Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2022, 15:39   #116
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (3/6)

(spotkanie w domu studenckim cd.)

Czas mijał całkiem miło i przyjemnie do czasu aż imprezę integracyjną zdominowały trzy Torreadorki. Dokładniej to najmłodsza z nich, blondwłosa co właśnie przyjechała do miasta, nieco starsza brunetka co w ciągu ostatniej dekady zdążyła sobie tu uwić przyjemne gniazdko i ta trzecia, najstarsza z nich, najbardziej dystyngowana której nawet tu nie było bo pewnie niczym rasowa, salonowa lwica zdobywała jakieś paryskie wystawy, bale, rauty i przyjęcia. A mimo to nawet tutaj wpływ Wiecznej Królowej był nie do przegapienia gdy tylko padła o niej wzmianka. Zresztą już na samym początku to właśnie Felicienne zauważyła złotą różę w formie broszy jaką blondynka miała wpiętą w klapę. Reszta to przegapiła albo udawała, że przegapiła. Ale Torreador nie mogła obok tego przejść obojętnie.




https://nasvete.com/wp-content/uploa...-gold-tone.jpg


- Śliczna brosza. - powiedziała Felicienne gdy miała okazję. Nachyliła się ku złotej ozdobie aby się lepiej przyjrzeć. W końcu Torreadorzy byli zwani też Klanem Róży ale róże jako ozdobny motyw był powszechny od wieków jako jeden z wielu atrybutów miłości, piękna i elegancji. Więc sama złota róża była tylko ozdobą i może sugestią co do Klanu z jakiego się pochodzi. Brunetka też nie omieszkała tego podkreślić małymi, złotymi kolczykami w kształcie róży. Ale jej kolczyki nie miały subtelnych liter wygrawerowanych na delikatnych płatkach. “R d R”. Reine des Roses. Królowa Róż. Inicjały nieoficjalnego tytułu paryskiej primogen Torreadorów jakimi lubiła się podpisywać. Podarowała tą broszę swojej nowej faworycie jako dowód czułości, uznania no i prezent pożegnalny na nowej drodze życia. I tak jak Angelette się spodziewała ten drobny upominek, z jej osobistymi inicjałami, zrobił ogromne wrażenie. Zwłaszcza na drugiej, paryskiej Torreadorce.

- To od niej?! Oh! To wy… Się znacie? Znaczy, tak dobrze? - Felicienne była wyraźnie zaskoczona gdy domyśliła się od kogo Alessandra dostała tą złotą, różaną broszę. Zdała sobie pewnie sprawę, że ten złoty drobiazg jest niczym widoczny znak łaski i błogosławieństwa ich paryskiej królowej. Ale o ile brosza złotej róży przykuła głównie jej uwagę i na niej zrobiła wrażenie to gdy de Gast od niechcenia wyciągnęła swój telefon i odpaliła jeden filmik który trwał może z minutę to wrażenie było piorunujące. I rozeszło się błyskawicznie jak pożar po stepie. Wyglądało na to, że najpierw Soren, potem Ophelia, Jewel i Leon byli całkiem niezłymi próbnikami reakcji na te filmowe cv od paryskiej primogen bo wrażenie było porażające.

“Co?! To ona? Niemożliwe, to nie może być ona… To pewnie jakaś inna laska tylko podobna do niej.”

“E tam, to pewnie jakiś fake. Teraz nie takie rzeczy można zrobić na komputerze. Kto tam kogo lubi, Megan Fox, Lara Croft czy jakaś inna dupa, odpowiedni program, trochę zabawy i można mieć taki filmik z jaką tylko panną chcesz.”

“Ale wygląda jak ona”

“A może to nie Allesandra? Albo jakaś inna? Przecież nie widać tej twarzy co nagrywa ten filmik.”

“Nie no co wy… Paryska primogen dałaby się prowadzić na smyczy jakiejś świeżej i jeszcze dała się nagrać jak jej liże stopy i w ogóle jej służy? No jakby było na odwrót to no dobra, łyknąłbym ale tak? Nie no co wy… “

Ostatecznie to chyba Nicole z Brujah przełamała te wszelkie dyskusje i wątpliwości. Bo też wydawała się być oszołomiona tym co widziała na telefonie blondynki. Ale jako, że miała niepokorną naturę i nie lubiła utartych schematów pierwsza się ogarnęła.

- Hej mała! Ale dałaś czadu z tą waszą królową! Jej! A umawiasz się z nią na jakieś spotkania w większej grupie? Jej! Jeszcze nigdy nie miałam żadnej primogen u moich stóp ani nie prowadzałam na smyczy a zawsze chciałam! Ta jest, Ally, walcz z systemem! Niech żyje anarchia a tyrani zadrżą na swych złotych tronach! - krzyknęła wesoło, rubasznie i buntowniczo. Objęła i uściskała młodą Torreador biorąc całą sprawę beztrosko i na wesoło właśnie. Ten wybuch chaosu jakby pomogł i innym jakoś to wszystko przełknąć.

- Znaczy Ally bardzo się cieszę, że ktoś tak znamienity nas odwiedził. I to z naszego klanu. Wybacz po prostu mnie zamurowało tym filmikiem. Jeśli byś czegoś potrzebowała, czegokolwiek albo kogokolwiek to daj znać. Musimy sobie pomagać prawda? - Felicienne chyba była w największym szoku z całej grupy. Bo oglądała ten filmik i oglądała. Często zerkając na Alessandrę jakby próbowała wybadać jej reakcję czy też porównać do tego co widziała na filmie. Ale widocznie uznała w końcu, że jest prawdziwy i ma do czynienia z nową faworytą królowej. I tak ją od tej pory traktowała w ogóle pomijając różnicę wieku co często przecież było powodem do wyższości wobec młodszych spokrewnionych. Chociaż w wampirzej skali to nadal wszyscy byli w młodym wieku a studenci z Brukseli niejako byli u progu wampirzej dorosłości tylko parę kroków dalej niż świeżaki jakie dopiero co przyjechały na studia.

Zresztą i chyba pozostałym starszym kolegom i koleżankom dała ta brosza i cv do myślenia, że blondwłosa Torreador nie jest taką tam zwykłą, młodą studentką co przyjechała tutaj na szkolenie tylko faworytą swojej primogen. I to jednej z tych znaczniejszych i starszych w paryskiej domenie. Co prawda tutaj i tacy studenci się zdarzali co mieli sławnych protektorów, mauli, stwórców czy innego papę co o nich dbał i robił im plecy no ale dobrze było wiedzieć, że Alessandra też ma kogoś takiego gdzieś tam w Paryżu. A to, że ona była razem ze swoimi koleżankami i kolegami to część tego splendoru spływało też i na nich.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor południowy; XIII Dzielnica Gobelins; agencja Tremere
Czas: 2025.06.08/09; nd/pn; noc, g 00:25; ok 5 h do świtu
Warunki: wnętrze budynku; półmrok, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Voo Doo Sabriny



W pomieszczeniu panował półmrok. Noc była rozświetlana przez całe mrowie świec. Różnorakich. Długich i krótkich, cienkich i grubych, w różnych barwach i kształtach. One wytwarzały specyficzny zapach palonych świec jaki mieszał się z kadzidełkami. To zaś pomagało właścicielce w osiągnięciu odpowiedniej atmosfery jaka pomagała jej w rytuale. Sama właścicielka też wpasowywała się w tradycyjny wizerunek wiedźmy. Zwłaszcza w odmianie karaibskiego voo doo. Młoda kobieta rysami twarzy zdradzała ciemnoskóre pochodzenie. Ozdobiona zaś była całą masą różnobarwnych kolczyków, koralików, bransoletek co nadawało jej wiedźmi wygląd. Ale pozory mogły mylić. Bo Sabrina naprawdę była wiedźmą. Pełnokrwistą, wiedźmą krwi z Tremere ze zdolnościami do tajemniczych wizji jakie okazywały się całkiem często bardzo pomocne dla niej samej lub Josette i Gabbi z jakimi najczęściej współpracowała. Właściwie to tak często, że chyba zaczynały tworzyć prawie rodzinne, nierozłączne trio. Na razie jednak otarła pot z czoła, oparła się ciężko o blat stołu i próbowała jakoś się pozbierać. Przez chwilę myślała o niczym. Aż wzrok padł jej na niewielką laleczkę jaka była istotną częścią właśnie zakończonego rytuału. Zresztą nosiła tego krwawe ślady. Wiedźma wzięła swój rekwizyt w dłoń i przyjrzała mu się uważnie.




https://carboncostume.com/wordpress/..._TheHead_6.jpg


- Ale z ciebie porąbany sukinsyn. Niech cię piekło pochłonie. - mruknęła do laleczki. Ale w gruncie rzeczy myślała o mężczyźnie jaką ona symbolizowała. Z satysfakcją cisnęła rekwizyt do ognia i patrzyła jak ogarniają ją płomienie a krople krwi syczą i wyparowują. Symboliczny gest tego co by życzyła oryginałowi.

W końcu usiadła na swoim ulubionym fotelu. I podparła głowę dłonią. Próbowała się skupić na wizjach jakie doznała. Krwawych wizjach. Dużo krwi tam było. Krew, śmierć, strach, śmiertelne przerażenie, zaszczute ofiary, kaźń, obdzieranie ze skóry, patroszenie ofiar, makabryczne trofea i pamiątki…

- No może i cała nasza rasa to potwory, pasożyty i pijawki ale ty chłopie to przekroczyłeś wszelkie granice. - aż się wzdrygnęła gdy sobie przypomniała czego doświadczyła podczas wizji. Razem z Gabbi i Josette przywiozły te fanty od Margaux. I mniej więcej wiedziała czego może się spodziewać po tych makabrycznych pamiątkach. Ale i tak przeżyć to samej, wejść w skrawki pamięci i emocji przerażonych ofiar albo tego rzeźnika to nie było nic lekkiego ani przyjemnego. No niestety w tym zawodzie i takie rzeczy musiała czasem odbębnić.

- Muszę się napić. Pieprzony sukinsyn, załatwił mi całą noc. - wiedźma wstała i ruszyła do szafki gdzie trzymała butelki z alkoholem. Zrobiła sobie drinka, z lodówki dorzuciła lodu i trochę krwi z worków. Właściwie więcej niż trochę. Chciała się urżnąć i zapomnieć o tym wszystkim. Poza tym zdawała sobie sprawę, że teraz wyjdą skutki uboczne rytuału z migreną w roli głównej. Już czuła pulsowanie w skroniach. Alkohol i krew nieco to osłabiały ale jednak w końcu i tak zapadnie w letarg wcześniej niż zwykle.

- Josette? Możesz przyjść do mnie? Chyba coś mam w tej sprawie co dostałyśmy od Margaux. - zadzwoniła do swojej ognistowłosej przyjaciółki, kochanki, szefowej i primogen w jednym. Chciała jej to powiedzieć póki była w stanie bo jak zaśnie i wstanie jutro to wiele z tych świeżych wspomnień jej uleci albo wyblaknie.


---


Spotkanie Tremere



W łazience paliło się przyjemne, nieco stonowane światło lamp nadając temu modnie urządzonym wnętrzu przytulny wygląd. W środku były trzy kobiety. Jedna siedziała zanurzona po szyję w wannie bo czysta pachnąca woda i mnóstwo piany symbolicznie oczyszczało ciało i umysł z plugawych myśli i makabrycznych wspomnień jakich dopiero co doświadczyła podczas rytuały. Działało też orzeźwiająco bo inaczej mogłaby już leżeć w półletargu słabo zdatna to sensownej rozmowy. Na krawędzi wanny siedziała krótkowłosa chłopczyca jaka pozwalała mokrym stopom wiedźmy spocząć na swoich udach okrytych luźnymi bojówkami. Zaś rudowłosa siedziała po turecku na podłodze i wyjmowała różne przedmioty z pudła jakie niedawno przywiozły z agencji detektywistycznej Hugo.

- Widziałam jak go kroił. Zalepił mu usta srebrną taśmą. I podobnie unieruchomił kończyny. A potem go kroił. Wziął nóż i odcinał mu boki kawałek po kawałku. Jak kawałek pieczeni. Tylko na żywca. Czułam jakby to mi odkrajał te boki. - zwierzyła się mleczna czekoladka przyjaciółkom krzywiąc się i zaczynając oddychać szybciej jakby przechodził na nią strach i ból ofiary tego rzeźnika.

- Oj już dobrze, dobrze. To tylko sen. Nic ci nie jest. Jesteś tu z nami, w łazience. Widzisz? Czujesz? - z Gabbi znały się na tyle aby ta mogła rozpoznać te objawy i na co się zanosi. Więc szybko starała się spacyfikować atak strachu i od razu jaki czasem potrafił się przerodzić w prawdziwy atak paniki albo śmiertelnego przerażenia. Sabrina osiągała spore sukcesy we wczuwaniu się w obrazy przeszłości i emocji, zwłaszcza jak miała do czynienia z jakimiś przedmiotami związanymi z daną osobą. Ale właśnie musiała też za to sporą cenę. Teraz Włoszka chciała jej przypomnieć, że nie jest tu sama i, że ta wizja już się skończyła. Podniosła więc mokrą stopę do ust i pocałowała ją po czym obdarzyła kumpelę ciepłym uśmiechem.

- No tak, czuję. Bardzo wam dziękuję dziewczyny, że jesteście tu ze mną. Nie wiem co bym bez was zrobiła. - wiedźma zanurzona w pachnącej wannie popatrzyła po swoich partnerkach i uśmiechnęła się do nich. Na pewno po takim seansie nie miała ochoty być sama. Więc ucieszyła się, że przyjechały tak szybko i to obie.

- A widziałaś coś teraźniejszego? Gdzie może być teraz? Albo chociaż dokąd wtedy pojechał jak zniknął z miasta? - Josette pokiwała głową odwzajemniając ciepły uśmiech. Jak przyjechała do tego miasta i zgłosiła się na fotel primogena Tremere to właściwie zaczynała od zera. Dosłownie od zera. Gdyby nie pomoc Aurory to chyba by wyjechała z miasta i więcej tu nie wracała. Do tej pory na wspomnienie swojej własnej klęski w przejmowaniu władzy nad własnym klanem robiła jej się w gardle gorzka gula. I właściwie to przyznała im rację i pojechała do księcia aby zgłosić swoją rezygnację. Ale go nie było no to poszła do bladolicej czarnulki. Ta wysłuchała co się stało i poprosiła aby jeszcze to przemyślała sobie. I, że “coś pomyśli”. A parę dni później pokazała jej ten budynek dawnej drukarni oraz naraiła dwie młode Tremere. Właśnie Gabbi i Sabrinę. Gabbi to był skrót od “gabbiano” co po włosku oznaczało mewę. Krótkoostrzyżona Włoszka była typowym dzieckiem ulic wielkiego miasta. Cwaną, miejską spryciulą co potrafiła się odnaleźć w każdej sytuacji. Trochę słabo wpisywała się w stereotyp Tremere jako wiedź, czarowników, mędrców i innych dostojników. Sabrina już bardziej tylko w takim stylu karaibskiego voo doo. Miała dar do odkrywania skrawków obrazów, myśli i emocji z przedmiotów i związanych z nim osób. I parę lat temu od tej nieczynnej drukarni i we trzy zaczynały budować swoją koterię właściwe od początku. Bo większość szych ich tutejszego klanu dała im wyraźnie do powiedzenia, że nie ma ochoty na integrację a zwłaszcza przewodnią rolę jakiejś rudej heretyczki od Carny. Teraz po paru latach już udało im się okrzepnąć i rozbudować tą własną bazę i znajomości ale nadal ta dwójka była najbliższymi współpracownikami Josette. I jej przyjaciółkami jakie wypełniły jej tą olbrzymią wyrwę w sercu i duszy po katastrofie w Marsylii.

- Tam coś jest. Myślał o tym jako o bezpiecznej kryjówce. Coś z górami. - Sabrina spojrzała na nieco zakurzone pudło z jakiego ruda co chwila wyciągała jakieś fanty.

- Coś z górami. - ognista głowa pokiwała się i po raz kolejny zajrzała do środka. Mając jakiś trop powinno być łatwiej. Wreszcie po chwili wahania wzięła w dłoń jakiś poplamiony jedzeniem, zalany piciem folder reklamowy gdzie na okładce były jakieś góry.

- Szwajcaria. - pomachała folderem i otworzyła go zaczynając przeglądać. Jakiś kraj to zawsze coś na początek no ale jednak przeszukanie nawet niezbyt dużej Szwajcarii w poszukiwaniu śladów po jednym człowiek jaki mógł tam tylko śmignąć z dekadę temu to jednak zapowiadało się na sporo drobiazgowej roboty.

- Pokaż mi to. - Sabrina wyciągnęła dłoń i primogen nachyliła się podać jej mokrej dłoni mocno zużyty folder. Wiedźma zaś zaczęła przeglądać je tak samo jak ona przed chwilą. Przez chwilę przeglądała kartka po kartce tej kolorowej broszurki dla turystów. Ledwo kilka kartek składanych w harmonikę upstrzonych różnorodnymi zdjęciami i opisami zachęcającymi do odwiedzenia tej górzystej, szwajcarskiej krainy.

- O! To to! Ten zamek! To na to patrzył i myślał jak o bezpiecznym miejscu! - rzuciła podekscytowana wiedźma gdy wśród wielu zdjęć rozpoznała to z jakim oprawca miał skojarzenia takie a nie inne. Wychyliła się z wanny aby pokazać dziewczynom o co jej chodzi. Te też się nachyliły ku niej ale folder znów przejęła primogen.

- Akurat ta fotka nie jest podpisana. Poszperam w internecie co to jest. - mruknęła primogen ale podała broszurkę krótkowłosej.

- Hej! Ja to znam! To zamek w Lozannie! Byłam tam na wycieczce szkolnej jak jeszcze byłam śmiertelniczką. Wymiana młodzieży, szkolenie języka, poznawanie innych kultur i takie tam. To Lozanna. - ucieszyła się Gabbi gdy niespodziewanie dla samej siebie i dla koleżanek rozpoznała charakterystyczną budowlę.




https://i.imgur.com/c58IWx2.jpg


- No to myślę, że pojechał właśnie tam. Ale nie wiem czy dalej tam jest. Nie jestem pewna. - rzekła w zamyśleniu Sabrina z powrotem układając się wygodnie w wannie.

- W Lozannie jest jakaś koteria. Mieszkają w zamku. Same bogole. Milion dolców na wstęp. Tak słyszałam. Nie dla takich porządnych, pracujących dziewczyn jak my. To jak miał taki milion to może i tam się zadekował. No ale w każdym razie wreszcie coś mamy. - Josette zmrużyła oczy gdy próbowała przypomnieć sobie co słyszała o tamtym miejscu. A dokładniej o tamtejszej domenie spokrewnionych.

- Skąd ten dupek wziąłby milion dolców? - krótkowłosa pokręciła głową na znak, że trochę ją to dziwi.

- Nie wiem. Ale pójdę z tym do Aurory. Może coś wymyśli. Ona ma możliwości jakich my nie mamy. A Margaux może jest od nas no ale Aurora w końcu ją wzięła do tego zespołu co wysłała do Brukseli. - rudzielec machnęła na to ręką. Ale jak miała jakiś trop to mogła teraz się nim podzielić z paryską szeryf.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica VII Palais-Bourbon, hotel “Olimp”
Czas: 2025.06.08/09; nd/pn; noc, g 03:30; ok 2,5 h do świtu
Warunki: gabinet Aurory; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr



Spotkanie Josette i Aurory



Za biurkiem siedziała bladolica, czarnowłosa kobieta odziana w swoją firmową czerń. I oglądała poplamiony i zdewastowany folder reklamowy z górzystej, szwajcarskiej krainy. Słuchając tego co mówi rudowłosa kobieta w miękkiej, skórzanej, brązowej kurtce.

- Czyli Lozanna. - Aurora pokiwała swoją czarną głową gdy obracała tą nową sprawę w myślach. - Ale to było 10 lat temu. Dawno może go tam nie być. Nawet jak tam pojechał od nas. - zastrzegła podnosząc głowę na swoją rudowłosą rozmówczynię.

- Tak, tak, rozumiem to. No ale myślę, że mimo wszystko dobrze by było to sprawdzić. Nawet jak go już tam nie ma to może się złapie kolejny ślad? A ty masz na tym polu nieporywnywalnie większe możliwości niż my. No i chodzi o kogoś z mojego klanu i twojego zespołu. - primogen paryskich Tremere dała znak, że świetnie rozumie iż trop sprzed dekady może okazać się już mocno nieaktualny. Ale nadal wolała aby go sprawdzić. Pod tym względem to paryska szeryf miała na pewno większe opcje niż ona sama i jej dziewczyny.

- Tu chodzi o kogoś kto kłusował sobie w najlepsze na czyimś terytorium. I to jak widzę nawet na książęcej domenie. No ale wtedy księciem był Villon. I to ktoś kto jak widzę otarł się o złamanie Maskarady i spokrewniał sobie kogo chciał jak leci nie uzgadniając tego z nikim. - szeryf patrzyła na to wszystko z własnej perspektywy. I Josette musiała przyznać, że taki kąt widzenia nie przyszedł jej samej do głowy. Ale z dekadę temu to tak, to jeszcze Villon rządził paryską domeną a Davout i Aurora to jeszcze rządzili się tylko w swojej 11-tce. No a ona sama to jeszcze była w Marsylii i o wyjeździe do Paryża w ogóle nie myślała.

- Dobrze. porozmawiam o tym z księciem. Zobaczymy co da się zrobić. Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Zwłaszcza jak chodzi o kogoś z mojego zespołu. - czarnowłosa uśmiechnęła się oszczędnym uśmiechem do rudowłosej. Obie wstały, pożegnały się i gość wyszła z gabinetu. Raczej się dogadywały. Obie miały naturę detektywów i śledczych. A Aurora znacznie bardziej wolała współpracować z kimś tak “zwykłym” za to pracowitym i sumiennym niż z tymi rozkapryszonymi gwiazdami z Triumwiratu Tremere jaki objął faktyczną schedę po śmierci swojego primogena w Wiedniu w 2008-mym. Z Josette dogadywała się znacznie częściej i przyjemniej. Jej herezja jak to traktowano u Tremere w ogóle nie przeszkadzała czarnowłosej szeryf. Jak dla niej gdyby wszystkie heretyczki od Carny charakteryzowały się taką sumiennością, skromnością, pomysłowością i pracowitością co Josette i jej dziewczyny to jak dla niej cały ich klan powinien się nawrócić na tą “herezję”. Ale na razie musiała pogadać z Oliverem.


---


Spotkanie Olivera i Aurory



Poszła do jego gabinetu ale usłyszała od Nari, że już wyszedł i poszedł do siebie. Nie zdziwiła się. Noc już się kończyła z znała go na tyle aby wiedzieć, że proces zasypiania i wybudzania to u niego trochę trwa. W końcu mimo młodego wyglądu miał już swoje dwie setki na karku. Ale dogoniła go na korytarzu gdy szedł do swojego apartamentu.

- Oliver! - krzyknęła aby zwrócić na niego swoją uwagę. Jak się odwrócił machnął jej dłonią i zatrzymał się aby mogła go dogonić.

- Ależ to nasza piękna i dzielna pani szeryf co stoi na straży naszego bezpieczeństwa. Nie śpi aby spać mogli inni, pracuje aby inni mogli się bawić. Aurora Demers we własnej osobie. - powiedział z elegancją gdy podchodziła do niego a ona znów się poczuła jakby jednym krótkim zdaniem zdjął jej ze 100 lat nieżycia z serca i znów była młodą, nieopierzoną wampirzycą bez żadnego wsparcia w nowej dla siebie domenie. Poza tym ciepło na sercu jej się zrobiło, że miał o niej takie dobre mniemanie. Postanowiła mu się zrewanżować gdy podeszła i wyciągnęła dłoń jaką on pocałował z gracją w prawie już zapomnianym stylu dawnych dżentelmenów.

- Ależ to nasz dzielny i wojowniczy książę na dźwięk którego imienia wrogom truchleją serca i zwieracze. - odparła gładko i z ciepłym uśmiechem, tak bardzo niepasującym do chłodnej aury królowej zimy jaką zwykle się otaczała obserwowała jak tym razem on się roześmiał z rozbawienia. Po czym po szarmancku zaoferował jej łokieć i tak razem ruszyli przez resztę korytarza.

- To cóż cię do mnie sprowadza moja droga? - zapytał ciemnowłosy mężczyzna idący pod rękę z czarnowłosą kobietą.

- Mam sprawę. Właśnie rozmawiałam z Josette. Prosiła mnie o pomoc i zajęcie się tą sprawą bo Lozanna to trochę nie jej rewir. - wyjaśniła szeryf czerpiąc przyjemność z bliskości mężczyzny jakiego szanowała i miała do niego zaufanie. A on odwzajemniał jej się tym samym.

- No to chodźmy do mnie. Nie będziemy o tym gadać na korytarzu. - Oliver wskazał na właściwy kierunek gdzie były książęce apartamenty.

- Do ciebie? A Monique już wróciła? - bladolica uniosła brew i uśmiechnęła się nieco ironicznie.

- Jutro powinna wrócić. No chyba, że sobie z Alessandra, robią długi weekend. - odparł lekkim tonem zdając sobie sprawę, że szeryf trzyma rękę na pulsie z tą wycieczka Monique "na koncert" do Amsterdamu. W końcu w sporej mierze organizacja i ochrona książęcej faworyty na wycieczce to też był jeden z jej licznych obowiązków. Nawet jeśli nie pojechała z nią osobiście to delegowała odpowiedni zespół. No i Dante też jako bezpośrednią ochronę Malakavianki, jej trasy, miejsca spotkania z blond Torreador no i samą Torreador.

- Słyszysz już te szeptane plotki? "Jak tylko Monique wyjechała na weekend to książe od razu sprowadził sobie szery na noc. Wiadomo "na konsultacje". " - przybrała konfidencjonalny ton starej plotkary jaka dzieli się z psiapsolami najnowszymi wieściami z książęcego dworu.

- O pani kochana, to jeszcze nic! W zeszłym tygodniu po korytarzach biegała goła blondynka w samych szpilkach i czerwonej wstążce! I też znikła w apartamencie książęcej faworyty. Mówię ci pani kochana będzie z tego jakaś afera. - on płynnie przyjął bliźniaczy ton i przepuścił ją w drzwiach na kolejny sektor korytarza. A ona pokiwała radośnie głową. Dowiedziała się o tej wycieczce Alessandry zaraz na drugi wieczór. W końcu była to raczej ciekawostka towarzyska jakich pełno było w książęcym elysium a nic pilnego co by zagrażało bezpieczeństwu księcia czy hotelu. Chociaż wtedy poczuła złośliwą igiełkę w sercu, że świeżo wymasowana blondynka po rozstaniu z nią od razu poszła na zabawę z Monique. Ostatecznie jednak uznała, że to nie jej sprawa. I wolała zachować w swoim oficjalnie lodowatym sercu ciepłe wspomnienie z pierwszego dotyku ociekających żelem, jędrnych krągłości blondynki na swoich plecach. I całą resztę jaka działa się potem.

- Doprawdy? To oburzające! Gdzie była ochrona?! Dlaczego nic nie zrobiła? Skoro tu odchodzą takie numeru to ja się stąd wymeldowuje! Pójdę do konkurencji! I obsmaruje ten głupi hotel w internecie! - na głos jednak zawtórowała księciu przyjmując ton oburzonej, zdewocialej Karyny co ma swoje roszczenia do wszystkich tylko nie do samej siebie. Poza tym sama zwykle nie zajmowała się takimi drobiazgami, zwłaszcza z tej oficjalnej części hotelu ale jednak wiedziała, że nie do końca to jest tylko żart. Ale jednak oboje się roześmiali ciesząc się swoją obecnością, zaufaniem i swobodą. Chociaż przez chwilę on mógł zdjąć maskę władcy, generała i księcia a ona szpiega, detektywa i szeryfa. No i mogli po prostu być swoimi przyjaciółmi. A takie chwile odkąd oboje zajęli swoje stanowiska obejmujące zakresem obowiązków całą domenę a nie tylko jedną z dzielnic mieli takich okazji coraz mniej.

- Witam w moich skromnych progach Mademoiselle. Nie są w stanie dorównać ci urodą i wspaniałością więc postaram ci się moją niezdarna osobą odwrócić twoją uwagę od miałkości tego miejsca niegodnemu twojemu majestatowi. - książe skłonił się dworsko swojemu gościowi.

- Schlebiasz mi kawalerze. Ale chociaż z przyjemnością bym się oddała urokom twojej gościny to jednak sprowadzają mnie sprawy służbowe. - odparła szeryf z ciepłym uśmiechem na swoich pełnych wargach tak niepasującym to jej chłodnego stylu bycia z jakiego była powszechnie znana.

- Jedno nie przeczy drugiemu. Ale słucham, cóż cię do mnie sprowadza skoro nie przyszłaś sie pławić w moim jestestwie i podkarmić moje wybujałe ego. - Oliver nie wychodził z roli dobrego gospodarza i zachęcił gościa do rozmowy. Sam zaś podszedł do stolika z butelkami i zaczął im obojgu robić drinka czekając na to co Aurora powie. Ta zaś przyjęła drinka a sama nakreśliła jak wygląda ta sprawa z Russo, Margaux, Szwajcarią, Lozanną i całą resztą.

- Ja nie mogę pojechać, za dużo spraw mam na miejscu. Wysłałabym Maskę ale ona jest w Brukseli. Josette jest primogenem poza tym sam wiesz, że jest jedną z tych Tremere na jakie reszta ich klanu reaguje jak diabeł na święconą wodę. Nie wiem czy to dobry pomysł aby tam pojechała. Mam innych agentów no ale sam mówiłeś, to już nie nasze podwórko to lepiej się tam nie szarogęsić. - wyjaśniła szeryf, że te najprostsze i najwygodniejsze opcje raczej nie musiałyby być najszczęśliwsze dla pozytywnego rozwiązania tej sprawy.

- No tak, to nie nasze podwórko. Źle by to wyglądało jakby nasi agenci panoszyli się po cudzym podwórku. Zwłaszcza w razie wpadki. Lepiej by było załatwić to oficjalnie. - książę pokręcił głową na znak, że tu już wchodzi wyższy, polityczny szczebel a nie samo odnalezienie jakiegoś psychola. Nie chciał świecić oczami i psuć sobie relacji z władcami innej domeny już na samym początku swojego panowania.

- Ale oficjalnie to potrwa. Byś musiał sam tam pojechać. A ustalenie szczegółów i te wszystkie protokoły grzecznościowe i bezpieczeństwa mogą potrwać. Całkiem możliwe, że jak ten Russo wciąż tam jest to by sie o tym mógł dowiedzieć i zwiać nawet tak na wszelki wypadek. - Aurora pokiwała głową na znak, że się zgadza i rozumie ale jednak ta polityka stała na drugim biegunie do skrytości i szybkości działań jakie preferowała. Swoich agentów mogłaby wysłać choćby następnej nocy. I nikt by pewnie w Lozannie o tym nie wiedział nawet jak już tam by byli. A jakby książę miał tam jechac z oficjalną wizytą to by i miesiąc mogło zabrać. Może miesiąc wobec dekady jaka minęła od spokrewnienia Margaux to niewiele ale i tak ją drażnić. Wolała sprawę załatwić jak najszybciej.

- Chyba, żeby pojechał ktoś od nas. Ktoś odpowiedniej rangi, z doświadczeniem w takich sprawach, z odpowiednim prestiżem i klasą własnej osoby. Co by mógł umówić tą wizytę. Faktycznie w Lozannie to jeszcze nie byłem po objęciu złotego stolca. Mógłbym się tam wybrać. A poza tym ten ktoś mógłby załatwić parę mniej oficjalnych spraw. Co myślisz? - zagaił książę który uśmiechnął się lisio do swojej rozmówczyni. I jak to często miał w zwyczaju potrafił znaleźć jakiś plan do danej sytuacji.

- No tak, jak ktoś mniej ważny od księcia domeny to takie ceregiele nie są potrzebne. A kogo masz na myśli? - szeryf zgodziła się, że gdyby taki wariant wypalił to mogłoby to przyspieszyć próbę namierzenia Russo lub śladów po nim.

- Angie. Ma odpowiednią rangę, styl i klasę. No i zna się chyba z połową koterii w Europie. Przynajmniej z tymi starszymi. - Davout wyjawił kto mu przyszedł do głowy jako wykonawca takiej oficjalnej i mniej oficjalnej misji dyplomatycznej. Czarnowłosa kainitka zastanowiła się chwilę nad tą kandydaturą po czym wolno skinęła głową.

- Jeśli czujesz się na siłach aby ją przekonać do tego to myślę, że byłaby w sam raz. - zgodziła się na tą propozycję uznając, że jedna z najstarszych paryskich primogen do tego o odpowiedniej pozycji i prezencji oraz urokowi osobistemu byłaby odpowiednia do takiej misji. Chociaż sama osobiście za nią nie przepadała i jak podejrzewała z wzajemnością. Jednak Olivera to nie dotyczyło to zapewne mogliby się oboje dogadać w tym względzie. Rozmawiali jeszcze chwilę ale w końcu szeryf odstawiła pusty kieliszek, wstała, pożegnała się i wyszła.




Miejsce: ???
Czas: 2025.06.09; pn; południe, g 14:30; ok dzień
Warunki: wnętrze budynku; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr



śld. Malory



- Cześć szefie. - drzwi do gabinetu naczelnika otworzyły się i zjawił się w nich starszy już niż młodszy mężczyzna w eleganckiej, stonowanej marynarce i patyczkiem lizaka wystającym z ust.

- Cześć Malory. Co tam? Jak minął weekend? - zagaił szef dając znać aby wszedł do środka.

- A dziękuję, na szczęście spokojnie. Ja w sprawie tej sprawy z piątku. Tej z Paryża o tym pobiciu na blokowisku. - śledczy skinął głową i wszedł do środka. Tylko jeszcze wyjął lizaka z ust aby mówić wyraźnie.

- Aha. Pamiętam. I co? Będzie coś z tego czy sprawa do archiwum? - zagaił szef czekając co jego śledczy sądzi o tym piątkowym zgłoszeniu. On sam ledwo na nie rzucił okiem to nie miał wyrobionego zdania. W końcu to właśnie śledczy się tym zajmowali a nie on.

- Myślę, że jest w niej sporo interesujących niejasności. Na tyle, że dobrze by było tam pojechać i zbadać sprawę na miejscu. Faktycznie w obu przypadkach poszkodwani zaczęli cierpieć na skutki anemii jakby im nagle ubyło krwi a nigdzie nikt nie znalazł tej brakującej krwi. I wszystko działo się w nocy. Poprosiłem tego Laberge aby sprawdził dla mnie parę rzeczy i wszystkie działy się w nocy. Sam przyznasz, że to całkiem interesujący zestaw poszlak. - Malory przedstawił szefowi swoje podejrzenia i powody dla jakich chciał pojechać do Paryża aby na miejscu zbadać sprawę.

- Tak, tak, na szczęście dla nas trudno im zamaskować ubytek krwi u ich ofiar. Biologii nie da się oszukać. No dobrze, to pojedź i zobacz jak to wygląda na miejscu. Aha i weź ze sobą Eleonor. - szef pokiwał swoją łysiejącą głową i dał znać, że wyraża zgodę aby śledczy się zajął tą sprawą osobiście.

- Eleanor? Ale po co? Ja pracuję z Adamem. - śledczy trochę się zdziwił końcówką polecenia szefa. Przecież miał już partnera no i ucznia jakiego trenował na swojego następcę. I ten wyrastał na rasowego, dociekliwego śledczego. A o tej Eleanor to nie miał zbyt dobrego mniemania. Ponoć była świetnym specem od komputerów i innych takich spraw. No ale ten jej wyzywający i pretensjonalny styl bycia z mocnym makijażem na czele niezbyt mu przypadał do gustu. Co prawda zdawał sobie sprawy, że takie czasy i obyczaje a facjata nie wpływa na same umiejętności techniczne no ale i tak jakoś niezbyt miał ochotę z nią współpracować jak nie musiał. A zwykle nie musiał.

- Dziewczyna jest bardzo zdolna. Ale brakuje jej doświadczenia w terenie. Jak ma nabrać doświadczenia w terenie jak ciągle siedzi tutaj? No i jak ma się czegoś uczyć to od najlepszych. Poza tym jak ty ją weźmiesz no to może i inni zaczną. No? Pomóż młodej. - szef pokiwał głową dając znać, że rozumie wątpliwości i niechęć kolegi ale jednak miał też swoje racje.

- Ale mnie wziąłeś pod włos. No dobra. To daj jej znać. Jutro lecimy do Paryża. - Malory dał za wygraną przyjmując do wiadomości, że coraz częściej pełni rolę mentora i nauczyciela dla młodszego pokolenia. Pożegnali się a szef złapał za telefon aby wezwać Eleanor i przekazać jej nowy przydział.




Miejsce: Francja; Paryż, sektor centralny; Dzielnica I Louvre, Muzeum Sztuki Luwr
Czas: 2025.06.09/10; pn/wt; wieczór, g 23:45; ok 5,5 h do świtu
Warunki: zaplecze muzeum; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr



Oliver i Angelette



- Witaj ma królowo! Twój pokorny sługa jest zaszczycony i onieśmielony móc podziwiać twój majestat. - do magazynu wszedł przystojny, wysoki, dobrze zbudwany mężczyzna w drogim garniturze za kilka tysięcy euro. Wszedł energicznie i pewnym siebie krokiem a mimo pokornych słów emanował dobrym humorem i pewnością siebie. Zwracał się do kobiety ubranej jak na głównego managera jednego z najsławniejszych muzeów sztuki na świecie. Ta obdarzyła go iście królewskim uśmiechem i podała swoją elegancką, zadbaną dłoń do pocałowania.

- Oh, Oli, nasz wymierający gatunek niepoprawnego romantyka co potrafi być rycerski, męski, mężny i wrażliwy jednocześnie. Szkoda, że takich jak ty jest coraz mniej. Teraz dominuje miałkość, tandeta i roszczeniowość. - Wieczna Królowa okazała mu swoje zadowolenie i aprobatę dla jego postawy. Ale też od razu wyrzuciła z siebie skargę na obraz dzisiejszego świata z jakiego czuła się z każdą dekadą coraz bardziej wyobcowana. Dobrze, że chociaż tutaj, w jej osobistej strefie komfortu, wśród dawnych dzieł sztuki mistrzów z nazwiskami rozsławionymi na cały świat czas jakby zwolnił i czuła się tu jak u siebie.

- Wtedy trudniej by mi było być tak wyjątkowym i niepowtarzalnym mademoiselle. - odparł książę z chytrym uśmiechem. Powiódł wzrokiem po magazynie i na chwilę zawiesił wzrok na robotnikach jacy okładali sporych rozmiarów rzeźbę okładzinami, styropianem i ogólnie przygotowywali ją widocznie do transportu.




https://upload.wikimedia.org/wikiped...vre_MR1777.jpg


- A to co? Jakaś przeprowadzka? Wymiana? Wystawa gdzie indziej? - zagaił obserwując przez chwilę postęp prac.

- To dla mojej Różyczki co pojechała do Brukseli. Prosiła mnie o ten drobiazg. Dorzucę jej jeszcze parę. W końcu ma tam otwierać galerię sztuki to szkoda aby zaczynała od pokazywania pustych ścian. Zastanawiam się co jeszcze by jej wysłać. - powiedziała primogen Torreadorów wskazując długopisem na pakowane w podobny sposób obrazy. Venture im też poświęcił chwilę czasu. Domyślał się, że skoro są w Luwrze i załadunku pilnuje osobiście primogen jaka była znaną miłośniczką sztuki i jej mecenasem to ma do czynienia z oryginałami. Obok niej stała jej asystentka z tabletem i widocznie coś tam ustalały i planowały ale skoro odwiedził ich sam książę to dyskretnie odsunęła się w bok dygając mu tylko grzecznie na powitanie.

- Kobiece akty widzę już są no bo dla takiego starego lubieżnika jak ja to na pewno byłby atut jakiejś wystawy. I gorące hostessy. - powiedział Davout uśmiechając się ironicznie i sprawiając, że primogen roześmiała się serdecznie.

- Oh wierzę, że z talentem mojej Różyczki na pewno nie będzie miała kłopotu ze znalezieniem gorących hostess. Ale może dorzucę jeszcze ze dwa kobiece akty na wypadek gdyby się tam miał pojawić jakiś stary lubieżnik. - powiedziała rozbawiona i dała znak Manueli aby przygotowała coś odpowiedniego w swoim tablecie.

- No to jeszcze bitwy lubię oglądać. Uchwycona z odpowiedniej perspektywy i momencie bitwa, jak artysta potrafi oddać ducha idei to naprawdę chwyta za serce. - Oliver też się uśmiechnął i przeszedł do następnego punktu.

- Ah! Bitwa! Malarstwo batalistyczne. Rzeczywiście o tym zapomniałam. Można coś dorzucić w tej tematyce. I dla Leona też. Mam portret księcia Poniatowskiego. Może pomoże to mojej Różyczce skusić go na taką wystawę. Chociaż z tego co słyszałam to i bez tego przypadli sobie do gustu. - teraz Angelette się uśmiechnęła nie kryjąc zadowolenia z postępów swojej podopiecznej.

- Książę Poniatowski? To pewnie portret na koniu. A coś morskiego? Morze też lubię. W końcu zaczynałem jako chłopiec okrętowy. - książę odparł w podobnym stylu, znali się z Leonem od czasów Napoleona. I obaj wyczuwali w sobie bratnie dusze. Chociaż też gdzieś pomiędzy nimi kryła się ta cicha, przyjacielska rywalizacja między wilkiem morskim a szczurem lądowym i między piechociarzem a kawalerzysta. Jednak obaj byli zgodni, że Napoleon Bonaparte to był "nasz cesarz" i od jego upadku Francja już nie miała męża stanu tego formatu. Obaj wspominali tamtą epokę z rozrzewnieniem jako czasy swojej śmiertelnej i nieumarłej młodości. Obaj też coraz bardziej się czuli jak relikty minionej epoki. A Angelette była jeszcze z pół wieku starsza od nich.

- Polski książe, arystokrata, wódz i marszałek cesarza? Oczywiście że na koniu. - prychnela rozbawiona Torreador bo w końcu taki był wówczas kanon w sztuce, że wielu wodzów wszelkiej maści lubiło portrety w dumnych pozach i właśnie często na końskim grzbiecie.

- A morze, tak masz rację mój panie, coś z marynistyki dobrze by uzupełniło kolekcję mojej Różyczki. - elegancki palec znów wskazał na swoją hiszpańska asystentkę i ta skinęła głową przygotowując na tablecie odpowiednią pulę obrazów do wyboru dla swojej szefowej.

- Monsieur, gdybyś kiedyś znudził ci się etat księcia domeny myślę, że jako doradca do spraw sztuki i wystaw też byś się odnalazł. - Wieczna Królowa ukłoniła się lekko swojemu gościowi wyrażając mu swoje uznanie za pomoc w tej sprawie.

- Z twych słodkich ust moja pani to prawdziwy komplement. - Oliver odwzajemnił ukłon i sztukę starodawnych konwenansów. - Ale mimo wszystko nie przyszedłem tu doradzać w sprawie sztuki. - odparł mężczyzna kończąc te dygresje na temat sztuki.

- A w takim razie cóż cię do mnie sprowadza monsieur? - zagaiła brunetka domyślając się od początku, że nie przyjechał tu w sprawie rzeźb i obrazów.

- Nie miałabyś ochoty przejechać się do Szwajcarii? Dajmy na to do Lozanny? - zapytał patrząc na nią z czarującym uśmiechem.

- Do Lozanny? Trochę mało typowa pogoda na narty. - primogen dała mu znak aby rozwinął temat jakiego się nie spodziewała. Więc zaczęli rozmawiać o tej podróży primogen w imieniu swojego księcia aby przygotować grunt pod oficjalną wizytę. A przy okazji dowiedzieć się paru innych rzeczy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline