Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2022, 06:56   #182
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Wnętrze kostnicy było naprawdę nieprzyjemnym miejscem. Kości, wypłukane, leżały tam, gdzie spodziewał się je znaleźć Bart. Obok ciała młodej, sinej dziewczyny leżącej na katafalku obok. Tuż obok, na białych, podłogowych kaflach, rozlewała się czarna plama świeżo przelanej krwi. Jej metaliczny zapach przebijał się nawet ponad woń rozkładu i środków odkażających.

Jakby dla ich ułatwienia to, co zostało z Billa Macruma, leżało na rozpostartej płachcie. Czaszka. trochę żeber, kości miednicy, kilka dłuższych elementów - kości podudzia. Na pewno nie był to kompletny, ludzki szkielet. Ale nie mieli czasu.

Szybko przenieśli worek z makabryczną zawartością na wózek do przewozu zwłok i ruszyli w stronę wyjścia.

Tymczasem Mark czekał w ambulansie. Z bijącym sercem przyglądał się plamie ciemności, w której zniknął Jim Dwa Duchy i Czarny Wilk. Ale ani szaman ani demon nie pokazali się ponownie. Cisza wypełniająca teren przed miejską kostnicą była, nomen omen, martwą ciszą.

W końcu pojawili się. Daryll, Bart, Anastasia i Wikwaya. Cała czwórka pędziła na złamanie karku przez podjazd w stronę samochodów.

Czarny Wilk pojawił się dosłownie znikąd. W czasie, kiedy młodzież ładowała wózek ze szczątkami do ambulansu, bo właśnie ten pojazd wydawał się im najlepszy na tą okazję.

Stwór pędził na złamanie karku, prosto w ich stronę. I byłby ich dopadł, gdyby ojciec Wikvayi oczekujący w samochodzie, którym przyjechali z rezerwatu nie otworzył ognia do demona. Kule, które wystrzelił, trafiły Wilka w biegu, posyłając na ułamki sekund na beton. To dało im czas zapakować się do ambulansu i ruszyć, zgodnie z planem w kierunku Wzgórza Kochanków.

Nie mieli czasu oglądać się za siebie, jeśli mieli przeżyć. Widzieli jednak w tylnym lusterku, jak Indianin rusza za nimi, a tuż za drugim pojazdem pędzi czarny, szybki, bezkształtny cień. Potem zarówno samochód Indian, jak i ścigający go demon zniknął im za zakrętem.

Do Wzgórza Kochanków dojechali bez najmniejszych problemów przez uśpione, czarne miasteczko. Wzniesienie znajdowało się na obrzeżach Twin Oaks, nieco na uboczu, ale dało się na nie wjechać samochodem, co przecież bardzo chętnie wykorzystywali napaleni rówieśnicy.

Nim dotarli na miejsce spoza ciężkich chmur wyjrzał księżyc dając niemal mistyczną oprawę wzniesieniu, na którym kilkadziesiąt lat temu miały miejsce okrutne i straszne rzeczy.

Zatrzymali się z nadzieją nasłuchując czy za nimi nadjeżdża ktoś jeszcze. Nie nadjeżdżał. Byli sami w zimnych ciemnościach.

Daryll poczuł to pierwszy. Falę zalewającego go gorąca. Ciepła, które zaciskało się, niczym obroża, wokół czaszki. Fali, która mogła oznaczać tylko jedno … nadchodziła bestia. Pradawny Indiański demon zła zbliżał się do nich, i Daryll czuł, że chętnie posłuży się jego ciałem, jako swoimi szponami. Nadchodzący stwór był coraz bliżej i coraz silniej zaciskał obręcz na woli i duszy młodego Singeltona.

W tym samym czasie reszta młodych ludzi: Mark, Bart, Wikvaya i Anastasia czuli, że zostali sami. Że zarówno Jim Dwa Duchy jak i tata ich przyjaciółki raczej nie zdążą przybyć z odsieczą, o ile przeżyli ucieczkę spod kostnicy.

I nagle zaczęło im się wydawać, że ktokolwiek zostanie tu i teraz na tym wzniesieniu, zapewne umrze, skoro - być może - zginęli dwaj dorośli, którzy wydawali się wiedzieć o wiele więcej.
 
Armiel jest offline