Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2022, 18:03   #181
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Pod kostnicą - doc wspólny.

Daryll zastanawiał się czasem co czują ludzie, którzy decydują się powiesić, albo podciąć sobie żyły. Teraz już wiedział. Nie czują absolutnie nic. Nic. Chociaż ich palce zdolne są zawiązać pętlę, lub chwycić za rękojeść noża, w środku są już martwi i pogodzeni ze swoim losem. Nie są w stanie z siebie wykrzesać żadnych uczuć, nie mają w sobie woli walki. Instynkt przetrwania, jakimi kieruje się każde żywe stworzenie na tej planecie jest wypalony do cna, pozostaje jedynie obsesyjne dążenie do autodestrukcji, unicestwienia. Ból, który ich doprowadził do tego stanu jest ukryty głęboko i już nie tnie, nie zostawia ran. Błogi spokój jest niemal kojący, jak błękitny ocean w bezwietrzny dzień albo dotyk, ciepłego wiosennego wiatru.
Niedługo to się wszystko skończy, pomyślał gdy dotarli na miejsce. W drodze do Twin Oaks nic nie mówił, ale i nie słuchał. Oczy miał otwarte, ale nimi nie patrzył. Był pustą skorupą, osobą, która wygląda jak Daryll Singleton, ale to wszystko co czyniło go synem, bratem, kolegą, uczniem, myśliwym przepadło.
Nie czuł już nic. Nic.
Tak się przynajmniej wydawało, gdy Mark i Bart wyszli z samochodu, a on został z Anastasią Wii, jej ojcem i szamanem. Wtem te puste naczynie zaczęło się wypełniać czymś czego tak bardzo się bał i brzydził. Ohydztwo które skrzywdziło jego mamę.
- ON tu jest – szepnął tak cicho, że nikt go nie usłyszał
Ohydztwo, które odebrało życie Bryanowi a z niego uczyniło mordercę.
- ON tu jest – powtórzył nieco głośniej.
Gdy zdał sobie sprawę, że tuż obok stoi jego ukochana siostra, jego Wii, Daryll Singelton po raz kolejny, być może ostatni raz w swoim krótkim życiu stanął do walki. Przywołał w pamięci te momenty, które czyniły go kimś więcej niż zabójcą Bryana Chase. Dzień gdy osłabiony chorobą towarzyszył Annie w ostatnich godzinach jej życia. Deszczową noc, gdy znalazł w górach nieprzytomnego turystę. Ten poranek, gdy Glen Hale uciekł z policyjnego aresztu, a ciężko ranny Anton Macrum nie mógł się wydostać z płonącego auta.
To był prawdziwy Daryll Singelton. Pogubiony, gniewny, nadwrażliwy, niedostępny, ale pod każdym względem lepszy od Hale’a, lepszy od jego matki i wszystkich tych dzieciaków, które odebrały życie Billemu. Wyrzucił z siebie gniew, została tylko odwaga i determinacja, ta sama jaka towarzyszyła mu w szpitalu, w górach i przy płonącym aucie Antona Macruma.
Wychodząc z auta za siostrą, złapał ją za rękę i spojrzał w oczy.
- Wii. Gdy będziecie uciekać staraj się robić hałas, wywabić ludzi z domów. Włączajcie alarmy w samochodach, wybijajcie szyby w oknach, przewracajcie kosze na śmieci. On nie boi się światła, ale nie załatwia swoich spraw przy świadkach. Dopóki inni patrzą nie zbliży się do was. Uciekł gdy nadjechała karetka, uciekł gdy Barney stanął na skarpie. Wracam po Marka i Spinnelego, będziemy tuż za wami.

Czas i przestrzeń w drodze z Rezerwatu do serca Twin Oaks tonęły w niezgłębionej czerni, która z każdym kilometrem i każdą minutą spowijała duszę Wikvaii ciężkim żałobnym kirem. Zdawało się jej, że każdy z obecnych w aucie zajął się sobą i tylko ona jedna, w całości, była w stanie poświęcić się innej osobie. Od kiedy Daryll dał się przekonać by wrócić do ogniska Indianka nie odrywała od niego wzroku i nie opuszczała go nawet na chwilę. Wbrew wszystkiemu co widziała nadal usilnie szukała w nim oznak życia… Zapewne właśnie przez to nie dostrzegając, że także jej własne wnętrze jest pożerane, cząstka po cząstce, przez coraz agresywniej rozpleniącą się ciemność. Dopiero, kiedy zatrzymali się w cieniu krematoryjnego komina miejskiej kostnicy dziewczyna zrozumiała, że restrukturyzacja jej, rozerwanej między miłością do brata, a nienawiścią do Hale’a, jaźni nareszcie dobiegła końca. Starej Wi nie spodobałaby się osoba, która teraz trzymała za rękę Darylla i jednocześnie pochylała głowę by nie spojrzeć mu w oczy.
- Mamy wykraść szczątki i dostarczyć je na Wzgórze Kochanków, gdzie odprawimy rytuał. Jeśli pójdziesz i nie wrócisz za chwilę z kośćmi Billa Macruma to ja sama pójdę ich poszukać, a nie możemy zużyć więcej niż dwóch porcji proszku do obrony… Jedną z nich Bart już zabrał i musi im ona wystarczyć, więc nie mnóżmy zagrożeń. Ty nie mnóż i nie wchodź tam, jeśli naprawdę nie będzie takiej potrzeby.
Daryll po chwili zastanowienia skinął głową, na znak, że zgadza się z siostrą. Upór był jedną z jego cech, którymi mógł karmić się Wilk, tym razem więc odpuścił. Postanowił zostać razem z Wii i Aną.

Przed budynek wybiegł Bart, za nim Mark zamykając w pośpiechu drzwi za sobą. Nawet wychodząc w mrok poza samochodem widzieli wyraźnie, jak drzwi zadrżały od siły ciosu. Bart i Mark mieli jakieś dwadzieścia kroków do reszty. Samochód nadal odmawiał posłuszeństwa.
Tymczasem Bart, podciągając spadające z tyłka sztruksy - chyba schudłem z tego stresu i niedojadania - pomyślał i pomachał do reszty z oddali, że jest niebezpiecznie, że bestia atakuje.
Potem sapiąc spieszył się przebierając trampkami, pokonując błotniste kałuże jak zwinny dzik, aby obiec budynek i wejść do budynku frontowymi drzwiami szpitala. Schował resztkę sprayu za pazuchę dżinsowej kurtki. Z duszą na ramieniu przyglądał się oknom, jakby zaraz miał z nich wyskoczyć Wilk.

Mark dopadł do samochodu i walnął pięścią w maskę.
- Odpalcie silnik! - krzyknął.
Potem pobiegł w stronę ambulansu mając nadzieję, że jakiś mało staranny kierowca zostawił kluczyki w stacyjce. Gdyby się rozdzielili, mieliby większe szanse by wyprowadzić Bestię w pole.

Mark dobiegł do ambulansu, gdy drzwi wejściowe puściły z hukiem, tymczasem Bart zdążył już dopaść bocznego wejścia do kostnicy, tego, którym z przyległego do niej szpitala wywożono do wielkiego śmietnika resztki organiczne. Stamtąd, korytarzem piwnicznym, był w stanie dotrzeć na "recepcję" kostnicy - jak nazywał miejsce gdzie odbierało się i oddawało zwłoki, z której to recepcji przed chwilą Bart zmykał dosłownie w podskokach.

Wilk wystrzelił na podwórze - czerń w czerni. Demon stanął na chwilę na środku czarnego placu, jakby wahał się, na kogo rzucić się najpierw, a potem popędził wprost na samochód, którym tutaj przyjechali. Samochód, który krztusił się i dławił. Samochód w którym ojciec Wii spoglądał na potwora z kamienną twarzą, a Jim Dwa Duchy wyskoczył na zewnątrz z zapalonym kłębkiem czegoś, co wyglądało i pachniało jak pęczek ziół.

- Teraz. Idźcie po kości. My go zatrzymamy - rzucił do Wii, Darylla i Anastasi. - Spotkamy się na Wzgórzu Kochanków.

Ambulans był otwarty i miał kluczyki włożone do stacyjki. Zapewne ktoś przyjechał nim niedawno i miał zamiar odjechać za chwilę, czego z jakiś powodów nie zrobił.
Kiedy Daryll dostrzegł bestię, zamarł w bezruchu, zassał powietrze w płuca. Z odrętwienia wyrwał go krzyk Indianina. Chciał wierzyć, że szaman wie co robi. Chłopak skinął do Wii i Anastasi, dając im znać by biegły za nim. Łukiem - starając się minąć Wilka- ruszył w kierunku wejścia skąd wyszedł potwór.
Mark nie zwracał uwagi na to, co robią jego kompani. Wskoczył do ambulansu, zatrzasnął za sobą drzwi samochodu i przekręcił kluczyk. Dwa pojazdy to nie jeden, a zawsze była nadzieja na odciągnięcie Wilka od pozostałych.
Silnik zabulgotał, zatrzeszczał, ale nie odpalił. Coś dziwnego działo się z elektryką.
Mark zaklął, walnął pięścią w deskę rozdzielczą, a potem raz jeszcze spróbował odpalić samochód.

Tymczasem Bart szukał szczątków Billego, których nie miał pojęcia czy miał sprawdzać w chłodniach czy w jakiś suchym miejscu, gdzie koroner pracował nas ich oczyszczeniem ze środowiska wodnego.

Uderzenia w deskę nie pomogły. Silnik krztusił się i prychał nic sobie nie robiąc z wysiłków chłopaka. Tymczasem Jim Dwa Duchy skupił na sobie uwagę Wilka, mówiąc coś w języku, którego nawet Wikvaya nie rozumiała. Demon zatrzymał sie w pół drogi. Stary szaman ruszył w bok, w stronę ciemnego miejsca, gdzie płot okalający budynki tworzył dosłownie czarną, mroczną przestrzeń.

Demon widział biegnących Daryla, Wii i Anastasię i przez chwilę wydawało się, że rzuci się w ich kierunku. Ale ostre słowa Jima Dwa Duchy spowodowały, że ruszył w kierunki Indianina. Obaj - demon i człowiek - zniknęli w czerni przestrzeni pomiędzy budynkiem i płotem. I wtedy samochód Marka odpalił niespodziewanie. Ambulans rozświetli przestrzeń wokół błękitnymi światłami koguta, ale syrena się nie załączyła.

W tym samym czasie Bart szedł cichym, ciemnym i pustym korytarzem. Starał się iść cicho, ale jego serce i buty hałasowały w jego wyobraźni niczym kastaniety egzotycznej tancerki.

Kiedy dotarł do "recepcji" kostnicy, zobaczył jak drzwi z zewnątrz otwierają się. Już chciał skakać w tył, ukryć się w mrocznym łączniku, z którego przyszedł, ale ujrzał z ulgą że to tylko Daryll, jego siostra i Ann wchodzą do środka.
Byli tutaj. W mrocznym chłodnym wnętrzu strasznego miejsca, dla wszystkich poza Bartem, miejskiego prosektorium. Zapach formaldehydu i krwi wypełnił ich płuca smrodliwą, straszną mieszanką. Przez chwilę oswajali się z ponurą aurą tego miejsca.

Mark nie wysiadał z samochodu. Wolał poczekać na zewnątrz i obserwować okolicę na wypadek gdyby niespodziewanie pojawił się Wilk.
Profilaktycznie wyłączył koguta.

Tak cuchnie śmierć, pomyślał Daryll wbiegając razem z siostrą i Ann do kostnicy, zemdliło go a jakaś część jaźni krzyczała by stąd uciekał. Ale na zewnątrz szalała bestia jeszcze gorsza niż to ponure miejsce, gorsza niż sama śmierć. Wzdrygnął się, ale potem spojrzał z determinacją na Spinelego.
- Znalazłeś te kości Bart? Musimy się pośpieszyć, nie wiem ile ten szaman wytrzyma….
- Jeszcze nie. - odrzekł Spineli oddychając szybko - Ale zapewne są tam! - wskazał palcem wyciągniętej ręki na stalowe drzwi i ruszył ku nim.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 21-12-2022, 06:56   #182
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Wnętrze kostnicy było naprawdę nieprzyjemnym miejscem. Kości, wypłukane, leżały tam, gdzie spodziewał się je znaleźć Bart. Obok ciała młodej, sinej dziewczyny leżącej na katafalku obok. Tuż obok, na białych, podłogowych kaflach, rozlewała się czarna plama świeżo przelanej krwi. Jej metaliczny zapach przebijał się nawet ponad woń rozkładu i środków odkażających.

Jakby dla ich ułatwienia to, co zostało z Billa Macruma, leżało na rozpostartej płachcie. Czaszka. trochę żeber, kości miednicy, kilka dłuższych elementów - kości podudzia. Na pewno nie był to kompletny, ludzki szkielet. Ale nie mieli czasu.

Szybko przenieśli worek z makabryczną zawartością na wózek do przewozu zwłok i ruszyli w stronę wyjścia.

Tymczasem Mark czekał w ambulansie. Z bijącym sercem przyglądał się plamie ciemności, w której zniknął Jim Dwa Duchy i Czarny Wilk. Ale ani szaman ani demon nie pokazali się ponownie. Cisza wypełniająca teren przed miejską kostnicą była, nomen omen, martwą ciszą.

W końcu pojawili się. Daryll, Bart, Anastasia i Wikwaya. Cała czwórka pędziła na złamanie karku przez podjazd w stronę samochodów.

Czarny Wilk pojawił się dosłownie znikąd. W czasie, kiedy młodzież ładowała wózek ze szczątkami do ambulansu, bo właśnie ten pojazd wydawał się im najlepszy na tą okazję.

Stwór pędził na złamanie karku, prosto w ich stronę. I byłby ich dopadł, gdyby ojciec Wikvayi oczekujący w samochodzie, którym przyjechali z rezerwatu nie otworzył ognia do demona. Kule, które wystrzelił, trafiły Wilka w biegu, posyłając na ułamki sekund na beton. To dało im czas zapakować się do ambulansu i ruszyć, zgodnie z planem w kierunku Wzgórza Kochanków.

Nie mieli czasu oglądać się za siebie, jeśli mieli przeżyć. Widzieli jednak w tylnym lusterku, jak Indianin rusza za nimi, a tuż za drugim pojazdem pędzi czarny, szybki, bezkształtny cień. Potem zarówno samochód Indian, jak i ścigający go demon zniknął im za zakrętem.

Do Wzgórza Kochanków dojechali bez najmniejszych problemów przez uśpione, czarne miasteczko. Wzniesienie znajdowało się na obrzeżach Twin Oaks, nieco na uboczu, ale dało się na nie wjechać samochodem, co przecież bardzo chętnie wykorzystywali napaleni rówieśnicy.

Nim dotarli na miejsce spoza ciężkich chmur wyjrzał księżyc dając niemal mistyczną oprawę wzniesieniu, na którym kilkadziesiąt lat temu miały miejsce okrutne i straszne rzeczy.

Zatrzymali się z nadzieją nasłuchując czy za nimi nadjeżdża ktoś jeszcze. Nie nadjeżdżał. Byli sami w zimnych ciemnościach.

Daryll poczuł to pierwszy. Falę zalewającego go gorąca. Ciepła, które zaciskało się, niczym obroża, wokół czaszki. Fali, która mogła oznaczać tylko jedno … nadchodziła bestia. Pradawny Indiański demon zła zbliżał się do nich, i Daryll czuł, że chętnie posłuży się jego ciałem, jako swoimi szponami. Nadchodzący stwór był coraz bliżej i coraz silniej zaciskał obręcz na woli i duszy młodego Singeltona.

W tym samym czasie reszta młodych ludzi: Mark, Bart, Wikvaya i Anastasia czuli, że zostali sami. Że zarówno Jim Dwa Duchy jak i tata ich przyjaciółki raczej nie zdążą przybyć z odsieczą, o ile przeżyli ucieczkę spod kostnicy.

I nagle zaczęło im się wydawać, że ktokolwiek zostanie tu i teraz na tym wzniesieniu, zapewne umrze, skoro - być może - zginęli dwaj dorośli, którzy wydawali się wiedzieć o wiele więcej.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-12-2022, 05:22   #183
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Spineli siedział w ambulansie obok noszy na których spoczywały w czarnym, plastikowym worku ludzkie szczątki. Podobno Billiego Macruma. Nikt tego nie wiedział na pewno czy oby faktycznie jego. Czy Wzgórze Kochanków nie było też idealnym miejscem dla samobójców z połamanymi sercami? Ale oni wierzyli, że to był Billy. Wilk był przy nich. Tak, musiały być jego.

Nikt im nie uwierzy. Nikt, kto miał wpływ na zwyczajną rzeczywistość dnia powszedniego. Jeśli przeżyją, to czekają kłopoty, o których nie chciał myśleć. Zresztą… Jakie to miało teraz znaczenie?

Bart odkrył, że gniew i żal po utracie Allison i żądza zemsty ustępowały po czasie spędzonym w rezerwacie. Zastępowało je poczucie odpowiedzialności za duszę Billego, tych zabranych i wiezionych przez Złego Manitou oraz wobec żywych i nieświadomych niebezpieczeństwa, które im grozi. W drodze na Wzgórze w milczącej wewnętrznej rozmowie zaakceptował, że może zginąć. I to, że jeśli przeżyje, to trafi na oddział psychiatryczny lub ten dla skazańców z wyrokami ostatecznymi. Bo chcąc uwolnić Billego ze szponów Wilka… aby odebrać demonowi siłę… czekała ich walka nie tylko duchowa, ale i ta z krwi i kości… a to, że Daryll, który proroczo przyszedł do niego we śnie w postaci demona, później zabił Bryana i że zmieni się w Wilka aby przeszkodzić w rytuale… i że skończy z ostrzem głowicy wbitym głęboko w pomiędzy oczy… było bardziej realne niż gładki trzon siekiery w rękach Barta.

Przez chwilę zastanawiał się, czy warto zapiąć Singeltona w wiszący na ściśnie pojazdu kaftan bezpieczeństwa. Demon zapewne rozerwały pasy na strzępy. A jeśli nie mógłby jednak wydostać się z niego, to zaatakuje Marka, który byłby jeszcze silniejszym przeciwnikiem do pokonania… albo opętały Anę i co wtedy? Lub Squaw… mógłby też przecież opętać mnie, pomyślał. Zdecydowanie bardziej wolał ratować i przeszkadzać Wilkowi niż atakować pomagając mu. Bo nie uważał się za tak mocnego psychicznie i duchowo jak Indianie, którzy związali Manitou odbierając mu inicjatywę, a mimo to i tak nie dali rady na długo.
Świadoma akceptacja śmierci nie zabrała lęku przed najgorszym lecz dała odwagę, aby stawić jemu czoła.

Przeniósł wzrok na nieruchomy worek i wyobraził sobie, jakby na noszach leżał Billy. Niczym w piwnicy zakładu pogrzebowego, jak każdy nieboszczyk czekający na ostatnie uroczyste spotkanie z żywymi.

Przymknął oczy i starał się dać odczuć duchowi zamordowanego chłopaka, że jest z nim i że jest lepsze i czyste miejsce po śmierci, gdzie nie ma cierpienia, lęku i samotności. Że aby tam dojść musi chcieć tam pójść, lecz oczyszczony ze złych myśli i uczyć. Że nie może więcej karmić Złego Wilka. Że musi zaufać i samemu wybaczyć.

Na miejsce dojechali szybciej niż Spineli się spodziewał. Każda upływającą sekunda, która mogła być jedną z ostatnich, choć chciałoby się, aby trwała dłużej i płynęła innym czasem… mijała zwyczajnie tak samo jak zawsze.

Dziwnie czuł się Bart o trzeźwym umyśle. Nawet nie tęsknił za ziołem. Ale nie miał czasu na refleksję, czy to była zmiana tymczasowa, czy na dłużej. Czy w ogóle będzie miał jeszcze jakąś przyszłość, w której to będzie miało jakieś znaczenie? Bardzo by chciał, aby Joey i Britney zachowali go wspomnieniach tylko dobrze.

Gdy tylko otworzyły się drzwi od auta, Bart wybiegł i w świetle reflektorów ambulansu zatrzymał się przy muetalowej barierce, gdzie kiedyś stał przestraszony i zabijany Bill. Ostrożnie, na ile się dało, wysypał kości, które zagrzechotały wysypując się bezwładnie z wora. Na kupce ustawił czaszkę, która odtoczyła się na bok leżąc górną szczęką do góry.
Wybacz Billy, pomyślał łapiąc ją i kładąc na szczycie szczątków, które przypominały nieskładne ognisko przed rozpaleniem.
Wyciągając pojemnik z proszkiem od Indian spojrzał ku kolegom i koleżankom.

- Myślicie, żeby posypać teraz? A może warto zrosić je krwią waszą? Jakby rodzice wasi tu też wtedy byli? - pytał z przejęciem kompletnie nie wiedząc co ma robić.

Spojrzeniem szukał odpowiedzi u Squaw, której rodzina właśnie chyba się pomniejszyła. Nie było jednak czasu na mazanie się. Czas na opłakiwanie jeszcze przejdzie. Teraz Billy był najważniejszy.

Ręką obmacał kieszeń kurtki, w której trzymał plastikową butelkę wypełnioną wodą święconą. To wiara daje i odbiera moc. Nie sama woda i nie sam proszek, lecz przekonanie namaszczających, że przemieniają ich zwyczajność w coś nadprzyrodzonego. I wiara tych, którzy tych używają ich jak dewocjonaliów czy to chrześcijańskich czy pogańskich. Jedno było na świecie dobro i jedno zło. Tylko różne maski religii nosiło i karmiło się różnymi wyznaniami, aby istnieć w świecie żywych. Billy był chrześcijaninem, więc postanowił, że to tylko słusznym było aby podczas rytuału i wodą święconą były oczyszczone ze zła.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 30-12-2022 o 05:27.
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-12-2022, 06:59   #184
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Słowa Barta wybrzmiewały jakby Daryll zanurzony był głęboko w wodzie, jakby to nie Billy znalazł się w zimnej rzece, lecz on sam. Wszystko wydawało się przytłaczające. Bryan, tata Wii, kości, rytuał na Wzgórzu Pocałunków, ale najgorszy był sam Wilk, bestia w jego głowie, próbująca rozszarpać jego umysł i wydostać na zewnątrz. Singelton ściągnął usta w wąską kreskę i spojrzał na Spinnellego, wzruszając ramionami, gdy już dotarły do niego pytania i wątpliwości kolegi.
Zerknął kątem oka na Wii, ale nie było czasu słać słów otuchy, teraz walczyli o własne życie, o własną przyszłość, by dożyć wieku swoich rodziców. A przynajmniej by zrobiła to jego ukochana siostra…
Daryll nie odzywając się pobiegł do karetki. Z nerwach i pośpiechu zaczął przetrząsać wnętrze ambulansu. Znalazł skalpel, ale jego uwagę zwróciły też strzykawki i ampułki z lekami. Nie znał wszystkich nazw leków, ale słyszał o Pavulonie, środku zwiotczającym mięśnie. Sparaliżowany, nie mógł zrobić krzywdy swoich przyjaciołom.
Porwał skalpel, leki, strzykawki i wystrzelił z powrotem na zewnątrz. Dobiegł do barierek, w świetle księżyca błysnęło ostrze skalpela. Naciął wierzch dłoni, z której na kości popłynęły szkarłatne krople krwil. Skalpel przekazał dalej, a gdy już to zrobił nabił w strzykawkę Pavulon.
- Wilk jest blisko. Ten prawdziwy i ten tutaj też – wskazał palcem na swoja skroń, patrząc smutno na siostrę. To nie jej jednak dał strzykawkę do ręki lecz Markowi. Wiedział, że futbolista nie zawaha się jej użyć, co do Wii takiej pewności nie miał – Mark, jeśli zauważysz, że coś ze mną nie tak…
Nie musiał kończyć.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 31-12-2022, 11:34   #185
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mark wysiadając z karetki zabrał ze sobą gaśnicę samochodową, którą miał zamiar wykorzystać przeciwko Bestii. Nieco proszku w oczach i pysku powinno ostudzić nieco zapał Wilka.
- Mam nadzieję, że nie będzie to potrzebne - odparł, przejmując od Darylla strzykawkę.
Zastanawiał się, czy gdyby taką dawkę zaaplikować Bestii, to też by podziałało.

- Mamy czas, chociaż jest go niewiele - odpowiedziała chłodno dziewczyna wbijając wzrok w uciekające przed konfrontacją oczy swojego brata. Aż dziw brał, że przy okazji szaleńczego pędu ostatnich wydarzeń wciąż była cała, mimo nieprzerwanej obserwacji swojego priorytetu. Do młodego Singeltona nie powiedziała nic więcej. Zawinęła tylko jego rozciętą dłoń w chustę, którą wcześniej ścierała krew Brayana.

W tym samym niemal czasie zorientowała się, że na wzgórze dotarli już zupełnie sami. Nie było z nimi Hawoi. Nie było Jimmyego Dwa Duchy. V była przekonana, że wilk miał w tym swój cel. Chciał ich osłabić strachem i poczuciem bezsilności. Zdać na samych siebie oraz własne, wątpliwe decyzje. Towarzyszącą im od początku ciemnością zbudować podwalinę do zatrzęsienia opustoszałym teraz światem duchów, którego nie zupełnie nie znali. Przegapił tylko tyle, ile Hale w masce zabijający Sama Macruma - ktoś wiedział. Wtedy - kim jest, teraz - kto się nim nie stanie. Choćby miało to kosztować życie wszystkich obecnych na Wzgórzu.

- Bart daj proszek od Szamana. Odprawimy dwa rytuały jednocześnie. - Podzieliła zawartość woreczka na dwie części i podała jedną Spinelliemu. - Masz i przyszykuj sobie jeszcze zapalniczkę. Gdy zaczniemy, będziesz powtarzał moje słowa i robił dokładnie to co wskażę. Możesz też dodać coś od siebie, bo pomysł z krwią wydaje mi się niezły, mimo, że w treści indiańskiej modlitwy uzdrowienia nie ma o czymś takim nawet słowa.

Podanym jej skalpelem nacięła swoją prawą dłoń od wewnątrz i upuściła kilka kropli krwi na czaszkę. Stanęła naprzeciwko Darylla. Poprosiła go o dłoń i zaczęła:

- Jeśli przyjdziesz do mnie jako ofiara, nie będę cię wspierać. Jednak będę miał odwagę przejść z tobą przez ból, którego doświadczasz… - poczekała na to czy Bart powtarza jej słowa.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-01-2023, 21:39   #186
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację

Im dalej chcieli uciec, im szybszy podjąć marsz, im bardziej rzucić się w szaleńczy pęd… Tym mocniej krępował ich ze wszechstron nadciągający mrok. Gnający za nimi krok w krok. Z każdym kilometrem i dniem zyskujący niepohamowany ciąg.

Teraz już tu był. Z całą swoją mocą strachu, nienawiści i zła. Był tu by dokonać żniw. Mogli poddać się, pierzchnąć we wzburzoną toń lub stać tam by z własnych dusz zbudować mur. Zatrzymać go…

Spineliemu wszystko wydawało się zakręcone jak jego naturalne rudawe loczki. Z entuzjazmem godnym prawdziwie wierzącego z całego serca niepoprawnego hazardzisty powtarzał uroczyście słowa, których nie rozumiał sensu:

- Jeśli przyjdziesz do mnie jak ofiara to nie będę ciebie wspierać, ale z odwagą przejdę z tobą przez ból, który doświadczasz!

A potem przegryzając wargi dorzucił szybko:

- Billy! Jesteśmy z Tobą! Wybacz naszym głupim starym! Pomóż nam jako i my chcemy pomóc Tobie! Nie karm złego Wilka! On już Cię nie skrzywdzi!

Daryll powtórzył cicho słowa, które najpierw wypowiedziała jego siostra a potem Bart. Chciał wierzyć, że to zadziała… jak Mark powtarzający te same słowa, które wypowiedzieli pozostali.

Wikvaya po raz pierwszy od momentu przyłożenia ręki do wymuszenia na Daryllu wyznania prawdy o śmierci Brayana oderwała wzrok od młodszego brata. Szybko przetoczyła nim po twarzach zebranych na wzgórzu przyjaciół bladym uśmiechem wyrażając swoją aprobatę dla ich działań. Byli tam z nią… jak szaniec, który gotowa była rozebrać do ostatniego kamienia, gdyby natarł na nich – Singeltonów - wilk. Była już pewna, że rzuciłaby mu w pysk każde z nich. Bez wahania spuściłaby w ofierze na zieleń wzgórza ich młodą krew…
Nim wypowiedziała kolejne słowa, mocno zacisnęła palce na chuście, która służyła za prowizoryczny opatrunek jedynego rozlewu krwi na dawnym kurhanie jaki ją obchodził.

Niespodziewanie zerwała materiał z ręki brata i rozdarła go na pół, jedną część zostawiając dla siebie, drugą przez Marka i Anę podając Bartowi. Poruszając się w rytmie niesłyszalnego dla pozostałych szamańskiego bębna szumiącego jej oszalałym tętnem ciśnienia w skroniach podpaliła skrawek barwnego gałganka i melodyjnie kontynuowała etniczną pieśń:

- Włożę cię do ognia, zdejmę ubranie i posadzę na ziemi… -

Zostawiła miejsce na słowa Spineliego samej wykorzystując czas na usadowienie się z bratem twarzą w twarz. Jej własne ruchy były w nieopisany sposób agresywne, a podejmowane wobec Darylla działania dziwnie natarczywe. Niemal wepchnęła płonącą tkaniną w bliźniacze lico w ostatniej chwili zabierając od niego dłoń i jednocześnie poważnie parząc sobie skórę. Gdy zaskoczony zastygł na ułamek sekundy na jej wysokości dmuchnęła w niego proszkiem z woreczka od szamana ze słowami:

- Obmyję cię ziołami, oczyszczę, a ty będziesz wymiotować gniewem i ciemnością, które skumulowały się w tobie - …
-Będę uświęcać twoje ciało dobrymi ziołami, a ty położysz się na trawie z twarzą skierowaną ku niebu.


Nie pytając o zgodę pchnęła brata ku podłożu. Pochyliła się nad nim okadzając jego twarz mieszanką dymu i resztek indiańskiego pyłu. Nie było idealnie, ale widać V tyle wystarczało. Na większe przygotowań i tak nie było czasu, więc nie zastanawiała się nad tym:

- Potem dym spowije twoją koronę, oczyszczając stare wspomnienia, przez które powtarzasz wciąż te same zachowania – .. Przerwa. Przywarła do chłopaka znów wznosząc tuż przy jego oczach żar.

Pochylona nad nim, zasłaniała go od świata, ale i świat od niego. Wyglądała jak zwierzę, które dopadło ofiary i gotowe jest rozszarpać krtań wszystkiemu co się do niej zbliży.

- Dym spowije twoje czoło, odstraszając myśli, które jak ciemna chmura zasłaniają twój wzrok - …

- Oczyści twoje gardło, żeby uwolnić węzeł, który nie pozwala ci mówić - …

- Oczyści twoje serce, odganiając strach, aby odszedł daleko tam, gdzie już nie będzie mógł cię odnaleźć - …

- Podmuch ugasi ogień piekielny, który nosisz w swoim wnętrzu i dzięki temu zaznasz pokoju - …

- Ogień zapłonie w twoim brzuchu, paląc sztuczne więzi i fałszywą miłość, której nie było - …

- Zdmuchnę przyjaciół, którzy cię zostawili, i kochanków, którzy nigdy nie przyszli - …

- Dmuchnę w twoje serce, żeby je ogrzać i ponownie obudzić w tobie pragnienie odczuwania, tworzenia i rozpoczynania od nowa - …

- Uświęcę twoje lędźwie, żeby oczyścić rodzące wrota twojej duszy - …

- Zdmuchnę śmieci, które zebrałeś, próbując kochać to, co nie warte było kochania - ...

- Użyję zmiotki, gąbki i gałgana i bezpiecznie oczyszczę cię z całej goryczy - ...

- Dmuchnę w twoje dłonie, żeby zniszczyć zobowiązania i obciążenia, które uniemożliwiają ci tworzenie - …

- Dmuchnę w twoje stopy, żebyś już nigdy nie mógł powrócić w nasze ludzkie miejsce - …

- Następnie obrócę twoje ciało tak, aby twoja twarz ucałowała ziemię - …

- Uświęcę twój kręgosłup, aby zwiększyć twoją siłę i pomóc ci chodzić wyprostowanym - …

- A potem pozwolę ci odpocząć - …

- Po tym będziesz płakać, a po płaczu zaśniesz…

- Będziesz śnić piękne i znaczące sny,

- a kiedy się obudzisz, będę na ciebie czekała…

- Uśmiechnę się do ciebie, a ty odpowiesz mi tym samym - …

- Dam ci pokarm, które zjesz, smakując życia, i ci podziękuję.

- Ponieważ to, co ci dziś podarowałam, kiedyś podarowano mnie, kiedy jeszcze żyła we mnie ciemność - ...

- I kiedy sama zostałam uleczona, poczułam, że ta ciemność mnie opuszcza i zaczęłam płakać - ...

- Potem pójdziemy razem,

i pokażę ci mój ogród

i moje rośliny,

i zabiorę cię ponownie do ognia.

I będziemy rozmawiać jednym głosem z błogosławieństwem ziemi.

I wykrzyczymy do lasu pragnienia naszego serca.

- A ogień będzie słuchał i szeptał echo… i razem stworzymy nadzieję.

- A potem pokłonimy się przed ogniem i wezwiemy wszelkich widzialnych i niewidzialnych strażników.

I podziękujesz im wszystkim.

- I podziękujesz sobie.

- I podziękujesz sobie.

- I podziękujesz sobie.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 10-01-2023, 07:32   #187
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Deszcz uderzył znienacka. Jakby na tym sporym, kończącym się urwiskiem wzniesieniu, nazywanym Górą Kochanków, miało za chwilę wydarzyć się piekło.

Wiatr, który smagnął młodych ludzi odprawiających coś, co można było nazwać rytuałem uspokojenia złego ducha, przybrał na sile. Lodowate krople deszczu siekły, niczym pazurki drobnych, ale niezwykle zaciekłych stworzeń. Niczym pomagierzy Złego Czarnego Wilka.

Wystawieni na podmuchy złowrogich żywiołów Bart, Mark, Anastasia, Wikvaya i Daryll już mieli skorzystać z ochrony, jaką dawał opuszczony ambulans, ale nim przebrzmiało ostatnie "I podziękujesz sobie" Wii demon zaatakował.

Zaatakował od razu na dwóch frontach.

Daryll poczuł, jak zaciska się w nim potworna łapa, jak próbuje chwycić go w szponiaste kajdany, w okowy zła. Narzucić mu swoją władzę, swoją wolę, jak tam, wtedy, przy ognisku … gdy …

Warkot, który wydobył się z jego gardła przykuł uwagę reszty. Złowrogi, straszliwy, nieludzki.

Daryll walczył… Wspomnienie krwi…. krwi upolowanych zwierząt… krwi Bryana…. To były kolejne pętle, które zaciskały się na jego duszy. Strach przed śmiercią na oddziale onkologicznym. Udręka odrzucenia i wyszydzenia przez rówieśników. I krew Bryana… O tak! Ostrze noża zagłębiające się w ciało jego matki! O tak!

Był panem życia i śmierci. Śmierci! O tak!

Warkot z jego gardła przybrał na sile, chociaż Daryll nie zdawał sobie z tego sprawy, bo cała ta walka wewnątrz niego trwała zaledwie kilka uderzeń serca.

Ale czy to magiczny proszek, czy też wspomnienie matki, a potem Wii, spowodowały, że …

Warkot, który wyrwał się z gardła Darylla skłonił Marka do działania. Szybko wbił, tak jak poprosił go o to brat Wikvayi, strzykawkę w ciało Darylla i uwolnił jej zawartość. Daryll warknął, zawył, jego oczy wypełnił mrok, a potem, proszek na jego głowie, mokry od deszczu i potu, zalśnił błękitem oraz srebrem i chłopak uśmiechnął się ciepłym, kochającym uśmiechem do siostry i spłynął na ziemię, odcięty od bodźców przez podane lekarstwo.

- Zdychaj, Bredock! - słowa rozbrzmiewają tuż obok nich.

Nim jego ciało upadło na ziemię, demoniczny Wilk, pojawił się, nie wiedzieć skąd, koło nich. Szybkie smagnięcie pazurami. Ciepła krew rozlewająca się czarnym rozbryzgiem po młodych ludziach i ścianie ambulansu.

Zamieszanie. Chaos!

Bart chlusta wodą święconą. Mark odpycha coś zimnego, jak bryła lodu od siebie. Młody Fitzgerald, czuje też ból, ból rozrywanego ciała, gdy szpony lub nóż tną go po przedramieniu, rozrywając kurtkę, mięśnie i ciało, głęboko, aż do kości.

Ktoś sypie proszkiem w stronę demona, który wyje niczym …. no niczym demon i odskakuje od nich. Niedaleko. Dosłownie o jeden skok w ich stronę. Ale atak, nie wiadomo dlaczego, nie następuje.

Widzą go dokładnie. Widzą jego masywną, zrodzoną z czerni sylwetkę. Widzą smugi czerni - ich strach, przerażenie - które niczym kawałki sadzy lub dymy ulatują w stronę Czarnego Wilka. I widzą coś jeszcze.

Jasne punkty na czarnym, smolistym ciele bestii. Jak przebłyskuje przez noc robaczki świętojańskie. Robaczki, które są coraz większe, niczym gwiazdy na niebie. A potem żarówki na choince.

Bart widzi Anastasię. Dziewczyna, ta dziewczyna, którą zaczynał lubić, a może nawet coś więcej, ona … W miejscu, gdzie miała gardło, widnieje teraz wielka, poszarpana, buchająca tętniczą krwią dziura. Bart, znający śmierć, może w tym krótkim ułamku chorej sekundy, myśleć tylko o tym, ile będzie musiał się napracować w kostnicy, aby ukryć tak potworne obrażenia. Bo Anastasia jest już martwa. Zostało jej kilka sekund życia. Kilkanaście, nim płuca napełniają się krwią. I Bart, w tej właśnie chwili wie, że musi być przy niej. Musi być przy niej, aby nie bała się tego, co przeraża, bo przerażać powinno. Bartowi jest łatwiej, bo wie, że tam, będą na nią czekać … Inni. Ale Ann. Ona nie zasłużyła na to, by umierać w samotności i w przerażeniu.

Anastasia osuwa się po zachlapanych jej krwią drzwiach ambulansu. Bart jest przy niej. Mówi coś. I sam już nie wie czy to deszcz czy łzy spływają po jego twarzy.

- Zdychaj Bredock!

Ten głos. Wikvaya znajduje w sobie spokój. Ten głos. Uległ zmianie.

Mark, z poharataną ręką, stoi koło niej. Jej brat leży na ziemi. Bezpieczny. Widziała jego oczy wpatrujące się z bezwładnego ciała. Widziała umierającą Anastasię, ale teraz nie mogła zajmować się tym wszystkim.

- Zdychaj Bredock!

Ten głos. To już nie był straszny, nieludzki, wściekły głos demona. Tylko przerażony, zagubiony, rozdygotany głos chłopaka. Billa Macruma. Tego nieszczęśnika, którego zło Hale'a pociągnęło, dosłownie, do piekła. I teraz, dzięki - chciała w to wierzyć - ich zabiegom, mieli szansę go z tego piekła wyciągnąć.

Rozbłyski na czarnym cielsku zrobiły się coraz większe. Smolistego, czarnego zła było coraz mniej i mniej, gdy kropki na cielsku demona łączyły się ze sobą w świetliste jeziora. Aż to już nie Czarny Wilk stał przed nimi, lecz zagubiony, nieszczęśliwy Bill Macrum.

- Proszę - załkał chłopak. - Przestańcie!

Wiedzieli, że Bill nie mówi do nich, tylko do ich bliskich, którzy niemal ćwierć wieku temu, za namową przyszłego szeryfa zgotowali samosąd nieszczęsnemu chłopakowi.

A potem światło eksplodowało, kiedy Wii posypała resztą proszku świetlistą postać.

Zobaczyli, jak za świetlistą sylwetką Billa pojawia się czarny wir, zasysający wszystko tunel. Wyrywający resztki mroku, kawałki Czarnego Wilka. Świetlisty proszek robił swoje. Ich rytuał zadziałał.

I wtedy, gdy już myśleli, że wygrają, kiedy Mark-, dociskając okaleczoną rękę zaczął wierzyć, że wygrali, a Bart - klęcząc przy Ann był przekonany, że wszystko zaraz się skończy, stało się coś jeszcze.

Wielki Czarny Wilk sięgnął po swoją ostatnią ofiarę. Niewidzialne szpony wbiły się w Darylla, ale magiczny proszek duchów odepchnął je do kogoś, kto był najbliżej. Kogoś połączonego z Daryllem tą samą krwią.

Mark zobaczył, jak tuż przed Wikvayą otwiera się rozdarcie. Czarna szczelina, która wsysa pół-krwi Indiankę. Próbował ją złapać, nawet przez chwilę trzymał ją za dłoń.

Ale Wikvaya uśmiechnęła się do niego. Nie czuła strachu. Wiedziała, że tam, dokąd ją zabierze, Czarny Wilk nie będzie miał do niej dostępu. Że wypuści ją ze swoich szponów. To była cena, jaką trzeba było zapłacić, aby ocalić ducha Billa. Billa i całej reszty niewinnych ofiar zabitych przez żądną krwi i zemsty bestię.

Nim przejście zamknęło się za nią powiedziała głośno, tak, by słyszał ją otępiały Daryll.

- Ja wrócę do was.

A potem przejście do świata "po drugiej stronie" zamknęło się za Wikvayą.

A przy ambulansie została tylko trójka młodych mężczyzn, bo przecież po czymś takim nie można ich było już nazwać chłopakami.

Przytomny lecz niezdolny do ruchu Daryll, ranny i tracący krew i siły Mark i poważny, widzący odchodzące duchy zmarłych - Bart. Korowód znikających cieni pożartych i wyplutych przez czarnego Wilka. Ostatnią z nich była Anastasia, która nieśmiało, jak to ona, uśmiechnęła się do Barta i pomachała mu dłonią, nim rozmyła się w zacinającym deszczu.

Smugi świateł zbliżały się do Wzgórza Kochanków. To Jim Dwa Duchy i ojciec Wikvayi, o czym mieli się za chwilę przekonać ocaleni, przyjeżdżali z niepotrzebną już pomocą.

Czarny Wilk został odesłany do jego leża, a Bill odszedł tam - do miejsca, gdziekolwiek wędrują uwolnione z koszmaru duchy.

A ci, co przeżyli ten koszmar, wiedzieli, że poza Indianami, nikt nie uwierzy im w tę historię o zabójcy - mściwym demonie - który przybył zza grobu.
 
Armiel jest offline  
Stary 10-01-2023, 07:35   #188
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
EPILOG 1

- Więc tak się mają sprawy, panie Bredock - powiedział detektyw Gunn do swojego zleceniodawcy. - Pana córkę zabił nie Bill Macrum, ale Glen Hale. To był szaleniec. Zabił kilka osób w tych dniach, kiedy pracowałem nad pana zleceniem.

- Są na to dowody - stary mężczyzna machinalnie bawił się obrączką noszoną tak, jak noszą ją wdowcy.

- Tak. Policja federalna rozpoczęła dochodzenie. Wiele rzeczy jest niejasne, ale to akurat jest pewne. To Glen Hale. On odpowiada za śmierć pana córki i jej chłopaka. A potem, z tego co udało mi się ustalić, nim wylądowałem w szpitalu, zmusił grupkę przyjaciół by ukarali nieszczęsnego Billa Macruma. Tak wyglądają fakty, panie Bredock.

- Rozumiem. Dobra robota, panie Gunn. Faktycznie, jest pan dobrym detektywem.

EPILOG 2

Agenci FBI, którzy przybyli do Twin Oaks, aby wyjaśnić serię zabójstw, kazali ekshumować ciała ofiar. W tym Mc'Bridgów, bo ciało Tommyego Mc'Bridga zdecydowanie za szybko uznano za działanie samobójcze. Jakież było zdziwienie śledczych, kiedy w grobie znaleziono dwa kolejne ciała, tuż pod trumną ojca pierwszej ofiary w serii ofiar. Młodych mężczyzn szybko zidentyfikowano jako Deana Petterssona i Daniela Ramberta. Dwóch zaginionych podejrzanych w sprawie zabójstwa Todda. Późniejsze badania odkryły przy nich sporo śladów, które bez trudu pozwalały przypisać te dwa kolejne zabójstwa zaginionemu Glenowi Hale.

EPILOG 3

Ludzie patrzyli, jak mała ciężarówka dostawcza zabiera resztkę mebli rodziny Hale’ów. W szoferce, obok kierowcy, jechała blada jak upiór żona szeryfa. Część mieszkańców współczuła jej, część obwiniała, ale wiedziała, że teraz, po tym co zrobił jej mąż, nigdy nie będzie czuła się dobrze w Twin Oaks.

EPILOG 4

Spłoszony wilk odbiegł od resztek sarny. Wilk był stary. Nie miał zamiaru walczyć o resztki z drapieżnikiem, który nadciągał.

Zarośnięty, brudny mężczyzna wyszedł spomiędzy drzew. Ominął truchło i obmył brodatą twarz w strumieniu. Potem przeszedł go ostrożnie i zniknął po drugiej stronie lasu. Gdyby ktokolwiek mógł spojrzeć w oczy tego człowieka, zamarł by ze zgrozy. To nie były ludzkie oczy. Tylko czarne, nieruchome źrenice demona. Oczy czegoś, co ukrywało się długo przed innymi w ludzkim stadzie, ale teraz wydostało się na zewnątrz i nie zamierzało spać.

Powoli, krok za krokiem, mężczyzna kierował się w stronę namiotu, który widział z pobliskiego wzniesienia. Nóż, wielkie zębate ostrze, łaknęło krwi i śmierci. Ale mężczyzna miał ochotę nie tylko na zabijanie.

- Zdychaj Bredock, jebana kurwo - mruknął pod nosem kierując się w stronę upatrzonej zdobyczy.

KONIEC SESJI
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 11-01-2023, 19:54   #189
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Daryll Singelton - epilog


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lG0ssGCTJqY[/MEDIA]

Noc podczas której dusza Billego Macruma odzyskała spokój a Wikvaya zaginęła nie skończyła się wraz z pierwszym brzaskiem. Nie dla Darylla Singeltona. Gdy policja i służby ratunkowe dotarły na miejsce, nastolatek nie wydusił z siebie ani słowa. Ani na Wzgórzu Kochanków, ani później w szpitalu i na komisariacie. Nie odezwał się też słowem, gdy Debra zabrała go w końcu do pensjonatu. Kiedy nie siedział w pokoju, snuł się korytarzami „Sowy i Niedźwiedzia”. Czasem zatrzymywał się pod drzwiami Wii, czasem wydawało mi się, że słyszy jej oddech i wpadał tam ze ściśniętym gardłem. Ale pokój zawsze pozostawał pusty, pogrążony w mroku jak on sam. Słońce wzeszło dopiero w dniu, gdy Debra Singelton nagle osunęła się z płaczem, z rąk wypadły jej świeże prześcieradła i zalała się łzami. Daryll przyglądał jej się w milczeniu, a potem podniósł prześcieradła i zaniósł je do pokoi dla gości. Wieczorem odezwał się do mamy po raz pierwszy. Ledwo poznawał swój głos. Następnego dnia wyszorował korytarze, naprawił przeciekającą rynnę i przyjął gości w recepcji. Pracował ciężko, codziennie, niestrudzenie, za dwóch. Za siebie i siostrę.

Za pieniądze, które dawała mu Debra kupił gwoździe i deski.

Wrócił też w końcu do szkoły. Przyjaciele Wikvayii otoczyli go opieką. Jedyną osobą, która teraz mu dokuczała była Paulina Dermound. Oddałby wszystko, by dołączył do niej Bryan z kumplami. Czasem widywał jego młodego brata. Tamtej nocy gdy Chase zginął, Daryll planował się oddać w ręce policji. Wszystko się zmieniło, gdy Wikvaya zniknęła. W mrokach świadomości chłopaka tliła się myśl, że mama nie przeżyje podwójnej straty. Nawet jeśli na to sobie zasłużyła. Wciąż ją kochał.

Po lekcjach, w wolnym czasie wytrwale budował. Deska po desce.

W weekendy jeździł do Billings, na oddział onkologii, gdzie kiedyś spędził kilka miesięcy jako pacjent. Mniejszym dzieciakom czytał książki, ze starszymi grywał w planszówki. Żałował że nie jest taki jak Bart, że nie jest duszą towarzystwa. Ktoś taki jak Spinelli z pewnością tchnąłby w to miejsce więcej radości i optymizmu. Chociaż….Bart stracił przecież macochę, i nawet ślepiec by zauważył, że lubił Anastasię Bianco. Anastasia umarła mu na rękach, Daryll pamiętał to, odtwarzał noc na Wzgórzu Kochanków tysiące razy. Nie miał pojęcia w jakiej kondycji jest Spinelli. Czy zgodziłby się kiedyś spotkać i pogadać z dzieciakami z Billings. Raz Singelton wykręcił jego numer, lecz zanim ktoś podniósł słuchawkę, przerwał połączenie, stchórzył.

Mijały dni. Budynek nabierał kształtów.

Pewne rzeczy się nie zmieniają, a niektóre naturalnie ewoluują. Daryll wciąż lubił spędzać samotnie czas w górach. Nie zabierał jednak już ze sobą strzelby, broń zastąpił aparat. Należał do Wii, Singelton znalazł go w jej pokoju, gdy pewnego dnia odważył się w końcu przystąpić przez próg. Zdjęcia wywoływał w miasteczku, w tym samym sklepie, gdzie tysiąc lat temu razem z Markiem zaopatrzyli się w latarki. Tak jak Bart bywał śmieszkiem i niepoprawnym optymistą, tak Mark wydawał zupełnie niezachwiany. Wilk zranił go, ale Daryll podejrzewał, że pozostawił tylko blizny na skórze.

Szopa została w końcu ukończona 31 października 1995 roku, w święto Halloween. Data była zupełnie przypadkowa. A może jednak miała większe znaczenie, niż mu się zdawało? Drewniany budyneczek stanowił niemal wierną kopię tego, który stał od lat na farmie Macrumów. Nie tylko konstrukcja stanowiła bliźniacze odbicie. W środku Daryll rozwiesił zdjęcia Wikvayii, a wokół nich paliły się znicze.
Myśliwskim nożem w desce przed wejściem wyrył dobrze znany mu symbol.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 14-01-2023, 01:14   #190
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Śmierć przyszła nagle, że jeszcze przed chwilą jej nie było. A po chwili już była. Krzyczała głośno aż rozdzierało serce, bo jej dźwiękiem jest cisza.

Spojrzenie Any do końca zostało nieśmiałe, nawet w bólu zrozumienia, że to koniec. Jakby przepraszało za kłopot i zapewniało, że nic to takiego. Że to tylko koniec spotkania. Że zostanie tysiącu wiatrów które nie raz jeszcze omiotą niesfornie kręcone włosy Barta. Że spotka ją w lekko opadającym dotyku płatków śniegu. W delikatnych kroplach deszczu. W złotych łanach dojrzewających zbóż na łąkach i pośród polnych kwiatów.

Tyle chciałby powiedzieć. Tyle słów, których nie zdążył. Tyle było okazji nie do powtórzenia… Tyle zabraknie okazji do przegapienia…

Kiedy przymknął powieki strącając krople z nabrzmiałych łzami oczu… Any już nie było w jej ciele. Nieoczekiwanie i z niedowierzaniem dostrzegł ją zaraz potem, kiedy podniósł wzrok na to co działo się ponad nim. Widział pożegnanie i gestem ręki odmachał, jak żegna się kogoś kogo nie spodziewało się znowu spotkać.

Słowa odchodzącej w tunel Squaw dodały nadziei, więc uśmiechnął się głupio. Gryzł wargi słone od łez czując, że to nie koniec. Że choć zawiódł koleżanki, to dla nich był tylko inny początek.

Prześlizgnął się wzrokiem za odpływającymi innymi duszami i dostrzegł wśród nich mamę. Westchnął z wysiłkiem jakby na pierś zaległy mu ogromny ciężar. Pamiętał ostatnie słowa, które jej powiedział. I czego nie powiedział. Ale ona już mu wybaczyła zanim wtedy wybiegł z domu. Jej ciepły wzrok uspokajał i dodawał siły.


***



Bart był spocony. Koszulka lepiła się do pleców. Chłopak, którego chwycił za gardło przyciskając do szafki w przebieralni chłopaków rozszerzył oczy w przerażeniu.

- Daj mi jeszcze jeden jebany powód! - syknął dociskając do podbródka rówieśnika kij od zmywaka, że tamtemu aż oczy prawie wyskoczyły z orbit.

Nie dał. Przeprosił trzęsąc się a jego kumple mu nie pomogli czmychając w bezpiecznej odległości.

Nikt już nigdy przy Spinelim nie żartował z i obmawiał Singeltona.

Wracał myślami do Squaw ilekroć jechał do rezerwatu. Spędzał w nim dużo czasu z szamanem, na tyle, na ile dziadek Singeltonów miał dla niego czasu.
Przestał chodzić do kościoła, bo wiedział, że religia chrześcijańska nie miała prawdziwych odpowiedzi na duchowy świat, który przenikał z ziemskim innym wymiarem.
Czasami przejeżdżając obok pensjonatu „Sowy i Niedźwiedzia” zwalniał auto w nadziei przypadkowego spotkania z Daryllem. Nie aby wiedział już jak z nim rozmawiać. Ale…


***



W szkole… Bart znalazł miejsce w drużynie footballowej. Ktoś musiał zająć miejsce Bryana. Nie żeby mógł wypełnić buty po tym łobuzie, z którym prawie zaprzyjaźnił się. Ale wybrał jego numer na plecy. Namawiał ojca na adopcję młodszego brata Bryana i w końcu wypełnili aplikację.

Codziennie biegał po górskich lasach. Na szkolnej siłowni spędzał tyle czasu, co kiedyś przed telewizorem i ze skrętem w zębach. Musiał być gotowy. Czuł, że kiedyś przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz lub duszą z demonem.

Z Markiem łączyła ich teraz niewypowiedziana więź. Nie musieli wracać słowami do wszystkiego przez co przeszli. Bart zmienił się. Wydoroślał. Nie palił trawy. Nie pił. Odnalazł sens i cel. Rozumiał co będzie robił w dorosłym życiu. Byli kolegami teraz z drużyny, lecz ponadto każdy wrócił do swojego świata, w którym łatwiej było zapomnieć o traumie otoczony tymi, którzy żyli w błogiej nieświadomości.



***



W oczach ojca widział wdzięczność i dumę. Nie wstydził się Bart przyjmować uczucia i sam je tez okazywał. Każdemu kogo kochał i za którego czuł się odpowiedzialnym. Spineli przykładał się do pracy w zakładzie pogrzebowym jak nigdy wcześniej. Przychodziło mu to lekko i z przyjemnością. Wiedział, że będzie do końca życia to robił a później jego syn, jeśli będzie go kiedyś miał.

Czasami, w dni wolne od szkoły, ludzie widzieli Barta na cmentarzu. Spotkać go można było siedzącego na trawie. Z ołówkiem i papierem. Przy tabliczkach grobów.

ALLISON OUBRE - SPINELI
Żona i Mama



ANASTASIA BIANCO
Ci których kochamy
nie odchodzą,
Lecz kroczą między nami.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 14-01-2023 o 03:39.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172