Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2022, 02:02   #56
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - 2519.07.04; wlt; popołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa
Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie
Warunki: loszek Pirory, jasno, ciepło, cicho ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno



Joachim



Wyglądało na to, że żeńska część zboru spod wężowego patronatu nie jest koledze nieprzychylna co co dalszej jego gościny. A jak się okazało humory dziewczętom dopisywały więc miały ochotę w pełni wykorzystać to spotkanie i zabawić się tak jak lubiły najbardziej. No a Joachim jak miał ochotę to mógł do nich dołączyć.

- Dziś możemy zabawić nieco dłużej bo spotkałyśmy się odprawiać modły żałobne na cześć naszej ukochanej księżnej - matki. Ale i tak nie możemy za bardzo zwlekać. - wyjaśniła mu Pirora gdy się towarzystwo w dobrych humorach zbierało z salonu i drugą klatką przeznaczoną dla służby zeszły na dół na parter. A następnie do piwnicy gdzie gospodyni miała urządzony swój prywatny loszek do ekskluzywnych i wyuzdanych zabaw.

- Sorio czy zechcesz nam patronować i władać podczas tych zabaw? - zapytała Averlandka pozornie zwykłej, młodej, śmiertelniczki. Ale jak to widział na własne oczy przy urokliwym zakątku albo nawet na plaży przy wrakowisku to na pewno nie była taka zwykła istota.

- Dobrze. Zgadzam się byście mi służyli. - zgodziła się Soria z dumą i godnością jakby chodziło o jakiś charytatywny patronat wielkiej pani nad jakimś szlachetnym przedsięwzięciem. Co dziewczęta przywitały z niekłamaną radością. Ale aby się nie zapomnieć Pirora ustawiła klepsydrę o długości jednego dzwonu aby zaznaczyć czas jaki mają na te zabawy. Później aby zachować pozoru musiały się jeszcze doprowadzić do porządku, wrócić do Gertrudy a potem rozejść jak na damy z towarzystwa przystało.

Wiedząc, że czas na przyjemnościach mija znacznie szybciej niż jakikolwiek inny dziewczęta zaczęły się pośpiesznie rozbierać i przebierać nie bacząc na obecność mężczyzny w swoim gronie. Poza Sorią która zasiadła na tronie jaki dominował pod jedną ze ścian i z lubością obserwowała widowisko na swoją cześć. Pirora przebrała się w gorset i pończochy oraz wzięła szpicrutę w dłoń. Pozostała trójka rozebrała się ze wszystkiego i z lubością założyły niewolnicze obroże na szyję. A potem zaczęła się zabawa na całego. Fabienne okazała się bardzo bezwstydna i bardzo uległa. Bez wahania spełniała wszelkie polecenia i zachcianki reszty towarzystwa albo z pokorą znosiła karę chłosty i poniżanie na jakie nie powinna się zgodzić żadna szlachcianka. A wydawało się, że jest w niej coś co prowokuje koleżanki aby ją poniewierać bez oporu.

- I jak Joachimie? Masz ochotę na troszkę bretońszczyzny? - zapytała wesoło Łasica gdy w pewnym momencie przyprowadziła mu na smyczy panią van Mannlieb posłusznie czworaczącą przy jej nogach. I mimo całkiem różnych ról każda z nich wydawała się być jednakowo podniecona i usatsyfakcjonowana.


Zabawa już rozgrzała się na dobre gdy przyszła jedna ze służek gospodyni i coś jej powiedziała na ucho. - Niech tu przyjdzie jak się nie wstydzi. A jak wstydzi to niech poczeka w korytarzu. - odparła rozbawiona blondynka. Służka skinęła głową i wyszła z loszku. - Otto przyszedł. - oznajmiła koledze i koleżanką. Spojrzała na klepsydrę i minęła już z połowa czasu przeznaczonego na zabawę.



Otto



Jednooki bez większych przeszkód zawiózł Vigo do apteki Sigismudnusa. Tam już sam aptekarz i Strupas pomogli mu go zdjąć z tej dorożki i przenieść na zaplecze apteki. Właściwie to do piwnicy, do jednej z cel w których gospodarz trzymał swoje obiekty do badań.

- Zobacz Loszka kto nas odwiedził. Poznajesz go? To Otto, nasz przyjaciel. Był z nami w tej cudownej jaskini gdzie znaleźliśmy błogosławione dary od naszej patronki. - Sigismundus jak chciał to potrafił być bardzo jowialnym i kochanym wujaszkiem. A zwracał się do ciemnowłosej kobiety jak do małej dziewczynki. Jednak jej umysł zdawał się być w strzępach i odkąd Otto ją poznał wydawała się być nie do końca świadoma tego co się dookoła niej dzieje i co to właściwie znaczy. Ale wyszła ze swojej celi zaciekawiona zbiegowiskiem i głosami. Zmrużyła oczy jakby próbowała się skoncentrować na słowach aptekarza lub przypomnieć czy zna skądś byłego mnicha. Czy do czegoś doszła to ten nie był pewny ale uśmiechnęła się łagodnym choć niezbyt rozumnym uśmiechem.

- Loszka robi postępy. Już nie ucieka ani nic. Dumnie podjęła się swojej zaszczytnej roli. Widzisz? Już nie musimy jej zamykać ani przykuwać. A też nie ucieka. Oh! Żeby Merga już przetłumaczyła te zwoje! Oby nie zapomniała. Jak mówiła, że za parę dni ma wracać do Norsci. - następnie gospodarz pochwalił się jej postępami zupełnie jak rodzic swoją utalentowaną córką czy nauczyciel uczennicą. Ale cierpiał katusze niecierpliwości związane ze zwojami jakie dostarczył rogatej wyroczni. Jednak dopiero wczoraj wieczorem więc raczej nie było co liczyć na szybkie postępy.

- Nie to co tamta. Zobacz! Ugryzła mnie dziś rano! - garbus śmierdział z bliska jak zwykle. Ale poskarżył się na drugą kobietę w sąsiedniej celi pokazując ślady pewnie jej zębów na swoim nadgarstku. Za kratami widać było niewielką celę, z rozłożoną pryczą a na niej młodą kobietę. Leżała prawie bezwładnie a do obręczy wmurowanej w ścianie biegła lina uwiązana do jej szyi.

- No. I się darła. Musieliśmy jej dać ziółka aby ją uśpić i nie robiła kłopotów. Żadnej wdzięczności. A przecież stanie się krokiem milowym w dziejach tego miasta. Jak tylko Merga przetłumaczy zwoje. Wtedy napełnimy ją nasieniem Oster. I będzie mogła dać nowe, cudowne, błogosławione życie. - aptekarz popatrzył zniesmaczony na ledwo przytomną kobietę na pryczy. I wydawał się zdegustowany jej oporem i protestami. W końcu to była ta sama dziewczyna jaką niedawno przy pomocy podziemnych zwierzoludzi pojmali z obozu bogobojnych pielgrzymów.

- No a tego tu po co przywiozłeś? Piękny okaz. Dojrzały. Ale dogorywa. Może paść w każdej chwili. Jutro czy pojutrzo pewnie kopnie w kalendarz. Nie sądzę aby dotrwał do Marktag. - machnął na to ręką i zapytał o Vigo jakiego we trzech przenieśli z dorożki do piwnicy apteki. Na parterze niezbyt było gdzie go zostawić bo tam były te oficjalne magazyny i komórki aptekarza jakich nie musiał się wstydzić ani obawiać.

---


A potem wsiadł do tej samej dorożki i pojechał na Plac Targowy a następnie wjechał w Bursztynową i tam zatrzymał się przed 17-ką. Wysiadł, otworzyła mu jedna z młodych służek Pirory. Ale nie widywał jej na zborach. Zaprosiła go do środka i tam zastał starszą kobietę o surowym wyglądzie. Oraz wesołego mężczyznę w jego wieku. Oboje zdawkowo się z nim przywitali gdy Kristen poprosiła aby tu zaczekał a sama wyszła z małego pokoju na parterze. Więc Otto mógł przez chwilę posłuchać tej przerwanej opowieści mężczyzny. Ten należał do służby gospodyni i miał niesamowity dar opowiadania. Właśnie barwnie i ze swadą opisywał jak to służył jako strażnik świątynny w jakiejś świątyni w Reiklandzie i brzmiało to równie niesamowicie jak niedorzecznie. Jakby strażnicy świątynni mieli najbarwniejsze i najciekawsze przygody na świecie. A ten na pewno. Ale słuchało się tego jak przedniej opowieści, miał chłop dar do snucia wspaniałych opowieści aż szkoda było przerywać. Ale wróciła Kristen.

- Panienka prosiła abyś zabrał tą paczkę co przygotowała. - poleciła mu jakby był jakimś sługą kogoś zamożniejszego od siebie albo kurierem. O żadnej paczce z Pirora nie rozmawiał ale zapewne nie o to wcale chodziło. Dało mu pretekst aby wyszedł z kuchni i poszedł za służką na zaplecze parteru.

- Panienka ma gości. Na dole w loszku. Prosiła aby przekazać, że jak ci to nie przeszkadza to zaprasza na dół do zabawy. Ale jeśli wolisz to możesz poczekać tutaj aż skończą. - poinformowała go służka co zdecydowała jej pani.

Jak się zdecydował aby jednak odwiedzić koleżanki ze zboru podczas ich zabaw to miał okazję naocznie się przekonać jak to wygląda. Kristen przyprowadziła go na dół i tam zastał całkiem sporo znajomych.

- Witaj Otto. Co cię sprowadza w moje skromne progi? Właśnie odprawiamy modły żałobne i pokorne na cześć naszej księżnej-matki. - zagaiła nieco zdyszana i rozgrzana zabawą młoda Averlandka. Była ubrana w sam gorset, wysokie buty a w dłoni miała spicrutę. I właściwie niewiele więcej miała na sobie. Poza nią był jeszcze Joachim. Zaś na tronie pod ścianą królowała Soria. W bardzo lubieżnej i wyuzdanej pozie. Zaś między jej udami faktycznie uwijała się ta ladacznica Łasica. Widział głównie jej nagie tylne wdzięki a na nich mieniący się w oczach symbol jej patrona jaki ponoć obdarował ją zimą za uwolnienie Mergi. Poza tym jak dobrze widział to łotrzyca chyba miała na sobie tylko obrożę jakiej smycz władczo trzymała Soria. Zresztą właściwe bez potrzeby bo liderka wężowego kultu okazywała pełne zaangażowanie i współpracę podczas tej zabawy. Ale odwróciła się na chwilę w jego stronę aby zobaczyć kto przyszedł i pozdrowić go krótkim skinieniem niebieskiej głowy i psotnym uśmiechem.

A z drugiej strony widział panią von Mannlieb. Wyglądała całkiem inaczej niż rano jak ją na chwilę widział po mszy. Wtedy ubrana była jak na żałobniczkę przystało. W długą do samej ziemi, żałobną, czarną suknię i czarny kapelusik z czarną woalką. Idealna wdowa czy żałobniczka. Teraz niewiele z tego zostało. Właściwie poza niewolniczą obrożą nic więcej na sobie nie miała. Za to wisiała podpięta za nadgarstki pod sam sufit tak, że ledwo sięgała palcami stóp podłogi. Knebel blokował jej krzyki a sądząc po szpicrutach w dłoniach Pirory i Burgund oraz czerwonych pręgach na ciele skrępowanej to chyba właśnie we trzy oddawały się tej bolesnej przyjemności.

- Już niedługo kończymy. Musimy się jeszcze ogarnąć zanim się pokażemy reszcie świata. Ale jeśli masz na coś ochotę to zapraszam. - Pirora jak przystało na gospodynię zaprosiła kolegę do zabawy. Ale wskazała na klepsydrę. Jeśli zabawa miała trwać tyle co do jej końca to zostały jeszcze jakieś dwa pacierze.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Pączkowa; karczma “Pod jabłonią”
Czas: 2519.07.04; wlt; popołudnie
Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwarno ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie


Joachim



- A tu jesteś. - Tobias uśmiechnął się gdy dojrzał kolegę przy jednym ze stołów i podszedł do niego. Po czym zdjął swój barwny i finezyjny beret z piórkiem, odwiesił go na kołek i sam usiadł naprzeciwko niego. W tym lokalu dominowały niziołki w obsłudze więc dania były takie, że palce lizać. Któryś z przedstawicieli tego niskiego ludku podszedł do nich aby zebrać zamówienie więc jak poszedł mogli się przywitać.

- To byłeś wczoraj na mszy? Widziałeś jakie zbiegowisko? Mam wrażenie, że nasza czcigodna zmarła księżna ma teraz więcej przyjaciół i zwolenników po śmierci niż za życia. - zaśmiał się ironicznie guwernant dorastających latorośli z dobrych domów. Przerwał bo niziołek który robił tu za kelnera przyniósł tacę ze smakowitymi pysznościami. Tobias jak należało na wzór dobrego wychowania podziękował mu serdecznie i poczekał aż się oddali.

- A jak ci wczoraj dzień zleciał? Mnie udało się porozmawiać z Kunzem. To instruktor strzelców i ogólnie prochu. Ćwiczy milicję, marynarzy i żołnierzy okrętowych w strzelaniu z takiej broni. Także kadetów na oficerów albo indywidualnie. Starał się go jakoś nakierować na wiadome ci tory. Ale nie do końca mi sie to udało. Albo nie wiedział albo nie zrozumiał aluzji prostak jeden. W gruncie rzeczy to prostak chociaż ma już swoje lata to ma maniery zwykłego bosmana czy sierżanta. Wino, dziewczynki i spanie. - Tobias dał znak, że nie ma o owym instruktorze zbyt dużego mniemania. Z drugiej strony Joachimowi trochę trudno było sobie przypomnieć aby o kimś wychowawca i nauczyciel miał dobre mniemanie.

- Jednakże dowiedziałem się, że proch trzymają w magazynie przy rzece na północ od placu apelowego a broń strzelecką na południe. A jeszcze jakieś magazyny są pod głównym budynkiem, pod biurami skrybów, nauczycieli i administracji. No to nie wiem czy to to czego szukamy ale zawsze jest coś od czego można zacząć. Pewnie gdzieś w piwnicach. - guwernant zdradził koledze czego się wczoraj po mszy dowiedział podczas rozmowy z owym instruktorem strzeleckim z akademii. Przyznawał uczciwie, że nie jest pewny czy to to czego szukają no ale na razie z innymi tropami było trudno.

Sam Joachim miał wczoraj wieczorem niezbyt łatwe zadanie z tymi wróżbami. Niebo było tak w kratkę. Kłęby chmur na przemian zasłaniały niebo to wiatr je zwiewał i gwiazdy z księżycami znów były widoczne ale nie jako całość. Tylko jak dziury w chmurach przez jakie było widać nieboskłon. Później znów się te chmury przemieszczały więc było to dość uciążliwe do obserwacji.

Wyniki zaś nie były jednoznaczne. Ale zastanawiające. Silnie świeciła Gwiazda Uroku. Zwykle symbolizowała magię i tajemnicę ale też odwagę i śmiałość. Dobrze była też widoczna czarna pustka Vobisa Ulotnego, bezgwiezdny obszar emanujący ciemnością. Ten znak symbolizował ciemność i niepewność. Uważano go za oznakę szaleństwa a dzieci urodzone pod tym znakiem miały być nerwowa i podatne na podszepty złego. A gdy chmury nie zasłaniały to także silnie świeciła Gwiazda Wieczorna. Ona z kolei patronowała iluzji i tajemnicy. Wszystkie znaki były powiązane z czymś magicznym, niepewnym, tajemniczym lub zwodniczym. Raczej więc nie uznawano tego zwykle za pomyślne znaki co do jakichś przedsięwzięć. A przynajmniej zwiastujące mocno niepewny wynik. Z drugiej jednak chodziło o artefakt związany ze Zmieniającym Drogi, znanym ze swojej zwodniczej i zmiennej natury a także patronującemu wiedzy i magii.

- No w każdym razie ja jutro będę w Akademii po te pomoce naukowe do nawigacji. To raczej będę w tym głównym budynku ale nie wiem czy znajdę pretekst czy okazję aby sobie tam pozwiedzać. - przyznał guwernant zajadając się apetycznym rogalikiem na słodko. Czekał czy kolega ma coś do powiedzenia w tej sprawie. W końcu obaj poświęcili się temu samemu patronowi jaki nie był najpopularniejszym w ich zborze. Zwłaszcza jak Merga miała w najbliższych dniach ich opuścić i wrócić do Norsci. A rogata, fioletowoskóra wyrocznia też obrała sobie za patrona tego co i oni. No i miała autorytet porównywalny ze Starszym.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; kryjówka Mergi
Czas: 2519.07.04; wlt; popołudnie
Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwarno ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie



Otto



Wczoraj o tyle szczęscie mu dopisało, że u Pirory zastał nie tylko ją samą oraz Sorię ale nawet obie Łotrzyce. Co mu znacznie pomogło omówić parę spraw na raz. Zwłaszcza jak zastał je w trakcie zabawy pod pretekstem modłów żałobnych za księżną - matkę więc wszystkie były w dobrych nastrojach i pogodnie nastawione. Spotkać się ze Starszym i Mergą? Czemu nie! Z wyrocznią było to o tyle proste, że najczęściej przebywała w swojej kryjówce pod zrujnowaną wieżą. No ze Starszym poza zborami to już było nieco trudniej ale Łasica obiecała, że się postara. Bo też miała do mistrza zboru sprawę. Ale też i do Otto.

- No widziałam po mszy, że ty się nieźle dogadujesz z tymi klechami co? A możesz nam tam załatwić jakąś wejściówkę? Chciałybyśmy się tam rozejrzeć. Najlepiej to bez świadków no albo z tobą jako przyzwoitką. Ale jak się nie da to trudno, coś będziemy myśleć jak już tam będziemy. - zagaiła go wczoraj niebieskowłosa łotrzyca z chytrym uśmieszkiem jakby planowała jeden ze swoich niecnych numerów.

Dziś od rana czekał go jednak pracowity dzień w hospicjum. Co było do przewidzenia bo dzi już był zwyczajny dzień więc wróciła standardowa liczba pracowników. I zastali po wczorajszym niezły bajzel. Mistrz Otokar chodził zniesmaczony tymi zniszczeniami i relacjami Adrewa i wczorajszej obsługi co tu się działo. Zaś większość pracowników, łącznie z Otto musiała sprzątać ten bałagan. Poustawiać z powrotem te wszystkie przewrócone stoły i ławy, pozmywać krew, wymiociny i całą resztę tego rabanu. Nawet zagoniono do pracy tych mniej chorych czy uszkodzonych pacjentów.

- Co za barbarzyńcy! Prymitywy! Kto za to wszystko zapłaci? Czy oni myślą, że to wszystko spada nam z nieba? Przecież to wszystko teraz trzeba naprawiać albo skądeś kupić. - mruczał niezadowolony szef tego przybytku. W sporej mierze fundusze hospicjum czerpano z dobrowolnych składek i charytatywnych darów więc na pewno się tu nie przelewało od majątku. Stąd też co się dało mnisi i pracownicy starali się naprawić lub wytworzyć własnoręcznie aby jakoś załatać ten mocno dziurawy budżet. Więc taka nagła potrzeba kupna nowych stołów, ław czy krzeseł, wyłamanych drzwi i takich podobnych uszkodzeń jakie powstały podczas wczorajszej rozróby na pewno uderzy po kieszeni. Albo trzeba było zrobić jak zwykle czyli co się da wykonać samemu lub poszukać jakiegoś dobrotliwego sponsora co użyczy takich rzeczy albo funduszy by to jakoś wyjść na prostą.

- Otto o co wczoraj chodziło z tym Vigo? Gdzie i czemu go wywiozłeś? - Mistrz Otokar jak dojrzał jednookiego mnicha wezwał go do siebie aby się dowiedzieć jak to było wczoraj z tym wywiezieniem jednego z bardziej schorowanych pacjentów. Od razu było widać, że z powodu tej wczorajszej awantury i strat jakie wywołała nie jest w wesołym nastroju. Na razie chyba nie miał żadnych podejrzeń co do zamiarów młodego mnicha ot chciał wiedzieć co, jak, i dlaczego zrobił wczoraj z Vigo.

Co do reszty pacjentów to było różnie. Thorn dalej był zamknięty w swojej celi. Dzisiaj wydawał się spokojny jak na niego. Z drugiej strony odkąd Otto zaczął tu pracować to zawsze były z nim jakieś kłopoty. Miał wybuchowy charakter i często wszczynał albo pakował się w jakieś awantury. Typ herszta bandy rozbójników. Więc dzisiaj wydawał się być spokojniejszy ale może dlatego, że zamknięty w pojedynczej celi niezbyt miał kogo zaczepiać czy wyładowywać swoją agresję.

Annika była cichsza i spokojniejsza. Głównie dlatego, że dziś głównie odsypiała wczorajsze pobicie i awanturę. Nos miała rozbity to jej mocno spuchł, wargi tak samo, napuchłe siniaki zniekształcały jej całkiem niebrzydką twarz. Ogólnie wydawała się czerpieć na osłabienie i wczorajszą szarpaniną oraz skutkami pobicia. Więc dziś głównie spała to przynajmniej nie sprawiała nikomu kłopotu.

Greg snuł się jak lunatyk. Był osłabiony jeszcze po bójce w zeszłym tygodniu. Dzisiaj więc było z nim tak średnio. Nie było z nim trudności ot jak sie go posadziło to siedział, podało jedzenie to jadł, zaprowadziło do celi to szedł i tak dalej. Jak go parę razy dziś widział Otto tu czy tam to jakoś nie wygłaszał płomiennych mów tak jak wczoraj gdy stał na stole i krzyczał póki nie oberwał w plecy stołkiem.

Najmniej poszkodowana z wczorajszej awantury wyszła Marisa. Jeśli gdzieś oberwała to niezbyt mocno. Więc dzisiaj mnisi zagnali ją do roboty. Do tego za swoje karygodne i lubieżne zachowanie z wczorajszego dnia musiała chodzić nie tyle w zwykłej koszuli czy habicie ale włośnicy. Co było bardzo nieprzyjemne i uciążliwe zwłaszcza jak się chodziło w niej cały dzień. Dzisiejsza Marisa wcale nie przypominała tej wczorajszej. Pokornie wykonywała wszystkie polecenia czyli głównie szorowała podłogi i schody będąc na kolanach, czworkach albo kuckach i szorując szczotką ten cały bałagan. Gdyby tą skromną, cichą, dziewczynę w włośnicy dzisiaj ktoś ujrzał zapewne trudno by mu było uwierzyć, że to ta sama lubieżnica co wczoraj zdarła z siebie ubranie i biegała nago krzycząc o pajęczej królowej. Chociaż jak w pewnym momencie ich oczy spotkały się to delikatnie się do niego uśmiechnęła.

Więc dzisiaj to się sporo napracował w hospicjum. I jak wracał przez miasto wciąż pogrążone w żałobie to czuł to w nogach i ramionach. Wczoraj bowiem Łasica poradziła mu aby po robocie przyszedł pod zrujnowaną wieżę. Merga powinna być. A Starszy no to się zobaczy. Jak tam dotarł, zszedł do dawnej piwnicy, odwalił ukrywą klape, zszedł po schodach do niewielkiego ciemnego przedsionka to tam przeszedł przez dwie zasłony jakie miały odcinać resztki światła z wnętrza przed kimś kto by tu wchodził. I po załomie korytarza znalazł się w dość zatęchłej i wilgotnej piwnicy. W tej największej przestrzeni kryjówki gdzie zwykle odbywały się zbory i inne spotkanie takie jak dziś. Tam zastał Myszkę która jak zwykle krzątała się przy piecu i kuchni. I Lilly co jej pomagała.

- Jesteś głodny Otto? Zaraz coś podam. Właśnie mieliśmy wołać na obiad. - mutantka póki była w ubraniu wyglądała jak każda inna młoda kobieta. Lilly zaś poszła zawiadomić resztę o jego przybyciu. Wkrótce wróciła z Łasicą, Mergą i Starszym.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem