Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2022, 14:32   #111
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 15 - 2025.06.05/06; cz; dzień (Bonus - Konsekwencje bijatyki)

Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XV Dzielnica Vaugirard; blok Johna
Czas: 2025.06.04/05; śr/czr; noc, g 00:15; ok 5 h do świtu
Warunki: wnętrze windy; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, sła.wiatr



srg Jean Cartier i srg Russel Allain



- Patrz jak nas dzielnie odprowadzają. - mruknął cicho Russel gdy czekali aż winda wjedzie na górę i się otworzy. Jak czekali trudno było nie spojrzeć w bok gdzie widać było sporych rozmiarów punka jaki odprowadzał ich wzrokiem.

- No. Oni są trefni. Coś mi tu śmierdzi, mówię ci. - Jean wcisnął przycisk otwierania drzwi i weszli do środka. Wybrali parter i winda zaczęła zjeżdżać na dół.

- Wiesz, że ona była policjantką? - Russel co sprawdzał personalia z dokumentów w centrali nie miał do tej pory okazji podzielić się tym newsem z partnerem. Dopiero teraz.

- Serio? To nasza koleżanka po fachu. Tylko przeszła do prywaciarza. Ale nie powiem aby była zbyt koleżeńska. Słyszałeś ten kit co wciskała? Namolni, zwariowani sąsiedzi. Dobre sobie. - Jean co prowadził większość rozmowy z legitymowanym pokręcił głową z niesmakiem. Partner pokiwał głową twierdząco.

- Szkoda. Na oko to niezła z niej dupa. Widziałeś jaki ona jest rocznik? Nieźle się trzyma. Dałbym jej góra dwa, trzy lata po akademii. - Russel zwrócił uwagę na co innego. Ale ogólnie zgadzał się z wnioskami kolegi.

- No. Też aż drugi raz zerknąłem na datę urodzenia. To ile ona ma? 37? 38? Cholera to prawie 40. No nieźle się trzyma fakt. A jego widziałeś? Nocne życie pana Anglika w Paryżu. Gdzie oni się tak odstawili? Na wyjście na koncert za późno, na powrót za wcześnie, w okolicy chyba nic nie gra dzisiaj, nawet nie wyczułem aby coś pili. To co? Po domu tak chodzą w tych skórach i łańcuchach? Mówię ci to wszystko się kupy nie trzyma. Najchętniej bym ich zgarnął na komisariat i sprawdził im chatę. Na pewno byśmy znaleźli coś ciekawego. - Jean znów pokręcił głową na znak, że cała masa detali mu się tu nie zgrywa sama ze sobą.

- No byśmy mogli jakby land lord nie potwierdził, że ten Angol mieszka u niego. Chociaż zdziwił się, jak mu powiedziałem o ich wyprowadzce. Więc chyba pan Anglik nie tylko z nami niechętnie kooperuje i nie dzieli się informacjami i planami. O tym, że jest z jakąś kobietą też się zdziwił. Więc to chyba nie jest jakiś stary związek. - drugi z sierżantów podzielił się z tym pierwszym czego się dowiedział od land lorda jaki był właścicielem wynajmowanego mieszkania.

- Dziwna ta przeprowadzka. Same komputery. To pewnie jakiś informatyk albo inny haker. Nocne życie pana informatyka. Skóry, byłe francuskie policjantki i niespodziewane nocne przeprowadzki z pomocą bandy punków. Mówię ci stary, że to wszystko kupy się nie trzyma. - pokręcił głową jeszcze raz. Zdawał się czuć przez skórę, że coś tu mocno nie gra. No ale oficjalnie niezbyt mieli powody aby się do czegoś przyczepić. Jakby land lord jeszcze nie potwierdził, że taki John Black wynajmuje to mieszkanie no to co innego. No ale potwierdził. Otworzył drzwi i wyszli z windy.

- A ci? Spisujemy ich? - zapytał Russel gdy otworzyli drzwi bloku i wyszli na nocne powietrze. Ujrzeli dwójkę punków siedzących na stole do ping ponga. On z irokezem, ona z połową blond a połową czarnych włosów. Też spojrzeli w ich stronę.

- Co to za punki? Ani szlugow nie jaraja ani piwa czy wina nie piją. - Jean pokręcił głową ponownie gdy dostrzegł kolejny detal jaki tym razem wyłamywał się ze stereotypu pewnej subkultury.

- Może skitrali to gdzieś. Ale niezbyt mamy za co ich zatrzymać. Chyba, że spisać ich aby ich spisać. - Russel wzruszył ramionami czekając na decyzję kolegi. Jemu właściwie było to obojętne. Ale widzieli tą dwójkę na przysłanym z centrali zdjęciu. To była część tej bandy co odjechała z tymi komputerami tego Angola.

- Czekają na coś. Inaczej by się zmyli z resztą. Albo siedzieli z tą dwójką na górze. Mówię ci stary, że tu jeszcze coś się wydarzy. I to niedługo. - Jean zaśmiał się cicho i bez wesołości zerkając na swojego partnera.

- Chyba, że ich spłoszylismy. Jak spisaliśmy tych na górze to mogą zrezygnować. Przecież teraz jak coś się stanie to będziemy ich szukać w pierwszej kolejności. - partner pokiwał głową na znak, że wniosku kumpla wydają mu się słuszne. Chociaż i tak niezbyt mieli pretekst do interwencji.

- Zjeżdżajmy stąd. Niech myślą, że nas spławili. Zgłosimy to centrali, niech oni myślą co dalej z tym zrobic. - drugi z sierżantów podjął w końcu decyzję i wyjął z kieszeni pilota do drzwi radiowozu. Wsiedli do środka i on sam odpalił maszynę zaś Russel zaczął streszczać przez radio co wyszło z tej interwencji w bloku.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; VII Dzielnica Palais-Bourbon; klub “Miroir Noir”
Czas: 2025.06.05; cz; południe, g 12:20; dzień
Warunki: wnętrze klubu; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, pogodnie, umi.wiatr



Jean Marc i policja



- Już jestem panowie. Coś się stało? - do recepcji wyszedł łysy mężczyzna w średnim wieku ubrany schludnie i oszczędnie. Zwrócił się do dwóch policjantów którzy tam czekali.

- Dzień dobry panu. Czy możemy panu zadać parę pytań? - odezwał się jeden z policjantów.

- Ależ oczywiście, proszę do mojego gabinetu. - Jean Marc skinął swoją łysą głową i dalej się nie odzywali jak szli przez główne sale kilkupiętrowego klubu kierując się ku zapleczu gdzie miał swoje biuro.

- Coś pustawo. - zauważył jeden z gliniarzy zwracając uwagę na wyraźne pustki i ciszę jaka dominowała w klubie.

- Jest południe. Większość naszej klienteli preferuje wieczory i noce. Wtedy działamy na pełnych obrotach. Alkohol, parkiet, dziewczynki i wizyty w VIP-roomie. Macie na to ochotę panowie? - zagaił do nich wesoło i lekko jak na profesjonalistę przystało. Ale wizyta wypadła w istnej godzinie duchów jak prawie nikogo tu nie było. Czuł jednak niepokój bo szefowa uprzedziła go, że gliny mogą węszyć za jej gośćmi.

- Na pewno nie na służbie. - zaśmiał się cicho jeden z gliniarzy. Ale już przeszli na zaplecze i weszli do jego gabinetu.

- To słucham, jak możemy pomóc policji? - zagaił gdy zasiadł na swoim miejscu a sam wskazał na dwa miejsca po drugiej stronie biurka.

- Czy widział pan kogoś z tych osób? Szukamy ich. Są podejrzani o ciężkie pobicie czterech osób. - jeden z policjantów wyjął kartkę a na niej było widać portrety czterech osób. Dwie zrobione jak kadry z jakiegoś filmu przedstawiały młodego mężczyznę z irokezem podpisany jako Melvin Bloch i młodą kobietę z połową głowy na czarno a połową na blond. Musiał cmoknąć aby zamaskować grymas bo kolejna parę zdążył poznać z tydzień temu. I ci w przeciwieństwie do pierwszego duetu oboje byli podpisani. John Black i Margaux Ryan. Miał ich ledwo dwa piętra wyżej w trochę innym sektorze klubu. Więc ta ostrożność szefowej co go ostrzegła przed węszącymi glinami jednak nie była bezpodstawna.

- Przykro mi. Przez klub przewijają się całe tabuny gości, nie ma siły aby zapamiętać wszystkich. Ci widocznie nawet jak u nas byli to musieli nie sprawić jakichś kłopotów aby trzeba było po nich wzywać karetkę albo was. A dlaczego szukacie ich właśnie u nas? U nas nie było żadnego pobicia czterech osób a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. - pokręcił swoją łysą głową i lekko machnął trzymaną kartką ze zdjęciami czterech facjat. Widział jak obaj gliniarze śledzą wzrokiem każdy jego ruch i grymas.

- A bo gdzieś w tej okolicy straciliśmy ich z oczu. A może ten samochód gdzieś pan widział? Zielona Honda Civic. - ten policjant co wyjął pierwsze zdjęcie podał mu kolejne. Szef dziennej ochrony klubu wziął je do ręki i znów musiał mocniej zacisnąć usta aby zapanować nad twarzą. Na zdjęciu faktycznie było widać Hondę Civic uchwyconą pewnie z jakiegoś CCVT. Domyślał się, że skoro gliniarze machali tym zdjęciem na okrągło to mieli nakaz na skorzystanie z systemu miejskiego monitoringu. I ku swojej irytacji rozpoznał okolicę gdzie zrobiono zdjęcie. Parę adresów stąd. Nic dziwnego, że gliniarze przeczesywali okolicę.

- Ta Civic pojechała dalej ale już na dwie osoby. Dwójka, ten Anglik i ta czarnula wysiedli gdzieś w tej okolicy. Koledzy szukają tej Civic i tej drugiej dwójki gdzie indziej no a my sprawdzamy tutaj za tą pierwszą dwójką. Możemy zajrzeć do kamer ochrony? To by mogło nam upewnić się, że ich nie było w tej okolicy. - policjant tłumaczył dalej co jak tutaj robią i jakie mają zamiary. Brzmiało jakby policja potraktowała sprawę poważnie i robiła co mogła aby schwytać podejrzanych.

- A mają panowie nakaz? - zapytał Jean Marc odkładając kartkę z uchwyconym zdjęciem samochodu. Pierwszego z jeszcze czwórką osób w środku i kolejnego już z dwójką. Wiedział, że gdyby gliniarze dorwali się do zapisów z ostatniej nocy to kaplica. Na kamerach z klubu mogliby odtworzyć całą trasę dwójki zbiegów od podejścia do klubu aż po klatkę schodową i korytarze na zapleczu. Ale wyczuwał, że działają nieco po omacku więc była szansa, że nie mają takiego nakazu co by pozwoliło mu ich spławić i zyskać nieco na czasie.

- Niestety nie. Tylko sprawdzamy okolicę. Ale jeśli pan nalega możemy wrócić z nakazem. - odparł gliniarz przyznając, że jego przypuszczenia były dość trafne. W głębi ducha odetchnął z ulgą.

- Nalegam. Oczywiście bardzo chętnie współpracujemy z policją, nie mamy nic do ukrycia. Ale sami panowie rozumieją jakiego rodzaju to klub. Nie wszyscy nasi klienci chcieliby się obnosić z tym na co tu sobie pozwalają. Nawet nie macie chłopaki pojęcia kto do nas potrafi przychodzić na imprezę. No i jakby się rozniosło, że pozwalamy oglądać to wszystko bez nakazu… No sami panowie rozumieją, to by się mogło odbić na naszym wizerunku i poczuciu bezpieczeństwa naszych klientów. Nasza konkurencja by skakała pod niebiosa za taki podarunek. Ale oczywiście jak panowie wrócą z nakazem jestem do waszej całkowitej dyspozycji, razem z naszym systemem bezpieczeństwa. - łysol wytłumaczył profesjonalnie i cierpliwie, że nawet jak prywatnie w pełni zgadzał się z prośbą policji to jednak miał swoje obowiązki służbowe i zobowiązania. Policjanci pokiwali głowami i popatrzyli na siebie nawzajem. W końcu wstali i wyszli.

- Wpadnijcie kiedyś chłopaki nie robicie żadnych urodzin? Albo komendanta? W razie czego wysyłamy też dziewczynki pod taki urodzinowy adres. Możemy zapewnić też pełen serwis w alkohole a w razie potrzeby także i jedzenie. No ale chyba rozumiecie, że tutaj nie przychodzi się aby się najeść. - nawijał im po drodze przez opustoszały klub wprowadzając przyjazną atmosferę. Odprowadził ich aż do recepcji gdzie się pożegnali i rozstali. Sam zaś wrócił do środka i gorączkowo zastanawiał się co ty teraz z tym smrodem zrobić. Póki gliny nie miały nakazu był względnie bezpieczny. Ale gdyby udało im się go zdobyć mogli tu wejść i przeszukać lokal całkiem legalnie. Razem z kamerami.

W końcu zawołał do siebie Charlotte co była u nich od komputerowych spraw, także od CCTV. I kazał jej na wszelki wypadek wyczyścić dwójkę kłopotliwych gości z rejestrów. A potem zadzwonił do “Olimpu”. Ktoś tam powinien być na dziennej zmianie. Zadzwoniłby do szefowej ale był dzień. Do Sorena ale też był dzień. Nawet do Aurory ale też był dzień. Na szczęście ktoś tam dyżurował w “Olimpie” i to ktoś z głową na karku kto zrozumiał skalę zagrożenia. Z godzinę później pod tylne drzwi klubu podjechała furgonetka cleanerów. Ze środka wysiadł grubasek w średnim wieku w kombinezonie roboczym. Ostatni raz widzieli się pod Leclerkiem w Orly.

- No to gdzie są nasi klienci? - zapytał Ajax gdy przywitał się z szefem ochrony.

- Chodź, zaprowadzę was. Środek dnia to są całkiem sztywni. - Jean Marc dał mu znak aby poszli za nim. I zaprowadził ich do jednego z wielu VIP-roomów bez okien gdzie na łóżku zastali dwa, zimne, nieruchome ciała nie zdradzające śladów życia.

- Dobra, pakujemy ich. Hermes zajmij się ich telefonami. - szef cleanerów podszedł do łóżka i chwilę oglądał nieświadomych tego klientów służbowym okiem kogoś kto ma ich przewieźć z miejsca na miejsce jak dwie, bezwładne bele. Albo trupy.

- Nawet ich nie wyłączyli. - prychnął spec od kompów gdy bez trudu znalazł oba telefony po czym je wyłączył. Schował do kieszeni a potem nastąpił etap czysto fizycznej roboty jak oba ciała trzeba było zawinąć w worki na ciała po czym wynieść na dół, i na zewnątrz do czekającej furgonetki. A następnie umieścić w skrytce pod podłogą w jakiej zwykle przewozili kłopotliwy towar tego typu. Z pół godziny później van firmy clenaerskiej bez sensacji odjechał spod tylnego wejścia klubu a Jean Marc mógł odetchnąć z ulgą.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XV Dzielnica Vaugirard; Komisariat 162
Czas: 2025.06.05; cz; noc, g 17:35; dzień
Warunki: wnętrze gabinetu; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, pogodnie, łag.wiatr



det. Timothy Laberge i det. Eugene Quessy


Miękka, kauczukowa piłeczka uderzyła o ścianę, odbiła się i zaczęła spadać w dół. Aż przechwyciła ją męska dłoń i powtórzyła operację. Znów krótki lot, uderzenie w ścianę i powrót do dłoni. Całość przypominała monotonny rytm jakiejś maszyny.

- Prosiłem cię abyś tym nie walił w ścianę. - przypomniał kolega z sąsiednego biurka gdy samo ostrzegawcze spojrzenie nie wystarczyło Timothy'emu.

- Przepraszam. To mi pomaga myśleć. - powiedział detektyw ostatni raz łapiąc piłeczkę i w zamian zaczął ją machinalnie obracać w dłoni. Przyjrzał się jej. Trochę już się starła tu czy obrkuszyła tam. Pewnie niedługo bedzie musiał kupić sobie nową.

- A nad czym? - zagaił Eugene zdając sobie sprawę, że kolega niedawno wrócił do biura i większość dnia go nie było.

- Nad tą sprawą pobicia tych czterech w tym blokowisku z ostatniej nocy. Jakoś całkiem porypana jest ta sprawa. - przyznał obracając się frontem do biurka i kolegi. A nie jak dotąd siedząc bokiem z nogami na jego krawędzi aby łatwiej było rzucać i łapać piłeczkę.

- Dlaczego? - zaciekawił się kolega. Poza tym jak robili we dwóch taką burzę mózgów to zwykle coś łatwiej im szło niż gdy każdy siedział nad swoją sprawą osobno.

- No bo jakby wszystko poszło sztampowo to by przyjechało czterech typków z bejsbolami, zrobili komuś wjazd na chatę, nauczyli moresu albo zawinęli fanty i by się zmyli. Jakby trafili na jakiegoś kozaka może by się potłukli trochę ale jeden czy dwóch, wyrwanych ze snu w ciągu nocy to rzadko ma jakieś szanse w starciu z paroma typkami z bejzbolami. My i ambulanse zwykle przyjeżdżamy zbierać resztki tych którzy zostali na miejscu. - Timothy zaczął od czegoś znajomego aby mieć jakiś punkt wyjścia w tej dyskusji.

- No chyba, że siły są równe, ci co mieli być napadnięci nie śpią albo przypadek losowy gdy akurat ich odwiedzi kowboj z Szanghaju czy inny karateka. Jak w filmach. - Eugene zgodził się z nim, że tak jak mówi kolega to zwykle wygląda no ale nie zawsze. Chociaż te inne przypadki to zdarzały się znacznie rzadziej.

- No właśnie, tak jak mówisz kolego. A tutaj? Wszystko jest popieprzone. Nie ma śladów włamania. Albo mieli takiego zwinnego włamywacza, albo zapukali o 3 rano a ktoś im otworzył no albo byli zbyt nieostrożni i ten Black im otworzył. Kto normalny otwiera drzwi nieznanym obcym o 3 rano? - detektyw jaki prowadził sprawę wskazał na kolejne fakty jakie są mało standardowe w badanej sprawie.

- Raczej mało kto. Chyba, że ktoś myśli, że to pijany domownik co dobiera się do domu czy coś takiego. Ja bym pewnie zadzwonił na policję, że ktoś mi próbuje się włamać na chatę. - Eugene zgodził się z kolegą i jego wnioskami. To było mało standardowe poczynanie. W puli genowej ludzkości zostało zapewne niewiele śladów po tych jacy słysząc porykiwania lwa w jaskini szli z ciekawości sprawdzić co tam się dzieje.

- On tam mieszkał sam. Ten Black. To mała kawalerka na jedną osobę, góra dwie. Coś chyba jest w parze z tą Margaux no ale ona też była w środku więc raczej nie na nią czekał. Wygląda na to, że ci co byli w środku tak czy inaczej dobrowolnie otworzyli drzwi tym teoretycznym napastnikom. - detektyw podzielił się z kolegą swoją teorią jak mogło to wszystko się zacząć co wywołało nocną awanturę zakończoną przyjazdem radiowozów i ambulansów.

- I co dalej? Słyszałem, że czterech chyba odwieźli do szpitala. Tego Blacka i tą Margaux też? - zapytał Eugene zaciekawiony co z tego wszystkiego wyszło.

- Ano potem to masakra. Gospodarze kontra goście 4 do 0. Rozumiesz? Wpada w środku nocy czterech typków z bejzbolami i zostają zmasakrowani gołymi rękami. Pobici do nieprzytomności. Gołymi rękami, bez sprzętu. Taki to wyszedł im ten napad. - policjant w brązowej marynarce pokręcił głową na znak, że ten kawałek układanki też mu ciężko wpisać w standard takich przypadków.

- Takie rzeczy to tylko w kinie akcji. Z jakimś Jackie Chanem czy innym van Dammem. - Eugene zgodził się, że trudno tu mówić o sztampowym przebiegu zdarzeń.

- No właśnie. Co więcej walka z dwoma z nich toczyła się na 8-mym piętrze a z dwoma jacy zwiali schodami na parterze. Nadziali się na kolejną parkę punków. Ich rysopis pasuje do tych co czekali na zewnątrz. Widział ich patrol policji jacy przyjechali o północy na interwencję. On z irokezem, ona czarno - blond. I zostali z tej bandy, o przepraszam, jak mówiła ta pani była policjantka, zespołu muzycznego, jacy wywieźli im te komputery. Nie jeden czy dwa ale całymi skrzynkami wynosili z bloku te kompy. Pan Black musiał mieć tam swoją małą, prywatną serwerownię. - jeden detektyw podzielił się z drugim kolejnym detalem który wyłamywał się ze sztampowych nocnych napadów tego typu.

- Czyli czekali na nich? To była zasadzka? Ktoś im ich wystawił. - Eugene już domyślił się czemu kolega tak drąży ten temat.

- No właśnie. Sprawdziłem telefony tych czterech. I wiesz co? Gdzieś koło północy ten Hassan to dostał połączenie przychodzące. Krótkie, może minutę. Z numeru zapisanego jako “Iwan”. I prawie od razu wykonał trzy krótkie połączenia do pozostałej trójki. Te dwie godziny do przyjazdu to pewnie potrzebowali aby się zebrać i przyjechać. Ktoś im ich wystawił. Ten Black i Ryan, razem z duetem punków na dole czekali na nich. Nie było żadnego zaskoczenia. Sami otworzyli im drzwi więc musieli być pewni swego. No wynik walki pokazuje, że słusznie. A to jeszcze nie jest koniec kwiatków w tej sprawie. - Timothy pokiwał głową bo sam doszedł do podobnych wniosków. Wyglądało to na ustawkę gdzie myśliwy miał z założenia stać się ofiarą. Klasyka walki głupca i mordercy. Gdzie czwórka łobuzów z bejsbolami słabo wpisywała się w rolę morderców. Wbrew pozorom. W przeciwieństwie do pana informatyka, byłej policjantki i dwóch przypadków trudnej młodzieży. Pozory jednak mogą mylić.

- Jest coś jeszcze? - Eugene myślał, że to już jest nieźle zagmatwane i trochę się zdziwił, że ma być coś jeszcze.

- Wrzuciłem całą siódemkę w system do przemielenia. I wyobraź sobie jakie było moje zdziwienie, gdy Hassan, jeden z tych dwóch co oberwali na górze, okazał się wujkiem napadniętego parę dni temu młodego, dobrze obiecującego dealera. Ktoś wezwał ambulans z jego telefonu. Forsy i prochów nie ruszył więc jak przyjechali pigularze to przy okazji odkryli te prochy no i wezwali nas. Słaby koniec dla początkującego dealera. A wiadomo, że tacy nie działają solo, skądś biorą towar i ktoś za nimi stoi. I ten ktoś stracił dilera, wóz, kasę i towar. Zgaduję, że niezbyt go to ucieszyło. Ale raczej nie poszedłby z tym na policję. - detektyw podzielił się z kolegą co mu ostatnie godziny ślęczenia przed komputerem przyniosły. Całkiem nowy i jakże obiecujący trop nawet jeśli nie pochodził z ostatniej nocy i z innej dzielnicy.

- Wujek Hassan? Iwan? Ciekawe. No teraz zaczyna to mieć więcej sensu. Takie akcje z wjazdem na chatę to robią albo aby kogoś załatwić, albo nauczyć moresu, albo porwać. - Eugene zgodził się znów z kolegą, że ten jeden fakt dodaje głębi tej sprawie. I brzmi całkiem sensownie.

- A to nie wszystko. Ten jego bratanek trafił do szpitala z objawami anemii jakiej nigdy nie miał. Zrobili mu badanie i wniosek taki, że jakby stracił sporą ilość krwi. Tyle, że jak na napad to krwi tam prawie nie było. Wczoraj w nocy to samo. Hassan i ten drugi zdradzają objawy anemii jakiej w ogóle nie ma w ich kartach pacjentów. Byłem w szpitalu i gadałem z lekarzem. A tej krwi w mieszkaniu, na korytarzu, w windzie, na chodniku trochę jest. Ale raczej nie tyle aby wywołać aż taką anemię. I to u obu. - Thimoty rzucił piłeczkę w ścianę i jak się odbiła złapał ją ponownie.

- I parę innych ciekawych rzeczy. Ta Margaux wedle papierów jest rocznik 88 więc jest pod 40-tkę. A wedle tych gliniarzy co ich o północy spisywali to wygląda jakby dopiero co skończyła akademię. Farciara. No ale niektórzy tak mają. Hassan ma złamane gości przy nadgarstku. Z obdukcji wychodzi raport, że prawdopodobnie ktoś go mocno złapał i złamał mu te kości. Gołą ręką. Nie jest to niemożliwe jak się zna jakieś karate czy inny taki syf no ale niezbyt to częste. Raczej dużo łatwiej złamać komuś rękę uderzając ją bejzbolem. Zobaczymy co na to powie jak się wybudzi. Wyczyścili mieszkanie z kompów, spodziewali się najazdu nieproszonych gości a po wszystkim zwiali zieloną Hondą Civic. Ta Ryan i Black wysiedli gdzieś w VII Dzielnicy a Civic pojechała dalej. Właścicielem jest Melvin Bloch. Też go szukamy. To tej czarno - białej jeszcze nie znamy. - Thimothy już na szybko streścił jeszcze inne fakty jakie mu nie pasowały do tego wszystkiego aby zakwalifikować to jako sprawę.

- No ofiary napadu to raczej wzywają pomocy i czekają na przyjazd policji i karetek. A nie znikają w mrokach nocy. Jak dla mnie to była ustawka. Chociaż środek bloku to głupie miejsce na ustawkę. Zwykle wybierają takie miejsca gdzie nie ma zbędnych świadków co by mogli wezwać policję czy w ogóle przeszkadzać. - Eugene wydał swój osąd w tej sprawie. A kolega się z nim zgodził. Sam uważał podobnie.

- No nic, zobaczę co kryminalni wyciągnęli z tych odcisków palców i reszty. Ciekawe co jeszcze wypłynie. Jak to nie są jacyś ubrani na odpust punki to nie zdziwię się jak już mieli z nami do czynienia. - Timothy odetchnął głębiej, odłożył piłeczkę do koszyka i zaczął stukać w klawiaturę wznawiając swoją detektywistyczną robotę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-11-2022, 15:47   #112
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Bruno udało się wpaść na końcówkę imprezy szczęśliwie kolega, który do niego zadzwonił i reszta chłopaków z klubu, która była na tej imprezce była jeszcze obecna na miejscu. Także kiedy wracał do domu spokojnie się z wszystkimi pożegnał. Kolejnego dnia Grizzly otrzymał SMS od Aurory, który spowodował zmianę jego planów. Przebukowano mu bilet na kolejną noc, ale nie był pewny czy w ogóle z niego skorzysta być może szeryf wyślę wszystkich jednym samolotem do Brukseli. Najgorsze było, że dokuczał mu głód. Po wyjściu z domu wskoczył do auta i zaczął rozglądać się za posiłkiem.
 
Shartan jest offline  
Stary 24-11-2022, 09:53   #113
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Z podziękowaniami za poświęcony czas dla MG i współgraczy.

John po obudzeniu u wysłuchaniu relacji Margoux milczał. Nie wiedział na ile poważna jest sytuacja. Nie chciał spekulować. Na ten moment wiedział, że coś poszło zgoła nie tak jak powinno pójść wedle planu. Miał też niejasne wrażenie, że miało to związek z patrolem policji, który się pojawił po odjeździe punktów. Reszty mógł jedynie domniemywać,jednak odpuścił. Nie miał kołka w sercu. Nie miał ściętej głowy. Nie siedział w celi. Nie leżał w kostnicy. Oznaczało to, że wszystko za chwilę miało się wyjaśnić.

Żałował, że nie czekały na niego inne ubrania. Z żalem musiał to przyznać, ale nie czuł się dobrze w eleganckich przestrzeniach Olimpu paradując z łańcuchem przy pasku, w bojówkach i skórzanej kurtce.

John obejrzał powoli zdjęcia.
Przejrzał fotografie i podał je Margaux. Od niej odbierając pakiet pozostałych zdjęć, które sama przeglądała. Również te obejrzał. Po wszystkim odłożył zdjęcia przed sobą na biurku.

Aurora zakończyła swój wywód malujący ich sytuację w ciemnych barwach.

- Po pierwsze chciałbym podziękować za pomoc. Przepraszam za zaistniały problem. - Nie czekając na reakcję szeryf kontynuował odpowiedź na jej pytanie:
- Połamałem ich. Nie rozmywałem się w powietrzu. Nie świeciłem czerwonymi oczami. Połamałem ich. Rękami i nogami. Jednemu wygarnąłem z czoła. Przyjąłem kilka ciosów. Jeden kijem. Gdy dwaj uciekli, to piłem krew z nieprzytomnych dwóch pozostałych. Zalizałem rany obydwu. Z każdego piłem trochę, żeby ich nie zabić, i żeby nie zostawić za sobą jednego typa bez krwi. Na korytarz wychodzili ludzie patrząc co się dzieje. Część z nich robiła nam zdjęcia, które oglądamy. Ale nie dawałem autografów. Margo nie brała w tym czynnego udziału. Jedynie zorganizowała nocleg w “Miroir Noir”.

Tym razem John dał chwilę na przetrawienie Szeryf informacji.
- Kilka dni temu pobiłem dilera i zostawiłem go dzwoniącego na policję. Zatrzymano go z towarem. Postawiono zarzuty. Towar wylądował w magazynie dowodów, a jego właściciel potrzebował znaleźć winnego. Wymierzyć sprawiedliwość i takie tam. Przyszedł z tym problemem do mojego znajomego, a ja w ramach przysługi zasugerowałem, że mogę rozwiązać problem. Zwłaszcza, że zostawiam za sobą mieszkanie. Ustawiłem się na nich. Podałem namiary mojego mieszkania Siergiejowi Iwanowiczowi, wysłałem zdjęcia z przeprowadzki, żeby zachęcić ich do szybszego działania. Nie mogłem ryzykować, że przyjdą w dzień.

Ryan obejrzała zdjęcia i milczała. Milczała długo aż wreszcie przewróciła oczami. Sprawa śmierdziała gorzej niż zwłoki topielca wyciągnięte po tygodniu lipcowej kąpieli gdzieś w nieuczęszczanych odnogach Sekwany. Oczywiście przed wyjazdem zbierano haki aby kolejne popychadła nie urwały się ze smyczy tak łatwo jak poprzednie.
Miała ochotę splunąć ale się powstrzymała.
- Zadzwonię potem do Hugo - stwierdziła po prostu, odkładając zdjęcia.

- Rozumiem. No nie miejsce ustawki nie zostało wybrane zbyt najszczęśliwiej. I piłeś z nich. Dobrze, że nie do końca. Wysuszone z krwi zwłoki za bardzo rzucają się w oczy nawet ludziom spoza Maskarady. A jakiś ubytek krwi czy anemię to zawsze łatwiej wytłumaczyć czymś innym. - szeryf pokiwała głową do tego co mówili oboje. Zapisała coś w swoim notesie jaki miała otwarty po swojej stronie biurka. Popatrzyła na swoje zapiski zastanawiając się co teraz z tym wszystkim zrobić.

- I jeszcze sprawa z krewnym dilerem sprzed tygodnia. Jak mają to samo nazwisko albo policja wie o tych powiązaniach no to raczej do tego dotrą. Mogą was o to pytać. Czy tam też były jakieś zdjęcia albo świadkowie? - bladolica szeryf podniosła głowę i znów spojrzała na dwójkę siedzącą po drugiej stronie biurka.

- Na pewno było zdjęcie. Nie widać na nim naszych twarzy. Jedynym świadkiem o jakim wiem jest diler. Tamten napad był w Butte-Montmartre. Być może ktoś jeszcze coś nagrał. Co zaś do miejsca, to wybrałem mój blok dlatego, że mieszkałem w nim od ośmiu lat i nigdy dotąd nikt nie wychodził na korytarz gdy się coś działo w nocy. Przeliczyłem się - wzruszył ramionami.

- Bywa. Wszyscy popełniamy błędy. Ot następnym razem weźcie to proszę pod uwagę jak to się skończyło ostatnim razem. Gdzie jest ten filmik? Policja go posiada? - zapytała szeryf znów coś zapisując w swoim notesie.

- Mhm. - mruknęła Margaux.

- Nie wiem czy policja go posiada. Ten, kto kierował tą czwórką go posiadał. Jeżeli kierował nią osobiście i policja zabrała ich telefon, to może go posiadać. Na pewno ma go Siergiej Iwanowicz - John odpowiadał spokojnie i powoli. - Co teraz? - zapytał na koniec.

- Co teraz… -
czarnowłosa skinęła głową po tym gdy przez chwilę obserwowała sylwetkę małomównej Tremere. Po czym przeniosła spojrzenie na bardziej dzisiaj rozmownego Brujah.

- Teraz pójdziecie porozmawiać z Rochelle. Czeka na was w pokoju konferencyjnym tam gdzie rozmawialiśmy w zeszłą niedzielę. Powiedzcie jej proszę o tym napadzie sprzed tygodnia i filmiku bo o tym nie wiedziałyśmy a byłoby niezręcznie aby dowiedziała się tego w momencie rozmowy z policją. - odparła szeryf już szybciej po tej chwili namysłu.

- Postaram się trzymać rękę na pulsie w tej sprawie. Szeryf jest nie tylko od pilnowania porządku i Maskarady ale i aby chronić koterię. Więc postaram się wam pomóc. No ale musicie współpracować. Szkoda by było aby 40% mojego nowego zespołu przepadło gdzieś w słonecznych odmętach policyjnych aresztów albo było listy gończe na karkach. Aha. I jutro tutaj, w pokoju konferencyjnym, o 23-ciej jest zebranie całego waszego zespołu. Przynieście teczki jakie wam dałam w niedzielę. Ruszacie do Brukseli jutro w nocy. Chciałabym abyście na spotkaniu z Maską byli wszyscy. Ale jeśli z waszą dwójką sprawy tutaj się przeciągnął to trudno, najwyżej dojedziecie do Brukseli później ale lepiej dojechać z wyczyszczonym kątem. Skoro nie było trupów i Maskarada nie została złamana to myślę, że zdołamy to jakoś załatwić. - powiedziała nieco więcej i dłużej nieco tracąc ze swojej chłodnej aury jaka zwykle ją otaczała.

John wstał i ukłonił się lekko. Zasunął za sobą krzesło, po czym spojrzał jeszcze raz na Aurorę.
- Mam nietypową prośbę. Nie zakładałem przeniesienia w nocy do innego lokalu. Czy jest szansa gdzieś dostać inne ubrania? Zwłaszcza jeżeli mielibyśmy jechać na policję.
Brujah zerknął na swoje wysokie buty zastanawiając się chwilę, czy są na nich ślady krwi po kopnięciu jednego z napastników.

- No tak, ubrania… rzeczywiście byłoby trochę dziwne jakbyście nie przebrali się od zeszłej nocy… I nie ma co drażnić policję kontrowersyjnym wizerunkiem. Lepiej coś stonowanego. Dobrze, po rozmowie z Rochelle podejdźcie tutaj do mojej sekretarki. Ktoś was zaprowadzi do garderoby. - Aurora przyjrzała się obu punkowo wyglądającym sylwetkom i widocznie uznała prośbę Johna za słuszną. I zgodziła się w tej zmianie wizerunku.

- I tu są wasze telefony. - dodała wyjmując je oba i kładąc na blat biurka po czym przesunęła je na drugą stronę ku dwójce pracowników.

- Są wyłączone. Chyba wiecie dlaczego. Proszę was abyście ich nie włączali na terenie hotelu. Jak będziecie już jechać z Rochelle to w porządku. - powiedziała bo obie komórki faktycznie były wyłączone.

- A w razie czego macie tu dwa dodatkowe. Są czyste. I prawie puste. Mają numer do mnie i do Rochelle. Resztę możecie sobie dodać jakie potrzebujecie. Jak nie będą wam potrzebne to możecie je wyrzucić. Z tych możecie dzwonić od razu. - wujela kolejne dwa telefony z ładowarkami i też przesunęła w tym samym kierunku.

Po odpowiedzi Aurory przeszli do sali konferencyjnej.

John dosunąl krzesło i oparł dłonie splecione ze sobą na stole.
- Niezmiernie miło panią poznać. Ubolewam, że w takich okolicznościach - powiedział Brytyjczyk wywołując pewien dysonans poznawczy. Oto przed primogen siedział mężczyzna o szerokich barach, w skórzanej kurtce, bojówkach urban camo i z szerokim łańcuchem zwisającym przy pasku.

- Zacznijmy od tego, że ekipa, która napadł moje mieszkanie jest powiązana z początkującym dilerem, który oberwał w Butte-Montmartre w nocy w niedzielę 1 czerwca. Nad ranem. W jego samochodzie była kamera, która nagrała mnie i Margoux - Tremere wychwyciła, że pierwszy raz odkąd się znali nie przekręcił jej imienia - z tego co widziałem nagrała nas z tyłu. Nagranie dostał Siergiej Iwanowicz. Lokalny szef grupy Tambowskiej. Jak się okazało to do niego zwrócono się z pomocą o identyfikację sprawców. Ponieważ w niedzielę pierwszego czerwca to właśnie Siergiej Iwanowicz podesłał informację, gdzie mogę znaleźć potencjalną ofiarę, to pomyślałem, że pomogę mu załatwić sprawę szukających zemsty, tak, żeby już więcej niczego nie szukali. Ponieważ i tak wynoszę się z miasta, to była to moja przysługa na pożegnanie z przyjacielem. Filmik z nagrania może być na telefonie kogoś z czterech napastników. Powinienem traktować ludzi, jakby nie byli idiotami i założyć, że umieją blokować telefony, ale niestety moje doświadczenia pokazują, że jest zgoła inaczej i policja może mieć filmik z tym nagraniem.

Potem John mówił jeszcze długo starając się nie pominąć żadnego faktu z przebiegu zdarzenia. Papuga-wampir była czymś absolutnie genialnym. Nie musiał się hamować przy zwrotach: “kopnąłem go w twarz, a potem gdy upewniłem się, że nie kontaktuje piłem z niego krew. Może około litra. Może trochę więcej”. Mówił spokojnie i monotonnie. Patrząc z boku można było odnieść wrażenie, że nie jest to pierwszy raz gdy opisuje przebieg przestępstwa.

- Mhm… to czyli Siergiej Iwanowicz ma też ten filmik sprzed tygodnia… mhm… z grupy tambowskoej… tak, kojarzę. W zeszłym roku broniłam jednego z jego ludzi. Właściwie to moja kancelaria. - kiwała głową, coś zapisywała co jakiś czas i chociaż ogólny rysopis młodej, ciemnowłosej kobiety w office dress byłby podobny do szeryf wydawała się ulepiona z całkiem innej gliny. Zachowywała się ciepło, życzliwie i przyjaźnie daleko jej było do firmowego chłodu z jakiego słynęła Demers.

- No cóż w takim razie to ten Siergiej ma teraz na was haka. No i mam nadzieję, że rozstaliście się z nim w przyjaźni. Bo ktoś taki raczej nie powinien zgłosić takiego filmiku na policję póki nie chciałby komuś dopiec. A jak to zostało uwiecznione na telefonach tych czterech to pewnie dowiemy się na komisariacie. Dobrze, że o tym mówicie bo Aurora nic mi o tym nie mówiła. - popatrzyła na swoje notatki jakby zastanawiając się nad tym wszystkim. W końcu podniosła swoją ciemno kasztanową głowę i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Mam dla was dobrą wiadomość. Sprawa nie jest tak straszna jak to by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. - poinformowała ciepło swoich klientów.

- Po pierwsze i najważniejsze - nie ma trupów. Trupy z zawsze wszystko komplikują. Gdyby tam w bloku padł choć jeden trup sprawa zrobiłaby się od razu że 100 razy trudniejsza. Ale po kolei. - powiedziała podnosząc nieco przy tym palec chcąc podkreślić tą zasadniczą różnicę.

- Po pierwsze to Aurora poprosiła mnie aby z powodu waszego wyjazdu do Brukseli sprawę załatwić w miarę szybko. To jest możliwe ale musicie mnie w tym wesprzeć. Mamy kilka całkiem dobrych atutów w tej sprawie. Wystarczy tego nie zepsuć. - mówiła dalej tym pokrseouajscym tonem.

- Po drugie na razie macie kategorie podejrzanych a nie sprawcie i polecono was zatrzymać do wyjaśnienia. Jak się sami zgłosimy na policję to będzie działać na naszą korzyść. Wiele zależy od wrażenia jakie wywrzecie na policjantach. Na detektywach a nie jakichś krawężnikach co was wczoraj spisywali. Dlatego dobrze abyście się przebrali w coś bardziej stosownego. I byli jak najdalej od agresywnego i roszczeniowego tonu. Mamy spore szanse zakwalifikować to jako nieporozumienie, efekt stresu i szoku w wyniku brutalnej walki i napasci. Dlatego sporo właśnie zależy od waszego wyglądu i zachowania. Jeśli zrobicie odpowiednio dobre wrażenie to być może sprawę da się załatwić polubownie i od ręki. - tłumaczyła dalej jak to widzi od strony prawnika i mecenasa.

- A co do tego co mówić no to musimy to ustalić teraz a potem się tego trzymać. Pamiętajcie, że zawsze macie prawo do odmowy zeznań jednak każda taka odmowa sprawia negatywne wrażenie, że coś ukrywacie i macie opory przed współpracą z policją. A jak wam mówię to wiele zależy od wrażenia jakie wywrzecie na detektywach. Gdybyście czuli, że nie możecie zgrabnie wybrnąć z jakiegoś pytania to dajcie mi znać. Ja przejmę pałeczkę no ale dla was najlepsza wersja to jakbyście odpowiadali chętnie i wyczerpującą. - zaczęła omawiać poszczególne opcje jakie widziała w tej sprawie.

- I co ja wam mogę zaproponować to trzymać się jak najbardziej prawdziwej wersji wydarzeń. No bo przy tylu świadkach, zdjęciach i hak tam była ekipa techników kryminalnych to trudno będzie wmówić coś innego. Ale można nadać inny odcień tym wydarzeniom jaki zmieni ich charakter - mówiła płynnie, wyraźnie i wydawała się być pewna swoich racji.

- Więc proponuję wam abyście przedstawili to jako nocny napad. Drzwi otworzyliście dobrowolnie sądząc, że to Emma albo Melvin których oczekiwaliście. To też wyjaśni ich obecność na dole I podczas bójki. Potem była walka i tego etapu nie widzę powodu zmieniać. Oprócz tego wysysania krwi. Mam nadzieję, że nikt z sąsiadów tego nie nagrał. Ciała znieśliście na dół i wezealuscie ambulans. Ale pod wpływem stresu, obaw i chwili ulegiście i uciekliście z miejsca zdarzenia. Musicie wymyślić jakąś kryjówkę w pobliżu klubu waszej znajomej aby ich w to nie mieszać. Potem spędziliście tam większość dnia aż ochłonęliście i zadzwonił iście do mnie. No i dlatego po rozmowie ze mną przyjechaliśmy na policję aby wyjaśnić to wszystko. Jak wam się to podoba? Czujecie się na siłach rozmawiać w ten sposób? Bo jak nie to jeszcze możemy coś zmienić. W końcu to głównie wy byście musieli przekonać detektywów. Przynajmniej w tej optymalnej wersji. No ale jeszcze jestem ja i mogę to przejąć no ale jak mówiłam najlepiej będzie wyglądać jak opowiecie to policji swoimi słowami. - przedstawiła im zarys podstawowe linii obrony jaka na tą chwilę przygotowała.

- Myślę, że damy radę. Proszę mi powiedzieć czy zgodnie z francuskim prawem technicy mogli wejść do zamkniętego mieszkania jeżeli posiadamy status podejrzanego? Ile trwa wypracowanie takiego nakazu? Samo zbieranie materiału dowodowego to kilka godzin, prawda? Czy technicy już mogą mieć jakieś wyniki?
- John pytał z ciekawości, bo mieszkanie było w jego przekonaniu czyste.

- Myślę, że powinniśmy jechać tam jak najszybciej, żeby uwiarygodnić naszą wersję - powiedział John wstając.

- Jeżeli chodzi o miejsce przestępstwa to policja ma prawo i obowiązek zabezpieczyć takie miejsce. I wtedy jak najbardziej mogą trwać wszelkie prace zabezpieczające ślady. Tak mogli na przykład postąpić w przypadku klatki schodowej. Ponieważ to jedyna droga wydostania się lub dostania się do mieszkania to zakładam, że ściągnięto ich jak najszybciej aby nie blokować tej drogi. W przypadku zamkniętego mieszkania prywatnego można tam wejść, nawet siłowo, jeśli jest uzasadnione podejrzenie przestępstwa. A także jeśli właściciel mieszkania wyrazi na to zgodę lub nawet wbrew jego woli jeśli policja posiada nakaz. Wypracowanie nakazu technicznie to parę machnięć piórem prokuratora. Ale biuro jego jest otwarte od 8 rano. I zwykle to trochę trwa ale raczej policja i prokuratura współpracuje ze sobą niż utrudnia sobie życie. Biorąc pod uwagę, że mieli do dyspozycji cały dzień to prawie na pewno zdołali uzyskać taki nakaz. A jak sę właściciel zgodził na otwarcie mieszkania to nawet nie musieli go posiadać. - ciemnowłosa odparła wyczerpująco na ten temat. I wyglądało jakby spodziewała się, że w ten czy inny sposób, prędzej czy później policja raczej dostała się do zamkniętego mieszkania na 8-mym piętrze.

- Samo zbieranie śladów to zależy ile tych śladów i z jakiej powierzchni. Jak tutaj chodzi o małe mieszkanie to jeśli na przykład weszli rano do południa powinno być po sprawie. Z wynikami różnie. Zeskanowanie odcisków palców i wrzucenie ich w komputer to nie trwa aż tak długo i do tej pory mogą to już mieć na tapecie. A jak nie dziś to jutro już prawie na pewno. Badania krwi trwają nieco dłużej, na dziś raczej tego nie powinni mieć. Ale jutro czy pojutrze już raczej tak. Podobnie jak wszelkie próbki petów, śliny i podobnych. Najpóźniej w ciągu trzech, czterech dni powinni mieć pełen gotowy pakiet, niektóre rzeczy jak te odciski palców mogą mieć już dzisiaj. Jeśli będą chcieli mogą grać na zwłokę aby właśnie poczekać na wyniki badań. Chyba, że pójdą nam na rękę bo wzbudzicie ich zaufanie i pozytywne wrażenie. Wtedy też będą czekać na komplet wyników ale to już na przykład zgodzą się załatwić z moją kancelarią jaka będzie was reprezentować. Dlatego właśnie takie ważne jest zrobienie na nich dobrego wrażenia. - podkreśliła ponownie, że sporo właśnie zależy od tego co sobie o jej klientach pomyślą detektywi, jak potraktują ich zeznania.

- Dobrze, czy jeszcze mamy coś do omówienia? - zapytała zerkając na ich oboje.

John pokiwał przecząco głową.

Ryan zrobiła to samo patrząc z politowaniem.
- Powiemy że to bójka przy libacji. Wszystko szło dobrze póki John nie powiedział, że konotacyjne cechy semantyczne desygnatów w poezji Beauduina są niejednoznaczne. *


W samochodzie John milczał i patrzył za okno na mijane ulice. Dobrze czuł się w marynarce. Sięgnął po moc krwi, żeby dodać sobie nieco różowej barwy.na twarzy. Wtedy też zgodnie z instrukcją Aurory włączył telefon i sprawdził wiadomości. Po tym był już gotów zeznawać w swojej sprawie.

Detektyw porozmawiała krótko z Hugo w tym czasie.

Jechali we trójkę. Rochelle za kierownicą eleganckiego Audi razem z dwójką swoich klientów. Ci mogli wreszcie sprawdzić swoje telefony. John odkrył sporo nieodebranych połączeń od swojego land lorda oraz wysłanych wiadomości. Oraz odkrył ich stopniową ewolucję w ciągu pogranicza nocy i poranka od całkowitego zdumienia i prośby o wyjaśnienie dlaczego policja do niego dzwoni o tej porze w sprawie jakiejś bijatyki w mieszkaniu aż po stopniową irytację spowodwaną ciągłym nie odbieraniem wiadomości i telefonów aż ostatecznie wypowiedzenie umowy najmu gdzieś w okolicach południa.

Zaś Margaux miała rozmowę z Hugo. Ten już był po rozmowie z policją i Aurorą więc już wiedział o całej sprawie. Ale chciał wiedzieć czy jego podopieczna jest cała. I, że przyjedzie na rozmowy w komisariacie. Wybór Rochelle uznał za dobry i poradził trzymać się tego co ona radzi bo już niejednemu z rodziny pomogła w podobnych tarapatach. Odkryła też ze trzy połączenia od Ryana. Też był mocno zaskoczony, że policja wypytuje go o jego ex. Wydawał się być dość przytłumiony no ale życzył jej powodzenia w czymkolwiek co się działo.

Gdzieś w tym momencie ciemnozielone Audi zajechało pod komisariat 162 w XV Dzielnicy. Mecenas wysiadała, zabrała swoją teczkę, poczekała aż pasażerowie wyjdą i zamknęła auto. Potem we trójkę szli przez parking.

- Pamiętajcie, dobre wrażenie i wzbudzenie zaufania jest tu kluczowe. - powtórzyła im jeszcze nim pchnęł frontowe drzwi do komisariatu. Tam pewnym krokiem podeszła do recepcji i chwilę rozmawiała ze starszym policjantem jaki pełnił dyżur. Przedstawiła się, także jako mecenas, poinformowała, że reprezentuje tą oto dwójkę klientów i, że przyjechali wyjaśnić owo nieporozumienie z ostatniej nocy. Policjant pokiwał głową, pogadał z kimś przez telefon, po chwili powiedział, że “zaraz ktoś przyjdzie” więc spoczęli na parę minut. W końcu do recepcji wszedł mężczyzna z brązowej marynarce, podszedł do recepcji a gdy tam wskazano mu na czekającą trójkę podszedł także do nich.

- Dobry wieczór. Jestem detektyw Timothy Laberge. Państwo w sprawię tej rozróby z ostatniej nocy? No dobrze to zapraszam do mnie. - powiedział gdy na przywitanie obserwując całą trójkę. John na powitanie wyciągnął rękę do uścisku i również się przedstawił. Był wyprostowany. Ze skupioną miną. Nie pokazywał strachu czy irytacji. Przyjechał tu jako gość, a nie sprowadzony w kajdankach uciekinier. Starał się to pokazać całym sobą. Jednocześnie dbał o detale takie jak przepuszczanie kibiet w drzwiach, czy pomoc z ich płaszczami. Potem poszli na piętro komisariatu gdzie usiedli w pokoju przesłuchań. Dwójka klientów po jednej stronie, ich mecenas nieco z brzegu a dwóch detektywów po drugiej. Uprzedzili, że rozmowa będzie nagrywana a w dwóch narożnikach pokoju były umieszczone kamery.

- Oczywiście ja i moi klienci przyszliśmy wyjaśnić to okropne nieporozumienia z zeszłej nocy. - mecenas zaczęła wstęp do tej rozmowy a dwóch detektywów spojrzało na siebie.

- Nieporozumienie? Czterech ludzi w ciężkim stanie wylądowało w szpitalu na OIOM. Mamy raport z obdukcji. Siniaki, zwichnięcia, złamania i tak dalej. A potem ucieczka z miejsca zdarzenia i ukrywanie się przed policją. No ale jak pani klienci mogą to jakoś wyjaśnić to słuchamy. - brwi detektywa podeszły do góry na znak, że trochę inaczej rozumie termin “nieporozumienie”. Ale dał znak, że gotów jest wysłuchać tego wyjaśnienia. Rochelle spojrzała sondując czy są gotowi mówić za siebie.

- Może zacznijmy od tej ucieczki. Gdy zobaczyłem w jakim stanie są dwaj mężczyźni to chciałem im pomóc. Budynek ma osiem pięter, winda często nie działa. Spróbowałem ich sprowadzić na parter - mówił bardzo powoli, delikatnie tylko gestykulując prawą dłonią - Miałem szczęście, winda akurat działała. Chciałem zadzwonić po karetkę i wtedy zobaczyłem jednego z sąsiadów, który zamiast próbować w jakikolwiek sposób pomóc nagrywał wszystko telefonem. Wystraszyło mnie to. Wie pan, panie Laberge, nie jestem Francuzem. Nie ukrywajmy, że mieszkam w jednej z najbardziej konserwatywnych dzielnic Paryża. Nie ma u nas imigrantów z Afryki, ani ze wschodu Europy. Kiedyś mi na tym osiedlu przebito opony w samochodzie. Nikt tam nie lubi obcych. Pomyślałem, że on chce wykorzystać to nagranie, żeby narobić mi problemów. Nie wiem co było potem, wydaje mi się, że w panice odbiegłem z tamtego miejsca.
John pochylił się nieco nad blatem, przy którym siedzieli i zniżonym, pełnym troski głosem zapytał:
- Czy tym panom nic nie jest? To znaczy, rozumiem co znaczy “są na OIOMie”, ale czy ich stan jest stabilny? Wyzdrowieją?

- To się jeszcze okaże. Złamania kości to się tak prędko nie goją. I jak ma pan tyle obaw co do swoich sąsiadów i mierne zdanie o nich i okolicy to zaskakująco długo pan tam mieszka. - detektywi trawili chwilę słowa Brytyjczyka i widać było, że tak lekko tego wszystkiego nie kupią. A liczny materiał dowodowy, zeznania świadków i zachowanie Johna z zeszłej nocy sprawiło, że byli podejrzliwi co do jego tłumaczeń.

- I widział pan, że ktoś was nagrywa? A to ciekawe. Weź przynieś laptop i obejrzymy sobie te nagrania. - detektyw poprosił kolegę i ten wstał, wyszedł, po chwili wrócił z laptopem, trochę podłączania kabelków i już mogli oglądać ten filmik nagrany pewnie telefonem przez któregoś z sąsiadów Johna z trzeciego piętra czy jakoś tak. A tam było widać z góry jak Melvin i Emma w swoim punkowym wystroju nerwowo czekają pod klatką, potem jak szybkim krokiem wychodzi pozostała dwójka, z czego John, wlokąc i niosąc dwójkę pobitych i bezwładnych “panów” o jakich teraz tak troskliwie sie dopytywał. Jeszcze jak wyjmuje telefon jednego z nich, jak Melvin coś do niego krzyczy, oboje nawet wiedzieli co, popędzał ich aby się zawijać zanim gliny przyjadą. A jeszcze potem jak cała czwórka odbiega przez podwórko i wsiada do zielonej Hondy Civic po czym odjeżdża w te pędy. Ale przez całą tą nagrana akcji nikt z tej czwórki nawet przez moment nie spojrzał w stronę kamerzysty więc wyglądało, że nie zorientowali się, że ich nagrywa.

John zagrał jeszcze jedną kartą. Wedle papierów był weteranem. Opowiedział o pamięci maszynowej, o tym, że całe dorosłe życie szkolono go do walki. Gdy zobaczył napastników zagrażających mu ciało działało szybciej niż zdrowy rozsądek. Tak złamał nogę jednemu z nich. Tak, wygrał drugiemu kij bejsbolowy i uderzył go w splot słoneczny. Bo tak go szkolono. Miał jak najszybciej eliminować wroga na polu walki. Potem znów zaczął przepraszać. Wspomniał o leczonym kilka lat PTSD, który spowodował że nie potrafił się opanować. Utrzymywał na przykład, że nie pamiętał drogi z Melvinem, ani wysiadki z samochodu. Mrgoux potrzebowała kilku godzin, żeby go uspokoić po napadzie paniki jaki go dotknął. Potem spał, bo ciało było wykończone po tak ogromnym wyrzucie adrenaliny. Gdy tylko doszedł do siebie, to w mieszkaniu była już Rachel, po którą zadzwoniła Margoux. Niezwłocznie przyjechali na komisariat złożyć wyjaśnienia.

Ostatecznie jednak ugodowa a momentami pełna żalu i skruchy postawa Johna jaki stosował się do zaleceń jakie jeszcze w “Olimpie” przedstawiła im Rochelle przyniosła pożądane rezultaty. Detektywi pytali o zdarzenie sprzed tygodnia w innej dzielnicy które też nosiło cechy podobieństwa z dzwonieniem na 112 z telefonu ofiary oraz podejrzaną anemią nieznanego pochodzenia i brakującą krwią jakiej nie można było się doliczyć. Tutaj Rochelle zgrabnie nakierowała rozmowę na tożsamość ofiar podkreślając nieposzlakowaną dotąd opinię czyli braki w kartotece kryminalnej u pana Blacka oraz byłej policjantki w kotraście do ofiary sprzed tygodnia i obywateli którzy przyjechali napaść na mieszkanie w bloku a sami też mieli swoje za paznokciami. Skończyło się to wszystko gdzieś o 1-szej w nocy na tym, że detektywi podziękowali za wyczerpujące wyjaśnienie. Zarzutów na razie im nie postawili ale ostrzegli, że czekają jeszcze na wyniki z laboratoriów. No i możliwe, że Hasan z kolegami będzie mógł wnieść skargę. Dało się jednak wyczuć, że panowie policjanci niezbyt w to wierzą oraz do podejrzanego elementu zamieszanego w handel narkotykami nie pałają zbytnią sympatią. A gdy się okazało, że brytyjski obywatel i francuska ex policjantka podstawili w miarę sensowne wyjaśnienia i wykazali się chęcią do współpracy to nie szukali dziury w całym. No chyba, żeby z laboratoriów coś jeszcze przyszło albo Hasan okazał upór i jednak zgłosił sprawę do sądu. Z tym jednak już mogła sobie poradzić kancelaria Rochelle. Gdy więc we trójkę wyszli na pochmurną, paryską noc przed komisariatem 162 nadal nie mieli na nadgartkach kajdanek ani żadnych zarzutów w plecy. Rochelle była zdania, że na wszelki wypadek warto odczekać 24 h ale raczej sprawa powinna być załatwiona po ich myśli.

John wyszedł z kobietami. Nie odzywał się póki nie wsiedli do zielonego Audi. W samochodzie przezornie znów wyłączył swój telefon i dopiero po przejechaniu kilku ulic odezwał się:
- Rozumiem, że wracamy do Aurory powiedzieć jak poszło. Czy jest szansa, żebyśmy zatrzymali się gdzieś, kupić papierosy?
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:03   #114
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (1/6)

Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XV Dzielnica Vaugirard; komisariat 162
Czas: 2025.06.05/06; cz/pt; noc, g 00:45; ok 4,5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



det. Timothy Laberge


- Gdzie ja to wsadziłem… - zastanawiał się cicho policyjny detektyw w brązowej marynarce przeszukując swoje szuflady. Szukał bez pośpiechu za to systematycznie. Co zaowocowało, że spora część zawartości tej szuflady leżała teraz na blacie biurka. Ale wreszcie znalazł. Na w pół zapomnianą książkę czytaną “w wolnym czasie” którego właściwie nigdy nie miał. Więc zakładka od miesięcy nie robiła postępów w zdobywaniu kolejnych stron. Ale właśnie chodziło mu o zakładkę a nie książkę. Wyjął ją i oparł się o oparcie krzesła oglądając ją ponownie. Niewielki kartonik zalakowanego papieru. Z listą zdawałoby się dziwnych rzeczy. “Brakująca krew”, “działania nocne”, “brak dziennej aktywności”, “brak jedzenia posiłków”, “blady, niezdrowy wygląd”, “zdumiewające zdolności i zjawiska fizyczne”, “dziury w pamięci świadków”, “zdumiewające zachowanie świadków, nawet dla nich samych”...

Lista mogła wydawać się dziwna i mętna. Ale to była esencja. Dostał ją na szkoleniu na jakie pojechał ze dwa lata temu. A może to już było trzy lata? No nieważne. Dobrze to wyglądało w cv tak co jakiś czas zrobić jakiś kurs czy szkolenie. Miał nadzieję, że to dołoży mu jakiś bonus w przyszłości. Na razie się jakoś tego niezbyt doczekał. Samo szkolenie zaś trwało ze dwa dni i było w formie luźnych pogadanek. Też dziwnie to wszystko brzmiało jako zwalczanie zorganizowanej przestępczości, obcych wywiadów i komórek islamskich terrorystów. Więc zapowiadało się ciekawie, tchnęło nutką niesamowitości przynajmniej na początku. Ale koniec końców to fajnie i ciekawie się tego słuchało ale ostatecznie wiele z tego nie wynikło. Ot, jedno z wielu takich spotkań i pogadanek w biurokratycznej machinie policyjnego molocha. Podobnie jak to było w jakich korporacjach czy innych wielkich firmach. Mimo wszystko gdzieś tam mu to zostało z tyłu czaszki detale na jakie powinno się zwracać uwagę. Ale nawet jak w gruncie rzeczy nie sądził aby udało mu się dzięki tym wskazówkom odkryć jakieś tajne konszachty bo choćby statystyka była przeciwko niemu. Ale rozumiał ideę, jak się przeszkoli odpowiednią dużą liczbę policjantów to na kogoś być może to trafi. Nie miał jednak zbyt wiele wiary, że akurat na niego. Ale kurs odbębnił, coś tam mu z niego zostało w głowie i żyło się dalej. Aż do teraz. Teraz odszukał tą na w pół zapomnianą karteczkę jaką wtedy dostał każdy uczestnik kursu i jeszcze raz ją przestudiował.

- No “działania nocne” są… “Brakująca krew” też… - zastanawiał się odhaczając kciukiem punkty na tym kartoniku. Tych był najpewniej. Chociaż jakby “działania nocne” zaliczyć jako szpiegowskie czy terrorystyczne to chyba odkąd zaczął tu pracować to co noc w Paryżu działała masa szpiegów, terrorystów i sabotażystów. To go nieco rozbawiło. Ale z tego co pamiętał to raczej trzeba było liczyć to w koleracji z pozostałymi punktami. Wczoraj nie zwrócił na to uwagi, ot kolejna nocna awantura z bijatyką włącznie. Nic nie zwykłego. Po prawdzie myślał, że skończy na przeczytaniu raportu i tyle. No ale w miarę jak go czytał to jednak dostrzegał coraz więcej niejasności. Jak choćby to. Jeśli do tego Angola próbowali się włamać czterej kolesie z bejzbolami to nawet jak się skończyło jak się skończyło to czemu nie wezwał policji? Albo chociaż nie czekał na przyjazd policji? Tylko zwiał razem ze swoją grupą jakby wręcz usilnie chciał zniknąć z namiaru policji. Dziwne. Ale po dzisiejszej wizycie jak przyszli z prawnikiem przypomniał sobie o tych “nocnych działaniach”. I przyszły wyniki badań krwi z których wynikało, że pierwsze wrażenie było słuszne i gdzieś zapodział się litr czy dwa krwi Hasana i jego kolegi. Ani nie było jej w nich, ani w mieszkaniu, ani na korytarzu, ani w ogóle nigdzie. No wyparowała i znikła. Wpatrywał się jeszcze chwilę w kartonik nim się zdecydował.

- A co tam. Nic nie tracę. Sami mówili aby dzwonić jak się coś nam wyda podejrzane. Mam nadzieję, że nie robię z siebie idioty. - mruknął sam do siebie i wybrał zapisany numer. Po chwili zreflektował się, że może być zbyt późno w nocy aby dzwonić ale już ktoś tam odebrał po drugiej stronie.

- Dobry wieczór. Nazywam się detektyw Thimoty Laberge z 162-go komisariatu w Paryżu… - zaczął mówić tak jakby rozmawiał o kolejnej sprawie. Nie było tak źle. Czuł się jakby dzwonił na jakieś całodobowe call center i omawiał jakąś awarię czy tam inny problem jakiemuś serwisantowi. Zaczął ostrożnie od ogólnego omówienia sprawy pobicia w jednym z tutejszych blokowisk no i tego, że chyba, wydaje mu się, ma wrażenie, ale to może być tylko zbieg okoliczności, to ma ze 2 pkt z tej listy jaką dostali podczas szkolenia. Być może trzy bo to łamanie kości gołą ręką jednak nie było codzienną rutyną i rzucało się w oczy no ale może jakiś karatego mógłby tego dokonać. I odporność na ciosy bo po dzisiejszej rozmowie nie widział po tej dwójce z jaką rozmawiał najmniejszych śladów wczorajszej bójki. Przyszli jakby nic im się nie stało i żadnej bójki nie mieli na koncie. A czwórka ich oponentów wylądowała w stanie ciężkim w szpitalu. No może po prostu Hasan i jego ludzie to byli patałachy w mordobiciu chociaż ich kartoteki tego nie potwierdzają. No ale jednak dość rzadko zdarzało się jakieś mordobicia aby tylko jedna strona ponosiła dotkliwe straty a druga wychodziła z tego bez szwanku. I to pomimo początkowej przewagi liczebnej napastników. No ale przy tym punkcie też się za bardzo nie upierał.

- Dobrze, dziękujemy za zgłoszenie. Proszę nam przesłać z tego śledztwa co pan da radę. Im więcej tym będziemy mieli więcej materiału dowodowego. Nasi eksperci się tym zajmą. Jeśli w ciągu 7 dni roboczych nikt się do pana od nas nie zgłosi to znaczy, że sprawa została załatwiona odmownie i niczego się w niej nie dopatrzono. Dobranoc i życzę miłej nocy. - facet po drugiej stronie był uprzejmy ale jednak wzmógł wrażenie w Laberge, że nic z tego nie będzie. Ale przynajmniej trochę mu ulżyło, że się wygadał i przekazał komuś swoje podejrzenia.

- Cóż, to przynajmniej mam to z głowy. - machnął na to ręką, odłożył telefon i zaczął to wszystko jeszcze raz pakować do szuflady. Czas było wracać do domu.




Miejsce: ???
Czas: 2025.06.06; pt; przedpołudnie, g 09:30; ok dzień
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, pogodnie, łag.wiatr



śld. Malory



- Chciałeś mnie widzieć Danny? - biuro szefa otworzyło się i wszedł do środka mężczyzna już nie pierwszej młodości. Wyglądał jak stonowany, elegancki dżentelmen z nieco innej epoki. Nie zalatywało od niego bogactwem i pieniędzmi ale dobrym smakiem i stylem.

- Tak, w nocy przyszły dwa zgłoszenia. Trzeba to sprawdzić. Z Paryża i Lyonu. Które chcesz? - szef pokazał dwie aktówki jakie dawał swojemu podwładnemu do wyboru. Ten wszedł do jego biura i chwilę je oceniał wzrokiem. Ale były równie tajemnicze i enigmatyczne jak zawsze.

- A jaki mam wybór? - zapytał doświadczony śledczy w luźnym i nieco żartobliwym stylu. Znali się z szefem na tyle długo, że mogli sobie pozwolić na pewną poufałość.

- Z Paryża dzwonił jakiś gliniarz. Sprawa nocnej bójki w jakimś blokowisku. Mówi, że ma 2 pkt z naszej listy na pewno i dwa być może. Te pewniaki to nocne akcje oraz brakująca krew ofiar. Z Lyonu mamy raport naszego informatora. Jego zdaniem coś się tam zaczyna dziać. W ciągu paru nocy wyjechało z miasta dwóch zimnokrwistych jakich znał a o dwóch innych słyszał. Zaś z tego co ogólnie słyszał to to, że coś tam zaczyna się dziać. - szef przedstawił mu obie opcje niczym prowadzący jakiś teleturniej. Też lubił tą zabawę, trochę rozrywki w jego poważnej i odpowiedzialnej pracy nie zaszkodzi.

- No to wezmę Paryż. Pewnie nic wielkiego, kolejne pobicie, policja coś skrewiła z przepytaniem świadków i tak dalej. Powinno pójść szybko. A z drugiej strony sam wiesz jak to bywa, nigdy nie wiesz kiedy trafisz na swoją ulubioną czekoladkę w pudełku. - śledczy dał znać dłonią prosząc o wybraną teczkę. Nie nastawiał się na nic wyjątkowego bo lata przesiewania takich zgłoszeń nauczyły go, że zdecydowana większość to pomyłki, fałszywe zgłoszenia, zbieg okoliczności i inne przyziemne sprawy w ogóle nie związane z łowami na tą przeklętą rasę na jaką polowali. Ale właśnie wiele spraw jakie w końcu do nich prowadziły zaczynały się właśnie od takich rutynowych zgłoszeń. Pożegnał się z szefem i poszedł do swojego gabinetu. Usiadł na ulubionym fotelu, wyjął z pudełka chupa chupsa, odpakował go i wsadził sobie w usta.

- No to pokaż kotku co masz w środku. - zamruczał sam do siebie wyrzucając papierek po lizaku do kosza i odpinając teczkę. Na samym wierzchu rozpoznał standardowy druczek z raportem nocnego dyspozytora jaki opisał o co mniej więcej chodzi w tym zgłoszeniu. Fizyczne papiery jeszcze nie dotarły ale maila z przysłanymi materiałami od tego detektywa z Paryża już mógł sprawdzić.




Miejsce: Belgia; Waterloo, farma Solange
Czas: 2025.06.06/07; pt/sb; noc, g 03:30 - 04:30; ok 1,5 - 0,5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Spotkanie z Maską



Okazało się, że szefowa nowego zespołu złożonego z wyłącznie świeżaków nie wezwała ich wczoraj do siebie ot tak tylko dla rozrywki czy aby uprzykrzyć im życie i plany na kolejną noc. Miała parę spraw do załatwienia.

Po pierwsze poprosiła o zwrot aktówek jakie im rozdała prawie równo tydzień temu. I właściwie tylko Bruno mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że je przeczytał w całości i się z nimi zapoznał. Reszta zespołu nawet jak się do tego nie przyznali albo ledwo musnęła wyrywkowo tu czy tam te akta albo w ogóle ich nie otwarła. Teraz już było za późno aby się z nimi zapoznać bo szeryf zażądała ich zwrotu. I wszystkie pięć kompletów akt wylądowało z powrotem na jej biurku. Potem przeszła do zasadniczej części spotkania.

- Dziękuję, że wszyscy przybyliście. Chciałam was zebrać razem aby nie powtarzać tego dwa razy. Maska wpadła w kłopoty. Jest spalona. Próbowała dostać się na to jedno z tych podejrzanych spotkań na jakich uczestniczy chociaż część waszych poprzedników i została nakryta. Udało jej się zwiać ale rozpoznali ją. Wiedzą, że to Anitte Blitz. Obecnie przebywa na farmie w Waterloo. Tam się z nią spotkacie. Przekaże wam co się tam dzieje i co się wydarzyło. Tylko zachowajcie ostrożność. To farma lupinów. I cały ten teren należy do lupinów. Ale z tymi z jakimi nas książę zawarł pakt parę lat temu. Więc my, z Paryża, jesteśmy tam względnie tolerowani. A lupini udzielili schronienia Masce. Jest teraz ich gościem. Mam nadzieję, że nie wywołacie żadnego skandalu na tym polu. Lupini jak na razie respektują zawarty układ ale sami wiecie jak to bywało między naszymi gatunkami. Nie ma co ich drażnić a ich drażni sama nasza obecność. Niemniej dlatego Maska jest tam względnie bezpieczna przed odwetem krwiopijców z Brukseli. - poinformowała ich co się niespodziewanie zmieniło w tych planach jakie mieli mniej więcej od tygodnia. Zasadniczo jednak zadanie nie podlegało tym zmianom. Dalej mieli dotrzeć do stolicy Belgii jako kolejna grupka paryskich studentów i zorientować się co się tam właściwie dzieje. Między Blitz z Berlina a grupą studentów z Paryża nie powinno być żadnych powiązań więc jak przyjadą to miasta to być może dowiedzą się o wpadce Anitte jako ciekawostce sprzed paru dni. A może w ogóle. Oczywiście z tego powodu Maska nie mogła pokazać się w Brukseli a obecnie wciąż lizała rany po tym dramatycznym pościgu. Dalej jednak mogła działać jako doradca, koordynator i łącznik z Paryżem. No i doświadczony agent który pomimo tej jednej wpadki nadal mogła służyć radą i swoim doświadczeniem. A kto wie? Może jeszcze jakoś udałoby się to odkręcić i Blitz mogłaby wrócić do miasta jakoś wyjaśniając swoje najście? To już by musieli sprawdzić na miejscu no i pogadać z samą Maską.

Dlatego zebranie nie było zbyt długie. Bladolicej szeryf zależało aby wszyscy wyruszyli i spotkali się z jej agentką jeszcze tej nocy. Z Paryża do Waterloo które obecnie wydawało się południowym przedsionkiem Brukseli to było ze 3-4 godziny drogi. Jak się doliczyło wyjazd z centrum miasta na autostradę to byli na miejscu gdzieś między 3 a 4 rano. Zjazd z autostrady na jakąś lokalną drogę, przejazd wśród raczej malowniczej, wiejskiej drogi i wreszcie wjazd w odpowiednią bramę. Po chwili wyszła jakaś kobieta, młoda i otworzyła im bramę a potem jak samochody wjechały to zamknęła.




https://i.imgur.com/VkTf23o.jpg

- Jestem Solange. Jesteście na moim terenie. Anitte czeka w środku. Chodźcie za mną. - gospodyni była w zwykłej bluzie z kapturem i jeansową kurtkę na niej. Miała ciemne, średnio długie włosy spięte w koński ogon. Więc wygląda dość zwyczajnie. Ale w tak zdawkowym powitaniu zdołała zawrzeć to, że niezbyt jest uradowana z przyjazdu gości. Zaprowadziła ich do środka swojego domu a tam do jednej z sypialni na piętrze. Tam zastali Maskę.

- To ja was zostawię. Będę na dole. - odparła krótko Solange i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Za to pałeczkę przejęła agentka Aurory.

- Dzięki Sol! Kochana jesteś! - rzuciła Anitte do zamykanych drzwi. Bo ciemnowłosa gospodyni miała minę jakby chciała jak najszybciej opuścić to towarzystwo. Jeśli jakoś zareagowała na to podziękowanie to zamykane drzwi skutecznie to zasłoniły.

- Dobrze, że już jesteście. Planowałam to spotkanie w innych okolicznościach no ale wyszło jak wyszło. - ciemnowłosa siedziała oparta o wezgłowie łóżka. Była w samym podkoszulku i luźnych, szarych, dresowych spodniach. Jedną nogę miała sztywno wyciągniętą przed siebie i wsadzoną w improwizowane szyny. Więc widocznie od wczoraj co miała miejsce ta pechowa akcja o jakim nie tak dawno mówiła im Aurora w meeting room na 5-tym piętrze “Olimpu” to jeszcze nie zdążyła wszystkiego zaleczyć. Czarnowłosa i bladolica szeryf wprowadziła ich ogólnie w sytuację ale nie chcąc tracić czasu na pogaduchy i wiedząc, że lada chwila będą widzieć się z jej agentką jaka sama im będzie mogła o tym opowiedzieć nie rozdrabniała się w szczegóły. Piątka świeżaków z pięciu różnych paryskich klanów stłoczyła się w sypialni która zdecydowanie nie była projektowana pod takie liczne grono odwiedzających. No a Maska mogła im wreszcie streścić jak to wczoraj jej wyszło, że nie wyszło z tą penetracją tak, że ostatecznie skończyła na chacie u wilkołaków.


---




Opowieść Maski (06.05/06; cz/pt; Bruksela)



Kobieta ubrana w skórzane spodnie i skórzaną, krótką, motocyklową kurtkę stała w niedbałej pozie, opierając się łokciami o blat baru. Obok niej stał ledwo zaczęty, kolorowy drink ale ona sama nie zwracała na niego uwagi. Wyglądało jakby przeczesywała spojrzeniem skaczącą, tańczącą i bawiącą się na całego zawartość klubu. I po części tak było. Jednak wzrok jej regularnie uciekał w jedną stronę. Do ściany po drugiej stronie i drzwi na zaplecze. Oddzielała ją cała przestrzeń i spora ilość bawiącej się klienteli więc nie widziała ich cały czas ale też i duet ochroniarzy jacy przed nimi stali nie powinien zwracać na nią uwagi.

Zwróciła uwagę na te drzwi już wcześniej. Właśnie w tej intencji dzisiaj tutaj przyjechała. Czuła, że coś ciekawego może być za tymi drzwiami. Może właśnie coś po co ją tutaj przysłała Aurora? Na ile zdążyła się zorientować to ten klub był popularnym miejscem zarówno dla śmiertelników jak i polującej na nią koterii. Taki odpowiednik paryskiej “Meduse” tylko nie był osobistym ogródkiem i placem zabaw księcia tylko raczej do dyspozycji ogółu. Nawet dzisiaj spotkała parę znajomych twarzy, pogadała chwilę z tym czy z tamtą, pożartowali, powspominali jej ostatni emocjonujący wyścig i poemocjonowali się następnym. Jednym słowem ciemnowłosa, młoda kobieta zachowywała się tak jak Anittee Faber, Anarchistka z Berlina znana tutaj jako “Blitz” zachowywać się powinna. Ale dzisiaj widziała jak jedna, potem druga a teraz jakiś duet podchodził do owych tajemniczych drzwi, chwilę gadał z ochroniarzami ale wyglądało to na rutynowe przywitanie. Po czym gliniarze stukali w drzwi. Jak zauważyła odpowiednim sygnałem. Wtedy drzwi się otwierały i goście wchodzili do środka. Coś tam musiało być. Coś ciekawego. Nawet dla koterii. Bo gdyby chodziło o orgie czy krwawe żerowanie na całkiem chętnych ochotnikach no to na takie coś już bywała zaproszona a nawet bawiła się tam tym bardziej regularnie im większe osiągała sukcesy w wyścigach. Powoli robiła się z niej rozpoznawalna celebrytka w tym nocnym, tajnym życiu nieumarłej koterii. A mimo to nikt nawet nie zająknął się właśnie o tych drzwiach i tym co się za nimi znajduje.

- A zobaczę. Najwyżej udam pijaną i głupią. - wzruszyła ramionami. Wiedziała, że jutro powinni przyjechać ci nowi co mieli ją wspomóc w śledztwie. Nie była ich taka pewna. Wczoraj jeden z nich, ten dziadek od ptaków dzwonił do niej jakby w ogóle nie kapował jaką mają mieć rolę i maskę. Irytujące. I niepokojące. No rozumiała motywy szefowej dlaczego zdecydowała się na świeżaków no ale z punktu widzenia agentki to było przysłanie amatorów do sprawy dla zawodowców. Owszem była szansa, że to wszystko to jednak zbieg okoliczności, jakieś żarty czy fochy nieco starszych młodziaków co sobie woleli ułożyć życie i karierę tutaj niż w rodzimym mieście. Ale choćby właśnie patrząc na te drzwi i gości jacy za nimi znikali, to czuła, że jakaś gra się tu toczy. Gra cieni i w cieniu. To jednak samo w sobie jeszcze nic nie znaczyło. W jakiejż koterii nie toczyły się takie gierki? Pewnie w każdej. Rozmyślania i niespieszne przechodzenie przez tańczących i rozmawiających gości przyspieszyło jej zauważenie Patricka. Widziała poprzednio jak znikał za tymi drzwiami. I teraz też tam się kierował pewnym siebie, energicznym krokiem. Co oni tak wszyscy na jedną porę? Zebranie tam jakieś mają czy co?

- Patrick! Hej Patrick! - zawołała go i pomachała ramieniem aby zwrócić na niego swoją uwagę. I nagle całkiem gwałtownie wybiła do przodu aby go przechwycić zanim zniknie za drzwiami. Zauważył ją dopiero gdy skróciła dystans i oboje byli już parę ostatnich kroków od drzwi. Odwrócił się ku niej, pozdrowił skinieniem głowy, uśmiechnął się i zatrzymał.

- Cześć Blitz. Jak leci? - zagaił dość standardowo, ona też ale jednak szybko wyczuła, że się albo spieszy.

- Dobra to potem pogadamy, ja już muszę lecieć. Do następnego Blitz. - zagaił do niej żegnając się i zaczął odchodzić.

- Oj co do następnego? Po co czekać? Gdzie idziesz? Chodźmy razem. Albo możemy pojechać do mnie. Co ty na to? - zagaiła wesoło ciemnowłosa dziewczyna z filuternym uśmiechem na swoich pełnych ustach.

- Dzięki Blitz ale może następnym razem. Trochę się spieszę. - Patrick uśmiechnął się nieco nerwowo jakby mu dała do przełknięcia surową żabę. Wskazał bokiem głowy na drzwi i ochroniarzy jacy stali ledwo kilka kroków od nich.

- A to jakieś wstydliwe, tajne sprawy? To co tam będziecie robić? Obalać światowy rząd reptilian i syjonistów aby wprowadzić Nowy Porządek? - widząc, że Patrick nie łyknął haczyka i dobrowolnie jej ze sobą nie zabierze tylko upewniła się, że jest za tymi drzwiami coś ciekawego do poznania. Postawiła więc na ironię a trochę też chciała dać upust swojemu rozczarowaniu tym, że ją jednak spławił. W końcu wyczuwała, że mu się podoba a i on też jej całkiem całkiem. Nawet chętnie to leżenie i dopasowywanie się do siebie mogłaby z nim poćwiczyć. Zauważyła też jak zaśmiał się jeszcze bardziej nerwowo i z zakłopotaniem na tą jej dość luźną i ironiczną uwagę.

- Tak, coś w tym stylu. Tajne sprawy i tak dalej. To do następnego Blitz, ja muszę już lecieć. - pożegnał się próbując też zażartować na koniec ale na oko Maski to kiepsko mu to wyszło. Widziała jak odwrócił się do niej plecami, pogadał coś ze dwa słowa z ochroniarzami, ci skinęli głowami, zastukali w drzwi i te się otworzyły. A raczej trzeci z ochroniarzy jaki musiał tam być w środku je otworzył. A czwarty stał obok bo widziała kawałek jego rękawa wystający zza futryny i jak go Patrick pozdrowił skinieniem głowy jak wchodził. A potem jeszcze kawałek schodów prowadzących do góry dojrzała i drzwi się zamknęły.

- Czterech ochroniarzy i wzmacniane drzwi. Tajne hasła i kody. Tam musi się dziać coś cholernie wstydliwego. - mruczała do siebie przeciskając się przez tłum z powrotem do baru. Jej drink już zniknął ale nie zależało jej na nim. Znów oparła się leniwie łokciami o bar i zaczęła lustrować przez wierzgający, rozbawiony tłum klubowiczów tamtą ścianę, drzwi i ochroniarzy. Zastanawiała się co tu teraz zrobić. Wątpiła aby udało jej się doczepić do kogoś kto ją weźmie ze sobą do środka. Ochroniarze pewnie mieli polecenie aby wpuszczać wybrane osoby. Albo po prostu ich znali na tyle, że ich wpuszczali. Wejście siłowo raczej odpadało. Nawet jakby poradziła sobie z tymi dwoma na zewnątrz to by zrobiło się zbiegowisko. A czy by sobie poradziła nie była do końca pewna. Część ochrony to byli śmiertelnicy ale też trafiali się ghule, cienkokrwiści i pełnokrwiści. Potem jeszcze te wzmacniane drzwi i dwóch, przynajmniej dwóch, za nimi. Ostatecznie jeśli mieli tu podobny system bezpieczeństwa jak u nich w “Meduse” to nie dawała sobie realnych szans aby sforsować tą przeszkodę i to tak aby nie narobić zbiegowiska. Może jakby ktoś ją tam wkręcił ale na razie nie znalazła żadnego punktu zaczepienia. Absolutnie nikt nie mówił o tych spotkaniach co się tam odbywały. A przecież zapraszali ją na balangi i różne imprezy, w końcu sami traktowali ją jak wschodzącą gwiazdę nocnych rozrywek i kandydata na championa motocyklowych wyścigów. Wesoła, rozrywkowa Anarchistka z Berlina pasowała w sam raz do tego Miasta Próżniaków. I tutejsza koteria nie raz dała jej o tym znać. A mimo to o tych spotkaniach ani słowa. Jakby nie miała nawyku zwracania uwagi na szczegóły, skojarzenia i powiązania no i nie przyjechała tu jako szukająca dziury w całym agentka Aurory to by pewnie też to przegapiła. I była prawie pewna, że to nie przypadek i właśnie tak to było zorganizowane. Podobnie jak w “Meduse” ci co wiedzieli to łatwo wtapiali się w rozbawionych klubowiczów znikając na sporą część nocy w “H&H”.

- Zaraz, zaraz… Schody na górę? - zamrugała oczami i jej oczy skoczyły na wyższe kondygnacje ściany. Gdy wyszkolony umysł rozgorączkowany tajemnicą na jaką się natknął znalazł jakieś skojarzenie. Oczy widziały stopniowo niknącą w mroku ścianę. Ale nie aż tak aby nie było jej widać całkiem. A była tu na tyle często w ciągu ostatnich tygodniach, że mniej więcej miała w głowie chociaż ogólny rozkład budynku. Jak te schody co przez moment widziała prowadziły w górę to tam już wiele tego budynku nie zostało. Może jakieś biura, garderoby czy coś takiego. Za to na zewnątrz…

- Jeszcze zobaczymy kto tu jest większy cwaniak. - uśmiechnęła się złośliwie sama do siebie, oderwała się od blatu i raźno ruszyła w kierunku frontowego wyjścia.


---



Jak się okazało dobrze pamiętała jak ten budynek wygląda z zewnątrz. A dokładniej, że da się na niego wspiąć. Tylko najpierw musiała podskoczyć to narożnej kamery, przeciąć kabelek aby mieć choć chwilę spokoju i wścibskich spojrzeń Wielkiego Brata. Potem jeden sus, trochę się podciągnąć i już była przylepiona do zakratowanego okna. Jeszcze trochę rozgrzewającego wysiłku i wylądowała na dachu. Rozejrzała się bo była tu pierwszy raz. Na nocnej, raczej płaskiej powierzchni z przybudówkami, antenami satelitarnymi i innymi, wylotami wentylacji i tego typu raczej standardowym wyposażeniem dachów wszelakich nie zauważyła niczego podejrzanego. Albo chociaż nietypowego. Cicho i nieco pochylona ruszyła dalej jeszcze sama nie do końca wiedząc czego właściwie szuka. Podążała za swoim instynktem i intuicją jakie podpowiadały jej, że tutaj ma szansę dowiedzieć się tego po co wysłała ją tutaj szefowa.

Podejrzewała, że to właśnie w tej części dachu, jaka była od tej niezbyt dużej strony gdzie parę kondygnacji poniżej były tajemnicze wzmacniane drzwi pilnowane przez czterech ochroniarzy za jakimi zniknął Patrick i parę innych osób. To właśnie coś powinno być tutaj. Dojrzała kabinę z drzwiami jakie prowadziły z ostatniego piętra na dach i ruszyła w ich stronę. Ale wcześniej był lufcik, rzuciła na niego okiem odruchowo ale natychmiast przypadła do dachu. Ktoś tam był! W środku. Podkradła się ostrożnie do krawędzi i kawałek po kawału wychylała się ku niezbyt czystej szybie. W środku paliło się światło a dach był skryty w cieniu. Więc miała nadzieję, że nie będzie dla kogoś ze środka tak widoczna jak oni dla niej. Bo, w tym ułamku chwili ujrzała przynajmniej parę osób. Teraz jak powoli sie wychylała znów ujrzała najpierw jakieś dwie, trzy, cztery głowy. Potem szyje i resztę sylwetek. Sporo. Całe zebranie. Niektórych rozpoznawała jako raczej młode wampiry, w większości studenci albo byli studenci co wciąż pozostawali w mieście. Wyglądało, że siedzą sobie w rozluźnionych pozach. I chyba czegoś słuchają albo oglądają. Bo patrzyli się w podobnym kierunku i ze sobą chyba nie rozmawiali. Wydawali się za to zainteresowani tym co przykuwało ich uwagę bo nie wydawali się znudzeni, nie siedzieli w telefonach ani nie słuchali muzyki na słuchawkach. Czego oni tam tak słuchają? Albo kogo?

Nieco obeszła lufcik aby zmienić punkt widzenia. Wtedy dojrzała, że pod ścianą, gdzie było puste miejsce bez sof, krzeseł, foteli i stołów jakie w sporej mierze były pozajmowane przez członków różnorakich koterii dojrzała dwie postacie. Mężczyznę i kobietę. Oboje wyglądali dostojnie i przemawiali albo przedstawiali się. Ona wyglądała jakby chciała się upodobnić do stereotypu uczonej albo czarodziejki. Jak to klasyczni Tremere się lubowali. Długi ozdobny płaszcz z kapturem wyglądał jakby był z wiktoriańskiej albo i starszej epoki. Albo tak stylizowany. On zaś wyglądał jak jakiś polityk, kongresman czy biznesmen z wyższej półki. Ale w tym mieście przenicowanym na wskroś przez wszelkie organizacji ONZ, Unii, ambasad czy różnych korporacji to nie było aż tak dziwne.

- I co? Będziecie się rozbierać? Jakaś orgietka może? Może ze zwierzętami? Ponoć modne w tym sezonie. Bo jak nie to czego się tak wstydzicie co? - mruczała do siebie w myślach bo jakoś wyglądało to tak spokojnie, że aż nudnie. Gdyby działa się tu orgia, jeszcze krwawa, taka hardcore z sikającą krwią i trupami no mogłaby zrozumieć, że nie jest to powód aby się z tym obnosić nawet przed resztą koterii. Ale to? Jakaś pogadanka? Szkolenie? Wykład? Sprzedaż garnków? Od kiedy to jest takie wstydliwe albo tajne aby robić z tego taki big deal?

Tylko, że nic nie słyszała o czym rozmawiają. A samo zebranie niewiele jej mówiło o czym tam gadali. Wyjęła telefon aby chociaż nagrać tych dwoje. Uruchomiła kamerę i wycelowała pod skosem w dół.


---



Nie była do końca pewna jak ją nakryli. Ale jak jej wyczulone zmysły usłyszały kroki na schodach prowadzących na dach czuła, że to nie przypadek. Zwłaszcza jak po chwili nasłuchiwania zorientowała się, że jest ich więcej niż jeden. I starają się zachowywać dyskretnie. Usłyszała odgłos wciskania metalowych przycisków zamka kodowego jak już rwała sprintem po dachu. Dopadła do krawędzi i wyjrzała na dół. Tam też stali. Trzech typków w uniformach ochrony klubu. Jeden rozmawiał przez radio, drugi go słuchał czy obserwował a trzeci zadzierał głowę do góry w stronę dachu. Zobaczyli się w tym samym momencie.

- Tam jest! - krzyknął ten z dołu przykuwając uwagę kolegów. Też spojrzeli a ona odskoczyła od krawędzi dachu. Odwróciła się za siebie, ci od drzwi już je otworzyli i weszli na dach rozglądając się po nim. Też ich było trzech. Ci jej jeszcze nie zauważyli ale okrzyk z dołu skierował ich we właściwą stronę. A potem już poszło szybko. Nie było czasu na finezję, miała nadzieję, że jak się im urwie to nawet jak odkryli, że mieli nieproszonego gościa na dachu to raczej nie będą wiedzieć kogo. Słyszała ich krzyki za sobą gdy ruszyła z impetem w kierunku krawędzi dachu. A potem jeden sus, krótki lot i gruchnęła z impetem na jakieś metalowe schody. Nie zdążyła wychamować swojego pędu i przygrzmociła głową i barkiem w te barierki. Ból zamroczył ją na chwilę. Czuła jak coś w uderzonym barku jej przeskoczyło i miała mroczki przed oczami.

- Tam jest! - usłyszała gdzieś z dołu. Pewnie ci których wcześniej widziała na dole ulicy. Ale usłyszała coś co zwiastowało prawdziwe kłopoty. Odgłos uderzenia na dachu na jaki jej nie udało się dolecieć. Wątpiła aby jakiś śmiertelnik mógł tego dokonać. A więc to raczej nie był śmiertelnik. Zerwała się i zeskoczyła w dół. Po chwili szybowania wylądowała kilka pięter poniżej. Zachwiała się ale na chwilę, potem ruszyła przed siebie. Mając nieśmiertelnego na karku nie bawiła się w subtelności tylko skorzystała z mocy swojej krwi aby pędzić do przodu jak nocny wicher. Z każdym krokiem zostawiała za sobą coraz bardziej ścigających ją śmiertelników. Ale nie miała pojęcia co porabia ten kainita na dachu. Wypadła na ulicę i dostrzegła czekające na czerwonym świetle samochody. W tym motocyklistę na sportowym Kawasaki. Spojrzał ku niej w swoim kasku dostrzegając wybiegającą niespodziewanie z bocznej ulicy kobietę w skórzanym komplecie. Nie zdążył zrobić nic więcej nim już była przy nim.

- Pożyczę! - krzyknęła do niego bez ceregieli spychając go z siodełka. Zaraz dosiadła swojego nowego wierzchowca, dała po manetkach i wyjechała z rzędu czekających aut. Zawróciła i odpaliła maszynę na całego. Rozbudzona wielokonna bestia zaryczała z radością prując chwilowo pustym asfaltem i zagłuszając okrzyki poprzedniego właściciela.


---



- To była Blitz! Zgarnęła niebieski Kawasaki Ninja. Nie widziałem numerów, pojechała na wschód! Dajcie znać do naszych, niech ją wyśledzą! - Arnold widział z góry jak uciekinierka przejęła motocykl ale już nie zdążył temu przeszkodzić. A na piechotę nie miał się co z nią ścigać wiec odprowadził ją wzrokiem jednocześnie wykrzykując w krótkofalówkę swoje rozkazy. Jak tylko mu zameldowali, że te uszkodzenie kamery to ktoś tam przeciął kabelek to szef zarządził pogotowie alarmowe. A jak poszperali tu i tam szukając trochę po omacku kto to mógł zrobić to widocznie spłoszyli podglądacza. Zwłaszcza po tym jak poszli sprawdzić dach. Też trochę w ciemno i na wszelki wypadek. I tam właśnie widział jak jakaś kobieta ubrana na czarno bierze rozbieg i daje susa na sąsiedni budynek. Albo kiepsko wymierzyła, albo nie była w tym tak dobra, albo na odwrót, od razu chciała skoczyć na tamte schody. No ale impet zadziałał przeciwko niej. On miał większą swobodę manewru, kilka sekund ale większą. Mógł się rozpędzić i dać susa na drugi dach. No ale tamta musiała używać przyspieszenia jak tak ostro wyrwała do przodu. Biegł przy krawędzi dachu ale nie dał rady jej dogonić. A jak już zwinęła motor to już w ogóle nie było sensu jej ścigać. Ale gdy stał na krawędzi dachu i ją chwilę obserwował rozpoznał ją. To była ta Blitz z Berlina. Ta ostra, wesoła Anarchistka z Berlina. Ostatnio robiła niezłą furorę na tych nielegalnych, nocnych wyścigach. Nawet z nią gadał raz czy dwa. I zrobiła na nim całkiem pozytywne wrażenie. Po cholerę pakowała się na ten dach?

Zastanawiał się nad tym gdy biegł z powrotem do klubu. Potem na dół i do pokoju strażników. Tam już zebrało się całe towarzystwo ochrony. Śmiertelnicy, ghule, cienko i pełnokrwiści. Mieli kogoś na każdą okazję.

- Mamy ją. Kieruje się na południe, chyba chce wyjechać z miasta. Garry, Siergiej i Arnold bierzcie furę i przechwyćcie ją. Najlepiej żywą. Trzeba ją przesłuchać. Będziemy was informować gdzie się znajduje. Reszta wracać do swoich zajęć, nie ma co robić zbiegowiska. I uważajcie bo to może być tylko jakaś podpucha do czegoś większego. - szef wydał dyspozycje gdy odezwali się do niego cwani chłopcy od monitorów i klawiatur który mając czas i miejsce oraz rysopis poszukiwanej i jej pojazdu dzięki systemowi monitoringu miejskiego dość szybko namierzyli zbiega. I od tej pory mogli monitorować jej poczynania na bieżąco. Przynajmniej póki nie wyjechała z centrum i w ogóle z miasta bo tam dalej to już było mniej kamer. Po chwili trójka kainitów trzasnęła drzwiami usportowionej limuzyny i ruszyli w ślad za zbiegiem.


---



- Zwolnij dziewczyno, chcesz zapłacić mandat? - upomniała samą siebie gdy tylko urwała się pogoni. Jeszcze zrobiła parę skrętów w losowe ulice aby się upewnić, że nikt jej nie ściga ale widocznie nie. Ta myśl, że miałaby zwykłemu policjantowi płacić zwykły mandat za przekroczenie prędkości na tyle wydała jej się niedorzeczna, że ją rozbawiła. I pozwoliła się uspokoić. Zwolniła rozpędzoną maszynę do przepisowej prędkości i dała się jej prowadzić. Sama zaś zastanawiała się co dalej robić.

Doszła do wniosku, że niewiele się dowiedziała. Potwierdziło się to, że mają tam jakieś tajne zebrania. I to chyba całkiem liczne. Udało jej się nieco nagrać w tym tą dwójkę co chyba prowadziła to spotkanie jak jacyś mentorzy czy inni tacy wodzireje. Uznała, że najwyżej wyśle ten filmik do Aurory i może ona coś z tego wyciągnie. Ale to chyba było to. Te spotkania. Takie tajne, poufne i tak skutecznie pilnowane. Nawet przez spokrewnionych z ochrony klubu. Nawet nie wiedziała, że tacy tu są. Domyślała się, przez analogię do “Meduse” no ale nie miała pewności. Machinalnie zauważyła, że wyjechała z miasta na obwodnicę wokół miasta. Musiała gdzieś zjechać aby wysłać filmik i w ogóle pogadać z “babcią”.


---



- Zwalnia. Chyba chce zjechać. - zauważył Garry jaki siedział za kierownicą. Blitz miała początkowo przewagę na tyle dużą, że raczej nie mieli szans jej dogonić ani nawet znaleźć. Ale dzięki współpracy z chłopcami od komputerów wiedzieli którędy pojechała. A jak sama zwolniła aby pewnie nie rzucać się w oczy w miejskim ruchu wówczas udało im się skrócić dystans. Jak wyjeżdżała z miasta na obwodnicę już kamer tak dużo nie było ale udało im się nadrobić straty i już siedzieli jej na ogonie. Arnold który był tutaj głównym rozgrywającym w ich trójce zastanawiał się jak to właśnie rozegrać. Nocą autostrada była znacznie mniej ludna niż w dzień więc dawało im to sporo możliwości. Zastanawiał się czy pojechać za berlińską Anarchistką i zobaczyć gdzie ich zaprowadzi czy uderzyć od razu. Właśnie doszedł do wniosku, że lepiej nie kombinować za bardzo, postawić na prostotę czyli natychmiastową akcję. A jakby na zamówienie niebieskie Kawasaki dało migacz i zaczęło zjeżdżać na boczny pas.

- Jedź za nią. Dorwiemy ją jak zjedzie. - polecił Arnold siedzący na miejscu pasażera. Sam zaś wyjął z kabury klamkę i otworzył boczną szybę. Siergiej siedzący za nim postąpił podobnie. Zaś Garry przyspieszył aby nie zgubić motocyklistki na tym długim wirażu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-12-2022 o 15:15. Powód: Zmiana linka do obrazka Solange.
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:20   #115
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (2/6)

(Rozmowa z Maską cd.)


- Wcale nie mam kłopotu z kontrolowaniem agresji. Zed przesadza. - samotna kobieta siedziała w pozycji lotosu na ławeczce ustawionej frontem do kanału irygacyjnego. Jednego z wielu jakimi była pocięta ta okolica. Siedząca nie imponowała posturą. Ot jakaś tubylcza dziewczyna czy turystka w bluzie i jeansowej kurtce co przyszła aby późnym wieczorem pozażywać uroków świeżego powietrza na łonie natury. Chociaż to akurat nie było zbyt częstą praktyką więc samo w sobie mogło budzić ciekawość. Co potwierdzał wygląd okolicy. Szum trzcin, chlupot wody, szelest liści i echo odległych odgłosów miasta i z autostrady jaka przebiegała niedaleko. Wielkie miasta nigdy nie spały. Ale w środku nocy i tak było tu ciszej i spokojniej niż w dzień. Zaś w zasięgu wzroku nie było widać nikogo. Za to gdyby otworzyła oczy ujrzałaby znajome, przyjazne światła z zabudowań. Nie było jeszcze tak późno aby panowały kompletne ciemności i nocny bezruch. Ale Solenne nie otwierała oczu. Wiedziała jak to wygląda, znała tu każdy kąt. To był jej teren. Jej i jej stada. Ale przyszła tu aby szukać samotności. I spokoju. Aby się wyciszyć. I udowodnić Zedowi i reszcie, że wcale nie jest narwaną nerwuską! Co za dupek! Jak on mógł tak powiedzieć!?

- Spokojnie, wczuj się w szum natury… - zorientowała się, że świeże wspomnienie znów ją zaczyna nakręcać. Co jeszcze bardziej ją zirytowało. Irytowało ją także to, że Zed właśnie coś takiego mówił. Wkurzała ją myśl, że mógł mieć rację. Jak ten cholernik to robił, że potrafił zachować spokój w każdej sytuacji? Jakby w ogóle nie miał w sobie ich krwi. A przecież miał. Był pod tym względem najbardziej opanowanym typem jakiego znała. I szczerze mówiąc to z trudem przyznawała to sama przed sobą ale zazdrościła mu tego opanowania. No ale to ponoć każdy miał szansę okiełznać swoją krwiożerczą naturę drapieżnika. Zed to potrafił. Polecał medytację. Serio? Medytacja? To dla jakichś nawiedzonych oszołomów! No ale u Zeda to jakoś działało. Co jej szkodziło spróbować? Chyba ostatnim razem jednak troszkę przesadziła na tym ostatnim spotkaniu. Chyba troszkę. I chyba nie tylko Zed tak uważał. Widziała po spojrzeniach innych, że go popierają. Poczuła się… Jak parias. Wyrzutek. Ktoś kogo stado nie chce. Co więcej ktoś kto może przez swój brak opanowania sprowadzić niebezpieczeństwo przez swój brak opanowania. Paskudne uczucie. I dało jej to do myślenia. Dlatego zaczęła tu przychodzić wieczorami jak nikogo nie było aby pomedytować. Miała nadzieję, że nie trafi na kogoś ze swojego stada bo dopiero by mieli bekę.

- No nie irytuj się. Mała musisz coś ze sobą zrobić sama zanim reszta coś z tobą zrobi mała. Albo sprowadzisz na siebie i na nich nieszczęście. - mruknęła dalej siedząc na tej starej ławce i próbując się zjednoczyć z naturą. Przekazać jej złowrogą enrgię i agresję a zastąpić ją spokojem i równowagą. Przynajmniej Zed jakoś tak to jej tłumaczył. Ale chyba działało. Skoncentrowała się na złapaniu odpowiedniego rytmu oddechu. Nie było łatwo. Myśli same uciekały jej do Zeda, tego ostatniego posiedzenia i tego co je wywołało. I złość od razu sama napędzała jej adrenalinę w żyłach. Więc musiała poświęcić sporo czasu i wysiłku aby przekierować swoją uwagę na uregulowanie oddechu. Zed mówił, że robi to już machinalnie ale ona wolała odliczać. Poza tym pomagało to skupić się właśnie na tym. Zaczęło przynosić efekty. Poczuła nutkę satysfakcji gdy w pewnej chwili zorientowała się, że siedzi całkiem spokojna odnosząc to małe zwycięstwo nad bestią jaka w niej drzemała. Jakiś komar usiadł jej na dłoni, łaził chwilę szukając dobrego miejsca do wkłucia się. W końcu to zrobił. A ona zapanowała nad sobą aby go zgnieść jednym plaśnięciem na krwawą miazgę. Albo chociaż odgonić. Nie poruszyła nawet ręką. Kolejny łaził jej po szyi ale tu też się powstrzymała od gwałtownych ruchów. Słyszała jak autostradą zasuwają nocne samochody i echo pociągów z miasta niesie się przez noc.

W pewnym momencie usłyszała silnik ścigacza. Irytujący odgłos. Pewnie jechał od strony miasta autostradą. Ale osiągnąwszy taki sukces w panowaniu nad swoim gniewem, irytacją i agresją nie zamierzała tego marnować. Jakiś rozkapryszony, nowobogacki dureń z miasta. Śmignie autostradą mijając wioskę i znów będzie spokój. Komar na dłoni musiał się już opić jej krwi bo odleciał. Za to zastąpił go kolejny a ten na szyi przystąpił do posiłku. Cholerna pijawka. No ale miała się nie denerwować. A “pijawka” akurat bardzo źle jej się kojarzyło. Chyba całej jej rasie. Więc szybko znów skupiła się na oddechu i odliczaniu aby odegnać te wkurzające skojarzenia.

Wkurzające jak ten palant na motorze. Zorientowała się, że musiał zjechać z obwodnicy. I to akurat tutaj! Co za gnojek! Śmignie przez całą wioskę bo tu innych dróg nie było. Spokojnie, bez nerwów… Śmignie to śmignie. Co ją to w sumie obchodzi? Czy utrata tak ciężko wypracowanego panowania nad sobą jest warte aby poświecać mu czas, nerwy i energię? Dla jakiegoś obcego randoma? Na pewno nie. Aż się uśmiechnęła pod nosem gdy odniosła kolejne zwycięstwo tego wieczoru.

A jednak zorientowała się, że odgłos rozpędzonego ścigacza jaki zbliżał się coraz bardziej współgra z warkotem równie rozpędzonej osobówki. Co za idioci! Wyścigi sobie tu urządzili! I to ma moim terenie!

Solenne czuła, że zaczyna tracić spokój ducha. Mocniej złapała dłońmi swoje kolana a szczęki ze złości same zaczęły jej się zaciskać. Dobra, nieważne, niech zjeżdżają stąd i się wynoszą! Tylko to przeczekać i znów będzie mogła się zająć…

Otworzyła oczy gdy usłyszała odgłos uderzenia metalu o metal. Od razu dostrzegła oba pojazdy. Osobówka właśnie trzasnęła przodem w tylne koło motocykla ewidentnie chcąc go wywrócić. I udało jej się to. Motocykl wierzgnął raz i zaczął sunąć bokiem razem ze swoim jeźdźcem. Co jej wpadło w oko to to, że ten wariat jechał bez kasku bo widziała jego rozwiane, ciemne włosy. Teraz to i tak nie było ważne bo on i jednoślad koziołkowali naprzemiennie skotłowani ze sobą sunąc po drodze. Zaś osobówka zaczęła wkurzająco piszczeć heblami.

- Dość tego. - warknęła Solenne tracąc chęć na zachowanie spokoju i jednoczenie się z harmonią natury jak tu na jej oczach działy się takie nocne harce. Wstała z ławki i ruszyła przez pole przed siebie do miejsca celowej kraksy.


---



- Dobra, mamy ją! - ucieszył się Arnold widząc jak trafiony przez Garryego motocykl koziołkuje razem z kierowcą. Przy tej prędkości dla śmiertelnika mogło to być śmiertelnie niebezpieczne no ale skoro zabawiali się w rodzinie to mogli sobie nawzajem nieco popuścić cugli. Audi zapiszczało hamulcami i w świetle reflektorów widać było jak jednoślad zatrzymał się na skraju drogi, kobieta pojechała trochę dalej szorując po asfalcie aż grzmotnęła w jakieś drzewo. Osobówce jednak nie było łatwo wyhamować i zatrzymała się w ostatnim momencie gdy przedni zderzak trafił leżący już nieruchomo motor i ten odskoczył jeszcze trochę wpadając do rowu i przygniatając uciekinierkę. Ta zawyła gdy poczuła jak ciężka maszyna łamie kości jej piszczeli.

- Cofnij trochę. A ty Siergiej odwal ten motor. Bierzemy ją. - Arnold wydał polecenia kolegom i obaj wysiedli a ten trzeci cofnął nieco Audi. Siergiej podszedł do powalonej motocyklistki i przez chwilę krzyżowali się spojrzeniami. Kiepsko wyglądała. Plując krwią i śliną przez zaciśnięte zęby i walcząc z kolejnymi falami bólu z połamanej właśnie nogi. Skórzana kurtka i spodnie były zdarte do żywego, krwawiącego mięsa od szorowania po asfalcie. W nocnym powietrzu, w świetle samochodowych reflektorów unosił się zapach krwi, kurzu, wilgoci i strachu.

- Nie sraj żarem mała. Nic ci nie zrobimy. Chcemy tylko pogadać. - mimo wielu lat życia “na Zachodzie” Siergiej nie wyzbył się swojego charakterystycznego, rosyjskiego akcentu. Teraz zeskoczył na dno rowu i naparł mięśniami na leżący motor. Podniósł go z pewnym trudem i odwalił. Wtedy dłoń kobiety wystrzeliła i poczuł jak coś ukąsiło go w szyję.

- Bladź! - warknął wkurzony Rosjanin łapiąc się za szyję i wyjmując z niej niewielkie ostrze. Spojrzał na nie i ze złością cisnął precz. - Sabaka! - splunął w kierunku motocyklistki która jęknęła boleśnie i wlokąc za sobą pogruchotaną nogę zostawiała wyraźny ślad na trawie. Cofała się tyłem odgradzając się dobytym skądeś nożem.

- Po co to utrudniasz? I tak pojedziesz z nami. Bądź rozsądna. Chcemy tylko pogadać. - Arnold pokręcił głową i pomachał swoją spluwą. Zdążył już wymienić magazynek bo jeden wystrzelał po drodze i chyba nawet trafił ją jak nie w plecy, ramię to w motor. Ale widocznie nie na tyle aby ją powalić. Dopiero jak Garry trzasnął jej motor to się udało. Dobrze, że na wszelki wypadek zdążyli zabrać wytłumioną broń bo kanonada na autostradzie czy gdzieś w tych wiochach mogła skłonić kogoś aby zadzwonić na policję. A zbiegowiska tutaj nie chcieli. Dlatego wolał załatwić sprawę jak najszybciej, zmyć się i wracać do miasta.

- Nigdzie z wami nie pójdę! Zostawcie mnie! - syknęła Maska dalej próbując się odczołgać. Kiepsko to wyglądało. Oberwała już parę razy podczas jazdy. Do tego teraz jak ją wywalili i przejechała się po asfalcie a na koniec walnęła w drzewo. Aż jej ten nadkruszony przy zderzeniu z barierkami schodów bark pękł bo bolało jak diabli. I miała bezwładną jedną rękę. A jeszcze te gnojki przygniotły ją tym Kawasaki jaki pogruchotał jej nogę. Potrzebowała czasu i krwi aby to zaleczyć ale oni o tym wiedzieli. Na pewno nie dadzą jej takiego czasu. A walka z dwoma nie poturbowanymi byczkami w tym stanie nie rokowała jej zbyt dobrze. I jeszcze trzeci co został w samochodzie. Ale zdawała sobie też sprawę, jak może wyglądać przesłuchanie kogoś kto wściubia nos w nieswoje sprawy. I wolała załatwić sprawę tutaj. To chyba jakaś wioska. Widziała już budynki i nawet światła w oknach. Aby grać na czas! Może ktoś wyjdzie albo zadzwoni na policję… Tylko tych dwóch podchodziło, każdy z innej strony i na pewno dopadną ją szybciej niż ktokolwiek ze wsi… Sapnęła gdy powietrze przeszył krótki świst wytłumionego pocisku a on sam uderzył ją w żołądek.

- No szkoda, że jesteś taka uparta. Chciałem to załatwić po dobroci. - powiedział Arnold sycąc się tą chwilą gdy ofiara była taka krwawiąca, przestraszona i bezbronna. Może nie bezbronna no ale i tak była bez szans. Dał znak Siergiejowi i ten zaśmiał się złowróżbnie po czym jednym susem doskoczył do motocyklistki.

- Chodź bladź! Teraz się zabawimy! - doskoczył do niej jednym susem i przygniótł butem ramię z nożem. Anitte sapnęła. Wrzasnęła rozdzierająco zaraz potem gdy złapał ją za ramę. To które kończyło się pogruchotanym barkiem. Kopnęła go zdrowym kolanem w tyłek więc stracił równowagę i przeskoczył nad nią. Ona zaś zdrowym ramieniem chlasnęła go nożem w łydkę. Rozjuszony oporem Rosjanin bez namysły kopnął ją w głowę aż ta odskoczyła jak głowa szmacianej lalki. Zaraz potem jego podeszwa z impetem wylądowała na jej twarzy skutecznie ją masakrując przy każdym kolejnym uderzeniu. Anitte po omacku cięła nożem po raz kolejny. Znów trafiła go w łydkę.

- Zabiję! - wydarł się Siergiej nachylając się nad leżącą kobietą i zwijając pięść do kolejnego ciosu. Arnold widząc co się dzieje miał właśnie go powstrzymać gdy wdarł się tu nowy głos.

- Co tu robicie? - zapytała jakaś kobieta. Młoda. Ciemnowłosa. W bluzie i jeansowej kurtce. Wszyscy byli sobą tak zaabsorbowani, że wydawało się, że pojawiła się tu niczym duch. Przez co Siergiej i Arnold na moment stracili rezon patrząc się na nią z konsternacją.

- Spierdalaj. - warknął do niej Siergiej jaki miał serdecznie dość na tą noc wkurzających bab. Po co jakaś dzierlatka się tu wpierdziela w nie swoje interesy?!

- Sam spierdalaj. Wszyscy spierdalajcie. Jesteście na moim terenie. - młoda kobieta nie dała się tak łatwo spławić ani zastraszyć. A nawet zachowywała się zaskakująco zadziornie. I miała ku temu powód. Jej wrażliwy, wilczy węch sprecyzował w końcu co było nie tak z tym zapachem krwi jaki wyczuwała od jakiegoś czasu. Ale dopiero jak podeszła blisko. To nie była krew śmiertelników. To było vitae pijawek. Pewnie od tej co ją dorwali bo ci dwaj co wyszli z wozu wyglądali na całych. Ale oni to też pijawki. Umiała ich rozpoznawać nawet w ludzkiej formie. Chociaż dopiero z bliska. To była jedna z tych zalet jakiej nie miał nawet Zed i za jaką ceniło ją jej stado. Miała ochotę rzucić się na nich od razu. Ale uznała, że da Zedowi i jego naukom szansę. Potraktuje to jak próbę. Jakby teraz nie straciła zimnej krwi to by było już naprawdę coś. Nawet Zed musiałby to przyznać.

- No dobra, jak cię suko nikt nie nauczył moresu to ja cię zaraz nauczę. - Siergiej wyprostował się i ruszył w kierunku nowej. Co mu taka gówniara mogła zrobić? Ćwierćstrzałowiec. Raz ją chlaśnie i wróci do tej debilki w rowie. Niespodziewanie jednak zatrzymał się. Obca bowiem wydała z siebie gardłowy, wilczy pomruk. I kły jej się powiększyły. Rosjanin nagle spojrzał na Arnolda gdy do obu dotarło, że nie mają do czynienia ze zwykłą śmiertelniczką.

- Spokojnie. Nie chcemy zwady. Siergiej się przejęzyczył i zaraz przeprosi. Bardzo przepraszamy za najście. Zabierzemy tylko tą bandytkę i już nas nie ma. - Arnold nie do końca był pewien z kim mają do czynienia. Ale szybko pojął, że chce załatwić sprawę szybko a nie wdawać się w jakieś utarczki z jakimś nadnaturalem. Cholera wie kim ona była. Gangrel? Lupin? Jeszcze kto inny?

- No właśnie, trochę mnie poniosło to przepraszam. A teraz spierdalaj i się nie wpierdalaj dobra. Zawiniemy tą szmatę i już nas nie ma. - Siergiej zaśmiał się fałszywie bo po pierwszym odruchu zaskoczenia doszedł do wniosku, że kimkolwiek była ta w bluzie to na pewno ją też by rozwalił. No ale Arnold tu rządził. Więc wycofał się z powrotem do rowu. Tylko po to aby poczuć kopnięcie w łydkę. Stracił równowagę i spadł plecami na dno rowu. Zanim zdążył coś zrobić Anitte wbiła mu nóż w pierś. Zajęczał boleśnie ale zanim zdążyła ponowić cios złapał jej jedyne sprawne ramię i przytrzymał.

- Przepraszam za niego. Jest trochę nieokrzesany. Tu masz za straty moralne. I za milczenie. Nie trzeba dzwonić na policję. To są sprawy między nami. Sama wiesz jak jest. Po co robić sobie nawzajem kłopotów? - Arnold wyjął z kieszeni portfel a z niego plik banknotów na takie właśnie okazje. W duchu zżymał się na durnotę Siergieja. Że też akurat on musiał być na miejscu i szef go tu przydzielił! Do bitki i prostych zadań był w sam raz no ale nie gdy trzeba było jakiejś finezji i dyplomacji. Do tego zdawał sobie sprawę, że szamotanina w rowie nie wygląda zbyt uspokajająco. A wedle stereotypów to poturbowana kobieta na pewno wzbudzała większą litość i sympatię niż szarpiący się z nią zdrowy mężczyzna. No może już nieco draśnięty. Mimo wszystko był nieco pod wrażeniem uporu Blitz, że wciąż im się stawia. Zupełnie jakby…

- Kazałam wam wypierdalać. - warknęła Solenne patrząc na Arnolda zimnym wzrokiem. Z trudem już nad sobą panowała. Była tak bliska wybuchu! Ten Rusek ją wkurzył, że miała ochotę urwać mu ten głupi łeb od razu! Ale jeszcze mieli szansę, jeśli natychmiast zabraliby dupy w troki i stąd odjechali. Natychmiast!

- Jasne, już się zmywamy. Zostawię tutaj kasę. Weźmiesz sobie później. Przejdź się na chwilę i porób coś sobie. Jak wrócisz już nas nie będzie. - Arnold rzucił plik euro na asfalt i mówił łagodnie jak tylko zdołał. W rowie Siergiej zdołał wywalczyć przewagę nad poturbowaną Blitz.

- Widzisz?! Mówiłem, że pójdziesz! Zobaczysz, jeszcze to polubisz! - krzyknął zwycięskim tonem gdy wreszcie ją spacyfikował i złapał za kontuzjowane ramię bo odkrył, że wtedy przeszywa ją taki ból, że robi się bezwładna. Wtedy pomógł sobie drugą dłonią łapiąc ją jeszcze za włosy i szarpiąc z powrotem na asfalt. - Sabaka! - wrzasnął znowu gdy niespodziewanie ostrze chlasnęło go po gardle.

Solenne sama do końca nie była pewna co przeważyło szalę. Ten desperacki upór tej bandytki przed tymi dwoma co ją tak wkurzali? Te pieniądze rzucone jak kość psu i pogardliwa wyższość tego blondyna? Wkurzająca postawa tego Ruska co aż prosił się o łomot? Czy też jego vitae jaki po ostatnim ciosie motocyklistki paroma kroplami wylądowało na jej twarzy. I z bliska zapach świeżej, znienawidzonej vitae stał się oszałamiająco nieznośny. Dość!

- O kurwa! Siergiej bierz ją do samochodu! - Arnold wiedział co się dzieje jak tylko zobaczył jak ubranie tej obcej nagle rozrywa się na strzępy od pęczniejącego mięśniami porośniętymi wilczym futrem ciała. A nocną ciszę przeszyło wilcze wycie. Wycie ogłaszające początek łowów. I wzywające resztę watahy. Zdążył tylko wyciągnąć pałkę teleskopową i oddać kilka strzałów jakie pochłonęła włochata pierś rozjuszonej wilczycy. Siergiej tego się nie spodziewał. Blitz też nie. Ale skorzystała z okazji i trzasnęła go czołem w nos. Wrzasnął i oboje znów wylądowali w rowie.

Zed właśnie zmieniał kanał w tv gdy zza okna usłyszał łowiecki zew kogoś ze swojej swory. Gerd wracał z szopy z wiadrem narzędzi. Jednak w końcu znalazł to co potrzebował gdy doszło go jakże znajome wilcze wycie. Po chwili w domu Zeda tylko drzwi kuchenne trzasnęły o framugę a przez podwórze dał się słyszeć odgłos wilczych łap. Podobnie na podwórzu Gerda wiadro potoczyło się bezpańsko niemo obserwując odbiegającego wilka.

Arnold rozpoznał, że wilczyca była może silna i waleczna. Ale za to ustępowała mu doświadczeniem. Owszem, pokąsała go dość mocno i boleśnie ale nie na tyle aby go powalić. Teraz miał ją pod swoim butem. I to dosłownie. Przytrzymywał szare, wilcze cielsko całym sobą a ta ciężko dyszała krwawiąc z ran i wciąż próbując się wyrwać. Mogło jej się udać ale blondyn nie zamierzał do tego dopuścić. Trochę mu to utrudniało ale przeładował pistolet.

- Trzeba było wziąć kasę i zjeżdżać jak miałaś okazję. - wychrypiał do niej rozeźlony ale z nutką satysfakcji. Przyłożył jej lufę pistoletu do wilczego łba. Ta znieruchomiała na chwilę jakby wyczuwając co się zaraz stanie. Widział wilcze ślepia jakie spojrzały wprost na niego rozumnym spojrzeniem. Ale nie wzruszało go to. Uśmiechnął się triumfująco i zaczął pociągać cyngiel. Wtedy żywopłot przy jakim wylądowali eksplodował wilczą paszczą. Zdążył wycelować i strzelić raz nim potężny, szary basior rzucił się na niego z całym impetem. Ledwo zdołał zasłonić się ręką. Nie miał więc szans gdy druga para wilczych szczęk pochyliła się nad nim i rozerwała mu gardło.

Siergiej widząc co się dzieje zdołał wstać i odbiec kilka kroków w stronę samochodu gdy jeden z wilków rzucił mu się na plecy, przygniótł do ziemi i z satysfakcja skruszył tył czaszki razem z szarą, galaretowatą zawartością. Garry widząc co się dzieje dał po garach. Wycofał wóz a jeden z wilków wskoczył mu na maskę. Więc zawrócił gwałtownie a wilk nie mając chwytnych kończyn stracił równowagę i spadł z maski. Garry nie zwlekał tylko wcisnął gaz do dechy i silnik Audi zawył mechaniczną mocą zaś maszyna wystrzeliła do przodu. Wilk gnał jeszcze chwilę za nim ale nie miał szans dogonić usportowionej fury jaka pognała w stronę wjazdu na autostradę.

Dwa wilki z pyskami ociekającym vitae i resztkami kainitów jakie zostały na miejscu krwawej jatki odwróciły się w kierunku ostatniej żywej wampirzycy. Ta co leżała pogruchotana na dnie rowu. I oba zaczęły podchodzić z obu stron szczerząc do niej swoje zakrwawione kły. Z dwójką wkurzonych lupinów miała chyba jeszcze mniejsze szanse niż z duetem kainitów. Ci przynajmniej nie zamierzali jej zabić od ręki.

- Jestem z Paryża! Od księcia Davout! Mamy pakt! Zawarliśmy pakt! Jestem z Paryża! Mamy pakt! - Maska krzyczała desperacko raz za razem mając nadzieję, ze mimo zwierzęcej formy do lupinów coś dotrze. Z przerażeniem jednak widziała jak beznamiętnie zbliżały się do niej krok za krokiem. Dotarły już na krawędź rowu w jakim leżała gdy jeden z nich zmienił formę zmieniając się w nagiego, łysego mężczyznę. Patrzył na nią z góry gdy drugi wilk wciąć warczał jakby miał zamiar rozszarpać jej gardło.

- Tak. Mamy pakt. - Zed pokiwał swoją łysą głową. Co prawda nie spodziewał się, że ta kwestia paktu z paryskimi pijawkami zawarta kilka lat temu będzie go kiedyś dotyczyć osobiście. No ale jednak tak się właśnie stało. - Nic ci nie zrobimy. Sol też nie. Mamy pakt. - dodał zerkając w dół na szarą wilczycę. Ta warknęła po raz ostatni i transofmowała się w młodą, nagą kobietę. Tą samą jaka niedawno pojawiła się na tej drodze nie wiadomo skąd. Tylko w przeciwieństwie do niego nosiła ślady stoczonej walki. Popatrzyła z góry na leżącą w rowie sponiewieraną, zakrwawioną i brudną pijawkę w skórzanych spodniach i kurtce. I nożem w sprawnej ręcę.

- Dobra, nic jej nie zrobię. - burknęła w końcu do Zeda. Coś w wilczej naturze było, że miała pewne opory przed zarzynaniem tych co okazywali uległość i podporządkowanie. Poza tym skoro Zedowi na tym głupim pakcie zależało…

- Co jest? Nie rozwalamy jej? - zapytał Gerd jaki dobiegł do nich i widząc ich w ludzkich formach też wrócił do ludzkiej postaci.

- Zed mówi, że nie bo mamy pakt. Ona jest z Paryża. - mruknęła Solenne. Jak adrenalina zaczęła schodzić czuła rosnący, pulsujący ból w świeżych ranach. Nieźle ją ten blondas przetrzepał. Za bardzo uwierzyła w swoje siły rzucając się na niego w pojedynkę. Gdyby nie chłopaki to mogło być z nią krucho.

- Aha. Z czego się śmiejesz? - Gerd pokiwał głową chociaż na razie to buzował mu w żyłach bojowy koktajl więc nie był w nastroju do rozważań. Ale mimo to dojrzał krótkie, rozbawione prychnięcie powalonej pijawki.

- Zwykle jak stoi nade mną trójka golasów to w całkiem innych celach. - Blitz wyznała z ulgą. A jednak ten pakt coś znaczył! Rany! Już by było po niej gdyby nie ten pakt! Z trójką lupinów na pewno by sobie nie poradziła. A to chyba był ich teren to mogło być ich tu więcej. Mimo to nie mogła się oprzeć tej uwadze o trójce nagusów jacy ją otaczali.

- Bardzo śmieszne. - warknęła zirytowana Solenne wcale nie czując się rozbawiona. W przeciwieństwie do Gerda jaki roześmiał się krótko. Nawet Zed się lekko uśmiechnął. Co ich tak bawiło? Przecież ta kretynka wcale nie jest zabawna. Pewnie jakaś wampirza wywłoka.

- Dobra Sol zabierz ją do siebie. My tu z Gerdem posprzątamy trochę. Ktoś mógł zadzwonić na policję. A sama widzisz jak to wygląda. - Zed zbył żarty na bok i zajął się wydawaniem poleceń. Trzeba było uporządkować ten bajzel zanim ktoś niepowołany to zobaczy. Samochodu nie było, motocykl wyglądał jak po kraksie, motocyklistka może z przymrużeniem oka też. Ale dwa ciała w garniturach z prawie odgryzionymi głowami i wyszarpanymi tchawicami to jednak słabo się kojarzyło z wypadkiem samochodowym. Nie można było srać na własnym podwórku i trzeba było sie tym zająć.

- Ja? Chcę zostać z wami. Po co nam ona? Niech zabiera swoją hulajnogę i zjeżdża stąd. I tak jej uratowaliśmy dupę. - Solenne warknęła niezadowolona. Znów ją spychali do podrzędnych zadań! A dopiero co walczyli ramię w ramię a teraz traktują ją jak małolatę!

- Sol, spójrz na nią. Ledwo zipie, nigdzie nie pojedzie. Poza tym trzeba się zastanowić co tu teraz zrobić. Trzeba powiadomić resztę. Do ciebie jest najbliżej no i też oberwałaś. Możesz nam pomóc w ten sposób? - Zed pokręcił głową na znak, że nie zgadza się na takie rozwiązanie. Gerd wzruszył ramionami. On tu rządził. Poza tym brzmiało sensownie. W uszach Solenne też. I musiała przyznać, że miała wrażenie, że słabnie z każdą chwilą. Najchętniej wróciłaby do siebie, zwinęła w kłębek i przespała to wszystko aż sprawy wrócą do normy. Ale nie chciała wyjść na mięczaka przed chłopakami. Przed własnym stadem.

- Dobra. Zabiorę ją. - westchnęła ciemnowłosa naguska i pochyliła się aby złapać tą powaloną na dnie rowu. Ta jęknęła boleśnie gdy musiała poruszyć połamanymi kończynami. Ale zacisnęła zęby i starała się trzymać fason.

- Dziękuję. Jestem waszą dłużniczką. - wysapała patrząc na nich obu, zwłaszcza tego łysego co widocznie był samcem alfa w ich trójce i miał najwięcej do gadania. Skinął jej głową a wilczyca już się z nią zabierała z powrotem ku polom i własnemu gospodarstwu. Zaś oni obaj zaczęli porządkować ten bajzel.

Kobiety zaś kuśtykając, sapiąc i jęcząc z otrzymanych ran dotarły do gospodarstwa jednej z nich. Ta złożyła gościa na krześle w kuchni. Sama zaś oparła się tyłkiem o stół i przymknęła oczy. Potrzebowała odpoczynku. I snu. Leczniczego snu. Ale jeszcze nie teraz. Trzeba coś zrobić z tą pijawką. No i poczekać na chłopaków.

- Masz pożyczyć telefon? Muszę zadzwonić. Zgubiłam swój po drodze. - usłyszała od siedzącej. Skrzywiła się bez otwierania oczu. Telefon owszem miała ale pewnie został gdzieś w rozerwanych spodniach tam na drodze. Razem z resztą ubrania.

- Może chłopaki znajdą to przyniosą. Musisz poczekać. - odparła otwierając oczy i w świetle lamp mogła się wreszcie na spokojnie przyjrzeć krwiopijcy. Młoda, blada, ciemnowłosa kobieta. W podartych od wypadku i pobrudzonych skórzanych spodniach i kurtce. Kiepsko wyglądała po tym wszystkim. Chociaż jak na żywego trupa to i tak zaskakująco żywo. Ciekawe ile ma naprawdę lat? Ponoć niektórzy z nich mają po kilka stuleci na karku.

- Słabo mi. Wkrótce zapadnę w letarg. Nie wiem kiedy się obudzę. Potrzebuję pomieszczenia bez światła słonecznego. Może być jakaś szafa albo pudło. Cokolwiek ale bez światła. No i telefon. Muszę zadzwonić do swoich i powiedzieć im co się stało. Ostrzec ich. - wyjaśniła Blitz czując, że słabnie. Porządnie oberwała, to nie były jakieś nędzne postrzały z pistoletu co mogła zaleczć w miarę na bieżąco. Tylko poważnie oberwała czuła, że jest na granicy zapaści i letargu. Bała się, że jak nie zadzwoni do Aurory teraz to potem nie wiadomo kiedy. A jutro… Czy dziś? Już jej się mieszało wszystko… W każdym razie miała umówione spotkanie z tymi świeżakami co szefowa miała ich przysłać do tej sprawy. Przecież musi im powiedzieć, że nie będzie jej w tym klubie co mówiła, że będzie. No i, że sytuacja się zmieniła.

- A gwiazdki z nieba nie chcesz? Mówię ci, że musisz poczekać aż chłopaki wrócą. - powiedziała gospodyni z trudem walcząc ze sobą aby jawnie nie warczeć. Co ona sobie myśli? Zaprosiła ją do swojego domu, na swój prywatny teren a ta od razu się szarogęsi.

- Sol, jak mi nie załatwisz jakiejś ciemnicy to równie dobrze od razu mi też możesz urwać łeb. Wynik będzie taki sam. I telefon mi potrzebny aby ostrzec swoich. Swoje stado. Jak tego nie zrobię mogą wjechać prosto w pułapkę. Może być laptop jeśli nie masz telefonu. Długo nie wytrzymam, zaraz mnie zetnie i będziesz miała trupa w kuchni. Takiego czy innego. - Maska czuła, że słabnie z każdą chwilą. I lada moment może stracić przytomność. A była na terenie i łasce tej wilczycy. Chciała aby dotarło do niej, że to nie jakaś prywata tylko sprawa życia i śmierci. Dosłownie. Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami. Poturbowana, brudna, czarnowłosa na krześle i pokrwawiona, postrzelana naguska oparta o stół naprzeciwko.

- Poczekaj. - westchnęła Sol bo ostatecznie wyszło jej, że Zed mógłby mieć jej za złe jakby tej suce coś się stało. Wyszła z kuchni do pokoju. W końcu nie pierwszy raz znalazła się w sytuacji gdy straciła telefon z powodu transformacji w niekontrolowanych warunkach. Więc miała kilka zapasowych telefonów. Po chwili wróciła do kuchni z jednym z nich. Prawie rzuciła pogardliwie ten aparat ku czarnowłosej. Ale ostatnim momencie przypomniała sobie ten rzut plikiem banknotów tego blondasa i to jak ją to wkurzyło. Więc postawiła telefon na stole i przesunęła go w jej stronę.

- Dzięki. - Maska ucieszyła się i obdarzyła ją wdzięcznym uśmiechem. Złapała aparat, zdjęła blokadę i zaczęła wpisywać numer szefowej. Już go prawie wcisnęła gdy coś jej się przypomniało. - A jak się nazywa to miejsce? - zapytała swoją gospodynię.

- Waterloo. - odparła ciemnowłosa i trochę ją rozbawiło zdziwienie na twarzy gościa. Ale czekała bo trochę była ciekawa do kogo dzwoni i co powie.

- Dobry wieczór babciu Balbino. To ja, Blitz. Dzwonię od koleżanki. Straciłam swój telefon. Miałam wypadek. Jestem w Waterloo. U tej koleżanki. I jej kolegów. To eee… No ci kuzyni z jakimi się nasz dziadek pogodził parę lat temu… Ci z północy… Tak, właśnie ci… Bo miałam wypadek już tutaj. Poprztykałam się z innymi studentami i ich opiekunami… Trochę się poganialiśmy po mieście… No i zostanę tutaj u tej mojej koleżanki przez parę dni… No tak, trochę się źle czuję po tym wypadku to mogę być nieco senna… Tak, ci nowi co mieli przyjechać to niech przyjadą ale tutaj do Waterloo… Wszystko im wyjaśnię… Tylko ja jestem tu w gościach to oni też… No tak, sama wiesz jakie są silne te stereotypy… Tak? Dobrze, dziękuję bardzo… Aha… Jaki to adres? - Solenne słuchała tej rozmowy siląc się na spokój. Zauważyła, że wampirzyca unika konkretów, właściwie nie mówiła żadnych nazw ani imion. Oprócz adresu. Wilczyca skrzywiła się na myśl, że miałyby tu przyjechać kolejne pijawki. Ale w duchu miała nadzieję, że po to aby ją zabrać. To by się pozbyła smroda i Zed by nie mógł nic na to poradzić ani coś ględzić, że nie była miła czy jej nie ugościła jak prosił. Podała więc jej adres i poczekała aż skończy rozmawiać.

- Możesz go zatrzymać. I babcia Balbina? Serio? - brwi Solenne powędrowały do góry w ironicznym grymasie rozbawienia gdy nie mogła powstrzymać się od drobnej złośliwości pod adresem pijawek.

- Tak, to pseudonim mojej szefowej. Dziękuję ci za ten telefon. I pomoc. I tam na drodze i teraz. Naprawdę nie chciałam ani tobie ani twoim kolegom robić kłopotów. Tylko zwiać tym dupkom. No ale mnie dopadli. Sama widziałaś. - Maska skorzystała z okazji, że wreszcie mogą chociaż na chwile same porozmawiać na spokojnie i podziękowała za okazaną pomoc. Zdając sobie sprawę, że jej obecność musi być dla gospodyni mocno drażniąca. Ich rasy nienawidziły się i zwalczały od wieków. I bardzo rzadko zdarzały się takie chwilowe pakty o nieagresji jak teraz.

- Nie bój się upomnę się o to. A teraz idę załatwić ci kimę. - powiedziała do gościa odwróciła się i wyszła z kuchni. Pakty z pijawkami! Też coś! Chociaż jak szła korytarzem i wspominała jak ta z kuchni zażarcie stawiała się tym dwóm palantom to musiała przyznać, że było w niej coś wartościowego. Nawet jeśli była tylko pijawką.


---



- No i dlatego wylądowałam tutaj. U naszej gościnnej gospodyni i jej kolegów co mnie wyratowali z opresji. Proszę was abyście byli dla nich mili i nie zaogniali sytuacji. Na razie jestem ich gościem i zapewniają mi bezpieczeństwo. - Maska nadal na wpół siedziała na łóżku w pokoju na piętrze. Pogruchotaną nogę miała wziętą w prowizoryczne łupki. A prawe ramię na temblaku. Widocznie to nie były jakieś błahostki skoro wampirza regeneracja nie mogła tego zaleczyć na bieżąco.

- Waszej części planu to jednak nie zmienia. Moja przykrywka nijak nie była połączona z waszą. Ale jestem spalona w Brukseli. Dlatego zostanę tutaj i będę koordynować wasze działania. A w mieście będziecie musieli działać sami. - poinformowała ich agentka Aurory. Sama po czwartkowej wpadce miałaby kłopot pojawić się na terenie brukselskiej koterii. To jednak nie dotyczyło paryskich świeżaków co mieli tam się zjawić jutro jako nowa grupa studentów. Poza takimi wybrykami jak telefon od Carla z wczoraj to nic ich nie wiązało z berlińską Anarchistką jaka zaplątała się nie na ten dach co trzeba a potem zwiała z miasta. Ale z Waterloo mogła ich wspomagać zdalnie albo wiedzą o koterii jaką udało jej się zdobyć w ciągu ostatniego miesiąca.

- Miałam filmik na telefonie. Ale zgubiłam go podczas ucieczki z miasta. W tym klubie co wam mówiłam są jakieś spotkania. Na ostatnim piętrze, w zachodnim krańcu. Widziałam to przez chwilę przez lufcik w dachu. Wygląda jak wykłady albo inne pogadanki prowadzone przez jakąś parkę. Mężczyzna co wygląda jak polityk albo biznesmen i kobieta co wygląda jak wiktoriańska wiedźma Tremere. Oboje pociągający. I chyba prowadzili jakieś pogadanki bo to oni głównie mówili a reszta ich słuchała. - Blitz opisała co udało jej się podejrzeć. I w jej opinii to mogło być “właśnie to” co się tu działo w Brukseli i po co ją tu wysłała Aurora. A teraz kolejną grupę świeżaków co mieli niepowtarzalną okazję przeniknąć do tutejszej domeny jako jedna z wielu grup europejskich studentów czy przyjechała tu zdobywać wiedzę jak zarządzać koterią, zdobywać wpływy i budować swoją własną koterię. Przynajmniej oficjalnie. Bo mniej oficjalnie to najczęściej kończyło się na nieustającym imprezowaniu czego dowodem była sama Maska co w ciągu miesiąca wyrobiła sobie opinię ostrej zawodniczki i faworyty w nocnych wyścigach jednośladów.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; dom studencki
Czas: 2025.06.07/08; sb/nd; noc, g 00:00 - 02:00; ok 3-5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Spotkanie w domu studenckim





https://brik.be/wp-content/uploads/2...straat-141.jpg


- Cześć! No fajnie, że już przyjechaliście! Miło mi was poznać. Bo w Paryżu to chyba, żeśmy się jakoś rozminęli. No ale jak już jesteście to wchodźcie, wchodźcie, śmiało, czujcie się jak u siebie. - powitanie zaczęła Felicienne ale grupa poprzedników okazała się całkiem przyjaźnie nastawiona. Zorganizowali przybycie młodszej generacji studentów z rodzimej koterii jak jakieś przyjęcie urodzinowe. Ledwo zajechali pod kamienicę, weszli do środka i zameldowali się w recepcji to tam ładna i przyjemna recepcjonistka pokierowała ich gdzie mają swoje pokoje. Z Waterloo do Brukseli to był rzut beretem. Nawet Maska nalegała aby nie jechali od razu po dziennym letargu bo byłoby nieco dziwne pokonać całą trasę z Paryża w tak krótkim czasie. Chyba, że wymyśliliby jakiś przystanek po drodze choćby właśnie na dzienny nocleg. Bo trasę między obiema stolicami można było pokonać na spokojnie w jakieś 4 czy 5 godzin. Może 3 jakby ktoś miał dobrą furę i pruł autostradami jak wariat. Zresztą wczoraj gdzieś tyle czasu im zajęło dotarcie do Waterloo co było prawie za południowymi rogatkami belgijskiej stolicy.

- Dobrze was widzieć, to zostawcie swoje rzeczy w pokojach, rozgośćcie się a my zapraszamy do świetlicy. Niestety pokoje nie są przeznaczone do imprez masowych. Dlatego urządziliśmy małe powitanie na świetlicy. No i przy okazji może kogoś poznacie. - Peter jako ktoś z Venture nie szargał opinii swojego klanu jako przywódców i liderów. Przywitał się równie ciepło i raźno co koleżanka. Dość szybko potwierdziło się to co mówiła tydzień temu Aurora na pierwszym spotkaniu i co było w aktach tej sprawy, że ten duet Torreador - Venture są głównymi rozgrywającymi w grupie poprzedników. Najwięcej mówili i świetnie spełniali się w roli gościnnych gospodarzy. Jak nowi studenci obejrzeli swoje pokoje i zostawili tam swoje bagaże można było przejść dalej do tej świetlicy jaką zaklepali starsi studenci właśnie na tą małą, uroczystość powitalną.

- Dzisiaj zamówiliśmy tą świetlicę na tą małą imprezę. Więc będą tylko inni spokrewnieni albo obsługa wtajemniczona w Maskaradę. Ale uważajcie bo liczebnie to zdecydowana większość studentów to śmiertelnicy jacy nie mają o tym pojęcia. Sporo jest też turystów, też głównie studentów, co przyjeżdża na wycieczki na parę dni, na tydzień, na dwa więc ruch jest dość spory. Ale nie wszyscy są wtajemniczeni w nasze sprawy. Więc uważajcie. Obsługa też nie wszyscy. Ale ci najważniejsi co zarządzają tym interesem tak. Jak choćby ta recepcjonistka co was witała. To śmiertelniczka ale wie o Maskaradzie i nam pomaga. - Peter wyjaśnił im po drodze podstawowe BHP tego lokalu. Mniej więcej pokrywało się to z tym co mówiła im szefowa paryskich szpiegów.

Na świetlicy było jak to można się było spodziewać po miejscu rekreacji dla studentów i turystów. Lodówka, stół do bilarda, piłkarzyki, fotele, sofy, wielka plazma na ścianie, stanowiska z komputerami, miejsca do ładowania baterii czy laptopów i tak dalej. Były też chorągiewki, wielki transparent “Witamy Drogich Gości z Paryża”, balony i w ogóle był dość urodzinowo. Zaś starsi stażem studenci powitali swoich młodszych następców całkiem miło i serdecznie. Brakowało tylko Marlona. No ale jako Gangrel to unikał miasta jak mógł w pełni potwierdzając tym renomę Dzikusów. Zresztą uznał chyba, że jak reszta ekipy powita nowych to on tam nie jest potrzebny i tylko będzie zawalał.

Potem nastąpił dość tradycyjny moment zapoznawczy. Te wszystkie pytania “A skąd jesteś?”, “A czym się zajmujesz?” no i wymiana wspólnych znajomych i adresów. Dość łatwo było się połapać, że skoro ekipa poprzedników była z Paryża to całkiem dobrze kojarzyła paryską koterię i samo miasto. Okazywało się, że ze świeżakami mają wspólnych znajomych i miejscówki nawet jeśli wcześniej się tam osobiście nie spotkali. Były więc spore szanse, że gdyby Aurora przysłała kogoś w ich wieku czy starszego jako studenta to prawie od razu poprzednicy by kogoś takiego rozpoznali i wyczuli pismo nosem. Dopiero gdy chodziło o osoby spokrewnione po ich wyjeździe z Paryża a przysłanych tu jako studentów to wyglądało to naturalnie. Nawet jeśli sami nie byli zawodowymi agentami, detektywami czy szpiegami wyszkolonymi do infiltracji jakiegoś środowiska.

I chyba nawet legenda Maski spełniła swoją rolę. Bo o czwartkowym wypadku w klubie ani o samej Blitz nikt z poprzedników nie zająknął się ani słowem. Gdyby wysłannicy paryskiej szeryf nie wiedzieli tego od samej uczestniczki tych wydarzeń to od swoich poprzedników by się tego nie dowiedzieli. No ale może dlatego, że nie uznali tego za warte wzmianki wobec świeżaków albo obsługa klubu zataiła to wydarzenie i nawet oni o tym nie wiedzieli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:39   #116
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (3/6)

(spotkanie w domu studenckim cd.)

Czas mijał całkiem miło i przyjemnie do czasu aż imprezę integracyjną zdominowały trzy Torreadorki. Dokładniej to najmłodsza z nich, blondwłosa co właśnie przyjechała do miasta, nieco starsza brunetka co w ciągu ostatniej dekady zdążyła sobie tu uwić przyjemne gniazdko i ta trzecia, najstarsza z nich, najbardziej dystyngowana której nawet tu nie było bo pewnie niczym rasowa, salonowa lwica zdobywała jakieś paryskie wystawy, bale, rauty i przyjęcia. A mimo to nawet tutaj wpływ Wiecznej Królowej był nie do przegapienia gdy tylko padła o niej wzmianka. Zresztą już na samym początku to właśnie Felicienne zauważyła złotą różę w formie broszy jaką blondynka miała wpiętą w klapę. Reszta to przegapiła albo udawała, że przegapiła. Ale Torreador nie mogła obok tego przejść obojętnie.




https://nasvete.com/wp-content/uploa...-gold-tone.jpg


- Śliczna brosza. - powiedziała Felicienne gdy miała okazję. Nachyliła się ku złotej ozdobie aby się lepiej przyjrzeć. W końcu Torreadorzy byli zwani też Klanem Róży ale róże jako ozdobny motyw był powszechny od wieków jako jeden z wielu atrybutów miłości, piękna i elegancji. Więc sama złota róża była tylko ozdobą i może sugestią co do Klanu z jakiego się pochodzi. Brunetka też nie omieszkała tego podkreślić małymi, złotymi kolczykami w kształcie róży. Ale jej kolczyki nie miały subtelnych liter wygrawerowanych na delikatnych płatkach. “R d R”. Reine des Roses. Królowa Róż. Inicjały nieoficjalnego tytułu paryskiej primogen Torreadorów jakimi lubiła się podpisywać. Podarowała tą broszę swojej nowej faworycie jako dowód czułości, uznania no i prezent pożegnalny na nowej drodze życia. I tak jak Angelette się spodziewała ten drobny upominek, z jej osobistymi inicjałami, zrobił ogromne wrażenie. Zwłaszcza na drugiej, paryskiej Torreadorce.

- To od niej?! Oh! To wy… Się znacie? Znaczy, tak dobrze? - Felicienne była wyraźnie zaskoczona gdy domyśliła się od kogo Alessandra dostała tą złotą, różaną broszę. Zdała sobie pewnie sprawę, że ten złoty drobiazg jest niczym widoczny znak łaski i błogosławieństwa ich paryskiej królowej. Ale o ile brosza złotej róży przykuła głównie jej uwagę i na niej zrobiła wrażenie to gdy de Gast od niechcenia wyciągnęła swój telefon i odpaliła jeden filmik który trwał może z minutę to wrażenie było piorunujące. I rozeszło się błyskawicznie jak pożar po stepie. Wyglądało na to, że najpierw Soren, potem Ophelia, Jewel i Leon byli całkiem niezłymi próbnikami reakcji na te filmowe cv od paryskiej primogen bo wrażenie było porażające.

“Co?! To ona? Niemożliwe, to nie może być ona… To pewnie jakaś inna laska tylko podobna do niej.”

“E tam, to pewnie jakiś fake. Teraz nie takie rzeczy można zrobić na komputerze. Kto tam kogo lubi, Megan Fox, Lara Croft czy jakaś inna dupa, odpowiedni program, trochę zabawy i można mieć taki filmik z jaką tylko panną chcesz.”

“Ale wygląda jak ona”

“A może to nie Allesandra? Albo jakaś inna? Przecież nie widać tej twarzy co nagrywa ten filmik.”

“Nie no co wy… Paryska primogen dałaby się prowadzić na smyczy jakiejś świeżej i jeszcze dała się nagrać jak jej liże stopy i w ogóle jej służy? No jakby było na odwrót to no dobra, łyknąłbym ale tak? Nie no co wy… “

Ostatecznie to chyba Nicole z Brujah przełamała te wszelkie dyskusje i wątpliwości. Bo też wydawała się być oszołomiona tym co widziała na telefonie blondynki. Ale jako, że miała niepokorną naturę i nie lubiła utartych schematów pierwsza się ogarnęła.

- Hej mała! Ale dałaś czadu z tą waszą królową! Jej! A umawiasz się z nią na jakieś spotkania w większej grupie? Jej! Jeszcze nigdy nie miałam żadnej primogen u moich stóp ani nie prowadzałam na smyczy a zawsze chciałam! Ta jest, Ally, walcz z systemem! Niech żyje anarchia a tyrani zadrżą na swych złotych tronach! - krzyknęła wesoło, rubasznie i buntowniczo. Objęła i uściskała młodą Torreador biorąc całą sprawę beztrosko i na wesoło właśnie. Ten wybuch chaosu jakby pomogł i innym jakoś to wszystko przełknąć.

- Znaczy Ally bardzo się cieszę, że ktoś tak znamienity nas odwiedził. I to z naszego klanu. Wybacz po prostu mnie zamurowało tym filmikiem. Jeśli byś czegoś potrzebowała, czegokolwiek albo kogokolwiek to daj znać. Musimy sobie pomagać prawda? - Felicienne chyba była w największym szoku z całej grupy. Bo oglądała ten filmik i oglądała. Często zerkając na Alessandrę jakby próbowała wybadać jej reakcję czy też porównać do tego co widziała na filmie. Ale widocznie uznała w końcu, że jest prawdziwy i ma do czynienia z nową faworytą królowej. I tak ją od tej pory traktowała w ogóle pomijając różnicę wieku co często przecież było powodem do wyższości wobec młodszych spokrewnionych. Chociaż w wampirzej skali to nadal wszyscy byli w młodym wieku a studenci z Brukseli niejako byli u progu wampirzej dorosłości tylko parę kroków dalej niż świeżaki jakie dopiero co przyjechały na studia.

Zresztą i chyba pozostałym starszym kolegom i koleżankom dała ta brosza i cv do myślenia, że blondwłosa Torreador nie jest taką tam zwykłą, młodą studentką co przyjechała tutaj na szkolenie tylko faworytą swojej primogen. I to jednej z tych znaczniejszych i starszych w paryskiej domenie. Co prawda tutaj i tacy studenci się zdarzali co mieli sławnych protektorów, mauli, stwórców czy innego papę co o nich dbał i robił im plecy no ale dobrze było wiedzieć, że Alessandra też ma kogoś takiego gdzieś tam w Paryżu. A to, że ona była razem ze swoimi koleżankami i kolegami to część tego splendoru spływało też i na nich.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XIII Dzielnica Gobelins; agencja Tremere
Czas: 2025.06.08/09; nd/pn; noc, g 00:25; ok 5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; półmrok, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Voo Doo Sabriny



W pomieszczeniu panował półmrok. Noc była rozświetlana przez całe mrowie świec. Różnorakich. Długich i krótkich, cienkich i grubych, w różnych barwach i kształtach. One wytwarzały specyficzny zapach palonych świec jaki mieszał się z kadzidełkami. To zaś pomagało właścicielce w osiągnięciu odpowiedniej atmosfery jaka pomagała jej w rytuale. Sama właścicielka też wpasowywała się w tradycyjny wizerunek wiedźmy. Zwłaszcza w odmianie karaibskiego voo doo. Młoda kobieta rysami twarzy zdradzała ciemnoskóre pochodzenie. Ozdobiona zaś była całą masą różnobarwnych kolczyków, koralików, bransoletek co nadawało jej wiedźmi wygląd. Ale pozory mogły mylić. Bo Sabrina naprawdę była wiedźmą. Pełnokrwistą, wiedźmą krwi z Tremere ze zdolnościami do tajemniczych wizji jakie okazywały się całkiem często bardzo pomocne dla niej samej lub Josette i Gabbi z jakimi najczęściej współpracowała. Właściwie to tak często, że chyba zaczynały tworzyć prawie rodzinne, nierozłączne trio. Na razie jednak otarła pot z czoła, oparła się ciężko o blat stołu i próbowała jakoś się pozbierać. Przez chwilę myślała o niczym. Aż wzrok padł jej na niewielką laleczkę jaka była istotną częścią właśnie zakończonego rytuału. Zresztą nosiła tego krwawe ślady. Wiedźma wzięła swój rekwizyt w dłoń i przyjrzała mu się uważnie.




https://carboncostume.com/wordpress/..._TheHead_6.jpg


- Ale z ciebie porąbany sukinsyn. Niech cię piekło pochłonie. - mruknęła do laleczki. Ale w gruncie rzeczy myślała o mężczyźnie jaką ona symbolizowała. Z satysfakcją cisnęła rekwizyt do ognia i patrzyła jak ogarniają ją płomienie a krople krwi syczą i wyparowują. Symboliczny gest tego co by życzyła oryginałowi.

W końcu usiadła na swoim ulubionym fotelu. I podparła głowę dłonią. Próbowała się skupić na wizjach jakie doznała. Krwawych wizjach. Dużo krwi tam było. Krew, śmierć, strach, śmiertelne przerażenie, zaszczute ofiary, kaźń, obdzieranie ze skóry, patroszenie ofiar, makabryczne trofea i pamiątki…

- No może i cała nasza rasa to potwory, pasożyty i pijawki ale ty chłopie to przekroczyłeś wszelkie granice. - aż się wzdrygnęła gdy sobie przypomniała czego doświadczyła podczas wizji. Razem z Gabbi i Josette przywiozły te fanty od Margaux. I mniej więcej wiedziała czego może się spodziewać po tych makabrycznych pamiątkach. Ale i tak przeżyć to samej, wejść w skrawki pamięci i emocji przerażonych ofiar albo tego rzeźnika to nie było nic lekkiego ani przyjemnego. No niestety w tym zawodzie i takie rzeczy musiała czasem odbębnić.

- Muszę się napić. Pieprzony sukinsyn, załatwił mi całą noc. - wiedźma wstała i ruszyła do szafki gdzie trzymała butelki z alkoholem. Zrobiła sobie drinka, z lodówki dorzuciła lodu i trochę krwi z worków. Właściwie więcej niż trochę. Chciała się urżnąć i zapomnieć o tym wszystkim. Poza tym zdawała sobie sprawę, że teraz wyjdą skutki uboczne rytuału z migreną w roli głównej. Już czuła pulsowanie w skroniach. Alkohol i krew nieco to osłabiały ale jednak w końcu i tak zapadnie w letarg wcześniej niż zwykle.

- Josette? Możesz przyjść do mnie? Chyba coś mam w tej sprawie co dostałyśmy od Margaux. - zadzwoniła do swojej ognistowłosej przyjaciółki, kochanki, szefowej i primogen w jednym. Chciała jej to powiedzieć póki była w stanie bo jak zaśnie i wstanie jutro to wiele z tych świeżych wspomnień jej uleci albo wyblaknie.


---


Spotkanie Tremere



W łazience paliło się przyjemne, nieco stonowane światło lamp nadając temu modnie urządzonym wnętrzu przytulny wygląd. W środku były trzy kobiety. Jedna siedziała zanurzona po szyję w wannie bo czysta pachnąca woda i mnóstwo piany symbolicznie oczyszczało ciało i umysł z plugawych myśli i makabrycznych wspomnień jakich dopiero co doświadczyła podczas rytuały. Działało też orzeźwiająco bo inaczej mogłaby już leżeć w półletargu słabo zdatna to sensownej rozmowy. Na krawędzi wanny siedziała krótkowłosa chłopczyca jaka pozwalała mokrym stopom wiedźmy spocząć na swoich udach okrytych luźnymi bojówkami. Zaś rudowłosa siedziała po turecku na podłodze i wyjmowała różne przedmioty z pudła jakie niedawno przywiozły z agencji detektywistycznej Hugo.

- Widziałam jak go kroił. Zalepił mu usta srebrną taśmą. I podobnie unieruchomił kończyny. A potem go kroił. Wziął nóż i odcinał mu boki kawałek po kawałku. Jak kawałek pieczeni. Tylko na żywca. Czułam jakby to mi odkrajał te boki. - zwierzyła się mleczna czekoladka przyjaciółkom krzywiąc się i zaczynając oddychać szybciej jakby przechodził na nią strach i ból ofiary tego rzeźnika.

- Oj już dobrze, dobrze. To tylko sen. Nic ci nie jest. Jesteś tu z nami, w łazience. Widzisz? Czujesz? - z Gabbi znały się na tyle aby ta mogła rozpoznać te objawy i na co się zanosi. Więc szybko starała się spacyfikować atak strachu i od razu jaki czasem potrafił się przerodzić w prawdziwy atak paniki albo śmiertelnego przerażenia. Sabrina osiągała spore sukcesy we wczuwaniu się w obrazy przeszłości i emocji, zwłaszcza jak miała do czynienia z jakimiś przedmiotami związanymi z daną osobą. Ale właśnie musiała też za to sporą cenę. Teraz Włoszka chciała jej przypomnieć, że nie jest tu sama i, że ta wizja już się skończyła. Podniosła więc mokrą stopę do ust i pocałowała ją po czym obdarzyła kumpelę ciepłym uśmiechem.

- No tak, czuję. Bardzo wam dziękuję dziewczyny, że jesteście tu ze mną. Nie wiem co bym bez was zrobiła. - wiedźma zanurzona w pachnącej wannie popatrzyła po swoich partnerkach i uśmiechnęła się do nich. Na pewno po takim seansie nie miała ochoty być sama. Więc ucieszyła się, że przyjechały tak szybko i to obie.

- A widziałaś coś teraźniejszego? Gdzie może być teraz? Albo chociaż dokąd wtedy pojechał jak zniknął z miasta? - Josette pokiwała głową odwzajemniając ciepły uśmiech. Jak przyjechała do tego miasta i zgłosiła się na fotel primogena Tremere to właściwie zaczynała od zera. Dosłownie od zera. Gdyby nie pomoc Aurory to chyba by wyjechała z miasta i więcej tu nie wracała. Do tej pory na wspomnienie swojej własnej klęski w przejmowaniu władzy nad własnym klanem robiła jej się w gardle gorzka gula. I właściwie to przyznała im rację i pojechała do księcia aby zgłosić swoją rezygnację. Ale go nie było no to poszła do bladolicej czarnulki. Ta wysłuchała co się stało i poprosiła aby jeszcze to przemyślała sobie. I, że “coś pomyśli”. A parę dni później pokazała jej ten budynek dawnej drukarni oraz naraiła dwie młode Tremere. Właśnie Gabbi i Sabrinę. Gabbi to był skrót od “gabbiano” co po włosku oznaczało mewę. Krótkoostrzyżona Włoszka była typowym dzieckiem ulic wielkiego miasta. Cwaną, miejską spryciulą co potrafiła się odnaleźć w każdej sytuacji. Trochę słabo wpisywała się w stereotyp Tremere jako wiedź, czarowników, mędrców i innych dostojników. Sabrina już bardziej tylko w takim stylu karaibskiego voo doo. Miała dar do odkrywania skrawków obrazów, myśli i emocji z przedmiotów i związanych z nim osób. I parę lat temu od tej nieczynnej drukarni i we trzy zaczynały budować swoją koterię właściwe od początku. Bo większość szych ich tutejszego klanu dała im wyraźnie do powiedzenia, że nie ma ochoty na integrację a zwłaszcza przewodnią rolę jakiejś rudej heretyczki od Carny. Teraz po paru latach już udało im się okrzepnąć i rozbudować tą własną bazę i znajomości ale nadal ta dwójka była najbliższymi współpracownikami Josette. I jej przyjaciółkami jakie wypełniły jej tą olbrzymią wyrwę w sercu i duszy po katastrofie w Marsylii.

- Tam coś jest. Myślał o tym jako o bezpiecznej kryjówce. Coś z górami. - Sabrina spojrzała na nieco zakurzone pudło z jakiego ruda co chwila wyciągała jakieś fanty.

- Coś z górami. - ognista głowa pokiwała się i po raz kolejny zajrzała do środka. Mając jakiś trop powinno być łatwiej. Wreszcie po chwili wahania wzięła w dłoń jakiś poplamiony jedzeniem, zalany piciem folder reklamowy gdzie na okładce były jakieś góry.

- Szwajcaria. - pomachała folderem i otworzyła go zaczynając przeglądać. Jakiś kraj to zawsze coś na początek no ale jednak przeszukanie nawet niezbyt dużej Szwajcarii w poszukiwaniu śladów po jednym człowiek jaki mógł tam tylko śmignąć z dekadę temu to jednak zapowiadało się na sporo drobiazgowej roboty.

- Pokaż mi to. - Sabrina wyciągnęła dłoń i primogen nachyliła się podać jej mokrej dłoni mocno zużyty folder. Wiedźma zaś zaczęła przeglądać je tak samo jak ona przed chwilą. Przez chwilę przeglądała kartka po kartce tej kolorowej broszurki dla turystów. Ledwo kilka kartek składanych w harmonikę upstrzonych różnorodnymi zdjęciami i opisami zachęcającymi do odwiedzenia tej górzystej, szwajcarskiej krainy.

- O! To to! Ten zamek! To na to patrzył i myślał jak o bezpiecznym miejscu! - rzuciła podekscytowana wiedźma gdy wśród wielu zdjęć rozpoznała to z jakim oprawca miał skojarzenia takie a nie inne. Wychyliła się z wanny aby pokazać dziewczynom o co jej chodzi. Te też się nachyliły ku niej ale folder znów przejęła primogen.

- Akurat ta fotka nie jest podpisana. Poszperam w internecie co to jest. - mruknęła primogen ale podała broszurkę krótkowłosej.

- Hej! Ja to znam! To zamek w Lozannie! Byłam tam na wycieczce szkolnej jak jeszcze byłam śmiertelniczką. Wymiana młodzieży, szkolenie języka, poznawanie innych kultur i takie tam. To Lozanna. - ucieszyła się Gabbi gdy niespodziewanie dla samej siebie i dla koleżanek rozpoznała charakterystyczną budowlę.




https://i.imgur.com/c58IWx2.jpg


- No to myślę, że pojechał właśnie tam. Ale nie wiem czy dalej tam jest. Nie jestem pewna. - rzekła w zamyśleniu Sabrina z powrotem układając się wygodnie w wannie.

- W Lozannie jest jakaś koteria. Mieszkają w zamku. Same bogole. Milion dolców na wstęp. Tak słyszałam. Nie dla takich porządnych, pracujących dziewczyn jak my. To jak miał taki milion to może i tam się zadekował. No ale w każdym razie wreszcie coś mamy. - Josette zmrużyła oczy gdy próbowała przypomnieć sobie co słyszała o tamtym miejscu. A dokładniej o tamtejszej domenie spokrewnionych.

- Skąd ten dupek wziąłby milion dolców? - krótkowłosa pokręciła głową na znak, że trochę ją to dziwi.

- Nie wiem. Ale pójdę z tym do Aurory. Może coś wymyśli. Ona ma możliwości jakich my nie mamy. A Margaux może jest od nas no ale Aurora w końcu ją wzięła do tego zespołu co wysłała do Brukseli. - rudzielec machnęła na to ręką. Ale jak miała jakiś trop to mogła teraz się nim podzielić z paryską szeryf.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2025.06.08/09; nd/pn; noc, g 03:30; ok 2,5 h do świtu
Warunki: gabinet Aurory; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr



Spotkanie Josette i Aurory



Za biurkiem siedziała bladolica, czarnowłosa kobieta odziana w swoją firmową czerń. I oglądała poplamiony i zdewastowany folder reklamowy z górzystej, szwajcarskiej krainy. Słuchając tego co mówi rudowłosa kobieta w miękkiej, skórzanej, brązowej kurtce.

- Czyli Lozanna. - Aurora pokiwała swoją czarną głową gdy obracała tą nową sprawę w myślach. - Ale to było 10 lat temu. Dawno może go tam nie być. Nawet jak tam pojechał od nas. - zastrzegła podnosząc głowę na swoją rudowłosą rozmówczynię.

- Tak, tak, rozumiem to. No ale myślę, że mimo wszystko dobrze by było to sprawdzić. Nawet jak go już tam nie ma to może się złapie kolejny ślad? A ty masz na tym polu nieporywnywalnie większe możliwości niż my. No i chodzi o kogoś z mojego klanu i twojego zespołu. - primogen paryskich Tremere dała znak, że świetnie rozumie iż trop sprzed dekady może okazać się już mocno nieaktualny. Ale nadal wolała aby go sprawdzić. Pod tym względem to paryska szeryf miała na pewno większe opcje niż ona sama i jej dziewczyny.

- Tu chodzi o kogoś kto kłusował sobie w najlepsze na czyimś terytorium. I to jak widzę nawet na książęcej domenie. No ale wtedy księciem był Villon. I to ktoś kto jak widzę otarł się o złamanie Maskarady i spokrewniał sobie kogo chciał jak leci nie uzgadniając tego z nikim. - szeryf patrzyła na to wszystko z własnej perspektywy. I Josette musiała przyznać, że taki kąt widzenia nie przyszedł jej samej do głowy. Ale z dekadę temu to tak, to jeszcze Villon rządził paryską domeną a Davout i Aurora to jeszcze rządzili się tylko w swojej 11-tce. No a ona sama to jeszcze była w Marsylii i o wyjeździe do Paryża w ogóle nie myślała.

- Dobrze. porozmawiam o tym z księciem. Zobaczymy co da się zrobić. Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Zwłaszcza jak chodzi o kogoś z mojego zespołu. - czarnowłosa uśmiechnęła się oszczędnym uśmiechem do rudowłosej. Obie wstały, pożegnały się i gość wyszła z gabinetu. Raczej się dogadywały. Obie miały naturę detektywów i śledczych. A Aurora znacznie bardziej wolała współpracować z kimś tak “zwykłym” za to pracowitym i sumiennym niż z tymi rozkapryszonymi gwiazdami z Triumwiratu Tremere jaki objął faktyczną schedę po śmierci swojego primogena w Wiedniu w 2008-mym. Z Josette dogadywała się znacznie częściej i przyjemniej. Jej herezja jak to traktowano u Tremere w ogóle nie przeszkadzała czarnowłosej szeryf. Jak dla niej gdyby wszystkie heretyczki od Carny charakteryzowały się taką sumiennością, skromnością, pomysłowością i pracowitością co Josette i jej dziewczyny to jak dla niej cały ich klan powinien się nawrócić na tą “herezję”. Ale na razie musiała pogadać z Oliverem.


---


Spotkanie Olivera i Aurory



Poszła do jego gabinetu ale usłyszała od Nari, że już wyszedł i poszedł do siebie. Nie zdziwiła się. Noc już się kończyła z znała go na tyle aby wiedzieć, że proces zasypiania i wybudzania to u niego trochę trwa. W końcu mimo młodego wyglądu miał już swoje dwie setki na karku. Ale dogoniła go na korytarzu gdy szedł do swojego apartamentu.

- Oliver! - krzyknęła aby zwrócić na niego swoją uwagę. Jak się odwrócił machnął jej dłonią i zatrzymał się aby mogła go dogonić.

- Ależ to nasza piękna i dzielna pani szeryf co stoi na straży naszego bezpieczeństwa. Nie śpi aby spać mogli inni, pracuje aby inni mogli się bawić. Aurora Demers we własnej osobie. - powiedział z elegancją gdy podchodziła do niego a ona znów się poczuła jakby jednym krótkim zdaniem zdjął jej ze 100 lat nieżycia z serca i znów była młodą, nieopierzoną wampirzycą bez żadnego wsparcia w nowej dla siebie domenie. Poza tym ciepło na sercu jej się zrobiło, że miał o niej takie dobre mniemanie. Postanowiła mu się zrewanżować gdy podeszła i wyciągnęła dłoń jaką on pocałował z gracją w prawie już zapomnianym stylu dawnych dżentelmenów.

- Ależ to nasz dzielny i wojowniczy książę na dźwięk którego imienia wrogom truchleją serca i zwieracze. - odparła gładko i z ciepłym uśmiechem, tak bardzo niepasującym do chłodnej aury królowej zimy jaką zwykle się otaczała obserwowała jak tym razem on się roześmiał z rozbawienia. Po czym po szarmancku zaoferował jej łokieć i tak razem ruszyli przez resztę korytarza.

- To cóż cię do mnie sprowadza moja droga? - zapytał ciemnowłosy mężczyzna idący pod rękę z czarnowłosą kobietą.

- Mam sprawę. Właśnie rozmawiałam z Josette. Prosiła mnie o pomoc i zajęcie się tą sprawą bo Lozanna to trochę nie jej rewir. - wyjaśniła szeryf czerpiąc przyjemność z bliskości mężczyzny jakiego szanowała i miała do niego zaufanie. A on odwzajemniał jej się tym samym.

- No to chodźmy do mnie. Nie będziemy o tym gadać na korytarzu. - Oliver wskazał na właściwy kierunek gdzie były książęce apartamenty.

- Do ciebie? A Monique już wróciła? - bladolica uniosła brew i uśmiechnęła się nieco ironicznie.

- Jutro powinna wrócić. No chyba, że sobie z Alessandra, robią długi weekend. - odparł lekkim tonem zdając sobie sprawę, że szeryf trzyma rękę na pulsie z tą wycieczka Monique "na koncert" do Amsterdamu. W końcu w sporej mierze organizacja i ochrona książęcej faworyty na wycieczce to też był jeden z jej licznych obowiązków. Nawet jeśli nie pojechała z nią osobiście to delegowała odpowiedni zespół. No i Dante też jako bezpośrednią ochronę Malakavianki, jej trasy, miejsca spotkania z blond Torreador no i samą Torreador.

- Słyszysz już te szeptane plotki? "Jak tylko Monique wyjechała na weekend to książe od razu sprowadził sobie szery na noc. Wiadomo "na konsultacje". " - przybrała konfidencjonalny ton starej plotkary jaka dzieli się z psiapsolami najnowszymi wieściami z książęcego dworu.

- O pani kochana, to jeszcze nic! W zeszłym tygodniu po korytarzach biegała goła blondynka w samych szpilkach i czerwonej wstążce! I też znikła w apartamencie książęcej faworyty. Mówię ci pani kochana będzie z tego jakaś afera. - on płynnie przyjął bliźniaczy ton i przepuścił ją w drzwiach na kolejny sektor korytarza. A ona pokiwała radośnie głową. Dowiedziała się o tej wycieczce Alessandry zaraz na drugi wieczór. W końcu była to raczej ciekawostka towarzyska jakich pełno było w książęcym elysium a nic pilnego co by zagrażało bezpieczeństwu księcia czy hotelu. Chociaż wtedy poczuła złośliwą igiełkę w sercu, że świeżo wymasowana blondynka po rozstaniu z nią od razu poszła na zabawę z Monique. Ostatecznie jednak uznała, że to nie jej sprawa. I wolała zachować w swoim oficjalnie lodowatym sercu ciepłe wspomnienie z pierwszego dotyku ociekających żelem, jędrnych krągłości blondynki na swoich plecach. I całą resztę jaka działa się potem.

- Doprawdy? To oburzające! Gdzie była ochrona?! Dlaczego nic nie zrobiła? Skoro tu odchodzą takie numeru to ja się stąd wymeldowuje! Pójdę do konkurencji! I obsmaruje ten głupi hotel w internecie! - na głos jednak zawtórowała księciu przyjmując ton oburzonej, zdewocialej Karyny co ma swoje roszczenia do wszystkich tylko nie do samej siebie. Poza tym sama zwykle nie zajmowała się takimi drobiazgami, zwłaszcza z tej oficjalnej części hotelu ale jednak wiedziała, że nie do końca to jest tylko żart. Ale jednak oboje się roześmiali ciesząc się swoją obecnością, zaufaniem i swobodą. Chociaż przez chwilę on mógł zdjąć maskę władcy, generała i księcia a ona szpiega, detektywa i szeryfa. No i mogli po prostu być swoimi przyjaciółmi. A takie chwile odkąd oboje zajęli swoje stanowiska obejmujące zakresem obowiązków całą domenę a nie tylko jedną z dzielnic mieli takich okazji coraz mniej.

- Witam w moich skromnych progach Mademoiselle. Nie są w stanie dorównać ci urodą i wspaniałością więc postaram ci się moją niezdarna osobą odwrócić twoją uwagę od miałkości tego miejsca niegodnemu twojemu majestatowi. - książe skłonił się dworsko swojemu gościowi.

- Schlebiasz mi kawalerze. Ale chociaż z przyjemnością bym się oddała urokom twojej gościny to jednak sprowadzają mnie sprawy służbowe. - odparła szeryf z ciepłym uśmiechem na swoich pełnych wargach tak niepasującym to jej chłodnego stylu bycia z jakiego była powszechnie znana.

- Jedno nie przeczy drugiemu. Ale słucham, cóż cię do mnie sprowadza skoro nie przyszłaś sie pławić w moim jestestwie i podkarmić moje wybujałe ego. - Oliver nie wychodził z roli dobrego gospodarza i zachęcił gościa do rozmowy. Sam zaś podszedł do stolika z butelkami i zaczął im obojgu robić drinka czekając na to co Aurora powie. Ta zaś przyjęła drinka a sama nakreśliła jak wygląda ta sprawa z Russo, Margaux, Szwajcarią, Lozanną i całą resztą.

- Ja nie mogę pojechać, za dużo spraw mam na miejscu. Wysłałabym Maskę ale ona jest w Brukseli. Josette jest primogenem poza tym sam wiesz, że jest jedną z tych Tremere na jakie reszta ich klanu reaguje jak diabeł na święconą wodę. Nie wiem czy to dobry pomysł aby tam pojechała. Mam innych agentów no ale sam mówiłeś, to już nie nasze podwórko to lepiej się tam nie szarogęsić. - wyjaśniła szeryf, że te najprostsze i najwygodniejsze opcje raczej nie musiałyby być najszczęśliwsze dla pozytywnego rozwiązania tej sprawy.

- No tak, to nie nasze podwórko. Źle by to wyglądało jakby nasi agenci panoszyli się po cudzym podwórku. Zwłaszcza w razie wpadki. Lepiej by było załatwić to oficjalnie. - książę pokręcił głową na znak, że tu już wchodzi wyższy, polityczny szczebel a nie samo odnalezienie jakiegoś psychola. Nie chciał świecić oczami i psuć sobie relacji z władcami innej domeny już na samym początku swojego panowania.

- Ale oficjalnie to potrwa. Byś musiał sam tam pojechać. A ustalenie szczegółów i te wszystkie protokoły grzecznościowe i bezpieczeństwa mogą potrwać. Całkiem możliwe, że jak ten Russo wciąż tam jest to by sie o tym mógł dowiedzieć i zwiać nawet tak na wszelki wypadek. - Aurora pokiwała głową na znak, że się zgadza i rozumie ale jednak ta polityka stała na drugim biegunie do skrytości i szybkości działań jakie preferowała. Swoich agentów mogłaby wysłać choćby następnej nocy. I nikt by pewnie w Lozannie o tym nie wiedział nawet jak już tam by byli. A jakby książę miał tam jechac z oficjalną wizytą to by i miesiąc mogło zabrać. Może miesiąc wobec dekady jaka minęła od spokrewnienia Margaux to niewiele ale i tak ją drażnić. Wolała sprawę załatwić jak najszybciej.

- Chyba, żeby pojechał ktoś od nas. Ktoś odpowiedniej rangi, z doświadczeniem w takich sprawach, z odpowiednim prestiżem i klasą własnej osoby. Co by mógł umówić tą wizytę. Faktycznie w Lozannie to jeszcze nie byłem po objęciu złotego stolca. Mógłbym się tam wybrać. A poza tym ten ktoś mógłby załatwić parę mniej oficjalnych spraw. Co myślisz? - zagaił książę który uśmiechnął się lisio do swojej rozmówczyni. I jak to często miał w zwyczaju potrafił znaleźć jakiś plan do danej sytuacji.

- No tak, jak ktoś mniej ważny od księcia domeny to takie ceregiele nie są potrzebne. A kogo masz na myśli? - szeryf zgodziła się, że gdyby taki wariant wypalił to mogłoby to przyspieszyć próbę namierzenia Russo lub śladów po nim.

- Angie. Ma odpowiednią rangę, styl i klasę. No i zna się chyba z połową koterii w Europie. Przynajmniej z tymi starszymi. - Davout wyjawił kto mu przyszedł do głowy jako wykonawca takiej oficjalnej i mniej oficjalnej misji dyplomatycznej. Czarnowłosa kainitka zastanowiła się chwilę nad tą kandydaturą po czym wolno skinęła głową.

- Jeśli czujesz się na siłach aby ją przekonać do tego to myślę, że byłaby w sam raz. - zgodziła się na tą propozycję uznając, że jedna z najstarszych paryskich primogen do tego o odpowiedniej pozycji i prezencji oraz urokowi osobistemu byłaby odpowiednia do takiej misji. Chociaż sama osobiście za nią nie przepadała i jak podejrzewała z wzajemnością. Jednak Olivera to nie dotyczyło to zapewne mogliby się oboje dogadać w tym względzie. Rozmawiali jeszcze chwilę ale w końcu szeryf odstawiła pusty kieliszek, wstała, pożegnała się i wyszła.




Miejsce: ???
Czas: 2025.06.09; pn; południe, g 14:30; ok dzień
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr



śld. Malory



- Cześć szefie. - drzwi do gabinetu naczelnika otworzyły się i zjawił się w nich starszy już niż młodszy mężczyzna w eleganckiej, stonowanej marynarce i patyczkiem lizaka wystającym z ust.

- Cześć Malory. Co tam? Jak minął weekend? - zagaił szef dając znać aby wszedł do środka.

- A dziękuję, na szczęście spokojnie. Ja w sprawie tej sprawy z piątku. Tej z Paryża o tym pobiciu na blokowisku. - śledczy skinął głową i wszedł do środka. Tylko jeszcze wyjął lizaka z ust aby mówić wyraźnie.

- Aha. Pamiętam. I co? Będzie coś z tego czy sprawa do archiwum? - zagaił szef czekając co jego śledczy sądzi o tym piątkowym zgłoszeniu. On sam ledwo na nie rzucił okiem to nie miał wyrobionego zdania. W końcu to właśnie śledczy się tym zajmowali a nie on.

- Myślę, że jest w niej sporo interesujących niejasności. Na tyle, że dobrze by było tam pojechać i zbadać sprawę na miejscu. Faktycznie w obu przypadkach poszkodwani zaczęli cierpieć na skutki anemii jakby im nagle ubyło krwi a nigdzie nikt nie znalazł tej brakującej krwi. I wszystko działo się w nocy. Poprosiłem tego Laberge aby sprawdził dla mnie parę rzeczy i wszystkie działy się w nocy. Sam przyznasz, że to całkiem interesujący zestaw poszlak. - Malory przedstawił szefowi swoje podejrzenia i powody dla jakich chciał pojechać do Paryża aby na miejscu zbadać sprawę.

- Tak, tak, na szczęście dla nas trudno im zamaskować ubytek krwi u ich ofiar. Biologii nie da się oszukać. No dobrze, to pojedź i zobacz jak to wygląda na miejscu. Aha i weź ze sobą Eleonor. - szef pokiwał swoją łysiejącą głową i dał znać, że wyraża zgodę aby śledczy się zajął tą sprawą osobiście.

- Eleanor? Ale po co? Ja pracuję z Adamem. - śledczy trochę się zdziwił końcówką polecenia szefa. Przecież miał już partnera no i ucznia jakiego trenował na swojego następcę. I ten wyrastał na rasowego, dociekliwego śledczego. A o tej Eleanor to nie miał zbyt dobrego mniemania. Ponoć była świetnym specem od komputerów i innych takich spraw. No ale ten jej wyzywający i pretensjonalny styl bycia z mocnym makijażem na czele niezbyt mu przypadał do gustu. Co prawda zdawał sobie sprawy, że takie czasy i obyczaje a facjata nie wpływa na same umiejętności techniczne no ale i tak jakoś niezbyt miał ochotę z nią współpracować jak nie musiał. A zwykle nie musiał.

- Dziewczyna jest bardzo zdolna. Ale brakuje jej doświadczenia w terenie. Jak ma nabrać doświadczenia w terenie jak ciągle siedzi tutaj? No i jak ma się czegoś uczyć to od najlepszych. Poza tym jak ty ją weźmiesz no to może i inni zaczną. No? Pomóż młodej. - szef pokiwał głową dając znać, że rozumie wątpliwości i niechęć kolegi ale jednak miał też swoje racje.

- Ale mnie wziąłeś pod włos. No dobra. To daj jej znać. Jutro lecimy do Paryża. - Malory dał za wygraną przyjmując do wiadomości, że coraz częściej pełni rolę mentora i nauczyciela dla młodszego pokolenia. Pożegnali się a szef złapał za telefon aby wezwać Eleanor i przekazać jej nowy przydział.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica I Louvre, Muzeum Sztuki Luwr
Czas: 2025.06.09/10; pn/wt; wieczór, g 23:45; ok 5,5 h do świtu
Warunki: zaplecze muzeum; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr



Oliver i Angelette



- Witaj ma królowo! Twój pokorny sługa jest zaszczycony i onieśmielony móc podziwiać twój majestat. - do magazynu wszedł przystojny, wysoki, dobrze zbudwany mężczyzna w drogim garniturze za kilka tysięcy euro. Wszedł energicznie i pewnym siebie krokiem a mimo pokornych słów emanował dobrym humorem i pewnością siebie. Zwracał się do kobiety ubranej jak na głównego managera jednego z najsławniejszych muzeów sztuki na świecie. Ta obdarzyła go iście królewskim uśmiechem i podała swoją elegancką, zadbaną dłoń do pocałowania.

- Oh, Oli, nasz wymierający gatunek niepoprawnego romantyka co potrafi być rycerski, męski, mężny i wrażliwy jednocześnie. Szkoda, że takich jak ty jest coraz mniej. Teraz dominuje miałkość, tandeta i roszczeniowość. - Wieczna Królowa okazała mu swoje zadowolenie i aprobatę dla jego postawy. Ale też od razu wyrzuciła z siebie skargę na obraz dzisiejszego świata z jakiego czuła się z każdą dekadą coraz bardziej wyobcowana. Dobrze, że chociaż tutaj, w jej osobistej strefie komfortu, wśród dawnych dzieł sztuki mistrzów z nazwiskami rozsławionymi na cały świat czas jakby zwolnił i czuła się tu jak u siebie.

- Wtedy trudniej by mi było być tak wyjątkowym i niepowtarzalnym mademoiselle. - odparł książę z chytrym uśmiechem. Powiódł wzrokiem po magazynie i na chwilę zawiesił wzrok na robotnikach jacy okładali sporych rozmiarów rzeźbę okładzinami, styropianem i ogólnie przygotowywali ją widocznie do transportu.




https://upload.wikimedia.org/wikiped...vre_MR1777.jpg


- A to co? Jakaś przeprowadzka? Wymiana? Wystawa gdzie indziej? - zagaił obserwując przez chwilę postęp prac.

- To dla mojej Różyczki co pojechała do Brukseli. Prosiła mnie o ten drobiazg. Dorzucę jej jeszcze parę. W końcu ma tam otwierać galerię sztuki to szkoda aby zaczynała od pokazywania pustych ścian. Zastanawiam się co jeszcze by jej wysłać. - powiedziała primogen Torreadorów wskazując długopisem na pakowane w podobny sposób obrazy. Venture im też poświęcił chwilę czasu. Domyślał się, że skoro są w Luwrze i załadunku pilnuje osobiście primogen jaka była znaną miłośniczką sztuki i jej mecenasem to ma do czynienia z oryginałami. Obok niej stała jej asystentka z tabletem i widocznie coś tam ustalały i planowały ale skoro odwiedził ich sam książę to dyskretnie odsunęła się w bok dygając mu tylko grzecznie na powitanie.

- Kobiece akty widzę już są no bo dla takiego starego lubieżnika jak ja to na pewno byłby atut jakiejś wystawy. I gorące hostessy. - powiedział Davout uśmiechając się ironicznie i sprawiając, że primogen roześmiała się serdecznie.

- Oh wierzę, że z talentem mojej Różyczki na pewno nie będzie miała kłopotu ze znalezieniem gorących hostess. Ale może dorzucę jeszcze ze dwa kobiece akty na wypadek gdyby się tam miał pojawić jakiś stary lubieżnik. - powiedziała rozbawiona i dała znak Manueli aby przygotowała coś odpowiedniego w swoim tablecie.

- No to jeszcze bitwy lubię oglądać. Uchwycona z odpowiedniej perspektywy i momencie bitwa, jak artysta potrafi oddać ducha idei to naprawdę chwyta za serce. - Oliver też się uśmiechnął i przeszedł do następnego punktu.

- Ah! Bitwa! Malarstwo batalistyczne. Rzeczywiście o tym zapomniałam. Można coś dorzucić w tej tematyce. I dla Leona też. Mam portret księcia Poniatowskiego. Może pomoże to mojej Różyczce skusić go na taką wystawę. Chociaż z tego co słyszałam to i bez tego przypadli sobie do gustu. - teraz Angelette się uśmiechnęła nie kryjąc zadowolenia z postępów swojej podopiecznej.

- Książę Poniatowski? To pewnie portret na koniu. A coś morskiego? Morze też lubię. W końcu zaczynałem jako chłopiec okrętowy. - książę odparł w podobnym stylu, znali się z Leonem od czasów Napoleona. I obaj wyczuwali w sobie bratnie dusze. Chociaż też gdzieś pomiędzy nimi kryła się ta cicha, przyjacielska rywalizacja między wilkiem morskim a szczurem lądowym i między piechociarzem a kawalerzysta. Jednak obaj byli zgodni, że Napoleon Bonaparte to był "nasz cesarz" i od jego upadku Francja już nie miała męża stanu tego formatu. Obaj wspominali tamtą epokę z rozrzewnieniem jako czasy swojej śmiertelnej i nieumarłej młodości. Obaj też coraz bardziej się czuli jak relikty minionej epoki. A Angelette była jeszcze z pół wieku starsza od nich.

- Polski książe, arystokrata, wódz i marszałek cesarza? Oczywiście że na koniu. - prychnela rozbawiona Torreador bo w końcu taki był wówczas kanon w sztuce, że wielu wodzów wszelkiej maści lubiło portrety w dumnych pozach i właśnie często na końskim grzbiecie.

- A morze, tak masz rację mój panie, coś z marynistyki dobrze by uzupełniło kolekcję mojej Różyczki. - elegancki palec znów wskazał na swoją hiszpańska asystentkę i ta skinęła głową przygotowując na tablecie odpowiednią pulę obrazów do wyboru dla swojej szefowej.

- Monsieur, gdybyś kiedyś znudził ci się etat księcia domeny myślę, że jako doradca do spraw sztuki i wystaw też byś się odnalazł. - Wieczna Królowa ukłoniła się lekko swojemu gościowi wyrażając mu swoje uznanie za pomoc w tej sprawie.

- Z twych słodkich ust moja pani to prawdziwy komplement. - Oliver odwzajemnił ukłon i sztukę starodawnych konwenansów. - Ale mimo wszystko nie przyszedłem tu doradzać w sprawie sztuki. - odparł mężczyzna kończąc te dygresje na temat sztuki.

- A w takim razie cóż cię do mnie sprowadza monsieur? - zagaiła brunetka domyślając się od początku, że nie przyjechał tu w sprawie rzeźb i obrazów.

- Nie miałabyś ochoty przejechać się do Szwajcarii? Dajmy na to do Lozanny? - zapytał patrząc na nią z czarującym uśmiechem.

- Do Lozanny? Trochę mało typowa pogoda na narty. - primogen dała mu znak aby rozwinął temat jakiego się nie spodziewała. Więc zaczęli rozmawiać o tej podróży primogen w imieniu swojego księcia aby przygotować grunt pod oficjalną wizytę. A przy okazji dowiedzieć się paru innych rzeczy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:44   #117
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (4/6)

Miejsce: Włochy; Triest, sektor centralny; ulice i opuszczony budynek
Czas: 2025.06.15/16; nd/pn; wieczór, g 23:15; ok 5,5 - 6 h do świtu
Warunki: piwnica, plamy światła i ciemności, cicho; na zewnątrz: noc, pogodnie, łag.wiatr



Russo, Gabbi, Dante i 4-ta drużyna





https://i.imgur.com/G5JJ9YP.jpeg


Przechadzał się włoską ulicą. Nie do końca wiedział po co spaceruje. Po prostu nie chciał już siedzieć w pokoju hotelowym w jakim się zatrzymał. Wydawał mu się prowincjonalny i niegodny jego osoby. Ale za to nie rzucał się w oczy. Sam jeszcze się nie zdecydował czy tu zostanie na dłużej. Jak tak musiałby znaleźć jakąś kryjówkę. Aby móc w spokoju oddawać się swojej unikalnej sztuce. I zbierać trofea oraz pamiątki. W samym hotelu mogło to być kłopotliwe. Musiałby coś znaleźć. A może nie? Może nie warto? W końcu Triest był na pograniczu włosko - jugolskiej. Czy jak to tam ten bałkański burdel się teraz nazywał. Nieistotne! Istotne było to, że był dość blisko Szwajcarii w jakiej zdołał sobie przez ostatnie lata uwić całkiem wygodne gniazdko. Mógł uprawiać swoją sztukę bo w końcu miał się za artystę. I to nie byle jakiego! Nawet w skali spokrewnionych. Teren łowiecki też był w tej Lozannie niezły. Jak się posmarowało komu trzeba to można było czuć się całkiem bezpiecznie.

Aż przyjechała ta suka. Chociaż z początku zrobiła na nim niezłe wrażenie. Wielka, paryska dama. Taka z wyższych, wypielęgnowanych i wyperfumowanych sfer. Co to od wieków jedzą bułkę przez bibułkę i takie tam. Ale potrafiła robić wrażenie. I to była kobieta z fantazją. Jak choćby gdy sobie zażyczyła zjazd na snowboardzie. I to w samym bikini! No musiał przyznać, że robiła wrażenie. Aż gdyby nie była taką szychą to może nawet by się nią zainteresował dokładniej. Cóż to byłaby za uczta dla zmysłów! I jakież cenne trofeum i pamiątki by z tego były! Aż teraz czuł przyjemne ożywienie na taką myśl. Zresztą widział, że cała koteria zwariowała dla tej paryskiej Torreador. Skakali wokół niej jakby rzuciła na nich jakiś urok. Królewski urok. Zresztą jak bawił jeszcze w Paryżu to słyszał o niej, i że tak na nią wołają. Wieczna Królowa. Tylko wtedy niezbyt go obeszła i nawet przelotnie się nie spotkali. Nie zdawał sobie sprawy, że to taki gorący i fantazyjny towar. A mimo to to właśnie ona przywlokła zagrożenie dla jego osoby.

Z początku tego się nie spodziewał i nie skojarzył. I co z tego, że jakaś paryska wampirzyca przyjechała tutaj? Nic nowego. No dobra, primogeni czy inne szyszki zdarzali się rzadziej ale nie aż tak rzadko by to stanowiło jakąś różnicę. I wiedział, że jest z Paryża gdzie był jakiś czas temu. Parę lat. Może dekadę. No już trochę. Ale co z tego? Całkiem sporo paryskich czy po prostu francuskich spokrewnionych tu bawiło albo przejazdem, albo na wycieczce, albo starało się o azyl jak ich było stać. Zresztą z tego co się dowiedział to miała negocjować jakąś kurtuazyjną wizytę swojego księcia czy coś takiego. Nudy jakieś. Nie było na co zwracać uwagę ani czym się niepokoić. A w końcu było to ledwo parę dni temu, w połowie tygodnia. Aż do wczoraj.

Wczoraj kumpel ostrzegł go, że ta cholerna, wścibska baba pytała o niego. I jakieś głupoty rozpowiadała, że kłusownictwo, że rzeźnik, że makabryczne trofea, że nowy książe nie aprobuje takich zabaw na swoim podwórku. Co za suka! Znaczy Russo oczywiście nie chwalił się o detalach swojej paryskiej wycieczki a i ów kumpel to też w gruncie rzeczy był dla niego tylko użytecznym idiotą któremu pozwalał myśleć, że się kumplują. W zamian dostarczał mu plotek co się dzieje na szczytach zamkowych ważniaków. Tego Russo się nie spodziewał. Aż przez chwilę zastanawiał się czy nie odwiedzić tej sługuski tego paryskiego przygłupa i nie zrobić z nią co należy. Jednak ostrożność zwyciężyła gniew i podpowiedziała, że tamta ma niezłą ochronę wspartą także przez tą ochronę z zamku. W końcu to nie była jakaś randomowa dzierlatka z paroma krzyżykami nieżycia na karku tylko ktoś kogo nie dało się nie zaliczać do VIP-ów. W jednej chwili cały jego podziw dla jej finezji i fantazji, dobrego stylu i smaku zmienił się w nienawiść. Ale nie zamierzał czekać aż zapukają do jego drzwi. Jeszcze tej samej nocy zabrał swoje rzeczy w dwie torby, niczym wąż zmienił skórę posługując się nową tożsamością wsiadł do nocnego pociągu jadącego do Włoch. Tam ze dwa razy zmienił stację i w końcu wysiadł tutaj. I to dlatego, że pociąg kończył swój bieg. Znalazł jakiś hotel i ścigając się ze świtem zabunkrował się w nim. Wstał dzisiaj i wyszedł aby przemyśleć to wszystko.

W drugiej połowie czerwca to w tym włoski mieście pogoda wieczorem dopisywała. Ale trwał jeszcze rok szkolny więc było tuż przed największym, letnim natężeniem ruchu turystycznego. Jednak widział, że wieczorne ulice tętnią życiem. Było na kogo polować. Oparł się o barierkę jaka wznosiła się kilka metrów ponad deptak, plażę i wody zatoki. Okazało się, że wieczorem ruch też był całkiem przyzwoity. Jakieś ognisko tam, grill tu, tańce jeszcze gdzie indziej, gonitwy dzieciaków. No i nad tym wszystkim on. Prawdziwy nocny drapieżnik i krwawy artysta szukający kolejnej ofiary. Uśmiechnął się wilczo sam do siebie z poczucia wyższości nad tym durnym, śmiertelnym bydłem.

Zastanowił się przez chwilę kto tu rządzi. Czyja to domena. Niezbyt się interesował tym miastem wcześniej to nie miał tego w pamięci. Ale właściwie czy to ważne? Raczej nie miał w zwyczaju pytać się innych o zdanie. Zawsze robił co chciał. Z kim chciał. I jak chciał. Poza tym nie uśmiechało mu się tracic czasu na jakieś szukanie kogoś ze swojego gatunku jak nie miał pojęcia czy tu zostanie czy nie. Właściwie coraz bardziej się skłaniał do wniosku, że nie. Za blisko do Szwajcarii. I Francji. To jak nie zamierzał tu zostawać to po co się ograniczać? Uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o zabawie jaka go czeka. Zostawi tu po sobie swój krwawy podpis i zniknie. Jak zwykle. Nie złapią go. Za durni na to są. Nawet ci idioci z koterii co niby powinni być chodź trochę sprytniejsi od tej śmiertelnej trzody. Może i byli ale to właściwie on był dla nich za sprytny. Zawsze o krok czy dwa przed innymi. Ciekawe czy w Lozannie już odkryli, że go nie ma czy jeszcze nie. Idioci. Otaczali go sami idioci. Niech szukają wiatru w polu. Teraz miał inne dokumenty, parę razy zmieniał pociągi, był już całkiem gdzie indziej niż ostatniej nocy. Potem popracuje jeszcze nad zmianą wyglądu. Ale to potem. Na razie Głód domagał się nasycenia. Oraz jego dusza artysty potrzebowała jakiejś rekompensaty za straty moralne jakie wyrządziła mu ta paryska suka. Kiedyś się jeszcze na niej odegra. Na nich wszystkich. Ale na razie…

Zaczął się rozglądać z góry po plaży bardziej przytomnie. Stał leniwie oparty o barierkę jak turysta co podziwia nocne widoki. Taki z duszą uduchowionego artysty który dzięki wrażliwości potrafi dostrzec coś co przegapiają wszyscy. Jak choćby tamten mięśniak co bajerował jakąś niuńkę na ławeczce. Coś jej opowiadał a ona robiła nieco zażenowane oczka. Chyba nie szedł mu ten flirt najlepiej. Ale też nie na tyle źle aby dziewczę zwinęło żagle. A on wyglądał zdrowo i dorodnie. To by było niezłe trofeum. Albo ona? Właściwie też nieźle wyglądała. A może oboje? W końcu jak ma się podpisać tak aby go zapamiętano to można coś mniej standardowego po sobie zostawić.

Albo tamten got? Tyle kolczyków. Powinien być odporniejszy na ból niż zwykli przedstawiciele jego trzody. A też wyglądał zdrowo. I wydawał się być pogrążony w zadumie albo smutku. Jakby coś nie szło po jego myśli. Można by go sprawdzić jak znosi prawdziwy ból.

A tam przy stoliku siedział jakiś dandys. Już nie taki młody. Jednak w dobrym stylu. Chyba gej. Sądząc po tym jak próbował zagaić do kelnera kompletnie ingnorując jego całkiem zgrabną koleżankę. Zaś kelner wydawał się być zakłopotany tą uciążliwą dla niego rozmową.

Stukot obcasów na chodniku usłyszał trochę wcześniej. Ale pochłonięty selekcjonowaniem ofiar nie zwrócił na niego większej uwagi niż na kolejny odgłos wieczornego miasta. Ledwo spojrzał na właścicielkę. Młoda, zgrabna, w kwietnym kapeluszu, w wieczornej kreacji jak do teatru czy innego lepszego wyjścia. Krótkie, ciemne włosy. Wrócił do plaży jaka roztaczała się poniżej. Dopiero jak przeszła tym raźnym tempem za jego plecami i poszła dalej to poczuł to. Coś co sprawiło, że aż mu włoski na karku stanęły dęba. I jakaś fala ciepła spłynęła w dół do lędźwi. To było tak nietypowe i intrygujące, że odwrócił głowę za oddalającą się kobietą. Całkiem niezła linia w tej mini, eleganckie wysokie szpilki, kapelusz, kawałek tatuażu wystający z wycięcia na łopatce. Nie potrafił tego nazwać ale też to pociągające uczucie szybko zaczęło słabnąć gdy się oddalało. Co to było? Jakies perfumy? Coś innego?

- Takie drogie dziwki jak ty noszą dupe wysoko ale ja wiem, że jesteście tylko lepiej wyperfumowany dziwkami. - mruknął pogardliwie sam do siebie. Przez to, że wydawała mu się taka elegancka od razu skojarzył ją z tą paryską suką co go wykurzyła z tego wygodnego gniazdka. Tamtej nie mógł dorwać. No ale ta tutaj no sama się prosiła. Dostanie za swoje! Oderwał się od barierki i ruszył za swoją ofiarą. Zdecydował, że dzisiejszej nocy to będzie właśnie ona. Wyczuł rosnące ożywienie i podniecenie na myśl co się wkrótce będzie działo. Co z nią będzie robił. Jak choćby ten tatuaż na łopatce. Ciekawe co to jest. Jak jakiś ciekawy może zatrzyma go sobie na pamiątkę. I trofeum. Powinna być dumna, że tak ją wybrał i uhonorował. Niestety te marne dziwki nigdy tego nie potrafiły docenić. Zresztą inni też nie. Nawet jak im to w końcu wykładał jak krowie na miedzy gdy już byli w jego mocy, związani, zakneblowani, krwawiący i umierający. No nic. Zero wdzięczności. Banda niewdzięczników! Zasługiwali na wszystko co ich spotka. Jak ta tutaj.

Trochę skrócił dystans, dzieliło ich już tylko kilka długości samochodów. W powietrzu wyczuwał rozrzedzony zapach tych perfum. Ale tak słaby, że właściwie nie. Ale i tak wiedział, że to to. Co to było? Nie spotkał się wcześniej z czymś takim. Ale bardzo mu się spodobało. Stracił ją na chwilę z oczu gdy weszła za róg. Jak sam też się tam znalazł dostrzegł ją jak idzie środkiem brukowanej alejki. Dość opustoszałej. Od razu zorientował się, że to świetne miejsce na atak. Rozejrzał się dookoła ale chociaż tam czy tu dostrzegł jakiś przechodniów to najbliżej siedziało na ławeczce dwóch dresów. Jarali szlugi, obok stały puszki z piwem, gadali coś ze sobą. I byli z dobre pół setki kroków od wejścia do zaułka. Reszta była jeszcze dalej. Jak zatknie usta tej dziwce to nie powinni nic usłyszeć. Wszedł do środka.

Przyspieszył kroku i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że ona otwiera drzwi do jakiegoś ociemniałego budynku i znika w środku. Trochę go to też zaniepokoiło. Umówiła się tam z kimś? To by mogło mu pokrzyżować plany. Chociaż budynek to chyba jakaś stara kamienica. I ciemna. Było jeszcze przed północą to jakby ktoś tam mieszkał to chociaż niektóre światła powinny się palić. Ale był już zbyt nakręcony aby chociaż nie próbować. Szybko i zwinnie podbiegł do tych samych drzwi. Nie dojrzał żadnego światła ani nie usłyszał innego dźwięku niż cichnący odgłos szpilek. Nie była daleko!

Pchnął drzwi i znalazł się na ciemnej klatce schodowej. Schody w górę, na parter. I w dół do otwartej piwnicy. W piwnicy paliło się światło. Tam poszła? Ale zaraz usłyszał wzywający odgłos obcasów. Z dołu. A jak zbiegł po schodach do piwnicy wyczuł w zamkniętym korytarzu zapach jej perfum. Ale teraz jak był tak blisko odgłos obcasów ucichł. Zatrzymała się? Zorientowała się, że ktoś za nią idzie? Nic jej to nie pomoże no ale mogła. Ruszył za śladem perfum w głąb piwnicznego korytarza. Jeszcze załom czy dwa i ją dopadnie. Właściwie to chyba tu nikt nie mieszkał to mógł ją załatwić nawet tutaj. Jak pomyślał o słodkiej, ożywczej krwi jaka zaraz będzie przepływać mu przez gardło to…

Zorientował się, że jest tu jeszcze ktoś. Zatrzymał się bo usłyszał kroki. Bez szpilek. Ktoś o stosownej masie ciała. Schodził z góry. Cmoknał z niezadowolenia gdy tamten zamiast wyjść na ulicę zszedł na schody do piwnicy i… Zamknął drzwi? To go zdziwiło. Przez moment sądził, że ktoś z domowników zauważył otwarte drzwi piwnicy, zamknął je i wróci zaraz na górę albo wyjdzie na zewnątrz. Tylko, że usłyszał chrobot klucza w zamku. Światło nie zgasło. A kroki wznowiły się schodząc po schodach. To była zwykła piwnica starej kamienicy więc niezbyt było tu gdzie się ukrywać. Więc zaraz się zobaczyli.

To był mężczyzna. Widział dół ciemnych spodni od garnituru i eleganckie półbuty. Pasek zapinający te spodnie. I dół marynarki. Trochę się zdziwił, że tamten wyjął skądś białe rękawiczki i zaczął je zakładać. Ale góry ciała nie widział bo tamten snop światła piwnicznej lampy go nie oświetlał. Całe to zachowanie i strój obcego nie spodobały się Russo. Ale go też zaintrygowały. Coś nie wyglądał na zwykłego, roznegliżowanego domownika z góry. Tylko jakby się urwał z jakiegoś eleganckiego przyjęcia.

- Julesie Russo. - odezwał się spokojny, męski głos tego co nałożył już jedną białą rękawiczkę i zabierał się za kolejną. Spokrewniony zamrugał powiekami. Od lat nie używał tamtej tożsamości! Odkąd opuścił Paryż! To było z parę lat temu albo i dekadę. Szybko się opanował i pokręcił głową uśmiechając się uspokajająco.

- To chyba jakaś pomyłka. Nazywam się Christian. Christian Moller. Przepraszam za najście ale zabłądziłem. Trochę się tu ganialiśmy z moją koleżanką. Gdzieś tu powinna być. Widział ją pan może? Ale nie jesteśmy stąd to się zgubiliśmy. Mam nadzieję, że nie obudziliśmy pana? Nie chcieliśmy nikomu robić kłopotu. Już sobie stąd idziemy. - odparł przyjaznym tonem głupiutkiego turysty. Sprawdzało mu się to całkiem często. Usypiało czujność i pozwalało się wykaraskać z potencjalnych tarapatów. Przecież to bydło było takie głupie! Nawet odzyskał rezon gdy znów czuł się na fali. Wiedział, że najlepsze kłamstwa to takie w jakich jest jak najwięcej prawdy. Ale sprytną bajeczkę mu tu na poczekaniu sprokurował.

- Nie. Nie obudziłeś. A koleżanka o jakiej mówisz jest przy drugim wyjściu. To które prowadzi na podwórze. - mężczyzna nie wydawał się ani rozgniewany, ani agresywny, ani zaniepokojony. Zupełnie jakby po całości łyknął ten kit. Wampir w duchu roześmiał się triumfalnie ale nie miał zamiaru dać tego po sobie poznać.

- Dobrze, bardzo panu dziękuję. To jak mówiłem, my już będziemy lecieć. Jeszcze raz przepraszamy za najście. Dobranoc. - powiedział usłużnie i grzecznie po czym uśmiechnął się do faceta jaki kończył ubierać drugą rękawiczkę. To musiał być jakiś przypadek! Nikt nie miał prawa tutaj wiedzieć o Julesie Russo jaki dekadę temu tworzył swoją krwawą sztukę w zakamarkach Paryża, w ogóle w innej części tego kontynentu. Szybko ruszył przed siebie zostawiając tubylca za sobą. Znów dotarł do niego ten przyjemny aromat tej drogiej kurewki. Zaśmiał się w duchu. Niechcący już zostali parą! Co prawda ten związek nie przetrwa próby czasu i nim nastanie świt będzie po wszystkim. Ale nie musiała tego wiedzieć.

- Próbuj. - doszło do jego pleców głos tego naiwnego flegmatyka. Zostawił go za zakrętem poświęcając mu ostatni rzut oka jak tamten skończył nakładać te idiotycznie białe rękawiczki. I przestał się nim przejmować. Widział już te schody prowadzące na górę i dalej pewnie na podwórze jak ten elegancik mówił. Szybko dopadł do schodów i się zatrzymał zdziwiony. Czekała na niego. U wyjścia ze schodów. Stała z dłonią na otwartych drzwiach. W dumnej, wręcz wyzywającej pozie. No kurew pierwszej wody!

- A tu jesteś kochanie! Czemu tak się chowasz i uciekasz? Obudziliśmy jednego pana przyszedł sprawdzić kto tu się kręci. Byłaś bardzo niegrzeczna. Ale wiem, że dojdziemy do porozumienia. - bawił się świetnie gdy tak ją mamił i powoli, bez pośpiechu sycił się tą chwilą jak wąż hipnotyzujący swoją ofiarę. Podziwiał jej wspaniałą sylwetkę widzianą nieco nietypowo bo od dołu. Te wysokie szpilki, zgrabne, gładkie nogi, uda w jakie się chciało zanurkować i ich szczyt tak podniecająco skryty za dołem ciemnej mini. Potem zwężenie na szczupłą talię i przyjemny dekolt sukienki. Wreszcie twarz. Pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się jej twarzy. Młoda, dopasowana do reszty, z kpiącym uśmieszkiem na pełnych wargach, kolczykami w nozdrzu i brwi. Te trochę nie pasowały do wizerunku eleganckiej damy. Za to wzywał go jeszcze bardziej ten przyjemny aromat jaki wyczuł po raz pierwszy gdy tylko go minęła przy balustradzie.

- Oczywiście, że dojdziemy do porozumienia. Dante jest w tym świetny. - odparła patrząc na niego z góry. Teraz ona miała wreszcie okazję aby się napawać tym co się zaraz stanie. Tak dla odmiany po tym co się działo od wczoraj i przez ostatnie parę dni. A ten dupek nadal się nie kapnął co tu jest grane. I sądził, że on tu rozgrywa karty.

- Dante? Tamten w gajerze? To on jest z tobą? Oj ty kusicielko, namawiasz mnie na trójkącik? - zaśmiał się rozbawiony gdy nagle przyszło mu do głowy, że to dlatego spotkał ich tu oboje na raz. Pewnie jednak mimo wszystko byli tu jakoś umówieni. Nawet jak jakoś się trochę dziwnie rozbiegli, że się nie spotkali od razu. A trójkącik czemu nie? Chociaż oczywiście podobało mu się to dwuznaczne określenie. Zapewne ona i on skrajnie inaczej sobie wyobrażali taki trójkącik.

- Zostawię to wam. Nie będę si wtrącać. Aha i moja szefowa prosiła abym ci przekazała wiadomość pojebańcu. I właściwie to jest wiadomość od nas wszystkich. Za to co zrobiłeś naszej kumpeli. - Gabbi może nie byłaby taka pewna siebie gdyby była tu z nim sama. Ale już słyszała zbliżające się kroki z głębi piwnicy. Dante nadchodził powoli ale z nieubłaganą konsekwencji samej śmierci. Bardzo wątpiła aby taki złamas dał radę osobistemu egzekutorowi samego księcia co walczył z nim ramię w ramię na wielu wojnach od czasów Waterloo. Poza tym obok siebie widziała Violettę i Chandlera z drużyny szturmowej jaka przyjechała razem z Dante. Tylko ten Russo jeszcze ich nie widział. Za to widziała jak zamrugał oczami ze zdziwienia jakby nasypała mu piachu w precyzyjny mechanizm.

- Kim ty jesteś? I jaką wiadomość? - Russo zorientował się, że coś tu nie pasowało. Za dużo tych przypadków. Odwrócił się w stronę piwnicy gdzie słyszał zbliżające się kroki. Pewnie tego Dante jak go nazwała ta cizia. Co tu jest grane?

- Wiadomość brzmi. “Z pozdrowieniami od Margaux Ryan zasrańcu!”. Teraz ona jest z nami, z dziewczynami Tremere a ty lecisz do piekła pojebie! - krzyknęła jakby wreszcie mogła dać upust swoim emocjom. I cisnęła mu coś na dół. Nie zwrócił na to uwagi tylko słysząc, że swoje diabelskie paluchy maczały w tym jakieś koterie pojął grozę sytuacji. To pułapka! Wrzasnął i dał susa na górę! Ale nie zdążył. Zatrzasnęła drzwi i przekręciła klucz. Usłyszał przez nie jakieś głosy, ze dwie osoby przynajmniej. Nie była tu sama!

- Julesie Russo. Z rozkazu i wyroku księcia Olivera Davouta, władcy paryskiej domeny… - spojrzał z paniką w dół schodów. To ten cały Dante! I Davout? To on był tym nowym księciem w Paryżu! Słyszał jak niespiesznie zbliża się coraz bardziej. Zastanawiał się gorączkowo czy ma większe szanse z tym cynglem czy tymi dwoma czy trzema za drzwiami. Przy okazji dojrzał co mu ta dziwka rzuciła. Zdjęcia. Rozpoznał na nich swoje ostatnie paryskie dzieło. Ta ciemnowłosa gliniara co była tak głupia, że nie miała pojęcia na kogo tak naprawdę poluje i myślała, że da mu radę sama. Ale przecież ją docenił! Spokrewnił ją w nagrodę za jej upór. No i aby mogła go podziwiać i wściekać się jak bardzo ją przechytrzył i jak bardzo nie umywała mu się do pięt.

- Za nielegalne, wielokrotne kłusowanie w wielu domenach, spokrewnienie śmiertelnej bez zezwolenia, naruszenie Maskarady… - tamten zbliżał się coraz bardziej i gadał jak nawiedzony.

- Nie poczekaj! To było dawno! I nie jesteśmy już w Paryżu! To nie wasz teren! Nie macie prawa tu działać! I nikt mnie nie poinformował o procesie! Mam prawo do przedstawienia swoich racji księciu! Poza tym wyrok musi zatwierdzić primogen mojego klanu! - zeskoczył w dół schodów i zdążył w ostatniej chwili. Widział już łysego mężczyznę około trzydziestki. W czarnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli, krawacie i tych białych rękawiczkach. Próbował coś ugrać, może da się go jakoś oszukać? Zamieszać w głowie? Sam zaś cofał się w głąb korytarza szukając drogi ucieczki. Zdał sobie sprawę, że cholernie o nie ciężko. Był w pułapce!

- Primogen zatwierdziła wyrok. I sprawa zgłosiła właśnie ona. Podobnie jak szeryf i książę. Wyrok to kara śmierci. A ja jestem Dante. Książęcy egzekutor. Przyszedłem wykonać wyrok. - Dante nie pierwszy raz był w podobnej sytuacji. Nie był więc zaskoczony reakcją skazańca. Rzadko ktoś potrafił spokojnie przyjąć nadchodzącą śmierć. Stąd prawie zawsze zaczynało się ro babrać. Jak teraz.

- Chyba śnisz! - krzyknął wściekły ale i przestraszony Russo. Dostrzegł swoją szansę. Śmignął na kraniec korytarza, bez ceregieli wybił brudną szybę w płaskim, piwnicznym okienku. I zaczął się przez nie przeciskać. Jeszcze chwila! Rozdarł ubranie ale to nic! Już miał głowę na zewnątrz, ramiona, jeszcze tylko się przecisnąć…

- Wybierasz się dokądś szmaciarzu? Do budy! - krzyknął szyderczo jeden z dwóch facetów jacy widocznie byli na zewnątrz. Walczył ale był na przegranej pozycji. Utknął w wąskim okienku i miał ograniczoną swobodę ruchów czy obrony. Oni zaś kopniakami zepchnęli go z powrotem do środka. Jak upadł na podłogę dotarło do niego, ze to te dwa drechy co ich widział na ławce kawałek przed zaułkiem! Że też wcześniej nie zwrócił na nich uwagi! Teraz już za późno, pilnowali jedynej drogi ucieczki na jaką miał szansę! Wstał z podłogi i spojrzał na łysego egzekutora który stał ze trzy kroki dalej. To, że nie skorzystał z okazji aby go dopaść dało mu pewną nadzieję.

- Poczekaj, nie działajmy pochopnie. Może się dogadamy? Mam szwajcarskie konta. Zapłacię ci. Jest tam wszystko. Dolary, euro, funty, biżuteria, złoto to miało być na czarną godzinę ale wszystko będzie twoje. Powiesz księciu, że jakoś wam się jednak wymknąłem czy co. Zdarza się nie? - spróbował mówić godnym tonem profesjonalnego negocjatora. W końcu może trafił na jakiegoś chciwca? Co mu szkodziło spróbować.

- Nie mnie. Czas umierać. - odparł krótko Dante i ruszył w kierunku skazańca. W duchu zaś wciąż nie mógł się zdecydować czy bardziej irytują go czy bawią takie propozycję. Tak czy inaczej koniec gadania. Wiedział, że w obliczu śmierci Russo będzie walczył z zażartością szczura zapędzonego w kozi róg. Ale nie wierzył aby zasadniczo to zmieniło sprawę. A w rezerwie była jeszcze Gabbi oraz Violette i jej szturmowcy.


---



- I jak szefie? - Violette zapytała gdy w piwnicy nagle zrobiło się cicho. Wszyscy przy drzwiach i oknach piwnicy też znieruchomieli. Raczej nie było tu chyba nikogo kto z sympatii czy kalkulacji obstawiałby zwycięstwo tego rzeźnika po jakiego tu przyjechali. A 4-ta Drużyna jaką dowodziła Violette w porównaniu do pierwszych trzech nie miała tak licznych, spektakularnych akcji. Właściwie to w porównaniu do nich to byli świeżakami. Ale i tak mieli poziom specjalsów wyszkolonych w ośrodku treningowym w podparyskim “Olimp Security”. I szefem a także szkoleniowcem był między innymi Dante. Stąd mieli okazję przekonać się co on potrafi tak w praktyce. A nie tylko z pogłosek jakie krążyły po koterii. I tak, wiele potrafił. Można było zrozumieć dlaczego jest osobistym ochroniarzem księcia i szefem jego ochrony. Te dwa wieki ciągłych wojen, bitew i potyczek jednak dawały o sobie znać. I Violette jak i jej ludzie od początku wątpili aby Russo miał z konfrontacji z nim jakieś szanse. Ale jednak wciąż mógł zwiać. I właśnie tego miała dopilnować ze swoimi ludźmi. Odizolować miejsce egzekucji aby Dante mógł wykonać wyrok. No a wcześniej ubezpieczali Gabbi. Bo sama zgłosiła się na ochotnika na wabik jaki miał przyciągnąć uwagę Russo.

Byli prawie pewni, że zadziała. Jeszcze w Lozannie mieli sami okazję to wypróbować. Dante przywiózł ze sobą tajną broń. I chociaż niewielki flakonik perfum nie wyglądał jakoś zabójczo to okazało się, że skrywa potężną moc. W niej były feromony Aishy, Czarnej Wilczycy co od paru lat była primogenem Gangreli. Ponoć zgodziła się ich użyczyć gdy szeryf ją o to ładnie poprosiła. Cała sprawa zaczęła się jeszcze w poprzednim tygodniu, w Paryżu. Gdyby Russo schronił się na jakimś bezpańskim terytorium to sprawa dla Dante i jego ludzi byłaby o wiele prostsza. No ale Lozanna to jednak była inna domena, inna koteria, książę nie chciał ich do siebie zrażać. Więc wysłał Angelette w misji dyplomatycznej. Tak oficjalnie. Ale nie oficjalnie to jeszcze zanim primogen Torreadorów opuściła miasto to w Lozannie pojawiła się pewna krótkowłosa, włoska turystyka wysłanniczka jednej z włoskich koterii. A wieczór później grupa innych turystów.

Gabbi udało się tam zainstalować i mając zdjęcia Russo zaczęła się za nim rozglądać. Dość szybko ustaliła, że na samym zamku to raczej go nie ma. Szukała jednak dalej. Bardzo jej pomógł przyjazd Angelette jaka zrobiła tam tak oszałamiające wrażenie jak to miała w zwyczaju. Pokazał się też Russo zwabiony ekstrawancjami paryskiej ślicznotki. Gabbiano dała znać Violette aby byli w pogotowiu. I do Paryża. Do Josette i Aurory.

Sprawy przyspieszyły wczoraj gdy Russo coś musiał zwęszyć sprawę, spakował się i zwiał. Po drodze zmienił tożsamość tak samo jak kilka pociągów już we Włoszech. Ale kompletnie nie zwracał uwagi na jakąś krótkowłosą pasażerkę jaka była jedną z wielu i zwykle nie siedziała blisko niego. Tak dotarła za nim aż do Triestu i była to dla niej mocno stresująca. Zdawała sobie sprawę, jak ważne VIP-y są zaangażowane w tą sprawę i jaka będzie chryja jak go zgubi. Z drugiej strony musiała działać sama. Zdążyła wysłać wiadomość Vilette w jaki pociąg wsiadła za Russo ale tamci nie mieli szans ich dogonić. Potem jeszcze się to bardziej rozjechało bo przecież poza zbiegiem nikt nie wiedział gdzie jest meta tego włoskiego slalomu. Dotarli dopiero dzisiaj wieczorem. W międzyczasie z Paryża przyleciał prywatnym odrzutowcem księcia sam Dante. Zdołali się spotkać dopiero dzisiaj. Za to Gabbi udało się dowiedzieć jaka jest nowa tożsamość uciekiniera na wypadek gdyby go zgubili. Dali znać Aurorze jaka z kolei zawiadomiła Gniazdo a ci mieli już monitorować swoimi sposobami gdzie by ta tożsamość wypłynęła.

A na miejscu Dante postanowił działać od razu. Akcja była mocno improwizowana ale sprzyjał im dar włoskiej wampirzycy jaka miała szczęście do szczęśliwych zbiegów okoliczności. I jak już się ubrała aby wpadać w oko, trzymała ampułkę z feromonami w pogotowiu, już widziała jak Russo ogląda sobie plażę to jeszcze się przeszła. I przypadkiem trafiła na tą opuszczoną kamienicę. Była w sam raz! Dalej to już zasługa Dante i szturmowców Violette. Nie mogli przewozić niczego nielegalnego ale w końcu sami byli bronią nawet bez żadnej broni. Dante przywiózł w samolocie bagaże z klamkami. Sam zaś gustowne, pudło jak na wędki czy sztucery. Ulokował się na strychu kamienicy i przez lunetę obserwował całe podejście do Russo. Ale wolał nie strzelać w miejscu publicznym. Dwóch ludzi miało dyskretnie podążać za Gabbi i ewentualnie Russo gdyby za nią ruszył. Kilka innych duetów czatowały w zaułku albo samej kamienicy albo okolicy. Jak choćby dwóch kolegów Violette przebranych za zwykłych dresów co byli czujką przed wejściem do zaułka. Dali znać, że Russo dalej zmierza za ich przynętą. A gdy wszedł za nią do środka podążyli za nią i przejęli funkcję blokerów. Gdy rzeźnik zszedł do piwnicy pułapka była gotowa. Do akcji wszedł sam książęcy egzekutor. Ten sam co teraz pobrudzony i zakrwawiony wyszedł z tej piwnicy.

- W porządku. Już po wszystkim. Zajmijcie się ciałem. - polecił im i Violette skinęła głową na swoich ludzi i ci ruszyli do piwnicy żeby zatuszować sprawę. Innym dała znak aby podjechali wynajęta furgonetką. Nie mieli tutaj Ajaxa i jego zespołu więc musieli wszystkim się zająć sami. On zaś podszedł do palącej papierosa krótkowłosej Tremere.

- Dobrze się spisałaś. Bez ciebie nie byłoby to takie proste. I po drodze i tutaj. - poklepał ją po ramieniu udzielając pochwały. Włoszka rozpromieniła się szczerym uśmiechem miejskiego łobuza.

- No pewnie! Dobrze mu tak! Sabrina aż prawie puściła pawia jak widziała w wizji co on wyrabiał! Zresztą widziałam te jego “zabawki” co dostałyśmy od Margaux. Dobrze, że go załatwiłeś. - Gabbi roześmiała się i dała mu kuksańca w bok. Trochę jęknął bo tam akurat Russo zdołał go trafić. Ale też odczuwał satysfakcję ze zlikwidowania tego padalca.

- Masz. Na pamiątkę czy co. - podał jej coś małego a ona wyciągnęła dłoń. Poczuła jak spada na nie coś drobnego i gdy się przyjrzała w świetle latarni rozpoznała wyrwane, wampirze kły.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; dom studencki
Czas: 2025.06.18/19; śr/cz; wieczór, g 21:00 - 22:00; ok 7-8 h do świtu
Warunki: wnętrze pokoju; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Margaux



Margaux szła przez korytarz domu studenckiego na piętrze. Właściwie to wizerunkowo to tu pasowała. Wyglądała na kolejną studentkę. Co innego Alessandra. Ta to nie potrafiła chyba gdzieś się pojawić aby nie zwracać na siebie uwagi. No a potem jak po koterii rozeszło się jeszcze wieści o jej cv jakie jej wystawiła paryska primogen to już w ogóle. Wkrótce blondynka się pewnie wyprowadzi od nich aby zamieszkać w “godziwych warunkach” ale póki co ta cała papierologia z nabywaniem i urządzaniem nowego adresu gdzie miała być galeria sztuki jeszcze trwała. Gdyby ktoś tutaj miał jakieś wątpliwości jakim względami cieszy się de Gast u Wiecznej Królowej to dzisiaj przyjechała ciężarówka wyładowana dziełami sztuki prosto z Luwru. Chyba nawet Alessandra była zaskoczona bo primogen obiecała jej jedną rzeźbę. A przyjechała cała ciężarówka rzeźb i obrazów. Blondynka była zachwycona bo prawie od ręki mogła zacząć wystawę jak tylko miejscówka była gotowa. No i przeżywały to obie “od rana” czyli jak wstały. Bo okazało się, że z całej piątki to one obie wstają zwykle najwcześniej. Podobnie o świtaniu letarg zdawał się je dopadać najpóźniej gdy panowie już byli na etapie trupiego stuporu.

- O, Margaux. Przyszła paczka do ciebie. - zawołała recepcjonistka gdy czarnowłosa szła przez recepcję. Podeszła do blatu i dostała niewielką, lekka paczuszkę opisaną, że dla niej, i że przyszła z Paryża. Niczego nie zamawiała. Ale Josette przysłała jej wczoraj wiadomość, że coś jej wysłała. Podziękowała i wróciła na górę do swojego pokoju. Tam mogła ją otworzyć i zapoznać się w spokoju. Na stół, z bąbelkowej koperty, wysypał się mały pendrive, buteleczka jak po tabletkach i ręcznie napisany list. I zegarek. Zegarek po rodzicach. Jakiego nie widziała na oczy od chwili swojej śmierci z rąk Russo. Nie znaleziono go potem więc pewnie albo się gdzieś zawieruszył albo ten psychopata zabrał go ze sobą jako trofeum. A teraz ten pamiątkowy dla niej zegarek leżał sobie tutaj, na stole w brukselskim domu studenckim.

Resztę wyjaśniła jej Josette w liście. Sabrina odstawiła swoje magiczne voo doo i dzięki tym makabrycznym pamiątkom jakie im oddała z biurze Hugo zdołała złapać jakiś namiar na Russo. Więc poszła z tym do Aurory. Szeryf potraktowała ją poważnie i z kolei uderzyła do samego księcia bo Lozanna to już całkiem inne podwórko. W sprawę jeszcze zaangażowano Angelette jaka pojechała tam jako oficjalna wysłanniczka księcia. A po cichaczu udała się tam Gabbiano oraz szturmowcy z Olimp Security. I po paru dniach spłoszyli Russo tak, że wielki finał był w Trieście. Tam udało się Gabbi zwabić go dzięki feromonom Aishy w odosobnione miejsce gdzie sam Dante wykonał na nim książęcy wyrok śmierci. Te kły w buteleczce to właśnie pozostałość po Russo. Mogła z nimi zrobić co chciała. Na pendrive było też parę zdjęć z jakiejś piwnicy ze zmasakrowanym ciałem jej stwórcy. Po wszystkim udało się jeszcze przetrzepać jego pokój i tam znaleziono ten zegarek. Więc jak go Gabbi zabrała to już w Paryżu Josette dorzuciła go do paczuszki i wysłała do Brukseli. Wyglądało więc, że rozdział z Russo został wreszcie definitywnie zamknięty.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; ulica
Czas: 2025.06.19/20; cz/pt; wieczór, g 22:00 - 22:30; ok 6,5 - 7 h do świtu
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, powiew



Alessandra



Sprawy z przeprowadzką do nowego lokum szły dobrze. Ale nie aż tak aby dało się tam wprowadzić od ręki. Papierologia i nabieranie mocy urzędowej szło swoimi torami niezależnie od woli blondynki. Ale zbliżali się do finału. Bardzo możliwe, że w weekend już będzie u siebie. Może tym razem bez wizyty Monique w Amsterdamie ale i tak okazało się, że Miasto Próżniaków było w sam raz dla tak rozrywkowych osób jak ona. No i te cv od Angelette jaką zrobiło jej robotę! Felicienne to szybko przełknęła gulę szoku jaki na niej wywołało to cv a, że też była z Klanu Róży to chyba była z całego towarzystwa w największym szoku. No ale od tamtej pory to była niczym jej osobista przewodniczka i kumpela. No i przydawało się to w zawieraniu nowych znajomości i wejściu na salony. A wczoraj Angelette zrobiła jej kolejny prezent i przywiozła nie tylko rzeźbę Kupidyna i Psyche ale całą ciężarówkę obrazów i mniejszych rzeźb. Było co pokazywać! Nie musiała zaczynać od pustych ścian! No a same ściany to właśnie przyjechała dzisiaj oglądać. Ta pośredniczka z biura nieruchomości okazała się na tyle elastyczna, że zgodziła się nawet na tą wieczorną porę spotkania. Dość późną jak na standardy śmiertelników i godzin ich dziennej pracy a dla spokrewnionych dość wczesną. Ot, taki kompromis. Pierwszy raz się miały spotkać bezpośrednio.

Wyszła z samochodu aby rozprostować nogi. Dzisiaj niebo okazało się pochmurne a w dzień chyba padało bo chodniki wciąż były mokre i wszędzie były kałuże. Nie spowolniło to jednak rytmu tego międzynarodowego miasta. Kluby, dyskoteki, bary szybkiej obsługi, sklepy wciąż były otwarte i wielu wieczornych użytkowników robiło z tego aktywny użytek. Było to o tyle wygodnie, że większość z nich była francuskojęzyczna nawet jak nie do końca był to ten sam francuski co na paryskich ulicach. A poza tym prawie każdy chociaż komunikatywnie rozmawiał po angielsku.

- Hej! Uważaj jak jeździsz palancie! - niespodziewanie w ten wieczorny standard wdarł się rozeźlony kobiecy głos. Co przykuło uwagę nie tylko panny de Gast na jakąś brunetkę ubraną po biurowemu i z torbą na ramieniu. Właśnie musiała ją podnieść odruchowo gdy ochlapała ją przejeżdżająca taksówka. Rozjechała z impetem sporą kałużę i wiele z tej zimnej, i brudnej wody wylądowało na nogach, spódnicy i garsonce brunetki. Ot, jedno z wielu zdarzeń tego czy innego wieczora więc większość przechodniów momentalnie straciła tym zainteresowanie. Ale nie panna de Gast. Brunetka bowiem westchnęła na tą stratę i raźnym krokiem ruszyła na przełaj ulicy. Kierując się w jej stronę. W miarę jak się zbliżała coś łaskotało spód czaszki blondynki jakimś niejasnym skojarzeniem czy wspomnieniem. Ale nie potrafiła tego na razie ubrać w słowa. Zaś brunetka podeszła bliżej, uśmiechnęła się bielą zadbanych zębów i nachyliła się pytająco.




https://i.imgur.com/k1CzgPy.jpg


- Dobry wieczór. Jestem Christine. Panna de Gast? Rozmawiałyśmy wczoraj przez telefon. - zagaiła brunetka dość rutynowym ale sympatycznym tonem. Okazało się, że ona właśnie jest tą pośredniczką z biura nieruchomości jaka zgodziła się spotkać dzisiaj aby już ostatecznie załatwić wszystkie pozostałe formalności z nową właścicielką nieruchomości. A mimo, że przejęła też rolę przewodniczki i okazała się całkiem sumienną i zorganizowana osobą to wciąż te niejasne uczucie dobierało się do czaszki Torreador nie chcąc się wykrystalizować. Pomógł przypadek.

Brunetka upuściła klucze gdy otwierała kolejne drzwi już wewnątrz kamienicy jaka miała zostać zaadaptowana na galerie sztuki. I to tak, że te wpadły nieco pod stojącą obok szafkę więc musiała nie tylko się schylić ale kucnąć i tam pogmerać za nimi. Posłała z dołu przepraszający ale ciepły uśmiech do stojącej obok blondynki i ta wtedy ją wreszcie rozpoznała.

Nie, na żywo to się nie spotkały wcześniej ani razu. To było ich pierwszy bezpośredni kontakt. Ale mimo to Alessandra już widziała wcześniej Christy. I to właśnie tak z góry. Jak też światło lamp odbijało się w szkłach jej okularów a pod nimi miała taki słodki, zapraszający uśmiech jak teraz. Tylko wtedy stał nad nią Cassien a nie Alessandra. I Christy wówczas bardzo mocno pracowała przy jego przyrodzeniu ustami i rączkami. No i była w kanarkowej kiecce. Aż szef drugiej zmiany ochrony cyknął jej pamiątkową fotką a nawet z góry nagrał zdjęcie utalentowanej w tej materii dziewczynie. Tej co tak grymasiła, że nie mają w klubie gloryhole ale jak już parę dni później mieli to z rozkoszą je rozdziewiczyła też razem z Cassienem. I chyba raczej miło się zapisała w pamięci nie tylko jego ale i reszty pracowników klubu, zwłaszcza tych z jakimi wtedy balowała. Ale na razie znalazła pod szafką te klucze, zamachała nimi triumfalnie i podniosła się do pionu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:49   #118
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (5/6)

Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; miejsce spotkania Czwartej Drogi
Czas: 2025.??
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Wszyscy



- Zobaczycie, to wam otworzy oczy. Tak jak mnie kiedyś. - Peter usiadł na sofie a reszta towarzystwa też zajmowała swoje wybrane miejsca. W końcu im sie udało zdobyć na tyle zaufanie, że ich poprzednicy zgodzili się ich zaprowadzić “tam” na spotkanie “z nimi”. Ale do końca byli dość enigmatyczni więc nawet jak już byli “tutaj” to nadal niezbyt było wiadomo czego się właściwie spodziewać. Pomieszczenie wyglądało jak jakaś czytelnia, biblioteka czy coś podobnego. Sporo krzesesł, biurek, stołów, sof, foteli no i regałów z książkami. Nic nadzwyczajnego na uniwerku w jakim właśnie byli.

Byli też inni. Też obsiadali swoje miejsca, bez pośpiechu i nerwów. Panowała raczej przyjazna atmosfera oczekiwania i ekscytacji. Może i tajemniczości zwłaszcza dla tych co tak jak oni byli tu pierwszy raz. W ogóle wyglądało to na jakieś zebranie przed wykładem. Część osób już zdążyli poznać od czasu swojego przyjazdu do miasta. Więc mogli się pozdrowić i chyba byli tu sami spokrewnieni. Przynajmniej z tych co dali radę rozpoznać. Cała sprawa rzeczywiście przypominała jakiś mniej oficjalny wykład. W końcu się zaczął od tego, że do pomieszczenia weszła trójka ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Znali jednego z nich, to był jeden z lokalnych ancillae jaki odpowiadał za to całe zaplecze jakie zajmowało się studentami z całej Europy. Pozostała dwójka była dla nich nowa. On wyglądał jak jakiś polityk czy businessmen z wyższej półki a ona jak wiktoriańska wieszczka albo klasyczne wyobrażenie czarownicy Tremere.

Oboje rozeszli się pomiędzy stołami i studentami zamieniając z nimi słowo czy dwa. Witając się z większością z nich więc musieli się znać. Z resztą się właśnie zaznajamiali. Jak choćby z grupką paryskich świeżaków przysłanych nie tak dawno temu. Peter i Felicienne pełnili rolę pośredników i gospodarzy zapoznając jednych z drugimi. Wyglądało to wszystko całkiem przyjaźnie i życzliwie. Jednak też się skończyło zaś dwójka chyba wykładowców wróciła do tej nieco pustej przestrzeni między regałami z książkami a stołami i studentami przez co był odpowiednik sceny do wystąpień. Kobieta i gospodarz usiedli na fotelach przy niskim stoliku na kawę zaś mężczyzna w garniturze został na środku tej improwizowanej sceny i chwilę się przypatrywał dzisiejszej widowni. A oni mogli zrobić to samo.




https://i.imgur.com/e5ZWCel.jpg


Szpakowaty mężczyzna był w średnim wieku więc jak na śmiertelników to byłby dość młodym politykiem. Miał szczupłą sylwetkę zdradzającą gibkość i czujne, przeszywające spojrzenie. Przez co bardziej mógł pasować wizerunkiem do jakiegoś wojennego jastrzębia w cywilu niż do jakiegoś kierownika sekretariatu. Przedstawił się jako Theodore Meilleur. I wyglądało na to, że on tu jest głównym rozgrywającym. Zaczęło sie trochę jak na początku przemowy jakiegoś polityka czy występu kabaretu. Bo mężczyzna dostał krótkie brawa i zaciekawioną przychylność publiczności.

- Tak, od czego by tu dziś zacząć… - Theodore złożył dłonie i przeszedł się parę krótkich kroków wzdłuż tej niby sceny obserwując to ją to publiczność. Ta zaś wydawała się być zaciekawiona jakiego królika wyciągnie on z kapelusza.

- Może od telefonów? Dawno nie zaczynałeś od telefonów. - podpowiedziała kobieta jaka już wygodnie siedziała na wygodnie wyglądającym fotelu.

- O. Telefony. Tak, telefony są dobre. To zwykle przemawia do wyobraźni. Dziękuję ci Maxi. - podziękował bladolicej kobiecie ubranej po wiktoriańsku. Sam zaś zwrócił się frontem do publiczności, zatrzymał się i jeszcze raz powiódł po twarzach.

- Z telefonami jest dobre. Lubię ten przykład. - rzucił cicho Peter do swoich młodszych kolegów widocznie już rozpoznając na co się zanosi. Zanim zdążyli go o coś zapytać Theo przemówił ponownie.

- Macie telefony. Prawda? Dobrze. Chyba mało kto na świecie nie ma teraz swojego komórczaka. Dobrze to pokażcie je. Wyjmijcie je i podnieście w górę. No śmiało. - Theo zaczął mówic o tych telefonach. I wśród publiczności zapanowało zaciekawione poruszenie ale raczej w humorystycznego rodzaju jakby przypuszczali, że to początek jakiejś gry czy zabawy. Więc całkiem chętnie sięgali do kieszeni, torebek albo jak juz trzymali telefony w dłoni to po prostu unosili je w górę. Po chwili wśród tego siedzącego na fotelach i sofach towarzystwie zapanował las wyciągniętych dłoni trzymających różnego rodzaju płaskie, cudeńka nowoczesnej techniki telekomunikacyjnej. Na swój sposób to wytworzyło poczucie więzi, że mają coś w podobnym stylu jakby nagle odkryli, że należą do tego samego podgatunku.

- Świetnie. Bardzo dobrze. No jak sami widzicie prawie każdy z nas ma telefon. Ja też. - pochwalił przewodniczący tak szybką i sprawną rekację. On sam i Maxim też dołączyli swoimi telefonami do publiczności trzymając je w uniesionych dłoniach. Przez publiczność przeszła fala rozbawienia gdy wszyscy opuścili swoje aparaty.

- Dobrze. A teraz proste pytanie. Kto z was potrafi zrobić telefon? - zapytał Meilleur patrząc na nich z oszczędnym, tajemniczym uśmiechem. Na sali zaś zapanowała konsternacja.

- Ale jak to zrobić? Znaczy chodzi o jakieś aplikacje czy ustawienia? - wyrwał się jakiś chłopak spod ściany. Reszta też pokiwała głowami jakby pytanie wydało im się mało precyzyjne.

- Też się na to złapałam jak tu byłam pierwszy raz. - szepnęła do paryskich studentów Felicienne i wydawała się rozbawiona. Ale nie psuła im zabawy spoilerami.

- Nie, nie. Chodzi mi o fizyczny aparat. Ta plastikowa obudowa, obiektyw kamery, obwody scalone w środku i tak dalej no i na koniec złączyć to wszystko w jedną całość aby było w takiej ładnej i wygodnej postaci jak teraz. To co? Kto z was to umie? - prezenter cierpliwie i uprzejmie tłumaczył o co dokładniej mu chodzi. Zaś u słuchaczy poziom konsternacji rósł.

- Ale tak się nie da. To za skomplikowane. No ja bym mógł zrobić jakiś składak z paru innych ale musiałbym mieć te parę innych. Kiedyś się tak bawiłem w takie składaki. Ale tak od zera to się nie da. To jest za dużo części jakie produkowane są po całym świecie. To fabrykę trzeba mieć do robienia tych telefonów. - ten sam chłopak spod ściany odezwał się ponownie. Widocznie był niezły w tą elektronikę bo i John zdawał sobie sprawę, że tak to właśnie wygląda.

- Tak, dziękuję ci kolega. Właśnie tak mi się wydawało ale pytałem na wszelki wypadek bo sami wiecie jakie potrafimy mieć niesamowite możliwości. Dla śmiertelników to jak magia! Jak supermoce! Oni takie coś mają tylko w filmach albo grach ale sami z siebie nie. - wyjaśnił dobrodusznie o co mu chodziło a studenci roześmiali się raz uspokojeni a dwa z satysfakcji jaką była świadomość z przewag jakie mieli nad zwykłymi śmiertelnikami.

- Ale telefony potrafią zmajstrować. Nie każdy jeden ale mają zespoły inżynierów jacy projektują telefony a potem fabryki gdzie się je produkuje. - puenta Theo podziałała jak gorzka pigułka po słodkim deserze. Część głów pokiwała się, część się skrzywiła albo ktoś to skwitował machnięciem ręki.

- Dobrze. To może coś innego. Coś co wszyscy używamy. Coś mniej technologicznego. Może ubrania? Ktoś z was umie robić sobie albo innym ubrania? Tak klasycznie, wziąć kawałek materiału, pociąć go, zszyć aby wyszło coś miłego i fajnego do chodzenia. - szpakowaty mężczyzna zadał studentom kolejne pytanie. To zdawało się łatwiejsze ale większość z nich popatrzyła na siebie zdziwiona. Przecież ubrań się nie szyło tylko kupowało w sklepach.

- Ja! Ja robię swoje ubrania! I innym też. Jestem projektantką. I wiele rzeczy robię sama. Na przykład ten sweter to sama sobie zrobiłam na drutach. - zgłosiła się jakaś dziewczyna odziana w luźny ale nietuzinkowo zrobiony i ozdobiony sweter. Wydawała się być szczęśliwa, że może pochwalić się swoim hobby przed innymi.

- Brawo! Mamy kogoś kto nam będzie szył ubrania gdy świat się skończy i cywilizacja upadnie! To będziemy mieć Agnes jaka będzie nam szyła ubrania! Brawa dla Agnes! - zawołał Theo i sam zaczął bić brawo dając tym przykład reszcie. Przez chwilę młoda artystka i projektantka miała swoje przyjemne 5 minut sławy.

Ale Theodore wrócił do omawiania kolejnych rzeczy. Pytał jeszcze czy ktoś umie zrobić sobie samochód bo przecież prawie każdy ma jakiś i go używa a nawet jak jeździ metrem czy autobusem to to też są jakieś pojazdy. Podobnie było z laptopami, komputerami, samolotami i innymi przedmiotami codziennego użytku na jakie póki są to się nie zwraca uwagi bo wydają się aż tak oczywiste. W końcu Theo zabrał się za podsumowanie tego wszystkiego.

- Dobrze. Jak sami widzicie my jako gatunek Homo Nocturnus, sami niczego nie produkujemy. Używamy tego co zaprojektował i wytworzył Homo Sapiens. Pasożytujemy na nich. Nie tylko na ich krwi ale także na ich cywilizacji. Nie mamy własnej cywilizacji. Nie jestem pewien czy możemy mówić choćby o własnej kulturze. A czymże jest ta sławna i dumna Tradycja jaka jest tak hołubiona przez tuzy z Camarilli? Przecież to też jakaś kalka z obyczajów śmiertelników. Tylko zwykle sprzed paru wieków to się wydają tajemnicze i egzotyczne. Biorąc pod uwagę, że dziadki jakie się jej trzymają często mogą pochodzić z tamtych czasów to można by rzec, że powielają zwyczaje jakimi nasiąkli od kołyski. Ale z innowacyjnością to najczęściej u nich kiepsko. A mimo to jak świetnie pewnie wiecie nie przeszkadza to im patrzeć z góry na młodsze generacje wampirów a nam wszystkim, patrzeć z góry na Homo Sapiens. Przecież jesteśmy nieśmiertelni a oni nie. Możemy żyć wiecznie a oni mnie. Zwykłą bronią jest nas bardzo trudno zabić ostatecznie. Na pewno o wiele trudniej niż kogokolwiek z nich. Mamy te nasze dary krwi jakie dają nam niesamowite możliwości o jakich oni mogą pomarzyć lub oglądać w kinie. - przewodniczący tego zebrania mówił pewnym siebie, czystym, męskim głosem więc musiał być pewny swoich racji. I pewnie nie rozmawiał o nich po raz pierwszy. Parę osób zrobiło “ochy i achy” gdy tak śmiało zaatakował zamiłowanie do Tradycji jaka właśnie była fundamentem zwłaszcza u Camarilli. To już trochę zalatywało anarchistycznymi klimatami. Ale to co mówił skłaniało do zastanowienia. Nawet jeśli mało kto lubił o sobie myśleć, że jest pasożytem.

- A mimo to. A mimo to to my naśladujemy ich a nie oni nas. To oni są dla nas inspiracją a nie my dla nich. To my używamy ich wynalazków a nie oni naszych. My moi kochani jesteśmy bierni. Jesteśmy biorcami ich krwi i myśli technologicznej. To oni napędzają postęp gospodarczy, technologiczny i naukowy. A nie my. Wiecie co to oznacza? - zagaił znów tonem jakby zamierzał wyciągnąć kolejnego królika z kapelusza. Zamilkł na chwilę i powiódł po zebranych twarzach. Ci czekali na to co powie. Już nie byli tak rozbawieni jak na początku wykładu bo wnioski jakie sugerował wykładowca nie były zbyt miłe dla serca i ucha.

- Oznacza to, że jesteśmy im zbędni. A oni dla nas są niezbędni. Oni się bez nas świetnie obejdą. Będą robić to co zawsze. Kochać, nienawidzić, zabijać się, okradać, palić, niszczyć, produkować, wymyślać. Od zawsze to robią. I będą nadal. My nie jesteśmy im do niczego potrzebni. Ale oni nam tak. Potrzebujemy ich krwi do aktywnej działalności. Aby przeżyć. Potrzebujemy ich telefonów, ubrań, samochodów i całej tej cywilizacji w jakiej żyjemy. Ich cywilizacji. Nie naszej, Nie mamy swojej własnej cywilizacji. Jesteśmy od nich zależni. Nic nie wymyślamy, nic nie produkujemy, nikogo nie inspirujemy. Pasożytujemy na nich. Oni nas nie potrzebują do niczego. My potrzebujemy ich do wszystkiego. Przynajmniej tak globalnie i w perspektywie pokoleń. Kim byśmy byli bez nich? Spójrzcie na siebie. Rozejrzyjcie się. Jakbyśmy mieli żyć samodzielnie bez ich wytworów to co nam zostanie. Żadnych ubrań, telefonów, zapalniczek a jeden sweter Agnes na nas wszystkich to trochę mało. Nawet ten budynek to został wzniesiony przez śmiertelników, tak samo jak fotele, regały i cala reszta. Kim byśmy byli bez nich i bez ich cywilizacji? Jakimiś półnagimi dzikusami? I co z tego, że nieśmiertelnymi i z supermocami. Czy obraz półnagich dzikusów brzmi dumnie? Pasuje to takiego wywyższania Homo Nocturnus i patrzenia z góry na Homo Sapiens? Lekceważenia ich? Pogardzania? - mówca szybko i sprawnie obracał słowami oraz argumentami. Patrzył na swoich studentów i zwłaszcza na tych co słyszeli te słowa pierwszy raz byli wyraźnie zaskoczeni tym wszystkim. Ci co słyszeli je wcześniej kiwali w zadumie głowami. Tak indywidualnie to wydawało się, że nawet najsłabszy wampir jest mocniejszy i lepszy pod każdym względem od każdego śmiertelnika. I właśnie tak zwykle na to każdy patrzył w conocnej egzystencji. Ale globalnie? Globalnie to już nie musiało być to takie oczywiste.

- Jaki z tego wniosek? No taki, że jesteśmy dla nich pasożytami. Co się robi z wszą, tasiemcem czy innym komarem jak się go na sobie czy w sobie odkryje? Tak. Zabija się go. Pozbywa. Bez skrupułów i litości. W końcu nosiciel nie ma żadnych korzyści z karmienia pasożyta i ten nie jest mu do niczego potrzebny. Tylko go osłabia. I powiem wam, że właśnie to nas czeka gdy Homo Sapiens dowie się o istnieniu Homo Nocturnus jaki od tysiącleci na nim żeruje. Pozbędą się nas. - Theo nie tracił swojej energii z jaką mówił. Widać było, że zależy mu na tym aby dotrzeć do odbiorców. I raczej mu się udawało bo wizja była zaskakująca i ponura.

- Ale przecież mamy Maskaradę! Oni o nas nie wiedzą! Jak ktoś by zaczął chodzić wieczorem z wysuniętymi kłami to pewnie by wszyscy myśleli, że to jakiś cosplay a nie prawdziwy wampir! Przecież wampirów nie ma to tylko popkultura, filmy i miejski folklor! - wyrwał się jakiś młodzieniec widocznie poruszony tym wszystkim. I nie chcąc się zgodzić na taką wizje kreowaną przez mówcę.

- Tak. Mamy Maskaradę. Ale czy ona nadal działa? Zastanówcie się. - Meilleur odbił piłeczkę od razu. I znów zadał publiczności kolejne pytanie. Ci popatrzyli po sobie nieco zdziwieni. Wszyscy od momentu przemienienia ze śmiertelników byli wprowadzani w to BHP Maskarady i dlaczego trzeba ją stosować. Za złamanie Maskarady groziła czapa i to zarówno w Camarilli jak i u Anarchistów. Wszyscy powszechnie bowiem zgadzali się, że takie wyskoki są zagrożeniem dla nich wszystkich w danej domenie a nawet jako gatunkowi. Więc pomruk głosów i kiwanie głów po tej chwili wahania raczej były “na tak”.

- Tak? Mówicie, że działa? Na pewno? No cóż to pozwólcie, że przypomnę wam parę faktów. Wiedeń 2008 i likwidacja serca i głowy klanu Tremere. Do dziś nie mogą się po tym pozbierać. Londyn 2013. Miasto praktycznie oczyszczone z naszego gatunku. Od najpodlejszego świeżaka po jakim nikt by nie płakał po samą królową domeny. Kto nie zdążył zwiać to zginął. Marsylia 2022. Cała koteria, łącznie z heretyczkami Carny co tam urzędowały. To samo co w Londynie kto nie zdążył zwiać to zginął. Nie wiem czy o tym słyszeliście bo nie wszyscy władcy domen, nieważne z którego stronnictwa, pozwalają na szerzenie takich strasznych wiadomości. Ale na szczęście mamy tu taką mieszankę z całego kontynentu, że sami możecie o tym ze sobą porozmawiać. Po wykładzie. - Theodore przypomniał kilka wielkoskalowych ataków na całe domeny w ciągu ostatnich dwóch dekad. Te które odbiły się szerokim echem po koteriach na całym kontynencie. Wszyscy wiedzieli, że Inkwizycja ukręciła łeb Tremere w Wiedniu. Wiedzieli, że Londyn, jedna z najsilniejszych twierdz Camarilli padł pod jej oczyszczającym płomieniem i teraz to było zakazane dla wampirów miasto. W powszechnej opinii było zbyt niebezpiecznie aby tam się udać. O Marsylii słyszało mniej osób to dla części z nich to była pierwsza wzmianka. Szmer się podniósł i Theo dał im chwilę na tą gorączkową wymianę poglądów.

- A teraz poskładajmy to wszystko do kupy. Wiedeń, Londyn, Marsylia. Każda z nich to wielkoskalowa operacja służb specjalnych śmiertelników. Jedna co kilka lat, w różnych krajach. Austria, Wielka Brytania, Francja. Każda z nich musiała być poprzedzona odpowiednim rozpoznaniem które zapewne trwało jakiś czas przed. To co będzie dalej? Kto z nas jest następny w kolejce? W czyje drzwi uderzy taran trzymany przez komandosów SWAT? Paryż? Warszawa? Praga? Istanbuł? Ja tego nie wiem. Ale wiem, że kolejny taki atak się zbliża. Uderzą ponownie. Za tydzień, miesiąc, rok góra kilka lat. Staniemy się ubożsi o kolejną domenę. O kolejne miasto. Znów nam wyrwą kolejny kawałek terytorium, majątków, znów zabiją wielu z nas. A wiecie dlaczego? - mówca przesunął się wzrokiem po zwykle młodziej wyglądających twarzach niż jego własna. Płynnie przeszedł od tych ataków sprzed paru lat po tych jakie jego zdaniem na pewno powtórzą się w przeszłości. Nawet jeśli sam nie wiedział gdzie i w kogo uderzą to tego, że uderzą zdawał się być absolutnie pewny. A część studentów zapewne pochodziła z miast o jakich wspomniał. Poruszyli się niespokojnie ale profesor znów przykuł ich uwagę zadanym na końcu pytaniem.

- Bo o nas wiedzą. Bo Maskarada została złamana. Dowiedzieli się o nas. I teraz przedsięwzięli odpowiednie kroki. Zaczęli pozbywać się pasożytów. Nomenklatura nie jest ważna. Czy traktują nas jako niebezpiecznych mutantów, czy jak zarazę, czy jak drapieżniki lub potwory. Efekt jest ten sam. Namierzają nas. I likwidują. Takie akcje na skalę całej domeny są nie do ukrycia, za duże są na to. Ale ile pojedynczych zniknięć naszych braci i sióstr to ich sprawka to nie wiadomo. Ale to jest fakt moi drodzy. Maskarada przestaje działać. Przestaje nas chronić. Co prawda przeciętny Smith czy Brown nadal nie ma o nas pojęcia. I tak jak tu kolega mówił, możemy wyjść bez rumieńca życia, z kłami na wierzchu i jak będziemy mieli szczęście to uznają to za jakiś cosplay. Ale tam na górze, są już specjalne komórki w agencjach federalnych, rządowych, są specjalnie trenowane jednostki komandosów, są agenci i informatorzy. Tam już się przygotowali i zaczęli wojnę. Może to na razie jest etap wojny hybrydowej. Takiej nieoficjalnej, po cichutku, pod płaszczykiem wojny z terroryzmem i likwidacji jakichś grup terrorystów czy sekt szaleńców. Ale wojna już się zaczęła. Trwa. I będzie trwać. Ci decydenci z Homo Sapiens już wiedzą o Homo Nocturnus. I uznali nas za pasożyta. Postanowili go usunąć. Na razie działają hybrydowo, pod płaszczykiem. A i tak w ciągu niecałych dwóch dekad straciliśmy trzy prężne domeny tylko na naszym kontynencie. Nie wiem jak wy ale z tego co ja wiem likwidacja nas przez nich miała miejsce jeszcze w średniowieczu za czasów Pierwszej Inkwizycji. Potem przez kilka wieków był względny spokój. W skali globalnej oczywiście. A teraz znów się zaczęło. Śmiertelnicy znów zaczęli podgrzewać stosy. Ale dzisiaj mają o wiele większe spektrum możliwości niż w średniowieczu. A wtedy wyplenili nas ze swoich miast i dosłownie zmusili nas do zejścia do podziemia. - mówca nie przestawał kreować swojej wizji i każde kolejne muśnięcie pędzla tworzyła mroczniejszy obraz. Było to o tyle niepokojące, że przynajmniej część faktów o jakich mówił były w powszechnej świadomości dostępne i prawdziwe. Tyle, że raczej nikt wcześniej nie poskładał tego do kupy jako całość. Bardzo ponurą całość. Taką w jakiej spokrewnieni wcale nie byli na piedestale i gatunkiem dominującym na szczycie łańcucha pokarmowego tylko zwierzyną łowną.

- A co robią nasi władcy? Ci z Camarilli i Anarchistów? Mali i duzi? Mówią “Nie używajcie internetu”. Mówią “Nie korzystajcie z telefonów komórkowych.”. Mówią “Za złamanie Maskarady jest czapa.”. Wiecie co wam powiem na to wszystko? To jest chowanie głowy w piasek. To jest myślenie życzeniowe. Rozwalili Tremere w Wiedniu? I dobrze! Wszędzie się szarogęsili i stawiali swoje warunki! Nikt ich nie lubił! Dobrze im tak, będzie więcej miejsca dla nas! Rozwalili Londyn? Dobrze! To twierdza Camarilli, Camarilli trzeba dokopać! I dobrze im tak, mają za swoje ale nas to nie dotyczy! Zlikwidowali koterię Carny? I świetnie! To i tak były heretyczki! Dawno należało zrobić z nimi porządek! I tak dalej. Nie rozmawiam o tym po raz pierwszy więc przez lata nasłuchałem się tego typu argumentów. Wiecie co wam na to powiem? To mrzonki. To chowanie głowy w piasek. To jest liczenie, że jak gestapo, policja, bezpieka przyjdzie po sąsiada a ja będę cicho to mi sie upiecze. No nie. Nie upiecze. Zwłaszcza jak ta policja czy bezpieka nas wszystkich uważa za zarazę i pasożyty. To, że przyszli po sąsiada oznacza tylko tyle, że mieli na niego jakiś namiar. Albo nie mieli sił aby zająć się dwoma adresami na raz. Ale oni rosną w siłę. Nabierają doświadczenia, zyskują nowych pracowników, nowe fundusze. I zaatakują ponownie. Wiecie dlaczego? Choćby dlatego, że im się udało. Wiedeń, Londyn, Marsylia. Na pewno zyskali tam mnóstwo materiału dowodowego i nitki do kolejnych śledztw które w końcu zaowocują uderzeniem. A może muszą się obawiać naszego odwetu? Nasze riposty? Naszego ataku? No nie. Nie muszą. Co zrobiliśmy po zlikwidowaniu Tremere w Wiedniu? Nic. Co zrobiliśmy po oczyszczeniu z nas Londynu? Nic. Co zrobiliśmy po likwidacji koterii z Marsylii? Też nic. Przynajmniej nic na podobną skalę. Sami więc widzicie, że pokazujemy im wyraźnie “Tak możecie nas kopać do woli! Będziemy udawać, że nic się nie stało!”. To właśnie robimy. Nic. Pozwalamy się punktować i tracimy cenne terytoria, bezcennych naszych braci i siostry w vitae. A nasi władcy mówią “Trzeba zachować Maskaradę, Maskarada jest najważniejsza, Maskarada nas chroni!”. A gówno! Właśnie, że już nie chroni! Może nas chronić co noc w klubie, na ulicy, w kinie ale na globalnym, strategicznym poziomie przestała nas chronić! Dlatego dla mnie wniosek jest jeden! Trzeba odrzucić więzy jakie nas krępują! Skoro i tak władze Homo Sapiens ogłosiły na nas sezon polowań, skoro zaczęli z nami wojnę to walczmy! Walczmy do cholery! Przestańmy chować głowę w piasek i trzymać się jakichś durnych farmazonów które w nowej sytuacji są dla nas zabójcze! Bo sytuacja się zmieniła ale władze Camarilli czy Anarchistów tego nie raczą zauważać. Zajmują się swoimi głupiutkimi sprawami zamiast zacząć myśleć o wojnie z naszym największym wrogiem! Z Homo Sapiens! Zajmują się swoimi intrygami, tym aby dogryźć swojemu rywalowi, poszczuć jedną koterię na drugą, zamiast się zjednoczyć i pomyśleć jak przetrwać ludobójstwo jakie planują dla nas śmiertelnicy. Tak, nie ma się co łudzić. Co się robi z komarem czy pijawką jak się ją odkryje? I z nami zrobią to samo. Jak tylko zdecydują się działać bardziej otwarcie. Te trzy miasta co mówiłem to tylko drobne preludium. Wojna się dopiero rozkręca. Ma jeszcze wiele mechanizmów w budowie, jeszcze trzeba przesmarować tu czy tam, coś skrzypi, coś rzęzi, jeszcze brakuje funduszy i ludzi aby działać globalnie to na razie likwidują nam jedną domenę na kilka lat. Ale jak już to wszystko sobie poukładają, pozbierają to uderzą z pełną mocą. I to moi drodzy są nasze ostatnie lata względnego spokoju. Nim tarany dziarskich chłopców z jednostek specjalnych uderzą w nasze drzwi. - Theodore mówił jak natchniony kaznodzieja czy inny uduchowiony mówca. Ale kreślił kolejnymi maźnięciami pędzla obraz bardzo pesymistyczny. Zalatujący nawet wampirzą apokalipsą.

- Tak moi drodzy. Naszym największym zagrożeniem nie jest Sabat, Lupini, jakieś nadnaturalne istoty tylko Homo Sapiens. Nawet nie Inkwizycja. To tylko taki koordynator i ideolog ich działań. Jak oni rozkręcą tą machinę wojenną przeciwko nam to Inkwizycja może byc tylko mundurkiem i tubą propagandy. Zagrożeniem dla nas jest ich gatunek jako całość. Pojedynczo mało kto z nich jest dla kogokolwiek z nas zagrożeniem. Ale jako całość to jesteśmy niczym pijawka na łydce olbrzyma. Ich jest już 8 miliardów. I wciąż robi ich się coraz więcej. I coraz szybciej. Jak Maskarada spadnie to ten tłum rozerwie nas gołymi rękami. - powiedział nieco spokojniej i chyba sam miał w tym momencie raczej marny koniec swojej rasy z rąk Homo Sapiens. Przez chwilę panowała cisza nim się znów nie odezwał.

- Dlatego w moim odczuciu te frakcyjne walki między nami to dziecinada. Sabat, Anarchiści i Camarilla? Dziecinada. Wszyscy jesteśmy wampirami, wszyscy potrzebujemy żywych śmiertelników aby przetrwać i dla nas wszystkich oni są największym zagrożeniem. Woja Gehenny? Dziecinada! W globalnej skali to przepychanki szkolnych łobuzów! I co z tego, że jacyś sabatnicy rozerwali na strzępy jakiegoś pradawnego wampira? Cóż to zmienia dla nas? Czy jakos umniejsza to zagrożenie ze strony służb specjalnych śmiertelników? No raczej nie. Powiedziałbym, że nawet zwiększa ryzyko wpadki i tym, że jakieś służby specjalne zainteresują się nadnaturalnym pochodzeniem jakichś śladów czy szczątków. Ta cała wojna nie ma sensu. Ale cóż się dziwić, że pradawne wampiry wzywają swoje dzieci aby ich broniły. Zawsze tak było. Taka nasza tradycja. Starszy wysługują się młodymi. Młodzi mają walczyć i ginąć aby starsi mogli żyć. Tak było w czasach Pierwszej Inkwizycji. Nie mówili wam tego? Tak było. Pierwsi Anarchiści z XIV wieku to byli ci młodzi co powiedzieli “nie!” starszym. Mieli dość umierania za stare pryki na stosach Inkwizycji czy wywleczeni w dzień ze swoich kryjówek na światło słoneczne. Tak powstał ruch Anarchistów a siłą rzeczy tych co zostali przy Tradycji nazwano Camarillą. A ci co się zbuntowali przeciwko ugodzie w Thorns to zostali nazwani Sabatem. Ale zasadniczo to się nie zmieniło do dzisiaj. Starzy chowają się za żywym murem młodych. I teraz uważajcie. Bo w większości jak widzę to wy jesteście ci młodzi. A czas płonących stosów i bezpardonowej wojny zbliża się wielkimi krokami. Może nie zacznie się to dziś, za rok czy za dziesięć lat ale się zacznie. Już o nas wiedzą więc to kwestia czasu kiedy się przygotują aby uderzyć na pełną skalę. I zapewne ogłosić obywatelom całą “prawdę” o Homo Nocturnus. Ostatni nasz atut jakim jest Maskarada spadnie jak listek figowy. - pokręcił na koniec głową ale mówił i o zamierzchłych czasach i o tych które jego zdaniem nadejdą. To co mówił o początkach ruchu trzech największych sekt wampirów było dla wielu z nich nowe. Jak ktoś się nie interesował historią wampirzej rasy to raczej nie miał pojęcia poza ogólnikami jak to się wszystko właściwie zaczęło. A już na pewno nikt, zwłaszcza z Camarilli nie mówił tak otwarcie o tym bezwzględnym wykorzystaniu młodszych spokrewnionych przez starszych do własnego bezpieczeństwa. To wywołało poruszenie wśród publiczności która w zdecydowanej większości należała do kategorii potencjalnego mięsa armatniego i pionków na szachownicy starszych i ważniejszych. Taka rola raczej mało komu wydawała się pociągająca.

- I powiem wam jeszcze, że układ z Thorns był błędem. To był ostatni realny moment gdy to my mogliśmy przejąć władzę nad światem. Kierować nim we właściwą stronę. Ale nie. My zeszliśmy do podziemia. Ukryliśmy się za Maskaradą, żerowaliśmy w mrokach nocy na naszych trzodach jednak nie ingerowaliśmy w ich rozwój. No i proszę. Proszę co z tego mamy. Wtedy kusza to była najbardziej zaawansowana broń zasięgowa. Broń palna i bombardy już były ale jeszcze tak prymitywne, że było się czym przejmować. Zwłaszcza dla nas. Dłużej się to ładowało niż strzelało. Na morzach panowały kogi i karaki, przepłynięcie Atlantyku w spak w ciągu paru tygodni to był szczyt ich możliwości. W powietrzu nie było nawet balonów. A wiadomości przesyłało się kurierami. Dostarczyć wiadomość z Berlina do Paryża czy St. Petersburga to było parę tygodni. Na przykład o tym, że namierzono jakiegoś wampira. Zanim ktoś stamtąd ruszył tyłek i przyjechałby do tego Berlina to znów mógł upłynąć miesiąc. A jak więcej niż jedna osoba ze swoją świtą to nawet dłużej. W nocy panowały nocne ciemności. Poza gwiazdami i Księżycem nic nie rozświetlało tych ulic. Chyba, że ktoś szedł z własną lampą czy pochodnią. I takie były realia. Wtedy trzeba było uderzać i przejąć władzę! A nie się chować po zamkowych piwnicach! - krzyknął na koniec wyraźnie rozeźlony na decyzję dawnych generacji spokrewnionych którzy na konklawe w tym mieście w południowej Anglii pod koniec XIV wieku zdecydowali się, że priorytetem będzie Maskarada. Jedynie Sabat się z tym nie zgodził ale ich nikt nie pytał o zdanie.

- A teraz? Teraz zwykła klamka może nas zalać zwykłym ołowiem na tyle, że nas to przynajmniej spowolni. A każdy gliniarz ma taką klamkę. Jak jest ich dwóch czy kilku to już dla każdego z nas robi się grubo. Samoloty mogą pokonać Atlantyk w pół doby, statki w parę dni a nie tygodni. Wiadomości dzięki kablom i satelitom docierają w dowolny zakątek globu właściwie w czasie rzeczywistym. To raczej różne systemy prawne, procedury i czynnik ludzki je spowalnia. Dziś jak jakiś agent Inkwizycji powiedziałby teraz o tym zebraniu to i teraz w Rzymie, Tokio czy Nowym Jorku będą o tym wiedzieć praktycznie od razu. A nie za miesiąc czy dwa. Jeśli by była wola i środki to pewnie już jutrzejszej nocy ktoś z nich mógłby być tutaj. I to bez żadnych nadnaturalnych mocy. Po prostu tak działa postęp cywilizacyjny. Ten na jaki zezwoliliśmy pół tysiąclecia temu nie powstrzymując go. I teraz mamy to co widać. Te telefony i internet jakich sami używamy i całą resztę. A to nie koniec. Te wynalazki wybuchają z coraz większą siłą, postęp pędzi coraz szybciej. Na razie jeszcze dotrzymujemy im kroku dzięki Maskaradzie i swoim nadprzyrodzonym mocom. Ale Maskarada w końcu przestanie działać. A postęp się nie zatrzyma, będzie dawał im coraz lepsze zabawki. Oni w końcu zasiedlą ten Księżyc i Mars a potem resztę Układu Słonecznego a wreszcie polecą w gwiazdy. A nam nie wróżę takiej świetlanej przyszłości. Skoro nie potrafimy zbudować własnego telefonu czy samochodu to co? Zbudujemy własne centrum kosmiczne? Własną rakietę czy prom orbitalny? Własną bazę na Księżycu czy Marsie? Nie sądzę. - pokręcił głową na znak, że właśnie w ludziach i ich postępie technologicznym upatruje głównego zagrożenia dla wampirzej nacji. Sięgał w tej wizji aż do kosmosu i gwiazd jakie dla większości spokrewnionych wydawały się dość abstrakcyjne. Ale nie trudno było pójść jego tropem rozumowania, że skoro ich własna nacja ma kłopot zaprojektować i wyprodukować coś tak trywialnego jak telefon komórkowy to raczej nie zbuduje rakiet i baz kosmicznych.

- A my? Co my takiego robimy? Camarilla. “Trzymajmy się Tradycji, wypominajmy sobie kto jest z jakiego pokolenia, liczmy moc swojej krwi”. Anarchiści. “My się nie słuchamy nikogo, wiemy najlepiej co jest dla nas dobre, będziemy walczyć między sobą i z każdym innym o nasze poletka z kwartałów ulic.”. Sabat. “Chcemy pozabijać wszystkie matuzalemy a poza tym uważamy, że wampiry powinny rządzić światem.”. Czy to wam brzmi jak program na wygranie wojny z silniejszym, zdeterminowanym nas zabić przeciwnikiem? Jaki już swoją technologią i wymiana informacji nas osacza i zaczyna coraz bardziej likwidować nasze przewagi jakie tak uwielbiamy i dzięki nim lubimy myśleć o sobie jako rasie wyższej? No nie. Moim zdaniem to nie jest dobry program na wygranie tej wojny. Gówniarskie przepychani szkolnych łobuzów. Tak to mi wygląda. Tą metodą nie wygramy wojny z Homo Sapiens. - pokręcił znów głową na znak, że widocznie nie ma zbyt wielkiego mniemania o poczynaniach wampirzych władz, bez względu na to jakiego są pochodzenia i motywacji. Raczej nie dostrzegał w nich mobilizacji sił i zasobów przed nadchodzącą wojną jakiej zdawał się być pewien.

- A postęp zasuwa coraz szybciej. W połowie poprzedniego wieku rozpowszechniły się latarki. Małe, poręczne źródło stabilnego światła jakiego nie da się zdmuchnąć. Potem poprzyczepiali te latarki do swoich karabinów. Ale światło latarki wciąż zdradza pozycję swojego właściciela więc nam dawało to w porę ostrzeżenie. Pod koniec XX wieku już powszechne były gogle i celowniki noktowizyjne. To już wyrównało szanse bo dla nich noc przestała być nocą. Stała się seledynowym obrazem w goglach. Mogli już tak jak my poruszać się w niej bez zdradzania światłem swojej pozycji. A na początku tego wieku rozpowszechniły się termowizory. W pojazdach, goglach, celownikach, kamerach. Też nie zdradzają swojej pozycji a pozwalają widzieć ciepłe obiekty. Na przykład chodzące, rozmawiające zwłoki bez rumieńca życia. Ale jeszcze to większość z nas może zalepić stosując ten rumieniec o ile jesteśmy w swojej aktywnej fazie. Ale to nie koniec. Jak mówiłem postęp pędzi coraz szybciej. - popatrzył znów po swoich sluchaczach gdy nakreślił jedną linie ewolucyjną tych środków technologicznych używanym przez ludzi. Głównie mówił o siłach zbrojnych i specjalnych jednak wiadomym było, że takie zabawki można kupić obecnie i na rynku cywilnym. Nawet w sklepie internetowym.

- Teraz wymyślili już nową technologię. Bazującą na termowizji ale z bajerami nowoczesnych procesorów i mocy obliczeniowych, z uwzględnieniem pewnych zaburzeń jakie rozróżniają ciepło żywego organizmu od pseudociepła jaki powstaje dzięki naszemu rumieńcowi życia. Na razie to eksperymentalna technologia. Testują ją w formie bramek, podobnych jak te standardowe do skanowania pasażerów na lotniskach. Kto powie “E! To wystarczy nie korzystać z lotnisk, zwłaszcza tych dużych!”. I tak, będzie miał rację. Chwilowo. Bo postęp nie zasypia. Dziś to jest eksperymentalna technologia na jaką pewnie nikt z nas się nie zetknął i pewnie przez najbliższe lata to nadal będzie abstrakcyjna plotka jaka jakiś tam stary piernik rozgłaszał jako ciekawostkę na swoim wykładzie. Tylko, że w końcu oni to usprawnią i rozpowszechnią. Najpierw na dużych lotniskach, potem na średnich i małych. Nie wszędzie się na to władze albo właściciele lotniska zgodzą. Ale jeśli rozgłosza już wojnę z nami to pewnie klientów na to cudo nie zabraknie. A to nie koniec. Postęp nigdy się nie zatrzymuje na długo w jednym miejscu. W końcu oni zmniejszą te technologię do rozmiarów przenośnych aparatów montowanych na pojazdach, w końcu do ręcznych detektorów albo gogli. Wyobrażacie to sobie? Taki skaner przy każdych światłach ruchu, w goglach każdego policjanta czy komandosa? Rumieniec życia i sprawna bajera już tu nie pomoże. Będą nas rozpoznawać masowo, ledwo wyjdziemy na ulicę. A jak tu polować bez wychodzenia na ulicę? - o tych skanerach to raczej nikt nie słyszał. Ale brzmiało całkiem sensownie. Z tą termowizją to chyba było jak mówił. Czyli owszem wampir w letargu albo bez rumieńca życia to był zimny, sztywny trup. I termowizja mogła to wykryć jako kolejny obiekt jaki pokazuje temperaturę podobną do otoczenia. Jednak pobudzeni krwi i jej napływ w postaci rumieńca życia tak na chłopski rozum powinien ukryć ten feler. Bo skoro na dotyk ciało wampira było wówczas jędrne i ciepłe jak ciało żywego śmiertelnika to i to samo powinna pokazać kamera termowizyjna. Ale jak teraz do tego dodać coś co pozwala odróżnić to pseudociepło rumieńca życia od prawdziwego no to nie brzmiało to zbyt różowo. Wampir straciłyby tą wygodną maskę dzięki której od zawsze kryły się wśród śmiertelników wyglądając tak jak oni. Wizja zaś takich skanerów rozsypanych powszechnie po mieście była zaś bardzo dobijająca. Nawet jeśli teraz brzmiała trochę jak film sf.

- A biochemia? Co jeśli opracują skanery krwi jakie będą odróżniać krew śmiertelników od naszego vitae? Jedna kontrola, “Proszę wysunąć palec”, ukłucie i po chwili czytnik pokaże czy to krew czy vitae. A też nad tym mają pracować. I kto wie co jeszcze wymyślą. Na razie to są projekty i eksperymenty. Ale za 10, 20, 50 lat to już będą rozpowszechnione technologie. Dlatego tak zależy mi na was, na naszej młodzieży i przyszłości narodu. Dziś większość z was to studenci, to świeżaki, żółtodzioby, góra nowicjusze. Ale za 10, 20, 50 lat ci którzy przetrwają będą zapewne wyżej w hierarchii swoich domen niż obecnie. Będziecie bliżej władzy, będziecie mieli na nią większy wpływ i wszyscy będą z wami liczyć się bardziej niż obecnie. A to właśnie wtedy przypadnie okres decydujących zmagań z Homo Sapiens. Przynajmniej jeśli my pozostaniemy bierni tak jak do tej pory. To są te ostatnie dekady dawnego życia gdy będziemy mieć względny spokój. Zanim oni rozbudują i uruchomią swoją machinę wojny przeciwko nam. Potrzebują na to czasu. Tak jak projektowali te swoje amerykańskie myśliwce Lightning czy Raptor. Pomysł był z lat 90-tych ale latają dopiero od paru lat. Teraz dopiero stają się standardem na polu walki. Tak samo przewiduje będzie ze środkami i technologiami jakie obecnie opracowują i wdrażają przeciwko nam. Potrzebują na to czasu i zasobów. A my? A my też możemy się przygotować albo zaatakować od razu. Póki jeszcze my możemy liczyć na inicjatywę i jakąś przewagę. Póki ich technologie są na etapie prób i eksperymentów i wciąż bazują na środkach zaprojektowanych do zwalczania innych śmiertelników. - nie przestawał kreślić obrazu zbliżającej się wojny z Homo Sapiens. I brzmiało to jakby to miała być wojna totalna. I wcale to nie kainicy byliby w niej faworytami.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 15:52   #119
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (6/6)

(spotkanie Czwartej Drogi cd.)


- Dlatego ja jestem za tym aby nie czekać. Tylko uderzyć od razu. Jak najszybciej. Niekoniecznie fizycznym atakiem. Ale sami się zastanówcie. Oni potrzebują na te badania, rozwój, wywiad, oddziały szturmowe czasu, zasobów i pieniędzy. Tych nie będzie jeśli ich rządy będą miały w budżecie pilniejsze wydatki. Katastrofy naturalne. Powodzie, tornada, tsunami, wybuchy wulkanów. Niepokoje społeczne. Zamieszki, strajki, nagonki polityczne. Wreszcie wojny. Wojny zawsze wciągają budżet jak czarna dziura. A po wojnie nie mniej zajmuje odbudowa populacji i infrastruktury. Wreszcie pandemie. Covid chyba wszystkim pokazał co może taka pandemia w skali globalnej. Tylko, że covid był za słaby. I szybko wynaleźli na niego szczepionkę. Pandemie mogą być naszym orężem tylko takie na poważnie jak Czarna Śmierć co spustoszyła średniowieczną Europę. Wtedy fundusze i zasoby pójdą na walkę z pandemią i jej skutkami a nie na jakieś tam wojny z Homo Nocturnus. Podobnie trzeba umieszczać swoich, sprawdzonych i pewnych ludzi gdzie się da. Śmiertelników. W Policji, wojsku, agencjach rządowych, w polityce. Wszędzie tam gdzie może się przewinąć jakiś ślad prowadzący do walki z nami. Bo widzicie system, jakikolwiek, to system naczyń połączonych. Każdy agent, informator, oddział specjalny nie działa w próżni i samopas. Tylko ma jakieś procedury, ma jakieś zaplecze, odbywa jakieś szkolenia, gdzieś ma bazę, gdzieś ma arsenał, gdzieś mieszka. A prawie na pewno wszędzie tam jest ktoś od nas albo można mieć kogoś swojego. Nie chodzi o to co się dzieje tutaj, w Brukseli ale globalnie. Stworzymy w ten sposób własną siatkę do zdobywania informacji. Może gdybyśmy mieli teraz swojego agenta w Nowym Jorku to by nam wysłał teraz wiadomość, że było jakieś poruszenie w agencji i wysłano do Europy kogoś z agentów w trybie pilnym. Do Londynu, Paryża, Madrytu a tam już byśmy mogli uczulić naszych agentów aby mieli baczenie na tego czy tamtego. I może by się okazało, że ten agent z Ameryki wybrał kolejny lot właśnie tutaj, do Brukseli. Mówię o tym bo jak wiecie pochodzicie z całej Europy. I większość z was pewnie wróci do swoich domen. Więc miejcie to na uwadze co wam dzisiaj o tym wszystkim mówię. Zamieszki, wojny, pandemie i agenci mogą być naszą główną bronią w nadchodzącej wojnie. Każda taka rzecz odciąga od nas uwagę, zasoby i pieniądze jakie inaczej mogłyby trafić do komórek jakie zajmują się walką z nami. - nakreślił swój program walki ze śmiertelnikami. Taki jaki jego zdaniem mogliby organizować młodzi stażem spokrewnieni z jakimi się tu dzisiaj spotkał i rozmawiał. Od ręki a także w przyszłości gdyby działali w jakiejkolwiek domenie. Zwłaszcza w perspektywie nie dni czy tygodni ale nadchodzących lat i dekad kiedy spodziewał się wybuchu bezpardonowej wojny z Homo Sapiens.

- I często w takich momentach spotykam się z różnymi kontrargumentami. “Ale ja jestem Nosferatu, jak się ukryję w kanałach tam mnie nie znajdą.”. “Ja jestem Gangrelem, mogę się zjednoczyć z ziemią, nie znajdą mnie tam.”. “Ja mam cały schron przeciwatomowy z czaów zimnej wojny, ukryję się tam ze swoimi i przeczekam.”. Tak, ja znam te argumenty. Ale powiem wam, że to też jest chowanie głowy w piasek. To jest oddanie pola walki przeciwnikowi. Zresztą co to za szczurza egzystencja? Wieczny letarg do końca świata albo aż nas ktoś z nich nie znajdzie? Celowo lub przypadkiem. Polowanie na szczury i może jakieś ludzkie śmieci? No może komuś to odpowiada. Ale zgaduję, że większość z nas chciałaby zachować obecny status i styl życia. A ten niestety się może w ciągu tych paru dekad skończyć gdy SWAT załomota do naszych drzwi. - dodrzucił jakby przypomniał sobie jeszcze coś z głosów oponentów z jakimi widocznie też miewał do czynienia w takich dyskusjach. Takie rozwiązania jakie podał faktycznie musiały przyjść przynajmniej co do niektórych głów bo pokiwały się raźno na znak zgody, że takie rozwiązania im pasują. Ale to też wydawało się Theo krótkowzrocznym rozwiązaniem.

- Aha, z tym SWAT-em. Ktoś czuje się na siłach walczyć sam z powiedzmy czwórką komandosów SWAT? Wiecie tacy jak na filmach. Gogle, hełmy, gazmaski, pancerze, karabinki, broń krótka, kajdanki i tak dalej. No? Ktoś by się czuł na siłach dać im odpór w pojedynkę? - zagaił na nieco inny temat. Przez publiczność przeleciała fala nerwowych uśmieszków i chyba paru kozaków chyba byłoby gotowych zmierzyć się z takim wyzwaniem. Ale dla większości to chyba był zbyt niebezpieczny wariant aby rozważać go na poważnie.

- No wybrałem czterech komandosów bo zwykle czwórka to podstawowy fire team, najmniejsza komórka organizacyjna. I grupka na tyle mało liczna, że może wejść przez dane drzwi, dach czy okno. Oczywiście nie będzie to czwórka bo całościowo to nawet lokalne siły policji to by wysłały pewnie chociaż drużynę czyli z dziesiątkę albo tuzin. Bo na jednego czy dwóch z nas to pewnie by wysłano tylu. A na większą grupę wyślą pluton albo kilka jak chodzi o wielkoskalowe uderzenie jak w Wiedniu. Ale taka mała drużyna jak będą wchodzić to pewnie z dwóch stron na raz o ile to możliwe. Okna będą pod snajperską obserwacją. O czym w trakcie szturmu, walki czy ucieczki łatwo zapomnieć. A wokół miejsca walki będzie kordon zwykłych gliniarzy. Potem zaczną schodzić się gapie. A to wszystko bardzo optymistyczny dla nas wariant gdy mowa o tylko jednej drużynie SWAT i to pewnie nie wtajemniczonych w Maskaradę skoro by przyszli w nocy. Bo ci co wiedzą o co chodzi to przyszliby w dzień. Kto się czuje na siłach mieć na tyle rozbudowany system ochrony aby przetrwać do zmierzchu napór takiej drużyny SWAT? Bo to pewnie by trzeba polegać na własnych śmiertelnikach i ghulach. I to teraz. A jak już ogłoszą z nami otwartą wojnę? Jak sądzicie? Będziemy mieć jeszcze w ogóle jakichś śmiertelników w szeregach na jakich będzie można liczyć? - Theodore znów pokręcił głową na znak, że jego zdaniem w starciu, zwłaszcza dziennym, to nie stawiałby na zaskoczonych wampirów gdyby przyszli po nich w pełni wyekwipowani specjalsi. Oczywiście tutaj w grę mogło wchodzić wiele zmiennych ale jednak jasnym się wydawało, że taki nalot byłby bardzo niebezpieczny dla każdego spokrewnionego. Zwłaszcza, że gdyby przeciwnik liczył się z tym, że ma do czynienia z zimnokrwistymi to rozsądne wydawało się uderzyć w dzień gdy ci byli właściwie bezbronni. Mogliby polegać na swoich systemach bezpieczeństwa i śmiertelnych sługach. Przynajmniej póki nie było otwartej wojny między tymi rasami bo gdyby wybuchła to nie wiadomo jakby to było z tymi śmiertelnikami w służbie nieumarłych. Zwłaszcza jakby ci drudzy byli tak łatwo namierzani i identyfikowani przez skanery czy detektory krwi.

- A więc moim zdaniem Maskarada nie działa. Ci z nich którzy są najważniejsi i tak o nas wiedzą. Straciliśmy nasz najważniejszy miecz i tarczę które nas chroniły tak długo. Oni się zbroją i zbierają siły przeciwko nam. Gdy będą gotowi rozgłoszą swoim społeczeństwom nasze istnienie i przeprowadzą czystki na wielką skalę. Zamknął nas w rezerwatach, koloniach karnych, obozach koncentracyjnych albo wyeliminują jako zarazę i zagrożenie. Na razie działają na mniejszą skalę. Jakaś jedna domena co kilka lat. Ale to się za kilka lat czy dekad zmieni. I to właśnie wy, będziecie w pierwszym szeregu tej nadchodzącej wojny. Dlatego uważam, że wszyscy powinniśmy się zjednoczyć. Camarilla, Anarchiści, Sabat, nawet lupini. Homo Sapiens i jego technologie, postęp, wynalazki zagraża nam wszystkim. My też jesteśmy gatunkiem globalnym. To tylko kwestia czasu aż ktoś nas odkryje i nagłośni sprawę. W końcu praktycznie każdy ma obecnie telefon podłączony do globalnej sieci. Jeden filmik z Indonezji, jakieś fotki z Argentyny, kompilacja z Białorusi i ktoś to może poskładać do kupy nawet niezależnie od ich rządów i agencji. Sprawa się rypnie. A wtedy oni coś postanowią z nami zrobić. A biorąc pod uwagę, że od początku istnienia swojego gatunku z lubością “bronią się” wyrzynając, piętnując, paląc i niszcząc wszystko co inne od nich samych to raczej nie spodziewam się z ich strony pobłażliwości dla gatunku z jakiego korzyści nie mają a jaki żeruje na nich i ich cywilizacji od tysiącleci. Aby przetrwać musimy ich zrównać do poziomu średniowiecza. Jak znów będą mieć tylko łuki i kusze, w nocy znów będą ciemności rozświetlane co najwyżej lampą czy pochodnią, wiadomości znów będą przesyłane tylko konnymi kurierami to wtedy mamy szansę się rozwijać. Tylko tym razem to my musimy stać na szczycie drabiny społecznej i kontrolować aby się nie rozwinęli za bardzo. Tępić wszelkich wynalazców i wolnomyślicieli. Nie dopuścić do takiego rozwoju społecznego jaki mamy teraz. Musimy ich zaszczuć i zastraszyć ale na globalną skalę. A tego bez wojennej pożogi, bez morderczej pandemii nie da się osiągnąć. Oni dobrowolnie z tego nie zrezygnują więc trzeba ich do tego zmusić siłą i podstępem. A ten ich rozwój zagraża nam więc musimy go zatrzymać i cofnąć do etapu średniowiecza lub podobnego. - Theodore Meilleur zrobił w końcu podsumowanie swoich wniosków. I brzmiało to jak wezwanie do broni i mobilizacji przed konfrontacją z Homo Sapiens jaka wydawała mu się nieuchronna w perspektywie nadchodzących lat i dekad. Jednak dla większości spokrewnionych pojednanie między poszczególnymi sektami wydawało się mało realne nie mówiąc już o lupinach z jakimi “od zawsze” toczyły wojnę i obie nadnaturalne rasy nie znosiły się nawzajem. Zdaniem mówcy jednak nadszedł ostatni moment aby to zmienić nim wiedza o ich istnieniu rozpowszechni się w ciągu najbliższych lat i dekad. A potem zdaniem Theo przystąpią do eksterminacji żerujących na nich pasożytów. Przykłady detektorów krwi czy skanerów pseudociepła pokazywały, że gdyby takie technologie rozpowszechniły się to sens utrzymania Maskarada stawałby pod wielkim znakiem zapytania.

Mężczyzna skłonił się ostatni raz, publiczność zaś nagrodziła go brawami. Mimo wszystko mówił nietuzinkowe rzeczy o jakich nie słyszeli w swoich rodzimych koteriach. Ani od mauli, stwórców, szeryfów, starszych czy choćby własnych rówieśników. To musiało dać wielu z nim do myślenia. Wykładowca skinął głową po raz ostatni po czym wrócił na fotel obok pozostałej dwójki. Nastąpiła chwila naturalnej przerwy nim ze swojego fotela wstała Maxim i wyszła na środek tego pustego miejsca między regałami biblioteki a stołami i sofami studentów.





https://i.pinimg.com/564x/99/b3/3b/9...24b500a022.jpg


- Witam was wszystkich bardzo serdecznie. Cieszę się, że tylu nas tu jest. I wciąż widzę nowe twarze. Dobrze, to dobrze, nasz ruch się rozwija, trzeba szerzyć tę ideę, przebudzić uśpione serca i umysły, skłaniać do myślenia i działania. - bladolica wizerunkiem świetnie się wpisywała w rolę wiedźmy Tremere czy kogoś takiego. Stylistyka długiego płaszcza z kapturem nadawała jej mistycznego charakteru. Chociaż obecnie odrzuciła ten kaptur na plecy i ukazała się twarz i głowa jasnowłosej i jasnoskórej młodej kobiety. Tak bladej, że pasowałoby określenie “albinoska”. Skinęła głową w kierunku nowych studentów z Paryża z jakimi rozmawiała krótko przed wykładem. Jak i do paru innych z którymi też zamieniła parę słów, podobnie zresztą jak jej partner. Teraz widocznie ona miała przejąć pałeczkę prowadzenia tego seminarium.

- Ci co już byli na naszych spotkaniach wcześniej to znają moje poglądy. Ale dla tych co są tu po raz pierwszy to zaznaczę, że w wielu aspektach zgadzam się z Theo. Z tym postępem technologicznym, ze skanerami, znakowaniem i pojednaniem jakie może nas ocalić. Tutaj z mojej strony pełna zgoda. Więc Theo to ładnie opisał i ja się z tym całkowicie zgadzam, nie zamierzam z tym polemizować. Też uważam, że nie Sabat czy lupini są największym zagrożeniem dla nas tylko Homo Sapiens i jego postęp technologiczny. Coraz trudniej za nim nam nadążyć. Im zresztą też. A Theo ma jeszcze wykład o SI, programach do rozpoznawania twarzy i sylwetek, zaawansowanej biometrii i tak dalej to przyznam brzmi przerażająco. Człowieka jeszcze jakoś można oszukać, zagadać, przekupić czy zastraszyć ale maszynę? A wszystko wskazuje na to, że oni w końcu stworzą te SI a jak stworzą to też będą mogli ich użyć przeciwko nam choćby do rozpoznawania twarzy. Już teraz to co potrafią te ich komputery i algorytmy brzmi groźnie. No ale to może wam Theo opowie na następnym spotkaniu, on się lepiej wyznaje na tych technicznych sprawach ode mnie. - bladolica zaczęła mówić spokojnym, ciepłym głosem aż się go miło słuchało. I zaznaczyła, że w sporej mierze popiera swojego rozmówcę i wskazała na niego wzrokiem. On zaś uśmiechnął się skromnie i oddał jej krótki ukłon. Zgodził się kiwaniem głową, że faktycznie o tych SI i algorytmach nie zdążył opowiedzieć.

- Theo jednak proponuję wam wojnę. Tak w największym skrócie. Ja proponuję wam pojednanie. Pojednanie zarówno między nami, wampirami, także z lupinami. Ale też pojednanie ze śmiertelnikami. - na samym początku postawiła bardzo konkretną tezę. A w konfrontacji z tym co przed chwilą mówił poprzedni wykładowca brzmiało to conajmniej dziwnie. Jak biel do czerni. Maxim musiała sobie zdawać z tego sprawę bo przerwała na chwilę obserwując z enigmatycznym uśmiechem poruszenie jakie wywołały jej słowa wśród publiczności.

- Tak, myślę, że mamy na to realne szanse. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale i wcześniej się zdarzały takie rzeczy. Znacie legendę o Kartaginie? Tej od Hannibala i wojen punickich ze starożytnym Rzymem? - zagaiła coś o starożytnych czasach. O ile o śmiertelnych wersjach tych historii to chyba zdecydowana większość obecnych słyszała. To już o tym, że była tam symbioza między śmiertelnikami a spokrewnionymi, że wampiry działały tam jawnie jako wampiry i ludzie to akceptowali to już niekoniecznie. Maxim więc nakreśliła im to skrótowo w paru zdaniach kładąc nacisk na to, że takie przypadki się już zdarzały. Nawet jeśli ponad 2 000 lat temu. Do dziś była to pewnego rodzaju utopijna idea popularna zwłaszcza wśród Brujah którzy właśnie wiedli prym w ówczesnej Kartaginie. Niemniej do dzisiaj stało się to symbolem, że te oba gatunki mogą żyć ze sobą w jawnej harmonii.

- A więc takie rzeczy już się zdarzały. Ale i dzisiaj się zdarzają chociaż w małej, indywidualnej skali. Czy wśród nas nie ma syren, ozyrysów, konsensualistów co żerują na śmiertelnikach za ich wiedzą i zgodą? - zadała pytanie i uzyskała całkiem sporo potwierdzeń słowami czy kiwaniem głów, że sami tak robią albo znają takich co tak robią.

- A przecież to to samo. Skalą się różni. Czyli mamy jakichś śmiertelników, którzy wiedzą o tym, że mają do czynienia z kimś od nas a mimo to nie dzwonią na policję, nie próbują nas zabić, walczyć z nami, kryć się przed nami czy uciekać. Tylko dobrowolnie podstawiają nam swoje żyły abyśmy mogli z nich pić. I całkiem spora część z nich czerpie z tego niemałą przyjemność i satysfakcję. Prawda? - zagaiła nakreślając obraz całkiem pozytywnych relacji pomiędzy oboma gatunkami, pomiędzy żywicielami a biorcami krwi.

- Czyli sami widzicie, że pokojowa i pozytywna koegzystencja jest jak najbardziej możliwa. - uśmiechnęła się wesoło patrząc po zebranych twarzach i sprawdzając ich reakcję. Wiele twarzy się uśmiechnęło bo brzmiało to o wiele mniej ponuro od tego co niedawno opowiadał jej przedmówca.

- Nie wszyscy z nas są tak atrakcyjni jak ty Maxi to nie każdemu z nas tak chętnie by podstawiano swoje żyły. - odezwał się nieco ironicznie Theo ze swojego fotela. Tym słowom też towarzyszyło sporo potaknięć bo nietrudno było sobie wyobrazić tłum chętnych do bliskiego obcowania z Maxim w zamian za parę łyków krwi. Ale właśnie tak jak u śmiertelników nie każdy spokrewniony wyglądał jak model czy aktorka.

- To prawda. Ale też nie każdy z nas ma naturę wojownika i zabójcy aby wyjść na ulicę i zarzynać kogo popadnie czy tam szerzyć jakieś plagi. - odbiła mu piłeczkę z wdzięcznym uśmiechem zwracając mu uwagę, że jego droga też nie musi pasować każdemu ze słuchaczy czy ogólnie spokrewnionych. W końcu też tak jak i śmiertelnicy mieli różne charaktery, osobowości, nawyki i system wartości.

- Poza tym chodzi o sytuację ogólną. Teraz mamy okoliczności wybitnie sprzyjające ujawnieniu się. Sami słyszeliście Theo. Ci na górze i tak o nas wiedzą. I tak na nas polują na większą i mniejszą skalę. A my nie możemy im się odwinąć bo Maskarada. Ale tłum na ulicach tego jeszcze nie wie. Więc skoro i tak pracują nad tymi skanerami i detektorami, jak zapewne i tak w końcu zdemaskują naszą Maskaradę to po co czekać? - bladolica wróciła spojrzeniem do swoich w większości młodych słuchaczy. Mówiła jakby uważała, że jedno wynika z drugiego. Nawet jeśli jej wnioski były całkiem odmienne od tych jakie wyciągnął Theodore.

- Jak sami ujawnimy Maskaradę to wytrącimy im argument z ręki. Postawimy ich przed faktem dokonanym. Inaczej to my oddamy im inicjatywę i oni ujawnią o nas to co będą chcieli, kiedy będą chcieli i jak będą chcieli, naświetlą nas w odpowiednim dla nich świetle czyli aby nas zdyskredytować maksymalnie, odczłowieczyć i przygotować grunt pod wojnę totalną i eksterminację. I tak dalej jak to mówił Theo. Skoro nic nie słychać o tym by wysyłali do nas jakichś posłów to nie są zainteresowani negocjacjami z nami. Chcą nas zniszczyć. - mówiła bladolica mówczyni do pewnego stopnia zgadzając się z wizją kreowana przez poprzedniego wykładowcę.

- Ale co innego jak się ujawnimy sami. Nie jakieś pojedyncze wyskoki tylko oficjalnie i na globalną skalę. Wtedy to my będziemy kontrolować sytuację. To my powiemy o nas to co będziemy chcieli. A nawet będziemy mogli powiedzieć o szykanach ze strony władz co będziemy chcieli. No i uderzymy z tym atakiem społecznym zanim oni będą gotowi do swojego. Dlatego dobrze to zrobić jak najszybciej, nie zwlekać. Dobrze by było jednak przygotować na to grunt, zdobyć popularność w mediach, podkreślać wszelkie łamanie praw człowieka przez rządowe służby i agencje, podburzać przeciwko nim ludzi, zdyskredytować ich autorytet i tak dalej. - mimo, że Maxim głosiła ideę pojednania to okazało się, że też ma całkiem klarowną i sprecyzowaną wizję jak się do tego zabrać. Chociaż wedle Tradycji to mówiła herezje straszne bo zarówno Anarchiści jak i Camarilla utrzymanie Maskarady uważały za kamień węgielny swojej egzystencji.

- Poza tym my też mamy swoje atuty, zwłaszcza w oczach śmiertelników. Mamy ten najważniejszy dar jakiego pożąda chyba każdy śmiertelnik. Nieśmiertelność. Każdy z nich się rodzi, dojrzewa, starzeje i umiera. A my nie. Po spokrewnieniu już raczej niewiele się zmieniamy. A jeśli nawet to nie musimy się obawiać procesu starzenia i śmierci a to przeraża mniej lub bardziej prawie każdego z nich. A my mamy na to lekarstwo. Mamy lekarstwo na śmierć. A temu chyba mało który śmiertelnik byłby w stanie się oprzeć. Kto chciałby iść do piachu jak może żyć wiecznie? - zapytała na koniec raczej retorycznie. A i od strony publiczności poleciały śmiechy i zgodne kiwanie głowami. Raczej mało kto chciałby umrzeć jeśli miałby do wyboru życie.

- Obecnie oszczędnie musimy szafować tym darem ze względu na Maskaradę. A czasem i nasi starsi czy inne władze lubą mieć kontrolę nad tym procederem. Ale jeśli się ujawninimy? Wtedy to będzie świetny argument w negocjacjach. “Hej, pozwólcie nam legalnie żyć między wami a w zamian my podarujemy wam nieśmiertelność.”. Nie wszystkim oczywiście bo i my potrzebujemy żywych do żerowania ale i tak można tak obdarować jakąś ich część. W zamian za coś co nas interesuje na przykład ustawy o naszej legalnej egzystencji. Wtedy tych wybranych zmienimy w nas. Myślę, że popyt na taką usługę będzie wielokrotnie przewyższał podaż. Czyli staniemy się cenni także dla nich i nie będą mieli interesu w naszej likwidacji. A po przemianie staną się jednymi z nas. - argumentowała Maxim jak jej zdaniem powinno się rozegrać w nadchodzącej przyszłości ten element ujawnienia się i pozbycia się krępującej ruchy Maskarady. Zwłaszcza jak ta zaczynała się chwiać w posadach na tyle, że rodziło się pytanie czy ma sens jej kontynuowanie.

- Poza tym mamy nasze supermoce a oni nie. To daje nam nadzwyczajne możliwości w stosunku do nich. Jak pozbędziemy się Maskarady możemy całkiem legalnie pracować w różnych agencjach, wojsku czy korporacjach. Pewnie znacie z popkultury obrazki o superżołnierzach czy superszpiegach? No my możemy być kimś takim. Możemy pracować dla nich jeśli nas zaakceptują. Jakiż rząd, agencja czy korporacja nie chciałaby mieć dzięki takiemu nietuzinkowemu personelowi zyskać przewagę nad konkurencją? Poza tym jak jedna strona zacznie korzystać z naszych usług to siłą rzeczy zapoczątkuje to wyścig zbrojeń i chętni na nasze usługi się znajdą. A skoro znajdziemy się w systemie to będziemy mieli prawo głosu i coś do powiedzenia w istotnych sprawach a więc znów trzeba będzie się z nami liczyć. - uśmiechnęła się ponownie dając znać, że ich nadnaturalne moce też mogą stanowić atut przetargowy w negocjacjach ze śmiertelnikami.

- Zresztą zwróćcie uwagę jak oni podchodzą do tych spraw Maskarady. Wiedeń, Londyn, Marsylia. I wszystko to pod maską wojny z terroryzmem, akcjami terrorystów lub przeciwko nim. Bo na razie też nie mogą powiedzieć, że zabijają jakieś wampiry których przecież oficjalnie w naszym świecie nie ma. Ale jak się ujawnimy? Wtedy to będzie już atak na obywateli danego kraju. A obywatele mogą zadzwonić na policję, mogą zgłosić sprawę do sądu, mogą rościć pretensje o odszkodowanie. W końcu płacą podatki i biorą udział w wyborach władz. Z obywatelami trzeba się liczyć. Ale nie terrorystami. Na wyłapywanie i zabijanie terrorystów jest przyzwolenie społeczne. Więc nie bądźmy jak terroryści bo tylko ułatwiamy im robotę, bądźmy jak obywatele. - dorzuciła kolejny argument który jej zdaniem przemawiał za ujawnieniem się ich nacji i szukaniem akceptacji oraz porozumienia ze śmiertelnikami. Tak jak to było niegdyś przed dwoma mileniami w Kartaginie.

- I właśnie dlatego jest lepszy moment niż kiedykolwiek z tym ujawnieniem się. Spójrzcie na te wszystkie mniejszości jakie były od wieków piętnowane, szykanowane, wypędzane albo i tępione. Homoseksualiści. Sto lat temu to była wstydliwa sprawa jakiej się udawało, że nie ma. A teraz? No niech tylko ktoś coś powie na jakiegoś homosia to z miejsca totalny ostracyzm. Czarni? Dwieście lat temu byli legalnymi niewolnikami. Sto lat temu to były niziny społeczne. A teraz? Nadrównouprawnienie, wszędzie muszą mieć swoją reprezentację nawet jeśli w danym środowisku jest ich znikomy procent. To jak ich nie ma to od razu rasizm. A nie daj Boże przedstawić jakiegoś czarnoskórego bohatera jako negatywną postać. To rasizm! I tak dalej z różnymi mniejszościami. Też możemy wpisać się w ten trend. Przedstawić się jako prześladowana i mordowana przez rząd mniejszość. Taka co czuje, żyje i ma swoje prawa. Spójrzcie jakie liczne prawa przyznano zwierzętom i tym dzikim i tym domowym. Za znęcanie się nad zwierzętami można trafić do paki. A za zabicie kogoś z nas nie. To chyba coś jest nie tak no nie? Teraz jest moda na chronienie czego się da. Środowiska naturalnego, lodów w Arktyce, warstwy ozonowej, nawet martwią się aby nasze bakterie na marsjańskich próbnikach nie skaziły Marsa albo na odwrót. To mogą się martwić też i o nas. O inną rasę rozumną jaka od tysiącleci koegzystuje wraz z nimi a musi się ukrywać z obawy o swoje przetrwanie. Tak to właśnie możemy przedstawić. I postarać się o legalne koegzystowanie ze śmiertelnikami, wypracować jakiś kompromis, zostać obywatelami z ich prawami a nie bestiami na jakie się poluje. - dodała coś jeszcze co jej zdaniem mogło by pomóc pokojowemu współegzystowaniu obu myślących gatunków. Uważała, że współczesny trend do akceptowania wszelkich mniejszości i inności może działać na korzyść ujawniających się wampirów. Zwłaszcza jeśli rządy różnych państw i tak już by wiedziały o ich istnieniu i było kwestią czasu kiedy ujawnią to swoim społeczeństwom.

Maxim skłoniła się publiczności a Theo i prezenter wstali i dołączyli do niej. Przez chwilę stali tak we trójkę obserwując poruszenie jakie zapanowało na sali. Prezenter uspokoił wszystkich mówiąc, że teraz jest okazja do zadawania pytań ze strony publiczności do obojga wykładowców i nawet zachęcał do takiej polemiki. Zresztą jak się okazało i Theodore i Maxim chętnie wzięli udział w tej dyskusji. Potrwało to też spory kawałek czasu ale ostatecznie zakończyło się. Duet wykładowców skłonił się swoim słuchaczom po czym się pożegnali zapraszając na kolejny wykład. Po czym zrobiło się luźniej i gwarniej gdy studenci w różnym wieku, stażu, z różnych klanów i sekt wstali i ruszyli do drzwi wyjściowych albo przemieszali się między sobą rozmawiając o tym wszystkim. Nie inaczej było z grupką świeżaków z Paryża odprowadzonych przez swoich starszych kolegów i koleżanki.

- To jest właśnie to. Czwarta Droga. Nie Camarilla, nie Anarchiści, Sabat, tylko Czwarta Droga. Zjednoczenie i walka przeciwko ludziom. Oni mają rację, mnie to przekonuje co oni mówią. To ludzie są naszym największym zagrożeniem. Jak się o nas dowiedzą to rozszarpią nas na strzępy. - mówił rozgorączkowany Peter gdy wychodzili z tej biblioteki na korytarz.

- A ja wolę to co mówiła Maxi. Jakieś wojny i zabijanie to niezbyt mi się uśmiechają. Wolę robić miłość niż wojnę. - roześmiała się Felicienne dając znak, że ona jest zwolenniczką poglądów bladolicej wampirzycy w kapturze. Oboje jednak byli ciekawi zdania nowych świeżaków co byli pierwszy raz na wykładzie więc popatrzyli na nich zachęcająco co oni na to wszystko powiedzą.


---



K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172