|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-11-2022, 00:47 | #51 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 27-11-2022 o 00:52. |
30-11-2022, 18:50 | #52 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
01-12-2022, 22:44 | #53 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 16 - 2519.07.03; fst; południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie Warunki: wnętrze kamienicy Pirory, jasno, ciepło, gwar głosów ; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, umiarkowanie Joachim Przez ostatnie pół roku Joachimowi zdarzało się bywać w salonie Pirory gdzie zwykle przyjmowała swoich gości. Chociaż pewnie ze swoimi koleżankami z klubu poetyckiego, teatru, śmietanki towarzyskiej czy kultu spotykała się tutaj i nie tylko tutaj o wiele częściej. Dzisiaj po mszy też postanowiły się spotkać. I to akurat jak Joachim do nich podszedł porozmawiać na chwilę pytając o ich plany. Podszedł do Pirory i Sorii ale wkrótce podeszła do nich Fabienne zaintrygowana nową znajomą Averlandki z jaką się przyjaźniła. A jeszcze potem dołączyła Łasica i Burgund. Koniec końców skończyło się na tym, że Pirora zaprosiła ich wszystkich do siebie “na herbatkę”. Już po drodze było gwarno i wesoło gdy spotkało się stado młodych i lubiących się dziewcząt jakby na pohybel ponurej i poważnej atmosferze po pogrzebie wielkiej księżnej. Ale jeszcze nie można było sobie pozwolić na pełnię swobody i trzeba było zachować pozory. W końcu za przednią ścianą powozu na koźle siedział stangret i Gertruda, stara pokojówka i tradycyjna przyzwoitka Frau von Mannlieb. Rozmawiali więc głównie o Sorii która ewidentnie wzbudzała wielkie zainteresowanie bretońskiej żony imperialnego kapitana. A poza tym o pogrzebie i gościach, wydawało się, że bystrym kobiecym oczom nie umknęło wszelkie stroje, postawy i zachowania reprezntowane przez przedstawicieli władz świeckich, duchowych i co znamienitszych gości. Na przykład powszechną uwagę przykuła kapłanka Morra jaka przyjechała z Saltburga. Raz, że była jedyną nową duchowną na mszy, dwa, że przyjechała ze stolicy prowincji a trzy, że okazała się zaskakująco młoda. Swobodniej jednak można było się poczuć dopiero w salonie Pirory. Gdy Gertruda została gdzieś na dole a szóstka kultystów mogło swobodnie rozmawiać nie tylko na powszechnie akceptowalne tematy. - I też jesteś jedną z nas? To cudownie! Jest piękniej niż sądziłam! To ty musisz być tą szlachcianką z daleka jaka zamówiła suknię u Huberta! Opowiadali mi o tym. - Bretonka mówiła ze swoim charakterystycznym, bretońskim akcentem i gdy Pirora zdradziła jej, że piękna nieznajoma jest nie tylko jej gościem z dalekich stron to czarnowłosa kultystka wydawała się być pełna szczęścia. https://i.pinimg.com/564x/fd/f7/97/f...476ff9d946.jpg - Wybaczcie ale strasznie mnie zmęczyło to suche powietrze na dworze. Pójdę się odświeżyć. Może Fabi dokończyłybyśmy rozmowę w łazience? - Soria przez wiekszość spotkania nie mówiła wiele pozwalając Pirorze być gospodynią w powozie allbo w jej kamienicy. Do tego obie łotrzyce nieźle ją wspierały bo chociaż oficjalnie to nie umywały się statusem do żadnej ze szlachcianek to jednak prywatnie i wewnątrz zboru mogły sobie pozwolić na pewną poufałość. Zwłaszcza względem Fabienne jaka znana była z uległego charakteru i obie łotrzyce uwielbiały to podkreślać w rozmowach. Ale gdy herold Slaanesha już się odzywała dało się poznać, że nie ma kłopotów z dworską etykietą i rozmawia jak na szlachciankę i wielką damę przystało. Nie inaczej było teraz. - Naturalnie! Przepraszam was najmocniej, obiecuję potem wam wszystko wynagrodzić. Sami widzicie, pani wzywa, służka musi. - zaszczebiotała czarnowłosa i obie pożegnały się z towarzystwem i wyszły z salonu. - Ah, żeby Fabi za mną tak szalała i była na każde skinienie. Właściwie to jest. No ale dla Huberta też. A chciałabym abym to ja była u niej na pierwszym miejscu. - westchnęła cicho Pirora odwracając wzrok od zamkniętych już drzwi na korytarz. Chyba mówiła nieco żartobliwie no ale nie do końca. Wiadomym kultystom było, że dziewczęta zgrały się w ciągu ostatnich paru miesięcy całkiem nieźle. Ale też Fabienne należała nadal do grupy Grubsona i jego traktowała jako swojego głównego mistrza i kochanka. Co chyba nieco działało Pirorze na nerwach i ambicji. - Mój papa przed odjazdem poradził mi abym jej zaserwowała rozkosz jakiej nie da jej Hubert. Wtedy może zmienią jej się priorytety. Niestety on jej daje całkiem sporo rozkoszy i satysfakcji. Samymi wizytami w moim loszku mogę z nim nie wygrać. Potrzebuję czegoś jeszcze aby go przebić w jej oczach. - cmoknęła nieco niezadowolona. Może to nie była jakaś pilna sprawa i ogromnej wagi. Raczej prywatna zachcianka jaką blondynka nie mogła tak łatwo zaspokoić i to ją nieco drażniło. Koleżanki poradziły aby zabrać Fabienne na to spotkanie z Gnakiem i jego stadem ale Averlandka już sądowała sprawę i może nawet Bretonka by się zgodziła no ale szanse, że urwie się na całą noc z domu poza miasto i to bez Gertrudy i to tak aby nie wzbudzić podejrzeń i pytań to były dość niewielkie. Dyskutowały o tym przez chwilę co by tutaj takiego nietypowego wymyślić aby w pełni ich kochanka przeszła na ich stronę skoro fizyczne zorganizowanie Fabienne schadzki z Gnakiem nie zapowiadało się tak lekko. Nawet wciągnęły w to Joachima pytając czy nie ma jakiegoś sposobu albo pomysłu jak tu dostarczyć jej tak egzotycznej rozrywki. Był z tym niezły ambaras gdy szlachcianka miała wyraźną trudność aby urwać się na całonocną schadzkę za miastem a zwierzoludzie znani byli ze swojej nienawiści do miast i cywilizacji więc watpliwe bylo aby zgodzili się przyjść tutaj. Poza tym Joachim miał też do rozważenia albo i rozmówienia parę innych spraw. Jak choćby to o czym po mszy rozmawiał z Tobiasem. Uczony i nauczyciel z tego samego co on patrona powiedział mu, że za dwa dni, w Aubentag, będzie w Akademii pożyczyć pomoce naukowe. Sekstans, busolę, mapy do nauki kartografii, nawigacji i geografii. Chociaż wątpił aby to dało mu pretekst do choćby zbliżenia się do ukrytego magazynu a takie pomocy to na uczelni może nie leżały gdzie popadnie ale były w miarę pod ręką. A w razie potrzeby był gotów spotkać się jutro aby to omówić. Też się zastanawiał czy nie poprosić “tych ladacznic” o których widocznie nie miał zbyt wysokiego mniemania i odczuwał nad nimi wyższość człowieka wykształconego ponad niepiśmienny motłoch. Ale jednak w sprawie takiego “rozejrzenia się” mogły się przydać. - To może odwiedzisz nas w Marktag na obiedzie i wszystko opowiesz? To na pewno było bardzo ekscytujące z tym polowaniem na tą straszna syrenę. - zaproponowała milady von Hansen gdy do nich podszedł po mszy. Jej mąż Mikael dołożył się do zaproszenia. Przyznał, że ostatnio nie słyszał o znalezionych pustych rybackich łodziach ale trochę mu to umknęło z uwagi bo też przygotowywał się do turnieju i przyjęcia gości. Następnie wróciła z rozmów ze starymi i nowymi znajomymi ich córka Froya jaka przywitała się grzecznie choć krótko z astromantą. I widocznie tylko na nią rodzice czekali bo wkrótce pożegnali się z nim i ruszyli w stronę bramy w murze świątyni. Zaś rozmowa z Philippem przyniosła mu jego zgodę na spotkanie w Marktag. W Dzień Handlowy było na uczelni trochę luźniej z tego powodu więc liczył, że uda mu się skończyć nieco szybciej więc będzie mógł się spotkać w porze nieszporów na kolacji. Skromnej oczywiście bo pościł aby oddać hołd zmarłej księżnej. Poza tym był codziennie w Akademii więc tam mógł go zastać Joachim i właściwie każdy kto przyszedł do recepcji. - Mnie kusi to wszystko co dzisiaj zebrali na datkach w świątyni. Ale byśmy się obłowili! - Joachim zresztą też widział jak dziś tace uginały się od datków. Każdy chciał się pokazać jak od najlepszej strony no i też udowodnić swoją lojalność wobec Imperium i jego władz. Więc nawet jak każde z nich widziało tylko ułamek tego co duchownym udało się dziś zebrać to pewne było, że zbiór był obfity na pewno o wiele lepszy niż w przeciętny Festag jak choćby tydzień temu. I teraz obie łotrzyce zmieniły temat i zaczęły główkować jak się do tego dobrać. - Ale byłby numer jakby przy tylu gościach spoza miasta obrobić im świątynie! A my jaki byśmy miały łup! Jej! Toż nawet jak każda z nas by wzięła po jutowym worze to pewnie i tak byśmy musiały zostawić tam mnóstwo fantów! - Burgund zapaliła się do tego pomysłu. Zastanawiały się gdzie duchowni mogli trzymać te fanty. Pewnie gdzieś na miejscu, w świątyni. Pewnie gdzieś w piwnicach albo na zachrystii. Albo w biurze? W każdym razie były gotowe powęszyć wokół sprawy. A taki zuchwały skok faktycznie mógłby mocno uderzyć w autorytet władz. Ale też uparcie szukano by sprawców tak zuchwałego napadu. - Tylko trudno byłoby te fanty opchnąć na mieście. Trzeba by gdzieś na statek jaki wypływa a w zamian wziąć złoto czy co. - Łasica zastanawiała się nad dalszymi krokami gdyby kradzież się powiodła. Rozmawiali jeszcze chwilę o tym gdy dało się słyszeć kroki na korytarzu, wesołe, kobiece głosy i do środka wróciła Soria i Fabienne. Obie zadowolone i uśmiechnięte oraz z mokrymi włosami. - Właśnie Fabi, słyszałam, że masz kłopot aby pójść z nami na nocne spotkanie z Gnakiem. - zagaiła niewinnie Łasica puszczając reszcie dyskretne oczko. - Ojej no tak! No Priora mi opowiadała trochę. Ale wy macie niesamowite przygody! A mnie to tyle omija. No strasznie bym chciała pójść z wami, ze zwierzoludźmi jeszcze tego nie robiłam a zawsze byłam ciekawa jak to z nimi jest. No ale na całą noc? Poza miasto? Nie mam pojęcia co to by musiało być abym mogła się wyrwać. - Bretonka tak jak to przypuszczały koleżanki była bardzo chętna na taką zbiorowa schadzkę z ungorami Gnaka ale ramy dobrego wychowania i przyzwoitości utrudniały jej dość mocno taki wypad. I to jeszcze tak aby odbyło się bez wścibskich pytań Gertrudy albo nawet jej męża gdyby wrócił do miasta akurat wtedy. Przy nim musiała odgrywać bogobojną i dobrą żonę. Przed Gertrudą i resztą miasta też. Więc była mocno nieszczęśliwa i zazdrościła koleżankom swobody w tym zakresie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; hospicjum Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie Warunki: wnętrze hospicjum, jasno, umiarkowanie, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, umiarkowanie Otto Były mnich szedł w swojej szarej szacie przez letnie miasto. Pogoda się rozpogodziła i zrobiło się całkiem słonecznie chociaż niekoniecznie ciepło. Na pewno przyjemniej niż rano przed albo tuż po mszy. Szedł razem ze stopniowo rzednącym tłumie wiernych jacy wracali ze świątyni i stopniowo rozchodzili się w ulicach i drzwiach miasta. Miał więc okazję aby przemyśleć to i owo, powspominać czy poplanować. - Oh, tak się o nas troszczysz Otto? To bardzo miłe z twojej strony! - zaszczebiotała wczoraj na zborze Łasica jak użył przyjaznego zdrobnienia jej imienia no i to tak w ramach troski. Uśmiechnęła się do niego pogodnie i cmokneła go w policzek w podziękowaniu za tą troskę. Ale jego słowa wywołały nieco konsternacji u niej i u koleżanek. - Myślisz, że używaja ich do rozpłodu? Z tego coś by wyszło? - zapytała Onyx bo jak się okazało za bardzo wcześniej chyba nikt się nie zastanawiał po co podziemnym istotom niewolnicy a zwłaszcza młode, zdrowe niewolnice. Sądząc ze słów dziewcząt chyba po prostu założyły, że to “normalne niewolnice” miały być. Do sprzatania, gotowania, prania i tak dalej. Nie był pewien czy jego słowa wybiły im z głów chęć zaprzyjaźnienia się z tymi podziemnymi zwierzoludźmi skoro tak na świeżo miały miłe wspomnienia ze spotkania z Gnakiem i jego stadem. I chyba czegoś podobnego oczekiwały po ewentualnym spotkaniu z tymi co żyli pod ziemią. To, że jakoś da się z nimi jakoś porozumieć świadczyły zimowe wydarzenia. No i choćby obecne Otto i Sigismundusa. Ale chyba jednak przynajmniej dał im do myślenia, że niekoniecznie musi się schemat powtórzyć jak z Gnakiem. A już dzisiaj, tylko po mszy, podszedł do trójki kapłanów jacy ją prowadzili. Bo nie tylko on wpadł na pomysł aby z nimi porozmawiać. A ci stali jeszcze na dziedzińcu wokół świątyni rozmawiając z wiernymi. Z nich wszystkich najlepiej znał ojca Martina bo to zwykle ten solidnej postury mężczyzna w sile wieku prowadził cotygodniowe msze i był głową kleru poświęconemu Władcy Mórz. On więc pełnił rolę gospodarza dla pozstałej dwójki. Ojca Gotryka też znał z widzenia ale, że pogrzeby nie były jego domeną to znał go tylko pobieżnie. Zaś najmłodsza z nich i jedyna kobieta w tym gronie czyli dzisiejsza niespodzianka i gość honorowy, Matka Somnium to ją w ogóle widział pierwszy raz na oczy. Z bliska wydawała się nadal młoda kobietą odzianą w czerń kapłańskich szat. - Dziękujemy ci Otto. Każda pomoc na pewno się przyda. Będziemy organizować nieszpory ku czci naszej zmarłej księżnej. Będziesz mile widziany bo spodziewamy się wielu wiernych. Zapewne zorganizujemy to u nas bo w kapliczce u ojca Gotryka może zabraknąć miejsca. - kapłan z dostojną brodą wskazał na stojącego obok kapłana w czerni. Zwykle uroczystości pogrzebowe i żałobne przede wszystkim odbywały się w kapliczce Morra. Ale ta w porównaniu do nowej świątyni Mananna prezentowała się skromnie. Mógł być kłopot pomieścić wielu wiernych a jak pokazał dzisiejszy poranek miasto okazało należytą cześć swojej zmarłej księżnej więc i na tradycyjnych modłach o zmierzchu za duszę zmarłej osoby mogło być sporo gości. I ojciec Martin był gotów wesprzeć te uroczystości organizując je “na swoim podwórku” czyli tutaj właśnie, w największej i najdostojniejszej świątyni w tym mieście. Zapewne więc przydałaby się pomoc wolnotariuszy aby przygotować te dodatkowe msze o tej skali. Nieszpory zaś były dobra i tradycyjną porą bo większość mieszkańców kończyła już dzień pracy właśnie o zmierzchu więc mogła się udać do świątyni na modły za swoją panią i patronkę. --- Gdy zaś w końcu dotarł do hospicjum mógł się tam rozejrzeć. Był Festag a do tego z powodu uroczystości pogrzebowych księżnej całej prowincji było jeszcze mniej osób obsługi niż zwykle. Więc koledzy powitali jego przybycie bardzo ciepło i chętnie. - Dobrze, że jesteś! Aż nie wiem w co ręce włożyć i gdzie cię posłać!? Chodź ze mną! - powitał go szybko Andreas który dzisiaj był szefem zmiany. Był z dekadę starszy od Otto i cieszył się zasłużoną opinią i estymą wśród pracowników zakładu. Samego szefa dzisiaj nie było no ale w Festag a jeszcze tak wyjątkowy, to nie było nic dziwnego. Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę co tu począć z tak jednoosobowymi posiłkami w postaci Jednookiego. Ale dość szybko się zdecydował dając znak aby szedł za nim a po drodze wprowadził go w sytuację. Widać było, że się spieszył i wyglądało jakby przypadkiem przechodził przez recepcję zmierzając gdzie indziej gdy Otto wszedł właśnie na tą recepcję. - To jakieś szaleństwo! Myślałem, że tydzień temu to jakiś jednorazowy wyskok! A dziś znów to samo! I to u wszystkich na raz! - mówił zdenerwowany truchtając szybko korytarzem jaki prowadził do pomieszczeń zajmowanych przez pacjentów. Trzymał w dłoni zwoje liny jakich używano do krępowania krnąbrnych pacjentów. W miarę jak się zbliżali słychać było coraz większy rumor i harmider. Gdzieś przed nimi przebiegła postać w habicie więc i Andreas przyspieszył. - Powariowali! Wszyscy powariowali! - krzyknął bo jak już byli tuż przed drzwiami to faktycznie za nimi musiała być jakaś gruba awantura. A gdy otworzyli drzwi za jakimi była stołówka rzeczywiście wyglądało to jak dom wariatów jakich niewielka obsługa w habitach starała się jakoś zagnać, ukierunkować, uspokoić ale widać było, że to trudne zadanie. https://upload.wikimedia.org/wikiped...a_de_locos.jpg - Zabiję cię! Poderżnę ci gardło platfusie! Wszystkim wam poderżnę gardła! - wyła rozśwcieczona Annika. I widać było, że dwóch mnichów zdołało ją wspólnie przyszpilić do stołu ale ta wpadła w jakąś furię i ledwo ją mogli tam utrzymać. Brakowało im kogoś trzeciego kto by im pomógł ją spacyfikować a ta wyrywała się z zawziętością godną norsmeńskiego berserkera. Nawet niezbyt było wiadomo do i do kogo krzyczała. - Uspokój się! Kobieto uspokój się! - krzyczał do niej jeden z mnichów obiema rekami przyciskając jej ramię do stołu albo jedno a drugim jakoś próbował przyszpilić jej wierzgający korpus do stołu. - Puszczaj! To nie jest moje miejsce! On mnie wzywa! Muszę do niego iść! - krzyczała rozwścieczona kobieta. - Oj nie, nie. On jest zły. Będzie tego szukał. Tak, będzie szukał. Ale kula mu pomoże. Kula go wezwie i wskaże drogę. To niedaleko. Jaka ona piękna! I taka świe… - Greg widocznie doszedł do siebie po tym jak tydzień temu oberwał od Anniki tak, że wylądował w lazarecie. Właściwie nadal spod luźnej koszuli widać mu było opatrunki, także na głowie jaką tydzień temu Annika mu o mało nie rozbiła o podłogę. Stał na stole spokojnie i wyglądał jakby nie zauważał szalejącej dookoła wrzawy. Do momentu w jakim trafił go jakiś rzucony stołek. Trudno było powiedzieć czy ktoś go rzucił celowo czy po prosty oberwał przypadkiem. W każdym razie zakończył swoją deklamację upadając na stół i zwijając się w kulkę chlipiąc i coś mamrocząc pod nosem. - Rozwalę was! Rozwalę was wszystkich! Zgniotę was jak robaki! - ryczał rozjuszony Thorn jaki złapał za ławę i skutecznie nią odganiał się od tych co go chcieli dorwać czy to inni pacjenci czy też mnisi w habitach. Próbowali coś tłumaczyć łagodnie ale do Thorna chyba to nie docierało albo niewiele go to obchodziło. Trafił krańcem ławy w plecy jednego z mnichów jaki chyba pomagał wydostać się z tego chaosu jednemu z pacjentów. Trzymał go za ramię i tak szli obaj a widać było, że pacjent ledwo powłóczy nogami, musiał być w ciężkim stanie. Gdy ława trafiła jego żywą podpore obaj upadli na podłogę. - Tak, tak… Robaki… To wszystko przez robaki… Zacznie się od robaków. Wyjdą z pięknego i pięknie zarobaczywego łona… Miasto zacznie gnić od środka… Ladacznice oddadzą swoje łona w słusznej sprawie… A potem muchy… Muchy spadną na miasto… Będą ucztować na żywych i umarłych… Na bogatych i biednych… Nikt nie umknie przed błogosław… - co prawda po samych plecach koszuli to Otto nie wiedział kogo tam kolega próbował wynieść zanim nie oberwał ławą Thorna ale po głosie poznał majaczący, rozgorączkowany głos Vigo. Ciężko dyszał więc już wcześniej musiał być w kiepskim stanie. Musiało mu się pogorszyć od ostatniej wizyty Otto. - Królowa powróci! Pajęcza królowa powróci! Oplecie pajęczyną to miasto! Obrodzi kokonami a z nich wyjdą jej straszne i cudowne dzieci! Wychędożą, zabiją i zjedzą każdego kto nie będzie im służył! Ale ja będę pierwsza w ich służbie! Oddam im się z rozkoszą! Jestem gotowa im służyć już teraz! Ona nadchodzi! Wzywa mnie! Słyszę jej głos! Jest taka piękna! - skądeś wypadła Marisa. Całkiem nago dorzucając swoje krzyki do całej reszty. Patrzyła wzrokiem szaleńca po tym wszystkim jakby też niekoniecznie to widziała. W ogóle nie przypominała tej zahukanej, przestraszonej dziewczyny w celi jaka była przerażona swoim lubieżnym postępowaniem podczas kąpieli i pokornie znosiła karę izolacji w celi. Ta jej się miała skończyć wczoraj albo dzisiaj. W każdym razie teraz poruszała się swobodnie i w ogóle bez ubrania. I chyba nie zwracała na to uwagi albo jej to w ogóle nie obchodziło. - Do kroćset dziewko ubierz się! - krzyknął zgorszony Andreas bo jak tak razem z Otto ogarnął wzrokiem co tu się dzieje to aż nie było wiadomo w co ręce włożyć. Wszędzie ktoś rozrabiał, krzyczał, walczył albo już odczuł tego skutki i potrzebował pomocy albo chociaż aby wydostać go z tej awantury. Sytuacja wydawała się być na skraju szans na opanowanie przy tak skromnej obsłudze. Bo w normalny dzień jakby było ich więcej to rokowania byłyby o wiele lepsze. W końcu Andreas pobiegł do tych dwóch co zmagali się z szalejącą Anniką aby pomóc im ją okiełznać i mieć chociaż jednego wariata z głowy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-12-2022, 22:19 | #54 |
Reputacja: 1 | - Mój papa przed odjazdem poradził mi abym jej zaserwowała rozkosz jakiej nie da jej Hubert. Wtedy może zmienią jej się priorytety. Niestety on jej daje całkiem sporo rozkoszy i satysfakcji. Samymi wizytami w moim loszku mogę z nim nie wygrać. Potrzebuję czegoś jeszcze aby go przebić w jej oczach. - cmoknęła nieco niezadowolona. Może to nie była jakaś pilna sprawa i ogromnej wagi. Raczej prywatna zachcianka jaką blondynka nie mogła tak łatwo zaspokoić i to ją nieco drażniło. |
12-12-2022, 16:17 | #55 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
13-12-2022, 02:02 | #56 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 17 - 2519.07.04; wlt; popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa Czas: 2519.07.03; fst; popołudnie Warunki: loszek Pirory, jasno, ciepło, cicho ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, chłodno Joachim Wyglądało na to, że żeńska część zboru spod wężowego patronatu nie jest koledze nieprzychylna co co dalszej jego gościny. A jak się okazało humory dziewczętom dopisywały więc miały ochotę w pełni wykorzystać to spotkanie i zabawić się tak jak lubiły najbardziej. No a Joachim jak miał ochotę to mógł do nich dołączyć. - Dziś możemy zabawić nieco dłużej bo spotkałyśmy się odprawiać modły żałobne na cześć naszej ukochanej księżnej - matki. Ale i tak nie możemy za bardzo zwlekać. - wyjaśniła mu Pirora gdy się towarzystwo w dobrych humorach zbierało z salonu i drugą klatką przeznaczoną dla służby zeszły na dół na parter. A następnie do piwnicy gdzie gospodyni miała urządzony swój prywatny loszek do ekskluzywnych i wyuzdanych zabaw. - Sorio czy zechcesz nam patronować i władać podczas tych zabaw? - zapytała Averlandka pozornie zwykłej, młodej, śmiertelniczki. Ale jak to widział na własne oczy przy urokliwym zakątku albo nawet na plaży przy wrakowisku to na pewno nie była taka zwykła istota. - Dobrze. Zgadzam się byście mi służyli. - zgodziła się Soria z dumą i godnością jakby chodziło o jakiś charytatywny patronat wielkiej pani nad jakimś szlachetnym przedsięwzięciem. Co dziewczęta przywitały z niekłamaną radością. Ale aby się nie zapomnieć Pirora ustawiła klepsydrę o długości jednego dzwonu aby zaznaczyć czas jaki mają na te zabawy. Później aby zachować pozoru musiały się jeszcze doprowadzić do porządku, wrócić do Gertrudy a potem rozejść jak na damy z towarzystwa przystało. Wiedząc, że czas na przyjemnościach mija znacznie szybciej niż jakikolwiek inny dziewczęta zaczęły się pośpiesznie rozbierać i przebierać nie bacząc na obecność mężczyzny w swoim gronie. Poza Sorią która zasiadła na tronie jaki dominował pod jedną ze ścian i z lubością obserwowała widowisko na swoją cześć. Pirora przebrała się w gorset i pończochy oraz wzięła szpicrutę w dłoń. Pozostała trójka rozebrała się ze wszystkiego i z lubością założyły niewolnicze obroże na szyję. A potem zaczęła się zabawa na całego. Fabienne okazała się bardzo bezwstydna i bardzo uległa. Bez wahania spełniała wszelkie polecenia i zachcianki reszty towarzystwa albo z pokorą znosiła karę chłosty i poniżanie na jakie nie powinna się zgodzić żadna szlachcianka. A wydawało się, że jest w niej coś co prowokuje koleżanki aby ją poniewierać bez oporu. - I jak Joachimie? Masz ochotę na troszkę bretońszczyzny? - zapytała wesoło Łasica gdy w pewnym momencie przyprowadziła mu na smyczy panią van Mannlieb posłusznie czworaczącą przy jej nogach. I mimo całkiem różnych ról każda z nich wydawała się być jednakowo podniecona i usatsyfakcjonowana. Zabawa już rozgrzała się na dobre gdy przyszła jedna ze służek gospodyni i coś jej powiedziała na ucho. - Niech tu przyjdzie jak się nie wstydzi. A jak wstydzi to niech poczeka w korytarzu. - odparła rozbawiona blondynka. Służka skinęła głową i wyszła z loszku. - Otto przyszedł. - oznajmiła koledze i koleżanką. Spojrzała na klepsydrę i minęła już z połowa czasu przeznaczonego na zabawę. Otto Jednooki bez większych przeszkód zawiózł Vigo do apteki Sigismudnusa. Tam już sam aptekarz i Strupas pomogli mu go zdjąć z tej dorożki i przenieść na zaplecze apteki. Właściwie to do piwnicy, do jednej z cel w których gospodarz trzymał swoje obiekty do badań. - Zobacz Loszka kto nas odwiedził. Poznajesz go? To Otto, nasz przyjaciel. Był z nami w tej cudownej jaskini gdzie znaleźliśmy błogosławione dary od naszej patronki. - Sigismundus jak chciał to potrafił być bardzo jowialnym i kochanym wujaszkiem. A zwracał się do ciemnowłosej kobiety jak do małej dziewczynki. Jednak jej umysł zdawał się być w strzępach i odkąd Otto ją poznał wydawała się być nie do końca świadoma tego co się dookoła niej dzieje i co to właściwie znaczy. Ale wyszła ze swojej celi zaciekawiona zbiegowiskiem i głosami. Zmrużyła oczy jakby próbowała się skoncentrować na słowach aptekarza lub przypomnieć czy zna skądś byłego mnicha. Czy do czegoś doszła to ten nie był pewny ale uśmiechnęła się łagodnym choć niezbyt rozumnym uśmiechem. - Loszka robi postępy. Już nie ucieka ani nic. Dumnie podjęła się swojej zaszczytnej roli. Widzisz? Już nie musimy jej zamykać ani przykuwać. A też nie ucieka. Oh! Żeby Merga już przetłumaczyła te zwoje! Oby nie zapomniała. Jak mówiła, że za parę dni ma wracać do Norsci. - następnie gospodarz pochwalił się jej postępami zupełnie jak rodzic swoją utalentowaną córką czy nauczyciel uczennicą. Ale cierpiał katusze niecierpliwości związane ze zwojami jakie dostarczył rogatej wyroczni. Jednak dopiero wczoraj wieczorem więc raczej nie było co liczyć na szybkie postępy. - Nie to co tamta. Zobacz! Ugryzła mnie dziś rano! - garbus śmierdział z bliska jak zwykle. Ale poskarżył się na drugą kobietę w sąsiedniej celi pokazując ślady pewnie jej zębów na swoim nadgarstku. Za kratami widać było niewielką celę, z rozłożoną pryczą a na niej młodą kobietę. Leżała prawie bezwładnie a do obręczy wmurowanej w ścianie biegła lina uwiązana do jej szyi. - No. I się darła. Musieliśmy jej dać ziółka aby ją uśpić i nie robiła kłopotów. Żadnej wdzięczności. A przecież stanie się krokiem milowym w dziejach tego miasta. Jak tylko Merga przetłumaczy zwoje. Wtedy napełnimy ją nasieniem Oster. I będzie mogła dać nowe, cudowne, błogosławione życie. - aptekarz popatrzył zniesmaczony na ledwo przytomną kobietę na pryczy. I wydawał się zdegustowany jej oporem i protestami. W końcu to była ta sama dziewczyna jaką niedawno przy pomocy podziemnych zwierzoludzi pojmali z obozu bogobojnych pielgrzymów. - No a tego tu po co przywiozłeś? Piękny okaz. Dojrzały. Ale dogorywa. Może paść w każdej chwili. Jutro czy pojutrzo pewnie kopnie w kalendarz. Nie sądzę aby dotrwał do Marktag. - machnął na to ręką i zapytał o Vigo jakiego we trzech przenieśli z dorożki do piwnicy apteki. Na parterze niezbyt było gdzie go zostawić bo tam były te oficjalne magazyny i komórki aptekarza jakich nie musiał się wstydzić ani obawiać. --- A potem wsiadł do tej samej dorożki i pojechał na Plac Targowy a następnie wjechał w Bursztynową i tam zatrzymał się przed 17-ką. Wysiadł, otworzyła mu jedna z młodych służek Pirory. Ale nie widywał jej na zborach. Zaprosiła go do środka i tam zastał starszą kobietę o surowym wyglądzie. Oraz wesołego mężczyznę w jego wieku. Oboje zdawkowo się z nim przywitali gdy Kristen poprosiła aby tu zaczekał a sama wyszła z małego pokoju na parterze. Więc Otto mógł przez chwilę posłuchać tej przerwanej opowieści mężczyzny. Ten należał do służby gospodyni i miał niesamowity dar opowiadania. Właśnie barwnie i ze swadą opisywał jak to służył jako strażnik świątynny w jakiejś świątyni w Reiklandzie i brzmiało to równie niesamowicie jak niedorzecznie. Jakby strażnicy świątynni mieli najbarwniejsze i najciekawsze przygody na świecie. A ten na pewno. Ale słuchało się tego jak przedniej opowieści, miał chłop dar do snucia wspaniałych opowieści aż szkoda było przerywać. Ale wróciła Kristen. - Panienka prosiła abyś zabrał tą paczkę co przygotowała. - poleciła mu jakby był jakimś sługą kogoś zamożniejszego od siebie albo kurierem. O żadnej paczce z Pirora nie rozmawiał ale zapewne nie o to wcale chodziło. Dało mu pretekst aby wyszedł z kuchni i poszedł za służką na zaplecze parteru. - Panienka ma gości. Na dole w loszku. Prosiła aby przekazać, że jak ci to nie przeszkadza to zaprasza na dół do zabawy. Ale jeśli wolisz to możesz poczekać tutaj aż skończą. - poinformowała go służka co zdecydowała jej pani. Jak się zdecydował aby jednak odwiedzić koleżanki ze zboru podczas ich zabaw to miał okazję naocznie się przekonać jak to wygląda. Kristen przyprowadziła go na dół i tam zastał całkiem sporo znajomych. - Witaj Otto. Co cię sprowadza w moje skromne progi? Właśnie odprawiamy modły żałobne i pokorne na cześć naszej księżnej-matki. - zagaiła nieco zdyszana i rozgrzana zabawą młoda Averlandka. Była ubrana w sam gorset, wysokie buty a w dłoni miała spicrutę. I właściwie niewiele więcej miała na sobie. Poza nią był jeszcze Joachim. Zaś na tronie pod ścianą królowała Soria. W bardzo lubieżnej i wyuzdanej pozie. Zaś między jej udami faktycznie uwijała się ta ladacznica Łasica. Widział głównie jej nagie tylne wdzięki a na nich mieniący się w oczach symbol jej patrona jaki ponoć obdarował ją zimą za uwolnienie Mergi. Poza tym jak dobrze widział to łotrzyca chyba miała na sobie tylko obrożę jakiej smycz władczo trzymała Soria. Zresztą właściwe bez potrzeby bo liderka wężowego kultu okazywała pełne zaangażowanie i współpracę podczas tej zabawy. Ale odwróciła się na chwilę w jego stronę aby zobaczyć kto przyszedł i pozdrowić go krótkim skinieniem niebieskiej głowy i psotnym uśmiechem. A z drugiej strony widział panią von Mannlieb. Wyglądała całkiem inaczej niż rano jak ją na chwilę widział po mszy. Wtedy ubrana była jak na żałobniczkę przystało. W długą do samej ziemi, żałobną, czarną suknię i czarny kapelusik z czarną woalką. Idealna wdowa czy żałobniczka. Teraz niewiele z tego zostało. Właściwie poza niewolniczą obrożą nic więcej na sobie nie miała. Za to wisiała podpięta za nadgarstki pod sam sufit tak, że ledwo sięgała palcami stóp podłogi. Knebel blokował jej krzyki a sądząc po szpicrutach w dłoniach Pirory i Burgund oraz czerwonych pręgach na ciele skrępowanej to chyba właśnie we trzy oddawały się tej bolesnej przyjemności. - Już niedługo kończymy. Musimy się jeszcze ogarnąć zanim się pokażemy reszcie świata. Ale jeśli masz na coś ochotę to zapraszam. - Pirora jak przystało na gospodynię zaprosiła kolegę do zabawy. Ale wskazała na klepsydrę. Jeśli zabawa miała trwać tyle co do jej końca to zostały jeszcze jakieś dwa pacierze. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Pączkowa; karczma “Pod jabłonią” Czas: 2519.07.04; wlt; popołudnie Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwarno ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie Joachim - A tu jesteś. - Tobias uśmiechnął się gdy dojrzał kolegę przy jednym ze stołów i podszedł do niego. Po czym zdjął swój barwny i finezyjny beret z piórkiem, odwiesił go na kołek i sam usiadł naprzeciwko niego. W tym lokalu dominowały niziołki w obsłudze więc dania były takie, że palce lizać. Któryś z przedstawicieli tego niskiego ludku podszedł do nich aby zebrać zamówienie więc jak poszedł mogli się przywitać. - To byłeś wczoraj na mszy? Widziałeś jakie zbiegowisko? Mam wrażenie, że nasza czcigodna zmarła księżna ma teraz więcej przyjaciół i zwolenników po śmierci niż za życia. - zaśmiał się ironicznie guwernant dorastających latorośli z dobrych domów. Przerwał bo niziołek który robił tu za kelnera przyniósł tacę ze smakowitymi pysznościami. Tobias jak należało na wzór dobrego wychowania podziękował mu serdecznie i poczekał aż się oddali. - A jak ci wczoraj dzień zleciał? Mnie udało się porozmawiać z Kunzem. To instruktor strzelców i ogólnie prochu. Ćwiczy milicję, marynarzy i żołnierzy okrętowych w strzelaniu z takiej broni. Także kadetów na oficerów albo indywidualnie. Starał się go jakoś nakierować na wiadome ci tory. Ale nie do końca mi sie to udało. Albo nie wiedział albo nie zrozumiał aluzji prostak jeden. W gruncie rzeczy to prostak chociaż ma już swoje lata to ma maniery zwykłego bosmana czy sierżanta. Wino, dziewczynki i spanie. - Tobias dał znak, że nie ma o owym instruktorze zbyt dużego mniemania. Z drugiej strony Joachimowi trochę trudno było sobie przypomnieć aby o kimś wychowawca i nauczyciel miał dobre mniemanie. - Jednakże dowiedziałem się, że proch trzymają w magazynie przy rzece na północ od placu apelowego a broń strzelecką na południe. A jeszcze jakieś magazyny są pod głównym budynkiem, pod biurami skrybów, nauczycieli i administracji. No to nie wiem czy to to czego szukamy ale zawsze jest coś od czego można zacząć. Pewnie gdzieś w piwnicach. - guwernant zdradził koledze czego się wczoraj po mszy dowiedział podczas rozmowy z owym instruktorem strzeleckim z akademii. Przyznawał uczciwie, że nie jest pewny czy to to czego szukają no ale na razie z innymi tropami było trudno. Sam Joachim miał wczoraj wieczorem niezbyt łatwe zadanie z tymi wróżbami. Niebo było tak w kratkę. Kłęby chmur na przemian zasłaniały niebo to wiatr je zwiewał i gwiazdy z księżycami znów były widoczne ale nie jako całość. Tylko jak dziury w chmurach przez jakie było widać nieboskłon. Później znów się te chmury przemieszczały więc było to dość uciążliwe do obserwacji. Wyniki zaś nie były jednoznaczne. Ale zastanawiające. Silnie świeciła Gwiazda Uroku. Zwykle symbolizowała magię i tajemnicę ale też odwagę i śmiałość. Dobrze była też widoczna czarna pustka Vobisa Ulotnego, bezgwiezdny obszar emanujący ciemnością. Ten znak symbolizował ciemność i niepewność. Uważano go za oznakę szaleństwa a dzieci urodzone pod tym znakiem miały być nerwowa i podatne na podszepty złego. A gdy chmury nie zasłaniały to także silnie świeciła Gwiazda Wieczorna. Ona z kolei patronowała iluzji i tajemnicy. Wszystkie znaki były powiązane z czymś magicznym, niepewnym, tajemniczym lub zwodniczym. Raczej więc nie uznawano tego zwykle za pomyślne znaki co do jakichś przedsięwzięć. A przynajmniej zwiastujące mocno niepewny wynik. Z drugiej jednak chodziło o artefakt związany ze Zmieniającym Drogi, znanym ze swojej zwodniczej i zmiennej natury a także patronującemu wiedzy i magii. - No w każdym razie ja jutro będę w Akademii po te pomoce naukowe do nawigacji. To raczej będę w tym głównym budynku ale nie wiem czy znajdę pretekst czy okazję aby sobie tam pozwiedzać. - przyznał guwernant zajadając się apetycznym rogalikiem na słodko. Czekał czy kolega ma coś do powiedzenia w tej sprawie. W końcu obaj poświęcili się temu samemu patronowi jaki nie był najpopularniejszym w ich zborze. Zwłaszcza jak Merga miała w najbliższych dniach ich opuścić i wrócić do Norsci. A rogata, fioletowoskóra wyrocznia też obrała sobie za patrona tego co i oni. No i miała autorytet porównywalny ze Starszym. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; kryjówka Mergi Czas: 2519.07.04; wlt; popołudnie Warunki: główna sala, jasno, ciepło, gwarno ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, nieprzyjemnie Otto Wczoraj o tyle szczęscie mu dopisało, że u Pirory zastał nie tylko ją samą oraz Sorię ale nawet obie Łotrzyce. Co mu znacznie pomogło omówić parę spraw na raz. Zwłaszcza jak zastał je w trakcie zabawy pod pretekstem modłów żałobnych za księżną - matkę więc wszystkie były w dobrych nastrojach i pogodnie nastawione. Spotkać się ze Starszym i Mergą? Czemu nie! Z wyrocznią było to o tyle proste, że najczęściej przebywała w swojej kryjówce pod zrujnowaną wieżą. No ze Starszym poza zborami to już było nieco trudniej ale Łasica obiecała, że się postara. Bo też miała do mistrza zboru sprawę. Ale też i do Otto. - No widziałam po mszy, że ty się nieźle dogadujesz z tymi klechami co? A możesz nam tam załatwić jakąś wejściówkę? Chciałybyśmy się tam rozejrzeć. Najlepiej to bez świadków no albo z tobą jako przyzwoitką. Ale jak się nie da to trudno, coś będziemy myśleć jak już tam będziemy. - zagaiła go wczoraj niebieskowłosa łotrzyca z chytrym uśmieszkiem jakby planowała jeden ze swoich niecnych numerów. Dziś od rana czekał go jednak pracowity dzień w hospicjum. Co było do przewidzenia bo dzi już był zwyczajny dzień więc wróciła standardowa liczba pracowników. I zastali po wczorajszym niezły bajzel. Mistrz Otokar chodził zniesmaczony tymi zniszczeniami i relacjami Adrewa i wczorajszej obsługi co tu się działo. Zaś większość pracowników, łącznie z Otto musiała sprzątać ten bałagan. Poustawiać z powrotem te wszystkie przewrócone stoły i ławy, pozmywać krew, wymiociny i całą resztę tego rabanu. Nawet zagoniono do pracy tych mniej chorych czy uszkodzonych pacjentów. - Co za barbarzyńcy! Prymitywy! Kto za to wszystko zapłaci? Czy oni myślą, że to wszystko spada nam z nieba? Przecież to wszystko teraz trzeba naprawiać albo skądeś kupić. - mruczał niezadowolony szef tego przybytku. W sporej mierze fundusze hospicjum czerpano z dobrowolnych składek i charytatywnych darów więc na pewno się tu nie przelewało od majątku. Stąd też co się dało mnisi i pracownicy starali się naprawić lub wytworzyć własnoręcznie aby jakoś załatać ten mocno dziurawy budżet. Więc taka nagła potrzeba kupna nowych stołów, ław czy krzeseł, wyłamanych drzwi i takich podobnych uszkodzeń jakie powstały podczas wczorajszej rozróby na pewno uderzy po kieszeni. Albo trzeba było zrobić jak zwykle czyli co się da wykonać samemu lub poszukać jakiegoś dobrotliwego sponsora co użyczy takich rzeczy albo funduszy by to jakoś wyjść na prostą. - Otto o co wczoraj chodziło z tym Vigo? Gdzie i czemu go wywiozłeś? - Mistrz Otokar jak dojrzał jednookiego mnicha wezwał go do siebie aby się dowiedzieć jak to było wczoraj z tym wywiezieniem jednego z bardziej schorowanych pacjentów. Od razu było widać, że z powodu tej wczorajszej awantury i strat jakie wywołała nie jest w wesołym nastroju. Na razie chyba nie miał żadnych podejrzeń co do zamiarów młodego mnicha ot chciał wiedzieć co, jak, i dlaczego zrobił wczoraj z Vigo. Co do reszty pacjentów to było różnie. Thorn dalej był zamknięty w swojej celi. Dzisiaj wydawał się spokojny jak na niego. Z drugiej strony odkąd Otto zaczął tu pracować to zawsze były z nim jakieś kłopoty. Miał wybuchowy charakter i często wszczynał albo pakował się w jakieś awantury. Typ herszta bandy rozbójników. Więc dzisiaj wydawał się być spokojniejszy ale może dlatego, że zamknięty w pojedynczej celi niezbyt miał kogo zaczepiać czy wyładowywać swoją agresję. Annika była cichsza i spokojniejsza. Głównie dlatego, że dziś głównie odsypiała wczorajsze pobicie i awanturę. Nos miała rozbity to jej mocno spuchł, wargi tak samo, napuchłe siniaki zniekształcały jej całkiem niebrzydką twarz. Ogólnie wydawała się czerpieć na osłabienie i wczorajszą szarpaniną oraz skutkami pobicia. Więc dziś głównie spała to przynajmniej nie sprawiała nikomu kłopotu. Greg snuł się jak lunatyk. Był osłabiony jeszcze po bójce w zeszłym tygodniu. Dzisiaj więc było z nim tak średnio. Nie było z nim trudności ot jak sie go posadziło to siedział, podało jedzenie to jadł, zaprowadziło do celi to szedł i tak dalej. Jak go parę razy dziś widział Otto tu czy tam to jakoś nie wygłaszał płomiennych mów tak jak wczoraj gdy stał na stole i krzyczał póki nie oberwał w plecy stołkiem. Najmniej poszkodowana z wczorajszej awantury wyszła Marisa. Jeśli gdzieś oberwała to niezbyt mocno. Więc dzisiaj mnisi zagnali ją do roboty. Do tego za swoje karygodne i lubieżne zachowanie z wczorajszego dnia musiała chodzić nie tyle w zwykłej koszuli czy habicie ale włośnicy. Co było bardzo nieprzyjemne i uciążliwe zwłaszcza jak się chodziło w niej cały dzień. Dzisiejsza Marisa wcale nie przypominała tej wczorajszej. Pokornie wykonywała wszystkie polecenia czyli głównie szorowała podłogi i schody będąc na kolanach, czworkach albo kuckach i szorując szczotką ten cały bałagan. Gdyby tą skromną, cichą, dziewczynę w włośnicy dzisiaj ktoś ujrzał zapewne trudno by mu było uwierzyć, że to ta sama lubieżnica co wczoraj zdarła z siebie ubranie i biegała nago krzycząc o pajęczej królowej. Chociaż jak w pewnym momencie ich oczy spotkały się to delikatnie się do niego uśmiechnęła. Więc dzisiaj to się sporo napracował w hospicjum. I jak wracał przez miasto wciąż pogrążone w żałobie to czuł to w nogach i ramionach. Wczoraj bowiem Łasica poradziła mu aby po robocie przyszedł pod zrujnowaną wieżę. Merga powinna być. A Starszy no to się zobaczy. Jak tam dotarł, zszedł do dawnej piwnicy, odwalił ukrywą klape, zszedł po schodach do niewielkiego ciemnego przedsionka to tam przeszedł przez dwie zasłony jakie miały odcinać resztki światła z wnętrza przed kimś kto by tu wchodził. I po załomie korytarza znalazł się w dość zatęchłej i wilgotnej piwnicy. W tej największej przestrzeni kryjówki gdzie zwykle odbywały się zbory i inne spotkanie takie jak dziś. Tam zastał Myszkę która jak zwykle krzątała się przy piecu i kuchni. I Lilly co jej pomagała. - Jesteś głodny Otto? Zaraz coś podam. Właśnie mieliśmy wołać na obiad. - mutantka póki była w ubraniu wyglądała jak każda inna młoda kobieta. Lilly zaś poszła zawiadomić resztę o jego przybyciu. Wkrótce wróciła z Łasicą, Mergą i Starszym.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-01-2023, 23:11 | #57 |
Reputacja: 1 |
|
17-01-2023, 13:13 | #58 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
17-01-2023, 13:14 | #59 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
18-01-2023, 00:21 | #60 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 18 - 2519.07.05; abt; ranek - południe Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Złota; rezydencja van Hansenów Czas: 2519.07.05; abt; południe Warunki: sala obiadowa, jasno, ciepło, cicho ; na zewnątrz: jasno, deszcz, sła.wiatr, umiarkowanie Joachim Jak młody astrolog zjawił się w znakomitej rezydencji na ulicy Złotej to przekonał się, że nie tylko on jest gościem gospodarzy na dzisiejszym obiedzie. Rodzina van Hansenów jak nakazywał zwyczaj usiadła przy jednym z krańców bogato zastawionego stołu. Z czego głowa rodu usiadła na samym szczycie stołu, jego małżonka po prawicy zaś dorosła córka po lewicy. Obok niej usiadła inna blondynka w skromnej tunice i podejrzanie prostej fryzurze związanej w jeden, gruby warkocz. Zwykle panny nosiły jeden warkocz a mężatki jak już to dwa albo nie puszczały go luzem aby podkreślić swój zamężny stan. A przynajmniej te którym zależało na opinii dobrej i szanującej się i swojego męża żony. Z drugiej strony to choćby Frau von Mannlieb też stosowała się do tych wymogów zwyczajowych i moralności a jakoś nie przeszkadzało jej to odwiedzać loszek Pirory na wyuzdane orgie i zabawy. Obca blondynka miała sporą, srebrną broszę z wizerunkiem biegnącego wilka jaki zwykle był symbolem Urlyka. To podkreślało, że nie jest to jakaś uboga wieśniaczka czy mieszczka. Zresztą z bliska było widać, że ta tunika w jakiej przyszła to też nie jest jakiś prosty habit tylko coś ze znasznie solidniejszego i starannie wykończonego materiału. Tą kobietę gospodarze przedstawili jako przeoryszę zakonu Urlyka, Katherine von Siert. Wtedy Joachim uzmysłowił sobie, że już ją widział w Festag na mszy i po. Tylko wtedy było to przelotnie poza tym była w pełnej zbroi i miała twarz zasłoniętą symboliczną, czarną woalką. Więc nie miał za bardzo okazji jej się przyjrzeć zbyt długo ani zbyt bliska. A i ona była odziana całkiem inaczej niż teraz. Zaś teraz siedzieli prawie naprzeciwko siebie. Kolejnym gościem była młoda, czarnowłosa kapłanka Morra. Owa tajemnicza i zaskakująco młoda Matka Somnium co przybyła niedawno z Saltburga z okazji symbolicznego pogrzebu księżnej jaki odbywał się także w Neus Emskrank. A pewnie i wielu innych miastach, miasteczkach i wsiach Nordlandu jaki żegnał swoją księżną - matkę i oddawał jej ostatnią cześć i szacunek. Obie miały podobną sobie rolę i miejsce w hierarchii cywilnej i duchownej więc aby to oddać obie usiadły obok pani i panny van Hansen. Obie grzecznie ustąpiły miejsca tej drugiej nie chcąc impertynencko się wpychać bo tak nakazywało dobre wychowanie ale wtrąciła się w to Froya wesoło i raźno zapraszając drugą blondynkę aby usiadła obok niej. Wydawało się, że są w dobrej komitywie ze sobą. Ale córka dostała od matki karcące spojrzenie za tą ujmę na ich gościnności. W końcu kapłanka Morra jakby chciała mogła by to odebrać jako afront i faworyzowanie tej drugiej kapłanki. Ale uśmiechnęła się lekko i dała znać, że nic nie szkodzi i chyba rzeczywiście tak było. Przynajmniej tak się zachowywała. Naprzeciwko pana domu zasiadł Ferdynand von Glitz ubrany w niebiesko - czarny kubrak czyli barwy ich nordlandzkiej prowincji. Zaś przy sercu miał broszę ze swoim herbem. To był jeden z tych rycerzy jacy przyjechali na turniej jaki w ostatniej chwili odwołano. Pochodził z Grafenrich co jak chętnie tłumaczył było nieco na południe ale nadal o dzień drogi od stolicy prowincji. Wydawał się być rycerzem o znacznej pozycji i gdy obie kapłanki już miały swoje miejsce przy stole to jemu jako nazjamienitszemu przypadło honorowe miejsce na drugim końcu stołu. Rzeczywiście prezentował się całkiem elegancko i okazale, musiał być z dekadę starszy od Joachima a do tego zachowywał się godnie rycerza. Niejako siłą rzeczy samemu astrologowi przypadło miejsce pomiędzy nim a morrytką. Zaś naprzeciwko niego usiadła Frau von Richter. Z okazji żałoby też w czarnej sukni zamiast tej krwistej czerwieni w jakiej ją ostatnio widział Joachim. Chociaż pozwoliła sobie na nutkę ekstrawagancji zakładając czerwoną apaszkę na nadgarstek. No i po swoim boku miała blond kapłankę. Z nich wszystkich Joachim najlepiej się poznał z rodziną gospodarzy. W końcu przez ostatnie parę miesięcy mieszkał tutaj a nawet potem zdarzało mu się tu wizytować. Co jakiś czas spotykał Frau von Richter co zdawała się świetnie dogadywać z Froyą a obie miały podobną pozycję w śmietance towarzyskiej. Tyle, że jedna była już mężatką a druga jeszcze panną. Ale obie kapłanki jak i zacnego rycerza to spotykał po raz pierwszy. Nie było to takie dziwne jak cała trójka była spoza miasta. Matka Somnium i Fryderykiem z Saltburga lub okolic a zakonna matka urlykowców a klasztoru Sudfast koło morskiego portu Dietershafen położonego parę dni drogi na zachód od Neus Emskrank. A sama szlachcianka pochodziła z odległego Altdorfu. Atmosfera przy stole była wesoła i towarzyska. Nawet zwykle chłodna i opanowana dorodna córka gospodarzy wydawała się ćwierkać jak skowronek. Zwłaszcza do Ferdynanda i Katherine którymi wydawała się być żywo zainteresowana. A zbrojną przeoryszą wręcz zafascynowana. Rzadko spotykała kobietę dorównującą jej pozycją społeczną i do tego potrafiącą chodzić w pancerzu i władać bronią. A i dzielny i zbrojny mąż robił na niej wrażenie. - Słyszeliście? A u Kathy przyjmują kobiety do zakonu i dają im broń. A nawet się w niej ćwiczą. - panna van Hansen spojrzała po gościach ale mówiła głównie do swoich rodziców. Jakby wreszcie trafiła na kogoś kto był jej krewną duszą gdy z takim mozołem walczyła aby nie wpasować się w stereotypy młodej szlachcianki ze swoimi zainteresowaniami jakie uchodziły za typowo męskie i rycerskie. Bo urlykanka mówiła właśnie, że ich klasztor przyjmuje wyłącznie kobiety ale poza tym panują te same zasady jak i w męskich zakonach spod tego patrona. A powszechnie uchodziły one za bardzo wojownicze no i tylko dla mężczyzn. - Słyszeliśmy kochanie. Ale jak widzisz do Zakonu Klepsydry też przyjmują kobiety. - ojciec skinął głową i nieco z przekąsem wskazał nią na siedzacą naprzeciwko blondynek czarnowłosą kruczycę. Ta jak to było typowe dla jej patrona nie mówiła za wiele i zachowywała grobową powściągliwość. Froya spojrzała na cichą kapłankę odzianą w żałobną czerń przesuwając się szybko po jej widocznej sylwetce. - A Matka to jest z jakiegoś zbrojnego zakonu? - zapytała jakby chciała udobruchać rodziców. - Niestety nie Froyo. Chociaż Czarni Gwardziści jacy są moją eskortą są takim zakonem. - wyjaśniła skromnie czarna kapłanka. Panna van Hansen była ciekawa czy przyjmują do niego kobiety i usłyszała, że nie ma przeciwskazań aby kobiety nie mogły służyć. Na pytanie dlaczego widziała w Festag albo na mieście samych mężczyzn usłyszała, że tak się akurat złożyło i mężczyźni rzeczywiście stanowią zdecydowaną większość zakonu Czarnej Straży ale i kobiety się tam zdarzają. Ot, jest ich po prostu o wiele mniej dlatego można przez całe lata żadnej nie spotkać. Sama reguła jednak nie zabrania kobietom wstępowania do tego zakonu. Co też potwierdziła von Siert której wykształcenie teologiczne obejmowały też reguły i ogólne zasady nie tylko własnego zakonu i patrona. Co nieco zaskoczyło Froyę i chyba nie tylko ją bo chyba wszyscy spodziewali się, że morryckie zakony zbrojne to tylko mężczyźni. - A Matka to z jakiego jest zakonu jeśli można zapytać? - zagadnęła Frau van Hansen siedzącą obok niej czarnowłosą sąsiadkę. - Ja jestem z Czarnowidzów. Patronuje nam Morr Śniący, jako patron snów, widzeń i proroctw. - przyznała skromna kapłanka. To zainteresowało panią Martinę jaka lubiła takie tematy. Wspomniała, że Joachim zajmuje się czymś podobnym. - Ale domyślam się, że raczej stosujemy inne metody. - uśmiechnęła się koniuszkiem ust mroczna kapłanka. - A właściwie czym się różni astrologia od astronomii? Zawsze mi się myli. - zagaił Ferdynand siedzącego przy jego narożniku Joachima. Obiad trwał jeszcze trochę. Potem jeszcze były ciasta i desery. A potem kieliszek wina, brandy i już luźniejsze rozmowy. Wreszcie goście zaczęli wstawać od stołu ale rozmawiali jeszcze w mniejszych grupach na różne tematy. W końcu skończyła na tym, że panna van Hansen zaprosiła wszystkich na dół, do piwnicy gdzie miała swój własny pokój z trofeami jakie upolowała osobiście i chciała się nimi przed gośćmi pochwalić. - To już może zaprowadź naszych gości moja droga. Obawiam się, że zbyt się objadłem i tyle schodów na dół mogłoby być dla mnie zbyt wielką przeszkodą. - odparł z uśmiechem Herr Mikael do swojej córki. Ta dygnęła przed nim grzecznie i spojrzała zachęcająco na swoich gości. W końcu większość z nich była raczej w jej wieku niż jej rodziców. No może Ferdynand był gdzieś tak w połowie drogi. Matka von Siert i Herr von Glitz chętnie wyrazili zgodę na taką wizytę, Matka Somnium i Frau von Richter jakby się zawahały czy iść czy zostać. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.05; abt; południe Warunki: korytarz hospicjum, jasno, ciepło, cicho ; na zewnątrz: jasno, deszcz, sła.wiatr, umiarkowanie Otto Otto jak chciał załatwić coś jeszcze przed swoim porannym przyjściem na swoją zmianę do hospicjum to musiał wstać naprawdę wcześnie. Jak dopiero szarówka się na dworze robiło a wewnątrz jego izby było jeszcze ciemniej. Do tego na zewnątrz monotonnie łomotał o szyby i resztę miasta deszcz. Wierzchnie okrycie mu zmokło nim dotarł do świątyni Mananna. Wierzeje jednak były otwarte gdyż była to pora jutrzni otwierającą każdego poranka nowy, liturgiczny dzień. O tak wczesnej porze wiernych było niewiele. Ale chyba i tak więcej niż podczas zwykłego dnia, zapewne w związku z żałobą po śmierci księżnej - matki. W porównaniu jednak do porannej mszy w ostatni Festag to jednak można było powiedzieć, że jest ich skromna ilość. Zdążył tuż przed rozpoczęciem mszy. Na zapleczu spotkał ojca Absalona który już kończył przygotowania do jutrzni i chyba go złapał w ostatniej chwili. Ojciec Absalon był w kwiecie wieku. Pewnie z dekadę, może i dwie starszy od Otto. Postury godnej rycerza czy wojownika. Bez trudu można było go sobie wyobrazić w kolczudze, hełmie, tarczą i bronią w dłoni. Zresztą przewodził on zbrojnemu ramieniu kościoła boga mórz zwanego Bractwem Mananna. I nawet na wiosnę skutecznie zablokował możliwość wstępowania tam kobiet bo w jego definicji bractwo to bractwo, czyli wyłącznie dla mężów a nie niewiast. Znany był ze swojej surowości i wojowniczości, często go nie było w mieście gdy mustrował się jako kapłan pokładowy na jakimś statku. Gdy usłyszał pytanie o dwie skruszone grzesznice zmarszczył brwi nieco zdziwiony. - Niech przyjdą. To dom boży. Otwarty dla każdego. Każdy może przyjść się pomodlić i pokajać. Nawet skruszone grzesznice. - powiedział jakby próbował się domyślić skąd to pytanie. W końcu świątynie w swojej publicznej części były powszechnie dostępne dla wszystkich wiernych. Niestety w tej części zapewne nie było skarbczyka z fantami z zebranymi na ostatniej mszy. A na tym obu łotrzycom najbardziej zależały. Jakby Otto mógł im załatwić jakiś pretekst aby powęszyć po piwnicach, lochach i ogólnie jakimś świątynnym zapleczu bo zapewne tam przetrzymywano takie cenne precjoza a nie gdzieś na wierzchu. No ale o tym ojciec Absalon nie wiedział oczywiście. - Tylko! - uniósł surowo paluch do góry i spojrzenie mu stwardniało. - Niech się ubiorą i zachowują jak skruszone. A nie jak grzesznice. Zwłaszcza, że mamy żałobę. - kapłan ledwo maskował swoją niechęć go grzesznic. Zresztą często dawał mniej lub bardziej wyraźnie, że niewiasty uważa za słabszą, płochą i bardziej podatną na podszepty złego odmianę człowieka. A jakieś tam grzesznice tylko utwierdzały go pewnie w tym przekonaniu. Ale skoro zależało im na odkupieniu win zgodził się nawet tak podłym istotom przybyć do największej, najwspanialszej i najbogatszej świątyni w mieście aby się mogły pomodlić, żałować za grzechy i odbyć pokutę przed jego patronem. --- Potem musiał mocno przebierać nogami. Wciąż w mokrym okryciu chociaż z wolna przestawało padać. A gdy zapukał do drzwi apteki to już zaczynało się rozpogadzać. Czekał chwilę gdy usłyszał ciężkie kroki ze środka i po chwili gospodarz odryglował drzwi. - O. Otto. Witaj. Wejdź. Wcześnie dzisiaj jesteś. Stało się coś? O! Masz zwoje?! Przetłumaczyła je wreszcie? - grubas przywitał go nieco zaskoczony jego wczesnym zjawieniem się. Ale od razu się podniecił na myśl, że młodszy kolega może przyszedł z przetłumaczonymi zwojami od Mergi. W końcu wczoraj wieczorem miał się z nią widzieć. Na spotkaniu jednak wyrocznia przyznała, że przetłumaczyła jeden, prawie skończyła drugi i jakby ten trzeci był w podobnym stanie jak dwa pozostałe to może jutro by się udało jej skończyć ten trzeci. No i dzisiaj było to jutro. Ale dopiero wczesne rano. Zapewne jak wczoraj spędzili czas na rozmowach i planowaniu to od wieczora rogata wiedźma wiele postępów nie zrobiła. Widząc, że jednooki nie kwapi się z wyciągnięciem gotowych zwojów aptekarz pokiwał smutnie głową na znak, że rozumie. I zastanawiał się czy może Merga w ogóle potrafi przetłumaczyć te pisma. Może tylko ich zwodzi? Ile czasu można siedzieć nad trzema zwojami?! Może trzeba znaleźć kogoś innego? Może grubas sam nie do końca wierzył w te swoje podejrzenia ale widać było, że cierpi katusze niecierpliwości aby rozpocząć swoje upragnione eksperymenty z darami od Oster. - Aha, Vigo? No tak, jeszcze dycha. Ale wątpię aby długo. Ha! Zobaczymy jutro. Kiedyś Starszy mówił, że ulubiona liczba naszego patrona to trzy. A jutro jest trzeci dzień tygodnia. Ja stawiam, że padnie do jutra albo jutro. Ale kto wie? Może nasz patron ma wobec niego jeszcze jakieś plany? - gdy Otto wyjawił po co się zjawił gospodarz machnął swoja pulchną łapą aby szedł za nim na zaplecze a potem do piwnicy. Tam zastali śpiącego w barłogu garbusa. Jaki jednak nie spał lub głosy go obudziły. - A jak padnie? - zagaił go zaciekawiony śmierdziel słysząc widocznie chociaż końcówkę rozmowy. W tym czasie obaj jego koledzy stanęli przed celą z ledwo dyszącym pacjentem hospicjum. Drzwi do celi były otwarte. Sąsiednie, do tej porwanej pielgrzymki zamknięte a jeszcze dalsze znów otwarte. Tam zdaje się sypiała Loszka. Widać cieszyła się już takim zaufaniem nurglistów, że jej nie zamykali. Gospodarz zamyślił się chwilę nad pytaniem garbusa. - To padnie. Widocznie wykonał już swoje zadanie w wielkim planie. A! Bo właśnie! On gadał w nocy! Strupas! Powtórz Otto co on tam gadał. - aptekarz wzruszył ramionami widocznie niezbyt przejmując się losem Vigo na jakiego już od początku postawił krzyżyk. Ale w ostatniej chwili przypomniało mu się coś bo ożywił się i zwrócił się do kolegi. - A tak! Bo ja tu z nimi siedziałem całą noc! Musiałem tej idiotce dać w łeb bo wrzeszczała i hałasy robiła. No i ten zaczął coś dyszeć, ledwo go rozumiałem. Zwłaszcza, że to gadał coś, potem chrypiał i nic, ja prawie znów zasypiałem i budzę się bo ten znów coś mamrocze. - garbus widocznie pełnił tu nocny dyżur i wskazał na porwaną dziewczynę w środkowej celi. Ta rzeczywiście była przytomna ale przywiązana za nadgarstki do koła wmurowanego w ścianę i z kneblem w ustach. Patrzyła na nich trwożliwie ale przytomnie zza krat. - Dobra, gadaj co mówił! O robakach i zarobaczonych łonach! - Sigismundus ponaglił kolegę słowem i gestem bo choć pewnie już zdążył to usłyszeć od brata w wierze to chętnie to by usłyszał jeszcze raz. No i pochwalił się przed byłym mnichem. A robaczy temat niezmiennie budził jego uśmiech pełen ekscytacji nadziei w lepszą przyszłość. - A tak… To było… - garbus zmrużył oczy próbując przypomnieć sobie nocne i pokawałkowane słuchania gorączkującego pacjenta jaki wydawał się jeszcze bliższy tamtego świata niż tego w porównaniu do tego gdy go Otto widział ostatnio. - Blade łono płodności… A nie… Pobłogosławione płodnością blade łono… królewskiej krwi… wyda piękny, dorodny, królewski owoc… Jakoś tak… Tyle zrozumiałem. Niewyraźnie mamłał i to jeszcze po trochu przez całą noc. - garbus skupił się aby powtórzyć na ile zdołał to co usłyszał w nocy od Vigo. W końcu wzruszył swoimi krzywymi ramionami dając znać, że więcej nie pamięta. - No właśnie. Jakąś bladolicą to może byśmy znaleźli. Sam znam parę. Jakby była płodna to pewnie też. Przecież większość jest. Ale królewskiego rodu? - zamyślił się grubas. Pokręcił głową i po chwili rozłożył ręcę w geście bezradności, że trudno mu to połączyć w sensowną całość. Ludzie o bladych twarzach zwykle należeli do błękitnokrwistych. Poza nimi niewiele osób mogło sobie pozwolić na regularne pudrowanie twarzy aby zachować modną, elegancką bladość. Ale nawet jakby nie liczyć twarzy tylko jasną skórę to też kojarzoną ją głównie ze szlachetnie urodzonymi. Bo ludzie pracujący na roli czy pod żaglami zwykle byli ogorzali od słońca, wiatru, mrozu i deszczu. Chociaż i wśród nich trafiali się ludzie o jasnej karnacji. Większość kobiet rzeczywiście była zdolna do rodzenia dzieci więc można było je uznać za płodne. No ale ten trzeci element o królewskiej krwi trudno było obu kolegom Otto przypasować do dwóch wcześniejszych. - Może to jakaś przenośnia… Czy jak to tam się mówi… - mruknął niepewnie garbus też chyba mając kłopot jak to zinterpretować słowa konającego. - Nie wiem. Po prostu nie wiem. Może po prostu bredził? Chyba, że ty Otto masz jakiś pomysł. Jesteś uczony w mowie i piśmie to może to jakoś rozwikłasz. A! Ale jeszcze mówił o muchach! Gadaj mu o muchach Strupasku! - gospodarz westchnął nie mogąc samemu znaleźć rozwiązania tej zagadki. Klepnął w ramię jednookiego kolegę dając znać, że jak ten ma jakiś pomysł to chętnie go wysłucha. Ale to znów mu przypomniało coś jeszcze bo przypomniał o tym garbusowi. - A tak! Gadał jeszcze o jednej z nas. Że przybędzie aby się do nas przyłączyć. I będzie ją zwiastować muchy, aromat zgnilizny i zepsucia no i larwy. Ludzie na ulicy będą odwracać wzrok i nosy z obrzydzeniem ale oni są ślepi a ona jest oświecona. I przyłączy się do nas. - powiedział w zachwycie i z rozmarzonym tonem garbus jakby opisywał wymarzoną kobietę swoich marzeń. W końcu skończyło się na tym, że ochota na sen mu odeszła i napędzany wiarą ruszył na zawalone gnojem i błotem ulice aby poszukać tej jaką miała zwiastować woń zgnilizny, muchy i obrzydzenie na twarzach jeszcze nie oświeconych. --- Potem zaś musiał znów szybko przebierać nogami w ten już nie tak wczesny i chłodny poranek aby zdążyć do zachodnich ulic miasta gdzie było jego hospicjum. Poranek się rozgościł na dobre i rozpogodził słonecznym, letnim blaskiem gdy nieco spóźniony przekroczył drzwi i mógł zająć się swoimi obowiązkami. Jeszcze tylko musiał porozmawiać z przeorem o spodziewanych, zacnych gościach na dzisiaj. Ten wysłuchał go uważnie i nieco się zdziwił. Nawet jeśli zauważył spóźnienie mnicha to nowy temat przykuł jego uwagę bardziej. - Rozmawiałeś z nimi i mają nas odwiedzić? Dobrze. Bardzo dobrze Otto. Sam widzisz co się dzieje. Szaleństwo! To już drugi czy trzeci atak takiej zbiorowej histerii! A ile szkód! Pobicia, siniaki, wybite zęby, połamane meble! Oni myślą, że my to wszystko dostajemy za darmo! No. I dobrze, niech przyjdą te szlachcianki i się rozejrzą. Oprowadzisz je skoro już z nimi rozmawiałeś. I tak zagadaj aby otworzyły przed nami swoje sakiewki. Mam nadzieję, że to nie są jakieś skąpiradła tylko porządnie szczodre i wrażliwe na niedolę bliźnich białogłowe. - przeor szybko przyswoił tą wreszcie dobrą informację tego dnia. I widać było, że wiązał nadzieję, że owe zacne i szlachetne a przede wszystkim bogate damy nie będą tylko chodzić, oglądać i może modlić się ale wesprą ten przybytek jakimś datkiem. W końcu większość działalności tej placówki opierało się właśnie na takich datkach charytatywnych wiernych. Zwłaszcza tych z zamożniejszej warstwy jakich było stać na takie datki. Po rozmowie z przeorem Otto wrócił do swoich standardowych zajęć. Większość chaosu jaki spowodowała festagowa awantura już została uprzątnięta. Ale i tak niosły się echem młotki stukające w drewno czy szorujące piły gdy bracia i wolnotariusze próbowali a to naprawić uszkodzone meble albo zrobić nowe. Ze swoich ulubionych pacjentów pojedynczo wyłuskał wszystkich. Najłatwiej było z Thornem bo wciąż siedział w tej samej izolatce. - I co? Coś nie widać tych twoich damulek co tak chętnie zadzierają kiece. - przywitał go szyderczą uwagą jakby sam chciał nadrobić poprzednią rozmowę gdy chyba przez chwilę uwierzył albo chciał uwierzyć, że zjawią się tu jakieś rozkoszne ślicznotki i to jeszcze takie z wyższych sfer. Już nie mówiąc, że miałyby cokolwiek zadzierać, zwłaszcza suknie i zwłaszcza w jego celi. Pewnie miał na to przez chwilę nadzieję no ale czas spędzony w celi przywrócił mu właściwy, nieufny do świata pogląd na stan rzeczy. W sumie nie było się co dziwić bo hospicjum to nie było raczej na szczycie listy odwiedzin dla młodych panien z dobrymi nazwiskami. Annika leżała na swojej pryczy i sufitowała albo spała. Wciąż miała zabandażowany brzuch i zdarte dłonie. Ledwo spojrzała w jego stronę gdy do niej zajrzał i nie zamierzała się pierwsza odzywać. Jak tak leżała w samych kalesonach i koszuli, bosa i nieruchoma to nie sprawiała wrażenia agresywnej. Chociaż w suchym spojrzeniu było coś zaczepnego i odpychającego, że pewnie sporo osób wolałoby sobie poszukać innego zajęcia niż podchodzić bliżej. Georga zastał przy pracy braci stolarzy. A raczej tych co się na tym znali i zbijali na nowo te krzesła, ławy, stoły, deski do drzwi aby się znów do czegoś nadawały. Pomoc Georga ograniczała się chyba do nieprzeszkadzania. Ot tutaj bracia mieli go na oku jak nie do końca władz umysłowych dziecko jakie lepiej mieć na oku. Pacjent wciąż miał zabandażowaną głowę ale już się poruszał samodzielnie. Siedział na ławce i albo podawał pracującym gwoździe, młotek, hebel czy to co tam akurat potrzebowali. Gdy Otto tam wszedł przywitał się z nim grzecznie w czym jeszcze bardziej przypominał opóźnione w rozwoju dziecko. - Pochwalony bracie. - skinął mu obandażowaną głową gdy i bracia przywitali się z kolegą. Mówili, że jest grzeczny i pomagał im rano powylewać nocniki. A teraz przy pracy tutaj. Pacjent aż pęczniał z dumy słysząc te pochwały pod swoim adresem. Marisa zaś miała robić pranie w pralni. Zastał ją właśnie tam. Siedziała na zydlu w ciężkim, drapiącym habicie jaki wciąż miała nosić jako część pokuty za swoje skandaliczne zachowanie z ostatniego Festag. Chociaż jak siedziała na tym zydlu do go wysoko podwinęła tak, że kontrastowały z tym włochatym, ciemnym habitem jej gładkie, kobiece łydki, kolana i kawałek ud. Których wcale nie zakryła gdy do łaźni wszedł mężczyzna. Podobnie podwinięte miała rękawy. Bo siedziała na tym zydlu przy bali z mokrymi ubraniami. Na przemian trzeba było je ucierać na tarze i tłuc kijanką a gdy były w sam raz przejść obok i rozwiesić w suszarni do wyschnięcia. Na dłuższą metę ciężka, fizyczna, niewdzięczna i męcząca praca. Marisa musiała ją wykonywać sama. Ciekawe czy przypadkiem nie dlatego aby znów nie próbowała kogoś wychędożyć albo biegać nago jak to miało miejsce w ostatni Festag. - Pochwalony bracie. - przywitała się z nim grzecznie i pokornie łapiąc na chwilę oddech i ocierając czoło nadgarstkiem. Wcale nie wyglądała jak tamta wrzeszcząca naguska co tu biegała po stołówce i korytarzach nie chcąc założyć swoich ubrań. Ale przy tym grzecznym i pokornym tonie na jej pełnych ustach wykwitł psotny, porozumiewawczy uśmiech. I tak leciał ten kolejny dzień w hospicjum. W środku dnia znów się rozpadało. Otto w większości musiał pełnić swoje obowiązki na sprzątaniu cel i korytarzy, pomaganiu w kuchni czy potem ściąganiu zdolnych do chodzenia pacjentów do stołówki albo rozwożenia strawy tym co byli w swoich celach. Było już po obiedzie gdy trzeba było odstawić pacjentów do cel lub gdzie indziej gdy kolega podszedł do niego raźnym krokiem i z błyskiem oku. - Otto idź do przeora. Jakieś babki przyszły obejrzeć hospicjum. Mówił, że ci mówił. Masz je oprowadzić i najlepiej tak aby rzuciły co łaska na tacę. - streścił mu polecenie przeora tego przybytku. Po czym obaj pospieszyli do gabinetu szefa. - O, Otto, dobrze, że już jesteś. Oprowadzisz naszych szacownych gości prawda? - przeor uśmiechnął się jowialnie wskazując na grupkę pięciu kobiet. Z czego tylko jedna, ta najstarsza i najmniej urodziwa nie należała do kultystów. Pozostałą czwórkę znał całkiem dobrze a po ostatniej wizycie w loszku panny van Dake to nawet zdołał sobie obejrzeć je całkiem dobrze gdy niewiele ubrań miały na sobie. Ale dzisiaj cała czwórka była odziana. Z czego Łasica odróżniała się skromnniejszą, szaro burą suknią w sam raz do niezbyt zasobnej mieszczki albo służącej bogatej pani. Bez makijażu, ze skromnym uczesaniem przykrytym prostym czepkiem i nieśmiałym spojrzeniem zdawała się być nędznym dodatkiem do trójki wspanialszych kobiet i w ogólne nie przypominała wyuzdanej kultystki w samej obroży czy śmiałej łotrzycy w skórzanych spodniach. Soria, Pirora i Fabienne były w dostojnych, czarnych sukniach aby podkreślić swoją żałobę po zmarłej księżnej. No i była jeszcze ta niechciana ale konieczna przyzwoitka Frau von Mannlieb czyli Gertruda. Ostatnio Otto ją przez chwilę widział jak za Kristen przechodził przez parter przed spotkaniem z koleżankami z kultu jakie odprawiały modły żałobne na swój własny, perwersyjny sposób. Ona też go obdarzyła czujnym spojrzeniem i miał wrażenie, że go rozpoznała. W końcu młodzian w habicie i z jednym okiem to mógł jej się rzucić w oczy. A może tylko tak mu się wydawało? - Bardzo dziękujemy ojcze. Postaramy się nie zaburzyć rytmu waszego dnia i nie zająć zbyt wiele czasu. - Pirora odwzajemniła przeorowi jego galanterię i cała grupka ruszyła za swoim młodym przewodnikiem. A nawet dwoma. Bo jak się okazało widocznie umówili się z przeorem, że kolega zajmie się służkami czyli Olgą jak widocznie nazywała się ta maska Łasicy i Gertrudą zaś Otto miał zająć się tymi znamienitszymi gośćmi. Złapał jeszcze porozumiewawcze spojrzenie szefa który pewnie chciał mu przypomnieć aby nakłonił szlachcianki do złożenia odpowiedniego datku albo chociaż jakiegokolwiek. Gdy kolega zabrał młodą i starą służkę idąc korytarzem Otto został sam z trzema szlachciankami. Czyli chociaż przez chwilę byli w swoim prywatnym, kultystycznym gronie. - Nie mogłyśmy zabrać Łasicy, znaczy Olgi bez zabierania Gertrudy. Bo by to dziwnie wyglądało. Ale mamy plan aby połazić trochę a potem ja sobie “przypomnę” coś i ją wezwę. To do nas dołączy. Możesz wtedy po nią pójść? Albo posłać kogoś? - dziewczęta widocznie mimo pewnych trudności w postaci starej przyzwoitki młodej bretońskiej małżonki morskiego kapitana znalazły sposób aby ją obejść na tyle aby łotrzyca mogła do nich dołączyć. Nawet jeśli nie była z nimi od początku wizyty. A na razie były ciekawe tych pacjentów i pacjentek o jakich tak ciekawie im wcześniej opowiadał kolega.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |