Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2022, 00:15   #149
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie było na tym świecie takiej mocy, dzięki której Marchewa mógłby rozpoznać kuglarkę w tej wdówce. Nie było! Wszak tyle trudu włożyła w swoje przebranie, aby całkiem nim ukryć swoje eshtestwo i od stóp po głowę ubrała się w czerń. W czerń! Nie rozpoznałaby jej nawet własna matk.. eee, no, nawet własny fałszywy mąż. A co dopiero ten mężczyzna, który znał ją z innych czasów, z innego miejsca na świecie, z innego imienia i z innych.. włosów.
A może poza polowaniem jako Srebrny Jastrząb, Marchewa dorabiał sobie na boku jako zwykły bandyta? I pech chciał, że akurat ze swoimi kompanami-zbirami upatrzyli sobie akurat ją na ofiarę! Może to wszystko było tylko parszywym zbiegiem okoliczności!

-Kłopoty. Znajdź Thaaneekryysta. Albo Dziadunia -wyszeptała Eshte półgębkiem do swojego futrzanego kołnierza, niewiele mniej eleganckiego od tych zdobiących kosztowne płaszcze arystokratek. Tyle, że w miejscu ich zezowatych kulek ze szkła, ten miał sprytne oczka błyszczące życiem.

Potem zesztywniała z lęku przed tym, co mogło oznaczać to źle zapowiadają się spotkanie, elfka odepchnęła się od ścianu budynku. A chociaż inny mężczyzna jej groził, to jej spojrzenie skupiało się na tym ognistowłosym osiłku kroczącym uliczk,ą niczym koszmar powracający z jej przeszłości. Łatwo byłoby po prostu.. poddać się temu paraliżującemu strachowi, który uczyniłby z niej królika zastygłego na widok zbliżającego się drapieżnika. Jednakże Eshte była bardziej kłótliwa od zwykłego gryzonia, nawet w takiej sytuacji.

Zatem trzymając się swojej roli, postanowiła skorzystać z tego, co wiedziała o wysoko urodzonych panieneczkach. Wciągnęła w płuca powietrze, po czym zakrzyknęła głosem wściekłym i władczym jednocześnie -Jak śmieeeesz mi grozić! Czy Ty wiesz kim JA jestem?!
Głosem, którego drżenie mogła usprawiedliwić złością gotującą się w jej ciałku. A nie strachem.

- To wiedźma, która odrodziła się z płomieni. Pewnie Pierworodna. - wyjaśnił Marchewa nerwowo zwracając się do swoich towarzyszy.- Bo kto inny?
- Pierworodna… pewnie dużo jest warta. Nawet jeśli nie jest Pierworodną. Takie drogie ciuszki ma na sobie… ktoś z pewnością zapłaci okup za nią.- ocenił chłodno mężczyzna z kozią bródką, podczas gdy jego dwoje towarzyszy zachodziło obecnie metaforycznie “przypartą do ściany” elfkę z obu stron, by odciąć jej drogi ucieczki.
Skel’kel ześlizgnął się z szyi kuglarki i ruszył by sprowadzić pomoc. Na szczęście bandyci nie zwracali na zwierzaka uwagi.

Pi.. Pierworodna?!
Tym jednym słowem Marchewa zdołał wytrącić elfkę z równowagi. Obrażano ją już na wiele sposobów i w różnych językach, ale jeszcze nigdy, NIGDY nie przyrównano jej do jednego z tych gównojadów. Na dodatek jakoś tak.. nawet nie brała pod uwagę, że istnieją kobiety tego rodzaju. Pewnie dlatego, że osobiście miała do czynienia tylko ze “swoim” Pierworodnym.

- Niech tylko MÓJ MĄŻ o tym usłyszy, a będziecie żałować, że sami nie potraficie odradzać się z ognia! -pogroziła im całkiem przekonująco, bo i czarownik potrafił być przekonująco straszny. Ale czy nie miała przypadkiem być wdówką? Czy nie o tym świadczyła ta cała czerń? Eh, może była jedną z tych wdówek, co to zaraz po pogrzebie znajdują sobie kolejnych mężów. Bardzo w arystokratycznym stylu.

-Ale skoro to na błyszczących monetach wam zależy.. -Eshte spojrzała po zbirach powoli zagradzających jej drogi ucieczki, po czym krzyknęła do jednego z nich -Łap! Kup sobie coś ładnego!
I machnęła ręką w jego kierunku, co zaowocowało złotawym deszczem monet wyrzuconych z jej długiego rękawa. Czyżby zachłanna sztukmistrzyni gotowa była rozstać się ze swoim zarobkami w celu ratowania własnej skóry? Czasem. Ale najczęściej takie monety były zaledwie iluzją, za którą kryły się niespodzianki wybuchające gęstym dymem.

- Nie tak się umawialiśmy! - na szczęście dla elfki, jej porywacze nie byli ze sobą zgodni. Marchewa wpierw bowiem zaprotestował, a potem wrzeszczał. - Mieliśmy ją złapać, a potem zabrać do Inkwizytorów Peruna by ją poprawnie spalili, a nam zapłacili za złapanie wiedźmy.

- Głupiec… dla męża może być więcej warta.
- odparł gniewnie mężczyzna z kozią bródką. Nie byli skupieni na niej, gdy elka rozsypała “monety”. Zgodnie z przewidywanie, zbir rzucił się na nie. A pochwyciwszy je palcami poczuł jak eksplodują wypełniając część uliczki gęstym dymem. Sztuczka idealna na efektowne wejście jak i zejście ze sceny. W tym przypadku kuglarka schodziła uciekając w dym i po drodze odpychając gwałtownie skołowanego najemnika.

Krztusząc się lekko wyszła z oparu i rzuciła biegiem wprost przed siebie. Była na jednej z tych ubogich uliczek w gorszej części miasta. Tutaj częściej niż patrol straży można było napotkać rzezimieszków. Tutaj nikt nie pomagał napadniętym. Nieliczni świadkowie napaść na artystkę już pochowali się w domach nie chcąc mieć z tym zdarzeniem nic wspólnego. Doprawdy… kiepską okolicę sobie wybrała wróżka na szukanie “skarbu” który wskazywał tatuaż na szyi Eshtelëi. I kiepski czas… a tego elfka nie miała za wiele na rozmyślania.

Bandyci i Marchewa po otrząśnięciu się z szoku związanego z jej efektowną ucieczką już rzucili się w pogoń jej tropem. Trudno nie mieli, wszak przez następne pięć metrów była prosta droga. Potem dopiero następowało rozwidlenie.

Elfka zwolniła kroku, ale tylko na tyle, by spojrzeć za siebie i cisnąć czymś w kierunku zbirów. Nie, nie, tym razem to nie kolejne dowody hojności tej wdówki posypały się z rękawa jej żałobnej kreacji. Ale i ta mała kulka ślicznie błyszczała lecąc w powietrzu, jednak nim zdążyła spotkać się z mężczyznami, Eshte pstryknęła mocno palcami. Wtedy kuleczka wybuchła, tworząc przed nimi kurtynę z wolno opadających drobinek mieniących się złotem. Kuglarka nie była niszczycielską siłą jak Pani Ognia. Ona polegała na zaskakiwaniu swoich przeciwników coraz to nowymi sztuczkami i wykorzystywaniu zamieszania do ucieczki.

Tak jak teraz, gdy pod wpływem drugiego pstryknięcia palcami te magiczne ziarenka zaczęły wybuchać. Nie jakoś straszliwie, nie były w stanie niczego rozsadzić ani podpalić. Ale za to wybuchały głośnymi hukami i mocnymi błyskami tuż przed oczami grupki mężczyzn.






Tej samej sztuczki użyła przeciwko grupce gremlinów napotkanych w grauburgowych zamku. A oni nie byli jacyś lepsi, co nie? Paskudni, zapewne też śmierdzący i chcący wyrządzić jej krzywdę. Tym razem Eshte nie miała czasu unosić się dumą przed czarownikiem, bo oczywiście nawet go tutaj nie było, żeby pomóc własnej fałszywej żonie. Typowe. A zatem korzystając z dezorientującej mieszanki hałasu i błysków, na rozwidleniu wybrała jedną z uliczek i rzuciła się w dalszą ucieczkę.

Za sobą słyszała krzyki wściekłości i gniewu. Osłaniając się tarczami bandyci polujący na nią okazali się wytrwalsi i odważniejsi od owych goblinów, a choć dystans pomiędzy kuglarką a nimi się zwiększył, to Marchewa i jego wspólnicy wciąż siedzieli jej na ogonie. Przed sobą zaś miała ślepą uliczkę, cóż… prawie ślepą. Było trochę skrzyń, trochę beczek piętrzących pod budynkiem i… otwarte okno jednego z domów, do które zwinna akrobatka mogła dosięgnąć tanecznym wyskokiem wykorzystując do tego ową piramidę gratów, ale które był poza zasięgiem ciężkozbrojnych wojów. Jedyny jej ratunek w tej chwili.

Jęknęła sobie w duchu na samo wyobrażenie tego, co mogła zastać w środku. Z pewnością w takiej parszywej, zapomnianej przez świat okolicy, nie miała się co spodziewać ładnego i pachnącego schronienia. Ani miłej i nieco groźnej gospodyni, taką co miotłą pogoni męską zgraję, a samą biedną elfeczkę poczęstuje chlebem świeżo wyciągniętym z pieca. Eh!

Sytuacja nie do końca pozwalała Eshte wybrzydzać. Zatem złorzecząc pod nosem na niepraktyczność długiej sukni, z rozpędu wskoczyła na beczkę, potem na skrzynię i na jeszcze jedną. Tak wysoko, aż mogła w końcu sięgnąć okna. Nie mając wiele czasu na ocenianie wnętrza i ewentualne porzucenie tego pomysłu, elfka po prostu wskoczyła do środka.

Nie była to najlepsza akrobacja w życiu sztukmistrzyni i być może nawet bandyci mieli okazję podejrzeć bieliznę artystki, gdy wskakiwała do środka. Choć raczej tym nie musiała się martwić. Jedynie co słyszała za sobą to werbalne “rzucanie mięsem” z powodu uciekania zdobyczy, a nie gwizdy podziwu z powodu jej zgrabnych nóg.
Lądowanie było mniej udane. Eksplozja białej mgły wypełniła jej pole widzenia i sprawiła, że zaczęła kichać. Nie zobaczyła co prawda, gdzie wylądowała, ale usłyszała że sama nie jest. Bo znów krzyczano na nią. Ale trzeba przyznać, że owe głosy miały powód do wściekłości.

Eshte z impetem wskoczyła prosto na ławę z workami mąki, które rozrzuciły swoją zawartość w powietrze. Dwójka mężczyzn i kobieta szykowali się tu do pieczenia… ciast lub chlebów. I na ławie w którą elfka uderzyła stopami, stały otwarte worki z białą pszeniczną mąką. Teraz ta mąka rozsypała się po całej kuchni, po stołach i tym co na nich leżało. I oczywiście po całej elfce, która z wdowy w kirze zmieniła się bladą pannę młodą.

- Co ty tu robisz! Co ty sobie wyobrażasz kobieto ?! Nasza mąka! Jesteś nam winna pieniądze! - krzyczeli do niej wymachując wałkami (na szczęście nie sięgneli po leżące na stole noże). Tymczasem na dole słychać były łupnięcia. To pewnie Marchewa i jego banda dobijali się nie planując zrezygnować ze swojej zdobyczy.

-Za… -zaczęła Eshte, jednak gramoląc się z ławy wzbiła kolejne kłęby mąki, które wpadły jej do otwartych ust i wywołały mocny kaszel. Trochę się przez to zapłakała, więc całkiem nieświadomie zaczęła wyglądać dość.. żałośnie.
-Za.. khe khe.. zapłacę! Za wszystko! I jeszcze kupię zapas chleba! I ciast! -ciężkie czasy wymagały sięgania po równie ciężkie środki, więc chciwa kuglarka była gotowa nawet rozstać się ze swoimi ciężko zarobionymi monetami. Odruchowo chciała otrzepać ubranie, ale nie miało to większego sensu. Mąkę to chyba miała w uszach oraz, w jakiś niewytłumaczalny sposób, także w gaciach.

-No ale jeśli tamci mnie znajdą i zabiorą, to nie zobaczycie nawet jednej monety. Trochę byłoby szkoda, co? -mówiąc to rozglądała się gorączkowo po wnętrzu, poszukując kolejnego sposobu na ucieczkę przed zbirami.

- To płać.- odparł postawny mężczyzna, z blizną na podbródku i przerzedzonymi włosami wyciągając dłoń. Najwyraźniej obietnica zapłaty nie robiła na nim takiego wrażenia, jak zapłata z góry.

Tymczasem kobieta chwyciła go za ramię.
- Głupiś… co ci po pieniądzach jak będziesz obity lub martwy. Pewnie jakaś złodziejka z niej, możnego okradła i jego ludzie ją ścigają. Chcesz nas narazić na gniew szlachcica dla paru monet, które i tak nam odbiorą? Nie warto.- rzekła chowając się za rosłym mężczyzną. Drugi korpulentny dodał.- Za chwilę drzwi nam wyważą. Lepiej się pospieszyć i otworzyć, a co potem… bogowie rozstrzygną.
- I co? Będą tu nam zbiry z tą kobietą bawić się w pościg i więcej szkód narobią?
- burknął mężczyzna z blizną do grubaska, a ten dodał strachliwie.- Nie wiem co uczynić, ale wiem że lepiej zrobić coś szybko.

-Niejestemżadnązłodziejką!
-sprzeciwiła się Eshte spanikowanym piskiem. I tym razem nawet mówiła prawdę, bo rzeczywiście Marchewa i spóła nie gonili jej z powodu skradzionego mieszka.
Jako że Ten-z-blizną sprawiał tutaj wrażenie głównego piekarza oraz najwyraźniej podzielał jej uwielbienie do pieniędzy, to swoje dalsze słowa dobierała właśnie dla niego -Te parszywe ZBIRY chcą mnie porwać i domagać się okupu od mojego męża. Od mojego BARDZO bogatego męża, który hojnie odwdzięczy się za pomoc jego żonce. On i caaaaaaały orszak. Wiecie ile to sprzedanego chleba?! Ile zapasów mąki?! Wystarczy tylko, że pokażecie mi którędy mogę uciec!

W tym momencie sama doskoczyła do okna, z którego co dopiero wskoczyła do środka. Może właśnie tędy powinna uciec? Bandyci na pewno nie będą się tego spodziewali! A może innym oknem? Albo na dach?!

- Z pewnością te typki na dole też mają podobną historyjkę do opowiedzenia.- odparł piekarz z blizną przyglądając się Eshte.- I podobne obietnice w zamian za pomoc, ale za puste słowa nie kupię chleba. Jeśli chcesz wsparcia od nas, to daj coś konkretnego. Z pewnością bogata szlachcianka może poświęcić część swojej biżuterii.

Tymczasem grubasek ruszył do drzwi znajdujących się na dole budynku.
- Zagadaj ich jakoś… przez chwilę.- krzyknął do niego mężczyzna z blizną, a kobieta za nim syknęła.- Ja bym jej nie ufała, szlachetnie urodzeni są wszyscy tacy sami. Obiecują wiele, a potem nasyłają żołdaków i obijają ci plecy. Nie mieszajmy się w to…

Co za ironia losu. Eshte właśnie spotkała kobietę, która myślała o szlachcicach tak samo jak ona sama. I ten fakt w tej chwili obracał się przeciw niej. Nie miała jednak wiele czasu na rozważenie go, bo cofnęła się do okna by ocenić odległości i swoje możliwości.

Przeskoczenie z jednego okna na drugie oczywiście nie wchodziło w rachubę. Głównie dlatego że były zamknięte od wewnątrz i nie do sforsowania od tej stronie. A na wąskim parapecie długo by się nie utrzymała. Wejście na dach… ugh… byłoby bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Gorzej, że Marchewa i jego sługusy z pewnością by ten pokaz zwinności zauważyli, bo jeszcze nie weszli do środka.

Elfka wydęła lekko wargi niepocieszona roztaczającymi się przed nią rozwiązaniami. Nieczęsto się zdarzało, aby rozstanie ze świecidełkami okazywało się najlepszym wyjściem z tak okropnej sytuacji.
Za namową wróżki przebrała się za jaśniepańską wdówką, a to, jak dobrze zauważył Ten-z-blizną, było również związane z przyozdobieniem się świecidełkami. I właśnie teraz ściągała z palców dwa pierścienie, mocno przyprószone mąką jak i cała Eshte, ale z wyraźnie odznaczającymi się cennymi kamieniami. Oczywiście, że nie jej własność.

- Jak już będzie po wszystkim, to moi żołdacy zajmą się tamtą zgrają, a nie piekarzami o dobrych sercach - skwitowała oddając mężczyźnie świecidełka, które miały uczynić ich serca większymi.

Piekarz ocenił daninę i schował pierścienie do mieszka przy pasie, skinął głową ku elfce i poprowadził ją do drzwi znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Innych niż te przez które wyszedł grubasek.
- Za nimi jest sypialnia, tam zaś za szafą którą da się przesunąć jest wąski korytarz ze schodami prowadzącymi na stryszek i są lufciki prowadzące na dach. Nie powiemy im o tajnym przejściu, ale powiemy że weszłaś do mojej sypialni. Więc pewnie w końcu znajdą te tajne przejście. Nie marnuj więc czasu.- rzekł beznamiętnym tonem.

-Mam.. przesunąć szafę?! -upewniła się elfka z powietrzem wciśniętym głęboko w płuca. To sobie kupiła za DWA pierścienie? Szafę, którą będzie musiała sobie SAMA przesunąć?!
Pośpiesznie otworzyła drzwi, aby przekonać się z czym miała do czynienia. Może nie była to jedna z tych masywnych szaf, wokół których trzeba było budować całe domy. W końcu Ten-z-blizną był piekarzem, więc raczej nie posiadał ogromnej garderoby wymagającej przechowywania w równie ogromnym meblu, prawda? Prawda?!

- Tylko wygląda na ciężką, tak ma wyglądać. To wejście do kryjówki zrobionej przez kupca który opłacił budowę tej kamienicy nakazał zbudować tajne przejście na wypadek napaści na miasto. W rzeczywistości nawet dziecko zdoła ją przesunąć.- oby te słowa piekarza były prawdziwe, bo szafa wyglądała na solidną i ciężką. I drogą w porównaniu z resztą mebli, które były proste i zgrzebne. Wchodząc do sypialni elfka zauważyła nowy problem. Zostawiała bowiem za sobą biały ślad z mąki. Niczym trop.

-Aha, aha - kiwała tylko głową Eshte, jednocześnie poklepując się mocno dłońmi po swej kreacji, próbując przywrócić jej dawną żałobną barwę. A chociaż zdołała wzbić sporawe kłęby bieli, to jakoś wcale nie przestawała być pokryta mąką. Właziło to to głęboko w materiał i.. cóż, nie tylko.
Podskoczyła też kilka razy w miejscu, aby jeszcze tym sposobem się otrzepać i zostawić u swych stóp jeszcze trochę białego proszku. Cóż, nie mogła za bardzo zrobić niczego więcej. Przecież nie rozbierze się i nie będzie uciekała nago przez całe miasto!

-No to zobaczmy - zacierając dłonie podeszła szybko do szafy. Zaparła się o jej bok, aby ją przesunąć, według słów mężczyzny, z wręcz dziecinną łatwością. Z początku szło ciężko i trudno, ale potem mężczyzna pokazał jej kierunek z którego powinna pchać i wtedy szafa, choć z pewnym zgrzytem, szybko zaczęła się przesuwać odsłaniając ukrytą szczelinę w ścianie. A i elfka nabrała nagle sił, słysząc kroki ciężkich buciorów na schodach. Marchewa zbliżał się razem ze swoimi łotrami.

Jak smagana pasem po tyłku, Eshte przestała spoglądać podejrzliwie w odkrytą szczelinę i zamiast tego po prostu się w nią wcisnęła swoim zwinnym ciałkiem. Nie miała innego wyboru jak zaufać piekarzowi, że jest to rzeczywiście ukryte przejście na dach, a nie, dla przykładu, jego mroczny loszek do więzienia kobiet. Jak to było? Schody, stryszek.. i lufcik na dach?

Zasunęła pospiesznie szafę, rozejrzała się… i z ulgą dostrzegła schody prowadzące na górę! Reszta nie była ważna w tej chwili. Biegiem ruszyła do schodów i szybko po nich, zanim tamci odsuną szafę, bo biała ścieżka mąki zdradzi im drogę.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 11-12-2022 o 00:26.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem