Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2022, 15:20   #115
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (2/6)

(Rozmowa z Maską cd.)


- Wcale nie mam kłopotu z kontrolowaniem agresji. Zed przesadza. - samotna kobieta siedziała w pozycji lotosu na ławeczce ustawionej frontem do kanału irygacyjnego. Jednego z wielu jakimi była pocięta ta okolica. Siedząca nie imponowała posturą. Ot jakaś tubylcza dziewczyna czy turystka w bluzie i jeansowej kurtce co przyszła aby późnym wieczorem pozażywać uroków świeżego powietrza na łonie natury. Chociaż to akurat nie było zbyt częstą praktyką więc samo w sobie mogło budzić ciekawość. Co potwierdzał wygląd okolicy. Szum trzcin, chlupot wody, szelest liści i echo odległych odgłosów miasta i z autostrady jaka przebiegała niedaleko. Wielkie miasta nigdy nie spały. Ale w środku nocy i tak było tu ciszej i spokojniej niż w dzień. Zaś w zasięgu wzroku nie było widać nikogo. Za to gdyby otworzyła oczy ujrzałaby znajome, przyjazne światła z zabudowań. Nie było jeszcze tak późno aby panowały kompletne ciemności i nocny bezruch. Ale Solenne nie otwierała oczu. Wiedziała jak to wygląda, znała tu każdy kąt. To był jej teren. Jej i jej stada. Ale przyszła tu aby szukać samotności. I spokoju. Aby się wyciszyć. I udowodnić Zedowi i reszcie, że wcale nie jest narwaną nerwuską! Co za dupek! Jak on mógł tak powiedzieć!?

- Spokojnie, wczuj się w szum natury… - zorientowała się, że świeże wspomnienie znów ją zaczyna nakręcać. Co jeszcze bardziej ją zirytowało. Irytowało ją także to, że Zed właśnie coś takiego mówił. Wkurzała ją myśl, że mógł mieć rację. Jak ten cholernik to robił, że potrafił zachować spokój w każdej sytuacji? Jakby w ogóle nie miał w sobie ich krwi. A przecież miał. Był pod tym względem najbardziej opanowanym typem jakiego znała. I szczerze mówiąc to z trudem przyznawała to sama przed sobą ale zazdrościła mu tego opanowania. No ale to ponoć każdy miał szansę okiełznać swoją krwiożerczą naturę drapieżnika. Zed to potrafił. Polecał medytację. Serio? Medytacja? To dla jakichś nawiedzonych oszołomów! No ale u Zeda to jakoś działało. Co jej szkodziło spróbować? Chyba ostatnim razem jednak troszkę przesadziła na tym ostatnim spotkaniu. Chyba troszkę. I chyba nie tylko Zed tak uważał. Widziała po spojrzeniach innych, że go popierają. Poczuła się… Jak parias. Wyrzutek. Ktoś kogo stado nie chce. Co więcej ktoś kto może przez swój brak opanowania sprowadzić niebezpieczeństwo przez swój brak opanowania. Paskudne uczucie. I dało jej to do myślenia. Dlatego zaczęła tu przychodzić wieczorami jak nikogo nie było aby pomedytować. Miała nadzieję, że nie trafi na kogoś ze swojego stada bo dopiero by mieli bekę.

- No nie irytuj się. Mała musisz coś ze sobą zrobić sama zanim reszta coś z tobą zrobi mała. Albo sprowadzisz na siebie i na nich nieszczęście. - mruknęła dalej siedząc na tej starej ławce i próbując się zjednoczyć z naturą. Przekazać jej złowrogą enrgię i agresję a zastąpić ją spokojem i równowagą. Przynajmniej Zed jakoś tak to jej tłumaczył. Ale chyba działało. Skoncentrowała się na złapaniu odpowiedniego rytmu oddechu. Nie było łatwo. Myśli same uciekały jej do Zeda, tego ostatniego posiedzenia i tego co je wywołało. I złość od razu sama napędzała jej adrenalinę w żyłach. Więc musiała poświęcić sporo czasu i wysiłku aby przekierować swoją uwagę na uregulowanie oddechu. Zed mówił, że robi to już machinalnie ale ona wolała odliczać. Poza tym pomagało to skupić się właśnie na tym. Zaczęło przynosić efekty. Poczuła nutkę satysfakcji gdy w pewnej chwili zorientowała się, że siedzi całkiem spokojna odnosząc to małe zwycięstwo nad bestią jaka w niej drzemała. Jakiś komar usiadł jej na dłoni, łaził chwilę szukając dobrego miejsca do wkłucia się. W końcu to zrobił. A ona zapanowała nad sobą aby go zgnieść jednym plaśnięciem na krwawą miazgę. Albo chociaż odgonić. Nie poruszyła nawet ręką. Kolejny łaził jej po szyi ale tu też się powstrzymała od gwałtownych ruchów. Słyszała jak autostradą zasuwają nocne samochody i echo pociągów z miasta niesie się przez noc.

W pewnym momencie usłyszała silnik ścigacza. Irytujący odgłos. Pewnie jechał od strony miasta autostradą. Ale osiągnąwszy taki sukces w panowaniu nad swoim gniewem, irytacją i agresją nie zamierzała tego marnować. Jakiś rozkapryszony, nowobogacki dureń z miasta. Śmignie autostradą mijając wioskę i znów będzie spokój. Komar na dłoni musiał się już opić jej krwi bo odleciał. Za to zastąpił go kolejny a ten na szyi przystąpił do posiłku. Cholerna pijawka. No ale miała się nie denerwować. A “pijawka” akurat bardzo źle jej się kojarzyło. Chyba całej jej rasie. Więc szybko znów skupiła się na oddechu i odliczaniu aby odegnać te wkurzające skojarzenia.

Wkurzające jak ten palant na motorze. Zorientowała się, że musiał zjechać z obwodnicy. I to akurat tutaj! Co za gnojek! Śmignie przez całą wioskę bo tu innych dróg nie było. Spokojnie, bez nerwów… Śmignie to śmignie. Co ją to w sumie obchodzi? Czy utrata tak ciężko wypracowanego panowania nad sobą jest warte aby poświecać mu czas, nerwy i energię? Dla jakiegoś obcego randoma? Na pewno nie. Aż się uśmiechnęła pod nosem gdy odniosła kolejne zwycięstwo tego wieczoru.

A jednak zorientowała się, że odgłos rozpędzonego ścigacza jaki zbliżał się coraz bardziej współgra z warkotem równie rozpędzonej osobówki. Co za idioci! Wyścigi sobie tu urządzili! I to ma moim terenie!

Solenne czuła, że zaczyna tracić spokój ducha. Mocniej złapała dłońmi swoje kolana a szczęki ze złości same zaczęły jej się zaciskać. Dobra, nieważne, niech zjeżdżają stąd i się wynoszą! Tylko to przeczekać i znów będzie mogła się zająć…

Otworzyła oczy gdy usłyszała odgłos uderzenia metalu o metal. Od razu dostrzegła oba pojazdy. Osobówka właśnie trzasnęła przodem w tylne koło motocykla ewidentnie chcąc go wywrócić. I udało jej się to. Motocykl wierzgnął raz i zaczął sunąć bokiem razem ze swoim jeźdźcem. Co jej wpadło w oko to to, że ten wariat jechał bez kasku bo widziała jego rozwiane, ciemne włosy. Teraz to i tak nie było ważne bo on i jednoślad koziołkowali naprzemiennie skotłowani ze sobą sunąc po drodze. Zaś osobówka zaczęła wkurzająco piszczeć heblami.

- Dość tego. - warknęła Solenne tracąc chęć na zachowanie spokoju i jednoczenie się z harmonią natury jak tu na jej oczach działy się takie nocne harce. Wstała z ławki i ruszyła przez pole przed siebie do miejsca celowej kraksy.


---



- Dobra, mamy ją! - ucieszył się Arnold widząc jak trafiony przez Garryego motocykl koziołkuje razem z kierowcą. Przy tej prędkości dla śmiertelnika mogło to być śmiertelnie niebezpieczne no ale skoro zabawiali się w rodzinie to mogli sobie nawzajem nieco popuścić cugli. Audi zapiszczało hamulcami i w świetle reflektorów widać było jak jednoślad zatrzymał się na skraju drogi, kobieta pojechała trochę dalej szorując po asfalcie aż grzmotnęła w jakieś drzewo. Osobówce jednak nie było łatwo wyhamować i zatrzymała się w ostatnim momencie gdy przedni zderzak trafił leżący już nieruchomo motor i ten odskoczył jeszcze trochę wpadając do rowu i przygniatając uciekinierkę. Ta zawyła gdy poczuła jak ciężka maszyna łamie kości jej piszczeli.

- Cofnij trochę. A ty Siergiej odwal ten motor. Bierzemy ją. - Arnold wydał polecenia kolegom i obaj wysiedli a ten trzeci cofnął nieco Audi. Siergiej podszedł do powalonej motocyklistki i przez chwilę krzyżowali się spojrzeniami. Kiepsko wyglądała. Plując krwią i śliną przez zaciśnięte zęby i walcząc z kolejnymi falami bólu z połamanej właśnie nogi. Skórzana kurtka i spodnie były zdarte do żywego, krwawiącego mięsa od szorowania po asfalcie. W nocnym powietrzu, w świetle samochodowych reflektorów unosił się zapach krwi, kurzu, wilgoci i strachu.

- Nie sraj żarem mała. Nic ci nie zrobimy. Chcemy tylko pogadać. - mimo wielu lat życia “na Zachodzie” Siergiej nie wyzbył się swojego charakterystycznego, rosyjskiego akcentu. Teraz zeskoczył na dno rowu i naparł mięśniami na leżący motor. Podniósł go z pewnym trudem i odwalił. Wtedy dłoń kobiety wystrzeliła i poczuł jak coś ukąsiło go w szyję.

- Bladź! - warknął wkurzony Rosjanin łapiąc się za szyję i wyjmując z niej niewielkie ostrze. Spojrzał na nie i ze złością cisnął precz. - Sabaka! - splunął w kierunku motocyklistki która jęknęła boleśnie i wlokąc za sobą pogruchotaną nogę zostawiała wyraźny ślad na trawie. Cofała się tyłem odgradzając się dobytym skądeś nożem.

- Po co to utrudniasz? I tak pojedziesz z nami. Bądź rozsądna. Chcemy tylko pogadać. - Arnold pokręcił głową i pomachał swoją spluwą. Zdążył już wymienić magazynek bo jeden wystrzelał po drodze i chyba nawet trafił ją jak nie w plecy, ramię to w motor. Ale widocznie nie na tyle aby ją powalić. Dopiero jak Garry trzasnął jej motor to się udało. Dobrze, że na wszelki wypadek zdążyli zabrać wytłumioną broń bo kanonada na autostradzie czy gdzieś w tych wiochach mogła skłonić kogoś aby zadzwonić na policję. A zbiegowiska tutaj nie chcieli. Dlatego wolał załatwić sprawę jak najszybciej, zmyć się i wracać do miasta.

- Nigdzie z wami nie pójdę! Zostawcie mnie! - syknęła Maska dalej próbując się odczołgać. Kiepsko to wyglądało. Oberwała już parę razy podczas jazdy. Do tego teraz jak ją wywalili i przejechała się po asfalcie a na koniec walnęła w drzewo. Aż jej ten nadkruszony przy zderzeniu z barierkami schodów bark pękł bo bolało jak diabli. I miała bezwładną jedną rękę. A jeszcze te gnojki przygniotły ją tym Kawasaki jaki pogruchotał jej nogę. Potrzebowała czasu i krwi aby to zaleczyć ale oni o tym wiedzieli. Na pewno nie dadzą jej takiego czasu. A walka z dwoma nie poturbowanymi byczkami w tym stanie nie rokowała jej zbyt dobrze. I jeszcze trzeci co został w samochodzie. Ale zdawała sobie też sprawę, jak może wyglądać przesłuchanie kogoś kto wściubia nos w nieswoje sprawy. I wolała załatwić sprawę tutaj. To chyba jakaś wioska. Widziała już budynki i nawet światła w oknach. Aby grać na czas! Może ktoś wyjdzie albo zadzwoni na policję… Tylko tych dwóch podchodziło, każdy z innej strony i na pewno dopadną ją szybciej niż ktokolwiek ze wsi… Sapnęła gdy powietrze przeszył krótki świst wytłumionego pocisku a on sam uderzył ją w żołądek.

- No szkoda, że jesteś taka uparta. Chciałem to załatwić po dobroci. - powiedział Arnold sycąc się tą chwilą gdy ofiara była taka krwawiąca, przestraszona i bezbronna. Może nie bezbronna no ale i tak była bez szans. Dał znak Siergiejowi i ten zaśmiał się złowróżbnie po czym jednym susem doskoczył do motocyklistki.

- Chodź bladź! Teraz się zabawimy! - doskoczył do niej jednym susem i przygniótł butem ramię z nożem. Anitte sapnęła. Wrzasnęła rozdzierająco zaraz potem gdy złapał ją za ramę. To które kończyło się pogruchotanym barkiem. Kopnęła go zdrowym kolanem w tyłek więc stracił równowagę i przeskoczył nad nią. Ona zaś zdrowym ramieniem chlasnęła go nożem w łydkę. Rozjuszony oporem Rosjanin bez namysły kopnął ją w głowę aż ta odskoczyła jak głowa szmacianej lalki. Zaraz potem jego podeszwa z impetem wylądowała na jej twarzy skutecznie ją masakrując przy każdym kolejnym uderzeniu. Anitte po omacku cięła nożem po raz kolejny. Znów trafiła go w łydkę.

- Zabiję! - wydarł się Siergiej nachylając się nad leżącą kobietą i zwijając pięść do kolejnego ciosu. Arnold widząc co się dzieje miał właśnie go powstrzymać gdy wdarł się tu nowy głos.

- Co tu robicie? - zapytała jakaś kobieta. Młoda. Ciemnowłosa. W bluzie i jeansowej kurtce. Wszyscy byli sobą tak zaabsorbowani, że wydawało się, że pojawiła się tu niczym duch. Przez co Siergiej i Arnold na moment stracili rezon patrząc się na nią z konsternacją.

- Spierdalaj. - warknął do niej Siergiej jaki miał serdecznie dość na tą noc wkurzających bab. Po co jakaś dzierlatka się tu wpierdziela w nie swoje interesy?!

- Sam spierdalaj. Wszyscy spierdalajcie. Jesteście na moim terenie. - młoda kobieta nie dała się tak łatwo spławić ani zastraszyć. A nawet zachowywała się zaskakująco zadziornie. I miała ku temu powód. Jej wrażliwy, wilczy węch sprecyzował w końcu co było nie tak z tym zapachem krwi jaki wyczuwała od jakiegoś czasu. Ale dopiero jak podeszła blisko. To nie była krew śmiertelników. To było vitae pijawek. Pewnie od tej co ją dorwali bo ci dwaj co wyszli z wozu wyglądali na całych. Ale oni to też pijawki. Umiała ich rozpoznawać nawet w ludzkiej formie. Chociaż dopiero z bliska. To była jedna z tych zalet jakiej nie miał nawet Zed i za jaką ceniło ją jej stado. Miała ochotę rzucić się na nich od razu. Ale uznała, że da Zedowi i jego naukom szansę. Potraktuje to jak próbę. Jakby teraz nie straciła zimnej krwi to by było już naprawdę coś. Nawet Zed musiałby to przyznać.

- No dobra, jak cię suko nikt nie nauczył moresu to ja cię zaraz nauczę. - Siergiej wyprostował się i ruszył w kierunku nowej. Co mu taka gówniara mogła zrobić? Ćwierćstrzałowiec. Raz ją chlaśnie i wróci do tej debilki w rowie. Niespodziewanie jednak zatrzymał się. Obca bowiem wydała z siebie gardłowy, wilczy pomruk. I kły jej się powiększyły. Rosjanin nagle spojrzał na Arnolda gdy do obu dotarło, że nie mają do czynienia ze zwykłą śmiertelniczką.

- Spokojnie. Nie chcemy zwady. Siergiej się przejęzyczył i zaraz przeprosi. Bardzo przepraszamy za najście. Zabierzemy tylko tą bandytkę i już nas nie ma. - Arnold nie do końca był pewien z kim mają do czynienia. Ale szybko pojął, że chce załatwić sprawę szybko a nie wdawać się w jakieś utarczki z jakimś nadnaturalem. Cholera wie kim ona była. Gangrel? Lupin? Jeszcze kto inny?

- No właśnie, trochę mnie poniosło to przepraszam. A teraz spierdalaj i się nie wpierdalaj dobra. Zawiniemy tą szmatę i już nas nie ma. - Siergiej zaśmiał się fałszywie bo po pierwszym odruchu zaskoczenia doszedł do wniosku, że kimkolwiek była ta w bluzie to na pewno ją też by rozwalił. No ale Arnold tu rządził. Więc wycofał się z powrotem do rowu. Tylko po to aby poczuć kopnięcie w łydkę. Stracił równowagę i spadł plecami na dno rowu. Zanim zdążył coś zrobić Anitte wbiła mu nóż w pierś. Zajęczał boleśnie ale zanim zdążyła ponowić cios złapał jej jedyne sprawne ramię i przytrzymał.

- Przepraszam za niego. Jest trochę nieokrzesany. Tu masz za straty moralne. I za milczenie. Nie trzeba dzwonić na policję. To są sprawy między nami. Sama wiesz jak jest. Po co robić sobie nawzajem kłopotów? - Arnold wyjął z kieszeni portfel a z niego plik banknotów na takie właśnie okazje. W duchu zżymał się na durnotę Siergieja. Że też akurat on musiał być na miejscu i szef go tu przydzielił! Do bitki i prostych zadań był w sam raz no ale nie gdy trzeba było jakiejś finezji i dyplomacji. Do tego zdawał sobie sprawę, że szamotanina w rowie nie wygląda zbyt uspokajająco. A wedle stereotypów to poturbowana kobieta na pewno wzbudzała większą litość i sympatię niż szarpiący się z nią zdrowy mężczyzna. No może już nieco draśnięty. Mimo wszystko był nieco pod wrażeniem uporu Blitz, że wciąż im się stawia. Zupełnie jakby…

- Kazałam wam wypierdalać. - warknęła Solenne patrząc na Arnolda zimnym wzrokiem. Z trudem już nad sobą panowała. Była tak bliska wybuchu! Ten Rusek ją wkurzył, że miała ochotę urwać mu ten głupi łeb od razu! Ale jeszcze mieli szansę, jeśli natychmiast zabraliby dupy w troki i stąd odjechali. Natychmiast!

- Jasne, już się zmywamy. Zostawię tutaj kasę. Weźmiesz sobie później. Przejdź się na chwilę i porób coś sobie. Jak wrócisz już nas nie będzie. - Arnold rzucił plik euro na asfalt i mówił łagodnie jak tylko zdołał. W rowie Siergiej zdołał wywalczyć przewagę nad poturbowaną Blitz.

- Widzisz?! Mówiłem, że pójdziesz! Zobaczysz, jeszcze to polubisz! - krzyknął zwycięskim tonem gdy wreszcie ją spacyfikował i złapał za kontuzjowane ramię bo odkrył, że wtedy przeszywa ją taki ból, że robi się bezwładna. Wtedy pomógł sobie drugą dłonią łapiąc ją jeszcze za włosy i szarpiąc z powrotem na asfalt. - Sabaka! - wrzasnął znowu gdy niespodziewanie ostrze chlasnęło go po gardle.

Solenne sama do końca nie była pewna co przeważyło szalę. Ten desperacki upór tej bandytki przed tymi dwoma co ją tak wkurzali? Te pieniądze rzucone jak kość psu i pogardliwa wyższość tego blondyna? Wkurzająca postawa tego Ruska co aż prosił się o łomot? Czy też jego vitae jaki po ostatnim ciosie motocyklistki paroma kroplami wylądowało na jej twarzy. I z bliska zapach świeżej, znienawidzonej vitae stał się oszałamiająco nieznośny. Dość!

- O kurwa! Siergiej bierz ją do samochodu! - Arnold wiedział co się dzieje jak tylko zobaczył jak ubranie tej obcej nagle rozrywa się na strzępy od pęczniejącego mięśniami porośniętymi wilczym futrem ciała. A nocną ciszę przeszyło wilcze wycie. Wycie ogłaszające początek łowów. I wzywające resztę watahy. Zdążył tylko wyciągnąć pałkę teleskopową i oddać kilka strzałów jakie pochłonęła włochata pierś rozjuszonej wilczycy. Siergiej tego się nie spodziewał. Blitz też nie. Ale skorzystała z okazji i trzasnęła go czołem w nos. Wrzasnął i oboje znów wylądowali w rowie.

Zed właśnie zmieniał kanał w tv gdy zza okna usłyszał łowiecki zew kogoś ze swojej swory. Gerd wracał z szopy z wiadrem narzędzi. Jednak w końcu znalazł to co potrzebował gdy doszło go jakże znajome wilcze wycie. Po chwili w domu Zeda tylko drzwi kuchenne trzasnęły o framugę a przez podwórze dał się słyszeć odgłos wilczych łap. Podobnie na podwórzu Gerda wiadro potoczyło się bezpańsko niemo obserwując odbiegającego wilka.

Arnold rozpoznał, że wilczyca była może silna i waleczna. Ale za to ustępowała mu doświadczeniem. Owszem, pokąsała go dość mocno i boleśnie ale nie na tyle aby go powalić. Teraz miał ją pod swoim butem. I to dosłownie. Przytrzymywał szare, wilcze cielsko całym sobą a ta ciężko dyszała krwawiąc z ran i wciąż próbując się wyrwać. Mogło jej się udać ale blondyn nie zamierzał do tego dopuścić. Trochę mu to utrudniało ale przeładował pistolet.

- Trzeba było wziąć kasę i zjeżdżać jak miałaś okazję. - wychrypiał do niej rozeźlony ale z nutką satysfakcji. Przyłożył jej lufę pistoletu do wilczego łba. Ta znieruchomiała na chwilę jakby wyczuwając co się zaraz stanie. Widział wilcze ślepia jakie spojrzały wprost na niego rozumnym spojrzeniem. Ale nie wzruszało go to. Uśmiechnął się triumfująco i zaczął pociągać cyngiel. Wtedy żywopłot przy jakim wylądowali eksplodował wilczą paszczą. Zdążył wycelować i strzelić raz nim potężny, szary basior rzucił się na niego z całym impetem. Ledwo zdołał zasłonić się ręką. Nie miał więc szans gdy druga para wilczych szczęk pochyliła się nad nim i rozerwała mu gardło.

Siergiej widząc co się dzieje zdołał wstać i odbiec kilka kroków w stronę samochodu gdy jeden z wilków rzucił mu się na plecy, przygniótł do ziemi i z satysfakcja skruszył tył czaszki razem z szarą, galaretowatą zawartością. Garry widząc co się dzieje dał po garach. Wycofał wóz a jeden z wilków wskoczył mu na maskę. Więc zawrócił gwałtownie a wilk nie mając chwytnych kończyn stracił równowagę i spadł z maski. Garry nie zwlekał tylko wcisnął gaz do dechy i silnik Audi zawył mechaniczną mocą zaś maszyna wystrzeliła do przodu. Wilk gnał jeszcze chwilę za nim ale nie miał szans dogonić usportowionej fury jaka pognała w stronę wjazdu na autostradę.

Dwa wilki z pyskami ociekającym vitae i resztkami kainitów jakie zostały na miejscu krwawej jatki odwróciły się w kierunku ostatniej żywej wampirzycy. Ta co leżała pogruchotana na dnie rowu. I oba zaczęły podchodzić z obu stron szczerząc do niej swoje zakrwawione kły. Z dwójką wkurzonych lupinów miała chyba jeszcze mniejsze szanse niż z duetem kainitów. Ci przynajmniej nie zamierzali jej zabić od ręki.

- Jestem z Paryża! Od księcia Davout! Mamy pakt! Zawarliśmy pakt! Jestem z Paryża! Mamy pakt! - Maska krzyczała desperacko raz za razem mając nadzieję, ze mimo zwierzęcej formy do lupinów coś dotrze. Z przerażeniem jednak widziała jak beznamiętnie zbliżały się do niej krok za krokiem. Dotarły już na krawędź rowu w jakim leżała gdy jeden z nich zmienił formę zmieniając się w nagiego, łysego mężczyznę. Patrzył na nią z góry gdy drugi wilk wciąć warczał jakby miał zamiar rozszarpać jej gardło.

- Tak. Mamy pakt. - Zed pokiwał swoją łysą głową. Co prawda nie spodziewał się, że ta kwestia paktu z paryskimi pijawkami zawarta kilka lat temu będzie go kiedyś dotyczyć osobiście. No ale jednak tak się właśnie stało. - Nic ci nie zrobimy. Sol też nie. Mamy pakt. - dodał zerkając w dół na szarą wilczycę. Ta warknęła po raz ostatni i transofmowała się w młodą, nagą kobietę. Tą samą jaka niedawno pojawiła się na tej drodze nie wiadomo skąd. Tylko w przeciwieństwie do niego nosiła ślady stoczonej walki. Popatrzyła z góry na leżącą w rowie sponiewieraną, zakrwawioną i brudną pijawkę w skórzanych spodniach i kurtce. I nożem w sprawnej ręcę.

- Dobra, nic jej nie zrobię. - burknęła w końcu do Zeda. Coś w wilczej naturze było, że miała pewne opory przed zarzynaniem tych co okazywali uległość i podporządkowanie. Poza tym skoro Zedowi na tym głupim pakcie zależało…

- Co jest? Nie rozwalamy jej? - zapytał Gerd jaki dobiegł do nich i widząc ich w ludzkich formach też wrócił do ludzkiej postaci.

- Zed mówi, że nie bo mamy pakt. Ona jest z Paryża. - mruknęła Solenne. Jak adrenalina zaczęła schodzić czuła rosnący, pulsujący ból w świeżych ranach. Nieźle ją ten blondas przetrzepał. Za bardzo uwierzyła w swoje siły rzucając się na niego w pojedynkę. Gdyby nie chłopaki to mogło być z nią krucho.

- Aha. Z czego się śmiejesz? - Gerd pokiwał głową chociaż na razie to buzował mu w żyłach bojowy koktajl więc nie był w nastroju do rozważań. Ale mimo to dojrzał krótkie, rozbawione prychnięcie powalonej pijawki.

- Zwykle jak stoi nade mną trójka golasów to w całkiem innych celach. - Blitz wyznała z ulgą. A jednak ten pakt coś znaczył! Rany! Już by było po niej gdyby nie ten pakt! Z trójką lupinów na pewno by sobie nie poradziła. A to chyba był ich teren to mogło być ich tu więcej. Mimo to nie mogła się oprzeć tej uwadze o trójce nagusów jacy ją otaczali.

- Bardzo śmieszne. - warknęła zirytowana Solenne wcale nie czując się rozbawiona. W przeciwieństwie do Gerda jaki roześmiał się krótko. Nawet Zed się lekko uśmiechnął. Co ich tak bawiło? Przecież ta kretynka wcale nie jest zabawna. Pewnie jakaś wampirza wywłoka.

- Dobra Sol zabierz ją do siebie. My tu z Gerdem posprzątamy trochę. Ktoś mógł zadzwonić na policję. A sama widzisz jak to wygląda. - Zed zbył żarty na bok i zajął się wydawaniem poleceń. Trzeba było uporządkować ten bajzel zanim ktoś niepowołany to zobaczy. Samochodu nie było, motocykl wyglądał jak po kraksie, motocyklistka może z przymrużeniem oka też. Ale dwa ciała w garniturach z prawie odgryzionymi głowami i wyszarpanymi tchawicami to jednak słabo się kojarzyło z wypadkiem samochodowym. Nie można było srać na własnym podwórku i trzeba było sie tym zająć.

- Ja? Chcę zostać z wami. Po co nam ona? Niech zabiera swoją hulajnogę i zjeżdża stąd. I tak jej uratowaliśmy dupę. - Solenne warknęła niezadowolona. Znów ją spychali do podrzędnych zadań! A dopiero co walczyli ramię w ramię a teraz traktują ją jak małolatę!

- Sol, spójrz na nią. Ledwo zipie, nigdzie nie pojedzie. Poza tym trzeba się zastanowić co tu teraz zrobić. Trzeba powiadomić resztę. Do ciebie jest najbliżej no i też oberwałaś. Możesz nam pomóc w ten sposób? - Zed pokręcił głową na znak, że nie zgadza się na takie rozwiązanie. Gerd wzruszył ramionami. On tu rządził. Poza tym brzmiało sensownie. W uszach Solenne też. I musiała przyznać, że miała wrażenie, że słabnie z każdą chwilą. Najchętniej wróciłaby do siebie, zwinęła w kłębek i przespała to wszystko aż sprawy wrócą do normy. Ale nie chciała wyjść na mięczaka przed chłopakami. Przed własnym stadem.

- Dobra. Zabiorę ją. - westchnęła ciemnowłosa naguska i pochyliła się aby złapać tą powaloną na dnie rowu. Ta jęknęła boleśnie gdy musiała poruszyć połamanymi kończynami. Ale zacisnęła zęby i starała się trzymać fason.

- Dziękuję. Jestem waszą dłużniczką. - wysapała patrząc na nich obu, zwłaszcza tego łysego co widocznie był samcem alfa w ich trójce i miał najwięcej do gadania. Skinął jej głową a wilczyca już się z nią zabierała z powrotem ku polom i własnemu gospodarstwu. Zaś oni obaj zaczęli porządkować ten bajzel.

Kobiety zaś kuśtykając, sapiąc i jęcząc z otrzymanych ran dotarły do gospodarstwa jednej z nich. Ta złożyła gościa na krześle w kuchni. Sama zaś oparła się tyłkiem o stół i przymknęła oczy. Potrzebowała odpoczynku. I snu. Leczniczego snu. Ale jeszcze nie teraz. Trzeba coś zrobić z tą pijawką. No i poczekać na chłopaków.

- Masz pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić. Zgubiłam swój po drodze. - usłyszała od siedzącej. Skrzywiła się bez otwierania oczu. Telefon owszem miała ale pewnie został gdzieś w rozerwanych spodniach tam na drodze. Razem z resztą ubrania.

- Może chłopaki znajdą to przyniosą. Musisz poczekać. - odparła otwierając oczy i w świetle lamp mogła się wreszcie na spokojnie przyjrzeć krwiopijcy. Młoda, blada, ciemnowłosa kobieta. W podartych od wypadku i pobrudzonych skórzanych spodniach i kurtce. Kiepsko wyglądała po tym wszystkim. Chociaż jak na żywego trupa to i tak zaskakująco żywo. Ciekawe ile ma naprawdę lat? Ponoć niektórzy z nich mają po kilka stuleci na karku.

- Słabo mi. Wkrótce zapadnę w letarg. Nie wiem kiedy się obudzę. Potrzebuję pomieszczenia bez światła słonecznego. Może być jakaś szafa albo pudło. Cokolwiek ale bez światła. No i telefon. Muszę zadzwonić do swoich i powiedzieć im co się stało. Ostrzec ich. - wyjaśniła Blitz czując, że słabnie. Porządnie oberwała, to nie były jakieś nędzne postrzały z pistoletu co mogła zaleczć w miarę na bieżąco. Tylko poważnie oberwała czuła, że jest na granicy zapaści i letargu. Bała się, że jak nie zadzwoni do Aurory teraz to potem nie wiadomo kiedy. A jutro… Czy dziś? Już jej się mieszało wszystko… W każdym razie miała umówione spotkanie z tymi świeżakami co szefowa miała ich przysłać do tej sprawy. Przecież musi im powiedzieć, że nie będzie jej w tym klubie co mówiła, że będzie. No i, że sytuacja się zmieniła.

- A gwiazdki z nieba nie chcesz? Mówię ci, że musisz poczekać aż chłopaki wrócą. - powiedziała gospodyni z trudem walcząc ze sobą aby jawnie nie warczeć. Co ona sobie myśli? Zaprosiła ją do swojego domu, na swój prywatny teren a ta od razu się szarogęsi.

- Sol, jak mi nie załatwisz jakiejś ciemnicy to równie dobrze od razu mi też możesz urwać łeb. Wynik będzie taki sam. I telefon mi potrzebny aby ostrzec swoich. Swoje stado. Jak tego nie zrobię mogą wjechać prosto w pułapkę. Może być laptop jeśli nie masz telefonu. Długo nie wytrzymam, zaraz mnie zetnie i będziesz miała trupa w kuchni. Takiego czy innego. - Maska czuła, że słabnie z każdą chwilą. I lada moment może stracić przytomność. A była na terenie i łasce tej wilczycy. Chciała aby dotarło do niej, że to nie jakaś prywata tylko sprawa życia i śmierci. Dosłownie. Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami. Poturbowana, brudna, czarnowłosa na krześle i pokrwawiona, postrzelana naguska oparta o stół naprzeciwko.

- Poczekaj. - westchnęła Sol bo ostatecznie wyszło jej, że Zed mógłby mieć jej za złe jakby tej suce coś się stało. Wyszła z kuchni do pokoju. W końcu nie pierwszy raz znalazła się w sytuacji gdy straciła telefon z powodu transformacji w niekontrolowanych warunkach. Więc miała kilka zapasowych telefonów. Po chwili wróciła do kuchni z jednym z nich. Prawie rzuciła pogardliwie ten aparat ku czarnowłosej. Ale ostatnim momencie przypomniała sobie ten rzut plikiem banknotów tego blondasa i to jak ją to wkurzyło. Więc postawiła telefon na stole i przesunęła go w jej stronę.

- Dzięki. - Maska ucieszyła się i obdarzyła ją wdzięcznym uśmiechem. Złapała aparat, zdjęła blokadę i zaczęła wpisywać numer szefowej. Już go prawie wcisnęła gdy coś jej się przypomniało. - A jak się nazywa to miejsce? - zapytała swoją gospodynię.

- Waterloo. - odparła ciemnowłosa i trochę ją rozbawiło zdziwienie na twarzy gościa. Ale czekała bo trochę była ciekawa do kogo dzwoni i co powie.

- Dobry wieczór babciu Balbino. To ja, Blitz. Dzwonię od koleżanki. Straciłam swój telefon. Miałam wypadek. Jestem w Waterloo. U tej koleżanki. I jej kolegów. To eee… No ci kuzyni z jakimi się nasz dziadek pogodził parę lat temu… Ci z północy… Tak, właśnie ci… Bo miałam wypadek już tutaj. Poprztykałam się z innymi studentami i ich opiekunami… Trochę się poganialiśmy po mieście… No i zostanę tutaj u tej mojej koleżanki przez parę dni… No tak, trochę się źle czuję po tym wypadku to mogę być nieco senna… Tak, ci nowi co mieli przyjechać to niech przyjadą ale tutaj do Waterloo… Wszystko im wyjaśnię… Tylko ja jestem tu w gościach to oni też… No tak, sama wiesz jakie są silne te stereotypy… Tak? Dobrze, dziękuję bardzo… Aha… Jaki to adres? - Solenne słuchała tej rozmowy siląc się na spokój. Zauważyła, że wampirzyca unika konkretów, właściwie nie mówiła żadnych nazw ani imion. Oprócz adresu. Wilczyca skrzywiła się na myśl, że miałyby tu przyjechać kolejne pijawki. Ale w duchu miała nadzieję, że po to aby ją zabrać. To by się pozbyła smroda i Zed by nie mógł nic na to poradzić ani coś ględzić, że nie była miła czy jej nie ugościła jak prosił. Podała więc jej adres i poczekała aż skończy rozmawiać.

- Możesz go zatrzymać. I babcia Balbina? Serio? - brwi Solenne powędrowały do góry w ironicznym grymasie rozbawienia gdy nie mogła powstrzymać się od drobnej złośliwości pod adresem pijawek.

- Tak, to pseudonim mojej szefowej. Dziękuję ci za ten telefon. I pomoc. I tam na drodze i teraz. Naprawdę nie chciałam ani tobie ani twoim kolegom robić kłopotów. Tylko zwiać tym dupkom. No ale mnie dopadli. Sama widziałaś. - Maska skorzystała z okazji, że wreszcie mogą chociaż na chwile same porozmawiać na spokojnie i podziękowała za okazaną pomoc. Zdając sobie sprawę, że jej obecność musi być dla gospodyni mocno drażniąca. Ich rasy nienawidziły się i zwalczały od wieków. I bardzo rzadko zdarzały się takie chwilowe pakty o nieagresji jak teraz.

- Nie bój się upomnę się o to. A teraz idę załatwić ci kimę. - powiedziała do gościa odwróciła się i wyszła z kuchni. Pakty z pijawkami! Też coś! Chociaż jak szła korytarzem i wspominała jak ta z kuchni zażarcie stawiała się tym dwóm palantom to musiała przyznać, że było w niej coś wartościowego. Nawet jeśli była tylko pijawką.


---



- No i dlatego wylądowałam tutaj. U naszej gościnnej gospodyni i jej kolegów co mnie wyratowali z opresji. Proszę was abyście byli dla nich mili i nie zaogniali sytuacji. Na razie jestem ich gościem i zapewniają mi bezpieczeństwo. - Maska nadal na wpół siedziała na łóżku w pokoju na piętrze. Pogruchotaną nogę miała wziętą w prowizoryczne łupki. A prawe ramię na temblaku. Widocznie to nie były jakieś błahostki skoro wampirza regeneracja nie mogła tego zaleczyć na bieżąco.

- Waszej części planu to jednak nie zmienia. Moja przykrywka nijak nie była połączona z waszą. Ale jestem spalona w Brukseli. Dlatego zostanę tutaj i będę koordynować wasze działania. A w mieście będziecie musieli działać sami. - poinformowała ich agentka Aurory. Sama po czwartkowej wpadce miałaby kłopot pojawić się na terenie brukselskiej koterii. To jednak nie dotyczyło paryskich świeżaków co mieli tam się zjawić jutro jako nowa grupa studentów. Poza takimi wybrykami jak telefon od Carla z wczoraj to nic ich nie wiązało z berlińską Anarchistką jaka zaplątała się nie na ten dach co trzeba a potem zwiała z miasta. Ale z Waterloo mogła ich wspomagać zdalnie albo wiedzą o koterii jaką udało jej się zdobyć w ciągu ostatniego miesiąca.

- Miałam filmik na telefonie. Ale zgubiłam go podczas ucieczki z miasta. W tym klubie co wam mówiłam są jakieś spotkania. Na ostatnim piętrze, w zachodnim krańcu. Widziałam to przez chwilę przez lufcik w dachu. Wygląda jak wykłady albo inne pogadanki prowadzone przez jakąś parkę. Mężczyzna co wygląda jak polityk albo biznesmen i kobieta co wygląda jak wiktoriańska wiedźma Tremere. Oboje pociągający. I chyba prowadzili jakieś pogadanki bo to oni głównie mówili a reszta ich słuchała. - Blitz opisała co udało jej się podejrzeć. I w jej opinii to mogło być “właśnie to” co się tu działo w Brukseli i po co ją tu wysłała Aurora. A teraz kolejną grupę świeżaków co mieli niepowtarzalną okazję przeniknąć do tutejszej domeny jako jedna z wielu grup europejskich studentów czy przyjechała tu zdobywać wiedzę jak zarządzać koterią, zdobywać wpływy i budować swoją własną koterię. Przynajmniej oficjalnie. Bo mniej oficjalnie to najczęściej kończyło się na nieustającym imprezowaniu czego dowodem była sama Maska co w ciągu miesiąca wyrobiła sobie opinię ostrej zawodniczki i faworyty w nocnych wyścigach jednośladów.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; dom studencki
Czas: 2025.06.07/08; sb/nd; noc, g 00:00 - 02:00; ok 3-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Spotkanie w domu studenckim





https://brik.be/wp-content/uploads/2...straat-141.jpg


- Cześć! No fajnie, że już przyjechaliście! Miło mi was poznać. Bo w Paryżu to chyba, żeśmy się jakoś rozminęli. No ale jak już jesteście to wchodźcie, wchodźcie, śmiało, czujcie się jak u siebie. - powitanie zaczęła Felicienne ale grupa poprzedników okazała się całkiem przyjaźnie nastawiona. Zorganizowali przybycie młodszej generacji studentów z rodzimej koterii jak jakieś przyjęcie urodzinowe. Ledwo zajechali pod kamienicę, weszli do środka i zameldowali się w recepcji to tam ładna i przyjemna recepcjonistka pokierowała ich gdzie mają swoje pokoje. Z Waterloo do Brukseli to był rzut beretem. Nawet Maska nalegała aby nie jechali od razu po dziennym letargu bo byłoby nieco dziwne pokonać całą trasę z Paryża w tak krótkim czasie. Chyba, że wymyśliliby jakiś przystanek po drodze choćby właśnie na dzienny nocleg. Bo trasę między obiema stolicami można było pokonać na spokojnie w jakieś 4 czy 5 godzin. Może 3 jakby ktoś miał dobrą furę i pruł autostradami jak wariat. Zresztą wczoraj gdzieś tyle czasu im zajęło dotarcie do Waterloo co było prawie za południowymi rogatkami belgijskiej stolicy.

- Dobrze was widzieć, to zostawcie swoje rzeczy w pokojach, rozgośćcie się a my zapraszamy do świetlicy. Niestety pokoje nie są przeznaczone do imprez masowych. Dlatego urządziliśmy małe powitanie na świetlicy. No i przy okazji może kogoś poznacie. - Peter jako ktoś z Venture nie szargał opinii swojego klanu jako przywódców i liderów. Przywitał się równie ciepło i raźno co koleżanka. Dość szybko potwierdziło się to co mówiła tydzień temu Aurora na pierwszym spotkaniu i co było w aktach tej sprawy, że ten duet Torreador - Venture są głównymi rozgrywającymi w grupie poprzedników. Najwięcej mówili i świetnie spełniali się w roli gościnnych gospodarzy. Jak nowi studenci obejrzeli swoje pokoje i zostawili tam swoje bagaże można było przejść dalej do tej świetlicy jaką zaklepali starsi studenci właśnie na tą małą, uroczystość powitalną.

- Dzisiaj zamówiliśmy tą świetlicę na tą małą imprezę. Więc będą tylko inni spokrewnieni albo obsługa wtajemniczona w Maskaradę. Ale uważajcie bo liczebnie to zdecydowana większość studentów to śmiertelnicy jacy nie mają o tym pojęcia. Sporo jest też turystów, też głównie studentów, co przyjeżdża na wycieczki na parę dni, na tydzień, na dwa więc ruch jest dość spory. Ale nie wszyscy są wtajemniczeni w nasze sprawy. Więc uważajcie. Obsługa też nie wszyscy. Ale ci najważniejsi co zarządzają tym interesem tak. Jak choćby ta recepcjonistka co was witała. To śmiertelniczka ale wie o Maskaradzie i nam pomaga. - Peter wyjaśnił im po drodze podstawowe BHP tego lokalu. Mniej więcej pokrywało się to z tym co mówiła im szefowa paryskich szpiegów.

Na świetlicy było jak to można się było spodziewać po miejscu rekreacji dla studentów i turystów. Lodówka, stół do bilarda, piłkarzyki, fotele, sofy, wielka plazma na ścianie, stanowiska z komputerami, miejsca do ładowania baterii czy laptopów i tak dalej. Były też chorągiewki, wielki transparent “Witamy Drogich Gości z Paryża”, balony i w ogóle był dość urodzinowo. Zaś starsi stażem studenci powitali swoich młodszych następców całkiem miło i serdecznie. Brakowało tylko Marlona. No ale jako Gangrel to unikał miasta jak mógł w pełni potwierdzając tym renomę Dzikusów. Zresztą uznał chyba, że jak reszta ekipy powita nowych to on tam nie jest potrzebny i tylko będzie zawalał.

Potem nastąpił dość tradycyjny moment zapoznawczy. Te wszystkie pytania “A skąd jesteś?”, “A czym się zajmujesz?” no i wymiana wspólnych znajomych i adresów. Dość łatwo było się połapać, że skoro ekipa poprzedników była z Paryża to całkiem dobrze kojarzyła paryską koterię i samo miasto. Okazywało się, że ze świeżakami mają wspólnych znajomych i miejscówki nawet jeśli wcześniej się tam osobiście nie spotkali. Były więc spore szanse, że gdyby Aurora przysłała kogoś w ich wieku czy starszego jako studenta to prawie od razu poprzednicy by kogoś takiego rozpoznali i wyczuli pismo nosem. Dopiero gdy chodziło o osoby spokrewnione po ich wyjeździe z Paryża a przysłanych tu jako studentów to wyglądało to naturalnie. Nawet jeśli sami nie byli zawodowymi agentami, detektywami czy szpiegami wyszkolonymi do infiltracji jakiegoś środowiska.

I chyba nawet legenda Maski spełniła swoją rolę. Bo o czwartkowym wypadku w klubie ani o samej Blitz nikt z poprzedników nie zająknął się ani słowem. Gdyby wysłannicy paryskiej szeryf nie wiedzieli tego od samej uczestniczki tych wydarzeń to od swoich poprzedników by się tego nie dowiedzieli. No ale może dlatego, że nie uznali tego za warte wzmianki wobec świeżaków albo obsługa klubu zataiła to wydarzenie i nawet oni o tym nie wiedzieli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline