Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-11-2022, 18:05   #141
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W cieniu bramy Liedergard po powrocie z cmentarza

Powtórna wyprawa na stare cmentarzysko w najmniejszym stopniu nie poprawiła Grecie samopoczucia, bo chociaż widok konsekrującej mogiły Yvonne w oczywisty sposób krzepił serce, to jednak łuczniczka czuła się niecodziennie skrępowana w towarzystwie Petry. Zauszniczka grafa - a od dzisiejszego dnia w zasadzie kobieta podająca się za zauszniczkę arystokraty - nosiła na twarzy wyraz zmartwienia i zatroskania, lecz Greta nie pokładała już większej ufności w słowach i gestach niebieskowłosej, i tych poważnych i tych mających zręcznym żartem rozchmurzyć posępnych towarzyszy. Straszne podejrzenia zaległy ciężką warstwą w umyśle i na sercu Grety i nawet deklamowane z emfazą wersy sigmaryckich modlitw Yvonne nie potrafiły ich rozproszyć.

Łuczniczka nie miała pojęcia, kiedy dokładnie trupojady żerowały w tym miejscu, drugie oględziny miejsca ich upiornej uczty nie przyniosły żadnych nowych odpowiedzi. Nawet nie siląc się na pomoc kopiącym mogiły i znoszącym do nich szczątki góralom, przez cały czas trwania obrządków krążyła po obrzeżach cmentarzyska wpatrując się uważnie w każdy cień pod zaroślami, w każdy dziwaczny kształt korzeni wiekowych drzew. Znalezienie okazji do zamienienia choć słowa z Yvonne na osobności okazało się ogromnym wyzwaniem, ponieważ Petra bynajmniej nie drzemała i z racji swej funkcji niejako naturalnie wciąż trzymała się przy kapłance - jedynej osobie w grupie zbliżonej do niej społecznym statusem.

Lecz w pewnej chwili pojawiła się taka możliwość: gdy Petra skupiła swoją uwagę na Eryku, Greta wyrosła niczym cień u boku sigmaryckiej kapłanki zamieniając z nią kilka ledwie słyszalnych pospiesznych zdań.

Później nie zamieniły już ze sobą nawet słowa, przez całą drogę powrotną do ruin zamku. Greta trzymała się w tyle grupy, w posępnym zamyśleniu obserwując górskie urwisko, sterty popękanych głazów i kępy krzewów porastających brzegi wiodącej na cmentarzysko ścieżki. Jej duszę ponownie spowił mrok.

Wewnętrzny dziedziniec Liedergard powitał grupę mnóstwem dźwięków towarzyszących beztroskiemu odpoczynkowi przed następnym dniem wędrówki. Spojrzenie Grety prześlizgnęło się po sylwetkach ludzi zaprzęgniętych codziennymi sprawami, niepomnych niebezpieczeństwa, które być może cały czas nad nimi wisiało.

Potrzebowała jeszcze kogoś poza Yvonne; kogoś zaufanego, kto mógłby stanąć po jej stronie, gdyby potwierdziły się najgorsze obawy łuczniczki.

Pałeczka w ręce Connora! Więcej szczegółów niebawem w wątku komentarzy.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 27-11-2022, 11:26   #142
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Na górnych blankach zamku w Liedergard

Kapłanka Młotodzierżcy przyszła na spotkanie wcześniej niźli Greta się tego spodziewała, ale co mile ją zaskoczyło. Łuczniczka przejrzała się wpierw bacznie wokół szukając wzrokiem niepożądanych gapiów, potem zaś nakreśliła dłonią znak sigmaryckiego pozdrowienia.

- Dzięki wam za wysłuchanie mojej prośby, wasza świątobliwość - powiedziała półgłosem Greta - Wielkie zmartwienie mnie trapi i chciałam się z wami nim podzielić. Ta podróż budzi we mnie pewne podejrzenia.

Kapłanka przechyliła lekko głowę, skinęła dłonią dając łowczyni przyzwolenie na to, by ta mówiła dalej.

- Trupojady to ostatnie ostrzeżenie jakie nam zesłał Sigmar, o pani. W tych górach dzieje się coś niedobrego. Jedziemy do miejsca, którego tak naprawdę nikt z nas nie zna i nie widział, nikt oprócz pań Petry i Inez. Tak naprawdę wszyscy pokładamy zaufanie jeno w ich obietnicach, wy pewnie też. Nawet Eryk i jego górale nie widzieli w życiu grafa czy Bastionu.

- Cóż chcesz mi powiedzieć, dziewko? - spytała Yvonne, kiedy Greta umilkła na chwilę szukając w myślach odpowiednich słów.

- A co, jeśli to nie jest prawda? - odparła łuczniczka głosem rozdartym nutą zwątpienia - Jeśli jesteśmy wiedzeni na rzeź niczym owce? Jam jest jeno prosta chłopka, w księgach nieobyta, niepiśmienna. Ale wy pewnie wiele słyszeliście o Sylwanii? Trupojady, dziwne zwierzęta, opustoszałe sadyby. Nawet rozbójnicy z Zelbadu nas nie tknęli, a przecież byliśmy łakomym kąskiem. Wybaczcie pani moje słowa, ale nie sposób nie zadawać sobie pytań. Czy wy… czy jesteście pewni, że w Bastionie czeka na nas graf? A jeśli tam ukrył się ktoś inny… coś innego? I czeka, aż wpadniemy w pułapkę? Przecie tam nawet jednego kapłana nie ma!

Greta urwała ponownie, a potem podniosła rękę w umówionym wcześniej geście. Kapłanka wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy z plamy głębokiego cienia u podstawy jednej z wież wychynęła bez ostrzeżenia smukła postać Davandrell.

- Nie gniewajcie się pani, żeśmy nie spotkali się sami, ale pani Davandrell też myśli, że dzieje się coś niedobrego. Jeno zachowajcie nasze spotkanie w tajemnicy, proszę. Miejcie baczenie na siebie. I rzeknijcie proszę, co wy o tym myślicie.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 27-11-2022, 12:46   #143
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
W cieniu murów zamku w Liedergard (wcześniej)

Davandrell została zaczepiona w jednym ze mniej uczęszczanych zaułków niedaleko północnej baszty. Osobą, która poprosiła ją nagle o chwilę rozmowy była Greta. Elfka była odrobinę zaskoczona, gdyż jak dotąd nie rozmawiały ze sobą zbyt dużo. Ot dwie najemniczki na szlaku podążające w tym samym celu z grupą innych ludzi.
Wysłuchała z uwagą wszystkiego co miała na szybko i w konspiracji do powiedzenia łuczniczka. Być może wcześniej Davandrell nie zastanawiała się nad tym wszystkim dokładnie, biorąc pewne rzeczy za pewnik, a wydarzenia na szlaku jak proste zrządzenie losu takie, a nie inne. Jednak im dłużej słuchała Grety tym bardziej zaczynała się zastanawiać czy dziewczyna nie ma przypadkiem racji. Trudno było zakładać to czy owo z góry, jednak nie można było nie wziąć pod uwagę pewnych założeń jakie padły w rozmowie.
Pełna rozterek elfka zgodziła się na zaproponowane późniejsze spotkanie z kapłanką Młotodzierżcy.


Na górnych blankach zamku w Liedergard

Z odpowiednim momencie i na umówiony znak Davandrell wychynęła cicho jak duch z cienia i dołączyła do rozmowy. Bystrooka elfka kątem oka zauważyła, że kapłanka wzdrygnęła się na fakt jej pojawienia się. Obserwując rozmowę z ukrycia widziała, że argumenty Grety nie przekonały jej w całości, jednak zasiały ziarno niepewności.

- Ja też nie byłam początkowo przekonana i nadal do końca nie jestem, jednak nie można nie brać pod uwagi znaków i pewnych przesłanek. Lepiej być przygotowany niż wpaść jak ufne owce w pułapkę, która tylko czeka, aby się zatrzasnąć. - Powiedziała spokojnym głosem po czym dodała.
- Naradzałam się dziś długo z moim towarzyszem Golim. On już od jakiegoś czasu miał wątpliwości. Nie chciał mnie martwić na podstawie jedynie jego podejrzeń, ale już od jakiegoś czasu zachowywał czujność za naszą całą trójkę. Krasnoludy i elfy jak i inne długowieczne rasy charakteryzuje ta sama wrodzona ostrożność pozwalająca im zazwyczaj wykorzystywać dar długości życia. Jeżeli on ma wątpliwości to ja jemu ufam. Coś tu nie do końca chyba gra. Wolałabym się mylić i oby tak było, jednak warto być czujnym i przygotowanym niż obudzić się z ręką w nocniku lub jako ofiara jakiegoś mrocznego rytuału czy jako pożywienia dla ghula. Moim zdaniem trzeba się temu lepiej przyjrzeć.

Davandrell wiedziała, że sprawa była postawiona na ostrzu noża i na jedną kartę, ale czy stać ich było na podejmowanie ryzyka nieprzygotowania? Wierzyła, że kapłanka być może podzieli ich odczucia lub może chociaż weźmie je pod uwagę zachowując całość sprawy w tajemnicy.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
Connor jest offline  
Stary 27-11-2022, 18:47   #144
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - 2520.04.11; bzt (5/8); zmierzch

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; karawana
Czas: 2520.04.11; Bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: - na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, zimno



Wszyscy



Gwar wokół wagonu szefowych narastał. Sprzeczające się ze sobą osoby i głosy dyskutowały ze sobą namiętnie i zawzięcie. Z początku było tu tylko parę osób a nowy przybysz jaki szedł razem z góralami Eryka wzbudził tylko zaciekawione spojrzenia ale raczej nie wyglądało to jakoś dziwnie albo podejrzanie. Chociaż to była pierwsza istota ludzka jaką karawaniarze spotkali od opuszczenia Steinwald gdzie spotkali dwie, bogobojne pustelniczki. No i tam została obsada dwóch wozów i ostatecznie mimo wahania do ostatniej chwili w Liedergard szefowe też postanowiły zostawić dwie rodziny. Aby zaczęły tworzyć jakiś okruch cywilizacji w tej dziczy i przyjazny kąt dla tych co pewnie przybędą tu później aby kolonizować Bastion i resztę górskiej krainy. To jednak sprawiło, że po raz kolejny ubyło wozów z karawany jaka ruszyła w kierunku punktu docelowego. Zmalała ona o połowę. Z tuzina wozów i ich obsad ruiny zamku Liedergard opuściło pół tuzina. I ta klekocząca się na wybojach, przemierzająca świeżą wiosenną trawę i mokrą ziemię, trzeszcząca kolumna posuwała się kolejną doliną. Tym razem już miała to być ostatnia do pokonania bo na jej końcu miał stać ten legendarny i na w pół mityczny Bastion do jakiego od paru tygodni zmierzali. Istna ziemia obiecana, nowy rozdział w życiu, szansa na nowe tytuły, zaszczyty, robienie kariery na jakiej na nizinach gdzie od dawna wszystkie stołki były zablokowane przez dumne i zasłużone rody i własne koterie i tam trudno było sie komuś bez znajomości, zaszczytów, tytułów i dobrego nazwiska przebić. Właściwie tylko wojna i wojsko dawało takie szanse albo jakieś lukratyne interesy handlowe ale to wszystko już od dawien, dawna było obsadzone. Dopiero taka szansa jaką oferował markgraf von Falkenhorst otwierało zwykle zamknięte drzwi. I nawet to, że pewnie Bastion wyglada podobnie w kiepskim stanie jak zamek i stanica mijane po drodze to chyba nikogo nie zniechęcało. Ludzie myśleli o przyszłości, o przyszłych latach i nawet pokoleniach gdzie dzięki ich ryzyku i wysiłkowi im powinno żyć się lepiej.

Wiosenna aura jednak nie odpuszczała i dalej wisiała nad tą krainą jak brzemię z jaką wszyscy musieli się zmagać. Regularnie z tego czy tamtego wozu było słychać pokasływania czy splunięcie flegmą. Dzień odpoczynku w Liedergart pomógł złapać oddech i odpocząć ale gdy znów ruszyli w drogę, gdy nocować trzeba było przy wygaszonych ogniskach albo na wozie jeśli ktoś dał radę się tam wcisnąć, gdy do okrycia był pled, koc i niewiele więcej to jednak ta wiosenna aura dawała się we znaki. Dziś mijał już trzeci dzień i druga noc od wyruszenia z Liedergart. Dzień się kończył i zbliżała się trzecia noc. I dało się to odczuć.

Laura, Olga i siostra Yvonne miały rozpalone czoło i widać było, że się mocno pocą. Do tego kaszlały co jakiś czas i mówiły przez noc, wydawały się być zmęczone i osłabione tą podróżą i gorączką a więc i humorem raczej nie tryskały. Davandrell nie była w tak kiepskim stanie no ale też czuła nawrót tej gorączki. Nawet jeśli nie był obezwładniający to jednak dokuczliwy i też mówiła przez zatkany nos. Goli i Petra byli w nieco lepszej kondycji. Obojgu gorączka ograniczała się do delikatnego pulsowania w skroniach i mówili nieco podziębionymi głosami ale jakoś się trzymali. Magnus, Inez i Uta trzymali się całkiem nieźle, właściwie nic konkretnego im chyba nie dolegało. No ale też ta żmudna podróż dawała im się we znaki. Chyba tylko Greta tym razem zdawała się być póki co całkiem odporna na te trzy dni w podróży i nocowania pod chmurką.

Nie tylko pogoda była surowa w tej krainie. Pierwszego dnia gdy wyruszyli z ruin Liedergarten między południowym popasem a rozbiciem się na nocleg trafili na obrgyzione i nadpalone kości jakiegoś zwierzęcia. Może jakiegoś masywnego i podobnego do krowy czy nawet dorodnego byka. A może nawet czegoś jeszcze większego. Kości były rozłupane aby wyssać z nich szpik. A widać było ślady nacięć jakimś narzędziem i co wydawało się najstraszniejsze to ślady zębów. Takich podobnych do ludzkich. Tylko znacznie większych. Petra była zdania, że to ślad obozowiska ogrów. Spotkali tu parę z nich na jesieni, zimą zdarzało im się je widywać z murów zamku to gdzieś tu musiały się kręcić. Na oko zwiadowców to mogło tak być. Z tymże ślady obozowiska nie były nowe, całkiem możliwe, że jeszcze sprzed zimy. Więc raczej to nie była ta sprawka tych trupojadów z Liedergart. O nich zresztą było cicho w obozie i podczas podróży więc chyba udało się to utrzymać w tajemnicy przed większością karawany. Eryk miał dopilnować swoich ludzi, Davadrell swoich towarzyszy no a Greta samą siebie. Skoro i tak już ich nie było w okolicy i to na tyle dawno, że nikt ze zwiadowców nie kwapił się, że może pójść ich tropem to szefowe uznały to za przykry ale epizod. Widocznie poczwary splądrowały cmentarz i poszły gdzieś dalej. To było przykre ale siostra Yvonne zrobiła co mogła aby poświęcić cmentarz zaś obie szefowe wynagrodziły Eryka i resztę uczestników przygnebiającej ceremonii powtórnego pochówku szczątków nieznanych ludzi jakich czas i pogoda zatarł nazwiska na ich płytach nagrobnych.

Wczoraj zaś trafili na obniżenie terenu w jakim po ostatnich deszczach zrobiło się bagienne rozlewisko. I właściwie to utknęli tam na cały dzień szukając to tu to tam jakiejś drogi jaką by mogły wozy przejechać. Poprzednio wysłannicy margrafa przeszli tędy bez większych kłopotów. Co prawda był tu podmokły teren no ale jakoś dali radę go sforsować. Ale to było parę tygodni temu jak ziemia była jeszcze twardsza i czuła w trzewiach oddech zimy. Obecnie wszystko co mogło rozmięknąć rozmiękło i trzymało wodę jaka spadła w ciągu licznych, wiosennych deszczy więc zrobiło się rozlewisko.

Pod koniec dnia znaleźli jakieś przejście górą stoku, na przełaj przez las ale już było na tyle późno, że odłożono to na dzisiaj. I dzisiaj od rana do południa udało się w końcu pokonać tą przeszkodę. Obie szefowe rozmawiały z majstrami jak temu zaradzić w przyszłości a ci radzili zbudować groblę. Wtedy można by po niej przejechać nawet jak poniżej będzie rozlewisko. Ale to była sprawa przyszłości, na razie to nie mieli na to ani sił, ani ludzi, ani ochoty, ani czasu. Bastion czekał i nowy rozdział życia zdawał się czekać tuż za rogiem. Powinni tam już dotrzeć za dwa, trzy no może cztery dni. W porównaniu do ogromnych, dzikich i bezludnych przestrzeni przez jakie przejechali to już wydawało się być właśnie tuż za rogiem.

Za to wczoraj jak już i tak większość karawany czekała na odnalezienie jakiejś drogi na zachód to część poszła szukać chrustu na opał. I przypadkiem znaleźli całkiem ładną jaskinię. Do pieczary wiódł naturalny korytarz a sama pieczara była mniej więcej okrągła i o pojemności mniej więcej sporej izby w karczmie. Tyle, że okragłej. Zaś była nietuzinkowa o tyle, że strop zapadł się w niezmierzalnej przeszłości. Więc wygladało jak w miare okrągły lufcik i przez niego światło wpadało do środka. Wrażenie było niecodzienne, zwłaszcza jak się wchodziło do jaskini bo z korytarza, w słoneczny dzień wyglądało to jak snop światłości padający na środek jaskini. Ktoś pewnie musiał kiedyś też ją odkryć bo znaleziono jakieś mało czytelne rysunki na ścianach i w kilku miejscach ślady dawnych ognisk. Ale od dawna nikogo tu nie było. Inez i Petra przyznały, że nie odnalazły tej jaskini jak wędrowały tędy wcześniej ale wtedy jak pokonali ten podmokły teren to chcieli iść dalej póki pogoda im sprzyjała i nie mieli takiego wolnego czasu na zwiedzanie okolicy jak teraz część karawany czekająca na znalezienie przeprawy na zachodnią stronę rozlewiska blokującego najprostszą drogę środkiem doliny.

Co do samych szefowych czy służki Sigmara to jakoś przez te ostatnie dni ani Greta, ani Davandrell nie zauważyły żadnych zmian w ich zachowaniu. Czy to względem którejś z nich czy jakiejś innej sprawie. Więc pewnie albo młoda kapłanka zachowała ich zwierzenia dla siebie a jak powiedziała o nich szefowym to te potrafiły zachowywać się tak jakby się nic nie stało. Petra dalej była bardziej aktywna i wyrywna, czarowała otoczenie swoim nieco rubasznym humorem. Inez była bardziej stonowana i lepiej wychowana więc to zwykle ona zostawała z wozami karawany. Zaś siostra Yvonne zajmowała się pociechą duchową. Była ciekawa czy w Festag już będą w Bastionie. Bo tak by chciała odprawić swoją pierwszą mszę właśnie w Dzień Boży i byłoby to piękne zwieńczenie tej ciężkiej podróży oraz otwarcie nowego osadnictwa w tym prastarym, górskim zamku. Zas podczas wieczornej rozmowy sprzed paru dni to okazała sporą powściągliwość.

- Nie dorabiajmy strachu tam gdzie to zbędne bo sami będziemy go karmić aż urośnie na tyle, że nas zje. - powiedziała chyba nieco zirytowana jak się umówiła na spotkanie z Gretą a niespodziewanie z cienia wyszła jeszcze elfka. Ale wysłuchała argumentów łowczyni z obciętym warkoczem jaki obcięła gdy Petra sprytnie dała jej podsłuchać rozmów obu łowczyń, że pewna łuczniczka z takim właśnie warkoczem jest poszukiwana za zabójstwo. Ale o tym to chyba siostra Yvonne nie powinna wiedziec bo w końcu jej przy tym nie było. Nie zachowywała się zresztą tak jakby o tym wiedziała. Potem jednak gdy wysłuchała obu kobiet pokiwała głową co było w ciemnościach widoczne jako pionowe ruchy owala jej bladej twarzy zwieńczonej blond czupryną.

- Oj sama nie wiem… Nie przesadzacie z tymi podejrzeniami? - popatrzyła na jedną i drugą tropicielkę po czym zaczęła lecieć po kolei.

- Ja nie byłam w tej jaskini rozbójników pod Zelbad ale z tego co pamiętam to wy też nie. A Petra chciała ich zwerbować do nas jako eksortę. Wy zaś byłyście przeciwne. Więc pojechała sama razem z Erykiem i jego ludźmi. Z tego co pamiętam to nie zastali ich a jaskinia już od jakiegoś czasu stała pusta. Wydaje mi się, że była już pusta jak jeszcze byliśmy w Lenkster albo dopiero ruszaliśmy. Rozbójnicy nie mogli o tym wiedzieć bo niby jak? Petra i Eryk uważają, że spóźnili się i rozbójnicy poszli na trakty na zbójowanie. Dlatego ich nie zastali. Ale możecie porozmawiać jak nie z Petrą to z Erykiem. Nie doszukiwałabym się tutaj nie wiadomo czego. Poza tym wtedy, przed Zelbad to było nas całkiem sporo. Tuzin wozów i kupa luda. To już niezłą by trzeba mieć bandę aby zaatakować tak liczną ciżbę. - argument, że zbójnicy spod Zelbad mieliby mieć jakieś obawy przed zaatakowaniem kolonistów górskiego grafa nie przypadł kapłance do gustu. Co prawda sama też nie brała udziału w tamtej wyprawie poszukującej rozbójników no ale jednak widocznie o niej rozmawiała wówczas z jej uczestnikami. Oraz pamiętała, że żadna z obu rozmówczyń nie wzięła udziału w tamtej wyprawie więc nie mają informacji z pierwszej ręki. Uważała jednak, że rozbójnicy mogli opuścić jaskinię z własnych powodów całkiem niezależnie od wyprawy karawany w góry.

- A z tym, że nie mają tam kapłana to żadna tajemnica. Ja to wiem od początku, nikt z trójki wysłanników hrabiego nie ukrywał tego przede mną. I to był jeden z powodów dla jakiego tak mnie namawiali na ta wyprawę i to skutecznie bo też mi przyszło do głowy, że taka czysta, nowa społeczność łatwo może ulec zepsuciu bez światłych wskazówek od dobrych bogów. Dlatego złgosiłam się na tą ekspedycję. Gdyby to byli jacyś plugawi kultyści i spiskowcy to myślę, że zgrabnie by pominęli sprawy duchowe i kapłańskie aby nikt nie przeszkadzał ich nikczemnym planom. A jak już bym sie tym zainteresowała to powinni mnie zniechęcać na każdym kroku. A tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Obie wysłanniczki podkreślały mi, że na samym zamku uchowała się kaplica i to właśnie Sigmara. Pewnie jest w podobnym kiepskim stanie jak ta w Steinwald no ale to jednak dom boży i będzie mi zaszczytem aby po tylku wiekach niebytu odnowić tam posługę kapłańską. - w wieczornych ciemnościach argument o braku kapłana też nie wzbudził podejrzeń kapłanki. Raczej zachowanie wysłanników markgrafa wydało jej się takie jakie powinno. Skoro była nowa społeczność to jakiś kapłan by się im przydał. Zwłaszcza jak w takiej górskiej głuszy trudno było posłać po niego do sąsiedniej wioski czy miasteczka. Z tego co się dowiedziała od wysłanniczek to oni też się nie spodziewali jesienią, że podróż do Bastionu będzie aż tak długa i wyczerpująca. Więc jak tam dotarli to już zima była zapasem. Późną jesienią było tutaj w górach podobnie jak teraz wczesną wiosną. To teraz wszyscy mogli sami to odczuć na własnej skórze. Ale jak jesienią przyszła zima to utknęli w zamku gdy lodowe zamiecie i śniego odcięły tą górską krainę od reszty świata. A na nizinach gdzie klimat był mimo wszystko łagodniejszy to też mało kto decydował się na podróż dalszą niż do sąsiedniej wioski. Więc mogli wyruszyć dopiero wczesną wiosną jak śniegi stopniały i doliny znów nadawały się do marszu. A gdy przybyli do Lenkster bardzo chętnie powitali siostrę Yvonne jako ochotniczkę do tej górskiej kolonizacji.

- A z tego co mi mówiły to margrabia wolał nie robić jesienią hałasu i najpierw przekonać się czy ma w ogóle do czego wracać. No a jak tam dotarł to zima go odcięła jak resztę. Został tam z niewielką świtą i wysłał tylko tą trójkę co do nas dotarła aby zaprosić kolonistów i odnowić chwałę i potęgę tego pradawnego rodu. Wysłał listy nie tylko do nas do Lenkster ale też do Wolfenburga i innych miejsc aby ogłosić swój powrót. Więc to chyba nie jest dziwne, że go nikt nie widział na własne oczy skoro od jesieni przebywa na swoim zamku w środku gór. A my dopiero tam zmierzamy. Zresztą za parę dni pewnie przekonamy się na własne oczy jak tam to wszystko wygląda. - kapłanka znów nie wydawała się przekonana aby było coś podejrzanego w tym, że nikt z Lenkster czy okolic nie widział samego grafa na oczy. Nie było to dziwne jak przebywał w miejscu tak niedostępnym. A jak Bastion przez tyle wieków wydawał się tylko legendą to nikt tam nie podróżował tak głęboko w góry. A jak tak to nie wrócił z żadnymi rewelacjami o odnalezieniu pradawnej, górskiej twierdzy. Zaś góry były przez w miarę cywilizowane ludy zamieszkałe tylko na obrzeżach. Z takich ludzi wywodził się Eryk i jego kamraci. Ale w głębi gór to był tylko śnieg, skały i dziewicze lasy. Nie było dróg ani traktów, łatwiej było objechać góry dookoła niż się przez nie przebijać. Jak się łatwo podróżowało przez nie to sami doświadczali już któryś tydzień z rzędu. Dlatego zwykle wszelkie tałatajstwo uchodziło w ich trzewia. Zbiegowie, banici, mordercy, odmieńcy, różne tępione na nizinach poczwary jakich tutaj w głębi gór żadna karząca ręka sprawiedliwości nie miała jak karać bo jej po prostu nie było. I był też jednym z powodów dla których nikt z Lenkster a pewnie i okolicy raczej nie czuł potrzeby aby wędrować w trzewia gór. Dopiero pojawienie się trójki wysłanników od legendarnego markgrafa jacy obwieścili radosną wieść zmieniło sytuację. Bo skoro gdzieś tam w górach czekał Bastion i jego władca jakiego przodkowie do dzisiaj byli wspominani jako obrońcy, filantropi i dobroczyńcy co zmienili tą górską krainę w taką miodem i mlekiem płynącą to odzew był spory. Zwłaszcza jak była szansa załapać się na nowe zaszczyty, stołki i stanowiska. Chyba najbardziej wymownym przykładem była niebieskowłosa wysłanniczka jakiej margraf z racji na jej zasługi nadał tytuł szlachecki. Jeszcze nie miała na to patentu, pierścień rodowy dopiero sobie zamówiła w Lenkster no ale mimo wszystko Petra sprawiała swoimi manierami dość pospolite i awanturnicze wrażenie jakiemu z dala było do wizerunku wymuskanej slzachty. Już Inez tutaj łatwiej wpisywała się w taki stereotyp. No i jak mimo to margrabia mianował także i Petrę szlachcianką no to był widoczny znak, że ma sporo wolnych stanowisk i zaszczytów do obsadzenia.

- A ghule no cóż… Tak, to był skandaliczny przypadek. Takie coś nie powinno mieć miejsca. Szkoda, że nie daliśmy rady ich wytropić bo najchętniej rozbiłabym głowy tym bluźniercom moim buzdyganem. Takie świętokradztwo! I rozmawiałam z Inez i Petrą i obie się w pełni ze mną zgadzają. No ale mówią, zresztą wy i Eryk też, ze to za dużo czasu minęło aby ich odnaleźć. Szkoda. Ale poskarżę się na ten incydent margrabiemu. W końcu to teraz jego ziemię. Rozumiem, że początki jego górskiej domeny to na razie są mizerne i będziemy ją dopiero budować ale mimo wszystko mam nadzieję, że nie puści tego płazem. Będe go namawiała aby ściągnął jakichś najemników, wojsko no kogokolwiek do utrzymania porządku i bezpieczeństwa. To oczywiście trochę potrwa i nie będzie tak od razu no ale jednak mam nadzieję, że coś z tym zrobi. - w sprawie ghuli i to tak świeżej było widać, że poruszyło to kapłanką. Takie świętokradztwo i gdy o tym mówiła gniew wydawał się być szczery i słuszny. Zdawała sobie jednak sprawę, że skoro żadna z rozmówczyń, ani Petra, ani Eryk nie potrafili znaleźć na tyle dużo tropów aby pójść śladem tej plugawej bandy to raczej w tej chwili niewiele tu poradzą. Ot wiedzieli, że gdzieś w okolicy panoszy się banda padlinożerców. I zgodziła się z Gretą, że ten gatunek pochodzi a przynajmniej jest kojarzony z przeklętą przez nieumarłych krainą Sylvanii ale zwróciła uwagę, że nie tylko tam je można spotkać. Zaś Petra i Inez wydawały się być tak samo zaskoczone sprawą spustoszonego cmentarza jak i reszta. Poza tym przecież to był pomysł Inez aby tam pójść, gdyby nie ona całkiem możliwe, że nikt by się tam nie pofatygował. Zresztą poza jej wyprawą a potem Petry chyba faktycznie nikt inny z karawaniarzy tego nie zrobił. Sama ciemnowłosa uczona zaś wróciła z tej wyprawy mocno zaskoczona i chyba nawet nieco przestraszona tym odkryciem. Między innymi dlatego potem Petra przejęła pałeczkę i ona wróciła z kapłanką, Gretą i ludźmi Eryka aby zaprowadzić porządek na zbeszczeszczonym cmentarzu. Zdaniem blond kapłanki z kislevskiego pogranicza gdyby obie miały coś na sumieniu z tym cmentarzem to raczej by trzymały siebie i resztę z daleka od tego miejsca. Biorąc pod uwagę, że nigdzie indziej w okolicy nie znaleziono śladów trupojadów byłaby spora szansa, że ich bluźnierczej obecności nikt by nie odkrył.

- A z tymi insynuacjami dziewczyno to uważaj. Być może coś w tym jest. Ale na razie to przedstawiłaś mi tu garść przypadkowych ziaren rzuconych na podwórko jakie nie układają się w jakiś obraz. W moim odczuciu większość z tego co mówisz ma całkiem zwyczajne uzasadnienie. I nie sądze aby nas tam na zamku czekała jakaś masakra. Nie dość, że całe Lenskter wie, żeśmy tu wyruszyli to i z tej całej kolonizacji by wyszły nici jakby tu co chwila kogoś mordowano. Z Lenkster wysłano by wojsko aby zrobiło tutaj porządek. Więc takie kłamstwo miałoby dość krótkie nici. Ja w każdym razie jestem dobrej myśli. Wezmę jednak wasze uwagi pod rozwagę. A wy jak traficie na coś podejrzanego co by potwierdzało te teorię to dajcie mi znać. Jak na razie to nasze szefowe całkiem dobrze o nas dbają i nie mam im nic do zarzucenia. Zaś o margrabim mówią w samych superlatywach. A w końcu jak same mówicie, z nas wszystkich tylko one go widziały i spędzili razem całą zimę przynajmniej. - blondwłosa kapłanka nie miała przekonania co do podejrzeń jakie przedstawiła jej głównie Greta. Jej zdaniem większość z tych argumentów to była kwestia przypadku lub naciąganej interpretacji. Zaś w zestawieniu z suchymi faktami podczas których słowa i czyny obu przewodniczek przemawiały w oczach Yvonne na ich korzyść. Jednak nie zamknęła sprawy do końca i dała znać, że gdyby mimo wszystko trafiło się coś podejrzanego w zachowaniu obu szefowych czy potem już u kogoś z Bastionu to aby dać jej znać. Jak ona sama i wielu innych piła co rano gorzkawy rosół wzmacniający od Inez jaki pomagał przetrwać niepogodę, Petra osobiście brała udział w sporej ilości wypraw poza karawnę, obie nie sprawiały wrażenia krwiożerczych, sadystycznych morderczyń co gnają swoją trzodę na rzeź tylko sporo czasu poświęcały na zadbanie o karawaniarzy jacy mieli być zaczątkiem akcji kolonizacyjnej w ich nowym domu to podejrzenia o jakieś mroczne cele wydawały się dość naciągane. Gdyby to jednak miały być tylko pozory to kapłanka prosiła aby dać jej o tym znać. I na tym wieczorna rozmowa na blankach zakończyła się. A dziś wyszła nowa sprawa.

Zaczęło się dość niewinnie. Eryk ze swoimi ludźmi jak zwykle szli na czele karawany. Często na tyle na przedzie, że z karawany nie było ich widać. Co przy lesie jaki porastał wiele zboczy doliny jaką jechali wcale nie było takie trudne. Dziś było tak samo ale jak już dzień zbliżał się do końca i karawana zaczynała rozglądać się za miejscem na nolceg jaki zwykle górale oznaczali skrzyżowanymi gałęźmi wbitymi w ziemię to ukazali się oni sami. Siedzieli nad strumieniem nad jakim widocznie zaplanowali nocleg na tą noc. Zdążyli rozpalić ognisko ale niewielkie widać było jak jeszcze część z nich przeszukuje las w poszukiwaniu nowych gałęzi do spalenia. Zaś do karawaniarzy dotarło, że wśród nich jest ktoś nowy. To było o tyle niecodzienne, że na tym górskim pustkowiu ostatni raz istotę ludzką spotkali chyba w Steinwald albo tuż po jego opuszczeniu. A tak to nikogo tu nie było widać. Ptaki latające, ptaki na gałęziach, ptaki szybujące na nieboskłonie, sarny, czasem niedźwiedzie, zające, borsuki, lisy, wilki to tak, tego było tutaj pełno. Albo śladów jakie zostawiały te zwierzęta. Ale nie ludzi. Spotkać na tym odludziu innego człowieka to była rzadkość. Nie było więc aż takie dziwne, że górale byli tacy ożywieni tym spotkaniem.

- To jest Borys. Borys poluje tu od lat. - Eryk przedstawił szefowym swojego nowego kolegę. Ten faktycznie sprawiał podobne wrażenie. Zakazana, zarośnięta gęba jak u jakiegoś pirata czy rozbójnika, barani kożuszek, mocno zużyty, łuk w dłoni, kołczan na plecach, torba podróżna przewieszona przez ramię no akurat jak jakiś podróżnik przez dzicz. Tylko już nie taki młody. Wyglądał na kogoś w okolicy 4-go krzyżyka. Zwykle ludzie w tym wieku byli mężami swoich żon i ojcami gromadki całkiem wyrośniętych albo i dorosłych dzieci. Okazało się, że Eryk i jego kamraci nie spotkali wcześniej Borysa ale za to mieli wspólnych znajomych i miejsca bo on też góral to uważali go za swojaka. Wydawało się, że po tym spotkaniu nastąpi jakaś rozmowa czy ugoszczenie gościa. Ale niespodziewanie wtrąciła się Uta wsparta nieco zakatarzoną, markotną i gorączkującą Laurą.

- To Borys Kończynka. Rabuś i morderca. Całe lata rabował na traktach. Jest na niego list gończy w Lenkster. - powiedziała Laura psując tą już nieco radosną atmosferę. Przez moment zrobiło się cicho a Uta pokiwała swoją brązową głową.

- E tam, skąd wiesz? To swojak. - Eryk wzruszył ramionami i wyraźnie mu były słowa łowczyń nagród nie wsmak. Sam Borys wydawał się być zaskoczony tym wszystkim więc trudno było powiedzieć coś więcej.

- To sprawdźcie mu prawą rękę. Nadgarstek. Będzie miał tatuaż kończynki z trzema listkami i oderwanym czwartym. I za złodziejstwo obcięte lewe ucho. - Laura wzruszyła obojętnie ramionami mówiąc jak w prosty sposób sprawdzić czy chodzi o poszukiwanego zbiega.

- To co? Ja też mam taki tatuaż! Wielu go ma, to przynosi szczęście! - jeden z kamratów Eryka podkasał rękaw i pokazał, że on sam ma podobny tatuaż o jakim mówiła Laura.

- Pokaż ramię. - rzekła Petra do Borysa. Ten po chwili wahania rozejrzał się ale oprócz braci górali zdążyło się zbiec większość ludzi karawany więc trudno by było teraz uciec. W końcu więc z ociąganiem podciągnął mankiet koszuli i widać było podobny tatuaż. Stary, wyblakły i zrobiony dawno temu.

- A ucho? - zapytała cicho niebieskowłosa patrząc na ich gościa. Ten cmoknął z niezadowolenia i w końcu odsunął swoje dość długie i zaniedbane włosy ukazując obciętą końcówkę ucha. Tak zwykle karano złodziei aby ich naznaczyć przed uczciwymi obywatelami.

- Oj tam i co z tego!? Kto z nas nigdy niczego nie zabrał komuś!? A bogaci to nas legalnie okradają co sezon nazywając to dziesięciną a nas piętnują za parę monet! - Eryk był wyraźnie rozgniewany i rozeźlony.

- I dlatego mówią, że co drugi góral to łajdak, złodziej i szachraj. - rzekła ironicznie Laura jakby potwierdziły się jakieś jej przypuszczenia.

- Coś ty powiedziała?! - warknął do niej Eryk tak agresywnie jakby zaraz zamierzał doskoczyć do niej z pięściami. Jego kamraci też się poruszyli niespokojnie. Zaś Uta stanęła obok gorączkującej przyjaciółki dając znać, że nie zostawi jej samej. Nie wiadomo jakby się to skończyło gdyby nie przenikliwy gwizd na dwóch palcach. Wszyscy spojrzeli na górującą nad tłumem postać w skórzanych spodniach z gwizdkiem w dłoni.

- Spokój! My zdecydujemy o losie Borysa! Reszta rozejść się! Nie macie co robić? Obóz trzeba rozbić i tak i tak! Jutro ruszamy w dalsza drogę! - krzyknęła z wysokości zydla gromiąc rozgorączkowany tłum wzrokiem. I nie chcąc się narazić szefowym tłumek niechętnie ale rozszedł się do swoich wozów aby znaleźć miejsce na noc, rozprzęc konie no i przygotować własne ognisko, strawę i miejsce do spania.

- Baniak mi rozsadza a jeszcze wy mi dajecie dodatkową robotę. - mruknęła rozeźlona niebieskowłosa siadając na koźle wagonu i spoglądając na dużo mniejszą już grupkę. Został Eryk, Borys, Laura, Uta no i parę ostatnich osób co się ociągało z odejściem ciekawi co się dalej stanie.

- Macie ten list gończy? - zapytała Inez łowczyń. Te jednak powiedziały, że nie. Nie brały go z Lenkster nie spodziewając się tutaj spotkać Borysa Kończynkę. Zwłaszcza, że od paru sezonów zniknął z widoku więc krążyły plotki, że przeniósł się w inne miejsce. Teraz jak można było sądzić po prostu jak wielu zbiegów przed nim jakim zaczął się palić grunt pod nogami po prostu zwiał w góry.

- Szkoda. I co z nim chcecie zrobić? Wracać z nim do Lenkster? - zapytała Petra patrząc na obie łowczynie. Te popatrzyły na siebie pytająco. Nagrodę wystawił zamek w Lenkster więc tam trzeba było odstawić delikwenta i odebrać nagrodę. Ale stąd to było parę tygodni ciężkiej wędrówki przez górskie bezdroża. Chyba i obu łowczyniom niezbyt się to uśmiechało.

- Może pójść z nami. Jak coś nabroił to nie tutaj. Tak mówi prawo. Przyda nam się. To swój chłop. - Eryk odezwał się w obronie swojaka zdając sobie sprawę, że za bardzo nie mogą być wybredni w doborze pracowników na tym pustkowiu.

- Dobra, zabierzemy go do Bastionu, niech margrabia zdecyduje co z nim zrobić. W końcu to jego ziemie. - mruknęła zniechęcona Petra niezbyt mając ochotę aby pod koniec dnia jeszcze głowić się na dodatkowym problemem.




---

Mecha 36


Odporność pogodowa (ODP + skille)

nocleg w wagonie +20 (Petra, Inez)
mocna głowa +10 (Inez, Goli)
odp.choroby +10 (Magnus)
surwiwal +10 (Davandrell, Greta, Uta, Laura)
surwiwal +20 (Olga, Magnus)
konno +10 (Petra, Inez, Yvonne)
mikstura wzmacniająca Inez +20 (wszyscy)

doba w terenie -5 x3= -15
zimno -5


Davadnrell 35+40-20=55; rzut: https://orokos.com/roll/961332 70 > 55-70=-25 > ma.por = minimalna gorączka (-5)

Greta 40+30-20=50; rzut: https://orokos.com/roll/961333 19 > 50-19=+31 > śr.suk = jest w porządku (0)

Magnus >>> +11 > ma.suk = nie jest lekko ale daję radę (0)

Goli >>> -7 > remis = nie jest lekko ale tak źle też nie (0)

Petra >>> -9 > remis = nie jest lekko ale tak źle też nie (0)

Inez >>> +15 > ma.suk = nie jest lekko ale daję radę (0)

Olga >>> -31 > śr.por = średnia gorączka (-10)

Laura >>> -40 > śr.por = średnia gorączka (-10)

Uta >>> +17 > ma.suk = nie jest lekko ale daję radę (0)

Yvonne >>> -41 > śr.por = średnia gorączka (-10)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-12-2022, 20:45   #145
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W drodze do Bastionu

Wieczorna rozmowa z kapłanką Młotodzierżcy mocno początkowo Gretę rozczarowała. Yvonne, chociaż nie była w konwersacji otwarcie sceptyczna, dała po sobie poznać, że podejrzenia młodej łuczniczki nie są dla niej dość uzasadnione, by cokolwiek przedsięwziąć. Łowczyni potrzebowała jednej nieprzespanej nocy oraz większości następnego poranka, aby przełknąć swoją porażkę i przyjąć do wiadomości postawę kapłanki. Ten czas, poświęcony na przemyślenia i doszukiwanie się w swoich słowach błędów, wystarczył, aby Greta przestała się złościć, w zamian poczuła zaś jeszcze silniejszą determinację. Yvonne ostrzegła ją przed robieniem rzeczy pochopnie, ale nie zakazała dalszego dochodzenia, żądała jedynie bardziej namacalnych dowodów na potwierdzenie szokującej teorii Herschel.

A Greta zamierzała je odnaleźć, jeśli naprawdę w Bastionie kryła się śmiertelna pułapka, a nie obietnica nowego życia!

Coraz więcej podróżnych chorowało, co zupełnie nie dziwiło przy tak kapryśnej wiosennej aurze. Ustawicznie przemoczona i zziębnięta, łuczniczka coraz bardziej obawiała się o stan swoich zawilgoconych brzechw w strzałach. Taal jeden mógł ją ocalić w chwili niebezpieczeństwa, gdyby zawiódł oręż - zwłaszcza gdyby podróżnym naprawdę przyszło napotkać otaczane złą niesławą ogry.

Pojawienie się poszukiwanego listem gończym złodzieja na chwilę odwróciło uwagę dziewczyny od własnych problemów. Chociaż byli do siebie zupełnie niepodobni, Greta poczuła przez moment wrażenie jakiejś niedopowiedzianej więzi łączącej go z tym mężczyzną, tak jak ona człowiekiem lasu i tak jak ona ściganym za coś, za co być może nie powinien być skazany.

- Eryk słusznie prawi - powiedziała zbierając w sobie dość odwagi, aby dołączyć do rozmowy - Niech ten człowiek idzie z nami, jeśli chce się przysłużyć bezpieczeństwu karawany. Niewielu nas już zostało od opuszczenia Lenkster. Jeśli jest dobry w łuku, wart będzie dwukrotnie swojego wiktu. A w Bastionie margrabia niechaj zadecyduje, cóż z nim uczynić.

Tyle powiedziawszy, łuczniczka skinęła leciutko głową w stronę przywódcy jegrów podkreślając tym gestem swoją aprobatę dla jego punktu widzenia. Wiedziała, że w nowym miejscu zamieszkania potrzebni jej będą pewni sojusznicy, a jeśli chciała wstąpić do służby górskich przepatrywaczy, rękojmia Eryka mogła przesądzić o dalszej karierze Grety.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 06-12-2022, 23:20   #146
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - 2520.04.13 agt (7/8); zmierzch

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.13; Angestag (7/8); zmierzch
Warunki: - na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, pogodnie, zimno



Wszyscy



- No to jesteśmy. Jesteśmy w naszym nowym domu. - mimo zmęczenia i późnej pory na twarzy Petry malował się uśmiech. Zresztą chyba wszystkim się udzieliła atmosfera radosnego oczekiwania gdy od rana wiadomo było, że pewnie są na symbolicznej “ostatniej prostej” i dziś powinni dotrzeć do owego legendarnego Bastionu. To że są oczekiwani wiedziano od dwóch dni, właściwie wieczorów bo oko wędrowców jak ćmy wabiły świetlne punkty na tle cieni góry. Przedwczoraj widać było tylko mały, punkcik, niczym gwiazdę jaka się zawieruszyła z nieba na ten ziemski padół na szczycie góry. Jak im wyjaśniły szefowe to światło na szczycie wieży. Gospodarze dają tak znak, że na nich czekają i z góry też pewnie widzieli światełka ich ognisk. To już dodało otuchy wszystkim ta dość symboliczna komunikacja w obie strony. Wczoraj wieczorem już owo światełko wydawało się większe i bliższe. A od rana widać z dna doliny jaką wędrowali górę na jakiej wznosił się zamek. Ale samego zamku niezbyt. Nawet zniknięcie Borysa niewiele kogo obeszło. Chociaż szefowe wezwały do siebie Eryka na dywanik ten rozłożył ręcę w geście bezradności i dał znak, że nie wie jak to się stało. Chociaż chyba nie tylko szefowe podejrzewały, że górale mogli mieć z tym coś wspólnego czy choćby w odpowiednim momencie patrzeć w inną stronę. Ale jak odkryto to rano jak Bastion był w zasięgu ręki to już chyba nikomu nie było w głowie robienie jakiegoś pościgu za zbiegiem.

Znów dała o sobie znać nieprzewidywalna, górska aura która w połowie dnia rozdęła się bardzo silnym wiatrem jaki bez trudu zamiatał nawet grubymi konarami. Do tego jeszcze chlusnął deszczem więc szefowe zadecydowały o nieco wcześniejszym postoju na popas. Chociaż sam popas wyszedł dość słabo bo trudno było rozpalić ogień przy takim wietrze z deszczem. Ta wymuszona przerwa postawiła pod znakiem zapytania czy zdołają dzisiaj dotrzeć do górskiego miasta i zamku.

- Słuchajcie został nam ostatni kawałek. Jak się sprężymy to dziś możemy nocować w Bastionie. - ogłosiła Petra stając na koźle swojego wagonu. I mając w perspektywie tak bliski cel, prawie dosłownie w zasięgu ręki, wszyscy powszechnie zgodzili się aby spróbować osiągnąć go jeszcze dzisiaj.

- No ja też bym wolała dotrzeć dzisiaj. Dziś jest Agnestag. Jutro Festag. Gdyby dzisiaj udało nam się tam dotrzeć mogłabym przygotować mszę dziękczynną na jutro. Dotarcie tutaj zajęło nam prawie równo 3 tygodnie. Bez jednego dnia. - siostra sigmarycka też wydawała się podzielać ten entuzjazm i dobry humor. Zwłaszcza, że była realna szansa, że zrealizuje swoje marzenie aby właśnie w Festag, dzień odpoczynku poświęcony tradycyjnej konteplacji dobrych bogów w ich świątyniach odprawić swoją pierwszą mszę w nowym miejscu. I właściwie w swojej nowej parafii. Więc jak jeszcze ta młoda, blondwłosa kapłanka okazała swoją aprobatę aby dotrzeć do pradawnej, górskiej metropolii jeszcze dzisiaj, pomimo opóźnienia wywołanego zawieją z deszczem to tym bardziej zachęciło to wiernych do wzmożonego wysiłku.

Już w końcówce dnia, gdy zazwyczaj już szukano miejsca na nocleg teraz wozy uparcie wspinały się pod ostatnią górę. Jakieś kawałki wież i murów majaczyły pomiędzy czubkami drzew ale kurtyna naturalnego lasu skutecznie przesłaniała widok na miasto. Zaczynało już zmierzchać gdy kolumna wozów, zwierząt i podróżnych wytoczyła się z lasu na tyle, że prawie wyjechali na miejską bramę. Tu przywitała ich postać odziana w habit. W jednej dłoni trzymała kostur a w drugiej fajkę. Jak podjechali bliżej okazało się, że to jakiś stary mężczyzna.




https://i.pinimg.com/564x/4c/7a/b1/4...ee5d36213c.jpg


- To Thomas, nasz skryba i archiwista. - rzuciła Petra dając znać pozostałym z kim mają do czynienia. Podjechała konno do starca, zsiadła z konia i przywitała się z nim jak z dobrym wujkiem albo raczej dziadkiem. Objęli się i uściskali jak właśnie dorosła córka powracająca z długiej i niepewnej wyprawy z kimś ze swoich domowników.

- Witajcie, witajcie czcigodni goście! Nasz miłościwy pan zaprasza was wszystkich bardzo serdecznie! Cieszymy się, że udało wam się pokonać wszelkie trudy i dotrzeć do nas! Wiem, że to nie było proste, wymagało wytrwałości i odporności ale to tylko potwierdza, że jesteście odpowiednimi osobami do czekającego zadania! - starzec musiał mieć wprawę w przemawianiu bo pomimo niezbyt imponującej postury głos miał donośny, że chyba powinna go usłyszeć większość osób w karawanie. A przywitał ich jako reprezentant gospodarza. Zachęcił ich gestem aby podążyli za nim. Prowadziła ich Petra jaka już nie wsiadała na konia tylko szła obok starego mężczyzny. Jego tempo nie było zbyt raźne ale przy jego wieku nie było to wcale dziwne. Minąwszy bramę zanurzyli się w ruiny dawnej stolicy tej górskiej krainy. Na bramie widzieli ten sam herb co we wcześniejszych stanicach w Steinwald i Liedergard.

- Tak, dużo pracy czeka. Na razie to wygląda jak widać. Zdążyliśmy nieco uporządkować tam i tu. Czekaliśmy na wasze przybycie. Nie wiedzieliśmy kiedy, ilu i kto przybędzie. To skoncentrowaliśmy się na samym zamku. Tam będzie najbezpieczniej. Bo reszta miasta pusta i niczyja. Nasz miłościwy pan szczodry jednak jest i obiecał, że każdy może sobie wziąć parcelę jaka mu się spodoba. Tylko trzeba będzie ją odnowić bo jednak tak długi czas tu nikogo nie była no i góry oraz pogoda zrobiły swoje. - starzec kuśtykał obok Petry prowadzącej za uzdę swojego konia. Zmierzch zapadał coraz bardziej, można by rzec, że zdążyli w ostatniej chwili. Zaś Thomas odwracał się nieco do tyłu i podnosił głos aby ci z tylu go słyszeli. Widok miasta przez jakie jechali chyba nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. W końcu w Steinwald i Liedergard wyglądało to podobnie. Tutaj jednak niegdyś musiało być potężne miasto. Większe nawet od Lenkster który właściwie był warownią graniczną z przycupniętym poniżej Podzamczem. A tutaj jechali przez pełnoprawne miasto. Niegdyś musiało tu mieszkać mnóstwo ludzi. Tym bardziej w oczy rzucała się cisza i bezruch. Takie same bezludzie jak góry dookoła. I w połączeniu z niszczącym działaniem czasu i pogody mogło budzić przygnębiające wrażenie. Podróżni zadzierali głowy na puste kamienice, na górne piętra, czasem ktoś z ciekawości zajrzał przez od wieków puste okna do środka. I wszędzie było podobnie. Cisza, pustka i bez śladów życia. Bez tych wszystkim mieszkańców jacy powinni zasiedlać te domy, przechaczać się po ulicach, bieżyć za swoimi sprawami, spotykać się w gospodach czy nawet zamtuzach. A tutaj nie. Tutaj panowała cisza i bezruch. To miasto było tak samo bezludne jak góry dookoła.




https://www.pcgamesn.com/wp-content/...heimheader.jpg


- Jak widzicie miejsca tu u nas sporo. Każdy może poszukać czegoś dla siebie. Oprócz “Czerwonego kura”! Bo to już zajęłam dla siebie. Jutro wam pokażę! Zobaczycie, jak się to odnowi to będzie lokal pierwsza klasa! A was wszystkich zaproszę tam na wielkie otwarcie, postawię kolejkę czy co tam kto będzie chciał! - zawołała radośnie Petra pokazując gdzieś w bok w jedną z dawnych ulic jakie mijali. Pewnie w tamtą stronę był ten lokal o jakim mówiła. Jak na pół tuzina wozów to miasto było ogromne. Skrzypienie wozów, parskanie koni, stukot kopyt odbijały się dziwnie pustym echem od milczących, ponurych ścian wznoszących się nad ulicami. Ta droga do zamku chyba została jakoś oczyszczona bo nie natrafiali na większe przeszkody niż dziury w drodze czy pofałdowania spowodowane przez wymywające działania wody. Chociaż na tych największych położone zostały faszyny z chrustu albo przysypane ziemią aby były łatwiej przejezdne. Za to na tych ulicach widać było kawałki gruzy, w jakimś domu dach się zawalił albo kawałek ściany, to wszystko leżało od niepamiętnych czasów na bruku. Ten też nie wszędzie był widoczny, niszczące eony wody, mrozu, śniegu i wiatru pobliźniły go, naniosły wody, błota, ziemi, pomiędzy kamieniami wyrosły kępy traw czy nawet krzaków więc nie uzupełniał on widok tego bezludnego i opuszczonego miasta.

- No i już prawie jesteśmy. - powiedział Thomas gdy przejechali to od dawna puste miasto powoli w zapadającym zmroku zbliżali się do pasma murów otaczające właściwy zamek. Gdy zbliżyli się jeszcze bardziej widać było, że mury raczej ostały się mniej więcej cało i dalej górowały nad miastem tak jak dawniej swoim ponurym, odpornym na czas majestatem.




https://i.imgur.com/atplp9g.jpeg


- Jesteście głodni? Trochę niezbyt wiedzieliśmy ile was przyjedzie. No i nie mamy zwierząt hodowlanych. Ale widzę, ze przywieźliście jakieś. Dobrze, dobrze. Przydadzą się. My musieliśmy coś upolować w okolicy i zbieraliśmy na wasz przyjazd. Może dużo tego nie jest ale za to świeże i dobre. Zwierzyny nie brakuje w okolicznych lasach i stokach. Ryb w strumieniach też nie. Nie chwaląc się zbudowałem tam zagrodę i mam już tam mała hodowlę rybek. Dzisiaj na kolacji też będą. A wy? Macie jakichś myśliwych? Przydaliby się jak teraz nas będzie znacznie więcej. Taką kupę luda w parę osób wykarmić to by ciężko było. No ale już jesteśmy. Tu możecie się rozprząc wozy a potem pokażę wam gdzie możecie nocować. - Thomas ćmił fajkę a w międzyczasie opowiadał swoim donośnym głosem co ich tu czeka na miejscu. I takie nieco organizacyjne sprawy co do nocowania pierwszej nocy w Bastionie. Po zimnym posiłku w przedpołudnie na wymuszonym aurą wcześniejszym postoju niejeden żołądek chętnie przywitał pomysł zjedzenia czegoś ciepłego. Zwłaszcza jakichś ryb czy dziczyzny. Więc nieco ta milcząca aura jaka przytłoczyła większość przybyszów jakby prysła. Zwłaszcza jak wjeżdżali do głównego serca twierdzy i tutaj pochodnie i światła zdradzały wreszcie jakichś okruch cywilizacji na tym górskim pustkowiu.




https://i.pinimg.com/564x/ba/e1/c9/b...c48b8ff691.jpg


Wejście było ufortyfikowane i zdatne do obrony. Wystarczyło zamknąć bramę i o ile w murach nie było jakichś przerw i dziur to nawet niewielka załoga mogła się tu bronić całkiem długo i skutecznie. Przynajmniej póki by miała zapasy. Tylko, że w odrzwiach nie było żadnej bramy. Tylko jakieś improwizowane kozły sądząc po jasności zaostrzonych kawałków drewna to musiały powstać niedawno.

- A macie jakichś stolarzy? Inżynierów? Bo tutaj widziecie brama by się przydała. I wiele innych rzeczy trzeba wyremontować. Po waszym wyjeździe dwa ogry się tu przypałętały. Ciężko się z nimi dogadać, bardzo ciężko. Ciągle tylko o polowaniu, jedzeniu i ćwiartowaniu. Próbowaliśmy im wytłumaczyć aby ścięły drzewa, pocięły na mniejsze bale i zrobiły z nich bramę. No ale chyba to je przerasta. Zapewne uda się im wyjaśnić aby wstawiły już gotową bramę no ale najpierw trzeba zrobić tą bramę. Na razie to nastrugały te kozły co widzieliście. I to właśnie one upolowały większość dzisiejszej kolacji. Tak, do polowania są niezłe no ale większość z tego co złapią same zeżrą. Dzisiaj je odprawiliśmy bo nie chcieliśmy żadnych przykrych incydentów. Ale nie zdziwcie się jak się tu pojawią jutro czy pojutrze. - tłumaczył dalej gdy szli przez krótki tunel pod wieżą bramną a potem na stopniowo się rozszerzający dziedziniec i pierwsze zabudowania właściwego zamku. Wydawało się, że nie jest większy od tego z Liedergard chociaż też zarys i wielkość była ograniczona szczytem wzgórza na jakim się wznosił. W połączeniu z opustoszałym miastem wydawał się jednak znacznie bardziej rozbudowany. Na środku dziedzińca wznosił się samotny stołp. Te masywne wieże często pełniły funkcje mieszkalne ale też przede wszystkim od zamierzchłych czasów były uważane za miejsce ostatniego posterunku nawet gdyby nieprzyjaciel wdarł się na sam zamek. Właśnie jego wąskie, małe okna, przypominające bardziej strzelnice w blankach niż okna w domach, były rozświetlone przyjaznym światłem. Podobnie jak ze dwa budynki po bokach dziedzińca.

- Tutaj możecie rozprząc wozy. Ale to potem. Jak już tu jesteście to zbierzcie się proszę i pokażę wam gdzie spędzicie noc. To już później każdy się oporządzi wedle uznania. - stary człowiek zwrócił się do przybyszy z tym krótkim apelem wskazując, że właśnie w jednym z tych dwóch bocznych budynków będą nocować. Przed nim widać było kilka postaci w niezbyt wyszukanych szatach pewnie służba co czekała aby ich przejąć. Stali z pochodniami aby rozświetlić coraz bardziej zapadający mrok. A potem poprowadził zebrany tłumek do środka. Tam zaś była całkiem spora sala a na niej rząd złączonych stołów z czekającym posiłkiem.




https://i.pinimg.com/564x/df/62/ac/d...aeb9b9b8c1.jpg


- To tu będzie kolacja. A teraz tędy, tutaj jest miejsce do spania. Macie jakieś pledy i koce? Bo u nas z tym ciężko dla takiej ciżby. Może być trochę ciasno. Obie sale. Na piętrze jest kilka komnat. Ale okna musieliśmy zabić deskami bo nie mamy szklarza ani szkła. Macie jakiegoś? Przydałby się. A tam, po przeciwnej stronie jest miejsce do ablucji. Nagrzaliśmy wody no ale na tyle osób to chyba po misce dla każdego. - Thomas skończył oprowadzać nowych domowników po tym domu. Większość wydawała się mimo wszystko być pod wrażeniem. Jako prości ludzie z Podzamcza, wiosek i lasów dotąd nie mieli raczej okazji nocować w żadnym zamku to już było niczym przygoda. Nocleg może nie zapowiadał się na szczególnie luksusowy. Ale pierwszy raz od opuszczenia osady Zelbad mieli okazję nocować w jakimś suchym, ogrzewanym i oświetlonym pomieszczeniu. Na pewno powinno być przyjemniej i cieplej niż pod chmurką jak to najczęściej nocowali przez ostatnie trzy tygodnie. Zapanował więc radosny chaos i rozgardiasz gdy ludzie na przemian wychodzili z pomieszczenia, wracali na dziedziniec, rozprzęgali wozy, znosili swój dobytek, zajmowali miejsca w pomieszczeniach ale nie dało się nie zauważyć, że kolacja i ciepły posiłek skutecznie przykuwają uwagę i przy stołach już zajmowano pierwsze miejsca.

- To wy się tu rozgoście. A my pójdziemy przywitać się z markgrabią. Wrócimy na kolację. - Inez dała znak, że zostawia ich pod opieką Thomasa sama zaś ze swoją przyjaciółką wyszły na zewnątrz kierując się do samotnego, masywnego donżonu jaki stał naprzeciwko bramy wjazdowej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-12-2022, 12:47   #147
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W murach Bastionu, o zmierzchu w dniu przyjazdu

A zatem to miejsce naprawdę istniało!

Wielodniowa podróż przez górskie ostępy okazała się wyzwaniem, na które nawet nawykła do dziczy Greta nie była w pełni gotowa. Chłód i deszcz, niewygodne popasy, wreszcie rozliczne niebezpieczeństwa czyhające na bezdrożach sprawiały, że młoda łowczyni z każdym dniem traciła kolejną cząstkę nadziei na dotarcie do celu, pod koniec zaś żywiła jeszcze ogromną podejrzliwość, że zamiast do nowego domu zmierza wprost w paszczę jakiegoś niewyobrażalnego potwora o zastygłej w żyłach krwi.

Kiedy zatem ujrzała Bastion w całej jego nadgryzionej erozją chwale, poczuła ogromne, wręcz bezbrzeżne zakłopotanie i palący wstyd. Napotkani w górskiej twierdzy mieszkańcy, co prawda zatrważająco nieliczni, ale namacalnie żywi i zwyczajni, rozwiali swym widokiem i zachowaniem potworne obawy łuczniczki. Bastion istniał i chociaż słusznie przywodził na myśl zrujnowane pustkowie, poświadczał swoim widokiem opowieść wysłanniczek grafa usłyszaną w Lenkster. I naprawdę był daleko od innych imperialnych miast, daleko od gildii łowców nagród oraz ścigającego dotąd niezmordowanie dziewczynę Lomma.

Był miejscem, w którym po raz pierwszy odważyła się odetchnąć z poczuciem całkowitej ulgi.

Opowieść Thomasa, nadwornego skryby grafa, uświadomiła Grecie jak wiele pracy stało przed osadnikami. Twierdza marniała przez wiele dziesięcioleci, a sroga wysokogórska aura tylko przyśpieszała postępowanie zniszczeń. Jeśli miejscowi musieli się ubiegać do pomocy tak odstręczających nieludziów jak ogry, musieli być naprawdę zdesperowani. Wspomnienie tych istot, nigdy dotąd przez Gretę nie widzianych na własne oczy, ale otaczanych słusznie złą reputacją, przyprawiło dziewczynę o dreszcze i utwardziło w przekonaniu, że jeśli naprawdę będzie mogła sobie wybrać własny dom - własny dom! - w obrębie Bastionu, to nie może on znajdować się w dolnych częściach miasta, choćby i był bez dziur i z meblami. Zbyt wiele złych rzeczy mogło się wydarzyć niepostrzeżenie w tych bezludnych dzielnicach, gdzie choćby takie dwa wygłodniałe ogry potrafiłyby bez zwracania czyjejś uwagi pożreć obezwładnioną wcześniej młodą kobietę. Albo równie głodne trupojady mogły tam bez trudu zapolować na przypadkową ofiarę znikając z nią w ruinach, zanim ktokolwiek zdołałby to zauważyć.

Ale górujący nad miastem zamek sprawiał wrażenie bezpiecznego miejsca, więc wciąż jeszcze oszołomiona zakończeniem nużącej wędrówki łuczniczka postanowiła poszukać dla siebie własnego kąta albo w jego warownych murach albo tuż za nimi, w cieniu warowni.

Suto zastawiony stół wywołał u dziewczyny mimowolny ślinotok, toteż jeszcze bardziej skrępowana takim nieobyczajnym zachowaniem, Greta pośpieszyła za innymi kobietami aby się odświeżyć i przygotować do odświętnego wspólnego posiłku.

Na ten moment tylko deklaracja przygotowań do biesiady, ponieważ nie wiem jak daleko MG zechce popchnąć akcję nadchodzącej kolejki. Wieczorem dopiszę jeszcze kilka słów komentarza w wątku technicznym (czas pomyśleć nad wydaniem przynajmniej części dotąd zebranych PD, wjazd do Bastionu to dogodny ku temu kamień milowy).


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 11-12-2022, 23:49   #148
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - 2520.04.13 agt (7/8); wieczór

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.13; Angestag (7/8); wieczór
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno



Wszyscy



Atmosfera przy kolacji panowała całkiem miła i rodzinna. Zdawało się, że wszyscy sobie zapomnieli wszelkie drobne niesnaski, kłótnie i zawiści jakie mogły narosnąć między nimi podczas tych trzech tygodni podróży przez górskie bezdroża. Teraz magia wspólnego posiłku, w miarę cywilizowanych warunkach, w ogrzanym i oświetlonym pomieszczeniu robiła swoje. No i sam posiłek. Na jaki składało się dość nietypowo bo głównie mięsiwo. Takie chude, z upolowanych zwierząt i okrasą ryb, pewnie tych o jakich po drodze wspominał Thomas. Za to nabiału, owoców, kaszy, prawie nie było. Grzyby zebrane w okolicznych lasach nieco dodawały urozmaicenia i smaku. Czyli proporcje były dość odwrotne w porównaniu do tego co zwykle serwowano. Ale zwykle posiłkowano się składnikami dostarczanymi przez zwierzęta hodowlane albo plony z pól a tych tutaj nie było. Przynajmniej do tej pory. Dopiero to co przywieźli ze sobą podróżni dawało szansę na tego typu urozmaicenie. Niemniej posiłek był gorący, smaczny i treściwy to raczej nikt na to nie narzekał. Spożywanie mięsa dla większości kmieci było czymś wyjątkowym i od święta. Albo jak jakaś kura, koza czy krowa w końcu padła to się ją rozbierało i pożytkowało do ostatniego piórka i kopyta ale mięso na pewno nie było codziennością na takich zwykłych stołach po wsiach czy miastach. Tym bardziej więc obecne potrawy cieszyły oko, nozdrza i żołądki. Humory dopisywały.

Sama sala też była odnowiona tak dość pobieżnie. Nawet te stoły i ławy zalatywały świeżo ściętym drewnem i widać było, jasne, zdrowe, świeże drewno na kantach. Jednak także to, że raczej żaden stolarz ich nie zbijał bo były dość prymitywne. Ale swoją podstawową rolę do siedzenia i stawiania potraw na stole spełniały.

Stoły były ustawione w kanciaste “U” gdzie ramiona obsiadły załogi pół tuzina wozów. I pierwszy raz chyba od pożegnalnego bankietu w Lenkster mogli tak się widzieć wszyscy razem w jednym miejscu podczas jednego posiłku. Zrobiło się gwarno i wesoło jak na jakimś weselu gdy ponad pół setki ludzi jadło, rozmawiało i śmiało się podczas posiłku. Ciesząc się, że wbrew wszystkim trudnościom dotarli aż tak daleko gdzie wcześniej od dawna nie dotarł nikt. Dojechali do tego na w pół zapomnianego i mitycznego Bastionu o jakim mówiły legendy i dawne historie. Tak dawno, że chyba niezbyt już w nie ktoś wierzył no ale taka była lokalna tradycja. A niespodziewanie okazało się, że wiosenne wysłanniczki jakie przybyły do Lenkster parę tygodni temu jednak mówiły prawdę i naprawdę była tu ta legendarna górska twierdza a w niej prawdziwy dziedzic rodu von Falkenhorst i jego świta. No co prawda to jak jechali przez te opuszczone miasto to nie wyglądało to zbyt dostojnie ani bogato. Ale też już w Steinwald i Liederagrd mieli próbkę tego jak góry obchodzą się z opuszczonymi budowlami a i wysłanniczki już w Lenskter mówiły, że miejsce do osiedlenia jest, dobry i gościnny pan jest, stanowiska do obsadzenia są, no ale jednak jest też mnóstwo roboty dla każdego. Od kamieniarzy, stolarzy, szklarzy no w sumie to jak się chciało odbudować całe miasto to właściwie każdy był potrzebny.

Zaś centralny rząd stołów był zarezerwowany dla górskiego gospodarza i jego świty. Oraz najznamienitzych gości z karawany. Dało się to poznać bo w samym centrum stało krzesło. I to takie zdobione i z oparciem. Pomyślane właśnie dla lorda górskiej marchii. Zaś cała reszta siedziała na tych niedawno zbitych ławach. W końcu przybył i on sam ze swoją najbliższą świtą. Jakby ktoś to przegapił w tym radosnym rozgardiaszu podczas zaczętej już kolacji to Thomas wstał, zadudnił kosturem o podłodę i użył swojego gromkiego głosu.

- Proszę wstać! Margrabia Walther von Falkenhorst przybył! - krzyknął na całą salę samemu też powstając. To uciszyło ciżbę i rozległ się zgrzyt odsuwanych ław. A prości ludzie z ciekawością obserwowali gromadkę jaka weszła do pomieszczenia. W końcu to miał być ich pan i władca tej krainy do jakiej przybyli i mieli mu służyć. Widok był zaiste trudny do przegapienia bo na czele tej grupki złożonej w sporej mierze z kobiet szedł mężczyzna. Był ubrany jak na szlachcica przystało ale bez rycerskiej zbroi ani nawet miecza co zwykle znamionowało stan rycerski. No ale w końcu nie przyszedł na wojnę czy turniej tylko na kolację ze swoimi nowymi poddanymi. Na piersi miał spory łańcuch z rodowym herbem a i na tunice miał podobny herb tylko wyszyty. Rzucało się jednak w oczy, że szedł w rękawiczkach oraz miał szal albo chustę zarzuciną na twarz i wokół głowy także właściwie nie było widać twarzy. Za to miał dość krótkie i na klasyczną, rycerską modłę przystrzyżone włosy. Siwej, prawie białej barwy. Szedł prosto chociaż dość powoli. Kto wie czy to z powodu potrzeby zachowania dostojeństwa, chęci przyjrzenia się nowo przybyłym jakich mijał czy jeszcze z innego powodu.

Tuż za nim szła kobieta jakby pilotując resztę świty. Już na pierwszy rzut oka wyglądała na dumną, wyniosłą i elegancką panią. O bardzo nietypowych włosach. Jedną stronę głowy miała smoliście czarną, drugą białą jak śnieg. Trudno było powiedzieć czy to naturalny typ urody czy też to jakaś moda aby tak sobie pofarbować na dwa kolory włosy. Ubrana była w długą do samej ziemi ni to suknię, ni to togę. Przez co wyglądała na jakąś nobliwą uczoną albo maga. Chociaż jak się zbliżyła do centralnej części stołu nie wydawała się jakoś za bardzo stara.




https://i.pinimg.com/564x/88/de/23/8...a3a3d06dbc.jpg


A za nią szły Petra i Inez też zdążyły się widocznie przebrać i odświeżyć. Chociaż niebieskowłosa szefowa dotychczasowej karawny nie zmieniła nawyków co do dolnej partii ubrania i przyszła w spodniach. Chociaż innych niż przyjechała. Obie wydawały się być uśmiechnięte i radosne tak samo jak reszta podróżników. Za nimi zaś dwóch mężczyzn co sądząc po strojach znacznie uboższych ale też z wyszytym herbem von Falkenhorstów pewnie byli jego sługami. Właśnie dotychczasowe szefowe karawany przejęły na siebie rolę pośrednika jaki przedstawiał nowych gości swojemu władcy.

- A to jest Melissa, złota dziewczyna, znachorka i cyruliczka. - szczebiotała radośnie Petra przedstawiając młodą cyruliczkę z grubym warkoczem.

- Miło mi… Niezmiernie… Cyrulika nam brakowało… Cieszę się… Że przybyłaś… Piękna i mądra pani… - lord mówił z wyraźną trudnością. Z jednej strony pewnie przez ten szal co zasłaniał mu twarz a z drugiej to chyba miał kłopoty ze zdrowiem. Bo na przemian słychać było świszczący oddech jak u astmatyka albo bardzo głęboki, chrapliwy i dudniący głos. Świetny aby kogoś nastraszyć ale niezbyt się sprawdzał przy takich przyjaznych ceremoniach powitalnych.

- A to jest magister Hela Ebeling. Moja mistrzyni. Wiele się od niej nauczyłam. - Inez też pozwoliła sobie przedstawić tajemniczą i dostojną niewiastę. Ta z bliska jeszcze bardziej zdawała się olśniewać milczącym dostojeństwem. Godnie skłoniła głowę w szacunku do profesji cyruliczki i obdarzyła ją ciepłym choć oszczędnym uśmiechem.

- To prawda, też się cieszę, że przybyliście. Pewnie jechaliście przez miasto to widzieliście ile tu trzeba pracy włożyć. Ale to nasze. To wszystko będzie nasze. Pracujemy na nasz własny kąt i rachunek. - odparła dwukolorowa dama zdradzając, że też się cieszy z powodu przybycia karawany osadników.

- A to jest Greta. Niezrównana łuczniczka i tropicielka. - Petra przedstawiła Gretę swoim znamienitym mocodawcom. Teraz łuczniczka mogła z bliska stanąć przed margrabią i tą mistrzynią Inez. Oboje przesunęli się po niej wzrokiem.

- Łucznik… Tak, łucznicy są… uniwersalni, tak… I myśliwy… Dobrze… Trzeba polować, trzeba… Możesz polować w tych lasach… Moje dziecko… Ja pozwalam… To wszystko jak okiem sięgnąć… Jest moje… A polować trzeba… Przynosić mięso… Dużo nas się zrobiło teraz… A przybędą kolejni… Trzeba odbudować to miasto… Przywrócić dawną chwałę… Falkenhorst znów będzie promieniał na okoliczne krainy… - mimo szalu na twarzy pod koniec zdania wydawało się, że władca się uśmiechnął do tej odległej jeszcze wizji. A jego świta pokiwała głowami i też się uśmiechnęła.

- Nasz pan wiele wojował. To na wiele spraw patrzy przez pryzmat pola bitwy. Na łuczników także. - magister dorzuciła tonem wyjaśnienia bo znała w końcu lepiej swojego pana niż ludzie co go właśnie pierwszy raz na oczy widzieli.

- A tu nasza śliczna Davandrell i jej mężni kompanii. Magnus i Goli. Davandrell jest odważną łuczniczką i tropicielem. Magnus jest druidem a Goli zna się na tych wszystkich, krasnoludzkich sprawach. - Petra przedstawiła kolejną trójkę jaka siedziała obok siebie. Lord i magister też obdarzyli ich zaciekawionymi spojrzeniami.

- Stare rasy… Tak, tak… Dawne sojusze… Tak, dawna wiedza tak… I druid… Dobrze, dobrze… Na pewno się przydacie… Będzie dla was zajęcie… - margrabia pokiwał głową też nie ukrywając zadowolenia z tej trójki gości.

Później jeszcze podeszli do dwóch łowczyń nagród, do Olgi no i oczywiście do kapłanki Sigmara z którą rozmawiali najdłużej ale w całej karawanie to chyba ona miała najwyższy status. Bo pomimo młodego wieku reprezentowała służkę bożą no i swoją świątynie i to akurat z tego patrona jaki w Ostlandzie był najbardziej popularny. Najbardziej jednak margrabiego poruszyło spotkanie z Erykiem. Zresztą jego samego i jego chłopców pewnie też.

- Gebirgsjäger? Moi Gebirgsjäger? - upewnił się władca jak mu Petra przedstawiła z kim ma do czynienia.

- Tak jest mój panie! Ci sami Gebirgsjager jacy powołali twoi zacni przodkowie! Odkąd was zabrakło to my się błąkali po różnych służbach i traktach bezpańscy jak osierocone dzieci! Ale jak tylko padła wieść, że van Falkenhorst powrócili to my od razu zgłosili się na służbę! Wreszcie skończyła się nasza niełaska, nasz władca i dobroczyńca powrócił! - Eryk do tej pory wydawał się być rubasznym i niezbyt elokwentnym człowiekiem. I chyba miał swoje za paznokciami. Wygląd rozbójnika i zbira co nie zastanawia się za bardzo dwa razy czy coś wypada czy nie tylko zdawał się to potwierdzać. Ale gdy stanął przed margrabią padł mu na kolana i prawie rozpłakał się ze wzruszenia jakby spotkał swojego wybawcę. Zresztą jego chłopcy poszli w jego ślady i wydawało się, że gdyby mieli czapki w dłoniach to by je teraz nerwowo miętolili w tych swoich zbójeckich łapach. To był duży kontrast i to ich zwruszenie udzieliło się także margrabiemu i reszcie sali.

- Wstań… Wstań poruczniku… Tak… van Falkehorstowie powrócili z otchłani czasu… Powrócili na swój prawowity tron… I królestwo… I zawsze doceniają… Wierną służbę i lojalność… Od dziś będziesz moim porucznikiem… Porucznikiem moich Gebirgjager… Gebirgsjager też powrócą do dawnej chwały… Nie od razu… Dużo pracy… Ale powrócą… Są potrzebni… - margrabia pogłaskał dłonią w rękawiczce zarośnięty policzek swojego nowo mianowanego porucznika. A ten ucałował tą dłoń z wdzięcznością.

W końcu po tej krótkiej prezentacji cała lordowska grupka wróciła do centrum stołu. Margrabia zajął miejsce przy swoim krześle i rozejrzał się po reszcie swoich poddanych jacy też stali za swoimi stołami. Po jego prawicy zasiadła magister Ebeling, po lewej Thomas. Zaś Inez usiadła obok swojej mistrzyni zaś Petra obok niej. Zaś margrabia zaczął przemawiać tym swoim na przemian świszczącym oddechem i chrapliwym, dudniącym głosem nieco zniekształconym przez ten szal jakim miał obwiązaną twarz.

- Moi drodzy… Moi poddani… Ja jestem Walther von Falkenhorst… Margrabia góskiej marchii… Nadanej moim przodkom… Przez samego Imperatora… I odpowiadam… Tylko przed imperatorem… A wy jesteście od dzisiaj… Moimi poddanymi… Wszystko co widać… Z murów tego zamku… Należy do mnie… Jak widzicie… Przez tak długi czas… Kraina popadła w ruinę… Nie ma co tego ukrywać… Ale ją odbudujemy… I znów Falkenhorst będzie piękne jak dawniej… Dużo pracy czeka… Dużo wysiłku… Ale i dużo mam ziemi, domów, ulic i stanowisk do obsadzenia… A cenię lojalną służbę… I potrafię być szczodry… Jak z kogoś jestem zadowolony… Ale potrafię być i srogi… Gdy ktoś mnie rozczaruje… Nie zadaję wam pytań… Kto skąd i po co tu przyjechał… Jak ktoś ma coś na sumieniu… Ktoś coś przeskrobał… To to nieważne… To było tam, na nizinach… Tu są góry… Tu ja stanowię prawo… Władza z nizin tu nie sięga… Ale nie będe tolerował hultajstwa i warholstwa… Mamy odbudować porządne Falkenhorst… A nie jaskinię rozbójników… Dla mnie jesteście… Nową kartą… I sami tą kartę piszecie od nowa… - wydawało się, że władca liczy się z tym, że nie przyjechały mu tu same, niewinne i czyste owieczki. Ale nie miało to znaczenia jeśli nie będą mu sprawiać kłopotów już tutaj. Zaś to co mówił o władzy i powinowactwie to brzmiało grubo. Bo jeśli by naprawdę odpowiadał tylko przed imperatorem to tak jakby miał status porównywalny do elektora imperialnej prownicji a ta górska marchia była odpowiednikiem takiej prowincji. No ale to już było dla mądrych, uczonych głów zagwostka a nie dla zwykłych ludzi. Dla nich wystarczyło to aby zorientować się, że margrabia to nie byle jaki szlachciur z jedną wioską na właśność. Tylko pan tej sporej, górskiej krainy. Chociaż na chwilę obecną mocno zapuszczonej i zrujnowanej. Ale z tym się każdy powinien liczyć od rozmów z jego wysłannikami w Lenkster a widok stanicy i zamku po drodze raczej też powinien dać do myślenia jak to może na miejscu wyglądać. W końcu od początku chodziło o akcję kolonizacyjną. Lord zaś chyba zmęczył się tą długą dla siebie przemową ale jeszcze odwrócił się do dwubarwnej magister bo ta mu coś szepnęła.

- Ah tak… Ten szal… Wybaczcie… W dalekich, południowych krainach będąc… Zaraziłem się paskudną chorobą… Zeszpeciła mnie… I na oddech siadła… Jak chyba słychać… Postanowiłem wrócić… Do krainy mych przodków… Ale tu powietrze zdrowsze… I jeszcze jakoś się trzymam… Ale ten szal to dlatego, że nie chcę… Wam zniesmaczyć posiłku… I raczej nie opuszczam swojego kaszetlu… No ale sytuacja taka wyjątkowa… To wyszedłem… Zwykle to Thomas i magister Ebeling… Oraz Petra i Inez… Są posłannikami mojej woli… - rycerz dzięki podpowiedzi swojej magister zorientował się zapewne, że jego zamaskowany wygląd może budzić pytania i stać się zarzewiem plotek. Więc postarał się wyjaśnić to od razu. Nawet jeśli nie brzmiało to zbyt pociągająco. Wskazał na dwójkę swoich najbliższych współpracowników czyli starego archiwistę i młodszą magister. A potem na dwie jeszcze młodsze kobiety jakie mimo wszystkich trudności zwerbowały ochotników na osadników i zdołały przyprowadzić ich aż tutaj, w same trzewia gór.

- I tak, jestem z nich zadowolony… Dlatego nadałem im szlachectwo… Domy, tytuły i ziemię… Wam też mogę… Jak będę z was zadowolony… - powiedział na koniec jakby chciał pokazać na tym przykładzie, że potrafi być szczodry i wynagradzać za wierną i owocną służbę. W końcu jak był tutaj panem i władcą to mógł dysponować tytułami, ziemiami i stanowiskami wedle uznania. Wreszcie skinął im wszystkim ostatni raz głową i usiadł na swoim krześle.

- Można siadać! - krzyknął gromko Thomas i sam też usiadł. Po nim reszta powtórzyła ten gest i radosna atmosfera kolacji znów zdominowała salę. Petra zachęciła Claudię i ta wyszła na chwilę z sali po czym wróciła z mandoliną. Usiadła na obrzeżu jednego ze stołów i zaczęła śpiewem i grą umilać czas gościom.

- Widzicie? Mówiłam wam! Zostałam cholerną szlachcianką! - Petra zdawała się mieć dar do ściągania na siebie uwagi. Zwłaszcza jak wreszcie mogła się najeść do syta w komfortowych warunkach i bez obaw, że w nocy coś zaatakuje obóz czy zerwie się wiatr albo ulewa co coś zburzy czy podmyje. Jak się nie oszczędzała także w opróżnianiu kielichów to bardzo szybko zrobiła się dość wesolutka. Trochę trudno było sobie ją wyobrazić jako stereotypową szlachciankę z dobrego domu. Ale skoro taki władca jak margrabia von Falkenhorst nadał jej szlachectwo no to była teraz szlachcianką. Nawet jeśli cały proces był jeszcze w toku i nabierał mocy urzędowej.

Wieczorna biesiada trwała jeszcze w najlepsze gdy władca wstał i pożegnał się ze swoimi poddanymi wracając na swój donżon. Pozdrowił rozochocone towarzystwo jakie wzniosło toast na jego cześć po czym wyszedł razem z Thomasem. Nie było się co dziwić, że starzec nie mógł się równać w biesiadowaniu z większością o wiele młodszych od siebie. Już niedługo przed północą także i biesiadnicy zaczęli opuszczać stoły i udawać się na spoczynek. Więc także magister Hela oraz Inez pożegnały się grzecznie i opuściły lokal. Ze strony gospodarzy została więc tylko Petra która nie oszczędzała się w tej zabawie jakby sobie chciała odbić za te kilka tygodni spędzone w siodle, wozie i pod chmurką.

- Rodzice poszli to można się bawić! - krzyknęła na całe gardło i to tak, że może i jej przyjaciółka ze swoją mistrzynią jeszcze mogły ją słyszeć. Potem wszystkich rozbawiła jak poprosiła Yvonne do tańca. Młoda kapłanka spojrzała na nią nieco zmieszana bo w końcu zwykle to mężczyźni prosili kobiety do tańca. Ale ostatecznie poddała się urokowi chwili i przyjęła zaproszenie. Co niejako dało przykład pozostałym i kolejne pary zaczęły śmigać pomiędzy stołami. Ktoś zaczął przygrywać na fujarce, ktoś wyjął jakieś inny grzebień i zrobiło się całkiem jak na jakimś weselu. Widocznie nie tylko Petra chciała sobie odbić te kilka tygodni w drodze.

- Słyszeliście?! Mianował mnie porucznikiem! Oficerem! Mnie! Zwykłego chama! Co za człowiek, co za człowiek! Prawdziwy dobrodziej! - Eryk stanowił serce swojej góralskiej grupy i też przeżywał na gorąco to co się niedawno stało. Nadal wydawał się być wzruszony i aż nie dowierzać we własne szczęście.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-12-2022, 16:23   #149
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W murach Bastionu, wieczór dnia przyjazdu

Wieczerza okazała się najbardziej niesamowitym doznaniem w ostatnich tygodniach życia Grety. Osoba margrabiego von Falkenhorsta robiła stosowne wrażenie nawet pomimo niepokojącej aparycji, na dodatek wiarygodnie wyjaśnionej przez dotkniętego dziwną chorobą możnowładcę. Jeszcze bardziej zadziwiła Gretę łatwość, z jaką ów człowiek rozdawał zaszczyty i tytuły. Awansował Eryka na porucznika jegrów bez mrugnięcia oka i nawet chroniczne pokasływanie szlachcica w najmniejszym stopniu nie popsuło podniosłej atmosfery tej chwili.

Wychowana w poczuciu własnej nikłości Greta w najdzikszych marzeniach nie zwykła wyobrażać sobie własnej osoby przyozdobionej wytwornym tytułem czy innym dworackim zaszczytem - lecz teraz nieśmiało jęła domniemywać, że skoro góral taki jak Eryk mógł się w służbie margrabiemu doczekać stopnia porucznika ledwie za samą swoją gotowość, by służyć, może i ona miała podobne szanse? Na dodatek została przedstawiona von Falkenhorstowi z imienia, a on do niej przemówił! Zaszczycił zwykłą prostaczkę z łukiem chwilą swojej czcigodnej atencji! Greta omal nie zemdlała w tamtej chwili z wrażenia i tylko łaska Taala sprawiła, że nie ugięły się pod nią nogi. Pan i władca tych ziem nadał jej prawo do polowania w swoich granicach. Być może lada dzień miała dostarczać świeże mięso wprost na stół samego margrabiego?

Na poły oczarowana i zagubiona w tym niezwykłym widowisku, jakim była uczta z udziałem tak wielu osób Greta wcisnęła się na skraj dębowej ławy obok dumnego niczym paw porucznika jegrów. Przez chwilę ogryzała z mięsa niewielkie ptasie udko jedynie nadstawiając uszu, jednak po wypiciu kufla rozwodnionego piwa nabrało dość śmiałości, aby pociągnąć rozradowanego górala za rękaw.

- Panie poruczniku, jeśli wolno mi się tak zwrócić - powiedziała nienawykła do uśmiechu i czyniąca przez to dziwaczną minę - Winszuję, piękna promocja. I całkowicie zasłużona. Margrabia potrzebuje tak obytych z górami jegrów. A im więcej ich w służbie będzie, tym szybciej położymy kres złu, które się może w okolicy panoszyć, a ludzi odstraszać. Będziecie do oddziału dalszych rekrutów szukać? Nada się wam dziewka biegła w łuku, a nadto reperować je władna? Strzały też potrafię robić, i cięciwy, a ile jest warta na szlaku, samiście się już przekonali, poruczniku. Jego miłość nadał mi prawo polowania w jego lasach, ale samego myślistwa mi mało, zdałoby się coś więcej czynić. Chcecie mnie w jegrach?
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 21-12-2022, 05:57   #150
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - 2520.04.14 fst (8/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.14; Festag (8/8); południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, d.sil.wiatr, zachmurzenie, ziąb



Wszyscy



Pierwsza noc spędzona w Bastionie jaki miał się stać nowym domem dla tej gromady ludzi i garstki nieludzi przeszła dość spokojnie. Warunki zapewne gdzie indziej by nie powalały komfortem. Nawet w przeciętnej, przydrożnej gospodzie na trakcie można było dostać lepsze wygody. Jednak w porównaniu do nocowania w namiocie pod chmurką jak to zwykle nocowali przez ostatnie trzy tygodnie to na na pewno było o niebo lepiej. W zamku tak jak i w poprzednich z dachów a często i podłóg niewiele zostało. Więc trudno było o ten symboliczny dach nad głową. Ale w tym mieszkalnym budynku w jakim ulokował ich margrabia i jego świta między parterem a piętrem uchowała się podłoga. Więc ten dach jednak był. Podobnie jak kilkoro szczęśliwców mogło sobie nocować w komnatach na piętrze. Co prawda nie było tam szyb i okna były zabite deskami lub raczej “czym-się-dało”. Ale to dla wszystkich były drobne niedogodności. Przeważyła przyjazna atmosfera, gościna gospodarza, pełny żołądek i poczucie, że te wszystkie trudy ostatnich tygodni jednak nie poszły na marne i górska twierdza nie okazała się mirażem jakichś hochsztaplerów. Więc jak towarzystwo czuło w grzbietach i nogach te kilka dni podróży w wiosennej słocie od opuszczenia Liederarten, w żołądkach ciepłą strawę a jeszcze Carla uderzyła w struny lutni grając wesołe piosenki to do północy większość z nich udała się na swoje posłania i spała tak do rana. Rano zaś można było obudzić się w domu. W swoim nowym, własnym domu. Nawet jeśli od ręki był do remontu i na razie wszyscy korzystali z gościny margrabiego to jednak gdzieś tu, za tymi ścianami i murami, było całe, opuszczone przez wieki miasto z jakiego każdy miał okazję wyciąć sobie swój własny, kawałek nowego świata. Dla siebie a może i dla swoich potomków. Wczorajsza wieczerza gdzie margrabia potwierdził nadanie szlachectwa Inez oraz Petrze, mianował Eryka, tego górskiego rozbójnika, swoim porucznikiem i ogólnie wyglądało na to, że trójka jego wysłanników do Lenkster raczej za bardzo nie rozmijała się z prawdą opisując co ich tu wszystkich czeka.

Ranek okazał się pochmurny i zimny. Ale po trzech tygodniach podróży przez te górskie ostępy to raczej nikogo nie dziwiło. Nadal panowała wesoła i przyjemna atmosfera. Ponownie wszyscy spotkali się w tej dużej sali ze stołami gdzie wieczorem jedli wieczerzę. Tym razem jednak już w sporej mierze i nowi obywatele tego górskiego kasztelu dorzucili swoje ręcę do tej kuchennej pracy. W końcu służących górskiego lorda była tylko garstka i nie byliby w stanie sprawnie przygotować posiłku na czas dla takiej ciżby.

Różnicą było to, że nie było dzisiaj margrabiego i jej magister. Za to przyszedł Thomas oraz dwie dotychczasowe szefowe karawany. Przy śniadaniu siostra Yvonne ogłosiła i zaprosiła wszystkich na poranną mszę. Oraz też poprosiła ochotników o pomoc w przygotowaniu tej mszy. Bo z samego rana była w świątyni Sigmara jaka była na zamku. Ale jak tutaj nie było takich czcigodnych i gorliwych wyznawczyń jak te dwie, dzielne kobiety ze Steinwald to wyglądało to opuszczone jak reszta zamku i miasta. Z tego też powodu msza zaczęła się późnym porankiem gdy zwykle już o tej porze było po mszy. Jednak młoda kapłanka nie miała trudności ze znalezieniem ochotników do prac porządkowych w świątyni. Po śniadaniu zgłosiła się całkiem spora grupa a potem dochodzili kolejni czując wspólną więź w tej pracy i zdrożnym celu. A świątynia z racji tego, że była w obrębie zamku nie była zbyt wielka. Jednak nawet po tylu wiekach, pobrudzona, zawalona ziemią i odchodami ptaków, wciąż było widać urodę i potęgę rodu von Falkenhorst jacy byli jej fundatorami i właścicielami.




https://live.staticflickr.com/696/21...cc81a248_b.jpg


Nie zachowały się, żadne ławy a trzeba było zaksasać rękawy, wziąć łopaty, piły, siekiery i noże aby pozbyć się chociaż największego zielska i krzaków. Jednak na tyle chętnych rąk to nawet szybko to poszło. W końcu kaplanka uznała, że chociaż na razie to wystarczy na tyle aby odprawić pierwszą mszę. Była bardzo zadowolona, że udało im się wczoraj dotrzeć do zamku i dziś, w Festag, dzień boży, który był wolny od pracy aby bogobojni obywatele mogli oddać cześć dobrym bogom ona mogła poprowadzić swoją pierwszą od niepamiętnych czasów mszę. I od początku widać było, że młodą kapłankę z dalekich, wschodnich kresów Ostlandu ten fakt bardzo wzrusza i porusza, docenia doniosłość tej chwili. I to też udzielało się pozostałym.

- Szkoda, że dzwon spadł z dzwonnicy. Tak bym chciała usłyszeć jego bicie obwieszczające tej krainie powrót dobrych bogów do tego miejsca. - westchnęła w którymś momencie gdy już myła ręce i twarz aby się potem przebrać ze stroju roboczego w szaty do odprawienia liturgii. Inez poszła do donżonu aby powiadomić margrabiego o tej doniosłej chwili. A reszta zaczęła też szykować się do tej pierwszej w tym miejscu mszy.

- Moi wierni! Nie było łatwo dotrzeć aż tutaj, na skraj tego góskiego świata, gdzie ziemia sytka się z niebiem, gdzie nieskończony wiatr omiata tą krainę! Ale udało nam się to! Dotarliśmy aż tutaj! I złóżmy za to modlitwę dziękczynną do dobrych bogów! Oraz podziekujmy naszemu dobrodziejowi, czcigodnemu margrabiemu Waltherowi von Falkenhorst który nas tu zaprosił i przyjął w swoim domu! Módlmy się za niego i jego zdrowie, niech mu ta kraina lekką będzie! - blondynka w kapłańskich szatach zaczęła mówić ze swojego miejsca donośnym głosem. Pozostali stali na dopiero co oczyszczonej podłodze kaplicy. Ławki pewnie dawno zamieniły się w proch lub przypominały kawałki zleżałego drewna jakie wyniesiono na zewnątrz bo nie nadawały się już do niczego, może tylko do spalenia. Ale tak samo jak z resztą tutejszedo upadku miasta i zamku, chyba wszyscy traktowali to jako coś oczywistego po tylu wiekach zapomnienia i traktowali jako coś przejściowego. Coś co da się odremontować czy naprawić. Gorąco też modlili się za ich dobrodzieja bo Inez przyniosła wieści, że wczorajszy wysiłek dał mu się dzisiaj we znaki no i musi to odleżeć i odcierpieć. Ale myślami będzie razem z nimi. Poza nim nie była cała jego osobista świta. I wszyscy wydawali się być poruszeni doniosłością chwili. Yvonne okazała się być sprawnym mówcą i ładnie poprowadziła mszę, mocnym, kobiecym głosem intonowała psalmy do śpiewania z resztą, prawiła kazanie lub modliła się razem z resztą. No i dla większości wiernych była swojska. Część z nich znała ją jeszcze jako “swoją” kapłankę ze świątyni na Podgrodziu Lenkster gdzie już drugi czy trzeci sezon najczęściej ona odprawiała msze dla maluczkich. A reszta i tak mogła ją nieźle poznać podczas spędzonych trzech tygodni na górskich bezdrożach. Wtedy też co Festag odprawiała mszę.

- Przypominam też, że za cztery dni w Backertag, jest pierwszy dzień lata i święto naszczego czcigodnego patrona Sigmara. Już teraz zapraszam was na mszę z tej okazji. - przypomniała im z łagodnym i ciepłym uśmiechem. Chyba nikt nie był za bardzo tym zdziwiony chociaż z drugiej strony mało kto przejmował się dniami kalendarza i kiedy obchodzi się to czy inne święto łatwo było zapomnieć. A pierwszy dzień lata uznawano za ten dzień w jakim czcigodny patron Imperium Sigmar, został wywyższony do boskości. Zwykle świętowano to festynami, zarzynano owce i koziołki, pieczono specjalne na tą okazję robione kiełbaski, raczono się opowieściami i legendami o Sigmarze i było to całkiem wesołe święto. Chociaż tutaj, na tym odludziu, to zapowiadało się, że będzie w tym roku dość mocno improwizowane. Ponieważ trudno było liczyć, że każda rodzina zarżnie jedno ze swoich nielicznych zwierząd kopytnych na ofiarę to kapłanka zwróciła się do wszelkich łowców o pomoc. Bo jak wczoraj sam margrabia powiedział, pozwala polować na dziką zwierzynę co wcale nie było w pańskich lasach na nizinach takie oczywiste. A nawet rozumie i popiera potrzebę takich polowań bo przecież coś jeść trzeba. A na razie to mimo wszystko warunki mieli tutaj nadal zbliżone do tych jak w trakcie podróży tyle, że teraz nie musieli już mieszkać w namiotach.

Po mszy Yvone zeszła z tej symbolicznej ambony jakiej w praktyce właściwie na razie po prostu nie było i wmieszała się w tłum wiernych rozmawiając z nimi i o mszy, i o zbliżającym się święcie, i właściwie na inne tematy też.

Potem zaś wesoła gromada wyszła ze świątyni na dziedziniec i rozproszyła się na mniejsze grupki. Teraz jednak inicjatywę przejęła Petra a jej brązowowłosa partnerka skromnie jej towarzyszyła.

- To chcecie zwiedzić miasto? To chodźcie! Pokażemy wam co tu jest co! Wczoraj to już zmierzchało to tylko przejechaliśmy prosto do zamku ale dzisiaj mamy cały dzień! Tylko uważajcie! Jak rozgniewacie ducha jakiegoś domostwa to może wam cegłę na łeb zwalić! Więc najlepiej się nie rozłaście a jak gdzieś ktoś polezie sam to niech nie ma pretensji jak mu podłoga spod nóg ucieknie albo schody się zawalą! - Petra w nieco chaotycznym, buńczucznym i wesołym stylu zaprosiła wszystkich chętnych na obchód po mieście. Wczoraj już coś było widać no ale niewiele bo się spieszyli do zamku a i zmrok już im wisiał nad głowami. Dzisiaj jednak to co innego.

- Zgadnicje skąd ona ma takie precyzyjne doświadczenia. - Inez uśmiechnęła się cicho i jej krótka uwaga wywołała salwę śmiechu wśród publiczności. Chyba wszystkim było sobie dość łatwo wyborażyć, że gorącokrwista kuszniczka mogła sobie pobuszować tu czy tam po tym zrujnowanym mieście.

- No co!? Tu w zimie za bardzo nie było żadnych rozrywek! - zawołała Petra w obronnym tonie. Chociaż też takim żartobliwym i przez chętnych na zwiedzanie znów przeszła fala rozbawienia. W końcu jednak ruszyli za obiema przewodniczkami ku odrzwiom bramy jeszcze bez samej bramy.




http://2.bp.blogspot.com/-P-JU0HimOc...amunt+vell.JPG


Wczorajsze pierwsze wrażenie okazało się dość trafne. Miasto było ciche, bezludne i zaniedbane. Kilka stuleci górskiej niepogody, działania słońca, wiatru, deszczy, mrozu i śniegu odcisnęło swoje niezatarte piętno. Ale jednak sporo domów budowanych z kamienia przetrwała tą próbę czasu. Chociaż w wielu zachowały się głównie ściany. Drewniane elementy jak dachy, podłogi, drzwi, meble, schody często były w mniejszej lub większej ruinie. Albo w ogóle ich nie było. Miejsce swoją pustką i brakiem mieszkańców wyglądało dziwnie. Obco. Odstręczająco. I nienaturalnie. Grupa ludzi jaka chodziła ulicami, zaglądała do domów, przez okna, wyrwała jakiś krzak czy kopnęła kamień, jakich głosy, pytania, śmiechy, uwagi rozbrzmiewały echem od pustych ścian wydawała się tu intruzami i nie na miejscu.

Ale też każdy w końcu znalazł coś ciekawego dla siebie. Przewodniczki wskazały gdzie kiedyś była kuźnia i kowal z zainteresowaniem odkrył, że piec chociaż stary to chyba jest dobry, podobnie jak kowadło i nawet parę dłut czy młotków można było użyć ponownie. Chociaż z obcęgów do wyjmowania hucułów to już raczej nikt nie skorzysta ale mógł je zawsze przetopić. Więc widać było od razu, że zaklepał sobie tą kuźnię dla siebie i swojej rodziny. Rodzina stolarzy miała mniej szczęścia bo drewno trudniej zniosło próbę czasu. Ale też Petra zaprowadziła ich do miejsca gdzie kiedyś był chyba warsztat stolarski. Podobnie kamieniarze i garncarze. Jak się miało do dyspozycji całe miasto to było z czego wybierać.

Widać było też całkiem spore gmachy. Tak jak coś co chyba kiedyś było biblioteką czy uczelnią, budynek ratusza przy głównym placu, świątynie Sigmara, Taala i Urlyka, kapliczka Morra chociaż ta akurat była w mocnej ruinie. Całkiem sporo karczm i gospód. Duże wystawowe okna sklepów, balwierzy czy innych salonów usług wszelakich. Więc taki, kiedyś to musiało być całkiem spore miasto z całą masą różnych punktów usługowych. Samo miasto chyba było większe niż Lenkster i to licząc już razem sam zamek i Podzamcze. Z drugiej strony Lenkster to właśnie głównie była twierdza a wokół niego wyrosło z czasem Podzamcze więc nie było to takie typowe miasto.

- O a to! A to jest moje! To jest moja “Witająca nimfa” - zawołała radośnie Petra gdy szli przez główny plac miasta, już minęli budynek ratusza, siedzibę gildii i sukiennice obok a kuszniczka w skórzanych spodniach wesoło wskazywała na jeden z budynków jaki obramowywał ten główny plac w mieście.




https://russiatrek.org/blog/wp-conte...ia-1-small.jpg


- Albo “Wesoła nimfa”. Jeszcze pomyślę. I zobaczycie! Jak to się odnowi to będą tu najdroższe trunki, najlepsi muzykanci, i nagorętsze dziewczynki w mieście! Wszyscy będą wiedzieć, że jak na zabawę to najlepiej do Petry i jej “Nimfy”! Słyszysz Claudia? Tutaj będziemy pracować! - niebieskowłosa ćwierkała radośnie oprowadzając gości po swoich włościach. Na razie co prawda budynek nie imponował. Wymagał remontu tak samo jak każdy inny. Ale miał świetną lokalizację, przy samym głównym placu tego wymarłego na razie miasta. No i wpadał w oko swoją architekturą jak i tym posągiem witającej nimfy przed głównym wejściem jak ją nazwała Petra. Wspominała o tym miejscu jeszcze w Lenskter i parę razu po drodze no ale dopiero dzisiaj mogli się przekonać jak to wygląda.

- A dostaniemy jakąś zniżkę? - zapytał Eryk ciekawie rozglądajac się po tej “Nimfie” i okolicy. Na razie to coś żadnych grzańców, dziewczynek ani muzykantów nie było widać.

- No pewnie! Jak już będzie wszystko gotowe to zapraszam was na wielkie otwarcie i zrobimy sobie bankiet i to taki, że mucha nie siada! Ja stawiam! - zawołała roześmiana Petra chyba już czując przedsmak takiego wesołego spotkania. Eryk, jego kamraci i reszta przybyszy też tak zareagowali. Zaś wczoraj wszyscy podobnie się wesoło bawili przy wieczerzy.

- Ty? Ty chcesz przystać do nas? - zapytał wesolutko nowo mianowany porucznik. Popatrzył na brunetkę z obciętym warkoczem krótko po czym trzepnął ją w ramię. - No pewnie! Nie pisnęłaś pary z gęby o tamtej piwnicy to znaczy jesteś swoja. Jesteś z nami. To tak, możesz. Tylko szarotkę musisz sama sobie uszyć. Aha no i czekan… Każdy gebirgsjaeger ma swój czekan. Ale to może później. Na razie możesz być jak jest. Tylko szarotkę sobie wyszyj. - wyglądało na to, że Eryk mianował ją jednym z gebirgsjager równie szybko i gładko jak wcześniej margrabia mianował go oficerem. Chociaż jak Greta do niego zagadała to już nieco miał w czubie. Pokazał jej symbol szarego a czasem białego kwiatka jaki każdy z nich miał naszyte gdzieś na piersi ubrania, w klapie, czasem na czapce. Ale w widocznym miejscu.




http://www.muzeumwp.pl/dictionary/oz...u,325,maly.jpg


Do tego musiała zdobyć srebrną albo chociaż białą nitkę. Sam wzorek nie wydawał się zbyt trudny chociaż nieco pracochłonny. Ze srebrną nicią to mógł być kłopot bo była dość cenna i rzadka. Ale biała to już była powszechna.




http://www.muzeumwp.pl/dictionary/nadziak,523,duzy.jpg


Z czekanem było jeszcze gorzej bo nie była to broń popularna jak miecz, szabla czy topór i o dość specyficznym kształcie. Czasem używali ich jeźdźcy, zwłaszcza z Kisleva, czasem niektórzy szlachcice jako atrybut rangi no albo właśnie w górach i gebirgsjaeger. No ale tutaj widocznie Eryk to rozumiał, że tak łatwo na tym pustkowiu może nie być skołować taką broń więc zostawił to na kiedy nadarzy się okazja. I widocznie dla Eryka i jego kamratów to, że po wydarzeniach z mglistych ruin gdzie Greta poszła razem z nimi i dotrzymała słowa nie paplając o tym ozorem na około widocznie było w ich oczach nawet większym plusem niż to, że umiała szyć z łuku czy radzić sobie w dziczy. Dzisiaj zresztą też coś ani on ani jego ludzie nie zachowywali się jakby wczorajszą rozmowę traktowali jako żart. Na razie ciekawie rozglądali się po tym przyszłym przybytku rozrywki jaki planowała tu urządzić Petra. Te kilka dzwonów łażenia po wietrznym, górskim mieście jednak skutecznie osuszyło gardła i żołądki więc powoli wycieczka zamierzała wracać do zamku na obiad.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172