Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2022, 23:49   #148
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - 2520.04.13 agt (7/8); wieczór

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.13; Angestag (7/8); wieczór
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno



Wszyscy



Atmosfera przy kolacji panowała całkiem miła i rodzinna. Zdawało się, że wszyscy sobie zapomnieli wszelkie drobne niesnaski, kłótnie i zawiści jakie mogły narosnąć między nimi podczas tych trzech tygodni podróży przez górskie bezdroża. Teraz magia wspólnego posiłku, w miarę cywilizowanych warunkach, w ogrzanym i oświetlonym pomieszczeniu robiła swoje. No i sam posiłek. Na jaki składało się dość nietypowo bo głównie mięsiwo. Takie chude, z upolowanych zwierząt i okrasą ryb, pewnie tych o jakich po drodze wspominał Thomas. Za to nabiału, owoców, kaszy, prawie nie było. Grzyby zebrane w okolicznych lasach nieco dodawały urozmaicenia i smaku. Czyli proporcje były dość odwrotne w porównaniu do tego co zwykle serwowano. Ale zwykle posiłkowano się składnikami dostarczanymi przez zwierzęta hodowlane albo plony z pól a tych tutaj nie było. Przynajmniej do tej pory. Dopiero to co przywieźli ze sobą podróżni dawało szansę na tego typu urozmaicenie. Niemniej posiłek był gorący, smaczny i treściwy to raczej nikt na to nie narzekał. Spożywanie mięsa dla większości kmieci było czymś wyjątkowym i od święta. Albo jak jakaś kura, koza czy krowa w końcu padła to się ją rozbierało i pożytkowało do ostatniego piórka i kopyta ale mięso na pewno nie było codziennością na takich zwykłych stołach po wsiach czy miastach. Tym bardziej więc obecne potrawy cieszyły oko, nozdrza i żołądki. Humory dopisywały.

Sama sala też była odnowiona tak dość pobieżnie. Nawet te stoły i ławy zalatywały świeżo ściętym drewnem i widać było, jasne, zdrowe, świeże drewno na kantach. Jednak także to, że raczej żaden stolarz ich nie zbijał bo były dość prymitywne. Ale swoją podstawową rolę do siedzenia i stawiania potraw na stole spełniały.

Stoły były ustawione w kanciaste “U” gdzie ramiona obsiadły załogi pół tuzina wozów. I pierwszy raz chyba od pożegnalnego bankietu w Lenkster mogli tak się widzieć wszyscy razem w jednym miejscu podczas jednego posiłku. Zrobiło się gwarno i wesoło jak na jakimś weselu gdy ponad pół setki ludzi jadło, rozmawiało i śmiało się podczas posiłku. Ciesząc się, że wbrew wszystkim trudnościom dotarli aż tak daleko gdzie wcześniej od dawna nie dotarł nikt. Dojechali do tego na w pół zapomnianego i mitycznego Bastionu o jakim mówiły legendy i dawne historie. Tak dawno, że chyba niezbyt już w nie ktoś wierzył no ale taka była lokalna tradycja. A niespodziewanie okazało się, że wiosenne wysłanniczki jakie przybyły do Lenkster parę tygodni temu jednak mówiły prawdę i naprawdę była tu ta legendarna górska twierdza a w niej prawdziwy dziedzic rodu von Falkenhorst i jego świta. No co prawda to jak jechali przez te opuszczone miasto to nie wyglądało to zbyt dostojnie ani bogato. Ale też już w Steinwald i Liederagrd mieli próbkę tego jak góry obchodzą się z opuszczonymi budowlami a i wysłanniczki już w Lenskter mówiły, że miejsce do osiedlenia jest, dobry i gościnny pan jest, stanowiska do obsadzenia są, no ale jednak jest też mnóstwo roboty dla każdego. Od kamieniarzy, stolarzy, szklarzy no w sumie to jak się chciało odbudować całe miasto to właściwie każdy był potrzebny.

Zaś centralny rząd stołów był zarezerwowany dla górskiego gospodarza i jego świty. Oraz najznamienitzych gości z karawany. Dało się to poznać bo w samym centrum stało krzesło. I to takie zdobione i z oparciem. Pomyślane właśnie dla lorda górskiej marchii. Zaś cała reszta siedziała na tych niedawno zbitych ławach. W końcu przybył i on sam ze swoją najbliższą świtą. Jakby ktoś to przegapił w tym radosnym rozgardiaszu podczas zaczętej już kolacji to Thomas wstał, zadudnił kosturem o podłodę i użył swojego gromkiego głosu.

- Proszę wstać! Margrabia Walther von Falkenhorst przybył! - krzyknął na całą salę samemu też powstając. To uciszyło ciżbę i rozległ się zgrzyt odsuwanych ław. A prości ludzie z ciekawością obserwowali gromadkę jaka weszła do pomieszczenia. W końcu to miał być ich pan i władca tej krainy do jakiej przybyli i mieli mu służyć. Widok był zaiste trudny do przegapienia bo na czele tej grupki złożonej w sporej mierze z kobiet szedł mężczyzna. Był ubrany jak na szlachcica przystało ale bez rycerskiej zbroi ani nawet miecza co zwykle znamionowało stan rycerski. No ale w końcu nie przyszedł na wojnę czy turniej tylko na kolację ze swoimi nowymi poddanymi. Na piersi miał spory łańcuch z rodowym herbem a i na tunice miał podobny herb tylko wyszyty. Rzucało się jednak w oczy, że szedł w rękawiczkach oraz miał szal albo chustę zarzuciną na twarz i wokół głowy także właściwie nie było widać twarzy. Za to miał dość krótkie i na klasyczną, rycerską modłę przystrzyżone włosy. Siwej, prawie białej barwy. Szedł prosto chociaż dość powoli. Kto wie czy to z powodu potrzeby zachowania dostojeństwa, chęci przyjrzenia się nowo przybyłym jakich mijał czy jeszcze z innego powodu.

Tuż za nim szła kobieta jakby pilotując resztę świty. Już na pierwszy rzut oka wyglądała na dumną, wyniosłą i elegancką panią. O bardzo nietypowych włosach. Jedną stronę głowy miała smoliście czarną, drugą białą jak śnieg. Trudno było powiedzieć czy to naturalny typ urody czy też to jakaś moda aby tak sobie pofarbować na dwa kolory włosy. Ubrana była w długą do samej ziemi ni to suknię, ni to togę. Przez co wyglądała na jakąś nobliwą uczoną albo maga. Chociaż jak się zbliżyła do centralnej części stołu nie wydawała się jakoś za bardzo stara.




https://i.pinimg.com/564x/88/de/23/8...a3a3d06dbc.jpg


A za nią szły Petra i Inez też zdążyły się widocznie przebrać i odświeżyć. Chociaż niebieskowłosa szefowa dotychczasowej karawny nie zmieniła nawyków co do dolnej partii ubrania i przyszła w spodniach. Chociaż innych niż przyjechała. Obie wydawały się być uśmiechnięte i radosne tak samo jak reszta podróżników. Za nimi zaś dwóch mężczyzn co sądząc po strojach znacznie uboższych ale też z wyszytym herbem von Falkenhorstów pewnie byli jego sługami. Właśnie dotychczasowe szefowe karawany przejęły na siebie rolę pośrednika jaki przedstawiał nowych gości swojemu władcy.

- A to jest Melissa, złota dziewczyna, znachorka i cyruliczka. - szczebiotała radośnie Petra przedstawiając młodą cyruliczkę z grubym warkoczem.

- Miło mi… Niezmiernie… Cyrulika nam brakowało… Cieszę się… Że przybyłaś… Piękna i mądra pani… - lord mówił z wyraźną trudnością. Z jednej strony pewnie przez ten szal co zasłaniał mu twarz a z drugiej to chyba miał kłopoty ze zdrowiem. Bo na przemian słychać było świszczący oddech jak u astmatyka albo bardzo głęboki, chrapliwy i dudniący głos. Świetny aby kogoś nastraszyć ale niezbyt się sprawdzał przy takich przyjaznych ceremoniach powitalnych.

- A to jest magister Hela Ebeling. Moja mistrzyni. Wiele się od niej nauczyłam. - Inez też pozwoliła sobie przedstawić tajemniczą i dostojną niewiastę. Ta z bliska jeszcze bardziej zdawała się olśniewać milczącym dostojeństwem. Godnie skłoniła głowę w szacunku do profesji cyruliczki i obdarzyła ją ciepłym choć oszczędnym uśmiechem.

- To prawda, też się cieszę, że przybyliście. Pewnie jechaliście przez miasto to widzieliście ile tu trzeba pracy włożyć. Ale to nasze. To wszystko będzie nasze. Pracujemy na nasz własny kąt i rachunek. - odparła dwukolorowa dama zdradzając, że też się cieszy z powodu przybycia karawany osadników.

- A to jest Greta. Niezrównana łuczniczka i tropicielka. - Petra przedstawiła Gretę swoim znamienitym mocodawcom. Teraz łuczniczka mogła z bliska stanąć przed margrabią i tą mistrzynią Inez. Oboje przesunęli się po niej wzrokiem.

- Łucznik… Tak, łucznicy są… uniwersalni, tak… I myśliwy… Dobrze… Trzeba polować, trzeba… Możesz polować w tych lasach… Moje dziecko… Ja pozwalam… To wszystko jak okiem sięgnąć… Jest moje… A polować trzeba… Przynosić mięso… Dużo nas się zrobiło teraz… A przybędą kolejni… Trzeba odbudować to miasto… Przywrócić dawną chwałę… Falkenhorst znów będzie promieniał na okoliczne krainy… - mimo szalu na twarzy pod koniec zdania wydawało się, że władca się uśmiechnął do tej odległej jeszcze wizji. A jego świta pokiwała głowami i też się uśmiechnęła.

- Nasz pan wiele wojował. To na wiele spraw patrzy przez pryzmat pola bitwy. Na łuczników także. - magister dorzuciła tonem wyjaśnienia bo znała w końcu lepiej swojego pana niż ludzie co go właśnie pierwszy raz na oczy widzieli.

- A tu nasza śliczna Davandrell i jej mężni kompanii. Magnus i Goli. Davandrell jest odważną łuczniczką i tropicielem. Magnus jest druidem a Goli zna się na tych wszystkich, krasnoludzkich sprawach. - Petra przedstawiła kolejną trójkę jaka siedziała obok siebie. Lord i magister też obdarzyli ich zaciekawionymi spojrzeniami.

- Stare rasy… Tak, tak… Dawne sojusze… Tak, dawna wiedza tak… I druid… Dobrze, dobrze… Na pewno się przydacie… Będzie dla was zajęcie… - margrabia pokiwał głową też nie ukrywając zadowolenia z tej trójki gości.

Później jeszcze podeszli do dwóch łowczyń nagród, do Olgi no i oczywiście do kapłanki Sigmara z którą rozmawiali najdłużej ale w całej karawanie to chyba ona miała najwyższy status. Bo pomimo młodego wieku reprezentowała służkę bożą no i swoją świątynie i to akurat z tego patrona jaki w Ostlandzie był najbardziej popularny. Najbardziej jednak margrabiego poruszyło spotkanie z Erykiem. Zresztą jego samego i jego chłopców pewnie też.

- Gebirgsjäger? Moi Gebirgsjäger? - upewnił się władca jak mu Petra przedstawiła z kim ma do czynienia.

- Tak jest mój panie! Ci sami Gebirgsjager jacy powołali twoi zacni przodkowie! Odkąd was zabrakło to my się błąkali po różnych służbach i traktach bezpańscy jak osierocone dzieci! Ale jak tylko padła wieść, że van Falkenhorst powrócili to my od razu zgłosili się na służbę! Wreszcie skończyła się nasza niełaska, nasz władca i dobroczyńca powrócił! - Eryk do tej pory wydawał się być rubasznym i niezbyt elokwentnym człowiekiem. I chyba miał swoje za paznokciami. Wygląd rozbójnika i zbira co nie zastanawia się za bardzo dwa razy czy coś wypada czy nie tylko zdawał się to potwierdzać. Ale gdy stanął przed margrabią padł mu na kolana i prawie rozpłakał się ze wzruszenia jakby spotkał swojego wybawcę. Zresztą jego chłopcy poszli w jego ślady i wydawało się, że gdyby mieli czapki w dłoniach to by je teraz nerwowo miętolili w tych swoich zbójeckich łapach. To był duży kontrast i to ich zwruszenie udzieliło się także margrabiemu i reszcie sali.

- Wstań… Wstań poruczniku… Tak… van Falkehorstowie powrócili z otchłani czasu… Powrócili na swój prawowity tron… I królestwo… I zawsze doceniają… Wierną służbę i lojalność… Od dziś będziesz moim porucznikiem… Porucznikiem moich Gebirgjager… Gebirgsjager też powrócą do dawnej chwały… Nie od razu… Dużo pracy… Ale powrócą… Są potrzebni… - margrabia pogłaskał dłonią w rękawiczce zarośnięty policzek swojego nowo mianowanego porucznika. A ten ucałował tą dłoń z wdzięcznością.

W końcu po tej krótkiej prezentacji cała lordowska grupka wróciła do centrum stołu. Margrabia zajął miejsce przy swoim krześle i rozejrzał się po reszcie swoich poddanych jacy też stali za swoimi stołami. Po jego prawicy zasiadła magister Ebeling, po lewej Thomas. Zaś Inez usiadła obok swojej mistrzyni zaś Petra obok niej. Zaś margrabia zaczął przemawiać tym swoim na przemian świszczącym oddechem i chrapliwym, dudniącym głosem nieco zniekształconym przez ten szal jakim miał obwiązaną twarz.

- Moi drodzy… Moi poddani… Ja jestem Walther von Falkenhorst… Margrabia góskiej marchii… Nadanej moim przodkom… Przez samego Imperatora… I odpowiadam… Tylko przed imperatorem… A wy jesteście od dzisiaj… Moimi poddanymi… Wszystko co widać… Z murów tego zamku… Należy do mnie… Jak widzicie… Przez tak długi czas… Kraina popadła w ruinę… Nie ma co tego ukrywać… Ale ją odbudujemy… I znów Falkenhorst będzie piękne jak dawniej… Dużo pracy czeka… Dużo wysiłku… Ale i dużo mam ziemi, domów, ulic i stanowisk do obsadzenia… A cenię lojalną służbę… I potrafię być szczodry… Jak z kogoś jestem zadowolony… Ale potrafię być i srogi… Gdy ktoś mnie rozczaruje… Nie zadaję wam pytań… Kto skąd i po co tu przyjechał… Jak ktoś ma coś na sumieniu… Ktoś coś przeskrobał… To to nieważne… To było tam, na nizinach… Tu są góry… Tu ja stanowię prawo… Władza z nizin tu nie sięga… Ale nie będe tolerował hultajstwa i warholstwa… Mamy odbudować porządne Falkenhorst… A nie jaskinię rozbójników… Dla mnie jesteście… Nową kartą… I sami tą kartę piszecie od nowa… - wydawało się, że władca liczy się z tym, że nie przyjechały mu tu same, niewinne i czyste owieczki. Ale nie miało to znaczenia jeśli nie będą mu sprawiać kłopotów już tutaj. Zaś to co mówił o władzy i powinowactwie to brzmiało grubo. Bo jeśli by naprawdę odpowiadał tylko przed imperatorem to tak jakby miał status porównywalny do elektora imperialnej prownicji a ta górska marchia była odpowiednikiem takiej prowincji. No ale to już było dla mądrych, uczonych głów zagwostka a nie dla zwykłych ludzi. Dla nich wystarczyło to aby zorientować się, że margrabia to nie byle jaki szlachciur z jedną wioską na właśność. Tylko pan tej sporej, górskiej krainy. Chociaż na chwilę obecną mocno zapuszczonej i zrujnowanej. Ale z tym się każdy powinien liczyć od rozmów z jego wysłannikami w Lenkster a widok stanicy i zamku po drodze raczej też powinien dać do myślenia jak to może na miejscu wyglądać. W końcu od początku chodziło o akcję kolonizacyjną. Lord zaś chyba zmęczył się tą długą dla siebie przemową ale jeszcze odwrócił się do dwubarwnej magister bo ta mu coś szepnęła.

- Ah tak… Ten szal… Wybaczcie… W dalekich, południowych krainach będąc… Zaraziłem się paskudną chorobą… Zeszpeciła mnie… I na oddech siadła… Jak chyba słychać… Postanowiłem wrócić… Do krainy mych przodków… Ale tu powietrze zdrowsze… I jeszcze jakoś się trzymam… Ale ten szal to dlatego, że nie chcę… Wam zniesmaczyć posiłku… I raczej nie opuszczam swojego kaszetlu… No ale sytuacja taka wyjątkowa… To wyszedłem… Zwykle to Thomas i magister Ebeling… Oraz Petra i Inez… Są posłannikami mojej woli… - rycerz dzięki podpowiedzi swojej magister zorientował się zapewne, że jego zamaskowany wygląd może budzić pytania i stać się zarzewiem plotek. Więc postarał się wyjaśnić to od razu. Nawet jeśli nie brzmiało to zbyt pociągająco. Wskazał na dwójkę swoich najbliższych współpracowników czyli starego archiwistę i młodszą magister. A potem na dwie jeszcze młodsze kobiety jakie mimo wszystkich trudności zwerbowały ochotników na osadników i zdołały przyprowadzić ich aż tutaj, w same trzewia gór.

- I tak, jestem z nich zadowolony… Dlatego nadałem im szlachectwo… Domy, tytuły i ziemię… Wam też mogę… Jak będę z was zadowolony… - powiedział na koniec jakby chciał pokazać na tym przykładzie, że potrafi być szczodry i wynagradzać za wierną i owocną służbę. W końcu jak był tutaj panem i władcą to mógł dysponować tytułami, ziemiami i stanowiskami wedle uznania. Wreszcie skinął im wszystkim ostatni raz głową i usiadł na swoim krześle.

- Można siadać! - krzyknął gromko Thomas i sam też usiadł. Po nim reszta powtórzyła ten gest i radosna atmosfera kolacji znów zdominowała salę. Petra zachęciła Claudię i ta wyszła na chwilę z sali po czym wróciła z mandoliną. Usiadła na obrzeżu jednego ze stołów i zaczęła śpiewem i grą umilać czas gościom.

- Widzicie? Mówiłam wam! Zostałam cholerną szlachcianką! - Petra zdawała się mieć dar do ściągania na siebie uwagi. Zwłaszcza jak wreszcie mogła się najeść do syta w komfortowych warunkach i bez obaw, że w nocy coś zaatakuje obóz czy zerwie się wiatr albo ulewa co coś zburzy czy podmyje. Jak się nie oszczędzała także w opróżnianiu kielichów to bardzo szybko zrobiła się dość wesolutka. Trochę trudno było sobie ją wyobrazić jako stereotypową szlachciankę z dobrego domu. Ale skoro taki władca jak margrabia von Falkenhorst nadał jej szlachectwo no to była teraz szlachcianką. Nawet jeśli cały proces był jeszcze w toku i nabierał mocy urzędowej.

Wieczorna biesiada trwała jeszcze w najlepsze gdy władca wstał i pożegnał się ze swoimi poddanymi wracając na swój donżon. Pozdrowił rozochocone towarzystwo jakie wzniosło toast na jego cześć po czym wyszedł razem z Thomasem. Nie było się co dziwić, że starzec nie mógł się równać w biesiadowaniu z większością o wiele młodszych od siebie. Już niedługo przed północą także i biesiadnicy zaczęli opuszczać stoły i udawać się na spoczynek. Więc także magister Hela oraz Inez pożegnały się grzecznie i opuściły lokal. Ze strony gospodarzy została więc tylko Petra która nie oszczędzała się w tej zabawie jakby sobie chciała odbić za te kilka tygodni spędzone w siodle, wozie i pod chmurką.

- Rodzice poszli to można się bawić! - krzyknęła na całe gardło i to tak, że może i jej przyjaciółka ze swoją mistrzynią jeszcze mogły ją słyszeć. Potem wszystkich rozbawiła jak poprosiła Yvonne do tańca. Młoda kapłanka spojrzała na nią nieco zmieszana bo w końcu zwykle to mężczyźni prosili kobiety do tańca. Ale ostatecznie poddała się urokowi chwili i przyjęła zaproszenie. Co niejako dało przykład pozostałym i kolejne pary zaczęły śmigać pomiędzy stołami. Ktoś zaczął przygrywać na fujarce, ktoś wyjął jakieś inny grzebień i zrobiło się całkiem jak na jakimś weselu. Widocznie nie tylko Petra chciała sobie odbić te kilka tygodni w drodze.

- Słyszeliście?! Mianował mnie porucznikiem! Oficerem! Mnie! Zwykłego chama! Co za człowiek, co za człowiek! Prawdziwy dobrodziej! - Eryk stanowił serce swojej góralskiej grupy i też przeżywał na gorąco to co się niedawno stało. Nadal wydawał się być wzruszony i aż nie dowierzać we własne szczęście.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline