Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2022, 18:03   #181
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Pod kostnicą - doc wspólny.

Daryll zastanawiał się czasem co czują ludzie, którzy decydują się powiesić, albo podciąć sobie żyły. Teraz już wiedział. Nie czują absolutnie nic. Nic. Chociaż ich palce zdolne są zawiązać pętlę, lub chwycić za rękojeść noża, w środku są już martwi i pogodzeni ze swoim losem. Nie są w stanie z siebie wykrzesać żadnych uczuć, nie mają w sobie woli walki. Instynkt przetrwania, jakimi kieruje się każde żywe stworzenie na tej planecie jest wypalony do cna, pozostaje jedynie obsesyjne dążenie do autodestrukcji, unicestwienia. Ból, który ich doprowadził do tego stanu jest ukryty głęboko i już nie tnie, nie zostawia ran. Błogi spokój jest niemal kojący, jak błękitny ocean w bezwietrzny dzień albo dotyk, ciepłego wiosennego wiatru.
Niedługo to się wszystko skończy, pomyślał gdy dotarli na miejsce. W drodze do Twin Oaks nic nie mówił, ale i nie słuchał. Oczy miał otwarte, ale nimi nie patrzył. Był pustą skorupą, osobą, która wygląda jak Daryll Singleton, ale to wszystko co czyniło go synem, bratem, kolegą, uczniem, myśliwym przepadło.
Nie czuł już nic. Nic.
Tak się przynajmniej wydawało, gdy Mark i Bart wyszli z samochodu, a on został z Anastasią Wii, jej ojcem i szamanem. Wtem te puste naczynie zaczęło się wypełniać czymś czego tak bardzo się bał i brzydził. Ohydztwo które skrzywdziło jego mamę.
- ON tu jest – szepnął tak cicho, że nikt go nie usłyszał
Ohydztwo, które odebrało życie Bryanowi a z niego uczyniło mordercę.
- ON tu jest – powtórzył nieco głośniej.
Gdy zdał sobie sprawę, że tuż obok stoi jego ukochana siostra, jego Wii, Daryll Singelton po raz kolejny, być może ostatni raz w swoim krótkim życiu stanął do walki. Przywołał w pamięci te momenty, które czyniły go kimś więcej niż zabójcą Bryana Chase. Dzień gdy osłabiony chorobą towarzyszył Annie w ostatnich godzinach jej życia. Deszczową noc, gdy znalazł w górach nieprzytomnego turystę. Ten poranek, gdy Glen Hale uciekł z policyjnego aresztu, a ciężko ranny Anton Macrum nie mógł się wydostać z płonącego auta.
To był prawdziwy Daryll Singelton. Pogubiony, gniewny, nadwrażliwy, niedostępny, ale pod każdym względem lepszy od Hale’a, lepszy od jego matki i wszystkich tych dzieciaków, które odebrały życie Billemu. Wyrzucił z siebie gniew, została tylko odwaga i determinacja, ta sama jaka towarzyszyła mu w szpitalu, w górach i przy płonącym aucie Antona Macruma.
Wychodząc z auta za siostrą, złapał ją za rękę i spojrzał w oczy.
- Wii. Gdy będziecie uciekać staraj się robić hałas, wywabić ludzi z domów. Włączajcie alarmy w samochodach, wybijajcie szyby w oknach, przewracajcie kosze na śmieci. On nie boi się światła, ale nie załatwia swoich spraw przy świadkach. Dopóki inni patrzą nie zbliży się do was. Uciekł gdy nadjechała karetka, uciekł gdy Barney stanął na skarpie. Wracam po Marka i Spinnelego, będziemy tuż za wami.

Czas i przestrzeń w drodze z Rezerwatu do serca Twin Oaks tonęły w niezgłębionej czerni, która z każdym kilometrem i każdą minutą spowijała duszę Wikvaii ciężkim żałobnym kirem. Zdawało się jej, że każdy z obecnych w aucie zajął się sobą i tylko ona jedna, w całości, była w stanie poświęcić się innej osobie. Od kiedy Daryll dał się przekonać by wrócić do ogniska Indianka nie odrywała od niego wzroku i nie opuszczała go nawet na chwilę. Wbrew wszystkiemu co widziała nadal usilnie szukała w nim oznak życia… Zapewne właśnie przez to nie dostrzegając, że także jej własne wnętrze jest pożerane, cząstka po cząstce, przez coraz agresywniej rozpleniącą się ciemność. Dopiero, kiedy zatrzymali się w cieniu krematoryjnego komina miejskiej kostnicy dziewczyna zrozumiała, że restrukturyzacja jej, rozerwanej między miłością do brata, a nienawiścią do Hale’a, jaźni nareszcie dobiegła końca. Starej Wi nie spodobałaby się osoba, która teraz trzymała za rękę Darylla i jednocześnie pochylała głowę by nie spojrzeć mu w oczy.
- Mamy wykraść szczątki i dostarczyć je na Wzgórze Kochanków, gdzie odprawimy rytuał. Jeśli pójdziesz i nie wrócisz za chwilę z kośćmi Billa Macruma to ja sama pójdę ich poszukać, a nie możemy zużyć więcej niż dwóch porcji proszku do obrony… Jedną z nich Bart już zabrał i musi im ona wystarczyć, więc nie mnóżmy zagrożeń. Ty nie mnóż i nie wchodź tam, jeśli naprawdę nie będzie takiej potrzeby.
Daryll po chwili zastanowienia skinął głową, na znak, że zgadza się z siostrą. Upór był jedną z jego cech, którymi mógł karmić się Wilk, tym razem więc odpuścił. Postanowił zostać razem z Wii i Aną.

Przed budynek wybiegł Bart, za nim Mark zamykając w pośpiechu drzwi za sobą. Nawet wychodząc w mrok poza samochodem widzieli wyraźnie, jak drzwi zadrżały od siły ciosu. Bart i Mark mieli jakieś dwadzieścia kroków do reszty. Samochód nadal odmawiał posłuszeństwa.
Tymczasem Bart, podciągając spadające z tyłka sztruksy - chyba schudłem z tego stresu i niedojadania - pomyślał i pomachał do reszty z oddali, że jest niebezpiecznie, że bestia atakuje.
Potem sapiąc spieszył się przebierając trampkami, pokonując błotniste kałuże jak zwinny dzik, aby obiec budynek i wejść do budynku frontowymi drzwiami szpitala. Schował resztkę sprayu za pazuchę dżinsowej kurtki. Z duszą na ramieniu przyglądał się oknom, jakby zaraz miał z nich wyskoczyć Wilk.

Mark dopadł do samochodu i walnął pięścią w maskę.
- Odpalcie silnik! - krzyknął.
Potem pobiegł w stronę ambulansu mając nadzieję, że jakiś mało staranny kierowca zostawił kluczyki w stacyjce. Gdyby się rozdzielili, mieliby większe szanse by wyprowadzić Bestię w pole.

Mark dobiegł do ambulansu, gdy drzwi wejściowe puściły z hukiem, tymczasem Bart zdążył już dopaść bocznego wejścia do kostnicy, tego, którym z przyległego do niej szpitala wywożono do wielkiego śmietnika resztki organiczne. Stamtąd, korytarzem piwnicznym, był w stanie dotrzeć na "recepcję" kostnicy - jak nazywał miejsce gdzie odbierało się i oddawało zwłoki, z której to recepcji przed chwilą Bart zmykał dosłownie w podskokach.

Wilk wystrzelił na podwórze - czerń w czerni. Demon stanął na chwilę na środku czarnego placu, jakby wahał się, na kogo rzucić się najpierw, a potem popędził wprost na samochód, którym tutaj przyjechali. Samochód, który krztusił się i dławił. Samochód w którym ojciec Wii spoglądał na potwora z kamienną twarzą, a Jim Dwa Duchy wyskoczył na zewnątrz z zapalonym kłębkiem czegoś, co wyglądało i pachniało jak pęczek ziół.

- Teraz. Idźcie po kości. My go zatrzymamy - rzucił do Wii, Darylla i Anastasi. - Spotkamy się na Wzgórzu Kochanków.

Ambulans był otwarty i miał kluczyki włożone do stacyjki. Zapewne ktoś przyjechał nim niedawno i miał zamiar odjechać za chwilę, czego z jakiś powodów nie zrobił.
Kiedy Daryll dostrzegł bestię, zamarł w bezruchu, zassał powietrze w płuca. Z odrętwienia wyrwał go krzyk Indianina. Chciał wierzyć, że szaman wie co robi. Chłopak skinął do Wii i Anastasi, dając im znać by biegły za nim. Łukiem - starając się minąć Wilka- ruszył w kierunku wejścia skąd wyszedł potwór.
Mark nie zwracał uwagi na to, co robią jego kompani. Wskoczył do ambulansu, zatrzasnął za sobą drzwi samochodu i przekręcił kluczyk. Dwa pojazdy to nie jeden, a zawsze była nadzieja na odciągnięcie Wilka od pozostałych.
Silnik zabulgotał, zatrzeszczał, ale nie odpalił. Coś dziwnego działo się z elektryką.
Mark zaklął, walnął pięścią w deskę rozdzielczą, a potem raz jeszcze spróbował odpalić samochód.

Tymczasem Bart szukał szczątków Billego, których nie miał pojęcia czy miał sprawdzać w chłodniach czy w jakiś suchym miejscu, gdzie koroner pracował nas ich oczyszczeniem ze środowiska wodnego.

Uderzenia w deskę nie pomogły. Silnik krztusił się i prychał nic sobie nie robiąc z wysiłków chłopaka. Tymczasem Jim Dwa Duchy skupił na sobie uwagę Wilka, mówiąc coś w języku, którego nawet Wikvaya nie rozumiała. Demon zatrzymał sie w pół drogi. Stary szaman ruszył w bok, w stronę ciemnego miejsca, gdzie płot okalający budynki tworzył dosłownie czarną, mroczną przestrzeń.

Demon widział biegnących Daryla, Wii i Anastasię i przez chwilę wydawało się, że rzuci się w ich kierunku. Ale ostre słowa Jima Dwa Duchy spowodowały, że ruszył w kierunki Indianina. Obaj - demon i człowiek - zniknęli w czerni przestrzeni pomiędzy budynkiem i płotem. I wtedy samochód Marka odpalił niespodziewanie. Ambulans rozświetli przestrzeń wokół błękitnymi światłami koguta, ale syrena się nie załączyła.

W tym samym czasie Bart szedł cichym, ciemnym i pustym korytarzem. Starał się iść cicho, ale jego serce i buty hałasowały w jego wyobraźni niczym kastaniety egzotycznej tancerki.

Kiedy dotarł do "recepcji" kostnicy, zobaczył jak drzwi z zewnątrz otwierają się. Już chciał skakać w tył, ukryć się w mrocznym łączniku, z którego przyszedł, ale ujrzał z ulgą że to tylko Daryll, jego siostra i Ann wchodzą do środka.
Byli tutaj. W mrocznym chłodnym wnętrzu strasznego miejsca, dla wszystkich poza Bartem, miejskiego prosektorium. Zapach formaldehydu i krwi wypełnił ich płuca smrodliwą, straszną mieszanką. Przez chwilę oswajali się z ponurą aurą tego miejsca.

Mark nie wysiadał z samochodu. Wolał poczekać na zewnątrz i obserwować okolicę na wypadek gdyby niespodziewanie pojawił się Wilk.
Profilaktycznie wyłączył koguta.

Tak cuchnie śmierć, pomyślał Daryll wbiegając razem z siostrą i Ann do kostnicy, zemdliło go a jakaś część jaźni krzyczała by stąd uciekał. Ale na zewnątrz szalała bestia jeszcze gorsza niż to ponure miejsce, gorsza niż sama śmierć. Wzdrygnął się, ale potem spojrzał z determinacją na Spinelego.
- Znalazłeś te kości Bart? Musimy się pośpieszyć, nie wiem ile ten szaman wytrzyma….
- Jeszcze nie. - odrzekł Spineli oddychając szybko - Ale zapewne są tam! - wskazał palcem wyciągniętej ręki na stalowe drzwi i ruszył ku nim.
 
Arthur Fleck jest offline