Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2022, 15:44   #117
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - Tura końcowa 2025.06.05/06; cz/pt; noc, 22:00 - 01:15 (4/6)

Miejsce: Włochy; Triest, sektor centralny; ulice i opuszczony budynek
Czas: 2025.06.15/16; nd/pn; wieczór, g 23:15; ok 5,5 - 6 h do świtu
Warunki: piwnica, plamy światła i ciemności, cicho; na zewnątrz: noc, pogodnie, łag.wiatr



Russo, Gabbi, Dante i 4-ta drużyna





https://i.imgur.com/G5JJ9YP.jpeg


Przechadzał się włoską ulicą. Nie do końca wiedział po co spaceruje. Po prostu nie chciał już siedzieć w pokoju hotelowym w jakim się zatrzymał. Wydawał mu się prowincjonalny i niegodny jego osoby. Ale za to nie rzucał się w oczy. Sam jeszcze się nie zdecydował czy tu zostanie na dłużej. Jak tak musiałby znaleźć jakąś kryjówkę. Aby móc w spokoju oddawać się swojej unikalnej sztuce. I zbierać trofea oraz pamiątki. W samym hotelu mogło to być kłopotliwe. Musiałby coś znaleźć. A może nie? Może nie warto? W końcu Triest był na pograniczu włosko - jugolskiej. Czy jak to tam ten bałkański burdel się teraz nazywał. Nieistotne! Istotne było to, że był dość blisko Szwajcarii w jakiej zdołał sobie przez ostatnie lata uwić całkiem wygodne gniazdko. Mógł uprawiać swoją sztukę bo w końcu miał się za artystę. I to nie byle jakiego! Nawet w skali spokrewnionych. Teren łowiecki też był w tej Lozannie niezły. Jak się posmarowało komu trzeba to można było czuć się całkiem bezpiecznie.

Aż przyjechała ta suka. Chociaż z początku zrobiła na nim niezłe wrażenie. Wielka, paryska dama. Taka z wyższych, wypielęgnowanych i wyperfumowanych sfer. Co to od wieków jedzą bułkę przez bibułkę i takie tam. Ale potrafiła robić wrażenie. I to była kobieta z fantazją. Jak choćby gdy sobie zażyczyła zjazd na snowboardzie. I to w samym bikini! No musiał przyznać, że robiła wrażenie. Aż gdyby nie była taką szychą to może nawet by się nią zainteresował dokładniej. Cóż to byłaby za uczta dla zmysłów! I jakież cenne trofeum i pamiątki by z tego były! Aż teraz czuł przyjemne ożywienie na taką myśl. Zresztą widział, że cała koteria zwariowała dla tej paryskiej Torreador. Skakali wokół niej jakby rzuciła na nich jakiś urok. Królewski urok. Zresztą jak bawił jeszcze w Paryżu to słyszał o niej, i że tak na nią wołają. Wieczna Królowa. Tylko wtedy niezbyt go obeszła i nawet przelotnie się nie spotkali. Nie zdawał sobie sprawy, że to taki gorący i fantazyjny towar. A mimo to to właśnie ona przywlokła zagrożenie dla jego osoby.

Z początku tego się nie spodziewał i nie skojarzył. I co z tego, że jakaś paryska wampirzyca przyjechała tutaj? Nic nowego. No dobra, primogeni czy inne szyszki zdarzali się rzadziej ale nie aż tak rzadko by to stanowiło jakąś różnicę. I wiedział, że jest z Paryża gdzie był jakiś czas temu. Parę lat. Może dekadę. No już trochę. Ale co z tego? Całkiem sporo paryskich czy po prostu francuskich spokrewnionych tu bawiło albo przejazdem, albo na wycieczce, albo starało się o azyl jak ich było stać. Zresztą z tego co się dowiedział to miała negocjować jakąś kurtuazyjną wizytę swojego księcia czy coś takiego. Nudy jakieś. Nie było na co zwracać uwagę ani czym się niepokoić. A w końcu było to ledwo parę dni temu, w połowie tygodnia. Aż do wczoraj.

Wczoraj kumpel ostrzegł go, że ta cholerna, wścibska baba pytała o niego. I jakieś głupoty rozpowiadała, że kłusownictwo, że rzeźnik, że makabryczne trofea, że nowy książe nie aprobuje takich zabaw na swoim podwórku. Co za suka! Znaczy Russo oczywiście nie chwalił się o detalach swojej paryskiej wycieczki a i ów kumpel to też w gruncie rzeczy był dla niego tylko użytecznym idiotą któremu pozwalał myśleć, że się kumplują. W zamian dostarczał mu plotek co się dzieje na szczytach zamkowych ważniaków. Tego Russo się nie spodziewał. Aż przez chwilę zastanawiał się czy nie odwiedzić tej sługuski tego paryskiego przygłupa i nie zrobić z nią co należy. Jednak ostrożność zwyciężyła gniew i podpowiedziała, że tamta ma niezłą ochronę wspartą także przez tą ochronę z zamku. W końcu to nie była jakaś randomowa dzierlatka z paroma krzyżykami nieżycia na karku tylko ktoś kogo nie dało się nie zaliczać do VIP-ów. W jednej chwili cały jego podziw dla jej finezji i fantazji, dobrego stylu i smaku zmienił się w nienawiść. Ale nie zamierzał czekać aż zapukają do jego drzwi. Jeszcze tej samej nocy zabrał swoje rzeczy w dwie torby, niczym wąż zmienił skórę posługując się nową tożsamością wsiadł do nocnego pociągu jadącego do Włoch. Tam ze dwa razy zmienił stację i w końcu wysiadł tutaj. I to dlatego, że pociąg kończył swój bieg. Znalazł jakiś hotel i ścigając się ze świtem zabunkrował się w nim. Wstał dzisiaj i wyszedł aby przemyśleć to wszystko.

W drugiej połowie czerwca to w tym włoski mieście pogoda wieczorem dopisywała. Ale trwał jeszcze rok szkolny więc było tuż przed największym, letnim natężeniem ruchu turystycznego. Jednak widział, że wieczorne ulice tętnią życiem. Było na kogo polować. Oparł się o barierkę jaka wznosiła się kilka metrów ponad deptak, plażę i wody zatoki. Okazało się, że wieczorem ruch też był całkiem przyzwoity. Jakieś ognisko tam, grill tu, tańce jeszcze gdzie indziej, gonitwy dzieciaków. No i nad tym wszystkim on. Prawdziwy nocny drapieżnik i krwawy artysta szukający kolejnej ofiary. Uśmiechnął się wilczo sam do siebie z poczucia wyższości nad tym durnym, śmiertelnym bydłem.

Zastanowił się przez chwilę kto tu rządzi. Czyja to domena. Niezbyt się interesował tym miastem wcześniej to nie miał tego w pamięci. Ale właściwie czy to ważne? Raczej nie miał w zwyczaju pytać się innych o zdanie. Zawsze robił co chciał. Z kim chciał. I jak chciał. Poza tym nie uśmiechało mu się tracic czasu na jakieś szukanie kogoś ze swojego gatunku jak nie miał pojęcia czy tu zostanie czy nie. Właściwie coraz bardziej się skłaniał do wniosku, że nie. Za blisko do Szwajcarii. I Francji. To jak nie zamierzał tu zostawać to po co się ograniczać? Uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o zabawie jaka go czeka. Zostawi tu po sobie swój krwawy podpis i zniknie. Jak zwykle. Nie złapią go. Za durni na to są. Nawet ci idioci z koterii co niby powinni być chodź trochę sprytniejsi od tej śmiertelnej trzody. Może i byli ale to właściwie on był dla nich za sprytny. Zawsze o krok czy dwa przed innymi. Ciekawe czy w Lozannie już odkryli, że go nie ma czy jeszcze nie. Idioci. Otaczali go sami idioci. Niech szukają wiatru w polu. Teraz miał inne dokumenty, parę razy zmieniał pociągi, był już całkiem gdzie indziej niż ostatniej nocy. Potem popracuje jeszcze nad zmianą wyglądu. Ale to potem. Na razie Głód domagał się nasycenia. Oraz jego dusza artysty potrzebowała jakiejś rekompensaty za straty moralne jakie wyrządziła mu ta paryska suka. Kiedyś się jeszcze na niej odegra. Na nich wszystkich. Ale na razie…

Zaczął się rozglądać z góry po plaży bardziej przytomnie. Stał leniwie oparty o barierkę jak turysta co podziwia nocne widoki. Taki z duszą uduchowionego artysty który dzięki wrażliwości potrafi dostrzec coś co przegapiają wszyscy. Jak choćby tamten mięśniak co bajerował jakąś niuńkę na ławeczce. Coś jej opowiadał a ona robiła nieco zażenowane oczka. Chyba nie szedł mu ten flirt najlepiej. Ale też nie na tyle źle aby dziewczę zwinęło żagle. A on wyglądał zdrowo i dorodnie. To by było niezłe trofeum. Albo ona? Właściwie też nieźle wyglądała. A może oboje? W końcu jak ma się podpisać tak aby go zapamiętano to można coś mniej standardowego po sobie zostawić.

Albo tamten got? Tyle kolczyków. Powinien być odporniejszy na ból niż zwykli przedstawiciele jego trzody. A też wyglądał zdrowo. I wydawał się być pogrążony w zadumie albo smutku. Jakby coś nie szło po jego myśli. Można by go sprawdzić jak znosi prawdziwy ból.

A tam przy stoliku siedział jakiś dandys. Już nie taki młody. Jednak w dobrym stylu. Chyba gej. Sądząc po tym jak próbował zagaić do kelnera kompletnie ingnorując jego całkiem zgrabną koleżankę. Zaś kelner wydawał się być zakłopotany tą uciążliwą dla niego rozmową.

Stukot obcasów na chodniku usłyszał trochę wcześniej. Ale pochłonięty selekcjonowaniem ofiar nie zwrócił na niego większej uwagi niż na kolejny odgłos wieczornego miasta. Ledwo spojrzał na właścicielkę. Młoda, zgrabna, w kwietnym kapeluszu, w wieczornej kreacji jak do teatru czy innego lepszego wyjścia. Krótkie, ciemne włosy. Wrócił do plaży jaka roztaczała się poniżej. Dopiero jak przeszła tym raźnym tempem za jego plecami i poszła dalej to poczuł to. Coś co sprawiło, że aż mu włoski na karku stanęły dęba. I jakaś fala ciepła spłynęła w dół do lędźwi. To było tak nietypowe i intrygujące, że odwrócił głowę za oddalającą się kobietą. Całkiem niezła linia w tej mini, eleganckie wysokie szpilki, kapelusz, kawałek tatuażu wystający z wycięcia na łopatce. Nie potrafił tego nazwać ale też to pociągające uczucie szybko zaczęło słabnąć gdy się oddalało. Co to było? Jakies perfumy? Coś innego?

- Takie drogie dziwki jak ty noszą dupe wysoko ale ja wiem, że jesteście tylko lepiej wyperfumowany dziwkami. - mruknął pogardliwie sam do siebie. Przez to, że wydawała mu się taka elegancka od razu skojarzył ją z tą paryską suką co go wykurzyła z tego wygodnego gniazdka. Tamtej nie mógł dorwać. No ale ta tutaj no sama się prosiła. Dostanie za swoje! Oderwał się od barierki i ruszył za swoją ofiarą. Zdecydował, że dzisiejszej nocy to będzie właśnie ona. Wyczuł rosnące ożywienie i podniecenie na myśl co się wkrótce będzie działo. Co z nią będzie robił. Jak choćby ten tatuaż na łopatce. Ciekawe co to jest. Jak jakiś ciekawy może zatrzyma go sobie na pamiątkę. I trofeum. Powinna być dumna, że tak ją wybrał i uhonorował. Niestety te marne dziwki nigdy tego nie potrafiły docenić. Zresztą inni też nie. Nawet jak im to w końcu wykładał jak krowie na miedzy gdy już byli w jego mocy, związani, zakneblowani, krwawiący i umierający. No nic. Zero wdzięczności. Banda niewdzięczników! Zasługiwali na wszystko co ich spotka. Jak ta tutaj.

Trochę skrócił dystans, dzieliło ich już tylko kilka długości samochodów. W powietrzu wyczuwał rozrzedzony zapach tych perfum. Ale tak słaby, że właściwie nie. Ale i tak wiedział, że to to. Co to było? Nie spotkał się wcześniej z czymś takim. Ale bardzo mu się spodobało. Stracił ją na chwilę z oczu gdy weszła za róg. Jak sam też się tam znalazł dostrzegł ją jak idzie środkiem brukowanej alejki. Dość opustoszałej. Od razu zorientował się, że to świetne miejsce na atak. Rozejrzał się dookoła ale chociaż tam czy tu dostrzegł jakiś przechodniów to najbliżej siedziało na ławeczce dwóch dresów. Jarali szlugi, obok stały puszki z piwem, gadali coś ze sobą. I byli z dobre pół setki kroków od wejścia do zaułka. Reszta była jeszcze dalej. Jak zatknie usta tej dziwce to nie powinni nic usłyszeć. Wszedł do środka.

Przyspieszył kroku i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że ona otwiera drzwi do jakiegoś ociemniałego budynku i znika w środku. Trochę go to też zaniepokoiło. Umówiła się tam z kimś? To by mogło mu pokrzyżować plany. Chociaż budynek to chyba jakaś stara kamienica. I ciemna. Było jeszcze przed północą to jakby ktoś tam mieszkał to chociaż niektóre światła powinny się palić. Ale był już zbyt nakręcony aby chociaż nie próbować. Szybko i zwinnie podbiegł do tych samych drzwi. Nie dojrzał żadnego światła ani nie usłyszał innego dźwięku niż cichnący odgłos szpilek. Nie była daleko!

Pchnął drzwi i znalazł się na ciemnej klatce schodowej. Schody w górę, na parter. I w dół do otwartej piwnicy. W piwnicy paliło się światło. Tam poszła? Ale zaraz usłyszał wzywający odgłos obcasów. Z dołu. A jak zbiegł po schodach do piwnicy wyczuł w zamkniętym korytarzu zapach jej perfum. Ale teraz jak był tak blisko odgłos obcasów ucichł. Zatrzymała się? Zorientowała się, że ktoś za nią idzie? Nic jej to nie pomoże no ale mogła. Ruszył za śladem perfum w głąb piwnicznego korytarza. Jeszcze załom czy dwa i ją dopadnie. Właściwie to chyba tu nikt nie mieszkał to mógł ją załatwić nawet tutaj. Jak pomyślał o słodkiej, ożywczej krwi jaka zaraz będzie przepływać mu przez gardło to…

Zorientował się, że jest tu jeszcze ktoś. Zatrzymał się bo usłyszał kroki. Bez szpilek. Ktoś o stosownej masie ciała. Schodził z góry. Cmoknał z niezadowolenia gdy tamten zamiast wyjść na ulicę zszedł na schody do piwnicy i… Zamknął drzwi? To go zdziwiło. Przez moment sądził, że ktoś z domowników zauważył otwarte drzwi piwnicy, zamknął je i wróci zaraz na górę albo wyjdzie na zewnątrz. Tylko, że usłyszał chrobot klucza w zamku. Światło nie zgasło. A kroki wznowiły się schodząc po schodach. To była zwykła piwnica starej kamienicy więc niezbyt było tu gdzie się ukrywać. Więc zaraz się zobaczyli.

To był mężczyzna. Widział dół ciemnych spodni od garnituru i eleganckie półbuty. Pasek zapinający te spodnie. I dół marynarki. Trochę się zdziwił, że tamten wyjął skądś białe rękawiczki i zaczął je zakładać. Ale góry ciała nie widział bo tamten snop światła piwnicznej lampy go nie oświetlał. Całe to zachowanie i strój obcego nie spodobały się Russo. Ale go też zaintrygowały. Coś nie wyglądał na zwykłego, roznegliżowanego domownika z góry. Tylko jakby się urwał z jakiegoś eleganckiego przyjęcia.

- Julesie Russo. - odezwał się spokojny, męski głos tego co nałożył już jedną białą rękawiczkę i zabierał się za kolejną. Spokrewniony zamrugał powiekami. Od lat nie używał tamtej tożsamości! Odkąd opuścił Paryż! To było z parę lat temu albo i dekadę. Szybko się opanował i pokręcił głową uśmiechając się uspokajająco.

- To chyba jakaś pomyłka. Nazywam się Christian. Christian Moller. Przepraszam za najście ale zabłądziłem. Trochę się tu ganialiśmy z moją koleżanką. Gdzieś tu powinna być. Widział ją pan może? Ale nie jesteśmy stąd to się zgubiliśmy. Mam nadzieję, że nie obudziliśmy pana? Nie chcieliśmy nikomu robić kłopotu. Już sobie stąd idziemy. - odparł przyjaznym tonem głupiutkiego turysty. Sprawdzało mu się to całkiem często. Usypiało czujność i pozwalało się wykaraskać z potencjalnych tarapatów. Przecież to bydło było takie głupie! Nawet odzyskał rezon gdy znów czuł się na fali. Wiedział, że najlepsze kłamstwa to takie w jakich jest jak najwięcej prawdy. Ale sprytną bajeczkę mu tu na poczekaniu sprokurował.

- Nie. Nie obudziłeś. A koleżanka o jakiej mówisz jest przy drugim wyjściu. To które prowadzi na podwórze. - mężczyzna nie wydawał się ani rozgniewany, ani agresywny, ani zaniepokojony. Zupełnie jakby po całości łyknął ten kit. Wampir w duchu roześmiał się triumfalnie ale nie miał zamiaru dać tego po sobie poznać.

- Dobrze, bardzo panu dziękuję. To jak mówiłem, my już będziemy lecieć. Jeszcze raz przepraszamy za najście. Dobranoc. - powiedział usłużnie i grzecznie po czym uśmiechnął się do faceta jaki kończył ubierać drugą rękawiczkę. To musiał być jakiś przypadek! Nikt nie miał prawa tutaj wiedzieć o Julesie Russo jaki dekadę temu tworzył swoją krwawą sztukę w zakamarkach Paryża, w ogóle w innej części tego kontynentu. Szybko ruszył przed siebie zostawiając tubylca za sobą. Znów dotarł do niego ten przyjemny aromat tej drogiej kurewki. Zaśmiał się w duchu. Niechcący już zostali parą! Co prawda ten związek nie przetrwa próby czasu i nim nastanie świt będzie po wszystkim. Ale nie musiała tego wiedzieć.

- Próbuj. - doszło do jego pleców głos tego naiwnego flegmatyka. Zostawił go za zakrętem poświęcając mu ostatni rzut oka jak tamten skończył nakładać te idiotycznie białe rękawiczki. I przestał się nim przejmować. Widział już te schody prowadzące na górę i dalej pewnie na podwórze jak ten elegancik mówił. Szybko dopadł do schodów i się zatrzymał zdziwiony. Czekała na niego. U wyjścia ze schodów. Stała z dłonią na otwartych drzwiach. W dumnej, wręcz wyzywającej pozie. No kurew pierwszej wody!

- A tu jesteś kochanie! Czemu tak się chowasz i uciekasz? Obudziliśmy jednego pana przyszedł sprawdzić kto tu się kręci. Byłaś bardzo niegrzeczna. Ale wiem, że dojdziemy do porozumienia. - bawił się świetnie gdy tak ją mamił i powoli, bez pośpiechu sycił się tą chwilą jak wąż hipnotyzujący swoją ofiarę. Podziwiał jej wspaniałą sylwetkę widzianą nieco nietypowo bo od dołu. Te wysokie szpilki, zgrabne, gładkie nogi, uda w jakie się chciało zanurkować i ich szczyt tak podniecająco skryty za dołem ciemnej mini. Potem zwężenie na szczupłą talię i przyjemny dekolt sukienki. Wreszcie twarz. Pierwszy raz miał okazję przyjrzeć się jej twarzy. Młoda, dopasowana do reszty, z kpiącym uśmieszkiem na pełnych wargach, kolczykami w nozdrzu i brwi. Te trochę nie pasowały do wizerunku eleganckiej damy. Za to wzywał go jeszcze bardziej ten przyjemny aromat jaki wyczuł po raz pierwszy gdy tylko go minęła przy balustradzie.

- Oczywiście, że dojdziemy do porozumienia. Dante jest w tym świetny. - odparła patrząc na niego z góry. Teraz ona miała wreszcie okazję aby się napawać tym co się zaraz stanie. Tak dla odmiany po tym co się działo od wczoraj i przez ostatnie parę dni. A ten dupek nadal się nie kapnął co tu jest grane. I sądził, że on tu rozgrywa karty.

- Dante? Tamten w gajerze? To on jest z tobą? Oj ty kusicielko, namawiasz mnie na trójkącik? - zaśmiał się rozbawiony gdy nagle przyszło mu do głowy, że to dlatego spotkał ich tu oboje na raz. Pewnie jednak mimo wszystko byli tu jakoś umówieni. Nawet jak jakoś się trochę dziwnie rozbiegli, że się nie spotkali od razu. A trójkącik czemu nie? Chociaż oczywiście podobało mu się to dwuznaczne określenie. Zapewne ona i on skrajnie inaczej sobie wyobrażali taki trójkącik.

- Zostawię to wam. Nie będę si wtrącać. Aha i moja szefowa prosiła abym ci przekazała wiadomość pojebańcu. I właściwie to jest wiadomość od nas wszystkich. Za to co zrobiłeś naszej kumpeli. - Gabbi może nie byłaby taka pewna siebie gdyby była tu z nim sama. Ale już słyszała zbliżające się kroki z głębi piwnicy. Dante nadchodził powoli ale z nieubłaganą konsekwencji samej śmierci. Bardzo wątpiła aby taki złamas dał radę osobistemu egzekutorowi samego księcia co walczył z nim ramię w ramię na wielu wojnach od czasów Waterloo. Poza tym obok siebie widziała Violettę i Chandlera z drużyny szturmowej jaka przyjechała razem z Dante. Tylko ten Russo jeszcze ich nie widział. Za to widziała jak zamrugał oczami ze zdziwienia jakby nasypała mu piachu w precyzyjny mechanizm.

- Kim ty jesteś? I jaką wiadomość? - Russo zorientował się, że coś tu nie pasowało. Za dużo tych przypadków. Odwrócił się w stronę piwnicy gdzie słyszał zbliżające się kroki. Pewnie tego Dante jak go nazwała ta cizia. Co tu jest grane?

- Wiadomość brzmi. “Z pozdrowieniami od Margaux Ryan zasrańcu!”. Teraz ona jest z nami, z dziewczynami Tremere a ty lecisz do piekła pojebie! - krzyknęła jakby wreszcie mogła dać upust swoim emocjom. I cisnęła mu coś na dół. Nie zwrócił na to uwagi tylko słysząc, że swoje diabelskie paluchy maczały w tym jakieś koterie pojął grozę sytuacji. To pułapka! Wrzasnął i dał susa na górę! Ale nie zdążył. Zatrzasnęła drzwi i przekręciła klucz. Usłyszał przez nie jakieś głosy, ze dwie osoby przynajmniej. Nie była tu sama!

- Julesie Russo. Z rozkazu i wyroku księcia Olivera Davouta, władcy paryskiej domeny… - spojrzał z paniką w dół schodów. To ten cały Dante! I Davout? To on był tym nowym księciem w Paryżu! Słyszał jak niespiesznie zbliża się coraz bardziej. Zastanawiał się gorączkowo czy ma większe szanse z tym cynglem czy tymi dwoma czy trzema za drzwiami. Przy okazji dojrzał co mu ta dziwka rzuciła. Zdjęcia. Rozpoznał na nich swoje ostatnie paryskie dzieło. Ta ciemnowłosa gliniara co była tak głupia, że nie miała pojęcia na kogo tak naprawdę poluje i myślała, że da mu radę sama. Ale przecież ją docenił! Spokrewnił ją w nagrodę za jej upór. No i aby mogła go podziwiać i wściekać się jak bardzo ją przechytrzył i jak bardzo nie umywała mu się do pięt.

- Za nielegalne, wielokrotne kłusowanie w wielu domenach, spokrewnienie śmiertelnej bez zezwolenia, naruszenie Maskarady… - tamten zbliżał się coraz bardziej i gadał jak nawiedzony.

- Nie poczekaj! To było dawno! I nie jesteśmy już w Paryżu! To nie wasz teren! Nie macie prawa tu działać! I nikt mnie nie poinformował o procesie! Mam prawo do przedstawienia swoich racji księciu! Poza tym wyrok musi zatwierdzić primogen mojego klanu! - zeskoczył w dół schodów i zdążył w ostatniej chwili. Widział już łysego mężczyznę około trzydziestki. W czarnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli, krawacie i tych białych rękawiczkach. Próbował coś ugrać, może da się go jakoś oszukać? Zamieszać w głowie? Sam zaś cofał się w głąb korytarza szukając drogi ucieczki. Zdał sobie sprawę, że cholernie o nie ciężko. Był w pułapce!

- Primogen zatwierdziła wyrok. I sprawa zgłosiła właśnie ona. Podobnie jak szeryf i książę. Wyrok to kara śmierci. A ja jestem Dante. Książęcy egzekutor. Przyszedłem wykonać wyrok. - Dante nie pierwszy raz był w podobnej sytuacji. Nie był więc zaskoczony reakcją skazańca. Rzadko ktoś potrafił spokojnie przyjąć nadchodzącą śmierć. Stąd prawie zawsze zaczynało się ro babrać. Jak teraz.

- Chyba śnisz! - krzyknął wściekły ale i przestraszony Russo. Dostrzegł swoją szansę. Śmignął na kraniec korytarza, bez ceregieli wybił brudną szybę w płaskim, piwnicznym okienku. I zaczął się przez nie przeciskać. Jeszcze chwila! Rozdarł ubranie ale to nic! Już miał głowę na zewnątrz, ramiona, jeszcze tylko się przecisnąć…

- Wybierasz się dokądś szmaciarzu? Do budy! - krzyknął szyderczo jeden z dwóch facetów jacy widocznie byli na zewnątrz. Walczył ale był na przegranej pozycji. Utknął w wąskim okienku i miał ograniczoną swobodę ruchów czy obrony. Oni zaś kopniakami zepchnęli go z powrotem do środka. Jak upadł na podłogę dotarło do niego, ze to te dwa drechy co ich widział na ławce kawałek przed zaułkiem! Że też wcześniej nie zwrócił na nich uwagi! Teraz już za późno, pilnowali jedynej drogi ucieczki na jaką miał szansę! Wstał z podłogi i spojrzał na łysego egzekutora który stał ze trzy kroki dalej. To, że nie skorzystał z okazji aby go dopaść dało mu pewną nadzieję.

- Poczekaj, nie działajmy pochopnie. Może się dogadamy? Mam szwajcarskie konta. Zapłacię ci. Jest tam wszystko. Dolary, euro, funty, biżuteria, złoto to miało być na czarną godzinę ale wszystko będzie twoje. Powiesz księciu, że jakoś wam się jednak wymknąłem czy co. Zdarza się nie? - spróbował mówić godnym tonem profesjonalnego negocjatora. W końcu może trafił na jakiegoś chciwca? Co mu szkodziło spróbować.

- Nie mnie. Czas umierać. - odparł krótko Dante i ruszył w kierunku skazańca. W duchu zaś wciąż nie mógł się zdecydować czy bardziej irytują go czy bawią takie propozycję. Tak czy inaczej koniec gadania. Wiedział, że w obliczu śmierci Russo będzie walczył z zażartością szczura zapędzonego w kozi róg. Ale nie wierzył aby zasadniczo to zmieniło sprawę. A w rezerwie była jeszcze Gabbi oraz Violette i jej szturmowcy.


---



- I jak szefie? - Violette zapytała gdy w piwnicy nagle zrobiło się cicho. Wszyscy przy drzwiach i oknach piwnicy też znieruchomieli. Raczej nie było tu chyba nikogo kto z sympatii czy kalkulacji obstawiałby zwycięstwo tego rzeźnika po jakiego tu przyjechali. A 4-ta Drużyna jaką dowodziła Violette w porównaniu do pierwszych trzech nie miała tak licznych, spektakularnych akcji. Właściwie to w porównaniu do nich to byli świeżakami. Ale i tak mieli poziom specjalsów wyszkolonych w ośrodku treningowym w podparyskim “Olimp Security”. I szefem a także szkoleniowcem był między innymi Dante. Stąd mieli okazję przekonać się co on potrafi tak w praktyce. A nie tylko z pogłosek jakie krążyły po koterii. I tak, wiele potrafił. Można było zrozumieć dlaczego jest osobistym ochroniarzem księcia i szefem jego ochrony. Te dwa wieki ciągłych wojen, bitew i potyczek jednak dawały o sobie znać. I Violette jak i jej ludzie od początku wątpili aby Russo miał z konfrontacji z nim jakieś szanse. Ale jednak wciąż mógł zwiać. I właśnie tego miała dopilnować ze swoimi ludźmi. Odizolować miejsce egzekucji aby Dante mógł wykonać wyrok. No a wcześniej ubezpieczali Gabbi. Bo sama zgłosiła się na ochotnika na wabik jaki miał przyciągnąć uwagę Russo.

Byli prawie pewni, że zadziała. Jeszcze w Lozannie mieli sami okazję to wypróbować. Dante przywiózł ze sobą tajną broń. I chociaż niewielki flakonik perfum nie wyglądał jakoś zabójczo to okazało się, że skrywa potężną moc. W niej były feromony Aishy, Czarnej Wilczycy co od paru lat była primogenem Gangreli. Ponoć zgodziła się ich użyczyć gdy szeryf ją o to ładnie poprosiła. Cała sprawa zaczęła się jeszcze w poprzednim tygodniu, w Paryżu. Gdyby Russo schronił się na jakimś bezpańskim terytorium to sprawa dla Dante i jego ludzi byłaby o wiele prostsza. No ale Lozanna to jednak była inna domena, inna koteria, książę nie chciał ich do siebie zrażać. Więc wysłał Angelette w misji dyplomatycznej. Tak oficjalnie. Ale nie oficjalnie to jeszcze zanim primogen Torreadorów opuściła miasto to w Lozannie pojawiła się pewna krótkowłosa, włoska turystyka wysłanniczka jednej z włoskich koterii. A wieczór później grupa innych turystów.

Gabbi udało się tam zainstalować i mając zdjęcia Russo zaczęła się za nim rozglądać. Dość szybko ustaliła, że na samym zamku to raczej go nie ma. Szukała jednak dalej. Bardzo jej pomógł przyjazd Angelette jaka zrobiła tam tak oszałamiające wrażenie jak to miała w zwyczaju. Pokazał się też Russo zwabiony ekstrawancjami paryskiej ślicznotki. Gabbiano dała znać Violette aby byli w pogotowiu. I do Paryża. Do Josette i Aurory.

Sprawy przyspieszyły wczoraj gdy Russo coś musiał zwęszyć sprawę, spakował się i zwiał. Po drodze zmienił tożsamość tak samo jak kilka pociągów już we Włoszech. Ale kompletnie nie zwracał uwagi na jakąś krótkowłosą pasażerkę jaka była jedną z wielu i zwykle nie siedziała blisko niego. Tak dotarła za nim aż do Triestu i była to dla niej mocno stresująca. Zdawała sobie sprawę, jak ważne VIP-y są zaangażowane w tą sprawę i jaka będzie chryja jak go zgubi. Z drugiej strony musiała działać sama. Zdążyła wysłać wiadomość Vilette w jaki pociąg wsiadła za Russo ale tamci nie mieli szans ich dogonić. Potem jeszcze się to bardziej rozjechało bo przecież poza zbiegiem nikt nie wiedział gdzie jest meta tego włoskiego slalomu. Dotarli dopiero dzisiaj wieczorem. W międzyczasie z Paryża przyleciał prywatnym odrzutowcem księcia sam Dante. Zdołali się spotkać dopiero dzisiaj. Za to Gabbi udało się dowiedzieć jaka jest nowa tożsamość uciekiniera na wypadek gdyby go zgubili. Dali znać Aurorze jaka z kolei zawiadomiła Gniazdo a ci mieli już monitorować swoimi sposobami gdzie by ta tożsamość wypłynęła.

A na miejscu Dante postanowił działać od razu. Akcja była mocno improwizowana ale sprzyjał im dar włoskiej wampirzycy jaka miała szczęście do szczęśliwych zbiegów okoliczności. I jak już się ubrała aby wpadać w oko, trzymała ampułkę z feromonami w pogotowiu, już widziała jak Russo ogląda sobie plażę to jeszcze się przeszła. I przypadkiem trafiła na tą opuszczoną kamienicę. Była w sam raz! Dalej to już zasługa Dante i szturmowców Violette. Nie mogli przewozić niczego nielegalnego ale w końcu sami byli bronią nawet bez żadnej broni. Dante przywiózł w samolocie bagaże z klamkami. Sam zaś gustowne, pudło jak na wędki czy sztucery. Ulokował się na strychu kamienicy i przez lunetę obserwował całe podejście do Russo. Ale wolał nie strzelać w miejscu publicznym. Dwóch ludzi miało dyskretnie podążać za Gabbi i ewentualnie Russo gdyby za nią ruszył. Kilka innych duetów czatowały w zaułku albo samej kamienicy albo okolicy. Jak choćby dwóch kolegów Violette przebranych za zwykłych dresów co byli czujką przed wejściem do zaułka. Dali znać, że Russo dalej zmierza za ich przynętą. A gdy wszedł za nią do środka podążyli za nią i przejęli funkcję blokerów. Gdy rzeźnik zszedł do piwnicy pułapka była gotowa. Do akcji wszedł sam książęcy egzekutor. Ten sam co teraz pobrudzony i zakrwawiony wyszedł z tej piwnicy.

- W porządku. Już po wszystkim. Zajmijcie się ciałem. - polecił im i Violette skinęła głową na swoich ludzi i ci ruszyli do piwnicy żeby zatuszować sprawę. Innym dała znak aby podjechali wynajęta furgonetką. Nie mieli tutaj Ajaxa i jego zespołu więc musieli wszystkim się zająć sami. On zaś podszedł do palącej papierosa krótkowłosej Tremere.

- Dobrze się spisałaś. Bez ciebie nie byłoby to takie proste. I po drodze i tutaj. - poklepał ją po ramieniu udzielając pochwały. Włoszka rozpromieniła się szczerym uśmiechem miejskiego łobuza.

- No pewnie! Dobrze mu tak! Sabrina aż prawie puściła pawia jak widziała w wizji co on wyrabiał! Zresztą widziałam te jego “zabawki” co dostałyśmy od Margaux. Dobrze, że go załatwiłeś. - Gabbi roześmiała się i dała mu kuksańca w bok. Trochę jęknął bo tam akurat Russo zdołał go trafić. Ale też odczuwał satysfakcję ze zlikwidowania tego padalca.

- Masz. Na pamiątkę czy co. - podał jej coś małego a ona wyciągnęła dłoń. Poczuła jak spada na nie coś drobnego i gdy się przyjrzała w świetle latarni rozpoznała wyrwane, wampirze kły.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; dom studencki
Czas: 2025.06.18/19; śr/cz; wieczór, g 21:00 - 22:00; ok 7-8 h do świtu
Warunki: wnętrze pokoju; jasno, cicho, ciepło; na zewnątrz: noc, pogodnie, sła.wiatr



Margaux



Margaux szła przez korytarz domu studenckiego na piętrze. Właściwie to wizerunkowo to tu pasowała. Wyglądała na kolejną studentkę. Co innego Alessandra. Ta to nie potrafiła chyba gdzieś się pojawić aby nie zwracać na siebie uwagi. No a potem jak po koterii rozeszło się jeszcze wieści o jej cv jakie jej wystawiła paryska primogen to już w ogóle. Wkrótce blondynka się pewnie wyprowadzi od nich aby zamieszkać w “godziwych warunkach” ale póki co ta cała papierologia z nabywaniem i urządzaniem nowego adresu gdzie miała być galeria sztuki jeszcze trwała. Gdyby ktoś tutaj miał jakieś wątpliwości jakim względami cieszy się de Gast u Wiecznej Królowej to dzisiaj przyjechała ciężarówka wyładowana dziełami sztuki prosto z Luwru. Chyba nawet Alessandra była zaskoczona bo primogen obiecała jej jedną rzeźbę. A przyjechała cała ciężarówka rzeźb i obrazów. Blondynka była zachwycona bo prawie od ręki mogła zacząć wystawę jak tylko miejscówka była gotowa. No i przeżywały to obie “od rana” czyli jak wstały. Bo okazało się, że z całej piątki to one obie wstają zwykle najwcześniej. Podobnie o świtaniu letarg zdawał się je dopadać najpóźniej gdy panowie już byli na etapie trupiego stuporu.

- O, Margaux. Przyszła paczka do ciebie. - zawołała recepcjonistka gdy czarnowłosa szła przez recepcję. Podeszła do blatu i dostała niewielką, lekka paczuszkę opisaną, że dla niej, i że przyszła z Paryża. Niczego nie zamawiała. Ale Josette przysłała jej wczoraj wiadomość, że coś jej wysłała. Podziękowała i wróciła na górę do swojego pokoju. Tam mogła ją otworzyć i zapoznać się w spokoju. Na stół, z bąbelkowej koperty, wysypał się mały pendrive, buteleczka jak po tabletkach i ręcznie napisany list. I zegarek. Zegarek po rodzicach. Jakiego nie widziała na oczy od chwili swojej śmierci z rąk Russo. Nie znaleziono go potem więc pewnie albo się gdzieś zawieruszył albo ten psychopata zabrał go ze sobą jako trofeum. A teraz ten pamiątkowy dla niej zegarek leżał sobie tutaj, na stole w brukselskim domu studenckim.

Resztę wyjaśniła jej Josette w liście. Sabrina odstawiła swoje magiczne voo doo i dzięki tym makabrycznym pamiątkom jakie im oddała z biurze Hugo zdołała złapać jakiś namiar na Russo. Więc poszła z tym do Aurory. Szeryf potraktowała ją poważnie i z kolei uderzyła do samego księcia bo Lozanna to już całkiem inne podwórko. W sprawę jeszcze zaangażowano Angelette jaka pojechała tam jako oficjalna wysłanniczka księcia. A po cichaczu udała się tam Gabbiano oraz szturmowcy z Olimp Security. I po paru dniach spłoszyli Russo tak, że wielki finał był w Trieście. Tam udało się Gabbi zwabić go dzięki feromonom Aishy w odosobnione miejsce gdzie sam Dante wykonał na nim książęcy wyrok śmierci. Te kły w buteleczce to właśnie pozostałość po Russo. Mogła z nimi zrobić co chciała. Na pendrive było też parę zdjęć z jakiejś piwnicy ze zmasakrowanym ciałem jej stwórcy. Po wszystkim udało się jeszcze przetrzepać jego pokój i tam znaleziono ten zegarek. Więc jak go Gabbi zabrała to już w Paryżu Josette dorzuciła go do paczuszki i wysłała do Brukseli. Wyglądało więc, że rozdział z Russo został wreszcie definitywnie zamknięty.




Miejsce: Belgia; Bruksela, Sektor Centralny; ulica
Czas: 2025.06.19/20; cz/pt; wieczór, g 22:00 - 22:30; ok 6,5 - 7 h do świtu
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, powiew



Alessandra



Sprawy z przeprowadzką do nowego lokum szły dobrze. Ale nie aż tak aby dało się tam wprowadzić od ręki. Papierologia i nabieranie mocy urzędowej szło swoimi torami niezależnie od woli blondynki. Ale zbliżali się do finału. Bardzo możliwe, że w weekend już będzie u siebie. Może tym razem bez wizyty Monique w Amsterdamie ale i tak okazało się, że Miasto Próżniaków było w sam raz dla tak rozrywkowych osób jak ona. No i te cv od Angelette jaką zrobiło jej robotę! Felicienne to szybko przełknęła gulę szoku jaki na niej wywołało to cv a, że też była z Klanu Róży to chyba była z całego towarzystwa w największym szoku. No ale od tamtej pory to była niczym jej osobista przewodniczka i kumpela. No i przydawało się to w zawieraniu nowych znajomości i wejściu na salony. A wczoraj Angelette zrobiła jej kolejny prezent i przywiozła nie tylko rzeźbę Kupidyna i Psyche ale całą ciężarówkę obrazów i mniejszych rzeźb. Było co pokazywać! Nie musiała zaczynać od pustych ścian! No a same ściany to właśnie przyjechała dzisiaj oglądać. Ta pośredniczka z biura nieruchomości okazała się na tyle elastyczna, że zgodziła się nawet na tą wieczorną porę spotkania. Dość późną jak na standardy śmiertelników i godzin ich dziennej pracy a dla spokrewnionych dość wczesną. Ot, taki kompromis. Pierwszy raz się miały spotkać bezpośrednio.

Wyszła z samochodu aby rozprostować nogi. Dzisiaj niebo okazało się pochmurne a w dzień chyba padało bo chodniki wciąż były mokre i wszędzie były kałuże. Nie spowolniło to jednak rytmu tego międzynarodowego miasta. Kluby, dyskoteki, bary szybkiej obsługi, sklepy wciąż były otwarte i wielu wieczornych użytkowników robiło z tego aktywny użytek. Było to o tyle wygodnie, że większość z nich była francuskojęzyczna nawet jak nie do końca był to ten sam francuski co na paryskich ulicach. A poza tym prawie każdy chociaż komunikatywnie rozmawiał po angielsku.

- Hej! Uważaj jak jeździsz palancie! - niespodziewanie w ten wieczorny standard wdarł się rozeźlony kobiecy głos. Co przykuło uwagę nie tylko panny de Gast na jakąś brunetkę ubraną po biurowemu i z torbą na ramieniu. Właśnie musiała ją podnieść odruchowo gdy ochlapała ją przejeżdżająca taksówka. Rozjechała z impetem sporą kałużę i wiele z tej zimnej, i brudnej wody wylądowało na nogach, spódnicy i garsonce brunetki. Ot, jedno z wielu zdarzeń tego czy innego wieczora więc większość przechodniów momentalnie straciła tym zainteresowanie. Ale nie panna de Gast. Brunetka bowiem westchnęła na tą stratę i raźnym krokiem ruszyła na przełaj ulicy. Kierując się w jej stronę. W miarę jak się zbliżała coś łaskotało spód czaszki blondynki jakimś niejasnym skojarzeniem czy wspomnieniem. Ale nie potrafiła tego na razie ubrać w słowa. Zaś brunetka podeszła bliżej, uśmiechnęła się bielą zadbanych zębów i nachyliła się pytająco.




https://i.imgur.com/k1CzgPy.jpg


- Dobry wieczór. Jestem Christine. Panna de Gast? Rozmawiałyśmy wczoraj przez telefon. - zagaiła brunetka dość rutynowym ale sympatycznym tonem. Okazało się, że ona właśnie jest tą pośredniczką z biura nieruchomości jaka zgodziła się spotkać dzisiaj aby już ostatecznie załatwić wszystkie pozostałe formalności z nową właścicielką nieruchomości. A mimo, że przejęła też rolę przewodniczki i okazała się całkiem sumienną i zorganizowana osobą to wciąż te niejasne uczucie dobierało się do czaszki Torreador nie chcąc się wykrystalizować. Pomógł przypadek.

Brunetka upuściła klucze gdy otwierała kolejne drzwi już wewnątrz kamienicy jaka miała zostać zaadaptowana na galerie sztuki. I to tak, że te wpadły nieco pod stojącą obok szafkę więc musiała nie tylko się schylić ale kucnąć i tam pogmerać za nimi. Posłała z dołu przepraszający ale ciepły uśmiech do stojącej obok blondynki i ta wtedy ją wreszcie rozpoznała.

Nie, na żywo to się nie spotkały wcześniej ani razu. To było ich pierwszy bezpośredni kontakt. Ale mimo to Alessandra już widziała wcześniej Christy. I to właśnie tak z góry. Jak też światło lamp odbijało się w szkłach jej okularów a pod nimi miała taki słodki, zapraszający uśmiech jak teraz. Tylko wtedy stał nad nią Cassien a nie Alessandra. I Christy wówczas bardzo mocno pracowała przy jego przyrodzeniu ustami i rączkami. No i była w kanarkowej kiecce. Aż szef drugiej zmiany ochrony cyknął jej pamiątkową fotką a nawet z góry nagrał zdjęcie utalentowanej w tej materii dziewczynie. Tej co tak grymasiła, że nie mają w klubie gloryhole ale jak już parę dni później mieli to z rozkoszą je rozdziewiczyła też razem z Cassienem. I chyba raczej miło się zapisała w pamięci nie tylko jego ale i reszty pracowników klubu, zwłaszcza tych z jakimi wtedy balowała. Ale na razie znalazła pod szafką te klucze, zamachała nimi triumfalnie i podniosła się do pionu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline