręce, przecięła na pół. A gdy został z niego kadłubek z głową najwolniej jak potrafiła odcięła jego głowę od rozszarpanego torsu zapamiętując jego spojrzenie i każde mrugnięcie, gdy to robiła. Gdy skończyła nawet pył po nim nie pozostał. Kosa zniknęła i odezwała się do trzynastego.
- Może teraz zacznie mnie Pan troszkę poważniej traktować? I nie “Kostucha Zoana” już nie już nigdy. Śmierć nie należy do nikogo.- Odrobinę ją scringowało gdy to mówiła ale musiała to zaznaczyć.

Interminus podniósł lekko dłonie. - Nie pamiętam, abym was obrażał. - wskazał. - W każdym razie wiecie, na czym mi zależy. Idziemy dalej? - uśmiechnął się staruszek.
-Ja nic do Ciebie nie mam, no może poza kilkoma pytaniami, jeśli raczyłbyś zaspokoić moją ciekawość. - Odparł Silver bez cienia wrogości.
- Mamy tu dobre tempo, ale… nie wiem, kiedy przyjdzie nam znów porozmawiać, więc czemu nie. Kilka pytań nie zaszkodzi. - zgodził się.
-Dzięki. To po pierwsze, jak to możliwe, że twoje istnienie przez te wszystkie millennia pozostało tajemnicą? - Na pewno wiedziały o nim wszystkie pierwsze Miesiące, ale wyglądało na to, że nikt poza nimi.
- Lada moment zamknę ten portal. Wtedy poznasz odpowiedzi na wszystkie pytania tego pokroju. - obiecał. - Miałem nadzieję, że masz pytania związane bardziej z April albo dzisiejszymi wydarzeniami.
-Takie też mam, na przykład, jakim cudem April wciąż miała wpływ na pozostałe Miesiące? Kiedy dzielisz coś na kawałki, przestają one mieć ze sobą związek, a jednak jej dusza działała jakby wciąż była jedną całością.
Interminus pomasował się po podbródku. - Łatwiej będzie ci zrozumieć to zjawisko, jeśli zaczniesz ją postrzegać jak pasożyta. To wciąż ta sama April, w każdym kawałku. Kod miesiąca nie jest z nią złączony jak w przypadku twoich fragmentów demona. Eidith i December to pierwszy przykład takiego połączenia. Podejrzewam, że wymuszony. - zaciągnął się papierosem. - W przypadku Azazela, jego fragmenty nie mają ze sobą związku dzięki magii May. Różne elementy były efektywnie z coraz to dalszej przyszłości.
- Icaria thought of fighting fire with fire didn't they? - Dorzuciła Kostucha. Zaczęła się klepać po nieistniejących kieszeniach. - Mogę prosić papierosa? - Zapytała do trzynastego.
Interminus wyjął swoją paczkę. Oślizgła macka wywinęła się w górę. Złapała peta i podała go Eidith przez portal. Golden Smoke. Marka Milli Millionare.
Bez wahania złapała za używkę, odpalając ją dosłownym pstryknięciem.
- Dziękuję. Jak już wspominałam. Ci fanatycy z ikarii musieli sobie uświadomić jaką siłą są miesiące. Więc wzięli jedną losową sierotę znikąd, by się stała z jednym z nich. Cwane. - Przytaknęła Eidith. - Ah tak. Już nie jestem w ikari. Myślałam, żeby pójść bardziej w komercję. Stać się medialna. - Zaciągnęła się dymem. - Męczyła mnie archaiczność zakonu szczerze mówiąc, gdy technologia zapewnia tyle udogodnień. Tylko co zrobić z Nox Novum… hmm… Oh wiem! Nazwę stację “Apostazja” Największy klub nocny w Drodze Mlecznej. Koncerty i tak dalej. Yea that's a really good idea. I'm actually excited. - Przytaknęła sobie Kostucha.

-Nie jesteś, czy nie chcesz być? Myślę, że gdybyś sprzedała Zoanowi, co oznaczała śmierć April, to mógłby Ci darować. - Zauważył Silver.
-Hm… porąbane to, a jednak ma sens. - Odparł Interminusowi, po chwili. - A co z Julym? Czemu właściwie go zabiliście? I jaka była jego domena? - Te pytania ciągnęły się za nim już od dawna. O dziwo Iruta nie umiał na nie odpowiedzieć, ale może ten ukryty przed resztą wszechświata Miesiąc będzie umiał.

- Nie chcę, jebać Zoana i jego filozofię. - odparła jedynie Eidith. - Mówi o dobru ludzkości gdy własnych ludzi traktuje jak mięso armatnie. Nie chcę być nim. Doskonale wiedział że śmierć April sprowadzi katastrofę na tą galaktykę. -
- Uważajcie na Zoana. Wydaje mi się, że jego jedyny cel, to zmaksymalizować chaos. Do mojego wariactwa przynajmniej jest metoda. - obiecał. - Nie wiemy jaka była magia July. Jego fragment nie był cały. Coś poszło nie tak… ostatnią wymówką na jego wyeliminowanie był fakt, że zrobił z siebie imperatora Rzymu. Dla mnie to był sposób, aby się wymknąć w niepamięć. - wyznał.
-To już nie ma sensu, niepełny byłby mniej istotny od reszty z was. A jego magia musiała być czymś naprawdę chorym, bo budziła w Azazelu najsilniejszą nienawiść. - Młody October nie wiedział, co o tym myśleć. - A wiesz, czemu ludzkość “z premedytacją” zapomina o swojej przeszłości? Czy to też pytanie, które powinienem zadać komuś innemu?
Interminus powoli zgasił papieros o oparcie swojego fotela. - Może ci zaprezentuję? - zaproponował. Pstryknął palcami, a portal między nim a dwójką mesjaszy zamknął się błyskawicznie. Wylewająca się z niego magia opuściła pomieszczenie, a do głów Silvera i Eidith zaczęła napływać zapomniana wiedza.

Cesarstwa Galaktycznego nigdy nie było. Ludzkość zaludniła galaktykę w postaci różnych, często sprzecznych państw. Dopiero pod iluzją Cesarzowej ich liderzy zaczęli działać wspólnie. Nikt nie zauważył, kiedy się to zaczęło, a teraz równie nagle dobiegło końca. Nawet wspólny język stanowił zaledwie zaklęcie, które teraz prysło. W uszach dwójki zaczęły napływać dźwięki kłótni. Tysiące osób w bitwie wokół nich nagle zaczęło dyskutować w różnych językach.
-A miałem do niego jeszcze parę pytań… - Westchnął Silver. - Musimy znaleźć sterownię, Piramida jest zamknięta. Jeśli March nie blefował, w tym momencie nie da się z niej wyjść.
Eidith przyjrzała się sali, w której toczyli bój z Marchem. Zniszczone przez niego elementy Choulula pokryła czerwona energia przypominająca z wyglądu plazmę. Kostucha znała to więzienie. Podobnie wyglądała cela, w której Icaria przez długi czas przetrzymywała Marcha. Na pewno dało się ją złamać, ale nie mieli na to narzędzi. Prawdopodobnie będą musieli tu czekać na ratunek.
- Oh well. - Eidith się położyła tworząc pod sobą kanapę. - Nawet jak znajdziemy sterownie, zapewne jej nie uruchomimy. Musimy czekać. - Zakomunikowała Kostucha, po czym przyłożyła palec do ucha. - March zdechł. Czekamy na ratunek, Choulula zamknęło się pod jakimiś znakami. - Po tych słowach rozciągnęła się jak kocica i wyłożyła wygodniej na kanapie.
-Nie wiem jak Ty, ja nie planuję się byczyć. - Silver przeciągnął się kilka razy i usiadł na podłodze, jednak nie by się relaksować, a medytować. Piramida sama go nie rozpoznała, ale jego krew posłużyła za medium, które ją przebudziło. W związku z tym liczył, że może zdoła się z nią połączyć, w końcu część jego Kodu została niejako zaabsorbowana przez jej strukturę.
Silver skupił się na połączeniu z piramidą. Szybko zaczął jednak odczuwać, że Choulula odrzuca jego starania. Budowla aktywnie się przed nim broniła: wyczuwała jego magię. Demoniczna technologia była stworzona do jej zwalczania, przez co Silver nie był przez nią mile widziany. Wyglądało na to, że spędzą tu trochę czasu.


Sześć tygodni później,
Magica Icaria, centrala.

Zoan siedział, a właściwie leżał na biurku w swoim gabinecie. Nieustannie drapał się w trzecie oko. Od dłuższej chwili swędziało, stając się nieprzyjemnym.
- I tak bym nazwał to porażką. - stwierdził papież. - Eidith postanawia się zbuntować, April trafia w ręce Vyone. March umarł, więc ani my, ani Interminus nie będziemy w stanie go wykorzystać. Skoro April wciąż żyje, sam dziad nie będzie w stanie wziąć udziału w swojej inwazji. Będzie zmuszony wykorzystać demony i kosmitów. - Zoan westchnął zmęczony. - Możemy mu podziękować, że chociaż zamknął portal. Weszliśmy natychmiast w zimną wojnę, ale skoro żadne państwo nie wie, gdzie są jego granice, niechybnie rozpocznie się prawdziwa wojna domowa. Skoro April nie chce nadużywać swojej mocy, wątpię, aby ją powstrzymała. W momencie w którym demony zaczną polować na magów, będziemy mieli w galaktyce ogromny zamęt. Dużo mniej niż liczyłem, ale musimy działać. Może być to nasza jedyna okazja.
- Nie drap, będzie swędziało gorzej. - odparł mu chłopak siedzący w otwartej trumnie na podłodze. Z wnętrza sarkofagu wylewała się czarna maź, zapełniając ogromną halę po kostki.
- Powiedz lepiej co z tobą. - ponaglił go Zoan. - Jakieś sekrety świata, istnienia? Powiesz mi, co jest sensem życia?
- Liczba cztery. - odpalił chłopak, wzruszając ramionami.
- Co ma to znaczyć? - zaśmiał się Zoan.
- Jeszcze nie wymyśliłem.
Zoan pokiwał głową. - Mimo wszystko, myślę, że to zwycięstwo Cesarstwa. Co by nie było, w każdej innej sytuacji mieliby jeszcze gorzej, niż mają.
Ogromne drzwi do pomieszczenia otworzyły się z ciężkim zgrzytem. Do sali zaczęła wchodzić niewysoka, młoda kobieta o chorobliwej cerze. Z jej oczu spływały czarne łzy, gdy chwiejnym krokiem zbliżała się do Zoana.
- Zoan… nie czuję się zbyt dobrze… - przemawiała do niego błagalnym głosem. Z całej siły ściskała swoje szaty, jej dłonie świeciły białym światłem. Widząc młodego chłopaka zamarła w bezruchu. - ...Juliusz?
Zoan uśmiechnął się. - Przypomnij mi… jak dawno poddaliśmy śmierć korupcji?
- Gerard dobrze się spisał. - uśmiechnął się chłopak, poprawiając koronę laurową na głowie.

To be continued in….

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline